Torfowiska w górach? Dla niektórych osób brzmi to wręcz niewiarygodnie. Ale góry to obszary wododziałowe, a między innymi takie miejsca „upodobały” sobie torfowiska wysokie, które powstają w bezodpływowych zagłębieniach i zasilane są bardzo ubogimi w składniki pokarmowe wodami opadowymi. Warto zaznaczyć, że ten typ torfowisk nie jest w Polsce najczęstszy. Przeważają u nas tzw. torfowiska niskie, tworzące się m.in. w dolinach rzek i zasilane żyznymi wodami płynącymi. Tak więc torfowiska wysokie spotykamy np. w Bieszczadach, Tatrach i Karkonoszach. Najmniej znane są te w Górach Izerskich, mimo że jest ich tam ponad 350 ha. Zaledwie niewielka ich część - 44,6 ha - objęta jest ochroną w rezerwacie „Torfowisko Izerskie”, utworzonym w 1969 roku dla ochrony stanowisk brzozy karłowatej (Betula nana).
Fragment niezadrzewionego torfowiska wysokiego
Fot. Jan Matuła
Zasadnicza część torfowisk Gór Izerskich znajduje się w dolinie rzeki Izery i jej dopływów: Tracznika, Jagnięcego Potoku i Kobyły. Trzeba przyznać, że nie zawsze łatwo jest rozpoznać miejsca występowania torfowisk. Część bagien porośnięta jest dobrze wszystkim znaną kosodrzewiną (Pinus mugo). Można nawet powiedzieć, że tam gdzie w dolinie rzeki Izery rośnie kosodrzewina, tam z reguły występują pokłady torfu. Występowanie kosodrzewiny na wysokości 800 - 840 m n.p.m. stanowi swoisty fenomen Gór Izerskich. Są to bowiem najniżej położone stanowiska tej sosny w Sudetach. Zarośla kosodrzewiny otaczają stosunkowo niewielkie, niezadrzewione powierzchnie, z roślinnością typową dla górskich torfowisk wysokich. Rośnie tam turzyca skąpokwiatowa (Carex pauciflora), wełnianeczka darniowa (Baeothryon caespitosum), wełnianka pochwowata (Eriophorum vaginatum), modrzewnica zwyczajna (Andromeda polifolia), rosiczka okrągłolistna (Drosera rotundifolia), rosiczka pośrednia (Drosera intermedia) i oczywiście torfowce (Sphagnum), wśród których znaleźć można nawet rzadkie Sphagnum fuscum. Te nieleśne obszary mają również bardzo interesującą mikrorzeźbę. Układ szerokich, zazwyczaj wypełnionych wodą obniżeń oraz nieco wyższych grzęd i kęp przypomina budowę specyficznych torfowisk wysokich, które są częste na północy Europy, np. w Szwecji.
Stosunkowo małe powierzchnie torfowisk porośnięte są roślinnością typową dla tzw. torfowisk przejściowych. Zobaczymy tam łany wełnianki wąskolistnej (Eriophorum angustifolium) lub turzycy dzióbkowatej (Carex rostrata) rosnące na kobiercach torfowców. Płaty pokryte wełnianką wąskolistną wyglądają szczególnie dekoracyjnie jesienią, gdy jej pędy przybierają rdzawo brązowy kolor. Tego typu zbiorowiska roślinne występują zazwyczaj wzdłuż drobnych cieków wodnych, lub wzdłuż linii granicznej torfowiska z gruntem mineralnym - w tak zwanej strefie okrajkowej.
Największa część torfowisk Gór Izerskich porośnięta jest jednak bagiennym borem świerko-wym. Dokładniejsze byłoby stwierdzenie - „BYŁA porośnięta”. Masowe ginięcie lasów w Górach Izerskich nie oszczędziło świerków rosnących na torfie. Zaledwie tu i ówdzie ocalały jeszcze fragmenty lasu z runem, w którym dominuje wełnianka pochwowata i torfowce. Tam gdzie zginął las, obserwuje się zjawisko wkraczania roślinności nietorfotwórczej, wśród której przeważają 3 gatunki: trzcinnik owłosiony (Calamagrostis villosa), śmiałek pogięty (Deschampsia flexuosa) i trzęślica modra (Molinia caerulea). Obecność tych gatunków jest sygnałem mówiącym o przesuszaniu górnych warstw złoża torfowego. Proces takiej sukcesji warto dalej obserwować, gdyż przebiega on zupełnie inaczej niż na torfowiskach wysokich na niżu. Tam bowiem wycięcie lasu powoduje ponowne zabagnienie, co jest korzystne dla rozwoju torfowiska.
Już w czasach przedwojennych niektóre partie izerskich bagien były meliorowane. Obszary najdłużej odwadniane dzisiaj porośnięte są tylko przez trzęślicę modrą. Niestety, spotykamy tu także rowy młodsze - powojenne. Na dodatek są one często czyszczone i odnawiane. Wzdłuż nich następuje ciągłe przesuszanie torfowisk.
Już kilkukrotnie przedkładano propozycje objęcia ochroną wszystkich torfowisk Gór Izerskich. Być może wreszcie któraś z nich doczeka się realizacji... Musi to być jednak związane z jednoczesnym zastosowaniem elementów tak zwanej ochrony czynnej - np. z zahamowaniem odwadniania poprzez wprowadzenie zastawek na odpowiednio wybranych rowach melioracyjnych.
Klara Tomaszewska
Jan Matuła
Rogalin - pięknie położona nad Wartą miejscowość niedaleko Poznania. W jej pobliżu znajduje się słynne skupisko starych dębów (zobacz: Dęby w Rogalinie - Biuletyn 1/1995). W tym miejscu przeżyłem zeszłego lata niezapomniane chwile, spotkałem bowiem jednego z najokazalszych polskich chrząszczy: kozioroga dębosza.
Samica kozioroga dębosza
Fot. Adam Sterno
Był piękny, słoneczny dzień. Na jednym z samotnych dębów stojących pośrodku ścieżki zauważyłem samca kozioroga. Trochę poniżej, po drugiej stronie tego samego drzewa siedziała samica. Wkrótce mogłem obserwować te dwa osobniki podczas kopulacji. Jeszcze tego samego dnia w innym miejscu udało mi się wypatrzyć kolejną samicę, spijającą sok wyciekający ze zranienia w korze dębu.
Kozioróg dębosz (Cerambyx cerdo) jest największym z europejskich przedstawicieli rodziny kózkowatych (Cerambycidae). Osiąga długość do 56 mm. Jego brązowe, czerwonawo nabiegłe pokrywy skrzydłowe są na końcu wyraźnie rozjaśnione. Płeć tych chrząszczy można łatwo odróżnić po długości czułków. U samic mierzą one mniej więcej tyle co całe ciało, podczas gdy u samców są jeszcze o połowę dłuższe. W Polsce występuje jeszcze jeden gatunek z tego rodzaju - kozioróg bukowiec (Cerambyx scopoli). Jest on zwykle mniejszy od dębosza, gdyż osiąga „zaledwie” 17 - 30 mm długości. Można go też rozpoznać po znacznie ciemniejszych, niemal czarnych pokrywach, nie rozjaśnionych w tylnej części. Ze względu na rzadkość występowania, oba gatunki koziorogów zostały w Polsce objęte ochroną prawną.
Ślady żerowania larw kozioroga dębosza w drewnie dębu
Fot. Andrzej Kepel
Przepoczwarzenie się w dorosłego osobnika następuje u kozioroga dębosza jesienią, jednak zimę owady te spędzają wewnątrz drzewa, w korytarzach utworzonych przez larwę. Od momentu wylotu chrząszczy i rozpoczęcia tak zwanej rójki (zwykle koniec maja) żyją one jeszcze zaledwie kilka tygodni. Aktywne są głównie wieczorami i o zmroku. Zaniepokojone potrafią wydawać głośne, skrzypiące dźwięki (strydulować) pocierając nasadami pokryw skrzydłowych o przedplecze. W tym okresie odżywiają się liśćmi drzew i sokiem wyciekającym z poranionych dębów. Samica składa jaja w spękania kory oraz w miejsca zranień starych (ale wyłącznie żywych) i grubych drzew. Wybiera zwykle okazy osłabione np. przez choroby grzybowe, zmianę warunków środowiska (np. nagle odsłonięte na skutek wycinki lasu) lub inne owady. Chrząszcz ten nigdy nie zasiedla drzew tworzących duże, zwarte skupiska. W pierwszej kolejności atakowane są zwykle części drzewa wystawione na południe, nie zacienione - np. u podstawy pnia. Wylęgające się larwy żywią się najpierw korą, potem łykiem, a w końcu drewnem, w którym drążą szerokie nawet na grubość męskiego kciuka korytarze. Czas rozwoju larwalnego trwa zasadniczo 3 lata, ale w przypadku drzew stopniowo usychających może się przedłużyć nawet do 5 lat. W Polsce rozwój larw koziorogów dęboszy stwierdzano wyłącznie w dębach szypułkowych (Quercus robur) i dębach bezszypułkowych (Quercus petraea), jednak w innych krajach drzewami żywicielskimi dla tych owadów bywają czasami oprócz dębów także buki (Fagus spp.), jesiony (Fraxinus spp.), wiązy (Ulmus spp.), orzechy (Juglans spp.) i kasztany (Castanea spp.).
Ciekawe jest znaczenie naukowej nazwy tego chrząszcza. Cerambyx wywodzi się z greckiego słowa oznaczającego: chrząszcz z długimi różkami, a cerdo to po łacinie: rzemieślnik partacz. Jest to więc długorogi chrząszcz, który potrafi tak „spartaczyć” drewno, że nie nadaje się ono już do obróbki. Rzeczywiście - kozioróg dębosz jest uważany przez leśników za tzw. fizjologiczno-technicznego szkodnika drzewa. Fizjologicznego - gdyż żerujące larwy przerywają tkanki przewodzące, prowadząc do osłabienia a nawet śmierci drzewa. Technicznego, gdyż drewno dębu zaatakowanego przez wiele larw nadaje się co najwyżej na opał.
Dęby mają wątpliwe szczęście być szczególnie lubiane przez różnych „pożeraczy”. Żeruje na nich, zjadając różne ich części, ponad 800 gatunków owadów.
Żerowanie kozioroga dębosza może przyspieszyć śmierć drzew
Fot. Andrzej Kepel
W przypadku koziorogów proces niszczenia odbywa się jednak bardzo wolno. Drzewo może pozostawać żywe przez wiele dziesiątków lat. Wraz z koziorogiem zaczynają działać inne czynniki przyśpieszające umieranie dębu. Są to np. rozmaite grzyby, czy różne gatunki owadów. Innymi przedstawicielami rodziny kózkowatych, często występującymi wraz z koziorogiem dęboszem, są np.: paśnik pałączasty (Plagionotus arcuatus), rębacz dębowiec (Rhagium sycophanta) i płaskowiak zmiennik (Phymatodes testaceus). Chrząszczem spotykanym w sąsiedztwie naszego bohatera jest też drwionek okrętowiec (Lymexylon navale) - wielki amator starego i twardego drewna, znany przede wszystkim z tego, że kiedyś powodował poważne szkody, niszcząc drewniane okręty oraz urządzenia portowe.
Kozioróg ma także wielu naturalnych wrogów, którzy ograniczają jego liczebność. Są to głównie ptaki owadożerne i sowy, które chętnie polują na osobniki dorosłe. Larwy natomiast są atakowane przez różne grzyby, mrówki, pasożytnicze błonkówki i drapieżne chrząszcze - najczęściej z rodziny przekraskowatych (Cleridae).
Liczebność tego rzadkiego chrząszcza, szacowana w Polsce na od 1.000 do 10.000 osobników, ciągle maleje. Związane jest to przede wszystkim ze zmniejszaniem się liczby rosnących pojedynczo starych dębów. Są na szczęście jeszcze miejsca (np. Rogalin czy Wrocław), gdzie te piękne kózki występują stosunkowo licznie, i skąd mogą ponownie się rozprzestrzenić. Ochrona kozioroga dębosza nie może jednak ograniczać się do zakazu połowu osobników przez kolekcjonerów. Niegdyś zastanawiano się, czy w przypadku starych drzew pomnikowych - takich jak te w Rogalinie - powinno się chronić drzewa (zabijając wszelkie „szkodniki”) czy koziorogi. Współcześnie coraz powszechniej przyjmuje się, że sens pomnikowej ochrony drzew polega właśnie na zapewnieniu przetrwania takim gatunkom jak Cerambyx cerdo. Należy więc pozostawiać do naturalnej śmierci jak największą liczbę drzew, np. obejmując je ochroną prawną (zobacz: Pomnikowe drzewa i krzewy w nowoczesnej ochronie przyrody). Rozważa się też możliwość łapania pojedynczych osobników w miejscach ich licznego występowania i przenoszenia na nowe stanowiska (czyli introdukcji lub reintrodukcji). Należy mieć nadzieję, że uda się powstrzymać wymieranie tego gatunku i przyszłe pokolenia będą mogły oglądać okazałego owada w naturze. Zależy to jednak także od działań podejmowanych przez nas - miłośników przyrody.
Marek Przewoźny
Miejscem, w którym można spotkać najwięcej ptaków wodnych jest strefa przybrzeżna porośnięta różnorodnymi roślinami wynurzonymi. Niektórym gatunkom pas szuwarów służy głównie do ukrycia gniazda i odpoczynku, a pokarm zdobywają na jego skraju lub na otwartej wodzie. Są to np. perkozy, kaczki, łabędzie czy łyski. Rozległe trzcinowiska mają jednak także kilku tajemniczych mieszkańców, rzadko zapuszczających się poza osłonę roślin. Ich obecność zdradzają przede wszystkim charakterystyczne odgłosy.
Portret bąka
Fot. Przemysław Sujak
Wśród różnych treli, pisków, kwakań i kwików, jakie rozlegają się wiosną nad brzegami stawów i jezior, jeden dźwięk wyróżnia się swoją oryginalnością. Powtarza się on co kilka minut i przypomina buczenie. Usłyszeć go można o każdej porze doby, ale najczęściej późnym wieczorem, gdy już zapada zmrok. Choć nie jest zbyt głośny, w nocny jest doskonale słyszalny nawet z większej odległości. Głos ten wydaje samiec bąka (Botaurus stellaris) - ptaka z rodziny czaplowatych (Ardeidae). Niezwykłość tego dźwięku skłaniała ludzi do przypuszczeń, że bąk bucząc zanurza dziób w wodzie. W rzeczywistości ptak ten jedynie nadyma jak balon swój przełyk, służący mu jako rezonator, a w czasie wypuszczania powietrza wyciąga szyję poziomo przed siebie. Kiedy znajdziemy się dostatecznie blisko odzywającego się bąka, zanim rozlegnie się głośny ryk, usłyszymy ciche tony przypominające pompowanie powietrza. Całość głosu można opisać jako „u u u prump”.
Z zimowisk na południu Europy bąki powracają na lęgowiska wczesną wiosną - najczęściej na początku marca, po stopieniu się lodu na zbiornikach wodnych, zanim pojawią się nowe, zielone pędy trzciny.
Charakterystyczna sylwetka bąka w locie
Fot. Andrzej Kepel
Niektóre ptaki zimują w Polsce, przebywając nad niezamarzającymi potokami. Przelot ptaków odbywa się nocą i jest trudny do zauważenia. O jego przebiegu można jedynie wnioskować po zwiększającej się liczbie samców odzywających się na zajętych terytoriach.
Bąk jest w naszym kraju stosunkowo nielicznym ptakiem lęgowym. Ocenia się, że terytorialnych samców jest w Polsce 1000 - 1400 i spotyka się je głównie na obszarach nizinnych. Najliczniej ptaki te są obserwowane na terenie Wielkopolski. Usłyszeć je można nawet w administracyjnych granicach Poznania. Obecność bąka stwierdziłem na południu miasta - na gliniankach na Świerczewie oraz na peryferiach północnych - na niewielkim jeziorku na Umultowie. Nie brakuje go również na kilku zbiornikach wodnych leżących w najbliższym sąsiedztwie tej aglomeracji.
Bąki wiodą niezwykle skryty tryb życia. Mimo wielu starań, długo nie udawało mi się ujrzeć tego płochliwego ptaka. W ciągu dnia bąki przebywają w gęstych szuwarach, a na skraj trzcin wychodzą jedynie niekiedy, gdy już zapada zmrok. Wieczorami, szczególnie jesienią, podejmują też krótkie przeloty w inne partie trzcin, kracząc przy tym głośno jak kruki.
Bąki składają w swoim trzcinowym gnieździe do sześciu jaj
Fot. Przemysław Sujak
Obserwacje przeprowadzone na Stawach Milickich w dolinie Baryczy wykazały, że okres składania jaj u tego gatunku może być rozciągnięty od połowy marca do końca maja. Marcowe lęgi zdarzają się w latach o łagodnej zimie i wczesnej wiośnie. Szczyt niesienia się bąków przypada jednak na początku kwietnia. Podejmowałem wielokrotnie próby odnalezienia gniazda bąka na poznańskich stanowiskach. Wszystkie jednak kończyły się niepowodzeniem. Wreszcie w roku 1998 szczęście mi dopisało. Penetrując w połowie maja rozległe trzcinowisko na zachodnim brzegu Jeziora Umultowskiego, natrafiłem na upragnione gniazdo. Gdybym przeszedł dwa metry obok gniazda, z pewnością bym go nie zauważył w gąszczu roślin. Umieszczone było w zwartej kępie trzcin, niewiele ponad poziomem lustra wody, które sięgało mi w tym miejscu do kolan. Zbudowane było z kilku warstw suchych łodyg, ułożonych na krzyż.
W płytkim zagłębieniu leżały trzy oliwkowobrązowe jaja. Były ciepłe, co oznaczało, że ptak je wysiadywał zanim go spłoszyłem z gniazda.
Czatownia do obserwacji i fotografowania bąków przy gnieździe
Fot. Przemysław Sujak
Po tygodniu ponownie zjawiłem się przy gnieździe bąka. Ilość jaj powiększyła się do sześciu. Jest to maksymalne zniesienie stwierdzone u tego ptaka. Samica składa jaja w odstępach jedno- do trzydniowych. Wysiadywanie zaczyna już od momentu złożenia pierwszego jaja. Zarodki muszą być ogrzewane przez 25 - 26 dni, zanim wyklują się młode.
Pragnąłem wykorzystać nadarzającą się okazję do obserwacji bąka przy gnieździe. Mogłem robić to legalnie, ponieważ otrzymałem od Ministra Ochrony Środowiska, Zasobów Naturalnych i Leśnictwa zezwolenie na fotografowanie zwierząt w okresie ich rozrodu. Przestudiowałem całą dostępną mi literaturę na temat bąka. Interesowało mnie szczególnie zachowanie ptaka przy gnieździe, gdyż nie chciałem popełnić żadnego błędu, mogącego doprowadzić do opuszczenia lęgu. Bliższe informacje o reakcjach bąka w czasie jego fotografowania z ukrycia znalazłem jedynie w książce Włodzimierza Puchalskiego „Bezkrwawe łowy”. Autor określił go jako „ptaka wyjątkowo ostrożnego i podejrzliwego”. Ten wytrawny fotograf i przyrodnik pisał: „Ileż godzin spędziłem na czatach, a jeszcze nigdy nie zdarzyło mi się spotkać ptaka równie bojaźliwego i nieobliczalnego, jak bąk”.
Postanowiłem postępować bardzo ostrożnie podczas dalszych obserwacji. Nie zbliżałem się do gniazda przez dziesięć dni. Na tydzień przed wykluciem się pierwszego pisklęcia zacząłem stopniowo budować czatownię. Najpierw 7 metrów od gniazda ustawiłem szkielet budki. Na drugi dzień, gdy przekonałem się, że bąk ciągle wysiaduje jaja, pokryłem szkielet płótnem, który dodatkowo zamaskowywałem matą wyplecioną z trzciny. Przez kolejne cztery dni stopniowo odsłaniałem widok z czatowni na gniazdo, tak abym mógł swobodnie z niej obserwować i fotografować ptaka. Musiałem w tym celu część trzcin usunąć.
Nie ma jak u mamy
Fot. Przemysław Sujak
Samo gniazdo pozostawiłem pod ochronnym okapem roślin, odpowiednio naginając i wiążąc sznurkiem długie łodygi trzciny. Ku mojej radości wszystkie te zmiany w otoczeniu gniazda nie zaniepokoiły ptaka.
Wreszcie nastał dzień, kiedy mogłem się zaszyć w czatowni i wypatrywać bąka. Do gniazda odprowadziła mnie żona, która następnie oddalając się, celowo robiła dużo hałasu. Było to niezbędne aby utwierdzić bąka w przekonaniu, że intruz odszedł i niebezpieczeństwo minęło. Nasze ptaki, może poza krukowatymi, nie potrafią liczyć nawet do dwóch. Nie są więc w stanie zorientować się, że jedna osoba pozostała ukryta przy gnieździe. Nie minęło dziesięć minut, jak cichutko niczym duch pojawił się bąk.
Serce zabiło mi żywiej, gdy ujrzałem głowę ptaka z klinowatym dziobem, wychylającą się z kępy trzciny. Po chwili wyłoniła się szyja pokryta kryzą z długich piór i wreszcie ukazał się cały korpus zakończony krótkim ogonem. Krocząc na niezbyt wysokich nogach z cienkimi, długimi palcami, bąk powoli wszedł na gniazdo. Stanął okrakiem nad jajami i wyciągnął szyję w górę, celując dziobem w niebo. Jego oczy spoglądały badawczo w stronę mojego ukrycia. Wreszcie ptak zgarbił się, poprawił dziobem ułożenie jaj i spokojnie na nich zasiadł.
Młodzież zawsze lubiła ekstrawaganckie fryzury
Fot. Przemysław Sujak
Bąk jest nieznacznie większy od przeciętnej kury. Samica niczym nie różni się wyglądem od samca. Dorosłe ptaki są rdzawożółte z czarnymi i ciemnobrązowymi plamami, doskonale je maskującymi wśród suchych trzcin. Sposób, w jaki bąki poruszają się za dnia, przypomina skradanie. Jedynie polując wykonują błyskawiczne uderzenia dziobem. Długie palce ułatwiają im brodzenie po grząskim podłożu. Wykorzystują je też do chwytania źdźbeł trzcin, po których potrafią się wspinać. Odpoczywają stojąc na jednej nodze, kurcząc przy tym szyję, która chowa się wówczas całkowicie w piórach. W chwilach niebezpieczeństwa mają zwyczaj przyjmować pozycję pionową, z wyciągniętą wysoko szyją i dziobem uniesionym do góry. Zdarza się, że stoją tak całymi godzinami. Plamy na upierzeniu układają się w tej pozycji w podłużne pręgi, upodobniając ptaka do kępy trzcin. Wrażenie te potęgują powolne ruchy na boki, imitujące kołysanie się roślin na wietrze. Takie zachowanie ptaków jest odruchowe, ponieważ w niewoli, wyrwane ze swojego naturalnego środowiska, również „stają słupka”, chociaż w tej sytuacji nie ma to znaczenia ochronnego. Odruch ten w rozwoju osobniczym ujawnia się bardzo wcześnie - widziałem go u kilkudniowych piskląt, pokrytych jeszcze „niemowlęcym” puchem.
Dorosłe ptaki nagle zaskoczone przybierają jeszcze inną pozę, którą oglądałem jedynie na zdjęciach. Rozkładają wokół siebie skrzydła, stroszą pióra i otwierają szeroko dziób, pokazując czerwone wnętrze gardła. Sprawiają wtedy wrażenie większych i groźniejszych. Broniąc się, mocno kłują dziobem, celując w oczy napastnika.
Bąka zacząłem obserwować z czatowni w chwili pękania pierwszego jaja. Na drugi dzień w skorupce ukazało się małe okienko i słychać było ciche piski wydobywające się z wnętrza jaja. Pisklę całkowicie oswobodziło się dopiero w kolejnym dniu z samego rana. Proces wykluwania, od momentu pojawienia się pierwszych pęknięć w skorupce, trwał zatem dwie doby. Kolejne pisklęta wykluwały się w odstępach jedno- lub dwudniowych. Ostatnie, szóste jajo było nie zalężone (nie zapłodnione). Między najstarszym a najmłodszym pisklęciem istniała siedmiodniowa różnica wieku.
Pisklęta już wkrótce po wykluciu mają odruch stawania słupka
Fot. Przemysław Sujak
Dorosły bąk nie okazał się tak bardzo nerwowy, jak to opisywał Włodzimierz Puchalski. W czasie wysiadywania jaj często długo nie zmieniał pozycji ciała. Miałem wrażenie, że doskonale wiedział, że siedzę w budce, ale widocznie uznał, iż nie stanowię dla niego niebezpieczeństwa.
Przy gnieździe zawsze widziałem tylko jednego dorosłego bąka. Kiedy samica wysiadywała jaja, często słyszałem buczenie krążącego w pobliżu samca. Wydaje się jednak, że samiec nie interesował się wychowywaniem młodych. Z większości opublikowanych obserwacji wynika, że samica samotnie troszczy się o potomstwo. Wielokrotnie stwierdzono, że na terytorium jednego samca znajduje się kilka gniazd z jajami. Wynika z tego, że samce mogą być poligamiczne. Niekiedy jednak wysiadywaniem i karmieniem młodych zajmują się oboje rodzice. Taką sytuację opisał w wymienionej wyżej książce W. Puchalski.
Pisklęta bąka rodzą się okryte żółtobrązowym puchem. Po wyschnięciu puch jest nastroszony, tak że kontury ptaka są zatarte. Jedynymi wyrazistymi elementami w sylwetce pisklęcia są oczy i dziób. Młodym samica przynosiła do jedzenia głównie małe rybki. Nie rozdzielała ich między potomstwo, lecz wyrzucała zawartość wola do gniazda. Pisklęta same korzystały z „zastawionego stołu”. Często jednak żebrały o pokarm ciągnąc matkę za dziób. Bąki oprócz ryb łowią żaby, duże owady wodne, pijawki, a nawet małe ptaki.
Pisklęta obficie karmione szybko rosły. Dwutygodniowe ptaki podejmowały już niedalekie wycieczki w trzcinowisku. Gniazdo opustoszało całkowicie po 22 dniach od momentu wyklucia się pierwszego ptaka. Wówczas i ja z żalem musiałem opuścić to miejsce - moja przygoda z bąkami zakończyła się.
Jezioro Umultowskie - ostoja wielu gatunków ptaków wodnych
Fot. Przemysław Sujak
Niewielkie Jezioro Umultowskie dostarczyło mi wielu wzruszeń przy fascynujących spotkaniach z ptakami i innymi zwierzętami. Znajduje się blisko dzielnicy, w której mieszkam - Piątkowa, dlatego często mogę je odwiedzać. Chciałbym, aby ten niewielki zbiornik wodny pozostał nienaruszony, mimo postępujących wokół niego zmian.
Jezioro otrzymało status użytku ekologicznego, ale czy to wystarczy, aby je uchronić przed degradacją? W jego sąsiedztwie powstaje już osiedle domków jednorodzinnych. Bąk raczej unika obszarów zabudowanych i jest bardzo prawdopodobne, że w końcu opuści to siedlisko. Należy podjąć starania, aby zachować w nienaruszonym stanie pas trzcin okalający lustro wody. Szczególnie cenne jest szerokie trzcinowisko na zachodnim brzegu jeziora, przechodzące w podmokłą łąkę turzycową. Powinno się zabronić budowania pomostów i kładek wędkarskich na tym obszarze. Otwarte lustro jeziora jest wystarczająco dostępne z brzegu wschodniego, sąsiadującego z dawną wsią Umultowo. Niedopuszczalne jest wypalanie łąki i trzcinowiska, które zdarzało się w przeszłości. W tych latach bąk nie zasiedlał jeziora, gdyż był pozbawiony osłony suchych łodyg roślin. Populacja innych gatunków ptaków również wówczas wyraźnie spadała. Na Jeziorze Umultowskim lęgnie się także łabędź niemy (Cygnus olor), błotniak stawowy (Circus aeruginosus), perkoz dwuczuby (Podiceps cristatus), perkozek (Tachybaptus ruficollis), krzyżówka (Anas platyrhynchos), głowienka (Aythya ferina), czernica (Aythya fuligula), łyska (Fulica atra), kurka wodna (Gallinula chloropus), wodnik (Rallus aquaticus), bączek (Ixobrychus minutus), trzciniak (Acrocephalus arundinaceus) i trzcinniczek (Acrocephalus scirpaceus).
Do wielu argumentów przemawiających za ochroną tego zbiornika wodnego można dorzucić jeszcze jeden - znajduje się on kilkaset metrów od powstającego miasteczka uniwersyteckiego. W niedalekiej przyszłości zostaną tutaj przeniesione wszystkie wydziały przyrodnicze UAM. Jezioro Umultowskie powinno pełnić funkcje dydaktyczne nie tylko dla studentów biologii, ale również chemii i geografii, szczególnie z kierunków i specjalizacji ochrony środowiska.
Przemysław Sujak
Ochrona pomnikowa uznawana jest za najstarszą, pierwszą świadomie wprowadzoną formę ochrony przyrody. W myśl obowiązującej w Polsce ustawy o ochronie przyrody, ochroną pomnikową obejmuje się „...pojedyncze twory przyrody żywej i nieożywionej lub ich skupienia o szczególnej wartości naukowej, kulturowej, historyczno-pamiątkowej i krajobrazowej oraz odznaczające się indywidualnymi cechami, wyróżniającymi je wśród innych tworów, w szczególności sędziwe i okazałych rozmiarów drzewa i krzewy gatunków rodzimych lub obcych, źródła, wodospady, wywierzyska, skałki, jary, głazy narzutowe, jaskinie.”
Aż trudno uwierzyć, że ten dorodny jesion rosnący w Poznaniu nie jest chroniony jako pomnik przyrody
Fot. Andrzej Kepel
Zachęcając gorąco do wyszukiwania obiektów godnych ochrony i podejmowania działań na rzecz sprawnego tworzenia wielu nowych pomników, pragnę podzielić się kilkoma uwagami na temat tej formy ochrony przyrody.
Motywem do podejmowania ochrony pomnikowej są najczęściej okazałe rozmiary drzewa, a zwłaszcza grubość jego pnia. Jest to tzw. pierśnica, czyli średnica lub obwód pnia na wysokości piersi, a dokładnie 1,30 m nad ziemią. Utarło się, że właśnie owe wymiary stały się „świętym” kryterium, uwzględnianym przy typowaniu drzew do ochrony prawnej. Sprawdza się w tabelach opracowanych przez rozmaite szacowne instytucje czy grubość pnia pozwala na wyniesienie drzewa do godności pomnika, czy też zabrakło do tego kilku centymetrów. Tymczasem wzorcowe wymiary „graniczne” opracowano dla całej Polski, a więc powinny stanowić tylko ogólną wskazówkę.
Przykład karykaturalnej wręcz „dbałości o drzewo”. Woda z daszku przykrywającego i konary jest odprowadzana rynną.
Fot. Andrzej Kepel
Często drzewa o znacznie mniejszych rozmiarach mogą dla konkretnego regionu stanowić najstarsze, największe i stąd najcenniejsze okazy. Wskazane jest tworzenie pomników z drzew pięknych i okazałych, a niekoniecznie najstarszych i najgrubszych. Dzięki temu wzrośnie szansa, że chronione okazy będą żyły jeszcze długo i zdrowo. Ochroną warto obejmować zwłaszcza zgrupowania cennych, dorodnych drzew, jak aleje lub zadrzewienia starych cmentarzy.
Grupą roślin drzewiastych szczególnie zaniedbanych pod względem ochrony są krzewy. Wynika to zapewne głównie z faktu, że nie są tak okazałe jak drzewa i mniej rzucają się w oczy. Trudniej więc znaleźć cenne okazy w terenie. Dlatego warto wzmóc intensywność wyszukiwania kandydatów na pomniki także wśród krzewów.
Zachęcamy do ochrony starych drzew
Fot. Andrzej Kepel
Obecnie pomniki przyrody mogą powoływać wojewodowie oraz rady gmin. Wnioski o objęcie obiektu ochroną należy więc składać w odpowiednich - gminnych lub wojewódzkich wydziałach ochrony środowiska. To, który z tych organów się wybierze, powinno zależeć od rangi obiektu oraz od naszej oceny szans pozytywnego ustosunkowania się do wniosku. W każdej gminie może to wyglądać inaczej. W zgłoszeniu koniecznie trzeba podać dokładną lokalizację obiektu (tak, aby można go było bez trudu odnaleźć) oraz motywy, jakimi kierowano się składając wniosek. Ocenę parametrów pomnika: oznaczenie gatunku, rozmiarów i zdrowotności, powinni wykonać fachowcy wskazani przez urząd. W sformułowaniu wniosku oraz wyborze optymalnego organu decyzyjnego mogą pomóc działające na danym terenie organizacje ekologiczne. Nasza rola nie powinna skończyć się z momentem zgłoszenia potencjalnego pomnika. Warto później konsekwentne dowiadywać się, jakie są dalsze losy wniosku i czy podjęto już decyzję o utworzenia pomnika.
Warto przypomnieć tę formę ochrony, gdyż w ostatnich latach wydaje się być niekiedy zapominana, a warunki dla jej realizacji znacznie się pogorszyły. Mimo powstania wielu innych form ochrony przyrody, zwłaszcza obszarowych, jak parki narodowe i krajobrazowe, rezerwaty przyrody czy też użytki ekologiczne, ochrona pomnikowa powinna nadal zajmować poczesne miejsce w nowoczesnej ochronie przyrody.
Coraz mniej jest wokół nas drzew tak dorodnych jak ten buk
Fot. Andrzej Kepel
Szczególnie smuci obserwowany od szeregu lat brak zgłoszeń drzew do ochrony pomnikowej z wielu nadleśnictw. Niegdyś to właśnie leśnicy przodowali we wprowadzaniu tej formy ochrony przyrody. Wprowadzana obecnie często w naszych lasach ochrona drzew „okazowych” poprzez ich ogradzanie i stawianie tablic, nie ma znaczenia formalnoprawnego. Poza obszarami administrowanymi przez Lasy Państwowe, tworzenie pomników jest ostatnio dodatkowo utrudnione, ze względu na wymaganą zgodę właściciela terenu. Obawa przed ewentualnymi niedogodnościami spowodowanymi przez zakazy związane z pomnikiem sprawia, że zgody takiej często nie udaje się uzyskać.
Miejmy nadzieję, że w ramach działań na rzecz ochrony środowiska nowe samorządy podejmą planowe prace inwentaryzacyjne, które wskażą na terenach gmin obiekty do objęcia ochroną pomnikową. Warto zauważyć, że dane o pomnikowych okazach drzew, alejach i innych cennych obiektach, często istnieją, zawarte m.in. w miejscowych planach zagospodarowania przestrzeni i innych opracowaniach, a nawet na dokładniejszych podkładach geodezyjnych. Niestety na razie brak jest mechanizmów automatycznego przekazywania tych danych do jednostek ochrony przyrody (a właściwie upominania się tych jednostek o takie dane). Powoduje to, że są one od lat zaprzepaszczane. Przy obecnej komputeryzacji, gromadzenie takich danych i ich sprawne wykorzystywanie do tworzenia pomników przyrody nie powinno sprawiać jakichkolwiek trudności.
Na szczęście obecnie zarzucono już zwyczaj „plombowania” starych drzew za pomocą betonu
Fot. Andrzej Kepel
Sprawą niezwykłej wagi jest propagowanie idei ochrony pomnikowych drzew i krzewów wraz z zespołem wszystkich dynamicznych zjawisk, jakim podlegają oraz z całym bogactwem żywych organizmów, które są z nimi związane. Stare drzewa cechuje osłabienie aparatu asymilacyjnego, próchnienie pnia, usychanie konarów itp. Nasila się na nich osiedlanie wielu organizmów z różnych grup systematycznych - od grzybów, porostów, rozlicznych owadów żerujących w drewnie (zobacz: Chroniony szkodnik), po ptaki korzystające z dziupli. Jako że w lasach gospodarczych trudno spotkać stare drzewa, wiele związanych z nimi (tzw. „puszczańskich”) gatunków staje się rzadkich, często zagrożonych wyginięciem.
Niestety, nierzadko zakłada się „ratowanie” już zatwierdzonych pomników przyrody. Polega ono przede wszystkim na zapobieganiu, lub przynajmniej spowalnianiu naturalnych procesów, jakim podlegają. Obcina się suche konary, czyści pień z próchna i spina go klamrami, impregnuje drewno środkami grzybo- i owadobójczymi, niekiedy zakłada się specjalne naciągi lub podpory oraz implantuje płaty korowiny. Nazywa się to „leczeniem” drzewa i jedynym jak dotąd ograniczeniem dla takich działań wobec pomników przyrody są wysokie koszty tych zabiegów. Rzeczywiście, zwykle przedłużają one nieco żywot drzew, jednak zamiast tętniącego rozlicznymi przejawami życia, starzejącego się zgodnie z prawami natury kolosa, otrzymujemy żywą „mumię”.
Drzewa jeszcze na długo po uschnięciu mogą służyć innym organizmom
Fot. Andrzej Kepel
Takie „chirurgiczne” działania mogą być uzasadnione w przypadku drzew-pomników rosnących w miastach, w zabytkowych alejach, lub w pojedynczych przypadkach - gdy drzewa mają większe walory architektoniczne czy historyczne niż przyrodnicze. Prace takie mogą też być usprawiedliwione, gdy związane jest to z bezpieczeństwem ludzi. Zupełnie innego podejścia wymagają drzewa pomnikowe na innych terenach - np. w lasach. Powinny one podlegać naturalnym procesom starzenia się, zamierania i rozkładu. Tak więc wskazane jest, aby pomniki podlegały ochronie także po obumarciu lub przewróceniu się drzewa. Nie powinno się też ogradzać takich drzew, oprócz sytuacji absolutnie koniecznych, jak np. przy szlakach turystycznych lub w przypadku najsławniejszych pomników, odwiedzanych masowo przez ludzi.
Zadaniem nowoczesnej pomnikowej ochrony przyrody ożywionej powinna być nie tylko ochrona dużych, starych drzew lub krzewów, ale również wszystkich związanych z nimi organizmów oraz naturalnych zjawisk dynamicznych, którym podlegają. Dzięki temu przeciętny Polak będzie miał szansę zobaczenia przejawów życia przyrody, jakich od lat większość Europejczyków nie ma już możliwości oglądać (poza niektórymi rezerwatami ścisłymi, do których z kolei wstęp jest zabroniony). Naturalne starzenie się i obumieranie drzew zostało przecież niemal zupełnie wyeliminowane z naszych lasów gospodarczych.
Michał Buliński
Jedną z roślin, których wizerunki często pojawiają się w różnych wydawnictwach dotyczących botaniki lub ochrony przyrody, jest mikołajek nadmorski (Eryngium maritimum). Jednak choć należy on do najpiękniejszych przedstawicieli flory naszego kraju, niewiele osób miało okazję zobaczyć ten gatunek w naturze. Przyczyną jest niestety właśnie jego wyjątkowa uroda, która powoduje, że jest on masowo zrywany przez ludzi. Objęto go oczywiście całkowitą ochroną prawną, ale ponieważ stanowiska, na których występuje, są tłumnie odwiedzane przez turystów, istnieje niebezpieczeństwo, że już wkrótce całkowicie zniknie on z szaty roślinnej Polski.
Ozdoba piaszczystych wydm
Fot. Andrzej Kepel
Mikołajek nadmorski jest rośliną związaną z białymi i szarymi wydmami. Wystawiony na suszę i wiatry, zmuszony do bytowania na lotnym podłożu, wykształcił liczne przystosowania do tak surowych warunków życia. Jako wieloletnia roślina zielna, czyli bylina, tworzy pod powierzchnią gleby zdrewniałe i pełzające kłącze, z którego wyrasta długi korzeń palowy. Dochodząca do 50 cm wysokości łodyga nadziemna jest oparciem dla licznych nacinanych i kolczastych liści. Na jej szczycie wyrasta główkowaty kwiatostan, złożony z licznych, niebieskawych kwiatków z 5 płatkami. U jego podstawy widzimy piękne, masywne, kolczaste podsadki (czyli liście przykwiatkowe), które stanowią o atrakcyjności tej rośliny. Z powodu dużej liczby kolców i kulistego kwiatostanu mikołajek wyglądem przypomina oset. Należy jednak do całkiem innej rodziny - baldaszkowatych (Apiaceae), w której kwiatostany posiadają zwykle kształt podobnych do parasola baldachów. W odróżnieniu od innych przedstawicieli tej rodziny, jak np. koperek, marchew czy barszcz, kwiaty u mikołajka nie mają długich szypułek, lecz są siedzące i stąd pierwsze wrażenie przywodzące na myśl rodzinę złożonych (Asteraceae), do której należą osty. Cała roślina jest mięsista, naga, z reguły niebieskawo nabiegła i pokryta grubą warstwą wosku, który tworzy dodatkową ochronę przed nadmiernym wysychaniem. Mikołajek nadmorski jest rośliną odporną na zasypywanie przez piasek i słonawą glebę, dzięki czemu może utrzymywać się na plażach. Występuje na wybrzeżach Bałtyku (aż po Zatokę Botnicką), Morza Północnego, Atlantyku, Morza Śródziemnego i Morza Czarnego.
Mikołajek nadmorski jest rośliną odporną na zasypywanie przez piasek i słonawą glebę, dzięki czemu może utrzymywać się na plażach
Fot. Andrzej Kepel
Nie wiadomo obecnie, skąd wzięło się naukowe określenie tej pięknej rośliny - Eryngium. Jest to nazwa spotykana już w starożytnej Grecji u Teofrasta i Nikandra. Jej pochodzenie tłumaczy się na dwa sposoby. Albo jest to nieco przekształcone słowo oznaczające „jakiś gatunek ostu” (ze względu na wspomniane już podobieństwo), albo mamy tu do czynienia z greckim wyrażeniem „odbija mi się” (roślinę tę stosowano przeciw wzdęciom). Wyjaśnienie nazwy polskiej znajdziemy być może w bajce kaszubskiej, mówiącej o chłopcu imieniem Mikołaj, który został zamieniony w roślinę.
Na całej kuli ziemskiej występuje ogółem 230 gatunków z rodzaju Eryngium, który jest w rodzinie Apiaceae taksonem najbogatszym pod względem liczby gatunków oraz zmienności morfologicznej. Mikołajki preferują klimaty umiarkowane lub ciepłe, a szczególnie licznie są reprezentowane we florze Meksyku, południowej Brazylii i Argentyny. Spotykamy wśród nich rośliny jednoroczne i wieloletnie byliny, rzadziej krzewy, a na wyspie Juan Fernandez niektóre gatunki osiągają wielkość małych drzewek.
Liście i podsadki kwiatostanu mikołajka nadmorskiego zakończone są charakterys- tycznymi kolcami |
Jeden z gatunków mikołajka rosnący w Pirenejach |
W Polsce oprócz mikołajka nadmorskiego spotykane są trzy inne gatunki: mikołajek alpejski (E. alpinum), mikołajek polny (E. campestre) i mikołajek płaskolistny (E. planum). Pierwszy z wymienionych gatunków rośnie tylko w wysokogórskich ziołoroślach, na wilgotnych murawach z dużą zawartością wapienia. Podobnie jak jego nadmorski krewniak, jest niebieskawo zabarwiony. Podsadki walcowatego kwiatostanu są jednak u niego znacznie węższe, a roślina dochodzi do 1 m wysokości. Główny obszar jego występowania to Alpy i północna cześć Półwyspu Bałkańskiego, a w Polsce spotykamy go wyłącznie w Tatrach. Mikołajki polny i płaskolistny są kenofitami, czyli roślinami, które przybyły na nasze tereny dopiero po 1500 roku i na stałe się u nas zadomowiły. Przywędrowały one do nas z południa Europy. Siedliskiem życia tych roślin są murawy, przydroża, suche zbocza i miedze. Ich podsadki są wąskie, a pokrój całej rośliny delikatniejszy od mikołajka nadmorskiego. Mikołajek płaskolistny jest niebieskawy i rozgałęziony tylko w górnej części łodygi, natomiast Eryngium campestre to roślina szarozielona lub biaława, rozgałęziona od samej podstawy. Jest to związane ze specyficznym sposobem rozsiewania nasion tego gatunku. Formację roślinną, do której jest on najlepiej przystosowany jest płaski step. Gdy nasiona dojrzewają, cała roślina usycha i podmuch wiatru może łatwo oderwać ją całą, lub tylko jej część, od podłoża. Ze względu na swój w miarę kulisty pokrój, może być ona swobodnie toczona przez wiatr po stepie nawet na duże odległości, po drodze „gubiąc” nasiona. Rośliny przystosowane do takiego rozsiewania nazywamy „biegaczami stepowymi”.
Oryginalny, ozdobny wygląd mikołajków naraża je na zrywanie
Fot. Andrzej Kepel
Mikołajki są roślinami używanymi w medycynie ludowej i homeopatii. Zawierają saponiny i lotne olejki. Szczególnie wartościowy pod tym względem jest mikołajek polny. Natomiast liście mikołajka nadmorskiego były w niektórych krajach używane do sałatek, a łodygi i kłącza jadano jako warzywa. Jest to ponadto bylina ozdobna.
Ze względu na swą wyjątkową urodę oraz to, że doskonale nadają się do tworzenia suchych bukietów, liczne gatunki mikołajków są hodowane w ogrodnictwie - chociażby okazały Eryngium giganteum z Azji Mniejszej, mikołajek alpejski, iberyjski (E. bourgatii) czy oliwski (E. x oliverianum). Pamiętajmy jednak o tym, aby nie niszczyć tego pięknego i rzadkiego elementu naszej flory i zdobić nasze mieszkania tylko mikołajkami pochodzącymi z hodowli.
Justyna Wiland-Szymańska