Człowiek, obserwując przyrodę, zwykle odruchowo próbuje oceniać oglądane zjawiska. To, co według naszego poczucia estetyki jest ładne lub miłe w dotyku, zwykle uznajemy za „dobre”, a cechy negatywne lub wręcz szkodliwość jesteśmy skłonni przypisywać temu, co odbieramy jako nieatrakcyjne, czy obrzydliwe. Tymczasem w przyrodzie nic nie jest ani „dobre”, ani „złe” Natura nie poddaje się takiemu wartościowaniu. Jedynie z punktu widzenia wąsko pojmowanego „interesu człowieka”, pewne zjawiska lokalnie i w ograniczonym czasie mogą być uznawane za szkodliwe lub pożyteczne. Jednakże zbytnie ograniczanie tych pierwszych lub promowanie drugich w ostatecznym rachunku zwykle obraca się przeciwko nam samym. Podobnie ocena estetyczna może być bardzo myląca. Piękne, barwne zjawisko, po dokładnym poznaniu może nagle budzić instynktowny wstręt lub sprzeciw. Gdy jednak dokładnie zgłębimy zagadnienie i odłożymy na bok uprzedzenia, pozostaniemy z czystym zachwytem nad złożonością i przemyślnością Natury.
Andrzej Kepel
W wilgotnych środowiskach, w miejscach zarośniętych bujną roślinnością zielną, często można spotkać bursztynki - ślimaki z rodzaju Succinea. W Polsce żyją cztery gatunki tych mięczaków. Należą one do rzędu trzonkoocznych (Stylommatophora), wyróżniających się oczami osadzonymi na smukłych, rurkowatych czułkach. Swoją nazwę zawdzięczają delikatnej skorupce, która jest cienka i przejrzysta, w kolorze bursztynu. Muszla, o wysokości nie przekraczającej 20 mm, ma kształt jajowaty, gdyż jej ostatni skręt jest bardzo szeroki. Rozległe ujście skorupki nie zapewnia dobrej ochrony przed wysychaniem ciała zwierzęcia. Ślimaki te nie są więc odporne na długotrwałe susze i najczęściej można je spotkać na brzegach jezior, rzek czy rowów, gdzie pędzą ziemno-wodny tryb życia.
Bursztynka złożyła przejrzyste, galaretowate jaja na liściu
Fot. Przemysław Sujak
Bursztynki jako jedyne wśród naszych ślimaków trzonkoocznych, do których należy też znany wszystkim winniczek (Helix pomatia), dobrowolnie wchodzą do wody, w której mogą bez szkody krótko przebywać. Potrafią dostać się na nadwodne części roślin porastających dno zbiornika. W upalne dni chronią się przed bezpośrednim działaniem promieni słonecznych chowając się pod liśćmi. W ten sam sposób unikają również wypatrzenia przez polujące na nie drapieżniki.
Wśród bursztynek (czasami, choć znacznie rzadziej, także wśród innych ślimaków - głównie bezskorupowych) zdarzają się osobniki wyróżniające się nietypowym zachowaniem i wyglądem. Co dziwne, można je zobaczyć w niczym nie zasłoniętych miejscach, nawet w pełnym blasku słońca. Wzrok przyciągają przede wszystkim niezwykłe czułki takiego nietypowego ślimaka. Są one nienormalnie wydłużone i rozdęte oraz jaskrawo ubarwione w poprzeczne paski. Prążki te pulsują rytmicznie, zwracając uwagę niczym ruchomy neon. Te rzucające się w oczy cechy czułków nie są przypadkowe - są one sygnałem wyraźnie skierowanym do konkretnych odbiorców.
Okazuje się, że nie tylko dla nas widok ten jest atrakcyjny. Na ten sygnał reagują również drobne, owadożerne ptaki. Zwabione widokiem powiększonych, sterczących ponad muszlą czułków, które w dodatku wyglądają jak wijące się robaki, chwytają je dziobem i połykają. Jaka jest przyczyna tego zjawiska? Nie można przecież przypuszczać, że bursztynka specjalnie zwraca na siebie uwagę, by dobrowolnie poświęcić swoje życie dla zaspokojenia apetytu ptaka.
Te dziwne zmiany w wyglądzie i zachowaniu ślimaka wywołuje przywra, której nadano naukową nazwę Leucochloridium macrostomum. Bursztynki zarażają się pasożytem, zjadając razem z pokarmem roślinnym jego jajo, z którego rozwija się larwa zwana miracidium. Ta z kolei przedostaje się do jamy ciała ślimaka i przekształca w sporocystę. Jest to workowaty twór, z którego wyrasta wiele rozgałęzionych wypustek. Niektóre z tych wypustek są dłuższe i mają proste, walcowate zakończenia, przybierające jaskrawą barwę z kontrastującymi, ciemnymi pierścieniami. Wnikają one do czułków ślimaka, nienormalnie rozdętych przez wypełniającą je hemolimfę (krew bezkręgowców). Sporocysty są silnie umięśnione, dzięki czemu mogą się energicznie kurczyć, w rytmie do 70 razy na minutę. Ich ruchy są dobrze widoczne poprzez rozciągniętą i przeźroczystą skórę czułka. Czasami wycofują się z powrotem do jamy ciała zwierzęcia, by po chwili się ponownie pojawić. Niekiedy do jednego czułka wciskają się dwie wypustki sporocysty.
Czułki tego ślimaka są nienaturalnie powiększone przez pasożytniczą przywrę
Fot. Przemysław Sujak
Co ciekawe, jak już wspomniano, przywra potrafi zmodyfikować behawior (sposób zachowania) żywiciela. Prawdopodobnie oddziałując na unerwienie oczu, umieszczonych na zaatakowanych czółkach, sprawia, że ślimak zamiast chować się przed światłem, zaczyna go aktywnie poszukiwać. Dlatego wychodzi na czubki roślin lub inne eksponowane stanowiska. Bursztynka jest jedynie żywicielem pośrednim pasożyta. W sporocyście, z tzw. kul zarodkowych, tworzą się młodociane przywry. Są one połykane przez ptaki owadożerne, zwabione kuszącym widokiem czułków ślimaka. Pasożyt, bytując w jelicie ptaka, będącego jego żywicielem ostatecznym, osiąga dojrzałość płciową. Dorosłe osobniki mają około 1,8 mm długości i są hermafrodytami (obojnakami), podobnie jak większość przedstawicieli gromady przywr wnętrzniaków (Trematoda). Wyprodukowane w dużych ilościach jaja pasożyta ptak wydala wraz z kałem i cykl się zamyka.
Ten ciekawy pod względem biologicznym pasożyt cechuje się uproszczoną przemianą pokoleń. Inne przywry, a wśród nich najbardziej znana - motylica wątrobowa (Fasciola hepatica), przechodzą przez dwa dodatkowe stadia rozwojowe. Niektóre gatunki w swoim cyklu życiowym wykorzystują też kilku żywicieli pośrednich. Leucochloridium macrostomum raczej nie występuje masowo, gdyż nieczęsto można spotkać zaatakowane przez nie bursztynki. Jest to kolejny przejaw mądrości przyrody, która nie dopuszcza, aby pasożyt mógł zagrozić bytowi któregoś z gatunków żywicielskich, gdyż w rezultacie doprowadziłoby to do jego samowyniszczenia.
Przywry, choć zazwyczaj nie wykazują się specjalną urodą, po lepszym poznaniu okazują się interesującym przykładem powiązań między różnymi organizmami zamieszkującymi dany ekosystem oraz ważnym elementem utrzymującym jego równowagę.
Przemysław Sujak
Zakład Fizjologii Zwierząt
Uniwersytet im. Adama Mickiewicza
Na naszej szerokości geograficznej rodzina dyniowatych (Cucurbitaceae) jest wszystkim dobrze znana, przede wszystkim ze względu na gatunki jadalne: dynię, arbuza, melona oraz ogórka. Uważa się, że dyniowate należały do pierwszych roślin udomowionych przez człowieka. Nastąpiło to niezależnie w różnych częściach świata, głównie ze względu na dużą zawartość wody (ponad 90%) w ich owocach. Znana jest również wartość odżywcza nasion dyni oraz fakt, że melony są jednym z owoców najbogatszych w prowitaminę A i karoten.
Jesienna wystawa hodowanych dyniowatych w Missouri
Fot. Justyna Wilandt-Szymańska
Cała rodzina jest podzielona na około 100 rodzajów, do których należy ok. 700 - 1000 gatunków (jak często bywa w przypadku gatunków, taksonomowie nie są pod tym względem zgodni). W jej skład wchodzą głównie zielne lub zdrewniałe pnącza, o pokładającej się lub pnącej łodydze, często z pojedynczymi lub rozgałęzionymi wąsami, będącymi przekształconymi liśćmi. Spotykamy jednak w tej rodzinie także gatunki krzewiaste, a nawet drzewiaste. Są to rośliny jedno- lub dwupienne (kwiaty żeńskie i męskie występują na jednej lub różnych roślinach), o 4, 5 lub 6-płatkowych, promienistych kwiatach. Kwiaty mogą być zebrane w grona lub główki, często jednak występują pojedynczo lub po kilka w kątach liści. Liście są niepodzielone lub dłoniasto klapowane. Owoce, o bardzo różnych kształtach, to najczęściej soczyste i zawierające wiele nasion jagody pokryte twardą łupiną. Rzadziej są to mięsiste torebki. Zależnie od gatunku, owoce mogą być niewielkie - mieszczące się w dłoni, lub olbrzymie -dochodzące do 2 m długości i ponad 400 kilogramów wagi.
W Polsce najczęściej spotykamy się z uprawnymi gatunkami dyniowatych. W naszych ogrodach można zobaczyć co najmniej trzy gatunki dyni. Wszystkie pochodzą z rożnych części Ameryki Północnej i Środkowej. Są to: dynia olbrzymia (Cucurbita maxima), dynia piżmowa (C. moschata) i dynia zwyczajna (C. pepo). Ten ostatni gatunek jest u nas najbardziej popularny. Wykorzystuje się go jako roślinę pastewną, ozdobną, a nawet leczniczą. Przede wszystkim jednak z charakterystycznych, dużych owoców dyni robi się rozmaite potrawy, a nawet alkohol. Przez stulecia człowiek wyhodował wiele rozmaitych odmian i podgatunków dyni zwyczajnej. Dynia oleista (C. pepo var. oleifera) zawiera w swoich nasionach do 50% cennego, szybkoschnącego oleju jadalnego, wyróżniającego się dużą zawartością witamin. Coraz popularniejsze w naszych kuchniach stają się potrawy z owoców dwóch odmian zbiorowych: patisona (C. pepo var. patissonina) oraz dyni szparagowej (C. pepo var. giromontiina), do której zaliczamy m.in. cukinię i kabaczka. Małe, ozdobne, wielokolorowe dynie to najczęściej różne odmiany podgatunku dynia jajowata (C. pepo ssp. ovifera), a swoimi rozmaitymi kształtami mogą nas zachwycać dynie: turbanowa (C. pepo var. pyxidata), brodawkowata (C. pepo var. verrucosa), jabłkowata (C. pepo var. pomiformis) i wiele innych.
Do dyniowatych należy też jeden z najczęściej jedzonych i zaprawianych w Polsce owoców - ogórek siewny (Cucumis sativus). Jego zielone i soczyste jagody, zawierające aż 96% wody, są nie tylko stałym elementem diety, lecz także jednym z ulubionych surowców na maseczkę kosmetyczną domowej roboty. Ogórek został udomowiony co najmniej 3 tysiące lat temu w Indiach. Inny ciepłolubny ogórek - Cucumis melo, czyli melon, o czerwonym, pomarańczowym lub zielonym miąższu i pokaźnych rozmiarach, nie jest jeszcze zbyt często spotykany na stołach w naszym kraju. Roślina ta pochodzi prawdopodobnie z Afryki i Azji. Arbuz (Citrullus lanatus) uprawiany był już tysiące lat temu w Dolinie Nilu w Egipcie. Jego czerwony i orzeźwiający miąższ zawiera czarne nasiona, które nie są jadalne. Łupina owocu może być zaprawiana na ostro. Warto wspomnieć o jeszcze jednym jadalnym gatunku, pomimo że w Polsce zupełnie nie znanym. Od tysiącleci w Brazylii uprawiano kolczocha jadalnego (Sechium edule). Obecnie jest on dość popularny w różnych regionach świata o cieplejszym klimacie. Jego duża (do 1 kg), miękko kolczasta, smakowita jagoda wytwarza tylko jedno nasienie, kiełkujące wewnątrz owocu. W przypadku tego gatunku wykorzystuje się także silnie zgrubiałe, bogate w skrobię korzenie, które przyrządza się podobnie jak ziemniaki.
Hodowane w celach jadalnych gatunki dyniowatych nie są jednak jedynymi przedstawicielami tej rodziny występującymi w Polsce. Z Ameryki Północnej pochodzi spotykana u nas czasami na płotach kolczurka klapowana (Echinocystis lobata). Roślina ta wyróżnia się suchymi i kolczastymi owocami, które pękają w dolnej części, uwalniając ciemne nasiona. Podobne, lecz nie pękające owoce posiada harbuźnik kolczasty (Sicyos angulata) - również gatunek amerykański, czasami hodowany, częściej w formie zdziczałej występujący przy płotach i murach. Do Cucurbitaceae należą także przestęp biały (Bryonia alba) i przestęp dwupienny (B. dioica), pochodzące głównie z Europy Południowej i Azji Środkowej. Przestęp biały, rodzący czarne jagody, spotykany jest przy płotach i na przychaciach. Znacznie rzadziej, choć w takim samym siedlisku, występuje przestęp dwupienny, charakteryzujący się czerwonymi jagodami. Obydwie rośliny są lecznicze, lecz zarazem trujące.
Melon kojoci przy drodze w Colorado
Fot. Justyna Wilandt-Szymańska
W Stanach Zjednoczonych, kraju, gdzie występuje 21 rodzimych rodzajów dyniowatych, jednym z najczęściej spotykanych przedstawicieli Cucurbitaceae jest Cucurbita foetidissima, nazywana tu popularnie melonem kojocim. Roślina ta ściele się często wzdłuż dróg w południowo-zachodnich stanach. Nie jest do końca pewne, skąd wzięła się nazwa gatunkowa „foetidissima”, co oznacza „bardzo cuchnący”. Niektórzy twierdzą, że ma to związek z nieprzyjemnym zapachem liści, inni, że z odorem rozkładających się owoców. Jednak widoczna na zdjęciu roślina tak naprawdę prawie wcale nie pachniała. Cucurbita foetidissima jest dobrze przystosowana do życia na suchych obszarach. Jej korzenie mogą sięgać kilkadziesiąt centymetrów w głąb gleby, a rozłogi jednej rośliny często pokrywają kilka metrów kwadratowych gruntu. Żółte, pokaźne kwiaty, podobnie jak u większości dyniowatych, zapylane są przez pszczoły. Nasiona były jedzone przez Indian, a wysuszone i puste w środku owoce używane jako grzechotki w tańcach. Amatorami jej nasion są także kojoty.
Najciekawszy sposób rozsiewania w rodzinie dyniowatych ma Ecbalium elaterium czyli ośli ogórek lub tryskawiec sprężysty, pochodzący ze strefy śródziemnomorskiej. Dojrzałe, około 5 cm długie, jajowate owoce reagują na dotyk, jak mała rakieta wystrzeliwując gwałtownie z szypułki i zostawiając za sobą ogon z białej mazi zawierającej czarne nasiona. Tak gwałtowna reakcja możliwa jest dzięki temu, że wewnątrz owocu wytwarzane jest bardzo wysokie ciśnienie soków. Taki sposób rozsiewania nazywamy autochorią, co oznacza, ze roślina sama rozprzestrzenia swoje nasiona.
Jednym z gatunków użytkowych, którego owoce coraz częściej spotykane są w drogeriach, jest gąbka roślinna (Luffa cylindrica). Młode owoce tej pochodzącej z Afryki rośliny są jadalne, lecz gdy dojrzeją i osiągną kilkadziesiąt centymetrów długości, ich miąższ twardnieje, tworząc siatkę jasnych włókien. Takie pozbawione skórki i nasion owoce, pocięte lub w całości używane są jako szorstkie gąbki i często reklamowane jako „macujące ogórki”.
Jednak walory smakowe i kosmetyczne to nie jedyne przyczyny, dla których dyniowate są hodowane na całym świecie. Jednym z najbardziej istotnych gatunków użytkowych, uprawianym przez człowieka od niepamiętnych czasów, jest tykwa (Lagenaria vulgaris). Zdrewniałe w części zewnętrznej owoce tej rośliny, kuliste, butelkowate, łyżkowate lub w kształcie hantli, są szeroko stosowane jako naczynia w krajach o gorącym klimacie. Małe tykwy są szczególnie pięknie ozdabiane i używane jako naczynia do picia herba mate (gorącego i orzeźwiającego napoju południowoamerykańskiego). Tykwy używane są także do wyrobu grzechotek, instrumentów muzycznych, a na Papui Nowej Gwinei stanowią część stroju męskiego tamtejszych plemion.
Jak zatem widać, dyniowate są jedną z najważniejszych rodzin roślin użytkowych. Warto sobie o tym przypomnieć, sięgając do słoja po kolejnego korniszona.
Justyna Wiland-Szymańska
W dniach 1 - 5 marca 2000 r. po raz trzeci odbył się w województwie pomorskim festiwal „Dni Dzikiego Morza”. Ponad 35 miłośników ptaków z całej Polski jeździło wzdłuż wybrzeża, wypatrując przez lornetki ciekawostek ornitologicznych.
Logo Festiwalu Przyrodniczego „Dni Dzikiego Morza” przedstawia samca lodówki
Największym rarytasem była bernikla rdzawoszyja (Branta ruficollis), która tę zimę spędziła wraz z grupą łabędzi na plaży koło portu jachtowego w Gdyni. Jest to w Polsce bardzo rzadki gość - obserwowany raz na kilka lat. Znacznie częściej można spotkać berniklę kanadyjską (Branta canadensis), którą w trakcie festiwalu widziano w rezerwacie „Banie”. Więcej informacji o gęsiach i berniklach występujących w Polsce, znajdziesz w poprzednim numerze naszego Biuletynu (zobacz: Gęsi też swój język mają - Biuletyn 2/1999).
Niestety, podczas festiwalu przeoczono samicę innego rzadko zalatującego do naszego kraju ptaka, bardzo ładnej kaczki - birginiaka (Polysticta stelleri), którą 4 marca zanotowano w pobliżu portu we Władysławowie. Również we Władysławowie, od strony Zatoki, wśród łabędzi niemych (Cygnus olor) można było także zobaczyć 2 łabędzie czarnodziobe (Cygnus columbianus) i kilka łabędzi krzykliwych (Cygnus cygnus).
|
|
Mewę pospolitą można rozpoznać m.in. po charakterystycznym układzie plam na skrzydłach |
Samiec lodówki |
Dzień później, w porcie rybackim na Helu, uczestnicy festiwalu mieli możliwość dokładnego obejrzenia mewy bladej (Larus hyperboreus), której pojedyncze osobniki dość regularnie zimują u polskich wybrzeży.
Ptakiem, który podczas festiwalu był obserwowany najczęściej, była lodówka (Clangula hyemalis). Ta bardzo ładnie upierzona kaczka z długim ogonem była symbolem „Dni Dzikiego Morza”. Z powodu dość wietrznej, chwilami wręcz sztormowej pogody, liczne jej stada chroniły się w niemal wszystkich portach oraz w pobliżu ujść rzek.
Bernikla rdzawoszyja nad naszym morzem należy do rzadkości |
Bernikla rdzawoszyja zimująca w Gdyni |
Oczywiście podczas owych 5 dni, miłośnicy ptaków przyglądali się także wielu innym gatunkom, które nie są aż takimi rarytasami, gdyż dość licznie i regularnie zimują w tej okolicy. Były to: ohary, świstuny, rożeńce, edredony, uhle, markaczki, bielaczki, gągoły, czernice, krzyżówki, łyski, szlachary, nurogęsi, perkozy dwuczube, perkozy rogate, kormorany, czaple siwe, 4 gatunki mew (poza wymienioną już mewą bladą), nurniki, a także wracające już z zimowisk w cieplejszych stronach czajki, sieweczki obrożne i gęsi gęgawy.
Samica czernicy - jednego z licznych gatunków kaczek zimujących na Bałtyku |
Ptaki zimujące przy sopockim molo są przyzwyczajone do bliskości człowieka |
Również wieczorami, gdy nie można już było podziwiać ptaków, uczestnicy festiwalu spędzali aktywnie czas, oglądając pokazy przezroczy i bawiąc się w miłym towarzystwie. Ogólnie - tegoroczne „Dni Dzikiego Morza” można uznać za imprezę udaną - zarówno ornitologicznie, jak i towarzysko.
Mewa srebrzysta |
Uhlom zupełnie nie przeszkadza sztormowa pogoda |
Jeszcze kilka lat temu prawie nikt w Polsce (poza garstką ornitologów - obieżyświatów) nie słyszał o turystyce nastawionej wyłącznie na podglądanie ptaków, czy szerzej - przyrody. Obecnie i u nas ta forma spędzania wolnego czasu staje się coraz bardziej popularna. Np. organizator „Dni Dzikiego Morza” - firma Bird Service - prowadzi co roku kilka podobnych imprez w różnych miejscach. Również przyrodnicze organizacje społeczne zaczynają realizować podobne przedsięwzięcia, traktując to jako sposób zarabiania na swoją działalność statutową oraz metodę propagowania chronionych przez siebie obszarów. Chętnych do uczestniczenia w podobnych imprezach jest coraz więcej. Np. w 7 obozach przyrodniczych zorganizowanych tego lata przez PTOP „Salamandra”, pomimo że nie były nastawione jedynie na obserwowanie przyrody dla przyjemności, lecz uczestnicy musieli osobiście włączać się w działania badawcze lub ochronne dotyczące nietoperzy lub ptaków, wzięło łącznie udział ponad 75 osób.
Foka szara w helskim fokarium |
Mewa pospolita i śmieszka |
Rozwój mody na oglądanie ptaków w ich naturalnym środowisku czy po prostu spędzanie czasu na łonie dzikiej natury jest ogromną szansą dla biednych regionów Polski, których głównym walorem jest właśnie jeszcze stosunkowo dobrze zachowana przyroda. Więcej o hobby obserwowania ptaków znajdziesz w artykule Hobby obserwowania ptaków.
Andrzej Kepel
Choć ptaki drapieżne mało komu kojarzą się z niezadrzewionymi przestrzeniami naszych pól, łąk lub torfowisk, niektóre z nich upodobały sobie właśnie takie typy siedlisk. Należą do nich m.in. błotniaki (Circus). Zalicza się je do rodziny jastrzębiowatych (Accipitridae), lecz co do ich szczegółowego podziału systematycznego naukowcy nie mają jednolitego zdania. Najczęściej wyróżnia się od 11 do 13 gatunków błotniaków, występujących w różnych regionach świata - zawsze na terenach otwartych. Są to średniej wielkości ptaki, rozmiarami zbliżone do naszego najliczniejszego skrzydlatego drapieżcy - myszołowa (Buteo buteo). Odznaczają się stosunkowo długimi skrzydłami i ogonem. Samce i samice wyraźnie różnią się od siebie upierzeniem, co u przedstawicieli rzędu ptaków drapieżnych (Falconiformes) nie jest zjawiskiem zbyt częstym. W Polsce gniazdują trzy gatunki z tego rodzaju (co do tego ornitolodzy są zgodni), a jeden sporadycznie zalatuje.
Smukła sylwetka, długie nogi oraz oczy skierowane do przodu, to charakterystyczne cechy błotniaków. Na zdjęciu samica błotniaka stawowego.
Fot. Andrzej Kepel
Jeśli wypoczywając latem nad jeziorem dostrzeżemy nisko nad trzcinami lub ziemią sporego ptaka o nieco chwiejnym locie, w ślizgu trzymającego skrzydła wyraźnie uniesione, niespiesznie patrolującego teren, zapewne będzie to nasz największy błotniak - stawowy (Circus aeruginosus). Choć podobny typ lotu jest charakterystyczny dla wszystkich błotniaków, ten gatunek gniazduje w Polsce zdecydowanie najliczniej. Zamieszkuje on różnego rodzaju tereny podmokłe: torfowiska, zatrzcinione brzegi zbiorników i cieków wodnych, zabagnienia śródpolne czy stawy rybne, pod warunkiem, że sąsiadują one z polami lub łąkami.
U większości ptaków drapieżnych samica jest większa od samca, jednak u błotniaków jest to szczególnie dobrze widoczne. Którą z płci tych ptaków uzna się za piękniejszą, jest sprawą indywidualnego gustu. Samica błotniaka stawowego jest cała brunatna, jedynie wierzch jej głowy, gardło i przednie brzegi skrzydeł są żółtopłowe. Z racji różnicy wielkości łapie ona zwykle większe zdobycze niż samiec i, jeśli ma wybór, woli polować nad terenami podmokłymi. Nad polami uprawnymi lub suchszymi łąkami częściej spotkamy przedstawiciela płci słabszej. Ma on rudo-brązowy tułów, a jego ogon i czarno zakończone skrzydła są prawie całe jasnopopielate. Owe różnice w wyglądzie są dobrze widoczne w terenie, zwłaszcza przy słonecznej pogodzie. Ciekawym zjawiskiem jest występowanie osobników obu płci prawie całkowicie kruczoczarnych (posiadają jedynie niewielkie rozjaśnienia na skrzydłach i ogonie). Tę melaniczną formę częściej można spotkać na wschodzie Europy.
Lecące błotniaki można łatwo poznać po charakterystycznie uniesionych skrzydłach |
Gniazdo błotniaka stawowego jest zwykle ukryte w gąszczu trzcin |
Błotniaki są doskonale przystosowane do życia w zajmowanym przez nie środowisku. Do zdobywania pokarmu w gąszczu wysokich traw czy innych roślin są im przydatne długie nogi o nieopierzonych skokach i oczy skierowane bardziej ku przodowi niż u innych ptaków drapieżnych (podobnie jak u sów). Możliwość wolniejszego lotu, nisko nad gruntem, zapewniają im skrzydła o większej w stosunku do masy ciała powierzchni niż u innych skrzydlatych drapieżników. Menu błotniaków stawowych jest bardzo urozmaicone, a wśród ich ofiar znajdziemy przedstawicieli niemal wszystkich gromad zwierząt: owady, ryby, płazy, gady, ptaki i ssaki. To, które z nich przeważają w diecie konkretnej rodziny błotniaków, zależy od środowiska, w którym założyła gniazdo. Na stawach hodowlanych polują przede wszystkim na ryby i ptaki wodne, a na obszarach rolniczych ich łupem padają głównie gryzonie i ptaki wróblowate.
Pochodzące z jednego lęgu pisklęta błotniaków różnią się stopniem rozwoju
Fot. Paweł Śliwa
Zaraz po powrocie z zimowisk, które położone są na południu Europy oraz w Afryce, błotniaki stawowe zaczynają się łączyć w pary, zajmować terytoria i budować gniazda. Wtedy to, w okresie od końca marca do połowy maja, możemy podziwiać podniebne akrobacje wykonywane przez samce oraz usłyszeć wydawane przez nie charakterystyczne miauczenie. Niekiedy ptak tokuje tak wysoko, że trudno go dostrzec, a jedyną oznaką jego obecności jest właśnie ów charakterystyczny głos. Gniazdo błotniak stawowy buduje w łanie roślinności szuwarowej (najczęściej w trzcinie), zawsze w miejscu podtopionym, co utrudnia dostęp do niego czworonożnym drapieżnikom, takim jak lis, dzik czy kuna. Jest ono plecione z gałązek oraz źdźbeł traw i zawieszane tuż nad wodą, na zeszłorocznej roślinności. Na początku maja, w gnieździe władcy trzcinowiska pojawia się 4 - 6, a czasami nawet 8 białych jajek. Po około 33 dniach klują się pisklęta. Ponieważ samica składała jajka w odstępach dwudniowych, a wysiadywane rozpoczyna od momentu złożenia pierwszego, potomstwo opuszcza skorupki w różnym czasie. Małe błotniaczki pokryte są białym puchem i jako gniazdowniki wymagają troskliwej opieki rodziców. W błotniakowej rodzinie istnieje podział ról. Zadaniem samca jest pilnowanie gniazda i rewiru przed drapieżnikami i innymi błotniakami oraz dostarczanie pokarmu dla rodziny. Samica natomiast wysiaduje jaja, karmi pisklęta, osłania je przed deszczem i słońcem gdy są małe, a gdy osiągną „zaawansowany” wiek dwóch tygodni, pomaga samcowi polować. Zdobyty przez rodziców pokarm nie jest w gnieździe rozdzielany sprawiedliwie wśród młodych. Karmione są tylko te, które się tego najmocniej domagają. Również w późniejszym okresie, gdy młode same rozszarpują pokarm, a rodzice ograniczają się tylko do pozostawiania zdobyczy w gnieździe, istnieje między rodzeństwem ostra rywalizacja. W okresie niedoborów pokarmowych, np. w czasie deszczowej pogody - gdy trudno jest coś upolować, najmłodsze pisklęta, jako najsłabsze, giną z głodu.
Samiec błotniaka stawowego, choć mniejszy od samicy, jest głównym żywicielem i obrońcą rodziny
Fot. Paweł Śliwa
Po około 45 dniach od wyklucia młode zaczynają latać, ale jeszcze przez miesiąc są karmione przez rodziców, a na noc wracają do gniazda. W okresie tym całe rodzinki włóczą się po okolicy i stają się wtedy wdzięcznym obiektem obserwacji. Są wówczas ruchliwe i głośne. Dorosłe ptaki przekazują młodym zdobycz w locie, najczęściej kilka metrów nad ziemią, robiąc przy tym koziołki i sczepiając się szponami. Osobniki młodociane można dość łatwo odróżnić od dorosłych, gdyż są od nich ciemniejsze, a z daleka wydają się prawie czarne.
Jeszcze kilkanaście lat temu ten drapieżny mieszkaniec trzcinowisk był o wiele mniej liczny niż obecnie. Przez długi czas uważano go za „szkodnika łowieckiego”, czyniącego spustoszenie wśród ptactwa wodnego. Z tego to powodu łapano go w sidła, strzelano do niego, truto i niszczono jego gniazda. Duże straty w populacji błotniaków w całej Europie spowodował też powszechnie używany w rolnictwie środek owadobójczy DDT (zobacz: Powrót skrzydlatej błyskawicy - Biuletyn 1/1999). Sokolnicy raczej nie wykorzystywali błotniaków do polowań (jedynie Kirgizi tresowali je do łapania kaczek), a więc również w niewoli niewiele można było spotkać tych ptaków. W 1975 roku, po objęciu ochroną prawną także błotniaka stawowego (większość ptaków drapieżnych, za wyjątkiem omawianego gatunku, a ponadto jastrzębia i krogulca, objęto ochroną już w roku 1954) i wprowadzeniu zakazu stosowania DDT, jego liczebność zaczęła stopniowo rosnąć i rozpoczął zasiedlanie nowych terenów. Obecnie Komitet Ochrony Orłów szacuje polską populację błotniaka stawowego na około 2500 par lęgowych. Zaobserwowano również zmniejszanie się jego wymagań siedliskowych. Gniazdo zbudowane w trzcinowisku śródpolnym o powierzchni mniejszej niż 1 ha nie jest w tej chwili niczym nadzwyczajnym. Czasami można znaleźć gniazdo tego ptaka nawet w łanie zboża lub rzepaku.
Oprócz stawowego, w naszym kraju gniazdują jeszcze błotniaki: łąkowy (Circus pygargus) oraz zbożowy (Circus cyaneus). Błotniak zbożowy, niegdyś liczny ptak lęgowy naszego kraju, obecnie, na skutek osuszania bagien i torfowisk, na których zakłada gniazda, oraz innych bliżej nieznanych czynników, stał się gatunkiem skrajnie nielicznym, a ostatnie kilka par gniazduje jeszcze nieregularnie tylko na Bagnach Biebrzańskich. W niedalekiej przyszłości gatunek ten najprawdopodobniej zostanie skreślony z listy ptaków lęgowych naszego kraju. Dymorfizm płciowy u błotniaka zbożowego zaznaczony jest jeszcze wyraźniej niż u stawowego. Samiec jest bardzo ładnie i ciekawie ubarwiony: cały popielaty z ciemniejszym odcieniem szarości na głowie i piersi oraz czarnymi końcami skrzydeł. U samicy natomiast przeważa kolor brązowy, a na głowie ma charakterystyczną szlarę (pierścienie piór wokół oczu).
Samiec błotniaka łąkowego ma ciemne pręgi wzdłuż skrzydeł
Fot. Jan Lontkowski
Błotniak łąkowy jest u nas zdecydowanie częściej spotykany od zbożowego, choć jego liczebność także spada na skutek niszczenia torfowisk, które stanowią główne miejsce gniazdowania tego gatunku. W Polsce populację błotniaka łąkowego ocenia się na ok. 500 par, a najliczniej występuje on w dolinie Biebrzy i na torfowiskach węglanowych koło Chełma. Na zachodzie kraju jest go mało, choć w ostatnich latach coraz częściej zakłada gniazda w łanach zbóż i rzepaku. Niestety, lęgi takie najczęściej ulegają zniszczeniu, gdyż młode wylatują z gniazda dopiero w lipcu lub sierpniu, a więc już po żniwach. Jest to najmniejszy i najbardziej smukły z naszych błotniaków i niewprawny obserwator może go w locie pomylić z mewą. Samice błotniaków łąkowego i zbożowego są do siebie bardzo podobne i trzeba znać szczegóły ubarwienia aby je rozróżnić - zwłaszcza z dużej odległości. Samiec błotniaka łąkowego także przypomina zbożowego, ale łatwo go rozpoznać po czarnych pręgach biegnących wzdłuż skrzydeł. Nieco częściej niż w sezonie lęgowym można oba te gatunki spotkać w Polsce w okresie przelotów, a błotniak zbożowy może nawet zimować w naszym kraju. Stwierdzano przypadki mieszania się tych dwóch gatunków. Potomstwo powstałe w wyniku takich krzyżówek nieraz już wprawiło w zakłopotanie nawet doświadczonych ornitologów, próbujących oznaczyć je co do gatunku w terenie. Prawidłowa ich identyfikacja jest bowiem możliwa wyłącznie w wyniku dokładnych pomiarów złapanego ptaka.
Młody błotniak łąkowy wyróżnia się rdzawym upierzeniem
Fot. Jan Lontkowski
Ciekawym zjawiskiem występującym znacznie częściej w obrębie tego rodzaju niż u innych ptaków drapieżnych jest poligamia, czyli łączenie się samców z kilkoma samicami naraz. Trzeba jednak przyznać, że samce błotniaka stawowego stosunkowo niechętnie wchodzą w takie związki, a jeśli już, to zadowalają się dwiema partnerkami. Natomiast samiec błotniaka łąkowego potrafi mieć ich nawet sześć.
Ze wschodniej Europy i Azji zalatuje czasami do Polski niegniazdujący u nas błotniak stepowy (Circus macrourus). Jest on bardzo podobny do łąkowego oraz zbożowego i laik będzie miał kłopoty z ich rozróżnieniem. Ponieważ samce błotniaka stepowego są jeszcze jaśniejsze niż samce pozostałych gatunków, czasami bywa nazywany także błotniakiem białym.
Błotniaki są ptakami wdzięcznymi do obserwacji, gdyż trzymają się otwartej przestrzeni, na ogół latają powoli, nieco chybotliwie, często stale po tych samych, ulubionych trasach. Są stosunkowo mało płochliwe, co pozwala zbliżyć się do nich na niewielką odległość. Aby obserwować błotniaka stawowego, najlepiej wybrać się gdzieś nad jezioro z rozległym pasem trzcin lub podmokłe śródpolne trzcinowisko i usadowić się w miejscu, z którego będziemy mieli dobry widok na okolicę. Szerokie pole widzenia umożliwi nam ciągłe śledzenie ptaków, jak krzątają się po swoim rewirze łowieckim, aby schwytać coś dla siebie i ukrytego w trzcinach potomstwa. We wrześniu i październiku ptaki zaczynają odlatywać i można je wtedy zobaczyć także na terenach, gdzie nie gniazdują. Jest to ostatnia okazja do podglądania ich, jak lecąc nisko nad ziemią, próbują upolować jakiegoś gryzonia.
Paweł Śliwa
Obserwowanie ptaków, czyli birdwatching, staje się coraz popularniejszym hobby. Jego ojczyzną jest Wielka Brytania, w której dzikie ptaki mniej lub bardziej regularnie ogląda kilkaset tysięcy osób. Powstał tam dzięki temu doskonały system rezerwatów przyrody, wykupionych za pieniądze Birdlife International - organizacji „ptasiarzy”. Gdy wzrasta liczba osób poświęcających swój czas i pieniądze pasji podglądania natury, rozwija się także nowa gałąź gospodarki - turystyka przyrodnicza. Jest to szansa ochrony okolic, których mieszkańcy utrzymywali się dotąd głównie z rabunkowej gospodarki zasobami przyrody, a obecnie zaczynają dostrzegać swój osobisty interes w ich ochronie. Stwarza to nadzieję przetrwania (nie pozbawioną jednak i pewnych nowych zagrożeń) dla ostatnich dzikich obszarów naszego globu. Obecnie w Polsce ptaki obserwuje z różną intensywnością prawdopodobnie około 4.000 osób, liczba ta jednak stopniowo rośnie.
Obserwacje ornitologiczne można prowadzić nawet w supermarkecie
Fot. Andrzej Kepel
Oczywiście dlatego, że jest to wspaniała forma kontaktu z naturą. Patrząc na dzikie stworzenie, w ciągu pięciu minut można oderwać się od stresów dnia codziennego. Wiele osób traktuje obserwowanie ptaków wyczynowo. Są tzw. „twitchers”, którzy starają się zobaczyć jak najwięcej gatunków. Dla większości ludzi jest to jednak po prostu miły wypoczynek.
Największą zaletą ptasiego hobby jest to, że można je uprawiać zawsze i wszędzie, również w centrach wielkich miast. Nawet w Warszawie znajdziemy sporo atrakcji - np. sokoły wędrowne (Falco peregrinus) i pustułki (Falco tinnunculus), które osiedlają się na szczytach kościołów i wieżowcach. Najwięcej interesujących ptaków żyje jednak w starych liściastych lasach, na podmokłych łąkach i zarośniętych stawach - w miejscach, w których samo przebywanie wiąże się z wielką przyjemnością obcowania z bogactwem przyrody.
Kaczory krzyżówki. W okresie pierzenia jedynie kolor dzioba zdradza ich płeć.
Fot. Andrzej Kepel
W Europie występuje kilkaset gatunków ptaków. Wiele z nich można rozróżnić na pierwszy rzut oka. W przypadku innych, należy zwrócić uwagę nie tylko na ogólny wygląd, ale także zauważyć i zapamiętać (a najlepiej zapisać) jak najwięcej szczegółów ptasiego upierzenia. Jeśli nie znamy się na ptakach w ogóle (albo słabo) warto nieznanego ptaka sfotografować, a jeśli ptak śpiewa - nagrać.
Szczegóły wyglądu. Jeśli chcemy próbować sami rozpoznawać ptaki (jest to fascynująca sztuka sama w sobie), warto zwracać uwagę na następujące elementy:
1) Wielkość - najlepiej porównywać z dobrze nam znanymi ptakami, jak wróbel, szpak, gołąb, kura, gęś, łabędź,... struś.
2) Sylwetka - wygląd dzioba, długość skrzydeł, ogona i nóg, smukły lub krępy kształt ciała.
3) Paski i plamy na skrzydłach, kuprze i ogonie - typowe cechy, które pozwalają ptakom rozróżniać się w mieszanych stadach, są także przydatne dla obserwujących je ludzi. Często są one widoczne tylko w locie.
4) Paski i plamy na głowie - może ich być wiele: brew nad okiem, wąs, plamka uszna z tyłu policzka, pasek ciemieniowy przez środek głowy itp.
5) Kolor nóg i dzioba - istotne szczególnie u ptaków wodnych. Niestety, czasem bywają wybrudzone błotem...
6) Wzór barwny - ogólne wrażenie koloru ptaka, poprzeczne prążki, podłużne kreski, łuskowanie lub jego brak.
Gdy spotkamy prawdziwą ornitologiczną rzadkość, trzeba ją koniecznie sfotografować. Pijawnik (Pluvianus aegyptius) występuje w środkowej Afryce. To zdjęcie udokumentowało jego wyjątkową obecność w okolicach Gdańska.
Fot. Marek Zieliński
Podstawową zasadą jest zaczynanie od rozpoznawania „łatwych” ptaków, a potem branie się za trudniejsze. Trudne do rozróżniania „szare” samice kaczek, młode mewy lub ptaki drapieżne można sobie bez utraty czci na początku odpuścić. Czasem wymagają one bardzo szczegółowego opisu, obejmującego np.: odcień i kontrast ubarwienia, dokładny kształt i kolor barwnych pasków w upierzeniu, a nawet porównanie ich sylwetki i ubarwienia z innymi, jednocześnie obserwowanymi gatunkami. Z reguły, każda grupa ptaków ma zestaw kilku cech diagnostycznych, które można sprawdzić w przewodniku lub zapamiętać. Ptaki drapieżne np. można rozpoznawać po układzie skrzydeł. Błotniaki (Circus spp.) w przerwach pomiędzy uderzeniami skrzydeł trzymają je wyraźnie uniesione - jakby pokazywały „Victory” (zobacz: Władca trzcinowisk), krążący myszołów (Buteo buteo) i orzeł przedni (Aquila chrysaetos) unoszą skrzydła tylko nieznacznie, bielik (Haliaeetus albicilla) i krogulec (Accipiter nisus) trzymają je zazwyczaj płasko, a orlikom (Aquila clanga i A. pomarina) zawsze nieco opadają.
Bardziej poważni obserwatorzy sporządzają opis każdego szczegółu obserwowanego ptaka. Jest to trudne i czasochłonne (zwłaszcza, że ptaki często uciekają), ale daje pewność, że nie przeoczy się żadnego mało znanego (lub jeszcze nie odkrytego) szczegółu.
Ostrygojada można łatwo rozpoznać, lecz znacznie trudniej spotkać
Fot. Robert Dejtrowski
Jizz. To angielskie określenie oznacza ogólne wrażenie, jakie sprawia ptak w terenie. Jest to subiektywna mieszanina wielkości, szczegółów sylwetki, ogólnego zabarwienia, sposobu poruszania się i lotu. Znając dobrze ptaki, można często rozpoznawać je z daleka, kiedy na dobrą sprawę niewiele widać. Fascynowało mnie towarzyszenie doświadczonemu miłośnikowi ptaków przy obserwacjach przelotów wzdłuż wybrzeża Bałtyku. Migrujące nad głową drobne wróblaki widoczne są tylko jako czarne plamki. Jednak sposób lotu, parę szczegółów kształtu ogona i skrzydeł oraz głosy pozwalały mu rozpoznać gatunek. Wprawni obserwatorzy bawią się czasem w zakłady na rozpoznawanie ptaków z daleka, bez lornetki. Jednak jizz nie gwarantuje 100% pewności. Pewna dwójka miłośników ptaków uznała za czarno-białego ostrygojada... zad pasącej się za pagórkiem krowy.
Zachowanie. Każdy ptak ma określone środowisko i „sposób bycia”. Możemy dzięki temu odrzucać całe grupy gatunków. Ptaki otwartych terenów nie występują w środku lasu, ptaków starych lasów liściastych nie spotkamy w lesie młodym, ani szpilkowym. Ptaki żyjące w koronach drzew nie skaczą po ziemi (wilga (Oriolus oriolus) nawet kąpie się w locie). Jastrząb (Accipiter gentilis) i trzmielojad (Pernis apivorus) polują w rozmaitych środowiskach, ale zwykle kryją się wśród roślinności. Nietypowe zachowania zdarzają się jednak i powodują problemy - zwłaszcza na przelotach, gdy ptaki zatrzymują się w nietypowym środowisku. Mimo to, na słowa: „Słuchaj, widziałem takiego ptaszka, który wskoczył z kamienia do potoku i się utopił”, można bez wahania odpowiedzieć, że był to pluszcz (Cinclus cinclus), który nurkuje w górskich strumieniach (oczywiście wcale się nie utopił!).
Maleńka rokitniczka potrafi dawać wielogodzinne koncerty siedząc na czubku trzciny
Fot. Andrzej Kepel
Głosy. Większość ptaków można rozpoznać po głosie równie dobrze (lub lepiej), niż po wyglądzie. Jest to jednak zadanie niełatwe, bo trudniej opisać i zapamiętać dźwięk niż obraz. Naukę warto zacząć od kilku prostych śpiewów - np. trznadla (Emberiza citrinella), pierwiosnka (Phylloscopus collybita), zięby (Fringilla coelebs), grzywacza (Columba palumbus). Dopiero później można próbować rozróżniać skomplikowane śpiewy pokrzewek (Sylvia spp.) i drozdowatych (Turdidae) oraz rozmaite głosy wabiące. Oddawanie ptasich dźwięków ludzkimi głoskami nie wystarcza - dlatego należy zanotować: barwę głosu, długość śpiewu, charakterystyczne elementy, melodię, łączenie zwrotek.
Lornetka. Miłośnika ptaków rozpoznaje się, jak wiadomo, po lornetce. Sprzęt ten opisuje się zwykle za pomocą dwóch liczb (np. 10x40). Pierwsza z nich oznacza powiększenie, a druga średnicę obiektywu w milimetrach. Do oglądania ptaków i ssaków wybieramy powiększenie ok. 10 razy (8 - 12) i średnicę obiektywu ok. 40 - 50 mm. Duże powiększenie zmniejsza pole widzenia i jasność obrazu (określane przez średnicę obiektywu), co zwykle utrudnia, a nie ułatwia nasze obserwacje. W praktyce, lornetki dobrych firm, dzięki jakości szkła, pokryciu soczewek warstwami przeciwrefleksyjnymi itp., pozwalają dostrzec znacznie więcej szczegółów niż podobne modele gorszych marek. Dlatego powinniśmy sami wybrać najlepszy model, porównując jakość obrazu, łatwość używania i ciężar lornetki (np. oglądając dachy domów przed sklepem). Tylko w przypadku modeli wysokiej jakości, cieszących się powszechnym uznaniem i posiadających kilkuletnią gwarancję, możemy z tego zrezygnować. W lornetce sprawdzamy jakość obrazu po bokach pola widzenia (sam skraj pola widzenia może być rozmyty), brak zniekształceń linii prostych (np. patrząc na pionowy słup lub okna domów), wierność oddawania kolorów (np. porównując różne odcienie brązu) i ustawienie pryzmatów. Najczęstszą usterką lornetki jest przesunięcie się pryzmatów np. pod wpływem uderzenia, co powoduje otrzymywanie rozdwojonego obrazu. Wymaga to kosztownej wizyty u optyka. Gumowa, wodoodporna oprawa nie jest niezbędna.
Grupa miłośników turystyki przyrodniczej przygląda się o świcie tokom cietrzewi nad Biebrzą
Fot. Andrzej Kepel
Uważnie wybierając, na większym bazarze możemy kupić rosyjską lornetkę Berkut lub podobną, o parametrach 10x50 (70 - 150 zł). To chyba najtańsza z lornetek odpowiednich do obserwacji ptaków. Średniej jakości lornetki, np. firmy Bresser (400 - 1000 zł), sprowadza do Polski kilka firm (np. Bird Service) i sklepów optycznych. Wysokiej klasy lornetki - np. Zeiss, Leica lub Swarovski (1000 - 2500 zł), można sprowadzić przez Internet lub firmy wysyłkowe. Odradzam natomiast typowe lornetki myśliwskie (duży ciężar, małe powiększenie), małe i tanie lornetki powszechne w sklepach fotograficznych (niska jakość) oraz lornetki o zmiennej ogniskowej, tzw. ZOOM (lepiej kupić lunetę).
Właśnie luneta do obserwacji ptaków, zaopatrzona w stabilny statyw, jest typowym wyposażeniem zachodnich „birdwatcherów”. Umożliwia ona uzyskiwanie dużych powiększeń (do 60x), z zachowaniem wysokiej jakości obrazu. Ze względu na wysoką cenę przyzwoitych lunet, w Polsce wciąż stanowią one rzadkość. Jeśli jednak chwycimy bakcyla i zaczniemy traktować obserwowanie ptaków na poważnie, zapewne czeka nas ten zakup. Wówczas musimy się pogodzić z tym, że na każdym kroku będziemy narażeni na podejrzliwe pytania: „Panie, a co pan tu fotografuje?”
Książki do rozpoznawania ptaków. Najlepszy przewodnik po polsku to obecnie „Ptaki Europy i rejonu śródziemnomorskiego” Larsa Jonssona (wyd. Muza 1998). Ilustracje ptaków są w nim wprawdzie trochę artystyczne, ale książka pozwala rozróżnić większość „trudnych” grup ptaków. Najlepszy europejski przewodnik to: K. Mullarney, L. Svensson, D. Zetterstrom, P. J. Grant „Collins Bird Guide - The most complete Field Guide to the birds of Britain and Europe”. Kolejne wydania polskiej książki „Ptaki Europy” z tablicami Władysława Siwka oraz liczne tłumaczenia z niemieckiego, to, niestety, druga klasa jakości.
Kosy spotkamy także zimą
Fot. Jacek Dymitrowicz
Polecam atlas J. Christiansen i H. Delin „Ptaki Europy - przewodnik fotograficzny”. Kiepsko przetłumaczony, ale ze wspaniałą kolekcją zdjęć ptaków, nadaje się zwłaszcza jako pomoc w domu. Istnieje też dużo anglojęzycznych książek do rozpoznawania poszczególnych grup ptaków (np. drapieżnych, siewkowatych). Podczas wakacji przydatne mogą być przewodniki po miejscach szczególnie dogodnych do obserwacji ptaków w różnych krajach.
Nagrania ptasich głosów. Kupując kasety i płyty z głosami ptaków warto pomyśleć, czy interesuje nas miły „ptasi koncert”, czy zestaw głosów ptaków do rozpoznawania. W tym drugim przypadku warto wybierać duże zestawy. Poza śpiewem zawierają one więcej różnych innych ptasich odezwań. Bezpłatnie głosy ptaków można przegrać w centralach regionów ornitologicznych w kilku miastach Polski (np. na Mazowszu jest to Akademia Podlaska (dawna WSR-P) w Siedlcach, a w Wielkopolsce - Zakład Biologii i Ekologii Ptaków UAM).
Jeśli dysponujemy sprzętem, który pozwala na stosunkowo głośne odtwarzanie nagrań w terenie, otwierają się przed nami nowe możliwości. Wiele ptaków w okresie godowym reaguje na puszczane z taśmy nagrania ich śpiewu, jak na rywala. Można w ten sposób zwabić ptaka, lub przynajmniej skłonić, by odzywając się, wyjawił swoją obecność. Po lęgach, drobne ptaki można zwabić piszcząc szybkim: „pszypszypszy...”, albo głośno ssąc wierzch dłoni.
Fotografowanie ptaków wymaga często poświęceń
Fot. Andrzej Kepel
Wabiąc, obejrzałem z bliska wiele fascynujących i płochliwych ptaków. Oczywiście, zdarza się inaczej. Pewien znajomy obserwator próbował wywabić z trzcin wodnika (Rallus aquaticus) - przedstawiciela jednego z najbardziej skrytych gatunków. Wodnik trzymał się z daleka, jednak mój znajomy nagle poczuł uderzenie w plecy. Była to zdziwiona kuna, która kierując się słuchem, skoczyła na, jak się spodziewała, tłusty obiad. Innemu ornitologowi poszukującemu włochatki (Aegolius funereus) udało się nocą w lesie zwabić... drugiego miłośnika sów (Homo sapiens) stosującego tę samą metodę.
Aparat fotograficzny. Nawet bardzo słaba fotografia jest cenną pomocą, gdyż często pozwala na oznaczenie gatunku bardziej doświadczonemu miłośnikowi ptaków. Jeśli uważamy, że zobaczyliśmy rzadkiego ptaka, zawsze warto go sfotografować w celu dokumentacji. Seria zdjęć pozwala często wyłowić odcień ubarwienia, kształt piór, wycięcie lotek, formułę końca skrzydła i inne szczegóły, które są ważne przy oznaczaniu „trudnych” gatunków, a u poruszającego się ptaka są zwykle niemożliwe do dostrzeżenia i zapamiętania.
Otrzymanie wysokiej jakości zdjęć ptaków jest bardzo trudne do uzyskania dla osoby fotografującej z doskoku. Używane ostatnio masowo aparaty typu kompakt z pewnością się do tego nie nadają. Przede wszystkim stosowane w nich zwykle obiektywy szerokokątne dodatkowo „oddalają” i tak najczęściej odległe ptaki. Poza tym, wykorzystywane w tych aparatach automatyczne systemy pomiaru światła nie potrafią sobie poradzić z podstawowym w przypadku ptaków motywem: małego, ciemnego kształtu na dużym, jasnym tle. Dlatego do fotografowania ptaków znacznie przydatniejsze są najtańsze choćby lustrzanki, dające możliwość zamontowania teleobiektywu oraz ręcznego wprowadzenia korekty parametrów naświetlania kliszy. Jeśli fotografujemy „z ręki” - bez statywu, najlepiej używać obiektywu o ogniskowej 200 lub 300 mm oraz czułych filmów (np. ISO 400). Przy większych przybliżeniach lub mniej czułych filmach bardzo trudno uzyskać nieporuszone zdjęcie. Oczywiście doświadczony fotografik może w sposób świadomy odstępować od wszystkich tych zasad. W każdym razie moje fotografie ograniczają się do typowego: „czarna kropka na niebieskim polu”.
Obserwowanie batalionów nigdy nie nudzi, gdyż każdy samiec wygląda inaczej
Fot. K.R. Siekielski
Aby zwabić ptaka na małą odległość, z reguły używa się płóciennego namiotu - ukrycia ustawionego przy wodopoju lub miejscu, gdzie wykłada się pokarm. Pamiętajmy, że fotografowanie ptaków chronionych (to znaczy niemal wszystkich) przy gnieździe poza miejscami ogólnie dostępnymi (np. osiedlami mieszkalnymi) wymaga zezwolenia Ministerstwa Środowiska, a gdy wejdzie w życie przygotowywana obecnie przez Sejm nowelizacja ustawy o ochronie przyrody - Wojewódzkiego Konserwatora Przyrody. Zdjęcia ptaków przy gnieździe są zresztą bardzo oklepanym tematem. Popularną sztuczką jest ustawienie gałązek - np. pokrytych porostami - przy karmniku, aby ptaki sfotografować na ładnym tle.
Internet. Światowa sieć komputerowa staje się niezastąpiona w coraz większej liczbie dziedzin. Również w przypadku hobby obserwowania ptaków dostęp do Internetu może być bardzo pomocny. Przy jego pomocy można zakupić zagraniczne książki lub potrzebny sprzęt, można zasięgnąć informacji, jakie ptaki były ostatnio obserwowane w okolicy, w którą się właśnie wybieramy, można dowiedzieć się wszystkiego o wybranym gatunku, usłyszeć śpiew danego ptaka, a nawet w czasie rzeczywistym podglądać, co dzieje się w gnieździe jakiegoś rzadkiego ptaka drapieżnego.
Dobrze skonstruowane karmniki mogą przywabić różne gatunki ptaków
Fot. Andrzej Kepel
Pasja obserwowania przyrody to chyba najbardziej przyjazne środowisku hobby, jakie do tej pory wymyślił człowiek. Mimo to, miłośnicy ptaków mogą stanowić zagrożenie dla pierzastych stworzeń. Bardzo łatwo można sprawić, że ptak porzuci gniazdo, zwłaszcza w okresie budowy i składania jaj. Umasowienie i komercjalizacja tego typu turystyki dotyczą nie tylko słynnych parków narodowych Afryki, ale też okolic naszej Biebrzy i Narwi. Dlatego warto zapamiętać kilka prostych reguł, które minimalizują wpływ obserwatorów na podglądaną przyrodę.
W pobliżu gniazd, w koloniach lęgowych, na tokowiskach, miejscach zbiorowego noclegu i żerowania, powinniśmy trzymać się w takiej odległości, by nie zaburzać zachowania ptaków - nawet, jeśli jest to bolesne (każdy baaardzo chce obejrzeć ptaki z bliska!). Również w przypadku pojedynczych osobników, spotykanych z dala od gniazda, unikajmy ich kilkukrotnego płoszenia.
Nie należy wielokrotnie wabić za pomocą magnetofonu tych samych ptaków. Nie wabimy też i staramy się nie niepokoić w jakikolwiek sposób przedstawicieli gatunków zagrożonych albo lokalnie rzadkich.
Jeśli chcemy fotografować albo wielokrotnie obserwować ptaki z bliska we „wrażliwych” miejscach, powinniśmy postępować zgodnie z prawem (np. mieć zezwolenie Ministerstwa Środowiska) oraz poznać i zastosować odpowiednie metody postępowania (np. korzystać z budki obserwacyjnej), aby nie niepokoić ptaków. Jeśli ptaki się płoszą - musimy przerwać obserwacje. Fotografowanie ptaków przy gniazdach to najczęstsze nieetyczne postępowanie, prowadzące do zniszczenia lęgu.
Jeśli oglądamy ptaki w grupie kilku osób albo w miejscach często odwiedzanych przez miłośników ptaków i turystów (np. w znanych parkach narodowych czy na popularnych stanowiskach w pobliżu dużych miast), musimy się dodatkowo ograniczać. Działania wszystkich ludzi łącznie (w tym ludzi nie będących oberwatorami przyrody) nie powinny zaszkodzić ptakom. Pamiętajmy, że jedną osobę ptaki podpuszczają bliżej niż grupę. Nie bez znaczenia jest dla nich także częstość niepokojenia.
Płochliwe ptaki wodne najlepiej podglądać ze specjalnego obserwatorium
Fot. Andrzej Kepel
Jeśli odkryjemy lokalizację gniazd rzadkich ptaków - zwłaszcza z gatunków objętych tzw. ochroną strefową, poinformujmy o tym najbliższą organizację lub instytucję zajmującą się ochroną ptaków (np. Komitet Ochrony Orłów, „Salamandrę”, Wojewódzkiego Konserwatora Przyrody) - i nikogo więcej! W żadnym wypadku nie przekazujmy takiej informacji prasie czy na ogólnodostępne internetowe listy dyskusyjne. Na szczęście dla miłośników przyrody, wiele rzadkich ptaków poluje w bardzo dużej odległości od swoich gniazd. Można (a nawet jest to wskazane - w interesie innych miłośników ptaków, a czasem i nauki) ujawniać ich miejsca żerowania (np. bielika na jeziorach i stawach rybnych), jeżeli są one dostatecznie rozległe i nie dają informacji o położeniu gniazda. Warto też zapisywać wszystkie swoje obserwacje i udostępniać notatki ornitologom i odpowiednim organizacjom ochrony ptaków.
Powinniśmy wspomagać ochronę terenów ważnych dla ptaków. W ten sposób nie tylko czerpiemy z przyrody, ale dajemy coś w zamian. Unikajmy dokarmiania dziko żyjących ptaków. Jeśli „musimy” przywabić obiekty naszych westchnień w pobliże punktu obserwacyjnego, upewnijmy się, że wyłożony pokarm jest absolutnie bezpieczny (np. nic słonego). Najlepiej stosować karmę zupełnie naturalną - np. owoce dzikich drzew i krzewów.
Życzę wszystkim wielu niezapomnianych wrażeń z obserwowania naszych skrzydlatych przyjaciół i mnóstwa satysfakcji z doskonalenia umiejętności ich rozpoznawania. Niech komary będą dla Was łaskawe.
Tekst: Jerzy Dyczkowski
Opracowanie i uzupełnienia: Andrzej Kepel