„Salamandra” coraz częściej podejmuje działalność interwencyjną. W ciągu ostatniego roku przeprowadzono ok. 100 różnych drobnych akcji, związanych głównie z ratowaniem nietoperzy oraz ptaków, a także z niszczeniem użytków ekologicznych, osuszaniem podmokłych terenów, problemami dotyczącymi prawa ochrony przyrody i wieloma innymi sprawami. Ponieważ wraz ze stopniowym wzrostem świadomości ekologicznej ludzie, dostrzegając różne nagłe zagrożenia dla przyrody i środowiska, coraz częściej starają się im w jakiś sposób zapobiegać, każdego tygodnia odbieramy po kilkanaście telefonów dotyczących różnych problemów związanych z przyrodą. Często zdarza się jednak, że zgłaszane do nas sprawy nie mieszczą się w zakresie naszej działalności. Wynika to z tego, że ludzie nie wiedzą, do kogo należy zwrócić się o pomoc w konkretnym przypadku. Niestety - wiele osób czując się zdezorientowanym i rezygnuje z jakiejkolwiek interwencji.
W pierwszym seminarium dotyczącym programu „Vulpes” uczestniczyli przedstawiciele kilkudziesięciu instytucji
Fot. Ewa Olejnik
W tym roku „Salamandra” zainicjowała w Wielkopolsce program zintegrowanego reagowania na zagrożenia dla przyrody i środowiska o nazwie „Vulpes”. Jego zasadniczym efektem ma być zawarcie porozumienia pomiędzy wszystkimi zainteresowanymi instytucjami w regionie, regulującego zasady sprawnego przepływu informacji oraz prowadzącego do zwiększenia szybkości i skuteczności podejmowanych interwencji. Szczegółowe zasady funkcjonowania tego porozumienia ma wypracować grupa robocza, w skład której wejdą przedstawiciele poszczególnych instytucji.
29 czerwca 2000 r. odbyło się, zorganizowane przez „Salamandrę” oraz Wydział Ochrony Środowiska Urzędu Wojewódzkiego w Poznaniu, pierwsze seminarium związane z programem. Po części referatowej, w której przedstawiono rodzaje i skalę problemów, z którymi spotykają się wybrane instytucje, przeprowadzono wyczerpującą dyskusję na temat możliwości i zasad skoordynowania wysiłków i utworzenia na terenie Wielkopolski zintegrowanego systemu interwencji przyrodniczych. Program będzie kontynuowany w kolejnych miesiącach.
Redakcja
PTOP „Salamandra” może podejmować działania interwencyjne oraz wprowadzać program „Vulpes” dzięki wsparciu Fundacji „Partnerstwo dla Środowiska” oraz Wojewódzkiego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej w Poznaniu.
Samiec gąsiorka na czatach
Fot. Paweł Śliwa
W tym roku PTOP „Salamandra” rozpoczęła działania mające na celu ochronę dzierzb: gąsiorka (Lanius collurio) i srokosza (Lanius excubitor). Jest to drugi w Polsce (po programie ochrony bociana białego) projekt ochrony ptaków, które są w naszym kraju jeszcze dość liczne. Dotychczas prowadzono u nas przede wszystkim kampanie ochronny gatunków o populacjach niewielkich, często takich, w przypadku których nasz kraj leży poza strefą ich zasadniczego występowania. Tymczasem od dawna już wiadomo, że najbardziej efektywna jest ochrona realizowana w centrum zasięgu danego taksonu i rozpoczęta wówczas, gdy jego populacja jest jeszcze stosunkowo liczna i zróżnicowana genetycznie. Tak właśnie przedstawia się w naszym kraju sytuacja wymienionych 2 gatunków dzierzb. Liczebność i kondycja ich polskich subpopulacji może mieć znaczenie dla całych populacji europejskich. Ich ochronę należy rozpocząć już dziś. Gdy znajdą się na skraju wymarcia, niezbędne działania ochronne będą znacznie bardziej kosztowne, a sukces mniej pewny.
Ustawione przez nas tyczki są chętnie wykorzystywane przez dzierzby jako czatownie
Fot. Paweł Śliwa
Więcej informacji o występujących w Polsce dzierzbach oraz naszych planach dotyczących ich ochrony można znaleźć w poprzednim numerze Biuletynu (zobacz: Jak możemy pomóc dzierzbom? - Biuletyn 2/1999). Podstawowym wynikiem tego projektu ma być znacząca poprawa warunków bytowania dzierzb w zachodniej Polsce, szczególnie w krajobrazie rolniczym. Najważniejszą zmianą będzie (a po części już jest) wzrost sukcesu lęgowego gniazdujących ptaków oraz poprawa kondycji piskląt opuszczających gniazda. W przyszłości wpłynie to na wzrost liczebności ich populacji.
Prace terenowe rozpoczęliśmy na początku maja bieżącego roku. Najpierw pomagaliśmy ponad 50 lęgowym parom srokosza. W czerwcu podjęta przez nas czynna ochrona objęła dodatkowo 120 terytoriów gąsiorka. Wszystkie działania prowadziliśmy na terenie Wielkopolski i Ziemi Lubuskiej - konkretnie w okolicach Poznania, Leszna, Wolsztyna, Koła, Kościana, Ostrowa Wlkp. i Kostrzyna nad Odrą.
W pobliżu łąk i pastwisk niżej położone gniazda są często niszczone przez pasące się bydło. Można temu zapobiegać budując wokół krzewów z gniazdami niewielkie ogrodzenia z drutu kolczastego. Tej wiosny zabezpieczyliśmy w ten sposób 12 gniazd gąsiorka. Umieszczone zwykle na wyższych krzewach i drzewach gniazda srokosza zabezpieczaliśmy instalując na pniach odpowiednie kołnierze z blachy, uniemożliwiające dostęp kunom i kotom domowym. Przy okazji uspakajamy miłośników drzew - kołnierze te są zaopatrzone w specjalne zamki i nie trzeba ich przytwierdzać do drzew przy pomocy gwoździ. W połowie lipca, po zakończeniu lęgów, blachy te zostały ściągnięte. Ku naszej uciesze, wszystkie zabezpieczone w ten sposób pary srokoszy szczęśliwie wyprowadziły młode.
Gąsiorek w upierzeniu młodocianym
Fot. Paweł Śliwa
Kolejnym punktem naszych działań było przygotowanie dogodnych żerowisk. Oba gatunki dzierzb chętniej zasiedlają miejsca o dużej koncentracji łatwodostępnego pokarmu. Skoro dzierzby najczęściej wypatrują pokarmu siedząc na jakimś podwyższeniu, łatwo im stworzyć takie punkty obserwacyjne, wkopując kilka drewnianych żerdzi. Na 24 terytoriach srokosza założyliśmy po ok. 20 takich tyczek (od 1,5 do 2,5 m wysokości), a na 35 terytoriach gąsiorka po ok. 10. Efekt tej prostej operacji przeszedł nasze oczekiwania. Ptaki bardzo chętnie wykorzystywały nowe czatownie, porzucając nawet stare przyzwyczajenia i rezygnując z wykorzystywania dotychczasowych, często niebezpiecznych punktów obserwacyjnych (np. słupów energetycznych).
Jesienią tego roku i wiosną przyszłego prowadzić będziemy szeroką akcję dosadzania ciernistych krzewów (głównie tarniny, głogu i róży) w istniejących zakrzaczeniach i zadrzewieniach śródpolnych. Jednakże krzewy rosną powoli i od wsadzenia minie kilka lat, zanim będą mogły w pełni zaspokoić potrzeby okolicznych dzierzb (jako miejsce dogodne do ukrycia gniazda oraz założenia charakterystycznej dla dzierzb spiżarni). Dlatego w pięciu miejscach rozpięliśmy dodatkowo na słupkach drut kolczasty. Już w kilka dni po rozwieszeniu, na jego kolcach ptaki zaczęły magazynować i rozrywać upolowaną zdobycz. Zauważyliśmy, że szczególnie chętnie z tego substytutu ciernistych krzewów korzystały srokosze
Urozmaicony krajobraz rolniczy jest typowym siedliskiem dzierzb
Fot. Paweł Śliwa
Najbardziej aktywną formą ochrony (szczególnie jeśli policzyć aktywność osób prowadzących prace, mierzoną czasem ich trwania, bólem głowy od słońca oraz mięśni od dźwigania ciężkiej kosiarki), było chyba wykaszanie traw w pobliżu gniazd srokosza i gąsiorka. Akcje te wykonywaliśmy na 35 stanowiskach. Działania takie polegają na tym, że na powierzchni kilku metrów kwadratowych wycina się trawę, w związku z czym przebiegające tamtędy chrząszcze, jaszczurki i norniki są bardziej widoczne dla dzierzb i skuteczniej wyłapywane. Dodatkowo udało się nam namówić sześciu rolników, aby wykonali takie przycinki samodzielnie.
Od początku było dla nas jasne, że w kilka osób nie jesteśmy w stanie pomóc wszystkim dzierzbom w Polsce. Jeśli chcemy, aby ochrona tych ptaków była długotrwała i przyniosła naprawdę wymierne efekty, do realizacji projektu należy włączyć społeczności lokalne - czyli przede wszystkim rolników. Trzeba ich przekonać, że obecność samych dzierzb przynosi im wymierne korzyści, znacznie przewyższające nikłe straty spowodowane przedwczesnym wykoszeniem kilku metrów kwadratowych łąki. Stąd ważne jest propagowanie informacji, że dzierzby żywią się głównie zwierzętami uważanymi przez rolników za szkodniki upraw. Po drugie, warto podkreślać, że działania chroniące dzierzby są także korzystne dla wielu innych organizmów - np. pożytecznych ptaków, a nawet bezpośrednio samych gospodarzy, którzy będą mogli pozyskiwać owoce sadzonych krzewów na różne przetwory spożywcze. Jeśli już przekonamy rolników do potrzeby ochrony dzierzb, trzeba ich jeszcze poinformować, jak mają to prawidłowo robić. Aby osiągnąć te pożądane zmiany w świadomości mieszkańców wsi, rozpoczęliśmy kampanię propagującą projekt. Prowadziliśmy np. prelekcje w wiejskich szkołach podstawowych i średnich oraz zorganizowaliśmy obóz edukacyjny dla młodzieży, którego uczestnicy mogli osobiście włączyć się w prace ochronne. Dzięki pomocy poznańskiego ośrodka telewizji przygotowaliśmy, już trzykrotnie emitowany (także na antenie ogólnopolskiej), krótki film o sposobach ochrony dzierzb. Na podstawie zdobytych doświadczeń zostaną opracowane odpowiednie ulotki, broszury oraz drobne materiały reklamowe.
Młodym srokoszom zakładaliśmy obrączki |
Na planie filmu o srokoszach |
Rezultaty dotychczasowych działań (a były to dopiero pierwsze miesiące realizacji programu) pozwalają patrzeć na przyszłość dzierzb z optymizmem. Wiosną 2001 r. zamierzamy kontynuować prace. Dziękujemy kilkudziesięciu ochotnikom (zarówno z „Salamandry”, jak i z innych organizacji oraz niezrzeszonym), którzy do tej pory pomogli nam w pracach terenowych. Przy okazji zapraszamy do współpracy kolejne osoby. Każda głowa do myślenia i para rąk do pracy są mile widziane!
Redakcja
Sponsorem strategicznym programu ochrony dzierzb jest Global Environment Facility Small Grants Programme. Obóz edukacyjny dofinansowało Ministerstwo Edukacji Narodowej.
Ostatnio wśród miłośników przyrody pewne emocje budzi sprawa metod odławiania dużych zwierząt w ramach programów badawczych związanych z telemetrią. Dzieje się tak m.in. za sprawą powtarzanego od czasu do czasu przez różne stacje telewizyjne filmu „Tańcząc z wilkami”, tendencyjnie pokazującego „maltretowanie białowieskich wilków” przez grupę polskich badaczy, podczas odławiania ich w sieci.
Puszcza Białowieska. Wilk we wnyku odnaleziony dzięki obroży z nadajnikiem.
Fot. W. Jędrzejewski
Od wielu lat prowadzę działania na rzecz ochrony wilków w Polsce (od 1992 r.). Puszcza Białowieska była pierwszym miejscem w naszym kraju, gdzie, właśnie na wniosek naukowców z Zakładu Badania Ssaków PAN w Białowieży, zaprzestano polowań na wilki (1989 rok!). W trakcie kampanii poświęconej ochronie dużych drapieżników, którą prowadziłam w latach 1993 - 1995, wielokrotnie korzystałam z mocnych argumentów, dostarczanych mi przez zespół białowieski. Bez wyników ich badań, gdzie czarno na białym wykazywano pozytywną rolę drapieżników w leśnych ekosystemach, trudno byłoby przekonać decydentów. Ważne było to, że są to wyniki badań prowadzonych w naszych warunkach, na krajowej populacji wilka. W tych badaniach ogromną rolę odegrała telemetria.
Ponieważ podczas realizacji projektu zaistniała obawa, że odłowy w tzw. pułapki szczękowe mogą kaleczyć zwierzęta, ZBS-owcy wyszperali w starych kronikach opisy metody odłowu w sieci. Unowocześnili ją i przystosowali do celów obrożowania wilków. Brałam udział w takich odłowach, żeby naocznie przekonać się, czy zwierzętom nie dzieje się krzywda. Zgadzam się z twierdzeniem, że każde odłowy potwornie stresują łapane zwierzęta. Jednocześnie zdaję sobie sprawę, że jeśli chcemy wiedzieć, jakie są szanse na przetrwanie danego gatunku w Polsce, czy jego populacja będzie się umacniać, i jak go skutecznie chronić, muszą być prowadzone badania. Inwentaryzacje łowieckie nie są rzetelne, a myśliwi coraz głośniej domagają się odstrzałów. Obecnie jedyną skuteczną metodą, dającą dość szeroką wiedzę o gatunku, jest telemetria. Odłowy rożnych zwierząt są prowadzone w Polsce na dużą skalę - np. podczas obrączkowania ptaków czy też zakładania nadajników mniejszym ssakom (np. norkom czy nietoperzom).
Czy próbowałeś kiedyś, drogi Czytelniku, złapać wilka? Zwierzę to odznacza się ogromną siłą, przy której rozwścieczony doberman jest potulnym psiaczkiem. Dlatego z szacunkiem podchodzę do naukowców, którzy, narażając się na poważne zranienia, dla dobra wilka nie decydują się na strzelanie do zwierzęcia środkiem usypiającym z bezpiecznej odległości. Wiedzą, że niesie to ryzyko przedawkowania, trafienia w nieodpowiednie miejsce czy ucieczki na wpół przytomnego wilka w gęstwinę czy mokradła (można przewidzieć, co by było, gdyby wilk przysnął w rozlewisku). W rzeczywistości sieci są dla wilka bardzo bezpieczne. Mają jednak pewien minus - gwałtownie szamoczący się w nich wilk jest trudny do utrzymania. Wiele razy już się zdarzyło, że przerywał je i uciekał. Dlatego bezpośrednio po złowieniu należy się posłużyć specjalnymi „trzymakami”, wykonanymi z miękkiego drewna. Nie służą one ani kaleczeniu, ani zadawaniu bólu, lecz krótkotrwałemu przytrzymaniu wilka przy ziemi (absolutnie nie duszeniu!). Zapobiega to wyczerpującej szamotaninie i pozwala na chwilowe uspokojenie zwierzęcia. Jest wówczas moment na szybką ocenę - jak duże jest zwierzę, ile mniej więcej waży, w jakim jest wieku i jaka jest optymalna, bezpieczna dawka środka usypiającego. Nigdy nie przygotowuje się takiej dawki wcześniej, przed obejrzeniem zwierzęcia. Daje to też możliwość wykonania precyzyjnego zastrzyku. W schwytaniu i przytrzymaniu zwierzęcia musi wziąć udział kilkunastu bardzo sprawnych i silnych ludzi. Robią to praktycznie gołymi rękami. Atmosfera jest dość nerwowa, bo nie łapie się sikorek, tylko drapieżnika, którego kły mają do 5 cm długości, a łamacze rozgryzają bez problemu kość udową jelenia. Nic więc dziwnego, że gdy w takim momencie pojawia się ekipa telewizyjna, czyhająca na sensację, ma okazję do nakręcenia naprawdę „wystrzałowego” materiału. A każda krytyka działania przyrodników na terenie Puszczy Białowieskiej jest skwapliwie wykorzystywana (często animowana) przez przeciwników powięszenia tego parku narodowego. Proszę zatem wszystkich zatrwożonych widzów wspomnianego filmu o rozwagę i próbę dostrzeżenia drugiego dna tego „dzieła”. Bez wątpienia odłowy wilków są dla zwierząt poważnym stresem, jednak jest to w sumie najbezpieczniejsza i najskuteczniejsza metoda badawcza, której wyniki przynoszą bardzo wymierne korzyści całej populacji tego gatunku. Lepsza jest chwila strachu niż kula myśliwego.
Sabina Nowak
Stowarzyszenie dla Natury „WILK”
Obecność ważek kojarzy się nam z wodami. I słusznie, bowiem w ciekach, jeziorach i drobnych zbiornikach rozwijają się ich larwy, a nad wodą i w jej pobliżu latają barwne imagines. Jednak tak naprawdę, nad wodami rezydują jedynie samce, samice natomiast pojawiają się tam tylko po to, aby kopulować i znieść jaja. Stąd dla samca najważniejszym zadaniem jest napotkanie i przechwycenie przybywającej nad wodę, gotowej do rozrodu samicy. Wobec bardzo dużej konkurencji ze strony innych samców, zadanie to nie należy do łatwych.
Samiec szablaka (Sympetrum sp.) w pełnej napięcia pozycji czatującej
Fot. Tomasz Szczegóła
Do spotkania z samicą dochodzi przeważnie w strefie obrzeży zbiorników. Dlatego dla samców niezwykle ważne jest zachowanie kontroli nad tą strefą. Radzą sobie one z tym zasadniczo na dwa sposoby. U jednych gatunków - np. nimfy (Enallagma cyathigerum) czy pióronoga (Platycnemis pennipes) - samce stosują strategię patrolowania, a u innych - np. zalotki spłaszczonej Leucorrhinia caudalis) - utrzymują terytorium. W niektórych przypadkach, np. niekiedy u jeziornika (Cercion lindenii), oba te typy behawioru (zachowania) mogą współwystępować.
Patrolujące samce oblatują dłuższe odcinki wzdłuż brzegów czy skrajów pasów roślinności przybrzeżnej, nie wykazując przywiązania do jakichś konkretnych miejsc (rys. 1a). Ich lot często robi wrażenie uważnego przeszukiwania okolicy. Natomiast samce terytorialne obierają sobie jakiś niewielki odcinek czy fragment zbiornika, przeważnie w jego strefie przybrzeżnej, pokrytej roślinnością, i bronią go przed innymi samcami swojego gatunku, a także innych gatunków o zbliżonych rozmiarach. Nawet zupełny laik, odpoczywający nad wodą czy wędkujący, bez trudu zauważa latające w tę i z powrotem po tej samej trasie ważkowe „helikoptery” (rys. 1b). To właśnie samce terytorialne dużych gatunków żagnic: wielkiej (Aeshna grandis), rudej (Aeshna isosceles), lub husarza władcy (Anax imperator).
Rys. 1. Różne formy zachowań samców poszukujących i oczekujących na samice: a - samiec patrolujący; b - samiec terytorialny, oblatywacz; c - samiec terytorialny, stacjonarny, wylatujący na bliski patrol.
Rys. Rafał Kurczewski
Takie oblatywanie, połączone z przeganianiem intruzów, którzy znaleźli się w obrębie terytorium, trwać może nawet i kilkadziesiąt minut. Ale uważny obserwator szybko zauważy, że są jeszcze nad zbiornikiem inne terytorialne ważki, które w odróżnieniu od „oblatywaczy” przede wszystkim siedzą (rys. 1c). To samce czatujące takich gatunków jak wspomniane już zalotka spłaszczona czy jeziornik. Obierają one sobie określony punkt lub przedmiot (liść grążela, kijek, wzniesioną roślinę, kupkę glonów na powierzchni wody), który służy im jako centrum terytorium. Stąd uważnie obserwują okolicę, wylatują na krótkie loty patrolowe, wracają na to samo miejsce i zdecydowanie atakują inne samce. Wielkość bronionego terytorium zależy od rozmiarów ciała danego gatunku, a to, jak silnie reaguje dany samiec, na jaką odległość i czy na każdego intruza, uzależnione jest także od fazy aktywności osobnika, warunków pogodowych i pewnych trudnych do sprecyzowania, ale realnie istniejących tendencji gatunkowych i osobniczych.
Niejednokrotnie, gdy pojawiasz się, drogi Czytelniku, nad wodą, możesz odnieść wrażenie, że zwierzęta są tam reprezentowane prawie wyłącznie przez ważki. Ileż tam nerwowego oczekiwania, uważnej obserwacji, pokazów groźby, ciągłego ruchu, widowiskowych ataków, gwałtownych pogoni, ucieczek, starć - wszystko aż się kotłuje.
Ileż energii kosztuje samce zachowanie kontroli nad terytorium, ileż zabiegów potrzeba, żeby stworzyć sobie największe szanse na bycie tym pierwszym, który dopadnie samicy. Napięcie w świecie ważek osiąga szczyty. I w takiej atmosferze nad wodę przybywają samice. Presja samców jest tak silna, że natychmiast zostają one przechwycone. Samiec błyskawicznie zbliża się do potencjalnej partnerki (rys. 2a), przysiada na niej i chwyta swoimi dwoma parami przydatków za głowę lub przód tułowia (rys. 2b; zobacz też: Intymne życie ważek - część I - Biuletyn 2/1999). W takim stresie, powodowanym przez zewnętrzne i wewnętrzne napięcie, nietrudno o pomyłkę, czyli przechwycenie samicy innego gatunku - szczególnie gdy przedstawiciele tych taksonów różnią się wyglądem tylko nieznacznie. Choć ważki są doskonałymi wzrokowcami, zdarzają się im jednak nawet jeszcze poważniejsze błędy w sztuce, polegające na próbie przechwycenia samca, na dodatek czasem także z odrębnego gatunku. Z przyczyn opisanych w poprzedniej części, w przypadku omyłki samiec nie jest w stanie dobrze uchwycić drugiego osobnika i taki kulejący tandem o niezbornych ruchach szybko się rozpada. W większości wypadków wzrok jednak nie zawodzi i samiec przechwytuje właściwą partnerkę.
U ważki płaskobrzuchej (Libellula depressa) spotykamy zarówno samce patrolujące jak i terytorialne |
Samiec świtezianki błyszczącej w pozycji czatującej |
Samica świtezianki błyszczącej (Calopteryx splendens) |
U ważek równoskrzydłych (Zygoptera) i części różnoskrzydłych (Anisoptera) powstały tandem zgodnie odlatuje (rys. 2c) i przysiada np. na liściu lub gałązce, aby tam w spokoju dopełnić rytuału rozrodczego. Najpierw samiec podgina koniec swojego odwłoka pod jego początek i w krótkiej chwili przekazuje spermę na swoje narządy kopulacyjne; samica tymczasem spokojnie zwisa (rys. 2d). Potem z kolei samica podgina koniec swojego odwłoka (tam znajduje się otwór rozrodczy) pod narządy kopulacyjne samca i koło się zamyka (rys. 2e). Kopulacja w tej „sercowej” pozycji trwać może wiele minut a nawet godzinami. Po kopulacji i krótkim odpoczynku ważki przystępują do znoszenia jaj. Jednak u części gatunków - np. u ważki czteroplamej (Libellula quadrimaculata) czy lecichy większej (Orthetrum cancellatum) - od przechwycenia samicy do końca kopulacji mija tylko kilka sekund, a wszystko odbywa się w locie. Spotkanie przedstawicieli obu płci wygląda jak gwałtowne powietrzne starcie. Słychać tylko chrzęst, przez krótki czas widać miotający się w powietrzu tandem w pozycji koła (rys. 2f) i już po wszystkim. Ważki rozdzielają się i samica przystępuje do znoszenia jaj.
Rys. 2. Kolejne fazy behawioru rozrodczego ważek: a - zbliżenie się samca do samicy;
b - przechwycenie samicy przez samca; c - sformowany tandem w locie; d - przekazanie spermy u samca;
e - kopulacja na podłożu; f - kopulacja w locie.
Rys. za Askew 1988
Jeśli sądzisz, drogi Czytelniku, że wiesz już teraz prawie wszystko o niezwykłych zachowaniach rozrodczych ważek, to się mylisz. Przed tobą bowiem jeszcze największa niespodzianka, absolutne kuriozum. Naukowcy odkryli to i zrozumieli zaledwie 20 lat temu, a Ty dowiesz się tego już niedługo - w następnej części.
Rafał Bernard
Zakład Zoologii Ogólnej
Uniwersytet im. Adama Mickiewicza w Poznaniu
Metodę telemetrii stosuje się m.in. do badania biologii wilków
Fot. Robert Mysłajek
Niemal od zarania dziejów ludzie próbują wydrzeć przyrodzie jej tajemnice, wraz z rozwojem cywilizacji stosując w tym celu coraz nowsze techniki. Terenową metodą, dającą najwięcej informacji o życiu dzikich zwierząt, jest telemetria. Polega ona na śledzeniu zwierząt zaopatrzonych w nadajniki radiowe, umieszczone najczęściej w obrożach. Dzięki postępowi techniki obecnie stosowane nadajniki zostały zminiaturyzowane i ich waga stanowi jedynie niewielki procent wagi ciała zwierząt. Poza tym, dzięki zastosowaniu ogniw litowych, mogą one pracować nawet do trzech lat, bez konieczności wymiany baterii. Technika telemetrii pozwala na zdobywanie informacji o życiu zwierząt praktycznie bez ingerencji w ich życie. Namiary prowadzone są z dużej odległości, często kilku kilometrów, dzięki czemu zwierzęta nie są nawet świadome obecności obserwatora. Ze względu na ogromną ilość informacji, jaką można w krótkim czasie zgromadzić dzięki telemetrii, metodę tę bardzo często wykorzystuje się do badania gatunków ginących i zagrożonych. W ten sposób obserwowane są ostatnie syberyjskie tygrysy, jak również jaguary, nosorożce, rosomaki i szereg innych zwierząt. W krajach, gdzie metoda ta stosowana jest od wielu lat, przebadano w ten sposób prawie wszystko - od trzmiela, poprzez gryzonie i ptaki, aż do zwierząt wielkości wilka czy bizona.
Dzięki badaniom telemetrycznym możemy dowiedzieć się nie tylko na jakim obszarze zwierzęta się poruszają i jak daleko wędrują, ale także czym i jak często się odżywiają, jak wygląda ich cykl aktywności dobowej, jak kontaktują się z innymi osobnikami swojego gatunku, jak się rozmnażają. I to wszystko na odległość, bez zakłócania normalnego trybu życia zwierząt. Szczególnie cennych informacji dostarczają obserwacje telemetryczne dużych drapieżników - wilków i rysi, dla których Puszcza Białowieska stała się jednym z ostatnich mateczników na niżu Europy. Dzięki wieloletnim badaniom prowadzonym przez Zakład Badania Ssaków PAN wiemy o tych drapieżnikach znacznie więcej niż kiedykolwiek wcześniej. Najciekawsze informacje udało zgromadzić się na temat rysi. Wiemy już, że koty te w warunkach Puszczy Białowieskiej polują głównie na sarny, ale mogą (szczególnie duże samce) zabijać również jelenie. Okazało się, że rysie zjadają swoją zdobycz przez wiele dni, starannie ukrywając resztki, zabezpieczając je przed innymi drapieżnikami i padlinożercami. Szczególnie dużo wysiłku w zdobycie pożywienia muszą włożyć samice wychowujące młode. Przy dwójce podrośniętych kociąt samica rysia musi zabijać średnio jedną większą ofiarę w ciągu dwóch dni. Niestety ostatnie lata nie były zbyt łaskawe dla tych wielkich kotów. Gwałtowny spadek liczebności saren, spowodowany nadmiernymi odstrzałami i ciężkimi zimami, przyczynił się do zmniejszenia sukcesu rozrodczego samic. Obecnie samice prowadzą jedno, czasami dwa młode, podczas gdy przed kilkoma laty samica z trójką młodych nie należała do rzadkości. Także wiele młodych rysi wywędrowało poza Puszczę. Prześledzenie tych wędrówek możliwe było jedynie dzięki obrożom noszonym przez zwierzęta. Białowieskie koty osiedliły się m.in. w Puszczy Knyszyńskiej, pod Białą Podlaską i daleko na Białorusi. W puszczańskich ostępach mieszka obecnie kilkanaście tych drapieżników, w tym pięć samic z młodymi. Z badań telemetrycznych wiadomo, że jeden samiec rysia bytuje na obszarze ponad 200 km2.
Wilki mają wciąż wielu wrogów wśród ludzi
Fot. Julia Dobierzyńska
Ten sam osobnik może być jednego dnia widziany pod Hajnówką, a już następnego w okolicach Białowieży czy Narewki. Ogromna ruchliwość tych zwierząt powoduje, że nie da się wnioskować o ich liczebności jedynie na podstawie tropów czy pojedynczych obserwacji. W tej sytuacji jedynie dzięki telemetrii możemy powiedzieć, ile rysi żyje obecnie w Puszczy.
Przez ostatnie lata równie dużo informacji udało się zgromadzić na temat wilków. Poznano ich dokładne rozmieszczenie i liczebność w Puszczy Białowieskiej. Oszacowano również zapotrzebowanie pokarmowe tych drapieżników oraz presję na populacje zwierząt kopytnych. Udało się także zaobserwować proces tworzenia się nowych watah oraz wymianę osobników pomiędzy grupami zamieszkującymi polską i białoruską część Puszczy. Szczególnie pomocne okazały się w tym także badania genetyczne, dzięki którym udało się odtworzyć historię powstawania i rozwoju poszczególnych watah wilków.
Zupełnie nieoczekiwanym wynikiem telemetrii rysi i wilków w Puszczy Białowieskiej było ujawnienie faktu, jak duży wpływ na populacje tych zwierząt ma kłusownictwo. Już wcześniej było wiadomo, że w kłusowniczych pułapkach giną też duże drapieżniki. Odnalezienie jednak wilka czy rysia we wnyku jest dziełem przypadku i zdarza się bardzo rzadko. Dopiero podczas intensywnych badań telemetrycznych okazało się, jak poważny jest to problem. W latach dziewięćdziesiątych ofiarą kłusowników padły co najmniej trzy rysie i osiem wilków. W ciągu jednej zimy stwierdzono cztery takie przypadki, i było to możliwe tylko dzięki temu, że zwierzęta te nosiły obroże telemetryczne. Nigdy nie dowiemy się, ile naprawdę rysi i wilków ginie we wnykach, gdyż niesposób jest zaopatrzyć wszystkie zwierzęta w nadajniki i pilnować je dzień i noc. Może jednak, dzięki ujawnianiu takich makabrycznych faktów i współpracy z policją, uda się ograniczyć kłusowniczy proceder.
Karol Zub