Jest trzecia dekada marca. Na dnie lasu zalega jeszcze w wielu miejscach śnieg, a zimno dokucza mimo słonecznej pogody. Średnie dobowe temperatury rzadko przekraczają 5°C. W ujęciu termicznych pór roku fenologicznie jest to przedwiośnie. Trudno mi ominąć dziesiątki zasilanych powoli topniejącym śniegiem strumyczków wijących się między drzewami. Gdzieniegdzie, w lokalnych zagłębieniach tworzą się małe zbiorniczki odbijające w swojej tafli błękit nieba i promienie słoneczne. W pobliżu słychać głos dzięcioła dużego (Dendrocopos major), którego dziupla od kilku lat znajduje się na starej pochylonej brzozie. Ale to nie on jest bohaterem mojej opowieści. Szukam wawrzynka wilczełyko (Daphne mezereum), jednego z nielicznych zwiastunów wiosny wykorzystujących większe natężenie światła na dnie lasu. Nie jest to trudne. Niemożliwe jest bowiem przeoczenie w ubogim w koloryt lesie jego barwnych kwiatów.
Różowe kwiaty wawrzynka zakwitają wczesną wiosną na nagich jeszcze pędach
Fot. Lesław Kostkiewicz
Chcąc dobrze przyjrzeć się szczegółom budowy rośliny, muszę się pochylić lub przykucnąć, gdyż z takiej perspektywy widać ich znacznie więcej. Na szczytowych fragmentach pędów tego niewielkiego krzewu znajdują się blizny po zeszłorocznych liściach. Z każdej z nich wyrastają po trzy kwiaty. Gałązki są nimi wręcz oblepione. Kwiaty, które mam przed sobą, są, tak jak w większości przypadków, różowe, chociaż spotykałem i te o białym zabarwieniu. Wokół roztacza się przyjemna woń. Barwa i zapach sprawiają, że zapominam o zimie. Jestem pod urokiem subtelności i czaru kwiatów. Może to piękna córka króla rzek Penejosa – nimfa Daphne, którą prześladował miłością Apollo. Osaczona i niemogąca wyrwać się z jego sideł poprosiła Geę – Matkę-Ziemię, by ją zamieniła w wawrzyn. Pod względem systematycznym wawrzynek i wawrzyn dzieli botaniczna przepaść. Ale kto to wie, czy grecki przyrodnik, ojciec botaniki Teofrast nie pomylił gatunków? W każdym razie Linneusz doszukał się podobieństw w nasionach i liściach obu roślin i nazwał rodzaj wawrzynek (Daphne).
Aromatyczne i zasobne w nektar kwiaty zwabiają przebudzone promieniami słońca pszczoły, motyle i muchówki. Biorąc pod uwagę niskie temperatury i małą liczbę owadzich stołówek w lesie na przedwiośniu, nektar jest wysokoenergetycznym pokarmem. Zapewnia on wystarczające siły owadom, by mogły przenieść pyłek nawet na znaczne odległości. Zapylone kwiaty więdną i w tym miejscu kończy się pierwsza część naszej opowieści...
W czerwcu las zmienił się nie do poznania. Drzewa i krzewy rozwinęły liście. Łęgi, niczym tropikalna dżungla, tętnią odgłosami i są trudne do przebycia. Grądy spowija mrok. Tylko nielicznym promieniom słońca udaje się przeniknąć przez gęstwinę liści w koronach drzew. Staram się odszukać naszego wiosennego bohatera. Nie jest to już takie proste. Wskazówką okazuje się zamieszkała przez dzięcioły brzoza. Z dziupli wydobywają się natarczywe głosy piskląt. Dorosłe ptaki uwijają się, by wykarmić rozwrzeszczaną, głodną dziatwę. Z kilku metrów dostrzegam krzew wawrzynka. Na pędach wyrastają całobrzegie i lancetowate liście, które pojawiły się po przekwitnięciu rośliny. Tylko w górach oraz na dalekiej północy kwitnienie i rozwój liści zbiegają się w czasie. Tym, co przykuwa mój wzrok są dojrzałe, karminowo-koralowe owoce o kształcie jagody i wielkości ziarna grochu. Początkowo były one zielone. Obecnie intensywna barwa ma przyciągnąć uwagę ptaków, posiadających najlepiej rozwinięty zmysł wzroku w świecie zwierząt. Zjadają one soczystą i pożywną owocnię pomimo jej gorzkiego smaku. Trujące nasiona nie ulegają strawieniu i rozsiewane są wraz z wydalanym kałem.
Fot. Lesław Kostkiewicz
Toksyczne właściwości wawrzynka odzwierciedla drugi człon nazwy gatunkowej mezereum. Słowo to pochodzi prawdopodobnie od arabskiego mazerium lub perskiego mazeriyn, co oznacza w obu językach „martwy” i wynika z trujących właściwości całej rośliny. Poza owocnią, wszystkie komórki rośliny zawierają silnie trującą dla ludzi i ssaków substancję żywiczą – mezereinę oraz kumarynę – dafninę. Zetknięcie z sokami rośliny wywołuje zapalenie skóry objawiające się zaczerwienieniem, obrzękiem i pęcherzami. Dłuższe oddziaływanie może doprowadzić do owrzodzenia, a nawet martwicy tkanek. Zatrucie nasionami zawartymi w owocach wywołuje pieczenie i ból, obrzęk warg i błony śluzowej jamy ustnej, ślinotok, skurcze żołądka i jelit oraz silną biegunkę. Resorpcja substancji trujących uszkadza nerki, wywołuje bóle i zawroty głowy, duszności, przyspieszenie tętna, drgawki, wzrost temperatury ciała i śmierć w wyniku zapaści. Za dawkę śmiertelną uważa się około dziesięciu jagód. Wywołanie wymiotów w chwilę po spożyciu jest jedynym sposobem udzielenia pierwszej pomocy. Leczenie wymaga natychmiastowej hospitalizacji. Pomimo trujących właściwości korę i owoce zawierające toksyczne nasiona stosowano w dermatologii oraz jako środek przeciwbólowy i przeciwreumatyczny. W średniowiecznej Europie żebracy, aby wywołać u siebie drgawki mające wzbudzić litość, używali wywaru z tej rośliny. Obecnie ziele wawrzynka ma znaczenie jedynie w homeopatii.
Kończąc tę opowieść, dodam, że zasięg geograficzny wawrzynka wilczełyko obejmuje niemal całą Europę, zachodnią Syberię, Ałtaj, Kaukaz oraz Azję Mniejszą. Najwyżej położone jego stanowiska znajdują się w Alpach Szwajcarskich, gdzie osiągają wysokość ponad 2500 m n.p.m. Należy on do rodziny wawrzynkowatych (Thymelaeaceae), która obejmuje około 100 gatunków pochodzących z Eurazji. Są to na ogół krzewy, rzadziej niewielkie pokrojowo drzewa. W Polsce w stanie dzikim rośnie jeszcze tylko wawrzynek główkowy (Daphne cneorum), figurujący w Polskiej czerwonej księdze roślin. Oba gatunki objęte są ochroną ścisłą.
Michał Falkowski
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Zakład Botaniki
Uniwersytet Przyrodniczo-Humanistyczny w Siedlcach
Ten artykuł został dofinansowany ze środków Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej |
Niby to ptak, a wygląda jak gad, duży owad czy... zwykły kawałek kory. Na jego widok człowiekowi nasuwają się bardzo różne skojarzenia. Dla mnie jest to ptak-kameleon. Nie zmienia wprawdzie ubarwienia piór, ale ma świadomość swojego doskonałego kamuflażu, dzięki któremu staje się niewidzialny. Niby jest, a jakby go nie było. Jest jedną z najdziwniejszych istot żyjących na naszych rodzimych ziemiach.
Lelek (Caprimulgus europaeus) jest wielkości kosa, a sylwetką przypomina jaskółkę bądź jerzyka. Upierzenie ma miękkie, szaro-brunatne, podobne do ćmy lub sowy. Dymorfizm płciowy (różnica pomiędzy samcem a samicą) jest zazwyczaj zauważalny dopiero w locie. Samiec różni się od samicy jedynie obecnością białych plam na końcach trzech skrajnych lotek i skrajnych sterówek.
Tereny zamieszkiwane przez lelki to najczęściej skraje borów mieszanych suchych oraz rozległe zręby, pożarzyska, większe śródleśne polany, wrzosowiska i wydmy porośnięte młodnikami sosnowymi. Na południu Europy gnieździ się także lelek rdzawoszyi (Caprimulgus ruficollis), ale o nim wspominać tu nie będziemy, bo pomijając drobne różnice w upierzeniu, oba gatunki mają identyczne cechy i zachowania.
A na czym polega ich wyjątkowość? Choćby na tym, że na odpoczynek wybierają najczęściej takie miejsca, w których kolorystyka ich piór jest jak najbardziej zbliżona do podłoża. Siadają przy tym wzdłuż, a nie w poprzek gałęzi, jak inne ptaki. Zamieniają się tym samym w część drzewa. Bardzo trudno je wtedy dostrzec. Nawet wiedząc, czego szukamy, możemy mieć spore trudności w odnalezieniu tak zakamuflowanego ptaka.
Podczas obserwacji lelka rodzi się pytanie, dlaczego ma taki mały dziób, skoro specjalizuje się w chwytaniu owadów, nieraz nawet całkiem sporych. Odpowiedź nasuwa się sama, gdy mamy okazję ujrzeć jego olbrzymią paszczę (żuchwa kończy się tuż pod okiem, więc szeroko otwarty dziób jest doskonałym narzędziem łowów). Z tą dość niezwykłą budową dzioba związana jest wcześniejsza nazwa tego gatunku – lelek kozodój (z łaciny – Caprimulgus oznacza dojący kozy). Starożytne legendy głoszą, że lelek, dzięki swoim „paszczowym” możliwościom, wypijał mleko pasącym się na pastwisku kozom. Oczywiście to nieprawda, choć lubi on odwiedzać miejsca, w których gromadzi się bydło. Bo jak wiadomo, tam, gdzie jest bydło, są też niezliczone chmary owadów. A lelek zjada niemal wszystko, co fruwa, choć najbardziej gustuje w ćmach, chrząszczach i różnych muchówkach. Jest wyjątkowo szybkim i skutecznym łowcą nocnych insektów.
Kolejnym mitem, który pokutuje jeszcze w niektórych źródłach, jest bardzo nietypowe zachowanie lelka w przypadku zagrożenia gniazda. Potrafi on ponoć przenieść jaja w swojej olbrzymiej paszczy i ukryć je w bezpiecznym miejscu. Żadne znane mi badania ornitologiczne, a także własne obserwacje i doświadczenie, na to nie wskazują.
Gniazdo lelka jest wyjątkowo ubogie. Nie znajdziemy tu uwitego koszyczka z gałązek czy nawet wyłożonego miękkimi piórkami podłoża. Trudno mówić tu o jakimkolwiek gnieździe, gdyż jest to tylko delikatne zagłębienie w runie, najczęściej pomiędzy kępami wrzosu lub mchu, czasem bezpośrednio na piasku. Lelki odbywają dwa lęgi w roku. Pierwszy w maju, a drugi po odchowaniu młodych i w sprzyjających warunkach, w czerwcu lub lipcu. Znoszone są zazwyczaj dwa jaja w kolorze białym, o szaro-brązowo-niebieskim nakrapianiu. Wysiadują je oboje rodziców, na zmianę przez około 17–18 dni. Młode biegają już po kilku dniach, a pełną samodzielność uzyskują po trzech tygodniach.
Lelek, gdy siedzi na gnieździe i widzi zbliżające się zagrożenie, przymyka swoje duże oczy i zamierając w bezruchu, czeka na rozwój wydarzeń. Potrafi bardzo blisko dopuścić intruza, lecz gdy ten przekroczy pewną niewidzialną granicę, ptak podrywa się do lotu i siadając kilka metrów dalej, udaje rannego. Próbuje w ten sposób odciągnąć uwagę od najważniejszego, czyli od gniazda. Stosuje w tym celu kilka ciekawych sztuczek, począwszy od udawania, że ma złamane skrzydło, przez obsypywanie się piachem, a kończąc na symulowaniu uszkodzonej nogi. Jeżeli to wszystko nie pomaga, to sięga po wyjątkowo zadziwiającą metodę. Udaje węża! Rozdziawia swoją wielką paszczę i zaczyna głośno syczeć, unosząc przy tym skrzydła. Proszę mi wierzyć, że robi to piorunujące wrażenie i zazwyczaj skutecznie absorbuje uwagę intruza.
Ciekawym i zarazem bardzo emocjonującym zachowaniem lelków są loty tokowe samców. Odbywają się one po zmroku, tuż nad wierzchołkami drzew. Dźwięk, jaki temu towarzyszy, można przyrównać do mechanicznego terkotu przerywanego klaśnięciami skrzydeł. Może on trwać nawet przez kilka minut. Często udaje się zwabić tokującego ptaka, klaszcząc w dłonie. Samiec traktuje ten dźwięk jak toki innego osobnika i podlatuje bliżej, by przegonić rywala ze swojego terytorium. Lot tokowy jest lotem ślizgowym, przerywanym szybkimi machnięciami skrzydeł. To właśnie dzięki tym energicznym machnięciom powstaje charakterystyczne klaskanie. Samiec powtarza swój rytualny taniec przed każdym lęgiem. Jeśli powietrznymi akrobacjami uda mu się zwabić partnerkę, to znaczy, że jest w tym bardzo skuteczny.
Kiedy nadchodzą chłodne i deszczowe dni, lelki zapadają w letarg, podczas którego obniża się temperatura ich ciała i zwalniają procesy przemiany materii. Mogą w ten sposób przetrwać ten trudny i ubogi w pokarm okres.
Liczebność populacji tego gatunku nie jest w Polsce dokładnie znana, głównie ze względu na jego niską wykrywalność, i waha się w przedziale od czterech do sześciu tysięcy par. Jak widać rozbieżności są dość duże. Lelki są mocno narażone na straty w lęgach, wskutek żerowania lisów, kun czy bezpańskich psów. Ponieważ są ciepłolubne, więc można je spotkać wygrzewające się na leśnych duktach czy drogach asfaltowych. Jak łatwo przewidzieć, często kończy się to dla nich tragicznie. Zanik odpowiednich siedlisk i zmniejszająca się liczba dużych owadów latających mogą sprawić, że ptak ten będzie coraz rzadszym elementem polskiego krajobrazu, mimo ochrony gatunkowej, którą jest objęty.
W maju, kiedy lelki powracają z zimowisk znajdujących się w środkowej i południowej Afryce, i rozpoczynają swe gody, warto wybrać się na skraj boru sosnowego, by móc uczestniczyć w wyjątkowym spektaklu, jakim są ich loty tokowe.
Tekst i zdjęcia: Marcin Łukawski
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
www.marcinlukawski.com
Ten artykuł został dofinansowany ze środków Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej |
Będzie to opowieść o tym, że o wiele łatwiej jest coś zniszczyć niż później naprawić. A także o tym, że mimo wszystko warto podejmować próby naprawienia tego, co zostało zniszczone.
Cechy charakterystyczne susła to duże ciemne oczy w kształcie migdała oraz małe uszka przylegające do głowy
Fot. Lesław Kostkiewicz
Jedna z takich prób ma na celu przywrócenie polskiej przyrodzie susła moręgowanego (Spermophilus citellus), który wyginął całkowicie na terenie naszego kraju. Zanim jednak przejdziemy do historii tego gryzonia, kilka słów o nim samym. Jest on jednym z czterech przedstawicieli rodziny wiewiórkowatych (Sciuridae) w krajowej faunie. Trzy pozostałe to: wiewiórka pospolita (Sciurus vulgaris), świstak (Marmota marmota) oraz drugi gatunek susła – suseł perełkowany (Spermophilus suslicus) – występujący na Lubelszczyźnie. Susła moręgowanego charakteryzują duże, ciemne oczy w kształcie migdałów otoczone jasną obwódką, małe uszka przylegające do głowy oraz długie, mocne pazury ułatwiające kopanie podziemnych tuneli. Ubarwienie jego sierści jest niejednolite – na grzbiecie jest ona szarożółta z delikatnymi prążkami, a na spodzie ciała jaśniejsza. Jako miejsce do życia susły preferują bezleśne obszary otwarte o charakterze stepowym z niskim poziomem wód gruntowych. (Ze względu na to lasy stanowią ważny czynnik ograniczający rozprzestrzenianie się tego gatunku.) Można je spotkać na użytkowanych łąkach i pastwiskach, a także na lotniskach, polach golfowych oraz innych zurbanizowanych terenach trawiastych w Europie Środkowej i na Bałkanach.
Susły odżywiają się głównie zielonymi częściami roślin oraz ich nasionami
Fot. Cezary Korkosz
Susły żyją w koloniach mogących liczyć od kilku do kilku tysięcy osobników. Każdy z nich wykopuje własną norę, która posiada komorę gniazdową i zazwyczaj kilka prowadzących do niej korytarzy. Zwierzęta spędzają w niej noce i okres hibernacji, a samice raz w roku rodzą i wychowują tam młode. Głębokość nory może dochodzić nawet do dwóch metrów. Susły opuszczają swoją kryjówkę głównie po to, żeby się najeść. Tak jak prawie wszystkie gryzonie odżywiają się przede wszystkim pokarmem roślinnym, przeważnie zielonymi częściami roślin oraz nasionami. O ich preferencjach pokarmowych świadczy również łacińska nazwa rodzajowa – Spermophilus, która oznacza „lubiący nasiona” (z greki: sperma – nasienie, philos – lubić, kochać). Podczas żerowania susły stają często na tylnych łapkach w pozycji wyprostowanej, czyli tzw. słupka. Dzięki temu mogą szybciej dostrzec niebezpieczeństwo i ostrzec przed nim kolonię. W tym celu wydają głos alarmowy – coś pomiędzy świstem a gwizdnięciem. Bardzo ważne jest więc utrzymanie niskiej roślinności w miejscu, gdzie występują te zwierzęta. Umożliwia to kontakt wzrokowy między poszczególnymi osobnikami, a drapieżnikom utrudnia zakradanie się niepostrzeżenie.
Nie sposób nie wspomnieć o zamiłowaniu susła do spania. Hibernacja, zwana potocznie snem zimowym, może trwać u niego nawet siedem i pół miesiąca, czyli ponad połowę roku. Ponieważ nie robi on zapasów na zimę, więc musi mu w tym czasie wystarczyć zapas tłuszczu zgromadzony pod skórą podczas aktywności letniej.
W Polsce suseł moręgowany osiągnął północną granicę zasięgu. Oznacza to, że populacja polska tych zwierząt zasiedlała najdalej na północ położone stanowiska całego areału występowania tego gatunku w Europie.
Pierwsze informacje o występowaniu tego gatunku na obszarze, który dziś znajduje się w granicach Polski, pochodzą z początku XIX wieku. Jednak brak szczegółowych danych o tym, kiedy dokładnie suseł pojawił się na tym terenie. Jeśli spojrzeć na współczesne granice naszego kraju, dziewiętnastowieczna ekspansja zwierzęcia na północ wyglądała prawdopodobnie następująco: najpierw przywędrował z Moraw na Górny Śląsk (w okolice Głubczyc), następnie na Dolny Śląsk (w okolice Ziębic, Wrocławia i Środy Śląskiej), po czym rozprzestrzenił się wzdłuż lewego brzegu Odry, aż dotarł na Ziemię Lubuską (w okolice Bytomia Odrzańskiego). Natomiast po prawej stronie Odry przez Górny Śląsk dotarł na Opolszczyznę, a stanowisko najdalej wysunięte na wschód opisano na początku XX wieku w Mysłowicach.
Na pojawienie się susła na opisanym obszarze miało zapewne wpływ wycinanie lasów związane z rozwojem rolnictwa. Za sprawą działalności człowieka powstały nowe tereny otwarte takie, jak pastwiska i łąki. Wypas i koszenie zapobiegały ich zarastaniu, a także utrzymywały rośliny na optymalnej wysokości.
Ten sam czynnik, który umożliwił susłowi moręgowanemu zasiedlanie nowych stanowisk, stał się powodem jego unicestwienia. Mowa tu oczywiście o ludziach. Początkowo największym zagrożeniem dla tego gatunku było przekonanie, że tak jak każdy gryzoń, suseł jest szkodnikiem. A co za tym idzie, trzeba go tępić. Ponadto, polowano na niego z powodu futra i mięsa. W przekazach historycznych można też znaleźć informację, że za zabicie susła na jednym z poligonów na Opolszczyźnie wypłacano premię. W efekcie upolowano niemal sześć tysięcy osobników. Jak to możliwe, że zwierzę, które nie gromadzi zapasów i większość życia przesypia, oskarżano o powodowanie szkód? Dziś już trudno dociec, lecz najbardziej prawdopodobna wersja jest taka, że mylono go z innymi gatunkami ssaków, np. chomikiem europejskim (Cricetus cricetus).
Susły żyją w koloniach, ale każdy osobnik wykopuje własną norę. Pozycja tzw. słupka pozwala zawczasu dostrzec niebezpieczeństwo
Fot. Maciej Szymański
Kolejnym powodem wyginięcia susła – mocno związanym z zanikaniem łąk (zobacz: Dlaczego giną łąki? – SALAMANDRA 2/2012) – była zmiana sposobu gospodarowania gruntami rolnymi. Z jednej strony zaczęto przekształcać tereny łąkowe i pastwiskowe w pola uprawne, więc wiele stanowisk susła po prostu zaorano. Taki los spotkał ostatnie duże kolonie na Opolszczyźnie oraz większość kolonii na Dolnym Śląsku i Ziemi Lubuskiej. Z drugiej strony zaprzestano koszenia łąk i wypasu na pastwiskach, a to doprowadziło do zarastania terenów otwartych krzewami i drzewami. Jeśli dodać do tego celowe uśmiercanie za pomocą środków chemicznych, wcale nie dziwi, że suseł wyginął.
Szacuje się, że najwięcej stanowisk zaniknęło po II wojnie światowej. Ostatnie stwierdzenia susła moręgowanego w Polsce pochodzą z lat 70. XX wieku. Badania, które przeprowadzono dekadę później, nie wykazały obecności tych zwierząt na dawniej istniejących i potencjalnych stanowiskach. Przez kolejnych dwadzieścia lat próbowano odnaleźć osobniki tego gatunku, lecz bez rezultatów. Słuch o nich zaginął. Do czasu...
Na początku XXI wieku przyrodnicy z PTOP „Salamandra” postanowili naprawić szkodę, jaką człowiek wyrządził polskiej przyrodzie i podjęli próbę reintrodukcji (czyli przywrócenia) susła moręgowanego. Tak oto rozpoczął się Program „SUSEŁ”, na który składa się wiele działań, m.in. uzyskanie niezbędnych zezwoleń, sprowadzenie zwierząt z populacji występujących w sąsiednich krajach i ich chów, wypuszczenie susłów na stanowiskach naturalnych, kontrola stanu populacji nowo utworzonych kolonii polegająca na dokładnym liczeniu osobników. Program wymaga zaangażowania wielu specjalistów z różnych dziedzin, a także nakładu czasu i środków finansowych. Jest to przedsięwzięcie zaplanowane na co najmniej kilkanaście lat i choć zawsze istnieje ryzyko niepowodzenia, to warto próbować! Do tej pory, dzięki współpracy z licznymi instytucjami i osobami (takimi, jak: Stowarzyszenie Ochrony Przyrody BIOS, Polskie Towarzystwo Przyjaciół Przyrody „pro Natura”, ogrody zoologiczne w Poznaniu i Opolu, Przemkowski Park Krajobrazowy, jednostki finansujące, właściciele terenów, urzędnicy, sponsorzy, wolontariusze) udało się utworzyć trzy stanowiska: w Kamieniu Śląskim (województwo opolskie), Głębowicach i Jakubowie Lubińskim (oba w województwie dolnośląskim). Susły, które zapoczątkowały hodowlę tych zwierząt w zoo, pochodziły z Węgier i Słowacji.
Na szczególną uwagę zasługuje Kamień Śląski. Miejsce to zostało wybrane nieprzypadkowo. To właśnie tam po raz ostatni stwierdzono występowanie tego gryzonia, a w 2005 roku rozpoczęto projekt jego reintrodukcji. Zeszłoroczna kontrola na tym stanowisku wykazała prawie 800 osobników. Oznacza to, że w przypadku tej kolonii możemy już mówić o pewnej stabilności.
Czy uda się odtworzyć krajową populację susła moręgowanego? Czas pokaże. Jednak takie efekty jak w Kamieniu Śląskim dają nadzieję na to, że program reintrodukcji i ochrony tego gatunku ma szansę zakończyć się powodzeniem.
Julia Kończak
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Ten artykuł został dofinansowany ze środków Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej |
Czerwiec. Gorące popołudnie. Skwar leje się z nieba, na którym bieleją tylko pojedyncze cumulusy. Nagle, gdzieś od wschodu, wysoko na niebie rozlega się gwar i chichot – prriut, prriut, prriut, prriut. Dotychczas nie było słychać tutaj takich głosów. Wszystkie okoliczne ptaki odzywały się w znany sposób. Na tle jasnej chmury zarysowały się sylwetki ciemnych krzyżyków, by za chwilę zniknąć. W ciągu kolejnych dni niebo coraz mocniej rozbrzmiewało charakterystycznym chichotem, który zmierzał w jednym, konkretnym kierunku. W pobliskiej piaskowni natężenie głosów narastało i wyraźnie koncentrowało się przy dużej piaskowej skarpie...
Żołny (Merops apiaster), bo o nich mowa, przez wiele dziesięcioleci kojarzyły się obserwatorom ptaków z niezwykle rzadkimi zwierzętami, które owszem, gnieździły się w Polsce, ale tylko na południowo-wschodnich rubieżach. Od końca lat 90. XX w. coś drgnęło i na mapie Polski zaczęły pojawiać się kolejne kropki z koloniami żołn, a same ptaki obserwowano w zaskakujących miejscach. Od Dolnego Śląska, przez okolice Piły, dolinę Nidy, aż po... Polanę Białowieską. Czy ten pojaw w ostatnich latach to odpowiedź na ocieplanie się klimatu? Czy może rośnie ich liczebność w zwartym areale i brakuje im nowych miejsc gniazdowych? Trudno jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. Z pewnością mamy do czynienia z kolonizacją Polski i warto się temu procesowi uważnie przyglądać.
Żołny gnieżdżą się w wygrzebanych przez siebie norkach, w różnego rodzaju skarpach. Podobnie zresztą do brzegówek (Riparia riparia) i zimorodków (Alcedo atthis), choć w odróżnieniu od tych ostatnich raczej unikają niskich skarp nadrzecznych. Norka żołny różni się nieco od płaskiej, poziomej i elipsowatej nory brzegówek. Zwłaszcza pod koniec sezonu lęgowego jest to wyraźnie widoczne. Lądujące i wychodzące z niej ptaki pozostawiają charakterystyczny tor, podobny do... śladu, jaki zostawiał Adam Małysz na skoczni. A same nory budowane są nie tylko w skarpach żwirowni czy piaskowni, ale nierzadko w niskich wałach osuwisk ziemnych, a zdarza się nawet, że w głębokich koleinach polnej drogi. W poszukiwaniach nowych miejsc gniazdowania tych ptaków coraz częściej bierze się pod uwagę nietypowe miejsca, w których można znaleźć zajęte norki czy choćby tylko charakterystyczne próby ich kopania. Hakowaty dziób z impetem, jak kilof, wali w żwirową skarpę, to tu, to tam, jakby bez ładu i składu, bez budowlanej koncepcji. Powstają kolejne lejki, kolejne zadrapania i rysy... Takie zaczynanie roboty w kilku miejscach, tylko na pozór jest stratą czasu. To ważny element godów. To wówczas ptaki zaczynają współdziałać w małżeńskim stadle... To pierwszy ich wspólny wybór... Pierwsze podniecające wyzwanie... Gdy jedne ptaki kopią, inne obserwują okolicę z wyniesionych punktów i charakterystycznym miarowym głosem dają znać kopaczom, że wszystko w porządku, okolica bezpieczna... Wysokie, uschnięte drzewa w rewirze lęgowym to najlepsza gwarancja bezpieczeństwa całej kolonii.
Gdy ptaki powracają w stare, sprawdzone w poprzednim sezonie miejsce, roboty posuwają się szybko. Para kopie na zmianę i tunel coraz bardziej zagłębia się w skarpie. Teraz i łapy mają co robić, więc z otworów co rusz wytryskują smugi ukopanego urobku... Nagle jeden z ptaków z umorusanym dziobem podlatuje do pilnującego partnera, przysiada nieopodal i pokazuje mu swoją zdobycz – sporej wielkości kamyk... Popatrz, kochanie, co znalazłem! Co wykopałem! A jednak dajemy radę!
W Polsce żołny przebywają dość krótko, stąd ich wyjątkowy zapał do pracy przy kopaniu piaskowych grot. Tym bardziej że tak jak u ludzi, zdarzają się chybione decyzje. Oto po kilku dniach kopania ptaki trafiają na kamień, którego nie sposób ominąć i... trzeba zaczynać od nowa. Bywa, że w okolicy zawita drapieżnik. Jastrząb, krogulec, kobuz czy zwykły myszołów jednakowo dezorganizują pracę.
Żołny należą do naszych najpóźniej przylatujących ptaków. Pierwsi zwiadowcy w tym roku pojawili się 4 maja i wysoko na niebie zniknęli gdzieś na wschodnim horyzoncie. Może to byli mieszkańcy dalszych rubieży Rzeczpospolitej? W tym roku na Dolnym Śląsku żołny zaczęły krzątać się w koloniach po 10–14 maja. Wtedy można już było nie tylko usłyszeć charakterystyczny głos, ale również oglądać ptaki przesiadujące na suchych gałęziach.
Siedzące na gałązce bok w bok, przytulone i mizdrzące się do siebie, a nawet kopulujące ptaki można obserwować pod koniec okresu kopania norek. Feeria barw tych klejnocików osadzonych na czarnych nagich badylach, może przyprawić o najwyższy rodzaj zachwytu! Nagle wszystkie się zrywają i odlatują nad pola rzepaku w poszukiwaniu błonkówek, ważek czy motyli.
Początek czerwca to prawdziwy czas miłości spełnionej i... wysiadywania jaj. Samczyk udowadnia w tym czasie swe poważne zamiary i co pewien czas karmi samiczkę upolowanymi przez siebie owadami. Wielkie wyczyny wymagają wielkich pochwał i nagród. Oto opasły trzmiel zostaje na oczach wybranki wyrzucony w powietrze i ponownie pochwycony sprawnym kłapnięciem dzioba... Kochanie, jestem pracowity i sprawny! Ze mną możesz mieć dzieci, ile tylko zechcesz! Takiemu wyznaniu trudno się oprzeć...
I tak oto na końcu jamy, w nieco rozszerzonej komorze, pokrytej często wypluwkami i resztkami owadów, samica składa od czterech do siedmiu jaj (choć z rosyjskich danych naukowych wynika, że liczba jaj może sięgać dziesięciu). W czasie inkubacji ruch w koloniach nieco słabnie. Jaja wysiadywane są przez samca i samicę. W niektórych miejscach więcej szumu robią wtedy brzegówki, które często sąsiadują z żołnami i w tych samych skarpach kopią swoje nory. Ciekawe, czy w przypadku zwiększenia liczby żołn będziemy mieli do czynienia z konkurencją o miejsca lęgowe. Chyba tak, bo już dziś zdarzają się drobne utarczki z brzegówkami i choć raczej wszystko kończy się na krzyku, to zdarzają się kolonie, w których nie znajdziemy ani jednej brzegówki... No cóż, żołna to swarliwe stworzenie. Kłóci się nie tylko z pobratymcami, ale przepędza gąsiorki (Lanius collurio), wilgi (Oriolus oriolus), dudki (Upupa epops) i innych sąsiadów.
Okres karmienia to chyba najpiękniejszy moment do obserwacji żołn. Ptaki w kolonii stają się wzorowymi rodzicami i dbają o stosunki dobrosąsiedzkie. Zgodnie polują i siadają po kilka na tej samej gałęzi. Ciężka praca i troska o los potomstwa biorą górę nad swarami i kłótniami... Liczy się tylko jedno – nakarmić dzieci!
Patrząc przez lornetkę czy lunetę z bezpiecznej dla nich odległości, możemy podziwiać kunszt lotniczy myśliwców, które precyzyjnie polują na owady latające. Po chwili na suchej żerdzi zasiada ptak z równie kolorową zdobyczą jak on sam. Ten moment oprócz ornitologa powinien oglądać entomolog (czyli, jak pisał Gałczyński, badacz „owadzich nogów”), bo choć to smutny widok dla tego drugiego, może być ciekawym źródłem informacji, co prócz ptaków, nietoperzy i samolotów lata po lokalnym niebie. Ważki płaskobrzuche, husarze, łątki, motyle modraszki, pszczoły, trzmiele, pszczelinki, inne błonkówki, a nawet niektóre chrząszcze, to zasadnicza dieta tych ptaków. Wszystko, co lata i na drzewo nie zdąży uciec... Choć wbrew naukowym opiniom, nawet owady nielatające nie mogą się czuć całkowicie bezpieczne. Dwa razy w ciągu kilku zimnych, deszczowych dni, w dziobach żołn widziano oleicę i żuka wiosennego...
Przycupnąć i przeczekać na bezpiecznej grzędzie - to strategia na rzęsisty deszcz
Fot. Jacek Czepnik
Na uwagę zasługuje też fakt, że monogamicznej z zasady parze w wychowywaniu piskląt pomagają pobratymcy. Pomocnicy, najczęściej młode samce, dokarmiają pisklęta niektórych par. Dlaczego? Nie do końca wiadomo, może po prostu zdobywają doświadczenie, a może są to ptaki z poprzednich lęgów danej pary i dbają o „własne” geny i przetrwanie rodzinnego garnituru chromosomów?
Po 15 lipca młode wylatują z norek, ściany piaskowni wypełniają się gwarem, który po kilku dniach ucicha, gdy żołny znikają z kolonii. Jeszcze dwa–trzy tygodnie, a czasami dłużej – aż do pierwszych przymrozków – stado z kolonii koczuje w okolicy, na najlepszych łowiskach owadzich. Rodzice dokarmiają lotne młode bezpośrednio po wylocie i stopniowo odciągają jedno po drugim w bezpieczne przestworza, nad zasobne w owady łąki...
Pod koniec sierpnia lub w pierwszej połowie września ptaki lecą do Afryki, gdzie spędzą znaczną część roku. A my... no cóż – kolejnej wiosny będziemy wypatrywali tych najbardziej kolorowych „kamieni ozdobnych”, które dodatkowo ktoś, kiedyś zaopatrzył w skrzydła...
Na koniec warto wspomnieć znanego w świecie ochrony przyrody Przemka Czajkowskiego, który odszedł od nas w tym roku, a który jeszcze rok wcześniej z żoną Anną miał okazję oglądać przepiękną scenę z żołnami w roli głównej. Zniechęceni brakiem ptaków w kolonii, na jednej z przydrożnych topól dostrzegliśmy 56 (!) żołn, które to wzbijały się w powietrze, to przysiadały i pozwalały się nam oglądać przez kilkanaście minut. Nagle gdzieś z dalekiego nieba, w całe to towarzystwo wycelował kobuz i w jednej chwili kolorowe stado rozleciało się po okolicy, zostawiając po sobie wielką pustkę..., tak jak zrobił to Przemek, znikając ze świata czynnej ochrony przyrody...
Jacek Czepnik
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Krzysztof Konieczny
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Fundacja Przyrodnicza „pro Natura”
Ten artykuł został dofinansowany ze środków Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej |