W poprzednim numerze Biuletynu opisałem występujące w Polsce gatunki raków i ich historię w naszym kraju (zobacz: Raki w wodach Polski - ich dramaty i kariery - Biuletyn 1/2001). Zgodnie z zapowiedzią, postaram się teraz objaśnić, po czym można rozpoznać poszczególne ich gatunki. Zanim jednak do tego przystąpię, trzeba przyjrzeć się ogólnemu planowi ich budowy i zapoznać ze specyficznym nazewnictwem. Opis charakterystycznych części ciała powinien ułatwić czytelnikom prawidłowe rozpoznanie napotkanego w naszych wodach raka.
Głowotułów raka szlachetnego jest niemal zupełnie gładki,... |
... a u raka błotnego występują na nim wyraźne kolce i wyrostki |
Podobieństwo raka do rycerza w zbroi może nasunąć się każdemu obserwatorowi, który miał okazję przyjrzeć się z bliska temu dziesięcionogiemu skorupiakowi. Poza jego charakterystycznym orężem w postaci groźnych szczypiec, rzuca się w oczy solidny, przykryty pancerzem korpus, zwany głowotułowiem. Jak wskazuje nazwa - powstał on na skutek zrośnięcia się dwóch odcinków: głowy i tułowia. Początek głowotułowia zwieńczony jest „dziobem” zwanym z łaciny rostrum. Fragment ten przypomina dziób XVII-wiecznego okrętu. Po obu stronach rostrum usytuowane są oczy raka, wyniesione na swoistych słupkach, mające zdolność niezależnego obracania się w różne strony, niczym u kameleona. Stopniowo, za linią oczu, głowotułów rozszerza się, aby w połowie swojej długości linię zrośnięcia głowy z tułowiem zaznaczyć wyraźnym poprzecznym rowkiem, nazywanym bruzdą karkową. W obrębie części tułowiowej znajdują się dwa łukowato wygięte rowki, biegnące wzdłuż osi symetrii raka. Rowki te nazywane są bruzdami skrzelowymi, jednak przy oznaczaniu gatunku ich wygląd nie ma istotnego znaczenia. Zaraz za częścią tułowiową głowotułowia rozpoczyna się odwłok, popularnie nazywany „ogonem”, a przez koneserów potraw z raków określany mianem „szyjki”, czyli tej części raka, w której znajduje się największa ilość smakowitego mięska (uwaga, proszę się nie zapędzać w próbach degustacji - zgodnie z prawem tylko rak pręgowaty może być bezkarnie łowiony przez zwykłego śmiertelnika). Odwłok składa się z 7 segmentów, ostatni z nich różni się znacznie od pozostałych, przypominając wachlarz zbudowany z 5 płytek. Wachlarz ten nazywany jest telsonem. Odległość pomiędzy końcową krawędzią telsona a wierzchołkiem rostrum stanowi całkowitą długość raka.
Teraz możemy stopniowo przystąpić do zagłębiania się w tajniki, pozwalające nam rozstrzygnąć kwestię przynależności gatunkowej pojmanego raka, znalezionego fragmentu głowotułowia lub oderwanych szczypiec (na podstawie tych dwóch ostatnich elementów także możemy pokusić się o określenie gatunku raka, do którego należały).
Jeśli badany rak lub jego fragment nie pochodzi z Polski południowo-wschodniej, to jest niemal pewne (z prawdopodobieństwem przynajmniej 90 %), że mamy do czynienia z rakiem pręgowatym (Orconectes limosus). Ale zawsze pozostaje te 10% szans natrafienia na izolowane, cudem ostałe stanowisko któregoś z rodzimych gatunków - raka szlachetnego (Astacus astacus) lub raka błotnego (Astacus leptodactylus). Z rakiem sygnałowym (Pacifastacus leniusculus), jako gatunkiem wsiedlonym tylko w kilku miejscach naszego kraju (okolice Miastka na Pomorzu oraz Suwalszczyzna), mamy na razie najmniejszą szansę się spotkać.
Szczypce są doskonałą wizytówką raka szlachetnego
Fot. Witold Strużyński
U raka szlachetnego i błotnego długość całkowita może przekraczać 20-25 cm, u raka sygnałowego sporadycznie dochodzi do 15 cm, natomiast u raków pręgowatych do rzadkich okazów należą te osobniki, których długość całkowita osiąga 10-11 cm. Osiągany wzrost jest limitowany długością życia poszczególnych gatunków. Nasze rodzime raki, czyli rak szlachetny i błotny, mogą dożywać do 25 lat, rak sygnałowy żyje do 7-8 lat, zaś rak pręgowaty zaliczany jest do gatunków krótkowiecznych, osiągając maksymalnie wiek 4-5 lat.
Kształt i ubarwienie szczypiec podaje się jako podstawowe kryterium przy rozpoznawaniu poszczególnych gatunków raków (rysunek 1). U raka szlachetnego są one masywne, jednak cecha ta najbardziej charakterystyczna jest dla osobników starszych, powyżej 12-13 cm długości całkowitej. Od spodu szczypce u tego gatunku są zawsze koloru czerwonego (czerwień może być w różnych tonacjach). Pomiędzy obydwoma „palcami” szczypiec występuje szczelina, która z wiekiem staje się coraz szersza. U raka błotnego szczypce są wyraźnie wydłużone i jednocześnie szczelnie zwierające się - przypominają nożyce krawieckie (stąd gwarowe określenie tego gatunku - krawiec). Spodnia strona jest zabarwiona na kolor białawy, kremowy lub kości słoniowej. U raka pręgowatego szczypce są małe, o żółtopomarańczowych końcach, z czarną obwódką. Podobnie jak u poprzedniego gatunku wyraźnie zwierają się, a od strony brzusznej dominuje barwa białokremowa. U raka sygnałowego szczypce są bardzo masywne, podobne do szczypiec raka szlachetnego - występuje u nich również wyraźna szczelina i czerwone zabarwienie od spodu. Jedynym różniącym elementem jest widoczna od wierzchu charakterystyczna biała plama (zwana sygnalną), położona u zbiegu ruchomego i nieruchomego palca szczypiec.
Rysunek 1: Kształt szczypiec u występujących w Polsce raków
(a - rak sygnałowy, b - rak szlachetny, c - rak błotny, d - rak pręgowaty).
Rys. Iwona Kuc, Witold Strużyński, Przemysław Wylegała
Różnice w budowie rostrum są u raków bardzo subtelne. Od strony grzbietowej, swym kształtem może ono przypominać drobne dłuto, w rynience którego u raka szlachetnego i błotnego występuje piłkowate wygrzbiecenie. Słabo zaznaczone, ale dostrzegalne jest ono także u raka sygnałowego. Natomiast rak pręgowaty nie posiada jakiegokolwiek wygrzbiecenia wewnątrz rynienki rostrum.
Kolejnym elementem pozwalającym odróżnić gatunki jest głowotułów (rysunek 2), a w szczególności rzeźba jego powierzchni, oraz barwa. U raka szlachetnego powierzchnia pancerza głowotułowia jest niemalże gładka. Jedynie wzdłuż bruzdy karkowej mogą znajdować się 1-2 drobne kolce. Jednocześnie naciskając palcami można wyczuć, że pancerz jest wyraźnie twardy. Jego barwa jest jednolita, z reguły ciemnobrązowa lub czarna, taka sama jak wierzchnia część szczypiec i odwłoka. U raka błotnego na całej powierzchni głowotułowia znajdują się wyraźne kolce. Pancerz jest wręcz chropowaty i lekko uginający się pod naciskiem. Barwa pancerza głowotułowia, odwłoka jak i szczypiec z reguły jest jasnobrązowa. Należy pamiętać, że zarówno wśród raków szlachetnych jak i błotnych można spotkać osobniki błękitne. Głowotułów raka pręgowatego posiada liczne kolce wzdłuż bruzdy karkowej oraz swoiste ich skupienie po bokach części głowowej. Stąd wzięła się jego amerykańska nazwa spiny-cheek crayfish czyli rak kolcopoliczkowy. Cześć tułowiowa pozbawiona jest kolców. Ubarwienie od strony grzbietowej jest niejednolite, ciemnooliwkowe z wyraźnymi przebarwieniami. Jednocześnie na każdym segmencie odwłoka występują wyraźne czerwono- brązowe podłużne plamy, od których pochodzi polska nazwa tego gatunku. Pancerz zarówno głowotułowia i odwłoka jest twardy (nie dotyczy to osobników świeżo po wylince, które niezależnie od gatunku mają przez pewien czas zupełnie miękką „skorupę”). U raka sygnałowego pozbawiony kolców głowotułów jest nieznacznie jaśniejszy od szczypiec, a pancerz słabo się poddaje naciskom palców.
Rysunek 2: Budowa pancerza przykrywającego głowotułów u występujących w Polsce raków
(a - rak sygnałowy, b - rak szlachetny, c - rak błotny, d - rak pręgowaty).
Rys. Iwona Kuc, Witold Strużyński, Przemysław Wylegała
Poza opisem wymienionych elementów morfologicznych, pewną podpowiedzią przy rozpoznawaniu poszczególnych gatunków raków może być ich specyficzne zachowanie w momencie schwytania. Jest rzeczą naturalną, że wszystkie one próbują się bronić. Raki rodzime szeroko rozchylają swoje szczypce, jednak jeśli chwycimy je pewnie za głowotułów ich starania stają się zupełnie niegroźne. Rak pręgowaty z reguły broni się biernie poprzez zwinięcie się w kłębek - podwija pod siebie odwłok i obejmuje go szczypcami. Czasami jednak zdarza się, że niespodziewanie rozchyla szczypce, dotkliwie używając tego oręża wobec swojego prześladowcy. Rak sygnałowy zachowuje się podobnie jak nasze dwa rodzime gatunki, z tą jednak różnicą, że nawet pochwycony za głowotułów potrafi wysięgiem swoich szczypiec chwycić boleśnie napastnika. Cechą wszystkich raków w momencie pojmania jest energiczne poruszanie odwłokiem. Te gwałtowne ruchy nierzadko umożliwiają rakom wyswobodzenie się i odpłynięcie w bezpieczny gąszcz wodnych roślin.
Pochodzący z Ameryki Północnej rak sygnałowy ma wyraźne jasne plamy na szczypcach
Fot. Witold Strużyński
Nierzadko w trakcie badań terenowych zmierzających do weryfikacji stanowisk raków, wykorzystywałem umiejętności rozpoznawania raków po fragmentach ich pancerzy znajdowanych w odchodach wydry (Lutra lutra). Wydra - jako wytrawny łowca i smakosz raków - jest w stanie wydobywać je z najskrytszych kryjówek, w których człowiek nigdy nie byłby w stanie ich odnaleźć i złapać. Po kilkunastu godzinach od uczty, efekty obżarstwa wydry - czyli ich odchody - można łatwo znaleźć na powalonych pniach drzew lub nadbrzeżnych kamieniach. Wystarczy trochę pogrzebać... Jeśli napotkamy kawałek rostrum i pancerza głowotułowia, możemy z blisko 100% pewnością określić, jaki raczek występuje w łowisku wydry.
Mam nadzieję, że krótki instruktaż w rozpoznawaniu raków przyda się szanownym czytelnikom w praktyce. Jednocześnie każda informacja dotycząca występowania tych zwierząt - przede wszystkim naszych rodzimych gatunków - byłaby niezwykle cenna w prowadzonych przez nas badaniach i działaniach ochronnych. Liczymy na wieści o napotkanych rakach.
Witold Strużyński
Zakład Zoologii SGGW
Bagno Całowanie to jedno z największych torfowisk Mazowsza, położone w południowo-zachodniej części Mazowieckiego Parku Krajobrazowego. Miejsce to od lat znane jest przyrodnikom jako ostoja zagrożonych gatunków zwierząt i siedlisko cennej flory. Postępujące odwodnienie, zaniechanie użytkowania kośnego, wydobycie torfu i coraz liczniejsze pomysły na komercyjne zagospodarowanie obszaru torfowiska, mogą już wkrótce doprowadzić do zniszczenia tych wartości. Dla ich ochrony grupa przyrodników powołała stowarzyszenie Chrońmy Mokradła. Jego skrócona nazwa, „CMok!”, poza parafrazowaniem nazwy torfowiska, wyraża tęsknotę za odgłosem kalosza wyciąganego z bagna, dźwiękiem, który może odejść w przeszłość razem z bogatą przyrodą obszarów podmokłych.
Pierwotny charakter Bagna Całowanie wiązał się z obfitym zasilaniem wodami gruntowymi, które na krawędzi doliny Wisły wypływały na powierzchnię, umożliwiając rozwój i trwanie rozległych łąk mszysto-turzycowych, szuwarów i lasów olsowych. Jeszcze przed II Wojną Światową, na kilkumetrowej miąższości pokładach torfu występowały niemal wyłącznie bagienne zbiorowiska roślinne. Unikatowe w skali regionu były zarośla brzozy niskiej (Betula humilis) zajmujące setki hektarów. Należy podkreślić, że przyroda torfowiska od dawna związana była z gospodarką człowieka i w znacznym stopniu od niej uzależniona. Łąki niskoturzycowe były koszone na siano i ściółę, a także ekstensywnie wypasane, co zapobiegało sukcesji w kierunku zbiorowisk leśnych. Ponadto od wieków na Całowaniu wydobywano torf, tworząc niewielkie płytkie zbiorniki wodne, które zarastając umożliwiały odtwarzanie się roślinności torfowiskowej. Dziś, w krajobrazie osuszonych w większości łąk Całowania, te dawne potorfia stanowią refugia (ostoje) czynnych ekosystemów torfowiskowych, zasiedlanych wciąż przez wiele rzadkich gatunków flory i fauny.
Czerwończyk fioletek - jeden z ginących gatun- ków, które znalazły schronienie na Całowaniu
Fot. Marcin Sielezniew
Pomysły ochrony Całowania sięgają końca lat pięćdziesiątych, kiedy to profesor Zbigniew Podbielkowski apelował o utworzenie tu rezerwatu dla ochrony brzozy niskiej i gnidosza królewskiego (Pedicularis sceptrum-carolinum). Apel ten z różnych powodów nie doczekał się realizacji, natomiast w latach sześćdziesiątych torfowisko zostało zmeliorowane i częściowo zaorane. Podobnie jak na innych osuszonych torfowiskach, wkrótce okazało się, iż plenne łąki uzyskane po melioracji szybko zaczęły tracić wartość i dla utrzymania na nich wysokiej produkcji siana konieczne było stałe zwiększanie dawek nawozów. Dlatego też, ze względu na coraz mniejszą opłacalność rolnictwa, wiele obszarów łąkowych stopniowo wycofywano z użytkowania. Zaprzestano również koszenia turzyc na zarośniętych potorfiach oraz bogatych gatunkowo łąk trzęślicowych i muraw, porastających mineralne grądziki i wydmy wyniesione ponad powierzchnię torfowiska. Dziś można obserwować skutki zaniechania użytkowania: na potorfiach mechowiska i turzycowiska w znacznej mierze ustąpiły krzewom wierzb, a na porzuconych łąkach wilgotnych szybko rozwijają się wszędobylskie gatunki roślin - np. pokrzywa zwyczajna (Urtica dioica) i śmiałek darniowy (Deschampsia caespitosa) - wypierając gatunki rzadsze. Jednak wraz z zaniechaniem racjonalnej gospodarki rolnej zaprzestano też czyszczenia rowów i renowacji urządzeń melioracyjnych, co korzystnie wpłynęło na przyrodę Całowania. Zarastające rowy spowodowały, że od połowy lat osiemdziesiątych następowało ponowne zabagnienie torfowiska. Sprzyjało to roślinności bagiennej i ograniczało niekorzystne procesy degradacji gleb organicznych.
Przyroda na Całowaniu od stuleci funkcjonowała w har- monii z tradycyjną gospodarką człowieka
Fot. Wojciech Sobociński
Na mechowiskach porastających dawne potorfia występują obecnie m.in. storczyki z rodzaju kukułka (Dactylorhiza), dziewięciornik błotny (Parnassia palustris), nasięźrzał pospolity (Ophioglossum vulgatum), liczne gatunki turzyc (Carex spp.) i przedstawicieli podgromady mszaków (Bryophytina). Na jednym, niedawno odkrytym stanowisku, rosną tu także jedne z ostatnich krzewów brzozy niskiej. Nieliczne kępy tego gatunku zachowały się ponadto na przesuszonych glebach na skraju torfowiska, gdzie dogorywają, zacienione przez zwarty drzewostan brzozy omszonej (Betula pubescens). Ciekawą florą odznaczają się też niektóre płaty zaniedbanych łąk podmokłych, bogate w kaczeńce, czyli knieć błotną (Caltha palustris), a także rdest wężownik (Polygonum bistorta), kukułkę szerokolistną (Dactylorhiza majalis) i rzadki w tej części kraju ostrożeń łąkowy (Cirsium rivulare). Do szczególnie bogatych w gatunki należą łąki trzęślicowe, których niewielkie fragmenty zachowały się na tzw. grądzikach. Rośnie tu m.in. kosaciec syberyjski (Iris sibirica), goryczka wąskolistna (Gentiana pneumonanthe), goździk pyszny (Dianthus superbus) i inne ginące gatunki. Urozmaiceniem krajobrazu torfowiska są wydmy piaszczyste, które są siedliskiem bogatych gatunkowo muraw, m.in. z tymotką Boehmera (Phleum phleoides), lepnicą wąskopłatkową (Silene otites), przetacznikiem kłosowym (Veronica spicata) i sasanką łąkową (Pulsatilla pratensis).
Czajka (Vanellus vanellus) - typowy mieszkaniec wilgotnych łąk
Fot. Wojciech Sobociński
Torfowisko Całowanie jest ostoją ptaków o randze krajowej (wg klasyfikacji Ogólnopolskiego Towarzystwa Ochrony Ptaków). Najciekawsze są lęgowe ptaki siewkowate: zagrożony kulik wielki (Numenius arquata) - 7-8 par, rycyk (Limosa limosa), krwawodziób (Tringa totanus) i bekas kszyk (Gallinago gallinago). Na turzycowiskach zakładają też gniazda drapieżne błotniaki łąkowe (Circus pygargus) i licznie występujące derkacze (Crex crex) - gatunek zagrożony w skali światowej. Gnieżdżą się też bocian czarny (Ciconia nigra), żuraw (Grus grus) i bączek (Ixobrychus minutus), a na polowanie przylatują orliki krzykliwe (Aquila pomarina) i trzmielojady (Pernis apivorus). W latach dziewięćdziesiątych sporadycznie gnieździł się też błotniak zbożowy (Circus cyaneus) i prawdopodobnie sowa błotna (Asio flammeus). Występują tu także m.in. dudek (Upupa epops), sowa pójdźka (Athene noctua) i srokosz (Lanius excubitor). Bezkręgowce są słabo zbadane; zwraca uwagę reliktowy, ginący gatunek motyla - czerwończyk fioletek (Lycaena helle).
Poza wartościami przyrodniczymi, obszar Całowania ma też znaczenie archeologiczne - na jednej z wydm odkryto liczne ślady pobytu łowców reniferów z epoki lodowej.
Ostrożeń łąkowy to gatunek rzadki na Mazowszu
Fot. Paweł Pawlikowski
Potrzeba działań ochronnych na torfowisku Całowanie jest pilna nie tylko w związku z zaniechaniem koszenia i szybkim zarastaniem otwartych zbiorowisk bagiennych i łąkowych. Ostatnio pojawiły się tu nowe zagrożenia, których charakter odzwierciedla pozycję walorów przyrodniczych we współcześnie dominujących systemach wartości. Okazało się, że na Całowaniu można zarobić. Wydobycie torfu od dawna było źródłem (nielegalnych) dochodów okolicznych mieszkańców, ale dopiero w ostatnich latach eksploatacja przybrała rozmiary mogące zagrozić przyrodzie na znacznej części torfowiska. Powstające dziś „potorfia” to wielohektarowe zbiorniki wodne, które podobno mają zostać zagospodarowane jako stawy rybne. Dzięki połączeniu z istniejącym systemem melioracyjnym, stawy te przyczyniły się do silnego odwodnienia obszarów przyległych i mają zapewne wpływ na stosunki hydrologiczne na znacznie większej części torfowiska. Dokładna diagnoza tego wpływu wymagałaby oceny oddziaływania na środowisko, której jednak nie wymaga się przy okzaji budowy obiektów określanych jako stawy rybne. Trzeba zaznaczyć, że na skutek interwencji przyrodników, zlikwidowano połączenie jednego ze stawów z rowami odwadniającymi, zmniejszając ich drenujące działanie.
Torfowisko Całowanie jest jednym z dwóch zachowanych stanowisk brzozy niskiej w środ- kowej Polsce
Fot. Paweł Pawlikowski
Zakusy na ziemie Całowania mają też firmy pragnące zainwestować w infrastrukturę letniskowo-wypoczynkową, a nawet... w budownictwo mieszkaniowe! Atrakcyjne są wszak niskie ceny gruntów, a nie bez znaczenia jest też zapewne fakt, że zdjętą dla posadowienia fundamentów glebę torfową można sprzedać z dużym zyskiem. Napływowi inwestorów sprzyja sąsiedztwo Warszawy, a lokalni mieszkańcy widzą w tych planach możliwość rozwoju swojej okolicy. Park Krajobrazowy, który reprezentuje tu interesy ochrony przyrody, postrzegany jest przez wielu jako intruz, utrudniający realizację korzystnych ekonomicznie inwestycji.
W takiej sytuacji rozpoczyna swoją działalność stowarzyszenie „Chrońmy Mokradła”, a jego założyciele mają ambicję nie tylko nagłośnić występujące tu problemy ochrony przyrody, ale przede wszystkim stawiają sobie za cel czynną ochronę torfowiska, we współpracy z lokalną społecznością i przedstawicielami administracji państwowej.
Rozpoczęte przez „CMok!” działania zmierzają do objęcia ochroną kilku reprezentatywnych fragmentów najcenniejszych ekosystemów Całowania oraz do restytucji najcenniejszego tutejszego gatunku, czyli brzozy niskiej. Wybrano fragmenty łąk o powierzchni ok. 30 hektarów. Pierwszy obszar obejmuje szuwary turzycowe i lęgowiska ptaków siewkowatych, dwa następne - łąki i potorfia z mechowiskami i ocalałymi krzewami brzozy niskiej, ostatni, to fragment łąk trzęślicowych i ciepłolubnych muraw na wydmie. Wszystkie plany są od początku konsultowane z dyrekcją Mazowieckiego Parku Krajobrazowego i lokalnymi samorządami; odbyło się też spotkanie z miejscową ludnością. Dzięki temu, Stowarzyszenie zyskało już przychylność wielu osób, a także uzyskało obietnicę bezpłatnego przekazania części gruntów, będących obecnie własnością skarbu państwa. Część terenu trzeba będzie jednak odkupić od osób prywatnych. Finansowania tego przedsięwzięcia podejmie się najprawdopodobniej Program Małych Dotacji GEF; wnioski złożono też do kilku innych potencjalnych sponsorów. W projekcie przewidziano przywrócenie koszenia i częściowe usunięcie krzewów z łąk i potorfii, a także poprawę warunków hydrologicznych na przesuszonych fragmentach torfowisk. Dzięki zaangażowaniu naukowców z Uniwersytetu Warszawskiego i Zakładu Ochrony Przyrody Obszarów Wiejskich IMUZ, efekty renaturalizacji będą ściśle monitorowane.
Dawne wyrobiska torfu, dzięki spontanicznej renaturalizacji, są dziś ostojami cennych ekosystemów
Fot. Wojciech Sobociński
Plany odtworzenia stanowiska brzozy niskiej są najbardziej spektakularną częścią projektu. Torfowisko Całowanie jest jednym z bardzo nielicznych zachowanych stanowisk tego reliktowego gatunku w środkowej Polsce. Istnienie tej lokalnej populacji, złożonej z kilkunastu zaledwie krzewów, jest dziś bardzo zagrożone. Członkowie Stowarzyszenia proponują działania zmierzające w dwóch kierunkach: poprawy warunków bytowania brzozy niskiej w jej stanowisku na skraju torfowiska (poprzez wycięcie zacieniającego drzewostanu) oraz jej reintrodukcji na potorfia z łąkami mszysto-turzycowymi. Realizacja tego ostatniego celu będzie możliwa dzięki współpracy z Ogrodem Botanicznym UW w Warszawie, polegającej na wyhodowaniu materiału do nasadzeń. Planowane jest namnożenie brzozy z nasion i wegetatywnie - z jednorocznych pędów, a następnie wysadzenie sadzonek na wybranych do restytucji stanowiskach. O sfinansowanie tej części projektu, „CMok!”, wspólnie z Mazowieckim Parkiem Krajobrazowym, wystąpił do Wojewódzkiego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej w Warszawie.
Wielosił błękitny (Polemonium caeruleum) - jego stanowisko na Całowaniu znajduje się poza obszarem zwartego zasięgu gatunku
Fot. Paweł Pawlikowski
Planowane działania „CMok!” uwzględniają też aspekt społeczny i edukacyjny ochrony przyrody. Zaplanowano wykonanie ścieżek przyrodniczych, a wybranymi pracami ochronnymi mają się zająć uczniowie jednej z okolicznych szkół.
Realizacja projektowanego przedsięwzięcia wykaże, na ile grupa kilkunastu młodych osób jest w stanie przyczynić się do skuteczniejszej ochrony przyrody na szczeblu lokalnym i zmienić nastawienie mieszkańców do tego zagadnienia. Pewne korzyści już osiągnięto, uświadamiając rolnikom, że „nieużytki”, których są właścicielami, mają dla kogoś tak szczególną wartość. Dziś wszystko wskazuje na to, że pierwsze praktyczne działania ochronne rozpoczną się na Całowaniu w roku 2002. Trudniej jednak przewidzieć dalszą przyszłość przyrody tego obszaru. Od sukcesu pierwszych działań i umiejętności pozyskania dalszych sponsorów będzie zależało, czy działalność „CMok!” rozszerzy się na większe obszary Całowania, a może też na inne podobne obiekty. Aby odtwarzane zbiorowiska roślinne ponownie nie zarosły, konieczne jest stałe źródło finansowania, którego obecnie nikt nie jest w stanie zapewnić. Jedyną szansą na jego uzyskanie jest zbudowanie zintegrowanego systemu zarządzania, który uwzględniałby potrzeby zarówno przyrody, jak i lokalnych społeczności. Doświadczenia działaczy ochrony przyrody z innych okolic kraju, np. Przemkowskiego Parku Krajobrazowego bądź Doliny Biebrzy, pokazują skuteczność takich rozwiązań. Autorzy niniejszego tekstu, a jednocześnie członkowie-założyciele „CMok!” wyrażają głęboką nadzieję, że uda się wypracować bezpieczną przyszłość również dla przyrody Całowania.
Jerzy Dyczkowski
Wiktor Kotowski
Paweł Pawlikowski
Zlądowacenie powstające w zakolu Warty
Fot. Wiktor Czechowicz
Buszując po Internecie trafiłem na Waszą stronę i zapoznałem się z „Programem ODRA 2006 - Dorzecze Warty” ale, co ważniejsze, z niezwykle rzeczową oceną tego „Programu” pióra dr inż. Andrzeja Kepela.
Jestem wędkarzem, wielkim miłośnikiem rzek, poprzez ludzkie działania często doprowadzonych do upokorzenia. Dlatego pragnę przedstawić niekorzystne zmiany, jakie z punktu widzenia wędkarza zaistniały na rzece Warcie między wsiami Wiórek a Sasinowo (ok. 12 km powyżej Poznania, vis a vis Wielkopolskiego Parku Narodowego), po uruchomieniu w 1986 r. zbiornika zaporowego Jeziorsko. Dlaczego akurat ten odcinek? Ponieważ tutaj mieszkam, tu od kilkudziesięciu lat wędkuję i historię tego odcinka znam „na wylot”.
Jeszcze w latach osiemdziesiątych było to wędkarskie eldorado! Dziś każdy wędkarz dałby wiele, aby ponownie usłyszeć żerującego bolenia, furkot brzany, zobaczyć spławy leszcza, oczkowanie klenia lub jazia czy tarło certy. Ryb tych już tutaj nie ma. Zniknęły niemal jednocześnie z powstaniem zapory odległej przecież o 200 km!
Niefrasobliwe poczynania dyrekcji tego obiektu powodowały duże spadki poziomu wody w okresie tarła ryb. Nawet „najinteligentniejsza” ryba nie była w stanie przewidzieć, kiedy ktoś wpadnie na pomysł zmniejszenia przepływu i obniży poziom rzeki poniżej zapory, powodując zasychanie dopiero co złożonej przez nią ikry! Pozbawiano więc Wartę narybku z naturalnego tarła, a sztucznych zarybień nie prowadzono od niepamiętnych czasów. Dodatkowo, poczynając od 1990 r., dał się zauważyć postępujący proces wypłycania kotlin i rozmywania ostróg. Początkowo niemal niezauważalny, pod koniec lat dziewięćdziesiątych narastający lawinowo!
Ostateczną klęskę dla rybostanu przyniosły ostre zimy 1995/1996 i 1996/1997, które przy sztucznie niskim stanie wody skuły Wartę na prawie dwa miesiące lodem o grubości 0,5 m.
Połączenie kilku czynników: braku tlenu pod pokrywą lodową na odcinku kilkudziesięciu kilometrów, postępującego zalądowienia wypłyceń i „rozebrania” przez kry resztek kamiennych główek ostróg spowodowało całkowity zanik boleni, kleni i brzan, dla których kamienie to podstawa bytu, a pozostałe gatunki zaczęły „bywać” na tym odcinku tylko podczas wiosennych i jesiennych wędrówek.
Tu mała dygresja - czytając „Program” znalazłem dosłownie trzy zdania na temat ryb (str. 33), w tym trzecie było nieprawdziwe. Każdy wędkarz wie, że zasobność Odry w ryby bije na głowę zasobność Warty z prostego powodu - w Odrze są kamienie, a w Warcie nie! Bierze się to z dbałości o żeglowność Odry, i dlatego naprawia się tam ostrogi i wykonuje kamienne opaski. Bez większego ryzyka można postawić tezę: KAMIENIE = RYBY!
Warta płynie przez typowe piachy, w korycie o wyrównanej głębokości i z szybkością w nurcie min. 1m/s. Jedynym więc miejscem, gdzie ryby mogą schronić się przed prądem i piaskiem sypiącym się w skrzela, są kotliny. W nich może się też rozwijać flora i fauna denna, stanowiąca dla ryb schronienie, miejsce odbywania tarła, spiżarnię i zimowisko, a kamienne główki czy opaski zapewniają dobre, choć lokalne natlenienie wody i raj dla wszelkich organizmów.
Ten typ zalądowienia (pomiędzy ostrogami) jest najczęstszy, a jego pierwotna przyczyna to za duży stosunek odległości między ostrogami do ich długości. Liczące 40 lat zaniedbania regulacyjne doprowadziły do tego, że na 7 km odcinku Warta osadziła w kotlinkach min. 30 000 m3 piachu, rugując z nich faunę i florę denną, a wraz z nią ryby.
Ryc. Wiktor Czechowicz
Obecnie zalądowienie objęło wszystkie kotliny. Uległy znacznemu wypłyceniu (szczególnie na napływach), ich powierzchnia zmniejszyła się o połowę, a niektóre ostrogi znikły całkowicie! Nie może być inaczej, skoro ostatnie prace renowacyjne na tym odcinku Warty miały miejsce ponad 40 lat temu (jest to w jawnej sprzeczności z wymaganiami ustawy Prawo Wodne).
Załączony do listu rysunek ilustruje w przybliżeniu to zjawisko. Przypuszczam, że ogromne ilości piachu, jakie obecnie niesie Warta, i które są przyczyną zalądowienia, mają swoje źródło w Jeziorsku.
Przedstawione powyżej fakty wymownie świadczą przeciwko planom technokratów, pragnących poprzegradzać 28 tamami i zniszczyć kilkadziesiąt rzek dorzecza Warty, wraz z ich żywym dobytkiem. Nie można dopuścić do tego, aby hasłami „zrównoważonego rozwoju” szermowali ludzie, którzy sami pozbawieni są wewnętrznej równowagi między wiedzą a etyką.
Przegradzanie rzek tamami jest działalnością zbrodniczą - to tak, jakby zatkać człowiekowi tętnice i dziwić się, że umiera! Jedynym sensownym rozwiązaniem problemu retencji jest budowa polderów - naturalnych lub sztucznych. Należy spytać, dlaczego w „Programie” nie rozpatrzono takiego wariantu, skoro stosunek kosztów budowy zbiorników zaporowych do polderów ma się jak 14:1, przy większej dla tych drugich zdolności retencyjnej?!
Wiktor Czechowicz
Rzekotka drzewna (Hyla arborea) to chyba najładniejszy i najsympatyczniejszy krajowy przedstawiciel płazów bezogonowych (ta nazwa za to nie brzmi zbyt sympatycznie). Nic dziwnego, że przedstawiana na wielu stylizowanych ilustracjach w bajkach dla dzieci królewna (bądź królewicz), zamieniona przez złą czarownicę (bądź czarownika) w „żabę”, zadziwiająco przypomina właśnie rzekotkę, która z naukowego punktu widzenia żabą (Rana) nie jest. Podobieństwo oczywiście nie obejmuje nieodzownej korony, której w terenie u rzekotek nie zaobserwowałem. Być może jednak pechowo nie udało mi się trafić na właściwą rzekotkę - będącą tak dobrą partią (do ożenku), a wymagającą tylko pewnych zabiegów, hm... „magicznych”, w celu przywrócenia jej ludzkiej postaci.
Rzekotka - nasz jedyny nadrzewny płaz
Fot. Janusz Maciuch
Wracając na grunt systematyki - rzekotka drzewna (podobnie zresztą jak cała masa innych europejskich - i nie tylko - roślin i zwierząt) została po raz pierwszy opisana przez szwedzkiego uczonego, twórcę nowożytnej taksonomii - Karola Linneusza (Linnaeus), w 1758 roku. Należy do rodziny rzekotkowatych (Hylidae), rzędu płazów bezogonowych (Anura) i gromady płazów (Amphibia). Jest gatunkiem chronionym. W Polsce występuje na terenie całego kraju (z wyjątkiem gór) - przede wszystkim na obrzeżach lasów, w parkach na porębach, w pobliżu stawów. Rodzina Hylidae obejmuje 32 rodzaje i ponad 400 gatunków, z których większość występuje w wilgotnych, tropikalnych lasach Ameryki Środkowej i Południowej oraz Australii.
Rzekotka drzewna jest nie tylko zwierzątkiem ładnym i sympatycznym, nie wzbudzającym dreszczy nawet u najbardziej „obrzydliwych” osób, ale także pod wieloma względami wyjątkowym dla naszej fauny.
Rzekotka cierpliwie czeka na smakowitego owada
Fot. Jacek Błażuk
Jej cienka i gładka skóra - w odróżnieniu od np. ropuch (Bufo spp.) i kumaków (Bombina spp.) - jest lśniąca i pozbawiona skupisk gruczołowych. Brzuszna strona ciała jest jednolicie kremowobiała. Ubarwienie strony grzbietowej jest najczęściej jednolicie trawiastozielone. Najczęściej, bo zwykle spotkać ją można wśród zielonych liści drzew czy krzewów. Rzekotka jednak posiada pewną niezwykłą właściwość. Mianowicie ubarwienie grzbietu może się zmieniać w zależności od warunków środowiska oraz od stanu fizjologicznego osobnika. Zupełnie jak u kameleonów! Skala barw jest bardzo duża: od cytrynowożółtej, poprzez zielenie, brązy, szarości z odcieniem oliwkowym, liliowym, niebieskawym, aż po czerń. Po ustąpieniu lub zmianie działającego na płaza bodźca - czyli np. zmianie dominujących barw otoczenia, jego temperatury, wilgotności, naświetlenia itd. - powraca normalny, zielony kolor skóry. Pod względem zdolności dostosowywania ubarwienia (szybkości zmian i zakresu barw) rzekotka jest absolutnym ewenementem wśród naszych płazów. Właściwość ta pełni oczywiście funkcję ochronną (mimikra) i utrudnia dostrzeżenie płaza. Poza tym zielony grzbiet również kształtem przypomina blaszkę liściową, dzięki czemu rzekotka jest zupełnie niedostrzegalna na tle krzewów, w których zwykle przebywa. Zresztą nawet w przypadku zagrożenia płaz ten tkwi nieruchomo na gałązce lub liściu, a w razie czego spada z gałązki, na której go wypatrzyliśmy, w gęstwinę liści poniżej i... życzymy przyjemnych poszukiwań. Właściwości te powodują, że samo stwierdzenie obecności rzekotek na danym terenie, nie mówiąc już o badaniu ich liczebności, możliwe jest niemal wyłącznie w okresie godowym, gdy populacja zbiera się w upatrzonym zbiorniku wodnym.
Samiec śpiewający pieśń godową
Fot. Jacek Dymitrowicz
U rzekotki brak jest charakterystycznych dla innych płazów oznak dymorfizmu płciowego, czyli cech odróżniających samice od samców. Jedyną taką cechą jest występowanie u samca ciemnozielonej plamy w części podgardzielowej. Skóra w tym miejscu jest silnie pomarszczona, ponieważ kryje tzw. rezonator, który podczas wydawania głosów w czasie pory godowej rozciąga się wskutek nadymania i tworzy duży, kilkukrotnie większy od głowy, kulisty pęcherz.
Głos godowy rzekotek jest również wyjątkowy. Charakterystyczne, szybko powtarzane reh, reh, reh, reh, reh, reh, reh jest słyszalne już z odległości kilku kilometrów od stawu, w którym odbywa się koncert. Samce rzekotek drzewnych są bez wątpienia najgłośniejszymi naszymi płazami, a spotkałem się też z opiniami, że są to w ogóle najgłośniejsze zwierzęta w Europie. Głos ten często możemy usłyszeć... jako dźwiękową ilustrację filmów, w których podkreśla dramatyzm akcji rozgrywającej się w mrokach nocy. A że czasem wyraźnie widać, że rzecz się dzieje w listopadzie... Cóż! Jest to w pewnej sprzeczności z biologią tego gatunku, gdyż rzekotka drzewna jest najbardziej ciepłolubnym gatunkiem spośród wszystkich naszych płazów bezogonowych. Po śnie zimowym można ją spotkać dopiero w końcu marca. Samce rozpoczynają wydawanie głosów godowych gdy temperatura wody osiągnie 12-14 stopni Celsjusza, stąd maj jest głównym okresem godów rzekotki. Tylko podczas wyjątkowo ciepłej wiosny można usłyszeć je już na początku kwietnia. Zarówno samce jak i samice za dnia przebywają na lądzie i dopiero o zmierzchu wchodzą do wody. Wolne samce rozpoczynają wydawanie głosu godowego, a pozostałe łączą się z samicami w miłosnym uścisku (zresztą u rzekotek dość nietrwałym), zwanym amplexus. Chóralne - od czasu do czasu przerywane, a następnie zgodnie wznawiane - śpiewy rozochoconych „panów rzekotków” trwają do późnych godzin nocnych (1-2 w nocy). Nad ranem towarzystwo opuszcza staw i zaszywa się w przybrzeżnej roślinności, aby nocą rozpocząć „imprezę” od nowa. Samice po złożeniu jaj ostatecznie opuszczają staw, natomiast samce dalej szukają szczęścia... i zostają nad wodą jeszcze przez dłuższy czas. Zdarza się słyszeć wrzeszczących panów jeszcze w lipcu.
Złączona parka podczas składania skrzeku
Fot. Marcin Sielezniew
Samice rozpoczynają składanie jaj przy temperaturze wody sięgającej ok. 14 °C, a apogeum przypada w maju, przy 17 do 24 °C. Jaja są składane w kilku przyklejonych do pędów roślin wodnych pakietach, po ok. 20 do 150 sztuk w każdym. Na gody i składanie jaj rzekotki wybierają większe stawy, zwłaszcza bogato zarośnięte roślinnością wodną i szuwarami, w pobliżu parków, lasów i zarośli. W okresowych zbiornikach wodnych składanie jaj odbywa się tylko na pogórzu.
Kijanki rzekotek mają oczy szeroko rozstawione po bokach ciała, co jest cechą wyjątkową wśród krajowych Anura (znowu wyjątek). W okresie maksymalnego rozwoju (czyli wtedy, gdy są największe) osiągają 50 mm długości. Po ok. 3 miesiącach od opuszczenia osłon jajowych, a więc na ogół w lipcu i sierpniu, kijanki przeobrażają się w malutkie, 13- do 15-milimetrowe rzekotki. Termin metamorfozy zależy jednak od momentu złożenia jaj, temperatury wody w stawie, obfitości pokarmu i może przypaść wcześniej lub później - nawet na początku października. Notowane były także przypadki zimowania kijanek w stawach. Dojrzałość płciową rzekotki osiągają po ok. 2 latach.
„Może zaraz przyleci jakiś tłusty chruścik?”
Fot. Andrzej Kepel
Poza okresem godów rzekotka jest gatunkiem wybitnie lądowym i nie byłoby w tym nic niezwykłego (większość naszych płazów spędza czas poza okresem godowym na lądzie) gdyby nie fakt, że (jak nazwa gatunkowa podpowiada) żyje... na drzewach. Jest to możliwe dzięki szczególnym właściwościom jej palców, których końce są zaokrąglone i zaopatrzone w poduszeczkowate przylgi, umożliwiające wspinanie się. Dzięki jednoczesnemu współdziałaniu dwóch zjawisk - adhezji (zassania) i przylepiania - potrafi znakomicie poruszać się nawet po pionowych szklanych powierzchniach, wspinać się po pniach lub przebywać na gładkich, często zwisających liściach roślin. Najczęściej przesiaduje nieruchomo, czatując na zdobycz. Znajdujące się blisko owady chwyta nagłym wyrzutem języka pokrytego lepką wydzieliną, do której ofiara zostaje przyklejona. Do lecącego owada zręcznie skacze, często na znaczną odległość, i w skoku chwyta go otwartym pyskiem. Prawie nigdy nie chybia. Zjada także pająki i ślimaki.
Poza okresem godów rzekotki żyją na ogół samotnie, zdarza się jednak spotkać po kilka osobników na jednym drzewie. Można to stwierdzić po charakterystycznym skrzeczeniu samców, wydawanym podczas życia lądowego - zupełnie innym niż głos godowy. Udało nam się jednak kilka razy sprowokować zaszytych w koronach drzew panów do takiego właśnie skrzeczenia, puszczając z taśmy magnetofonowej nagrany... koncert godowy rzekotek. Czyżby po okresie godów chcieli, ale już nie mogli (śpiewać)? Zwyczaj ten przyczynił się prawdopodobnie do powstania poglądu (skądinąd mylnego), że rzekotki skrzeczą „na deszcz”. W niektórych rejonach Polski płazy te były w związku z tym chwytane i trzymane w niewoli, w charakterze „pogodynki”. Odradzamy jednak takie eksperymenty (zwłaszcza, że są zabronione), polecamy natomiast wieczorne wyprawy nad stawy i rozlewiska, celem wysłuchania wspaniałego wiosennego koncertu rzekotek.
Alicja Jagielska-Pawłowska
Albin Pawłowski
„Niech suseł śpi spokojnie”- tak brzmi hasło społecznej kampanii prowadzonej przez lubelskich ekologów na rzecz ochrony największej w Europie kolonii susła perełkowanego. Znajduje się ona w Świdniku koło Lublina, na trawiastym lotnisku sportowym. Zamieszkuje ją ponad 11 tys. osobników, co stanowi ok. 3/4 wszystkich przedstawicieli tego zagrożonego wyginięciem gatunku, żyjących w naszym kraju.
Duża powierzchnia lądowiska w Świdniku, o krótko przystrzyżonej trawie, stwarza idealne warunki dla susłów, które z dużej odległości mogą dostrzec zbliżanie się drapieżników
Fot. Michał Piskorski
Suseł perełkowany (Spermophilus suslicus) jest zwierzęciem zaliczanym do gatunków ginących. Widnieje w Czerwonej Księdze i od 1984 roku objęty jest całkowitą ochroną gatunkową. Niegdyś występujący licznie w Polsce, Ukrainie, Mołdawii i Rosji, dziś jest coraz rzadszy. W latach pięćdziesiątych zlokalizowano 130 stanowisk zamieszkiwanych przez 70 tysięcy osobników. 10 lat później kolonii było już tylko 80 a ich liczebność zmalała o 65%. Dziś na Zamojszczyźnie jest 8 stanowisk zamieszkiwanych przez 3 tysiące zwierząt.
Tak gwałtowny spadek populacji wiązał się z zaorywaniem, zabudową lub zalesianiem siedlisk. Dla ochrony gatunku utworzono 6 rezerwatów. Mimo zabiegów naukowców, stan tych populacji jest bardzo zły. Przyczyny są różne, najczęściej jednak sytuację pogarsza zaprzestanie hodowli bydła w upadłych PGR-ach. Zaprzestanie wykaszania i wypasu spowodowało zarastanie łąk. W niektórych wypadkach przyczyną jest odwadnianie zmeliorowanych terenów. Praktycznie jedyną kolonią w dobrym stanie jest ostoja susła pod Świdnikiem.
Świdnicka kolonia susłów jest zjawiskiem niezwykłym - m.in. dlatego, że znajduje się niemal pośrodku półmilionowej aglomeracji miejskiej, daleko na północny-zachód od innych stanowisk. Obecnie jest to jedyne skupisko, w którym nie zmniejsza się liczebność zwierząt. Dlatego jego znaczenie dla przetrwania gatunku jest tak olbrzymie. Tymczasem istnieje silne lobby, które właśnie na tym terenie chce wybudować port lotniczy, z betonowymi pasami startowymi i terminalami. W sprawę zaangażowane są lokalne władze i kilka firm. Budowę lotniska w tym miejscu forsuje się mimo sprzeciwu lokalnych społeczności (powstałoby bliżej osiedli mieszkaniowych niż to przewidują europejskie normy), środowisk kombatanckich i Muzeum na Majdanku (którego spokój byłby zakłócony przez przelatujące samoloty), a także organizacji ekologicznych z Polski i innych krajów. Plany te spotkały się także z negatywną oceną lotników i ekspertów budowlanych, dla których taka lokalizacja jest pozbawiona perspektyw rozwoju i niebezpieczna. W tym samym czasie samorząd województwa planuje budowę dużego lotniska w innym, nie budzącym takich kontrowersji miejscu.
Aby rozwiązać „problem” susłów mieszkających na terenie przyszłego pasa, proponuje się ich wyłapane i przesiedlenie. Aby operacja się powiodła, musiałyby trafić na miejsce odpowiadające ich wymaganiom. Czy inwestorzy znajdą teren równie dobry jak ten pod Świdnikiem? Na razie nie bardzo wiadomo, gdzie mogłoby to być. A znalezienie takiej lokalizacji nie będzie proste. Potrzebna byłaby do tego duża otwarta i płaska powierzchnia, z koszoną regularnie trawą, o małej presji człowieka, oddalona od zabudowań. Takich wymagań jest znacznie więcej i sami potencjalni wykonawcy operacji przyznają, że wiele z nich jest nieznanych.
Młody suseł perełkowany podczas jednego z pierwszych spacerów poza norą
Fot. Paweł Kołodziejczyk
Nawet gdyby udało się znaleźć takie miejsce, wykupić je i zapewnić zwierzętom właściwe warunki, nie wiadomo, czy przesiedlone zwierzęta przetrwałyby tę zmianę. Na Lubelszczyźnie już tego raz próbowano. Dotyczyło to kolonii w Tyszowcach. Tamtego przesiedlenia nie sposób niestety uznać za udane. Proponowaną metodą wyłapywania zwierząt jest zalewanie nor wodą, co jak przyznają lubelscy badacze (będący zarówno głównymi ekspertami w tej sprawie, jak i potencjalnymi wykonawcami zlecenia) spowoduje utopienie sporej liczby zwierząt.
Przesiedlenie byłoby dużym i niebezpiecznym eksperymentem. Być może ciekawym dla naukowców i wygodnym dla inwestorów, ale wysoce ryzykownym dla przyrody. Znaczenie świdnickiej kolonii dla przetrwania gatunku jest zbyt duże, żeby się nią zabawiać i udawać, że człowiek lepiej od przyrody wie, gdzie powinny żyć dzikie zwierzęta. Czy pozostałe w Świdniku susły przetrwałyby tak silną ingerencję w swoje środowisko: roboty ziemne, budowlane, ruch maszyn, ludzi, potem samolotów? Takich pytań jest wiele, i dopóki nie uzyskamy na nie jasnej i przekonującej odpowiedzi, będziemy sprzeciwiać się jakimkolwiek inwestycjom na tym terenie. A przecież susły to tylko jedna z wielu kwestii przemawiających przeciwko takiej akurat lokalizacji lotniska.
Właścicielem terenu, na którym żyją susły, jest Bank Pekao S.A. Zwracamy się do wszystkich miłośników przyrody z prośbą o pomoc w nakłonieniu władz tej firmy do objęcia ostoi susłów należytą ochroną. Jeden z największych polskich banków na pewno może stać się dobrym opiekunem skarbu natury. Chcemy zaproponować bankowi utworzenie dla ochrony tak niezwykłej wartości przyrodniczej rezerwatu, który stanowiłby jednocześnie centrum edukacyjne i badawcze, a także dużą atrakcję turystyczną.
Prosimy o napisanie choćby krótkiego listu z poparciem naszych postulatów i wysłanie go pod adresem: Maria Wiśniewska (Prezes Zarządu) lub Alessandro Profumo (Przewodniczący Rady Nadzorczej), Bank Pekao S.A., ul. Grzybowska 53/57, skrytka pocztowa 1008, 00-950 Warszawa. Można też zadzwonić lub wysłać faks (tel.: 022-6560000, faks: 022-6560004, 6560005). Inną możliwością jest wejście na stronę internetową Banku Pekao S.A. i wpisanie swoich uwag w znajdującym się tam formularzu.
Krzysztof Gorczyca
Suseł moręgowany (Spermophilus citellus) został już oficjalnie uznany za gatunek wymarły na terenie Polski. Obecnie z bardzo podobnych przyczyn przed widmem zagłady stoi suseł perełkowany. Do tej pory w Polsce już trzykrotnie podejmowano próby jego przesiedlania - wszystkie zakończyły się niepowodzeniem. Samorząd Świdnika dąży do uzyskania zgody na działania, które mogą zagrozić ok. 75% polskiej populacji susłów (tyle ich bowiem żyje na tym stanowisku). Niestety - dla wielu ludzi doraźny interes jest o wiele ważniejszy niż ochrona „jakiegoś gryzonia”. Na szczęście są jeszcze i tacy, którzy są gotowi do pewnych wyrzeczeń dla dobra przyrody. Która z opcji zwycięży w tym przypadku? Nie czekajmy - spróbujmy przeważyć szalę. List Zarządu PTOP „Salamandra” do Władz Banku i odpowiedź na niego są dostępne w Internecie. Najskuteczniejszym orężem w rękach obrońców przyrody byłoby powszechne społeczne poparcie dla postulatów jej ochrony.
Andrzej Kepel