Kolejne szkoły włączają się w organizowane przez nas przedsięwzięcia edukacyjne. Od czasu wydania ostatniego Biuletynu powstały trzy nowe Koła „Salamandry” przy szkołach podstawowych: w Lusowie, Łagiewnikach Kościelnych i Witaszycach, a kolejnych pięć placówek wyraziło chęć wzięcia udziału w projekcie „Szkolne Ostoje Przyrody”. Liczba uczniów zaangażowanych w nasze działania edukacyjne wzrosła w związku z tym o prawie 100 osób!
W celu uatrakcyjnienia zajęć biologii i przyrody, przygotowaliśmy nowe tematy prelekcji i wycieczek - m.in. dotyczące właściwości roślin leczniczych rosnących w Polsce oraz prezentujące najważniejsze rodziny roślin naczyniowych występujących w naszym kraju. Uzupełnieniem lekcji biologii są także tworzone przez nas ścieżki przyrodnicze. Pokazujemy na nich ciekawe rośliny i zwierzęta oraz przedstawiamy i wyjaśniamy różne zjawiska ekologiczne. W trakcie wakacji wytyczone zostały dwie takie ścieżki: w Przeźmierowie i Lusowie. Aby umożliwić korzystanie ze ścieżek wszystkim chętnym, a nie tylko członkom Kół, opracowano kolejne przewodniki przyrodnicze dla Lusowa i Jabłonnej, a następne są w przygotowaniu.
W ramach programu edukacyjnego, w październiku współorganizowaliśmy także rajd przyrodniczy w Kopankach, w którym wzięło udział ok. 300 uczniów z Gimnazjum w Opalenicy.
Redakcja
Zwójka zieloneczka (Tortix viridana) to drobny motylek o seledynowej pierwszej parze skrzydeł, zjadający rozwijające się wiosną liście dębów. Owad ten od kilku lat masowo atakuje dęby w rezerwacie „Meteoryt Morasko”, znajdującym się pod opieką PTOP „Salamandra”. Zaatakowane drzewa są wyraźnie osłabione, a część górnych konarów usycha. Trudno jednak jednoznacznie stwierdzić, co jest tutaj przyczyną, a co skutkiem. Zwójka atakuje bowiem przede wszystkim drzewa już osłabione - np. przez różne pasożytnicze grzyby, suszę lub zanieczyszczenie atmosfery. Niewątpliwie jednak owady te przyspieszają stopniowe zamieranie starych moraskich dębów.
Młode liście dębu - przysmak zwójki zieloneczki
Fot. Andrzej Kepel
Leśnicy planują w związku z tym przeprowadzenie biologicznej walki ze zwójką. Wiosną 2000 r. nad rezerwatem mają zostać rozpylone drobnoustroje atakujące gąsienice motyli. Zabieg ten, w przeciwieństwie do stosowania chemicznych środków ochrony roślin, nie jest bezpośrednio szkodliwy dla innych zwierząt - zwłaszcza ssaków i ptaków. W tym przypadku mamy jednak do czynienia z rezerwatem - a więc „laboratorium przyrody”, w którym ingerencję człowieka w naturalne procesy należy ograniczyć do minimum. Czy ktoś jest np. w stanie zagwarantować, że drastyczne ograniczenie w połowie kwietnia liczby żerujących w lesie motyli nie wpłynie negatywnie na sukces lęgowy owadożernych ptaków? Mniejsza liczba młodych ptaków to w przyszłości mniej naturalnych zjadaczy gąsienic, a to z kolei może przyczyniać się do jeszcze bardziej masowego pojawu zwójki zieloneczki i konieczności podejmowania dalszej, bardziej radykalnej walki z tymi owadami.
Mamy więc przed sobą dylemat, który musimy rozstrzygnąć w ciągu zimy - poświęcić kilkanaście najdorodniejszych dębów w rezerwacie, który mieszcząc się w granicach Poznania stanowi zarówno miejsce edukacji przyrodniczej jak i niedzielnych spacerów Poznaniaków, czy też pozwolić naturze rządzić się samej.
Redakcja
Możliwe, drogi czytelniku, że widywałeś podczas letniego wypoczynku, czy zwykłej włóczęgi nad wodami, fruwające lub siedzące połączone ze sobą, „podwójne” ważki - albo jedna za drugą, albo w dziwnych powyginanych pozycjach. Instynktownie zapewne przeczuwałeś czemu to służy, ale nie podejrzewałeś nawet, jak niezwykłe i skomplikowane jest podłoże tych zachowań.
U ważek równoskrzydłych samiec chwyta samicę za przednią część tułowia |
U ich podstawy leżą pewne osobliwości w budowie ciała ważek. U samców na końcu odwłoka znajdują się dwie pary przydatków. Służą one do chwytania samicy, a pasują jak klucz do zamka do chwytanych części jej ciała, posiadających odpowiednią formę i rzeźbę. Zarówno przydatki samców, jak i chwytane przez nie części ciała samic mają z reguły wygląd typowy dla danego gatunku, tj. rozmaite ząbki, wzgórki, wycięcia itp. Dzięki temu, pochwycenie samicy innego gatunku jest niemożliwe lub bardzo utrudnione. Elementy te spełniają więc rolę istotnej bariery zapobiegającej krzyżowaniu międzygatunkowemu. U ważek równoskrzydłych (Zygoptera) samiec chwyta samicę za tułów, a dokładniej za jego pierwszy segment i początek drugiego, czyli przedtułów i śródtułowie.
Samce ważek różnoskrzydłych w „chwilach uniesienia” chwytają samice za głowę |
Natomiast u ważek różnoskrzydłych (Anisoptera) - za głowę (lub za głowę i przedtułów, w przypadku rodziny Aeshnidae). Tworząca się w ten sposób para ważek - samiec z przodu, samica z tyłu - nazywana jest tandemem. Takie „otwarte” tandemy, w których ważki siedzą lub poruszają się w pozycji jedna za drugą, poprzedzają fazę kopulacji, ale u części gatunków występują także po niej i w trakcie znoszenia jaj.
Podczas kopulacji tandem przyjmuje bardziej złożoną pozycję. Powodem takiego skomplikowania jest osobliwe i wyjątkowe w świecie owadów położenie narządów kopulacyjnych samców. Nie towarzyszą one otworowi rozrodczemu, który znajduje się przy końcu odwłoka, lecz umiejscowione są blisko początku odwłoka (na jego drugim segmencie). Powoduje to, że samiec musi przed kopulacją specjalnym podginającym ruchem odwłoka przekazać na nie spermę ze swojego otworu rozrodczego. Gdy samiec jest już gotowy do kopulacji, samica podgina koniec swojego odwłoka (z otworem rozrodczym) pod jego narządy kopulacyjne i tak ... koło się zamyka. Rzeczywiście, ta zamknięta pozycja kopulacyjna nazywana jest „pozycją koła”, choć tak naprawdę bardziej przypomina serce - stosownie do okoliczności. Po tym niezbędnym wprowadzeniu, gdy rozumiemy już, jakie jest podłoże „tajemniczych” pozycji ważek, możemy prześledzić pełny cykl zachowań towarzyszący rozrodowi tych owadów. Ale o tym w następnym numerze Biuletynu.
Przydatki na końcu odwłoka, u samców blisko spokrewnionych ze sobą pięciu gatunków ważek z rodzaju Lestes
Rys. za E. Schmidt 1929
Rafał Bernard
Dla większości ludzi rodzina stonkowatych (Chrysomelidae) kojarzy się zaledwie z jednym jej przedstawicielem - owianą niesławą stonką ziemniaczną (Leptinotarsa decemlineata). Tymczasem jest to niezwykle urozmaicona grupa chrząszczy. Na świecie żyje ich ponad 25.000 gatunków, z czego w Polsce możemy spotkać blisko 500. Często posiadają one zadziwiające kształty i ciekawe przystosowania do środowiska.
Rynnice topolowe (Melasoma populi)
Fot. Maciej Skoracki
Swoim wyglądem stonki często mogą odbiegać od pokroju „typowego” przedstawiciela tej rodziny, czyli małego, okrągłego chrząszcza. Są wśród nich gatunki wyglądające podobnie jak kózkowate (Cerambycidae) - np. przedstawiciele podrodziny rzęsielnic (Donaciinae), o kształcie tarczy - podrodzina tarczyków (Cassidinae), a nawet całe pokryte kolcami - ociernice (Hispinae).
Kształt tarczyków dobrze chroni je przed napastnikami, gdyż mocno poszerzone i spłaszczone przedplecze oraz pokrywy skrzydłowe dokładnie zakrywają ich miękkie części ciała oraz głowę. Gdy chrząszcz jest aktywny, spod tej „tarczy” wystają tylko kawałki stóp oraz czułki. Lecz gdy tylko zostanie zaniepokojony, chowa również te wystające części ciała i przywiera mocno do podłoża, którym jest najczęściej liść. Kiedy zbadano siłę, z jaką te małe owady trzymają się gładkiej powie-rzchni, okazało się, że człowiek aby im dorównać (biorąc pod uwagę proporcjonalnie większą masę) musiałby potrafić trzymać się sufitu, mając do nóg podwieszone dwa samochody osobowe. W unikaniu drapieżników pomaga tarczykom także ich najczęściej zielony, maskujący kolor. Jednak u dużych tropikalnych gatunków występują również piękne, metaliczne barwy. Z tych połyskujących chrząszczy wyrabia się popularne ozdoby - np. pierścionki, w których zamiast drogiego kamienia wprawia się martwego, ususzonego owada, wyglądającego piękniej niż niejeden klejnot.
Złotka (Chrysolina staphylynea) |
Skrzypionki błękitki |
Na dodatek, niektóre tarczyki, np. amerykańska Metriona bicolor, potrafią zmieniać swoje zabarwienie jak kameleon. Normalnie owad ten ma kolor metalicznego złota, jednak po podrażnieniu w ciągu pół minuty traci połysk i barwa zmienia się na czarnofioletową.
Zupełnie inną strategię ochrony stosują ociernice. Są one pokryte gęstymi, długimi kolcami, co skutecznie zniechęca większość drapieżników. W Polsce występuje tylko jeden gatunek ociernic - Hispa atra. Zamieszkuje ona jedynie suche, trawiaste siedliska, gdzie dodatkowo upodabnia się do drobnych kolczastych owoców różnych roślin zielnych.
Pozostałe stonki także nie są zbyt chętnie zjadane, gdyż ich hemolimfa (czyli płynna część krwi) zawiera wiele trujących substancji - np. bardzo toksyczną kantarydynę (dawniej stosowaną w niewielkich ilościach jako lek i afrodyzjak).
Stonki ziemniaczane
Fot. Tatiana Górska
Inną ciekawą podrodziną stonek są susówki (Halticinae). W Polsce jest ich blisko 200 gatunków - wszystkie o niewielkich rozmiarach (do 5 mm). Mają one bardzo grube uda tylnich nóg i potrafią skakać, co u chrząszczy jest zjawiskiem rzadkim.
Wiele stonkowatych potrafi wydawać dźwięki - strydulować. Dotyczy to szczególnie podrodzin poskrzypek (Criocerinae), muszenic (Clythrinae) i ociernic (Hispinae). Najgłośniejsze dźwięki wydają poskrzypki - stąd wzięła się ich polska nazwa. Pocierają one trzy ostatnie segmenty odwłoka o pokrywy. Muszenice natomiast pocierają o śródtułów nogami drugiej pary zaopatrzonymi w specjalne listewki, a ociernice - tyłem głowy o przednią krawędź przedplecza. W Polsce „śpiewające” stonki są reprezentowane tylko przez poskrzypki, np.: poskrzypkę dwunastokropkę (Crioceris duodecimpunctata), poskrzypkę szparagową (Crioceris asparagi), poskrzypkę liliową (Lilioceris lilii) i skrzypionkę błękitek (Oulema gallaeciana).
Poskrzypki liliowe
Fot. Arkadiusz Swędrzyński
Stonki to prawie bez wyjątku roślinożercy, odżywiający się bardzo różnymi roślinami. Poszczególne gatunki są jednak najczęściej oligofagami (odżywiają się roślinami należącymi do jednej rodziny) lub monofagami (odżywiają się tylko jednym gatunkiem roślin). Przez swoje upodobania pokarmowe chrząszcze te często dają się we znaki człowiekowi i uważane są za szkodniki. Dotyczy to np. stonki ziemniacznej, której pierwotne stanowiska znajdowały się w Ameryce Północnej - w Górach Skalistych. Chrząszcz ten żywił się dzikimi roślinami z rodziny psiankowatych (Solanaceae). Do tej rodziny należy także ziemniak. Gdy zaczęto go uprawiać, stonka skorzystała z tego łatwiej dostępnego źródła pokarmu. Wraz z rozszerzaniem upraw tego warzywa, stonka ziemniaczana szybko zasiedlała nowe tereny. Gatunkami zjadającymi uprawy są także np. poskrzypki: szparagowa i dwunastokropka (żerujące na szparagach), oraz cebulowa i liliowa (zjadające cebule i lilie).
Inne upodobania pokarmowe mają niektóre gatunki muszenic, np. żyjące w Polsce: muszenica czterokropka (Clytra quadripunctata) i muszenica wierzbówka (Clytra lalaeviuscula). Do dziś entomolodzy nie są zgodni co do zwyczajów tych owadów. Ich larwy cały swój rozwój przechodzą w mrowisku. Wg niektórych naukowców, żywią się wówczas mrówkami lub ich jajami. Większość specjalistów skłania się jednak do teorii, iż larwy te są w mrowiskach jedynie „obojętnymi gośćmi”, i żywią się wyłącznie różnymi resztkami. Dorosłe chrząszcze muszenic są roślinożerne i żywią się liśćmi drzew - przede wszystkim z rodzin: wierzbowatych i brzozowatych.
Jak widać, świat istot żywych jest przebogaty w różne rozwiązania, i jeśli bliżej poznajemy jakąkolwiek grupę organizmów, zawsze natura potrafi nas zaskoczyć.
Marek Przewoźny
Pomimo że w kalendarzu mieliśmy początek lipca, poranek był chłodny i mglisty. W konarach sosen i dębów śpiewały pierwiosnki przy akompaniamencie zięb i sikor. Z krzewów wtórował im strzyżyk. Idąc leśną drogą doszedłem na skraj łąki. Mgła powoli opadała. Słońce nieśmiało wychylało się zza chmur. Lekki wiatr uginał leniwie trawy, raz po raz odsłaniając pasącą się sarnę. Wydawało się, że nic nie mąci spokoju leśnej głuszy. Były to jednak tylko pozory. Skręciłem w wąską, wydeptaną przez zwierzęta ścieżkę. Kierując się ku dużemu kopcowi mrówki ćmawej (Formica polyctena) spostrzegłem natężony ruch tych owadów. Na wąskim pniu zwalonej sosny mrówki biegały do i od mrowiska. Nie byłoby w tym nic dziwnego - w końcu codziennie podążały tędy po spadź, igliwie i zdobycz - jednakże...
Mrówki ćmawe podążają po kłodzie ku polu bitwy
Fot. Szymon Drańczuk
Na leżący pień wdrapała się ruda mrówka. Do jej tułowia przyczepiona była za pomocą „potężnych” żuwaczek odcięta głowa innej mrówki. Tuż obok druga robotnica mozolnie ciągnęła pozostającą w śmiertelnym uścisku parę wrogów. Właśnie w walce zwarły się dwie kolejne mrówki. Na ratunek jednej z nich ruszyły rozwścieczone siostry. Dwie z nich przygwoździły przeciwniczkę do ziemi, a trzecia rozpruła jej odwłok. Nieopodal swój łup niosła inna wojowniczka. Poruszała się z pewnym trudem, gdyż w walce straciła jedno odnóże. W przeciwną stronę biegły inne robotnice, spiesząc ku polu walki.
Kłoda o długości 16 m była jedynie szlakiem komunikacyjnym, na którym dochodziło do sporadycznych potyczek. W jednym momencie znajdowało się tutaj około 700 mrówek. O toczącej się w pobliżu wojnie świadczył fakt, że chwilami ponad 10% z nich niosło uśmierconych wrogów. W tym czasie na pniu zaledwie 1% mrówek było zajętych niesieniem upolowanych bezkręgowców, a podobna, niewielka liczba taszczyła materiały budulcowe (głównie igły i patyczki).
Właściwe pole walki znajdowało się 25 m od mrowiska. Tam spotykały się wrogie armie. Najeźdźcy wiedli swe szeregi z kopca położonego aż 50 m od miejsca bitwy. Legiony rozwścieczonych mrówek, pędząc z prędkością 4 cm na sekundę (to zawrotna szybkość jak na tak małe stworzenia), wpadały na siebie gotowe na wszystko. Na niewielkiej (ok. 20 x 40 cm), owalnej powierzchni, stłoczonych było ponad 150 owadów. Mrówki podbiegały do siebie z rozchylonymi na boki czułkami i rozwartymi, gotowymi do ataku żuwaczkami. Przez trwające ułamek sekundy dotknięcie czułkami (w których znajdują się zmysły dotyku i węchu), robotnice orientowały się, czy napotkany owad to wróg czy swój. Osobniki z tej samej kolonii posiadają charakterystyczny zapach, pełniący podobną rolę co kolor munduru w ludzkich armiach. Gdy robotnica wyczuła obcą woń, natychmiast dochodziło do walki.
Mimo, iż mrówki dbają o higienę, na szczytach mrowisk dość często pojawiają się plazmodia
Fot. Bartosz Walter
Mrówki ćmawe posiadają dwa rodzaje broni. Pierwszym z nich są wspomniane już żuwaczki - parzyste odnóża gębowe. Poruszane silnymi mięśniami działają jak połączenie nożyc i kleszczy. To nimi mrówki przecinają powłoki przeciwników i odcinają im odnóża, w nich także niosą zdobycz. Drugim „środkiem rażenia” jest broń chemiczna w postaci kwasu mrówkowego. Ten stosunkowo prosty związek jest szeroko rozpowszechniony w przyrodzie. Za jego sprawą czujemy pieczenie po kontakcie z pokrzywą i to on jest składnikiem jadu boleśnie żądlących os. Wiele gatunków mrówek, podobnie jak osy (od których mrówki pochodzą), posiada również żądła. Mrówki ćmawe należą jednak do tych, które organ ten w trakcie ewolucji utraciły. Zamiast tego, podwijając pod ciało odwłok, potrafią one celnie strzelać kroplami kwasu nawet na odległość 1,5 m! W ten sposób, jednocząc siły, mogą odstraszyć nawet człowieka.
Wydzielanie kwasu podczas toczącej się właśnie bitwy było tak intensywne, że nad ściółką unosił się nieprzyjemny, drażniący zapach. Zajęte wyłącznie działaniami militarnymi mrówki nie zwróciły nawet uwagi na przechodzącego w pobliżu kosarza (Phalangium opilio) i gąsienicę miernika zieleniaka (Geometria papilionaria), które w innym czasie stałyby się ich łupem.
Jedna ze zmagających się stron miała widoczną przewagę. Ścieżka którą przybyły wygrywające mrówki, zaroiła się obecnie od wracających robotnic, które ciągnęły do mrowiska pokonanych przeciwników (czasami jeszcze żywych). Gdy liczba agresorów czterokrotnie przewyższyła liczbę napadniętych, wygrywający, korzystając z przewagi, zastosowali taktykę przygważdżania do ziemi. Polegało to na tym, że jedna mrówka łapała przeciwniczkę za odnóże kroczne inna chwytała za drugie, kolejna za czułek, i wszystkie mocno ciągnęły - każda w swoją stronę. Tak potraktowana ofiara, rozciągnięta jak na katowskim łożu, była zupełnie bezbronna. Wtenczas do akcji wkraczała czwarta robotnica, która rozpruwała odwłok ofiary żuwaczkami i spryskiwała ją kwasem.
W pierwsze, ciepłe, wiosenne dni mrówki masowo wychodzą z mrowisk, by ogrzać się w promieniach słońca
Fot. Andrzej Kepel
Wydawało się, że jedno ze zmagających się „mrówczych państw” pokona słabsze, i centymetr po centymetrze dotrze do wrogiego mrowiska, gdzie nastąpi „krwawa rzeź”. Stało się jednak coś innego. Część przegrywających mrówek opuściła plac boju. Nie była to jednak dezercja. Biegały one nerwowo od i do mrowiska, co chwilę dotykając podłoża końcem odwłoka. W ten sposób pozostawiały na drodze maleńkie ślady zapachowe. Wydzielane przez nie pachnące substancje zwane feromonami pełnią ważną rolę w porozumiewaniu się owadów, stymulując je do różnych zachowań. Tym razem wydzielina zaalarmowała mrówki z przegrywającej koloni. Coraz więcej robotnic podążało ścieżką zapachową ku arenie walk. Zanim jednak nadciągnęły posiłki, walczące „oddziały” przeżyły kryzys. Gdy stosunek liczby mrówek wygrywających do przegrywających jeszcze bardziej się zwiększył, owady ze słabszej kolonii wykonały skoordynowany odwrót. O dziwo, udawało im się to, mimo że za jedno z odnóży zwykle uczepiona była przeciwniczka. Taki jednoczesny odwrót, wywołany prawdopodobnie także substancjami alarmującymi, wprowadził chwilowy zamęt w szeregi zwycięskich robotnic. Nie pognały one za uciekinierami, a po chwili nadciągnęły posiłki i walka znów zaczęła być wyrównana.
Podobne brutalne sceny obserwowałem w tym lesie od wielu lat. Konflikt wybuchł dawno temu, pomiędzy dwoma koloniami mrówki ćmawej. Owady te oraz spokrewnione z nimi mrówki rudnice (Formica rufa) zakładają swe gniazda w formie znanych wszystkim, charakterystycznych kopców - mrowisk (warto w tym miejscu przypomnieć, że mrowiska podlegają w Polsce ochronie prawnej i nie wolno ich niszczyć). Kopce rudnicy są stosunkowo niewielkie (w okolicach Poznania osiągają zwykle 15 cm wysokości) i zamieszkują je tysiące owadów. Mrowiska mrówki ćmawej, dające schronienie nawet milionowi osobników, mogą osiągać 1 m wysokości (w chłodniejszym klimacie rekordowo nawet 3 m). Grupę owadów współdziałającą w budowie gniazda i wychowywaniu potomstwa nazywamy kolonią. O koloniach mrówki ćmawej mówimy, że są poliginiczne to znaczy, że w ich mrowiskach żyje wiele królowych (samic zajmujących się wyłącznie składaniem jaj). Stąd głównie bierze się ich znacznie większa liczebność w porównaniu ze zwykle monoginiczną (posiadającą jedną królową) mrówką rudnicą. Ponadto mrówka ćmawa ma skłonność do tworzenia tak zwanych superkolnii, na którą składają się dwa lub więcej ściśle współpracujące mrowiska, między którymi panuje ciągła wymiana osobników. W skład superkolonii nierzadko wchodzi kilkadziesiąt mrowisk, a obszar, z którego wchodzące w jej skład mrówki zbierają pokarm, może zajmować kilka hektarów. Absolutny rekord należy do Formica yessensis -gatunku spokrewnionego z F. polyctena. Superkolonia tych mrówek z japońskiej wyspy Hokkaido zajmuje obszar 270 ha, a w jej skład wchodzi prawdopodobnie 306 mln robotnic i ok. 1 mln królowych, żyjących w 45 tysiącach wzajemnie połączonych gniazd!
Trzy mrowiska należące do „północnej” superkolonii mrówki ćmawej
Fot. Bartosz Walter
Spójność zarówno wewnątrz kolonii jak i superkolonii zapewniona jest dzięki wspólnemu zapachowi. Woń informuje mrówkę, czy napotkana robotnica to „swój”, czy też „wróg”. Gdy w danym środowisku nastąpi przegęszczenie populacji i zasięgi poszczególnych koloni (jednego lub różnych gatunków) zaczynają na siebie nachodzić, wybuchają wojny. Konflikty takie mogą ciągnąć się latami, a w ich wyniku najczęściej jedna z koloni zostaje całkowicie wytępiona.
Tak też dzieje się w opisanym wcześniej przypadku. Rywalizację o pokarm i miejsce do zakładania mrowisk prowadzą dwie kolonie mrówki ćmawej: potężna i ekspansywna „północna” i mała „południowa”. Kolonia północna składa się z 19 mrowisk. W ciągu ostatnich czterech lat przybyło tu siedem nowych kopców. Jest to potężna i ciągle rozwijająca się terytorialnie społeczność. W wyniku jej ekspansji na tereny kolonii południowej doszło do „krwawej” wojny. Przed najazdem, kolonia południowa składała się z trzech mrowisk. Najpierw „agresorzy” z północy zaatakowali centrum kolonii, „wybijając w pień” mieszkańców środkowego gniazda. W wyniku tego pozostałe dwa skrajne mrowiska straciły ze sobą łączność. Ciągłe ataki spowodowały, że liczebność jednego z nich została zredukowana do zaledwie kilkuset osobników. Tak nieliczna grupa, niejako zapomniana przez wrogów z północy, wegetowała na ułamku obszaru, który pozostał z świetnego niegdyś „państwa”. Za każdym jednak razem, gdy mrówkom udawało się nieco zwiększyć rozmiary swojej kolonii, następował kolejny atak i rzeź. Aby zmienić ten stan rzeczy, najstarsze robotnice (będące zarazem najbardziej zaradnymi i obeznanymi w terenie) podjęły się przeniesienia mrowiska. Polegało ono na przetransportowaniu w żuwaczkach jaj, larw i poczwarek. Również ocalałą królową trzeba było zaciągnąć siłą do nowej siedziby. Nowe mrowisko było naprawdę niewielkie - kilkunastokrotnie mniejsze od i tak skromnego i zdewastowanego starego kopca. Usytuowane było jednak w dobrym, nasłonecznionym miejscu, w pobliżu źródła pokarmu i z dala od najeźdźców z północy. Istniała więc nadzieja, że mrówkom uda się ocaleć. Niestety, i tu niedobitków wkrótce dosięgły wrogie zastępy - tym razem ostatecznie. Ciągle pozostawało jednak trzecie mrowisko. Zanim rozpoczęła się „obca agresja”, było ono największe w okolicy. Na razie potyczki, które mają tu miejsce, wydają się niezbyt groźne dla trwania kolonii, gdyż straty po obu stronach są równe. Mimo że wbieżącym roku kolonii z południa udało się utworzyć nawet dwa niewielkie, nowe mrowiska, nie ma co liczyć na jej odtworzenie. Z roku na rok spada bowiem ogólna liczba tworzących ją owadów. Jako słabsza, jest ciągle zagrożona, a jej całkowite wyniszczenie wydaje się być jedynie kwestią czasu.
Wojny o terytorium nie są wyłącznym udziałem mrówek żyjących w lasach. Pospolity w Polsce gatunek - murawka darniowiec (Tetramorium caespitum), zamieszkujący nawet skwery w centrach dużych miast, prowadzi batalie niemal bez przerwy. Często nie zdajemy sobie nawet sprawy, że na trawniku przy naszym domu, bądź między płytami chodnika, którym idziemy do pracy lub szkoły, trwa dramatyczny bój.
W cieplejsze zimowe dni, nawet gdy leży śnieg, mrówki wychodzą na „spacery”
Fot. Bartosz Walter
Częste są także wojny toczone między koloniami różnych gatunków mrówek. Przykładem mogą być dwaj zażarci wrogowie - mrówki ogniste (Solenopsis invicta) i Pheidole dentata. Mrówki ogniste obsesyjnie reagują na obecność mrówek Pheidole, a ponieważ kolonie tych pierwszych są sto razy większe, Pheidole pozornie są bez szans. Mimo to udaje im się przetrwać, a ich liczne występowanie w sąsiedztwie Solenopsis nie należy do rzadkości. Jakim cudem udaje się Pheidole uniknąć zagłady ze strony swego największego wroga? Klucz do rozwiązania zagadki leży w posiadaniu wyspecjalizowanej kasty większych robotnic - żołnierzy, i stosowaniu kilkustopniowej strategii obrony. Żołnierze posiadają duże głowy z silnymi mięśniami, poruszającymi olbrzymie, trójkątne żuwaczki. Kasta ta stanowi zaledwie 10% populacji i jej członkowie w zwykłe dni „leniuchują” - stoją lub robią krótkie „spacerki”. Tymczasem robotnice bez wytchnienia patrolują okolicę, wyczulone na pojawienie się wroga - w szczególności mrówek ognistych. Jedna zauważona mrówka z wrogiego plemienia wystarczy do wszczęcia alarmu. Robotnica, która wykryła intruza, pędzi do gniazda z odrobiną przyjętego od wroga zapachu. Zaalarmowani w ten sposób żołnierze wyruszają śladem zapachowym pozostawionym przez wywiadowcę. Ich misja to: „znajdź i zabij”. Nie zadowalają się bynajmniej zlikwidowaniem wroga. Podniecone, przeczesują pobliże kolonii jeszcze przez wiele godzin. Dzięki temu robotnice mrówki ognistej bardzo rzadko powracają z wieścią o obecności Pheidole do własnego gniazda, a ich potencjalne ofiary, korzystając z nieświadomości wrogów, mogą egzystować w sąsiedztwie.
Mimo wysokiej skuteczności tej taktyki stosowanej przez Pheidole, czasem dochodzi do wykrycia ich obecności przez Solenopsis, które niezwłocznie przypuszczają frontalny atak. Jednak i wtedy Pheidole nie są bez szans. Na pierwszą linię wysyłają swych żołnierzy, którzy olbrzymimi żuwaczkami - niczym nożycami do cięcia karoserii samochodowych - tną szeregi Solenopsis. Podczas gdy coraz więcej żołnierzy ginie od jadu przeważających liczebnie mrówek ognistych, robotnice Pheidole wycofują się z pola bitwy i pędzą do gniazda. Tam intensywnie wydzielają feromony wywołując „wrzenie” - wszechogarniającą panikę. Żołnierze Pheidole, w myśl starożytnej zasady: „z tarczą lub na tarczy”, pozostają na placu boju do końca. Gdy zostanie zabity ostatni obrońca, mrówki ogniste mają już otwartą drogę do gniazda pokonanych. Tam jednak panika osiągnęła już szczyt. Robotnice chwytają jaja, larwy, poczwarki i jak najszybciej uciekają, próbując przedrzeć się przez zastępy nadciągających wrogów. Gdy zwycięzcy wycofają się z łupami do swojej siedziby, pojedyncze ocalałe robotnice Pheidole powracają ukradkiem z uratowanym potomstwem do splądrowanego gniazda. Pozostawione w spokoju przez parę tygodni, wyhodują nowe pokolenie żołnierzy. Wtedy znów będą żyły po dawnemu - nie podejmując działań odwetowych i starając się pozostać niezauważone przez groźnych sąsiadów.
Innym wyrafinowanym sposobem walki mogą się poszczycić pustynne mrówki z gatunku Forelius pruinosus, stosujące trujące wyziewy, mające na celu odstraszanie mrówek miodowych z rodzaju Myrmekocystus.
Największa krajowa mrówka - gmachówka drzewotoczna (Camponotus Ligniperda) padła ofiarą pająka
Fot. Marek Wajman
Ciekawostką biologiczną jest także posługiwanie się „narzędziami” przez mrówki z północnoamerykańskiego gatunku Conomyrma bicolor, które oprócz stosowania broni chemicznej, bombardują wrogów malutkimi kamyczkami, uniemożliwiając im w ten sposób wydostanie się z gniazda.
Szereg gatunków mrówek, np. amazonki (Polyergus rufescens), przystosowało się do uprowadzania i wykorzystywania niewolników. Ale to już inny aspekt niezwykle różnorodnego życia małych organizmów, tak często przez nas niezauważanych.
Na koniec należy podkreślić, że bezwzględne walki mrówek nie mają wiele wspólnego z działaniami zbrojnymi prowadzonymi przez ludzi. W przypadku owadów nie mamy do czynienia z jakimikolwiek ambicjami przywódców, ze świadomym zadawaniem bólu, radością zwycięstwa czy smutkiem po klęsce. Wojny te służą regulacji liczebności populacji mrówek, umożliwiając przetrwanie lepszym i eliminując gorszych.
Gdy idąc leśną ścieżką lub chodnikiem wielkiego miasta zatrzymamy się na chwilę i pochylimy nad naszymi małymi sąsiadami, nie przeszkadzajmy im. Ich życie też jest ciężkie, wypełnione pracą i znojną walką o byt.
Bartosz Walter