Polskie Towarzystwo Ochrony Przyrody „Salamandra”
 

Modliszka – filigranowa piękność o nieustraszonym sercu

Modliszka – filigranowa piękność o nieustraszonym sercu

Światło przenikające złożoną strukturę oka modliszki wywołuje iluzję, która sprawia, że owad zdaje się patrzeć nam prosto w oczy

Światło przenikające złożoną strukturę oka modliszki wywołuje iluzję, która sprawia, że owad zdaje się patrzeć nam prosto w oczy
Fot. Sławomir Mrozek

Niechlubna sława związana ze zwyczajami godowymi oraz bardzo charakterystyczny wygląd sprawiają, że modliszki kojarzy każdy, choć nielicznym dane było podziwiać te owady w naturze. Ich strategie przetrwania oparte są na doskonałym kamuflażu, lecz mimo niewielkich rozmiarów są to zwierzęta obdarzone niesłychaną odwagą i zaatakowane walczą zaciekle, bez względu na rozmiar przeciwnika.








Więcej w drukowanym wydaniu SALAMANDRY...

Agnieszka Graclik
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Zakład Zoologii
Uniwersytet Przyrodniczy w Poznaniu

Made in Poland, czyli podwodna Polska w fotografii

Made in Poland, czyli podwodna Polska w fotografii

Długo zastanawiałem się nad tematem artykułu do wiosenno-letniego numeru SALAMANDRY. Do tej pory prezentowałem głównie miejsca i gatunki zwierząt związane z dość odległymi i egzotycznymi obszarami naszej Planety. Pomyślałem więc, że tym razem warto byłoby zrobić coś innego. Kiedy kolejne pomysły lądowały w śmietniku, a zapał słabł, przypomniałem sobie początki moich podróży fotograficznych i pytanie, które zwykle stawiali mi napotkani gdzieś na końcu świata ludzie. Przedstawiałem się i mówiłem, że jestem fotografem podwodnym z Polski, a wtedy często padało ironiczne pytanie: „Z Polski? A cóż można fotografować w Polsce pod wodą...???”. Trochę mnie to denerwowało, ale w tamtym czasie nurkom wydawało się, że fotografia ma sens tylko w wodach tropikalnych. Po krótkim namyśle stwierdziłem, że powrót do korzeni to intrygujący temat. Po wielu latach rozbratu z lokalnymi wodami, postanowiłem – z perspektywy czasu – odpowiedzieć na pytanie, co tak kusiło mnie w polskich wodach, że zdecydowałem się kupić podwodny aparat fotograficzny i rozpocząć swoją przygodę.

Stara opona zatopiona w jeziorze z czasem staje się domem dla podwodnych stworzeń, takich jak np. racicznice i kolonie gąbek

Stara opona zatopiona w jeziorze z czasem staje się domem dla podwodnych stworzeń, takich jak np. racicznice i kolonie gąbek

Od dnia, w którym po raz pierwszy zanurzyłem się w Jeziorze Powidzkim, minęło już sporo czasu, ale do dzisiaj jest to najczęściej odwiedzane przeze mnie podwodne miejsce w Polsce. Chociaż znam tam już niemal każdy „kąt”, to nadal z dużą przyjemnością pławię się w jego wodach i pstrykam. Mimo że dzisiaj to zwykle trening fotograficzny, sprawdzenie nowych technik lub sprzętu, to muszę przyznać, że emocje pozostały te same, co na początku. Co zatem można zobaczyć pod powierzchnią? Jeśli ktoś liczy na intensywność doznań kolorystycznych, konkurującą z rafą Morza Czerwonego, to niestety się rozczaruje. Tutaj wszystko jest zielone i skąpane w półmroku. Aby dostrzec to surowe i wyjątkowe piękno, lekceważone przez wielu fotografów podwodnych, trzeba popatrzeć na otoczenie w odmienny sposób. Fotografowanie w zimnych wodach polskich zbiorników, to całkiem inna kategoria fotografii i w żadnej mierze nie można jej porównywać z przepełnionymi kolorami kadrami z ciepłych mórz. To środowisko minimalistyczne, w którym trzeba się sporo natrudzić, aby zdjęcie miało wyraz. Wody te są zwykle ciemne, dlatego niezbędne jest używanie lamp błyskowych, a krytyczne dla jakości kadru jest bardzo bliskie podpłynięcie do obiektu. W polskich zbiornikach żyje wiele stworzeń i teoretycznie wszystkie można sfotografować, ale w praktyce ogranicza się to do okonia, szczupaka i raka. A dlaczego właśnie do nich? Powód jest prozaiczny – pozwalają podpłynąć do siebie najbliżej. Ponieważ różnorodność dostępnego życia zwierzęcego jest dość ograniczona, więc zazwyczaj specyfika otoczenia zawartego w podwodnej kompozycji decyduje o atrakcyjności ujęcia. I tu na pomoc fotografowi przychodzi bogata roślinność podwodna. Szuwary, moczarki kanadyjskie, rdesty, dywany ramienic, osoki aloesowate itp. to źródło niekończącej się inspiracji. Powalone na dnie fragmenty konarów drzew nie pozwalają nurkowi przepłynąć obojętnie. Chyba nigdzie na świecie letnie chmury utrwalone na fotografii połówkowej nie są tak piękne i wyraziste jak w Polsce.

Ponieważ szczupak nie posiada pod wodą naturalnych wrogów, więc jest odważny i pozwala nurkom na bezpośredni kontakt. Zwykle można go spotkać ukrytego gdzieś pośród przybrzeżnej roślinności. Czasami pojawia się także w tak nietypowych miejscach jak ta zatopiona korona drzewa

Ponieważ szczupak nie posiada pod wodą naturalnych wrogów, więc jest odważny i pozwala nurkom na bezpośredni kontakt. Zwykle można go spotkać ukrytego gdzieś pośród przybrzeżnej roślinności. Czasami pojawia się także w tak nietypowych miejscach jak ta zatopiona korona drzewa

Oprócz ryb i roślin, polskie akweny kryją także imponującą ilość materii nieożywionej. Nurkowie upodobali sobie polskie jeziora jako centra szkoleń nurkowych. Aby uatrakcyjnić nowym adeptom, i nie tylko, pierwsze kroki pod wodą, w starannie wybranych miejscach formują podwodne budowle jeziorne, coś na wzór sztucznych raf. Łącząc te szczególne miejsca linami, tworzą ciekawą sieć atrakcji, które niejednokrotnie stają się nowym domem dla podwodnych istot. Na dnie zbiorników można znaleźć samochody osobowe, zatopione łodzie, opony do ciągnika, beczki, różnorodne konstrukcje stalowe, ogromne koparki, drewniane platformy, komputery, choinki świąteczne itp. To wszystko, co przez długi czas porzucane jako śmieci raziło oczy turystów, zostało zagospodarowane i w jakiś sposób stało się częścią ekosystemu. Nie jest to prawdopodobnie najlepsza droga wykorzystania niechcianego sprzętu i działanie to może budzić słuszny sprzeciw, ale bezsprzecznie daje przybrzeżnym wodom nowe życie. Zwiększając turystyczne zainteresowanie akwenem, miejsca te pośrednio wpływają również na jego ochronę. Władze lokalne, troszcząc się o turystów i ich pieniądze, więcej uwagi zwracają na stan środowiska, np. inwestując w infrastrukturę przybrzeżną.

Dla początkującego fotografa rak to doskonały cel podwodnych wypraw. Posiada niewątpliwe walory anatomiczne, a poza tym jest zwykle bardzo cierpliwy i wytrwale pozuje do zdjęć

Dla początkującego fotografa rak to doskonały cel podwodnych wypraw. Posiada niewątpliwe walory anatomiczne, a poza tym jest zwykle bardzo cierpliwy i wytrwale pozuje do zdjęć

W Polsce, oprócz jezior, wyjątkowo atrakcyjnymi miejscami nurkowymi są zalane kamieniołomy, na czele z tym wyjątkowym, jedynym w swoim rodzaju, położonym prawie w centrum Krakowa, Zakrzówkiem. Moim zdaniem jest to najlepsze miejsce w naszym kraju, gdzie w turkusowej wodzie, o świetnej jak na polskie warunki przejrzystości, można rozwijać swą podwodną pasję fotograficzną. Sceneria podwodna w zalanym kamieniołomie ma wyjątkowy charakter. Pionowe ściany skalne, ogromne głazy, powalone konary, zalane drzewa, a wszystko to skąpane w rozjaśniających turkusową wodę promieniach słońca – zapiera dech w piersiach. Z każdym rokiem w zbiorniku przybywa ryb i roślinności. Sprawia to, że Zakrzówek traci swe pierwotne, bardzo surowe i wyjątkowe cechy środowiskowe, stopniowo upodobniając się do jeziora. W kamieniołomie bez trudu można spotkać i fotografować okonie czy szczupaki, ale również żółwie nieodpowiedzialnie porzucane tam przez mieszkańców miasta. Największą atrakcją fotograficzną tego miejsca są jednak niezwykłe formacje skalne i zalany las. Pływanie w podwodnym lesie otoczonym skalnymi ścianami to wyjątkowe przeżycie.

Okoń to bardzo wdzięczny obiekt fotograficzny. Ryba ta jest wyjątkowo ciekawska i można do niej bardzo blisko podpłynąć. Najciekawsze ujęcia powstają wtedy, gdy okoń zastyga w bezruchu, charakterystycznie strosząc swe płetwy

Okoń to bardzo wdzięczny obiekt fotograficzny. Ryba ta jest wyjątkowo ciekawska i można do niej bardzo blisko podpłynąć. Najciekawsze ujęcia powstają wtedy, gdy okoń zastyga w bezruchu, charakterystycznie strosząc swe płetwy



Mówiąc o atrakcjach fotograficznych podwodnej Polski, nie można zapominać o Morzu Bałtyckim*. Tak, to nie pomyłka – również tam można, a nawet trzeba, zanurkować i spróbować oferowanych przez nie podwodnych rarytasów. Letnie plażowe doświadczenia niekoniecznie wskazują na to, aby nurkowanie, a tym bardziej fotografia podwodna w Bałtyku stanowiły jakąkolwiek atrakcję. Tymczasem jest wręcz przeciwnie. Często po pokonaniu pierwszych dziesięciu, piętnastu metrów zielonej, słabo przejrzystej warstwy wody naszym oczom ukazuje się zupełnie inny świat. Bardzo ciemna, ale wyjątkowo klarowna i przejrzysta strefa, w której możemy podziwiać i fotografować spoczywające na dnie morza wraki statków, często zamieszkałe przez liczne podwodne stworzenia. Nurkowania te nie należą do łatwych, ale przy odrobinie szczęścia efekty mogą być imponujące. Niestety nie mogę się podzielić swoimi zdjęciami z Bałtyku, ponieważ w czasie gdy fotografowałem wraki, używałem jeszcze analogowego aparatu na slajdy, a te nie wytrzymały próby czasu.

Wielu fotografów, po początkowej fascynacji podwodną Polską, porzuca rodzime akweny na rzecz mórz tropikalnych. Jest jednak jeden świetny polski fotograf, który przez długi czas pozostał im wierny. Maciej Tomaszewski, chyba jak nikt inny w Polsce dogłębnie poznał i skatalogował rodzimy podwodny świat, utrwalając jego piękno na wyjątkowych fotografiach.

Kiedy oglądam prace innych fotografów, często w opisach zdjęć spotykam się ze stwierdzeniem, że zrobienie dobrych zdjęć nie musi wiązać się z wyjazdem na koniec świata, a jakość nie rośnie wraz z odległością od domu. Świetne, często najlepsze tematy znajdują się w naszym bezpośrednim sąsiedztwie, tylko ich nie dostrzegamy. Chyba podobnie jest z fotografią podwodną w Polsce. Choć pierwotnie była dla mnie tylko krótkim początkiem fascynującej podróży, to z czasem dojrzała jak dobre wino i zaczyna być coraz ważniejsza. Po wielu latach doświadczeń w różnych morzach i oceanach świata lepiej dostrzegam jej piękno i wyjątkowość. Odkrywam ją na nowo. Uświadamiam sobie, jak dużo jeszcze jest do zrobienia. Jestem przekonany, że już niedługo to właśnie polskie wody ponownie pochłoną mnie bez reszty.

Tak, jestem z Polski, gdzie wbrew pozorom fotograf podwodny może znaleźć wiele bardzo ciekawych i nieoczywistych tematów, musi ich tylko chwilę poszukać...

Tekst i zdjęcia: Bartosz Stróżyński
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
fimufo.com

*) Zobacz : Nasz słodki Bałtyk - SALAMANDRA 2/2014.

Kontrowersje wokół „uatrakcyjniania” polskich wód przez zatapianie w nich różnych przedmiotów

Ludzie mają różne pomysły na uatrakcyjnianie lokalnych wód i tworzenie sztucznych raf. Zwykle zatapiają bezużyteczne już okręty, ale zdarza się, że również samochody osobowe

Ludzie mają różne pomysły na uatrakcyjnianie lokalnych wód i tworzenie sztucznych raf. Zwykle zatapiają bezużyteczne już okręty, ale zdarza się, że również samochody osobowe

Krajobraz pod powierzchnią polskich wód bywa dosyć monotonny. Od pewnej głębokości nie ma już roślin i rzadko widuje się ryby. W związku z tym, zwłaszcza w akwenach, które mają płaskie dno, większość osób już po kilku nurkowaniach zaczyna się nudzić. Stąd propozycje dodawania atrakcji w postaci zatopionych obiektów. Ale czy jest to dobry pomysł? Budowanie platform i torów szkoleniowych jest uzasadnione tam, gdzie regularnie odbywają się kursy i szkolenia. Oczywiście konstrukcje takie powinny być lokowane jedynie w miejscach, gdzie najmniej zaszkodzą florze, faunie i... morfologii dna. Nie postulujemy wyciągania z akwenów wszystkich obiektów, które znalazły się w nich na skutek różnego rodzaju zdarzeń losowych, często zanim pojawili się tam nurkowie czy wręcz woda (np. koparki w Jaworznie). Jednak celowe zatapianie samochodów, opon albo zużytego sprzętu elektronicznego (czyli wszystkiego, co zostawione w lesie lub na polu uznalibyśmy za śmieci) uważamy za co najmniej kontrowersyjne. W akwenach o niskiej wartości przyrodniczej działania te nie muszą być szkodliwe. Uważamy jednak, że niedopuszczalne jest zatapianie czegokolwiek na terenach parków krajobrazowych czy rezerwatów (np. w jeziorze Hańcza), nie mówiąc już o parkach narodowych. W ostatnich dwóch formach ochrony przyrody nawet samo nurkowanie jest zabronione, o ile nie zostało dopuszczone w planie ochrony danego obiektu. Podsumowując – zastanówmy się, czy na pewno będzie nam się podobać, jeśli w prawie każdym jeziorze dno będzie wyglądało jak złomowisko lub wysypisko. Nie każdy schodzi pod wodę i widzi, co tam jest, niemniej mówimy w większości o miejscach publicznych, należących do nas wszystkich. Warto zadbać o ich krajobraz, zanim zostanie chaotycznie zaśmiecony, tak jak to się dzieje gdzieniegdzie na powierzchni...

Polska dla szakala

Polska dla szakala

Wiosną 2015 roku polskie portale społecznościowe i media obiegła wiadomość, że na terenie naszego kraju pojawił się nowy gatunek drapieżnika – szakal złocisty (Canis aureus). Najpierw w Internecie krążyło zdjęcie dziwnego ssaka, ni to wilka, ni to lisa. Autor fotografii prosił o pomoc w identyfikacji zwierzęcia, które spotkał 1 maja w okolicach osady Gugny w dolinie Biebrzy, wracając z porannych obserwacji ptaków. Pod zdjęciem pojawiały się różne opinie, że to młody wilk albo zdziczały pies. Dopiero po kilku takich komentarzach ktoś nieśmiało zasugerował, że to może być szakal. Wcześniej w wypowiedziach pojawiał się też nieco podobny do niego kojot, który żyje w Ameryce Północnej. Nie byłoby w tym nic dziwnego, bo w prywatnych hodowlach często można spotkać bardziej egzotyczne zwierzęta, które czasami z nich uciekają...

Zdjęcie tego szakala zostało wykonane 1 maja br. około godziny ósmej rano na carskiej drodze nad Biebrzą. To pierwsza udokumentowana obserwacja tego gatunku w Polsce

Zdjęcie tego szakala zostało wykonane 1 maja br. około godziny ósmej rano na carskiej drodze nad Biebrzą. To pierwsza udokumentowana obserwacja tego gatunku w Polsce
Fot. Adam Doliwka

Kolejne dwa stwierdzenia szakala złocistego pochodzą z województwa lubelskiego (okolice wsi Piszczac) i zachodniopomorskiego (okolice Rewala), co dowodzi, że zwierzęta docierają do nas z różnych kierunków, niezależnie. Wskazuje to na naturalny charakter tej migracji, a nie inwazję obcego gatunku, sztucznie wprowadzonego do środowiska przez człowieka, którą można obserwować na przykładzie szopa pracza (Procyon lotor) czy norki amerykańskiej (Neovison vison). Podobnie jak przybycie znanej nam od lat sierpówki (Streptopelia decaocto) czy czapli białej (Egretta alba), które wpisały się już w polski krajobraz, nie stanowiło zagrożenia dla naszej rodzimej przyrody (mogło jedynie wzmóc konkurencję o pokarm czy miejsca lęgowe w przypadku gatunków zasiedlających to samo środowisko), tak obecność szakala zasili prawdopodobnie jedynie szeregi naszych rodzimych drapieżników. W dodatku tych, które sprzyjają człowiekowi w walce z uciążliwymi gryzoniami, będącymi przysmakiem niespodziewanego przybysza.

Choć nazwa szakala złocistego brzmi dla nas egzotycznie, może pojawiać się on w Polsce w sposób naturalny. Zamieszkuje głównie stepy, sawanny i pustynie Afryki Północnej i Wschodniej, Europy Południowo-Wschodniej, Azji Mniejszej i Azji Południowo-Wschodniej, a dzięki lądowemu połączeniu tych obszarów ma możliwość samodzielnego przemieszczania się w poszukiwaniu nowych terytoriów. Ocieplający się klimat i zmieniający się sposób użytkowania gruntów rolnych (odchodzenie od tradycyjnych upraw na rzecz łąk), dodatkowo sprzyjają takiej ekspansji.

Gatunek ten w latach 60. ubiegłego wieku został niemal wytępiony na terenie Europy, ale obecnie, dzięki ochronie, powoli odbudowuje swoją liczebność i zasiedla nowe tereny. Wcześniej sądzono, że jego ekspansji na inne rejony Europy przeszkodzi pasmo Karpat, ale gatunek ten występuje już na wschód od tego łańcucha gór na Ukrainie, zwłaszcza w rejonie Odessy, a w 2012 roku potwierdzono jego obecność w regionie brzeskim na Białorusi, tuż przy granicy z Polską. Pojedyncze osobniki stwierdzane były także w Czechach i na Słowacji (głównie wskutek odstrzału przez myśliwych, którzy mogą polować w tych krajach na psy i wilki...) oraz w Niemczech (w południowej Brandenburgii), a w 2013 roku odnotowano je również w Estonii i na Łotwie. Być może były obserwowane znacznie częściej, ale identyfikowano je jako niewielkie wilki – młode lub zabiedzone. Pojawienie się szakali złocistych w granicach naszego kraju było więc tylko kwestią czasu, a łańcuch wysokich gór nie stanowił dla nich żadnej przeszkody, bo go po prostu... obeszły.

Czy szakal złocisty zadomowi się u nas na dobre? Czas pokaże. Już teraz jednak warto uważnie przyglądać się wszystkim napotkanym zwierzętom przypominającym małego, rudawego wilka i w miarę możliwości dokumentować je na fotografiach.

Adriana Bogdanowska
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

Spotkanie na szczycie

Spotkanie na szczycie

W Tatry pojechałam z nadzieją sfotografowania niedźwiedzia pasącego się na borówczyskach. Tatrzańskie hale, porośnięte w wielu miejscach krzewinkami borówek, późnym latem i jesienią przyciągają te olbrzymie drapieżniki, które chętnie uzupełniają swoją dietę o smaczne jagody. Oczywiście zdawałam sobie sprawę, że spotkanie tego zwierza to w dużej mierze kwestia przypadku i szczęścia, zwłaszcza że w góry jeżdżę po to, aby po nich jak najwięcej chodzić, a zdjęcia robię tylko przy okazji.

Kozie mamy z ogromną cierpliwością karmią swoje rozbrykane potomstwo

Kozie mamy z ogromną cierpliwością karmią swoje rozbrykane potomstwo

Tatry mają w sobie coś magicznego, co przyciąga mnie jak magnes, choć nigdy moją ambicją nie było zdobywanie ich najbardziej niedostępnych szczytów czy grani. Przemawiają do mnie w muzyce, wierszach i góralskiej filozofii, najpiękniejszej na świecie architekturze, dzwonkach owiec pasących się na halach, zapachu dymu z bacówek i ostrzegawczym gwiździe świstaków. Wracam tu, gdy tylko pozwala mi na to czas, by odnaleźć wytchnienie (i natchnienie) nie tylko na znanych szczytach, ale i w mniej uczęszczanych dolinach, gdzie również żyją ciekawe rośliny i zwierzęta.

Niedźwiedź brunatny (Ursus arctos) był tym razem moim celem, ale na szczęście nie obsesją. Choć często natrafiałam na świeżutkie ślady obecności tego wielkiego smakosza borówek, zobaczyć mi się go nie udało. Jeszcze nie tym razem... W nadziei na przypadkowe spotkanie z tym drapieżnikiem wybrałam się jednego ranka na stoki Kasprowego Wierchu, gdzie dwa lata wcześniej spotkałam kilka kozic. Były tam również teraz, tym razem z koźlętami. Widok samic z dokazującymi i ciekawymi świata maluchami sprawił, że zapomniałam o planach związanych z niedźwiedziem. Usiadłam w pobliżu jednej z rodzin i oniemiała z zachwytu przypatrywałam się codziennym rytuałom tych górskich kóz. Ze stoickim spokojem obserwowały wędrujących szlakami turystów, trzymając jednak bezpieczny dystans. Wszak jeszcze nie tak dawno (w zasadzie aż do momentu utworzenia obu – polskiego i słowackiego – tatrzańskich parków narodowych krótko po drugiej wojnie światowej) na nie polowano...1 Młode, baraszkując cały czas w pobliżu matek, od czasu do czasu w dość brutalny sposób upominały się o należną im porcję mleka, bodąc maleńkimi różkami w boki odpoczywających rodzicielek. Te, chcąc nie chcąc, przerywały sjestę i wstawały, aby nakarmić zgłodniałe koźlęta.

Kozice żyją w niewielkich stadach, które tworzą samice z młodymi

Kozice żyją w niewielkich stadach, które tworzą samice z młodymi

Kozice żyją w niewielkich stadach nazywanych kierdelami, na których czele zawsze stoi doświadczona samica z młodym, tzw. licówka. Stado tworzą też inne samice (kozy) i ich potomstwo, które podczas beztroskiej zabawy uczy się radzić sobie w stromym, górskim terenie. Lato w wysokich górach jest bardzo krótkie, dlatego tak ważna jest dobra zaprawa przed trudnym okresem zimowym. Samce (capy) wiodą w tym czasie samotny tryb życia (czasem łączą się w kawalerskie grupki), troszcząc się jedynie o siebie. Dopiero jesienią, podczas rui, przyłączają się do samic. Capy toczą wówczas ze sobą zawzięte walki o dominację nad stadem kóz. Gdy nadchodzi zima, przez jakiś czas jeszcze przebywają w grupie rodzinnej, po czym wracają do samotniczego życia1.

Dawniej widok takiej rodzinnej sielanki zastrzeżony był jedynie dla nielicznych, głównie wytrawnych wspinaczy, bo tylko na niedostępnych graniach można było spotkać kozice. Od niedawna jednak ich liczba systematycznie rośnie po obu stronach granicy, do czego wydatnie przyczyniła się ochrona gatunkowa. Już od 58 lat prowadzone są wiosenne i jesienne liczenia kozic (organizują je oba tatrzańskie parki narodowe, których kozica jest symbolem). Zeszły rok okazał się rekordowy. Naliczono aż 1381 osobników w całych Tatrach, w tym 128 młodych (po stronie polskiej odpowiednio 371 i 44). Jest to imponujący wynik, zważywszy, że jeszcze w 1999 roku było ich tam w sumie zaledwie 241.

Te wyniki bardzo cieszą, choć niestety nadal odnotowywane są przypadki kłusownictwa na kozicach. Popyt na trofea symbolizujące Tatry, które zdobią później karczmy czy pensjonaty, jest ciągle spory, a sprawcy pozostają zwykle bezkarni, nawet w przypadku licznych dowodów świadczących o ich winie. Warto więc się dobrze zastanowić, zanim zajmiemy miejsce w góralskiej gospodzie, gdzie ze ścian lub postumentów patrzą na nas szklanymi oczami wypchane szczątki tych pięknych zwierząt, czy nie wspieramy w ten sposób kłusowniczego procederu.

Tekst i zdjęcia: Adriana Bogdanowska
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

  1. W październiku 1868 r. na galicyjskim Sejmie Krajowym we Lwowie została uchwalona ustawa „względem zakazu łapania, wytępienia i sprzedawania zwierząt alpejskich właściwych Tatrom, świstaka i dzikich kóz”. Była to pierwsza w historii świata parlamentarna ustawa dotycząca ochrony gatunkowej zwierząt. Dzięki niej powstała w Tatrach straż górska, mająca na celu zapobiegać kłusownictwu, a pierwszymi strażnikami zostali „nawróceni” góralscy myśliwi, którzy wcześniej doprowadzili kozice na skraj wymarcia. Niestety, nie przeciwdziałało to skutecznie kłusownictwu, które szczególnie nasilone było w okresie obydwu wojen światowych. Na przestrzeni lat liczebność kozic podlegała znacznym wahaniom, gwałtowny wzrost i systematyczne odradzanie się populacji notowane jest dopiero od 2007 roku.
  2. Polecam wydaną przez TPN monografię gatunku, pt. „Capy, kozy i koźlęta, czyli prawie wszystko o kozicach” (Zakopane 2004).


Żywe zguby

Prawo (nie)doskonałe

Żywe zguby

Często można się spotkać z powołaniem na art. 1 ust. 1 ustawy z 21 sierpnia 1997 o ochronie zwierząt, gdzie napisano, że ze względu na zdolność do odczuwania cierpienia żywe zwierzę nie jest rzeczą. Zwykle cytaty te nie rozciągają się już na ust. 2 tego samego artykułu, stanowiący, że w sprawach, których ta ustawa nie reguluje, do zwierząt stosuje się przepisy dotyczące rzeczy. Ma to związek na przykład z postępowaniem ze zwierzętami innymi niż dzikie, które zostały przez kogoś znalezione.

Wraz z nastaniem lata, 21 czerwca 2015 r., zaczęła obowiązywać ustawa z 20 lutego 2015 r. o rzeczach znalezionych (dalej cytowane jako uorz). Tego dnia weszły też w życie zmiany w ustawie z 17 listopada 1964 r. – Kodeksu cywilnego (Kc), odnoszące się do postępowania z rzeczami znalezionymi. W art. 1 ust. 2 uorz jednoznacznie napisano, że stosuje się ją odpowiednio do zwierząt, które zabłąkały się lub uciekły. Biorąc pod uwagę pozostałe zapisy art. 1 ust. 1 i 2 uorz, a także cytowany wyżej art. 1 ust. 2 ustawy o ochronie zwierząt (uooz), należy uznać, że nową ustawę stosuje się także do zwierząt, które zgubiono lub porzucono bez zamiaru wyzbycia się ich (ale już nie do zwierząt, które porzucono w zamiarze wyzbycia się). Zanim przejdę do omawiania zasad wynikających z tych przepisów, warto zatrzymać się na chwilę nad znaczeniem użytych w poprzednich dwóch zdaniach pojęć.

W przypadku znalezienia żywego zwierzęcia nie trzeba go osobiście odławiać – wystarczy zgłosić staroście miejsce znalezienia. Na zdjęciu autor artykułu pomaga Straży Miejskiej w Poznaniu schwytać zbiegłego (spełzłego?) pytona tygrysiego ciemnoskórego (Python molurus bivittatus)

W przypadku znalezienia żywego zwierzęcia nie trzeba go osobiście odławiać – wystarczy zgłosić staroście miejsce znalezienia. Na zdjęciu autor artykułu pomaga Straży Miejskiej w Poznaniu schwytać zbiegłego (spełzłego?) pytona tygrysiego ciemnoskórego (Python molurus bivittatus)
Archiwum PTOP „Salamandra”

Należy przyjąć, że omawiane przepisy stosuje się do zwierząt, które stanowią (lub stanowiły) czyjąś własność i były przetrzymywane w niewoli. Nie odnoszą się one do zwierząt dzikich – „dziko występujących” w rozumieniu art. 5 ust. 15a ustawy z 16 kwietnia 2004 r. o ochronie przyrody (uoop), czyli niepochodzących z hodowli lub wprowadzonych do środowiska przyrodniczego w celu odbudowy lub zasilenia populacji1. Zwierzęta „dziko występujące” są albo własnością Skarbu Państwa (np. gatunki łowne), albo stanowią „dziedzictwo i bogactwo narodowe” (art. 4 ust. 1 uoop), czyli w praktyce są „niczyje”, a ich chwytanie lub pozyskiwanie ze środowiska naturalnego nie stanowi „znalezienia” i regulują je odrębne przepisy.

„Zabłąkanie”, „ucieczka”, „zgubienie”, „porzucenie” są określeniami, które nie zostały w przepisach zdefiniowane, więc należy je interpretować zgodnie z ich potocznym rozumieniem (i ew. zgodnie z dotychczasowym orzecznictwem). O zabłąkaniu zwierzęcia mówimy zwykle wówczas, gdy korzystając ze swobody przemieszczania, weszło (ew. wleciało, wpłynęło czy wpełzło) w miejsce, gdzie jego obecność nie jest oczekiwana/pożądana, a w przypadku zwierząt innych niż dzikie – gdzie dotychczasowy posiadacz stracił nad nim kontrolę. Dotyczy to najczęściej tych zwierząt domowych czy gospodarskich, które mają względną swobodę ruchu (np. psy czy koty, ale także np. owce czy krowy puszczone luzem na pastwisko), a które zwykle same trzymają się jakiegoś terenu lub same wracają po pewnym czasie do posiadacza. O takie zwierzęta zapewne chodziło autorom uorz. Niestety, zgodnie z art. 52 ust. 2 pkt 3 uoop, pod pojęciem zwierzęcia zabłąkanego rozumie się także zwierzę dziko żyjące, które dostało się poza miejsce swojego regularnego przebywania (czyli np. na teren zabudowany, jeśli zwierzę zwykle żyje poza nim). Choć literalna wykładnia art. 1 ust. 2 uorz mogłaby prowadzić do wniosku, że przepisy tej ustawy odnoszą się także do takich zwierząt, biorąc pod uwagę, że uoop czy ustawa z 13 października 1995 r. Prawo łowieckie () zupełnie odrębnie regulujemożliwość chwytania i wchodzenia w posiadanie takich zwierząt, należy przyjąć, że przepisy te są w tym wypadku nadrzędne w stosunku do uorz (jako lex specialis), a więc jej postanowień nie można wobec nich stosować. Ucieczka zwierzęcia to jego niekontrolowane wydostanie się poza miejsce, w którym było przetrzymywane, będące wynikiem jego własnej aktywności (aczkolwiek mogące być także efektem działania lub zaniechania ze strony posiadacza – np. niewłaściwego zamknięcia pomieszczenia). Zgubienie to nieświadome pozostawienie w jakimś (zwykle nieznanym dokładnie) miejscu. Gdy pozostawienie to jest świadome (zamierzone), mówimy o porzuceniu. Porzucenie nie zawsze musi być związane z zamiarem wyzbycia się prawa własności. Przykładowo – ktoś mógł porzucić swoje mienie (w tym posiadane zwierzęta) czasowo, w związku z różnymi przyczynami losowymi (np. utratą pamięci). Do tak porzuconych zwierząt stosuje się nową ustawę, gdy zostaną przez kogoś „znalezione” (schwytane lub tylko zauważone).

Przepisów uorz nie stosuje się do „zwierząt porzuconych w zamiarze wyzbycia się”, co wynika z art. 180 i 181 Kc. Dotyczyć to będzie zarówno zwierząt celowo wypuszczonych na wolność (także – jeśli wypuszczenie to stanowiło naruszenie przepisów uoop), jak i podrzuconych jakiemuś podmiotowi z zamiarem trwałego pozbycia się – np. do ogrodu zoologicznego (takie przypadki można ew. uznać nie za porzucenie, ale za celowe przeniesienie władania zwierzęciem na inny podmiot, niemniej skutek prawny może być taki sam). W odniesieniu do takiego zwierzęcia osoba, która je schwytała w intencji uzyskania własności („objęła w samoistne posiadanie”) zgodnie z art. 181 Kc automatycznie staje się jego właścicielem. Kodeks nie mówi nic o sytuacji, gdy osoba, która porzucone zwierzę schwytała, nie ma prawa do jego posiadania, a z taką sytuacją będziemy mieli stosunkowo często do czynienia, bo będzie ona odnosiła się np. do zwierząt z gatunków łownych, objętych ochroną gatunkową, obcych i inwazyjnych lub uznanych za niebezpieczne. Odrębny problem stanowi rozpoznanie, z jakim zamiarem dokonano porzucenia. W odniesieniu do niektórych zwierząt, które mają znikomą wartość rynkową i bardzo często się zdarza, że gdy znudzą się właścicielom lub zaczną być dla nich kłopotliwe, są wypuszczane na wolność, można przyjąć z dużym prawdopodobieństwem, że ich porzucenie było zawsze w zamiarze wyzbycia się. Dotyczy to przede wszystkim żółwi czerwonolicych i innych podgatunków żółwia ozdobnego. Jednak ponieważ gatunek ten znajduje się w załączniku do rozporządzenia Ministra Środowiska z 9 września 2011 r. w sprawie listy roślin i zwierząt gatunków obcych, które w przypadku uwolnienia do środowiska przyrodniczego mogą zagrozić gatunkom rodzimym lub siedliskom przyrodniczym, więc zgodnie z art. 120 ust. 2 pkt 2 uoop jego odłowienie i wejście w jego posiadanie powinno być poprzedzone uzyskaniem zezwolenia właściwego regionalnego dyrektora ochrony środowiska. Gdy brak pewności co do tego, czy zwierzę zostało porzucone (i z jakim zamiarem), czy też uciekło lub zostało zgubione, bezpieczniej jest traktować je jako znalezione (czyli stosować do niego przepisy uorz). W przypadku błędnego uznania zwierzęcia za porzucone w celu wyzbycia się, a w konsekwencji objęcia go w posiadanie bez zgłaszania odpowiedniemu organowi, zawłaszczenie to może być uznane za bezprawne i prowadzić do sankcji.

Co więc należy obecnie zrobić, gdy znajdzie się zwierzę, którego cechy (np. obcy polskiej faunie gatunek czy oznakowanie) wskazują, że stanowi ono czyjąś własność? Jeśli znalazca zna „osobę uprawnioną do odbioru” zguby (czyli zwykle właściciela) i miejsce jego pobytu, to niezwłocznie zawiadamia go o znalezieniu zwierzęcia i wzywa, by je odebrał (art. 5 ust. 1 uorz). Takie sytuacje będą jednak rzadkie. W pozostałych przypadkach, jeśli posiadanie żywego osobnika danego gatunku nie wymaga zezwolenia, zgodnie z art. 5 uorz znalazca powinien niezwłocznie zawiadomić o znalezieniu starostę2 właściwego ze względu na miejsce swojego zamieszkania lub miejsce spotkania zwierzęcia – wybór należy do znalazcy. Od tej zasady jest kilka wyjątków. Jeśli zwierzę znaleziono w cudzym pomieszczeniu, to należy o tym fakcie niezwłocznie zawiadomić osobę zajmującą to pomieszczenie i to na nią przechodzi obowiązek powiadomienia właściciela lub starosty. Osoba zajmująca pomieszczenie może (ale nie musi) zażądać oddania jej znalezionego zwierzęcia na przechowanie – żądanie takie należy spełnić. Jeśli zwierzę znaleziono w budynku publicznym, innym budynku lub pomieszczeniu otwartym dla publiczności albo w środku transportu publicznego, to oddaje się je ich zarządcy (nie wystarczy go powiadomić). Jeśli w ciągu trzech dni od tego przekazania do zarządcy nie zgłosi się właściciel, to zarządca przekazuje zwierzę właściwemu staroście. Nowe przepisy nie mówią, co należy zrobić w przypadku znalezienia zwierzęcia na przykład w ogrodzie botanicznym czy zoologicznym, poza budynkami czy pomieszczeniami. Nieracjonalne byłoby jednak wynoszenie znalezionych zwierząt z takich miejsc przez odwiedzających. Wszak należy założyć, że mogły one uciec z hodowli w takim ogrodzie lub być tam podrzucone przez byłego właściciela z intencją przekazania własności. Dlatego proponuję przyjąć, że w przypadku znalezienia zwierzęcia na czyimś terenie zamkniętym, należy postąpić jak w przypadku znalezienia w pomieszczeniu – choć nie wynika to jednoznacznie z zapisów ustawy.

Nieco odmiennie ustawa reguluje zasady postępowania w przypadkach znalezienia zwierząt, których posiadanie wymaga „pozwolenia” (zezwolenia). Dotyczyć to będzie przedstawicieli gatunków łownych, niebezpiecznych, obcych gatunków inwazyjnych, a także gatunków objętych ochroną gatunkową, których cechy wskazują, że zbiegły z niewoli (np. oznakowane są w sposób charakterystyczny dla zwierząt hodowlanych lub gatunków niewystępujących na terenie Polski). W takich przypadkach, zgodnie z art. 6 uorz, niezwłocznie oddaje się zwierzę najbliższej jednostce organizacyjnej policji, a jeżeli wiązałoby się to z zagrożeniem życia lub zdrowia (dotyczy np. zwierząt niebezpiecznych) – zawiadamia się policję o miejscu, w którym okaz ten się znajduje. Powiadomiona jednostka organizacyjna policji niezwłocznie zawiadamia właściwego starostę o znalezieniu tego zwierzęcia oraz o znalazcy. Choć ustawa tego nie określa, można zapewne założyć, że w przypadku wskazania policji miejsca przebywania zwierzęcia niebezpiecznego, powinna ona (ew. w porozumieniu ze starostą) doprowadzić do jego odłowienia w celu usunięcia zagrożenia dla życia i zdrowia ludzi. Oczywiście można do wykonania tej czynności wynająć wyspecjalizowany podmiot.

Zgodnie z art. 8 uorz, znalazcy nie są zobowiązani do odławiania także tych zbiegłych zwierząt, których przetrzymywanie nie wymaga zezwolenia. W przypadku gdy przechowanie lub oddanie zwierzęcia przez znalazcę jest niemożliwe, może zaszkodzić zwierzęciu albo jest związane z trudnościami (nie każdy umie złapać węża) lub znacznymi kosztami, znalazca może ograniczyć się do wskazania miejsca, w którym dany okaz się znajduje osobie uprawnionej do jego odbioru (np. właścicielowi), właściwemu staroście lub właściwemu zarządcy (jeśli zwierzę przebywa w budynku publicznym).

W przypadku znalezienia żółwia ostrogrzbietego (Graptemys pseudogeographica) należy powiadomić policję, gdyż posiadanie żywego osobnika z tego inwazyjnego gatunku obcego wymaga w Polsce zezwolenia

W przypadku znalezienia żółwia ostrogrzbietego (Graptemys pseudogeographica) należy powiadomić policję, gdyż posiadanie żywego osobnika z tego inwazyjnego gatunku obcego wymaga w Polsce zezwolenia
Fot. Andrzej Kepel

Zgłaszając fakt znalezienia staroście, znalazca (albo właściwy zarządca3) może mu przekazać schwytane zwierzę na przechowanie lub zdecydować, że sam będzie je przechowywał (art. 5 ust. 5 uorz). Jak wspomniano wyżej, nie dotyczy to osobników znalezionych w budynkach lub pomieszczeniach publicznych, albo w środkach transportu publicznego, których przekazanie jest obligatoryjne. Na podstawie art. 12 ust. 4 i 5 starosta może odmówić przyjęcia zwierzęcia, którego szacunkowa wartość nie przekracza 100 złotych. W takim wypadku znalazca albo właściwy zarządca „może postąpić z rzeczą według swojego uznania”. Należy jednak pamiętać, że to postępowanie nie może naruszać innych przepisów – nie można więc takich zwierząt zabijać (art. 6 ust. 1 uooz), wypuszczać na wolność (np. art. 120 ust. 1 uoop), a często także sprzedawać czy przekazywać nieodpłatnie innym podmiotom (na podstawie różnych przepisów – zależnie od gatunku). Oznaczałoby to, że odmowa przyjęcia żywego zwierzęcia przez starostę może stawiać znalazcę czy zarządcę w bardzo trudnej sytuacji – zmuszając ich do jego chowu, nawet jeśli nie mają takich możliwości. Dlatego racjonalne jest przyjęcie wykładni, że w odniesieniu do żywych zwierząt starostowie nie powinni korzystać z prawa do odmowy ich przyjęcia. To z kolei nakłada na nich obowiązek zapewnienia wszystkim znalezionym zwierzętom (przynajmniej czasowo) „bezpieczeństwa i trwałości”, czyli życia w dobrych warunkach (art. 16 uorz). Art. 17 uorz upoważnia do szybkiego sprzedania znalezionego zwierzęcia, jeśli jego chów powodowałby trudności lub byłby związany z kosztami niewspółmiernie wysokimi w stosunku do jego wartości rynkowej. Uzyskana ze sprzedaży suma zastępuje wówczas znaleziony okaz. Znów jednak należy pamiętać, że korzystanie z tego uprawnienia w odniesieniu do osobników z wielu gatunków będzie niedopuszczalne (lub uzależnione od wcześniejszego uzyskania zezwolenia odpowiedniego organu) na podstawie odrębnych przepisów, stanowiących lex specialis w odniesieniu do ogólnych regulacji dotyczących rzeczy znalezionych.

Przyjmując zgłoszenie o znalezieniu, a także przyjmując zwierzę na przechowanie, starosta sporządza odpowiedni protokół oraz poświadczenie dla dokonującego zgłoszenia. Podczas zgłaszania staroście (lub oddając właścicielowi) znalazca może poinformować, że chce otrzymać (w przypadku odnalezienia właściciela) znaleźne, które wynosi 10% wartości zwierzęcia. Dodatkowo znalazca i kolejni przechowujący mogą, w przypadku ustalenia właściciela, żądać od niego zwrotu poniesionych przez siebie kosztów przechowywania oraz utrzymania znalezionego osobnika, a także kosztów poszukiwania właściciela, jednak tylko do wysokości wartości tego zwierzęcia w dniu odbioru. Przysługuje im także prawo zatrzymania okazu do czasu, aż ich uzasadnione roszczenia dotyczące zwrotu kosztów zostaną zaspokojone.

Po otrzymaniu zgłoszenia o znalezieniu zwierzęcia starosta ma obowiązek aktywnie poszukiwać jego właściciela. W tym celu powinien m.in. wystąpić do organu prowadzącego właściwą ewidencję, rejestr lub zbiór danych o udzielenie informacji umożliwiających ustalenie tego adresu (art. 15 ust. 1 uorz). W przypadku zwierząt podlegających rejestracji na podstawie art. 64 ust. 1 i art. 73 ust. 10 uoop powinien sprawdzić rejestr, który sam prowadzi (ew. także rejestr innego starosty – zależnie od miejsca znalezienia zwierzęcia i jego mobilności). Może to pomóc zwłaszcza wówczas, jeśli znaleziony osobnik jest oznakowany. W przypadku gatunków podlegających różnym ograniczeniom w obrocie i posiadaniu pomocne mogą być także dane innych organów wydających zezwolenia na określone czynności. Aby poszukiwanie było skuteczne, można przyjąć, że po ustaleniu racjonalnie niewielkiej listy potencjalnych właścicieli starosta powinien się do nich zwrócić z zapytaniem, czy np. nie uciekł im osobnik danego gatunku. Jeśli ta metoda okaże się nieskuteczna, a szacunkowa wartość zwierzęcia przekracza 100 zł, to starosta zamieszcza przez rok informację na specjalnej tablicy w starostwie oraz publikuje ogłoszenie w Biuletynie Informacji Publicznej. A jeżeli szacunkowa wartość przekracza 5000 zł (co może dotyczyć np. niektórych papug), to zamieszcza również ogłoszenie w dzienniku o zasięgu lokalnym lub ogólnopolskim (art. 15 ust. 3 uorz).

Jeżeli przez dwa lata od znalezienia zwierzęcia nie uda się ustalić jego właściciela albo jeśli zostanie on ustalony, ale przez rok od dostarczenia wezwania nie odbierze „zguby”, to zwierzę staje się własnością znalazcy, o ile wypełnił on wszystkie wynikające z prawa obowiązki, czyli przede wszystkim zgłosił fakt znalezienia staroście (art. 187. § 1 Kc). Przyjmując własność zwierzęcia, znalazca przejmuje także wspomniany wcześniej obowiązek pokrycia kosztów jego utrzymywania i poszukiwania właściciela. Od tej generalnej zasady jest kilka wyjątków. Po pierwsze – zgodnie z art. 189 Kc – jeśli zwierzę zostało znalezione „w takich okolicznościach, że poszukiwanie właściciela byłoby oczywiście bezcelowe”, to staje się ono przedmiotem współwłasności w częściach ułamkowych znalazcy i właściciela nieruchomości, na której zostało znalezione. Przepis ten jest modyfikacją wcześniejszego zapisu, stworzonego przede wszystkim z myślą o znalezieniu różnych „skarbów”, których wiek i sposób ukrycia wskazuje na to, że właściciela nie ma już zapewne wśród żywych, a jego spadkobierców nie da się ustalić. Jednak obowiązuje on także w odniesieniu do zwierząt – np. nieoznakowanych i pospolitych w hodowlach ptaków (które mogą się przemieszczać na duże odległości). Przepis nie określa, kto i w jaki sposób decyduje o tym, czy poszukiwanie właściciela może być celowe. Wydaje się, że racjonalne byłoby przyjęcie, iż zgłoszenie znaleziska staroście jest zawsze obowiązkowe, a ten (zwłaszcza w odniesieniu do pospolitych w chowie zwierząt, których osobniki są do siebie bardzo podobne, a ich wartość niewielka) może zdecydować o zastosowaniu art. 189 Kc. Kolejny wyjątek dotyczy przypadku, w którym znalazca nie staje się właścicielem. Dzieje się tak, jeśli znalezione zwierzę przechowywał starosta, a znalazca nie odebrał go w wyznaczonym przez starostę terminie, o którym dostał powiadomienie. W takim wypadku właścicielem staje się powiat (art. 19 ust. 1 uorz). Nieodebranie zwierzęcia może wynikać z różnych przyczyn – np. braku chęci posiadania danego okazu, braku środków na pokrycie kosztów jego przetrzymywania (które mogą dorównać rynkowej cenie zwierzęcia) albo nieuzyskania w wyznaczonym przez starostę terminie zezwolenia na przetrzymywanie zwierzęcia, jeśli takie jest wymagane (art. 20 ust. 2 uorz).

Czy zgłaszanie znalezienia zwierzęcia stanie się furtką wykorzystywaną do „legalizacji” posiadania zwierząt chronionych o nieudokumentowanym pochodzeniu? Na zdjęciu lemur katta (Lemur catta) – małpiatki te coraz częściej są spotykane w Polsce w hodowlach prywatnych

Czy zgłaszanie znalezienia zwierzęcia stanie się furtką wykorzystywaną do „legalizacji” posiadania zwierząt chronionych o nieudokumentowanym pochodzeniu? Na zdjęciu lemur katta (Lemur catta) – małpiatki te coraz częściej są spotykane w Polsce w hodowlach prywatnych
Fot. Andrzej Kepel

Rozdział 4 uorz i niektóre przepisy w innych jej rozdziałach regulują zasady specjalnego postępowania ze znalezionymi rzeczami o wartości historycznej, naukowej lub artystycznej. Oceny takich rzeczy dokonuje wojewódzki konserwator zabytków. Określono też, jakie jednostki przejmują takie przedmioty po ewentualnym przejściu ich własności na rzecz Skarbu Państwa. Niestety, nie przewidziano podobnej procedury dla zwierząt z gatunków podlegających ochronie czy innym ograniczeniom w posiadaniu. Należy przyjąć, że w takim przypadku działają przepisy ogólne, dotyczące danych grup zwierząt. Niestety, nie są one precyzyjne. Regulują na przykład, kto może posiadać okazy danych gatunków, albo ograniczają możliwość sprzedaży niektórych z nich. Jak zaznaczono wyżej, na ich sprzedaż może w niektórych przypadkach zezwolić wskazany w uoop czy organ.

Podstawową zmianą, jaką wprowadziła nowa ustawa, jest to, że znaleziona rzecz (w tym zwierzę), w przypadku nieustalenia dotychczasowego właściciela, może przejść na własność znalazcy. Przedtem standardowo stawała się ona własnością Skarbu Państwa. Oznacza to, że przepisy te mogą być potencjalnie wykorzystywane do „legalizacji” posiadania zwierząt chronionych o nielegalnym pochodzeniu przez zgłoszenie ich „znalezienia”. Próby takie były podejmowane już podczas obowiązywania poprzednich przepisów. Co prawda proces taki będzie obecnie dość czasochłonny (na ogół ok. 2 lat), jednak także w trakcie jego trwania „znalazca” będzie zwykle mógł (nadal) trzymać danego osobnika. Należy podkreślić, że takie „znalezione” zwierzę o nieustalonym pochodzeniu, jeśli należy do gatunku podlegającego przepisom Unii Europejskiej powiązanym z Konwencją o międzynarodowym handlu dzikimi zwierzętami i roślinami gatunków zagrożonych wyginięciem (CITES), nigdy nie będzie mogło być uznane za mające potwierdzone legalne pochodzenie. Oznacza to, że ani ono, ani jego potomstwo (i kolejne pokolenia) nie będą mogły być np. wykorzystywane do jakichkolwiek celów zarobkowych, w tym sprzedawane czy wystawiane odpłatnie na widok publiczny4. Drugą ważną zmianą jest jednoznaczne nałożenie na starostów obowiązku przetrzymywania niektórych znalezionych zwierząt we właściwych warunkach. To może wymusić tworzenie azylów dla takich zwierząt (możliwe jest kontraktowanie usług przechowywania u innych podmiotów). Na razie jednak w praktyce przepisy te nie są jeszcze stosowane i większość ludzi, a nawet organów państwowych i samorządowych, nie ma pojęcia, co należy zrobić w przypadku znalezienia zwierzęcia.

Andrzej Kepel
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

  1. Wyjątkiem są zwierzęta dzikie, które zostały schwytane i były trzymane w niewoli, z której np. uciekły – do nich przepisy te mają zastosowanie.
  2. Gdy mowa tu o zgłaszaniu znalezienia czy przekazywaniu zwierzęcia staroście, nie chodzi o konkretną osobę pełniącą tę funkcję, ale o odpowiednią komórkę organizacyjną w starostwie powiatowym, powołaną do zajmowania się sprawami rzeczy znalezionych (art. 14 uorz).
  3. Można przyjąć, że także policja – choć w odniesieniu do niej brak jednoznacznego wskazania w ustawie.
  4. Dotyczy to gatunków z Aneksu A lub B do rozporządzenia Rady (WE) nr 338/97 z 9 grudnia 1996 r. w sprawie ochrony gatunków dzikiej fauny i flory w drodze regulacji handlu nimi.


Tajemniczy mieszkaniec Tatr

Tajemniczy mieszkaniec Tatr

Występujące w Polsce wysokogórskie gatunki i podgatunki ssaków są bardzo dobrze poznane. Dużo wiemy o ekologii świstaka. Co roku liczone są tatrzańskie kozice, o czym regularnie informują nas media. Niedźwiedzie brunatne wyposażone są w obroże radiotelemetryczne dostarczające nowych informacji na temat ich wędrówek. Wilki monitorowane są systemem fotopułapek. Jest jednak grupa ssaków, których rozmiary powodują, że nie trafiają one na pierwsze strony gazet.

Tatry

Fot. Adriana Bogdanowska

Śnieżnik europejski (Chionomys nivalis; nornik śnieżny) i nornik tatrzański (Microtus tatricus; darniówka tatrzańska)1 również są symbolami Tatr, ale nie spotkamy ich w trakcie wędrówki w tatrzańskich dolinach ani w partiach szczytowych. Może się jednak zdarzyć, że podczas odpoczynku w górskich piargach uda nam się zobaczyć wśród kamieni śnieżnika zainteresowanego naszymi kanapkami. Żyjąc w najuboższych siedliskach, zachowuje się on mniej ostrożnie niż inne drobne gryzonie.

Norniki tatrzańskie są dużo bardziej skryte. Niemal nie mamy szans na ich wypatrzenie wśród kamieni czy roślinności. Jako gatunek zostały opisane dopiero na początku lat 50. XX wieku przez Josefa Kratochvila, który odłowił te gryzonie w Tatrach słowackich. Wcześniej sądzono, że w Tatrach żyją jedynie norniki darniowe (darniówki zwyczajne). Oba gatunki są do siebie bardzo podobne i mogą występować sympatrycznie, czyli jednocześnie na tym samym obszarze. Dalsze badania dowiodły, że nornik tatrzański występuje nie tylko na Słowacji i w Polsce, ale również wyspowo na Ukrainie i w Rumunii. Nie wykracza jednak zasięgiem poza łuk Karpat, stąd gatunek ten jest endemitem karpackim2.

Nornik tatrzański nie różni się na pierwszy rzut oka od innych gatunków gryzoni

Nornik tatrzański nie różni się na pierwszy rzut oka od innych gatunków gryzoni
Fot. Agnieszka Ważna


W Polsce nornik tatrzański występuje w trzech, prawdopodobnie izolowanych populacjach: w Tatrach, na Babiej Górze oraz na Pilsku. Spotkać go można w strefie borów górnoreglowych oraz wysokogórskich hal zlokalizowanych powyżej górnej granicy lasu. Nie osiąga wysokich zagęszczeń i rozmieszczenie gatunku nie jest równomierne w zajmowanym areale. Preferuje on siedliska z głazowiskami porośniętymi mchem, paprociami i trawami, z różnorodnymi szczelinami dostarczającymi licznych schronień. Gryzoń ten często wybiera również tereny o dużej wilgotności, położone przy górskich potokach i jeziorkach, a także w pobliżu torfowisk. Na Słowacji norniki tatrzańskie były stwierdzane nie tylko w wysokich górach, ale i stosunkowo nisko, nawet na wysokości 600 m n.p.m. W Polsce najniższe stanowiska tego gatunku położone są na wysokości 1100 m n.p.m., a najwyższe sięgają 1800 m n.p.m. Najwyższe lokalizacje słowackie przekraczają 2300 m n.p.m.

Nornik tatrzański żyje dość długo w porównaniu do innych gatunków norników – kilkanaście, a nawet dwadzieścia miesięcy (dla porównania nornik darniowy dożywa tylko pół roku). Na świat wydawany jest tylko jeden miot rocznie. Ciekawostką jest fakt, że młode mogą rodzić się również pod koniec sierpnia, u schyłku tatrzańskiego lata, gdy zdarzają się już nie tylko niskie temperatury, ale nawet opady śniegu. Naturalnymi wrogami tego gryzonia są głównie łasice i gronostaje, w mniejszym stopniu kuny oraz lisy. W lasach regla górnego może on też stanowić łup włochatki i sóweczki.

Na stokach Kasprowego Wierchu nornika tatrzańskiego można spotkać nawet na trasach zjazdowych

Na stokach Kasprowego Wierchu nornika tatrzańskiego można spotkać nawet na trasach zjazdowych
Fot. Adriana Bogdanowska

Nornika tatrzańskiego można łatwo pomylić z innymi gatunkami gryzoni. Nie tylko z nornikiem darniowym, ale również z nornicą rudą, nornikiem zwyczajnym, a nawet młodym nornikiem burym. Wynika to z dużego zróżnicowania poszczególnych osobników pod względem koloru futerka. Dominują brązowe z rudawym odcieniem. Od tego standardu istnieje jednak wiele odstępstw w postaci zwierząt charakteryzujących się ciemniejszym i jaśniejszym ubarwieniem. Dlatego kolor futerka jest tylko jedną z cech pozwalających na oznaczenie tego gatunku.

Jako gatunek endemiczny nornik tatrzański objęty jest w kraju ochroną ścisłą, wpisany został również do Polskiej czerwonej księgi zwierząt. Chroniony jest także w ramach programu Natura 2000. Występuje przede wszystkim na terenach chronionych w Tatrzańskim i Babiogórskim Parkach Narodowych, a na Pilsku w obrębie obszaru Natura 2000 Beskid Żywiecki. Ostatnio stwierdzone tam stanowiska tego gatunku znajdują się poza obszarem rezerwatu chroniącego szczytową partię Pilska. Hala Miziowa, w której rejonie go odnotowano, znajduje się jednak pod olbrzymią presją inwestorów m.in. wycinających lasy pod wyciągi narciarskie. Najsłabiej poznana jest populacja nornika tatrzańskiego na Babiej Górze. Nie ma aktualnych danych o stwierdzeniach tam tego gryzonia. Status gatunku w Tatrach jest stabilny, przede wszystkim ze względu na znacznie większy areał, na którym populacja jest rozmieszczona (stwierdzano go m.in. na trasach zjazdowych zlokalizowanych powyżej górnej granicy lasu na stokach Kasprowego Wierchu, zarówno w Dolinie Gąsienicowej, jak i Goryczkowej). Zimowa aktywność narciarzy przy wysokiej pokrywie śnieżnej nie zagraża bytowi nornika tatrzańskiego. Nie narciarstwo jest tu zatem problemem, ale sposób tworzenia tras zjazdowych i wyciągów, który często wiąże się z całkowitym niszczeniem roślinności, jak to dzieje się na Pilsku. Letni ruch turystyczny również nie stanowi dla tego gryzonia zagrożenia, pod warunkiem utrzymania w ryzach turystów, którzy chętnie skracają sobie trasy, schodząc ze szlaku. Miejmy nadzieję, że nie uda się wprowadzić w życie planu uruchomienia wyciągu krzesełkowego z Kasprowego Wierchu na Halę Gąsienicową w okresie letnim. Już teraz trudno tam szpilkę wcisnąć, a dodatkowi turyści rozdepczą cenne wysokogórskie siedliska.

Agnieszka Ważna, Jan Cichocki
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Katedra Zoologii, Wydział Nauk Biologicznych
Uniwersytet Zielonogórski

  1. Nazwy gatunków przyjęto za Polskim nazewnictwem ssaków świata (2015). Nazwy rodzime dostosowano tam do ich pozycji systematycznej. Stąd nazwa „darniówka” odnosząca się do dwóch krajowych gatunków (darniówki tatrzańskiej i darniówki zwyczajnej) została zastąpiona nazwą „nornik”. Systematycznie gatunki te należą do tego samego, bardzo licznego rodzaju Microtus. Śnieżniki (cztery gatunki należące do rodzaju Chionomys) wyodrębniono z norników i stąd „nornika śnieżnego” zastąpił „śnieżnik europejski”.
  2. Endemit – gatunek występujący na ograniczonym obszarze i niespotykany poza nim w stanie naturalnym; termin odnoszący się do gatunków i wyższych jednostek systematycznych.


Przezierniki – motyle inne niż wszystkie

Przezierniki – motyle inne niż wszystkie

Z reguły wyobrażamy sobie, że spektakularne przypadki mimikry, czyli upodobnienia się jednych organizmów do drugich, można spotkać raczej w strefie tropikalnej bądź subtropikalnej, gdzie różnorodność gatunkowa jest zdecydowanie większa niż w klimacie umiarkowanym. Tymczasem również w naszym najbliższym otoczeniu możemy zaobserwować wyraźne tego przykłady wśród owadów. Do takich owadzich przebierańców z pewnością możemy zaliczyć pewne motyle, które wyglądem oraz zachowaniem do złudzenia przypominają na przykład osy.

Samiec przeziernika olchowca (Synanthedon spheciformis)

Samiec przeziernika olchowca (Synanthedon spheciformis)
Fot. Krzysztof Sztaba

Motyle z rodziny przeziernikowatych (Sesiidae), podobnie jak błonkówki (Hymenoptera), mają w większym lub mniejszym stopniu przezroczyste skrzydła, a na odwłoku – kolorowe przepaski. Są aktywne w ciągu dnia i latają oraz rozwijają się w miejscach nasłonecznionych. Jeśli jednak przyjrzymy się im dokładniej, to zauważymy, że mają aparat gębowy w formie ssawki, a ich skrzydła pokryte są łuskami typowymi dla motyli. Taki przykład upodobnienia się bezbronnych motyli do błonkówek, głównie osowatych (Vespidae), które posiadają określony arsenał obronny, nazywamy mimikrą batesowską*. W przypadku przezierników jest to niezwykle skuteczny kamuflaż, bo najczęściej w ogóle nie zauważamy tych motyli w terenie lub identyfikujemy je właśnie jako niebezpieczne błonkówki.

Z kolei rośliny, które rosną w naszych ogrodach, takie jak malina, porzeczka czy jabłoń, są roślinami żywicielskimi ich gąsienic żerujących wewnątrz korzeni, pędów albo pod korą. Z wyjątkiem kilku gatunków o większym znaczeniu gospodarczym stan poznania biologii większości krajowych przezierników był dotychczas bardzo słaby. Wynikało to ze specyficznych metod ich obserwacji, skrytej biologii oraz trudności w hodowli. Gąsienice mogą się bowiem odżywiać w drewnie żywych roślin nawet przez kilka lat! Najlepszym przykładem takiego gatunku o długim stadium larwalnym jest przeziernik osowiec (Sesia apiformis), którego gąsienice żerują 3–4 lata w korzeniach i u nasady pni topól.


Para przezierników z gatunku Chamaesphecia empiformis. Samice są z reguły większe od samców i mają grubsze odwłoki wypełnione jajami. Przezierniki te można często spotkać na kwiatach wilczomlecza sosnki (Euphorbia cyparissias), który jest jednocześnie rośliną żywicielską ich gąsienic
Fot. Krzysztof Sztaba

Poczwarka przeziernika topolowca (Paranthrene tabaniformis) w pędzie topoli
Marek Bąkowski

Na większe zainteresowanie entomologów tą grupą owadów wpłynęło w ostatnich latach zidentyfikowanie i zsyntezowanie feromonów płciowych przezierników. W wielu przypadkach ułatwiło to wykazywanie zwierząt w terenie przez wabienie samców do syntetycznych atraktantów imitujących naturalne feromony wydzielane przez samice. Tak silna stymulacja chemiczna u tych motyli jest zadziwiająca, gdyż w przeciwieństwie do gatunków, które spotykamy w nocy, potocznie zwanych ćmami, przezierniki są aktywne tylko w ciągu dnia. Dlatego też przypuszczano, że bardziej powinny wykorzystywać narząd wzroku do lokalizacji samicy w terenie. Jak wskazały ostatnie badania terenowe i laboratoryjne, skład chemiczny feromonów Sesiidae jest dosyć mało zróżnicowany, dlatego istnieją dodatkowe rozbieżności w zachowaniach rozrodczych polegające chociażby na różnych zakresach aktywności rozrodczej w ciągu dnia, charakterystycznych dla poszczególnych gatunków. Syntetyczne feromony mogą ułatwić badania nad przeziernikami, ale nie można zapominać, że aby skutecznie badać i obserwować te specyficzne motyle, należy dobrze poznać ich rośliny żywicielskie oraz biologię.

Zasygnalizowano tutaj tylko najważniejsze aspekty życia tych niezwykłych owadów. Więcej informacji z zakresu morfologii wszystkich stadiów rozwojowych, ich oznaczania, biologii oraz rozsiedlenia w Polsce Czytelnik znajdzie w monografii zatytułowanej „The Sesiidae (Lepidoptera) of Poland”. Osoby zainteresowane przeziernikami oraz wspomnianym opracowaniem proszone są o bezpośredni kontakt z autorem.

Marek Bąkowski
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Zakład Zoologii Systematycznej
Uniwersytet Adama Mickiewicza w Poznaniu

*) Mimikra – upodobnienie się zwierząt bezbronnych do zwierząt zdolnych do obrony (m. batesowska) lub upodobnienie się do siebie różnych gatunków zwierząt zdolnych do obrony (m. mullerowska) przez przybranie ich kształtu, barwy lub zachowania. Nazwy dwóch podstawowych typów mimikry pochodzą od nazwisk naukowców, którzy je opisali – Henry’ego Batesa oraz Fritza Müllera.

Niezwykłe życie mrówek

Niezwykłe życie mrówek

Gdy myślimy o interesujących zachowaniach u zwierząt, takich jak fascynujące pościgi za ofiarą, troskliwa opieka rodzicielska czy też zażarte walki samców o samice, zazwyczaj przed oczami staje nam afrykańska sawanna lub południowoamerykański las deszczowy rodem z filmów przyrodniczych. Tak jest w istocie − w miejscach tych spotkać można wiele gatunków zwierząt charakteryzujących się ciekawym wachlarzem zachowań. Jednak niezwykły spektakl przyrodniczy zaobserwować można również na własnym podwórku czy na chodniku w drodze do sklepu. Żeby to dostrzec, trzeba się jednak zatrzymać i pochylić – jego bohaterowie bowiem często nie przekraczają kilku milimetrów długości.

Mrówki rudnice zaciekle bronią swojego gniazda. Nie posiadają one żądeł, jak wiele innych mrówek, bronią się więc kwasem mrówkowym, który rozpylają przy pomocy podgiętego pod resztę ciała odwłoka

Mrówki rudnice zaciekle bronią swojego gniazda. Nie posiadają one żądeł, jak wiele innych mrówek, bronią się więc kwasem mrówkowym, który rozpylają przy pomocy podgiętego pod resztę ciała odwłoka
Fot. Paweł Bieniewski

Mrówki, bo o nich będzie mowa, to zwierzęta frapujące w niemal każdym aspekcie swojej biologii1. Przede wszystkim charakteryzują się tym, że tworzą bardzo zorganizowane społeczeństwa, składające się niemal wyłącznie z samic (rola samca sprowadza się do bycia dawcą nasienia podczas rozmnażania): hodują mszyce, napadają na mrowiska innych gatunków, biorąc przy tym zakładników, tworzą ze swoich ciał całe mrowiska lub tratwy, dzięki którym mogą unosić się na wodzie, znoszą do gniazd kawałki roślin, na których hodują grzyby... Przykłady na to, że mrówki to zwierzęta niezwykłe, można by wymieniać prawie w nieskończoność. Warto też wspomnieć o naukowej hipotezie mówiącej, że masa mrówek na całej Ziemi w przybliżeniu równa się masie wszystkich ludzi!

Różnorodność tej grupy owadów jest ogromna. Jak dotąd prawie 16 000 gatunków doczekało się formalnego opisu, czyli otrzymało swoją nazwę naukową. Ponad dwa razy więcej zostało już odnalezionych, ale ciągle nie są opisane. Nie wiadomo, ile jeszcze gatunków czeka na odkrycie. Niestety, prawdopodobnie wiele z nich, głównie za sprawą człowieka, zniknie z powierzchni Ziemi, zanim ktokolwiek zdąży je odnaleźć. Mimo tak dużej liczby znanych taksonów o biologii wielu z nich wiadomo niewiele bądź nic. Jednak te, które zostały dokładniej zbadane, ujawniają często niezwykłe zachowania. W literaturze przedmiotu znaleźć można różnego rodzaju ciekawostki na temat mrówek. Najczęściej opisywane są gatunki egzotyczne, których nie sposób spotkać w naszej strefie klimatycznej. Czytając o południowoamerykańskiej mrówce Odontomachus bauri, której zamykające się żuwaczki wykonują najszybszy zarejestrowany ruch w świecie zwierząt, o mrówkach tkaczkach (Oecophylla smaragdina), które za pomocą nici wytwarzanej przez larwy „szyją” sobie miejsce na gniazdo z liści, czy o grzybiarkach (rodzaj Atta i Acromyrmex) hodujących na roślinnej pożywce grzyby, którymi się żywią, można faktycznie dojść do wspomnianego we wstępie wniosku, że zwierzęta są tym ciekawsze, im bliżej równika żyją. My jednak skupimy się wyłącznie na przykładach zachowań, które przy odrobinie szczęścia możemy zaobserwować u naszych rodzimych gatunków mrówek.

Wiadome i niewiadome

Wydawać by się mogło, że o mrówkach wiemy już względnie dużo. W nauce jednak często jest tak, że odpowiedź na jedno pytanie rodzi kilka następnych. Myrmekologia, czyli nauka o mrówkach, nie jest pod tym względem wyjątkiem. Mimo rosnącej liczby poznanych gatunków dane na temat biologii znakomitej większości z nich są szczątkowe. Spowodowane jest to stosunkowo niewielką liczbą naukowców zajmujących się tym zagadnieniem, w porównaniu do tych, którzy badają na przykład motyle czy chrząszcze – nie mówiąc już o dziedzinach innych niż entomologia. Na przykładzie Polski można stwierdzić, że rozmieszczenie wielu gatunków mrówek znane jest relatywnie dobrze, jednakże niewiele jest danych na temat ich zagęszczenia, ekologii czy struktury populacji.

Mrówki to owady niezwykle interesujące – zarówno jako obiekt przypadkowej obserwacji podczas wycieczki do lasu, jak również badawczy, któremu wielu naukowców na świecie poświęciło całe życie. To jednak zbyt mało, jak się okazuje, aby dobrze poznać tę grupę zwierząt. Ogromnie ważna jest więc odpowiednia edukacja, aby kolejne pokolenia młodych pasjonatów również dostrzegały potrzebę eksploracji, badań i działań ochronnych – nie tylko w kwestii mrówek.

Mrówki mają z ludźmi więcej wspólnego, niż mogłoby się nam wydawać. My hodujemy krowy dla mleka, one mszyce dla słodkiej spadzi. Na zdjęciu mrówka z rodzaju Myrmica opiekująca się mszycami

Mrówki mają z ludźmi więcej wspólnego, niż mogłoby się nam wydawać. My hodujemy krowy dla mleka, one mszyce dla słodkiej spadzi. Na zdjęciu mrówka z rodzaju Myrmica opiekująca się mszycami
Fot. Paweł Bieniewski

Pasożytnictwo społeczne

Pod tym enigmatycznym określeniem kryje się zjawisko opisywane przez wielu jako jedno z najbardziej fascynujących w całym mrówczym świecie. By dowiedzieć się, na czym ono polega, warto najpierw zapoznać się ze sposobem, w jaki większość mrówek zakłada nowe gniazda. Młoda królowa po kopulacji (locie godowym) opada na ziemię i odrywa sobie skrzydła, które nie będą jej już przez resztę życia potrzebne. Następnie wykopuje w ziemi jamkę lub wybiera inne dogodne miejsce na gniazdo, zaszywa się w nim na około miesiąc (często dłużej), składa jaja i wychowuje pierwsze pokolenie robotnic. Nie musi w tym czasie zdobywać pożywienia, ponieważ trawi niepotrzebne już mięśnie skrzydeł. Zanim więc dochowa się pokaźnej kolonii, mija sporo czasu, a oczekiwanie okupione jest sporym ryzykiem, że coś pójdzie nie tak. Sposób ten nazywany jest klasztornym i jak na razie nie ma on nic wspólnego z pasożytnictwem.

Jest jednak spora liczba gatunków, które „idą na łatwiznę”. Mowa tu właśnie o pasożytach społecznych, czyli mrówkach, których królowe nie zakładają samotnie kolonii. Zamiast tego wyszukują kolonię innego gatunku (zazwyczaj blisko spokrewnionego), włamują się do niej i wypędzają bądź zabijają prawowitą królową, zajmując jej miejsce. Następnie rozpoczynają składanie własnych jaj, a ich potomstwo wychowywane jest przez osierocone robotnice napadniętego gatunku. Po pewnym czasie, gdy prawowici mieszkańcy mrowiska wymrą, w gnieździe znajdują się już tylko robotnice i królowa pasożyta. Jest to tak zwane czasowe pasożytnictwo społeczne, związane z zakładaniem gniazda. Wśród polskich gatunków praktykowane jest między innymi przez zbójnicę krwistą (Formica sanguinea), mrówkę rudnicę, ćmawą (F. rufa, F. polyctena) i kilka im pokrewnych, żółte, żyjące pod ziemią mrówki z rodzaju Lasius (podrodzaj Chthonolasius – najpospolitsza w Polsce, choć rzadko spotykana ze względu na skryty tryb życia, podziemnica cieniolubna Lasius umbratus), kartonówkę zwyczajną (Lasius fuliginosus) oraz inne gatunki, rzadziej spotykane.

Inna forma pasożytnictwa społecznego dotyczy gatunków, które nie posiadają robotnic. Ich cykl życiowy jest bardzo podobny do poprzednio opisanego z tą różnicą, że nie produkują one robotnic, a jedynie samce i królowe, które wykluwają się w zajętym gnieździe, odlatują na kopulację, a następnie poszukują nowych kolonii do podbicia. Większość z gatunków prowadzących taki tryb życia jest w Polsce relatywnie lub bardzo rzadka, a należą do nich między innymi dwa gatunki z rodzaju Myrmica (M. hirsuta i M. karavajevi), Leptothorax kutteri oraz nieróbka czarniawa (Tetramorium atratulum). Pasożyty nieposiadające robotnic występują jednocześnie w jednym gnieździe razem z królową gospodarza, nie zabijają jej ani nie wypędzają; czasem królowa ta jest jednak feromonowo upośledzona przez gospodarza − może produkować tylko robotnice, nie zaś formy płciowe.

Dorosłe mrówki żywią się głównie pokarmem bogatym w węglowodany, larwy zaś potrzebują sporo białka, którego źródłem może być upolowana gąsienica

Dorosłe mrówki żywią się głównie pokarmem bogatym w węglowodany, larwy zaś potrzebują sporo białka, którego źródłem może być upolowana gąsienica
Fot. Paweł Bieniewski

Istnieje także rodzaj pasożytnictwa społecznego, który polega na urządzaniu przez gatunek pasożyta rajdów w celu wykradzenia poczwarek innego gatunku. Są one następnie wychowywane jako „tania siła robocza” i pracują na rzecz kolonii pasożyta, a ten nie pokrywa kosztów związanych z ich wychowaniem od jaja. Wyróżnić tu możemy gatunki, jak choćby wspomniana wcześniej zbójnica krwista, które są pasożytami fakultatywnymi. Oznacza to, że nie muszą one urządzać rajdów, by przeżyć (samo zakładanie gniazda następuje jednak zawsze na drodze pasożytnictwa). Występuje wszakże w Polsce gatunek, który rajdy po niewolników musi urządzać obligatoryjnie. Mrówka amazonka (Polyergus rufescens), bo o niej mowa, jest pod tym względem wyspecjalizowana do tego stopnia, że robotnice nie są w stanie brać udziału w budowie gniazda czy nawet same zdobywać pożywienia. Muszą być karmione przez inny gatunek − pierwomrówkę łagodną (Formica fusca) – lub kilka innych gatunków blisko z nią spokrewnionych. Królowa amazonki zakłada kolonię na drodze pasożytnictwa, a następnie jej robotnice cyklicznie organizują rajdy. Ze względu na stosunkowo rzadkie występowanie oraz skryty tryb życia tych mrówek nieprzyjacielskie wypady nie są zbyt często obserwowane, za to są bardzo widowiskowe. Kolumna robotnic napada na gniazdo pierwomrówki, za pomocą sierpowatych żuwaczek zabija lub unieszkodliwia robotnice stawiające opór, następnie wykrada poczwarki i szybko wraca do własnego gniazda. Wychowane w nim niewolnice pracują na rzecz nowej królowej i nowej kolonii.

Głowa jak korek

W cieplejszych częściach naszego globu występuje sporo gatunków mrówek dendrofilnych (żyjących na drzewach), które charakteryzują się bardzo ciekawym mechanizmem obronnym. Część ich robotnic posiada odpowiedniego kształtu głowę, która działa jak korek bądź specyficzne drzwiczki zamykające wydrążone w drewnie wejście do gniazda. W Polsce występuje jeden gatunek mrówki, u którego zaobserwować można ten rodzaj zachowania. Jest to Camponotus truncatus, rzadka mrówka, odkryta jak dotąd na trzech stanowiskach, choć prawdopodobnie jest szerzej rozmieszczona. U tego gatunku występują dwie kasty robotnic − normalnie wyglądające robotnice minor i więksi żołnierze, robotnice major. Do zadań tych drugich należy pilnowanie wstępu do mrowiska. Zatykają one swoimi głowami wejścia do gniazda tak, że ewentualny agresor chcący dostać się do mrowiska napotyka tylko twardą część przednią głowy żołnierza wraz z dwiema gotowymi do aktywnej obrony żuwaczkami. Robotnice minor chcące wejść go gniazda rozpoznawane są najprawdopodobniej dzięki zapachowi oraz kombinacjom bodźców dotykowych.

Mrówcze inwazje

W wielu grupach zwierząt mamy do czynienia z gatunkami inwazyjnymi czy obcymi faunie rodzimej. Mrówki nie są odosobnione pod tym względem. Skrajnym przykładem, biorąc pod uwagę uciążliwość dla przyrody oraz tempo inwazji, może być mrówka ogniowa (Solenopsis invicta) – gatunek pochodzący z Ameryki Południowej, który w latach 30. XX wieku trafił do Stanów Zjednoczonych i w zastraszającym tempie rozpoczął powiększanie zasięgu swojego występowania. Mrówka ta w określonych warunkach może być niebezpieczna również dla człowieka, jej użądlenia są bowiem bardzo bolesne. W Europie, w tym także Polsce, przykładem najbardziej problemowego dla gospodarstw domowych gatunku jest mrówka faraona (Monomorium pharaonis). W naszym kraju możemy też spotkać kilka egzotycznych gatunków mrówek, które przywędrowały do nas wraz z roślinami ciepłolubnymi i bytują np. w Palmiarni Poznańskiej (Tetramorium insolens i Hypoponera ergatandria), gdzie znalazły dogodne warunki do życia. Nie stanowią jednak zagrożenia dla przyrody rodzimej.

Tak jak człowiek chroni stada swoich zwierząt przed drapieżnikami, tak mrówki chronią mszyce przed ich wrogami. Na zdjęciu Formica sp. próbująca uporać się z biedronką siedmiokropką (Coccinella septempunctata)

Tak jak człowiek chroni stada swoich zwierząt przed drapieżnikami, tak mrówki chronią mszyce przed ich wrogami. Na zdjęciu Formica sp. próbująca uporać się z biedronką siedmiokropką (Coccinella septempunctata)
Fot. Paweł Bieniewski

Złodzieje w mrówczym świecie

Znanych jest wiele rodzajów współzależności pomiędzy gatunkami mrówek. Obok opisanych wyżej, takich jak dulozja (niewolnictwo), pasożytnictwo społeczne (w tym inkwilinizm, czyli sytuacja, w której pasożyt nie posiada kasty robotnic), wyróżnić można jeszcze między innymi ksenobiozę i lestobiozę.

Ksenobiontami nazywamy najczęściej małe gatunki, które żyją w towarzystwie większych, często wręcz w ścianach ich gniazd. Korytarze budowane przez te pasożyty są na tyle wąskie, że gatunek gospodarza nie jest w stanie do nich wejść, sam pasożyt za to może poruszać się po całym mrowisku. Zależność między tymi dwoma gatunkami ma tutaj charakter pokarmowy − pasożyt żebrze o pokarm u gospodarza, nie dając nic w zamian. Przykładem ksenobionta występującego w naszym kraju jest gładyszek mrowiskowy (Formicoxenus nitidulus), pasożytujący w gniazdach mrówki rudnicy, ćmawej oraz kilku innych, blisko spokrewnionych gatunków z tego rodzaju. Zdarzały się też pojedyncze obserwacje gładyszka w gniazdach innych gatunków.

Lestobioza jest podobna do ksenobiozy z jednym tylko, niebagatelnym dla gospodarza, wyjątkiem. Tutaj celem pasożyta nie jest pokarm, ale potomstwo żywiciela... W Polsce przykładem gatunku żyjącego w ten sposób jest, nieprzypadkowo nazwana właśnie w ten sposób, mrówka złodziejka (Solenopsis fugax).

Czasami larw w mrowisku jest tak dużo, że robotnice muszą znosić do gniazda ofiary większe od nich (tutaj upolowany został samiec osy)

Czasami larw w mrowisku jest tak dużo, że robotnice muszą znosić do gniazda ofiary większe od nich (tutaj upolowany został samiec osy)
Fot. Paweł Bieniewski

Goście w mrowisku

Mrówki to owady bardzo zajadłe w obronie własnego gniazda. Dlatego też mrowisko, a zwłaszcza komory, w których znajduje się potomstwo, to stosunkowo bezpieczne miejsce w środowisku pełnym wrogów. Nic więc dziwnego, że wiele grup zwierząt po udanym złamaniu kodu chemicznego, którym porozumiewają się mrówki, wybrało sobie ich siedziby na bezpieczne schronienia. Organizmy myrmekofilne, bo tak nazywamy te, które nie są mrówkami, a żyją razem z nimi w mrowiskach, należą do wielu grup. Znajdziemy tu równonogi, zaleszczotki, pająki, roztocza, wije, skoczogonki, rybiki, świerszcze, karaczany, pluskwiaki, gryzki, sieciarki, chrząszcze, muchówki, błonkówki (inne niż mrówki) oraz... motyle. Wśród tych ostatnich są gatunki, które potrzebują mrówek do zamknięcia cyklu życiowego.

Larwy wielu gatunków motyli z rodziny modraszkowatych (Lycaenidae)2 cykl życiowy rozpoczynają na swojej roślinie pokarmowej. Następnie, po osiągnięciu odpowiedniego stadium, schodzą na ziemię i czekają, aż spotka je mrówka konkretnego gatunku (larwy niektórych gatunków motyli same aktywnie szukają ich gniazd). Kiedy do tego dojdzie, gąsienica przybiera pozycję ułatwiającą jej przetransportowanie i zaczyna wydzielać substancje imitujące zapach mrówczej larwy. Jeśli mrówka da się nabrać na całe to przedstawienie, wówczas zabiera larwę do mrowiska. Po zajęciu miejsca wśród właściwych larw gąsienica porzuca dawną dietę wegetariańską i rozpoczyna zjadanie mrówczego potomstwa. Po osiągnięciu odpowiedniego stadium gąsienica przepoczwarcza się i bezpiecznie zimuje w gnieździe. W następnym sezonie poczwarka pęka i wychodzi z niej motyl, który musi czym prędzej opuścić mrowisko − nie wygląda i nie pachnie już bowiem jak larwa mrówki, raczej jak łatwy posiłek.

Świat mrówek jest niezwykle intrygujący i pełen najprzeróżniejszych zależności. Powyższe przykłady pokazują, że nie trzeba udawać się w okolice równika, aby zaobserwować ciekawe zachowania wśród zwierząt. Czasem wystarczy tylko przekroczyć próg własnego domu.

Michał Michlewicz
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
student Biologii
Uniwersytet Przyrodniczy w Poznaniu

  1. Zobacz: Mrówki na wojennej ścieżce - SALAMANDRA 2/1999.
  2. Zobacz: Drapieżniki i „kukułki”, czyli o mrówkolubnych motylach - SALAMANDRA 1-2/2002.


Ochrona sowy płomykówki nad Notecią w 2013 roku

Ochrona sowy płomykówki nad Notecią w 2013 roku

W ramach projektu „Ochrona sowy płomykówki nad Notecią”, prowadzonego przez Nadnoteckie Koło PTOP „Salamandra” od 2008 roku, w bieżącym sezonie przeprowadzono szeroko zakrojone działania mające na celu poprawę sytuacji tej coraz rzadszej sowy krajobrazu rolniczego doliny Noteci.

Liczebność płomykówki spada. Ta młoda sowa przyszła na świat w skrzynce lęgowej zamontowanej w wieży kościoła w dolinie Noteci

Liczebność płomykówki spada. Ta młoda sowa przyszła na świat w skrzynce lęgowej zamontowanej w wieży kościoła w dolinie Noteci
Fot. Marek Maluśkiewicz

Głównym celem prowadzonych w 2013 roku prac było szczegółowe rozpoznanie aktualnego stanu płomykówki (Tyto alba) na obszarze Natura 2000 „Nadnoteckie Łęgi” (odcinek doliny Noteci pomiędzy miejscowościami Ujście i Wieleń). W okresie największej aktywności głosowej tej sowy, w kwietniu i maju, przyrodnicy przeprowadzili osiem kontroli nocnych w miejscowościach położonych w granicach „Nadnoteckich Łęgów” i przylegających do obszaru. Samego ptaka udało się zaobserwować tylko podczas jednej kontroli, na wieży kościoła. Na początku sierpnia stwierdzono w tym miejscu trzy młode osobniki (stanowisko to znane jest nam od 2002 roku).

Kolejnym etapem przedsięwzięcia były kontrole dzienne. W 2013 roku zdecydowano się rozszerzyć poszukiwania tej sowy, dotychczas prowadzone prawie wyłącznie w obiektach sakralnych. Skupiono się na wyszukiwaniu tego gatunku przede wszystkim w gospodarstwach wiejskich. Podczas ośmiu kontroli zinwentaryzowano ponad 200 obiektów gospodarczych (stodoły, obory, strychy budynków, magazyny). Płomykówki odnotowano w sześciu nadnoteckich miejscowościach.

Jesienią przyrodnicy zamontowali dziesięć skrzynek lęgowych w miejscach, w których stwierdzono sowy lub ślady ich obecności. Montaż odbywał się po otrzymaniu zgody od użytkowników danych obiektów. Dodatkowo, wśród właścicieli gospodarstw i mieszkańców obszaru „Nadnoteckie Łęgi”, rozdawano wcześniej opublikowane ulotki zachęcające do ochrony tych niezwykle pięknych i pożytecznych ptaków.

Szczegółowy raport zawierający informacje dotyczące przeprowadzonych w 2013 roku prac oraz aktualnej liczebności i rozmieszczenia płomykówki na badanym obszarze został udostępniony na stronie internetowej Nadnoteckiego Koła PTOP „Salamandra” (www.przyroda.most.org.pl).

Mateusz Gutowski
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

Przedsięwzięcie pn. „Ochrona sowy płomykówki nad Notecią w 2013 r.” zostało dofinansowane przez Wojewódzki Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej w Poznaniu.

Nowe oblicze „Salamandry” w Łodzi

Nowe oblicze „Salamandry” w Łodzi

Łódzkie Koło PTOP „Salamandra” przeżywa swoisty renesans. A wszystko zaczęło się na początku bieżącego roku, gdy grupka studentów i absolwentów Wydziału Biologii i Ochrony Środowiska Uniwersytetu Łódzkiego postanowiła realizować swoje aspiracje ochroniarskie pod szyldem jakiejś organizacji pozarządowej. Każdy z nas miał już krótszy bądź dłuższy staż w Studenckim Kole Naukowym Ochrony Przyrody (czyli w SKNOP-ie) – lecz czuliśmy, że jego formuła powoli przestaje nam wystarczać. Znajomość ze starszymi członkami „Salamandry” wskazała nam jednak kierunek i nie zastanawiając się dłużej, postanowiliśmy reaktywować działalność Łódzkiego Koła, opłacając składki i wybierając nowy Zarząd. A wtedy stanęliśmy przed pytaniem: co dalej?

Aby zachować na torfowisku storczyki, trzeba je od czasu do czasu wykosić

Aby zachować na torfowisku storczyki, trzeba je od czasu do czasu wykosić

Z całej masy mniej lub bardziej wyraziście zarysowanych pomysłów kilka udało się zrealizować. We wrześniu wzięliśmy udział w miejskiej imprezie pod nazwą „Mikser Regionalny”, by poprzez gry planszowe mówić najmłodszym łodzianom o życiu sów. Po włączeniu się w akcję „Sprzątanie Świata”, udało nam się zebrać kilkanaście worków śmieci z uroczysk Żabieniec i Paprotnia (oba leżą w granicach Parku Krajobrazowego Wzniesień Łódzkich). Przedsięwzięciem, z którego jesteśmy najbardziej dumni, było odkrzaczanie torfowiska w gminie Łęki Szlacheckie k. Piotrkowa Trybunalskiego. Obiekt ten od kilkunastu lat jest chroniony jako użytek ekologiczny. Obecnie podjęto wysiłki, by włączyć go w granice pobliskiego obszaru Natura 2000 „Łąka w Bęczkowicach”. Wśród wielu występujących na tym terenie chronionych gatunków roślin naczyniowych szczególną uwagę zwraca obecność kilku gatunków storczyków: kruszczyka błotnego (Epipactis palustris), kukułki krwistej (Dactylorhiza incarnata) i szerokolistnej (D. majalis), a przede wszystkim chronionego prawem europejskim lipiennika Loesela (Liparis loeselii). Jak często bywa w przypadku tego rodzaju otwartych siedlisk, również tutaj problemem są procesy sukcesyjne – zarastanie przez wierzby i brzozę. By temu przeciwdziałać, odwiedziliśmy to miejsce dwukrotnie już wcześniej – jeszcze jako SKNOP – dzięki wsparciu Klubu Przyrodników w ramach konkursu na mikroprojekty. Trzeci raz przyjechaliśmy tu w październiku tego roku – po raz pierwszy jako „Salamandra”. Po raz pierwszy też obok sekatorów w ruch poszła kosa spalinowa (za co należą się podziękowania Michałowi Stopczyńskiemu, dotychczasowemu prezesowi Koła), co pozwoliło nie tylko usunąć odrośla – niepożądany efekt poprzednich akcji – ale też objąć działaniami kolejne fragmenty torfowiska. Użycie kosy dało również możliwość usunięcia w najbardziej newralgicznych miejscach warstwy runi zielnej. Ścięte gałęzie zostały zebrane w stosy, a drobniejsza biomasa uformowana w zgrabną kopkę. Bardzo pomocne w tych pracach okazały się grabie i widły udostępnione przez panią Annę Piotrkowską, nauczycielkę przyrody w pobliskiej Szkole Podstawowej w Trzepnicy. Po raz pierwszy nasza akcja miała również charakter międzynarodowy, ponieważ brał w niej udział Roman Cherepanyn, doktorant z Ukrainy.

Jakie mamy plany na nadchodzący rok 2014? Nie zdradzimy, bo nie chcemy zapeszać. Jedno jest pewne – dla skutecznej ochrony torfowisk z lipiennikiem konieczne jest podjęcie dalszych działań. Można się więc spodziewać, że torfowiska w Trzepnicy i Bęczkowicach pozostaną pod naszą stałą opieką.

Tekst i zdjęcie: Piotr Niedźwiedzki
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Łódzkie Koło PTOP „Salamandra”

Wybór numeru

Aktualny numer: 1/2024

Aktualny numer