Polskie Towarzystwo Ochrony Przyrody „Salamandra”
 


Ochrona pustułki

Akcja wypuszczania młodych pustułek

Akcja wypuszczania młodych pustułek
Fot. Marek Maluśkiewicz

Przyrodnicy z Nadnoteckiego Koła PTOP „Salamandra” podjęli kroki mające na celu ochronę pustułki. Niegdyś w Dolinie Noteci do lęgów przystępowało około 60 par tego pożytecznego sokoła, dziś jego liczebność zmalała do kilkunastu par. Powodem tego jest m.in. brak odpowiednich miejsc lęgowych. Wiosną powieszono nad rzeką kilka skrzynek lęgowych, natomiast w lipcu wypuszczono 11 młodych ptaków, które trafiły tu z poznańskiego ogrodu zoologicznego. Sokoły zostały wcześniej zaobrączkowane przez ornitologa. Pozostaje mieć nadzieję, że spodoba im się dolina Noteci i w przyszłych latach przystąpią tu do lęgów. Jesienią planowane jest powieszenie około 20 nowych skrzynek dla tego gatunku.

Marek Maluśkiewicz






































Pałace na wodzie

Do Indii wybraliśmy się w jednym tylko celu: żeby poznać zachodnią część Himalajów. Ponieważ dotychczas zdobywaliśmy jedynie szczyty Tatr, wyprawa do Małego Tybetu (jak nazywają czasami tę wyżynną pustynię) była wydarzeniem na miarę podróży życia. Jednak wymęczeni trekkingiem po krainie buddyjskich mnichów (szczególnie problemami z oddychaniem na wysokości, która przekraczała często 5 tys. m n.p.m.), zdecydowaliśmy się na krótki odpoczynek w letniej stolicy Kaszmiru – Srinagarze – nazywanym azjatycką Wenecją.


Fot. Adriana Bogdanowska

Do Kaszmiru jechaliśmy spokojni o byt, ponieważ jeszcze w Leh (stolicy himalajskiego królestwa Ladakh) zarezerwowaliśmy sobie noclegi, wraz z posiłkami – to miały być prawdziwe wczasy! Szukając tybetańskich i indyjskich pamiątek trafiliśmy na człowieka, który polecił nam gościnę u swojego brata, właściciela jednego z pływających domów – największej osobliwości Srinagaru.

Miasto pływających domów

Podróż była długa i męcząca, a miejscami nawet mrożąca krew w żyłach. Droga w znacznej części wiodła wąskimi, wijącymi się na niebotycznych wysokościach serpentynami, ze stromym stokiem po jednej i kilkusetmetrową przepaścią po drugiej stronie. A że trzeba było się jakoś wymijać z pojazdami jadącymi z przeciwka, nasz kierowca to przytulał się do zbocza, to manewrował na skraju (zupełnie dosłownie!) otchłani. Kilkugodzinną przerwę w podróży (szumnie nazywaną „noclegiem”) spędziliśmy w nieprawdopodobnie brudnym i zarobaczonym hoteliku w miasteczku Drass (na szczęście nie działało oświetlenie i nie wszystko widzieliśmy). Drogę urozmaicały nam też liczne kontrole na przydrożnych posterunkach wojskowych, dwukrotne złapanie gumy, oraz to, że nasz autobus nie miał klimatyzacji (ci, którzy podróżowali latem po Indiach, wiedzą o czym mowa).

Azjatycki odpowiednik weneckiej gondoli – szikara – stanowi jedyną możliwość przemieszczania się po niezliczonych odnogach jeziora, a czasami służy romantycznym wycieczkom

Azjatycki odpowiednik weneckiej gondoli – szikara – stanowi jedyną możliwość przemieszczania się po niezliczonych odnogach jeziora, a czasami służy romantycznym wycieczkom
Fot. Adriana Bogdanowska

Podróż skracaliśmy sobie lekturą „Tomka na tropach Yeti”, porównując opisy miejsc i ludzi sprzed niemal 100 lat z tym, co mieliśmy okazję oglądać na własne oczy (w odróżnieniu od autora książki). Szczególną uwagę zwróciliśmy na opis łodzi mieszkalnych, które wkrótce miały odkryć przed nami swoje uroki. Wbrew pozorom nie są one elementem wielowiekowej kaszmirskiej tradycji. Wymyślili je Brytyjczycy w XIX wieku. Kaszmir był wówczas oddzielnym księstwem, a przebywającym tu Europejczykom nie wolno było posiadać ziemi. Anglicy, nie mający zamiaru opuszczać tej rajskiej krainy, wpadli na pomysł, którego nie powstydziłby się nasz Drzymała: na jeziorze Dal wybudowali duże, całkiem wygodne łodzie i na nich zamieszkali. Ówczesny maharadża Kaszmiru nie był pewnie zadowolony, ale skąd mógł wiedzieć, że patent Brytyjczyków zapewni w przyszłości utrzymanie wielu rodzinom Kaszmirczyków – pływające domy stały się turystyczną atrakcją. Właśnie na nich nocuje większość cudzoziemców przybywających do Srinagaru.

Mityczne Dal

Podstawowym środkiem transportu na Dal są długie, wąskie łodzie, o wdzięcznej nazwie szikara. Dowożą one zarówno turystów jak i stałych mieszkańców do zakotwiczonych na jeziorze „domów”.

Roztaczający się przed nami widok wprost zapierał dech w piersiach.

Roztaczający się przed nami widok wprost zapierał dech w piersiach.
Fot. Adriana Bogdanowska

Spotkanie, prawie oko w oko, ze ślepowronem było dla nas nie lada gratką

Spotkanie, prawie oko w oko, ze ślepowronem było dla nas nie lada gratką
Fot. Adriana Bogdanowska

Gdy tylko odbiliśmy od brzegu, a właściwie ruchliwej ulicy, zaczęły nam się poprawiać humory. Z każdym uderzeniem wiosła oddalaliśmy się od zgiełku miasta i wszechobecnych spalin, które wdychaliśmy przez ostatnich kilka dni. W zamian poczuliśmy przyjemny zapach wody i bijący od niej chłód. Za nami uwijał się uśmiechnięty wioślarz, a nasz nowy gospodarz zabawiał nas rozmową. Podziwiając baśniową wprost scenerię, zapomnieliśmy o zmęczeniu podróżą i nawet nie spostrzegliśmy, kiedy dopłynęliśmy na miejsce noclegu o wdzięcznej nazwie Jamaica.

Magiczny kwiat lotosu

Malowniczy kwiat lotosu niejednokrotnie był inspiracją dla artystów

Malowniczy kwiat lotosu niejednokrotnie był inspiracją dla artystów
Fot. Adriana Bogdanowska

Lotos orzechodajny (Nelumbo nucifera), nazywany też m.in. bobem wodnym, jest w Indiach ważną rośliną jadalną, uprawianą głównie dla pożywnych kłączy oraz bogatych w skrobię nasion (w kuchni chińskiej np. mączka z nasion lotosu jest używana do panierowania). Jego wielkie różowe kwiaty, uważane za świętość w hinduizmie i buddyzmie, wykorzystywane są jako motyw zdobniczy w sztuce (np. w podstawach tronów Buddy), są też częścią indyjskiego godła. Na jeziorze Dal uprawy lotosu należą do prywatnych właścicieli i otoczone są symbolicznym ogrodzeniem z drutu. Każdego dnia wielkie stosy tych roślin lądują na łodziach, którymi przewozi się je na stały ląd.







Płytkie i ciepłe wody jeziora Dal pozwalają się rozwijać wileu ciekawym roślinom - m.in. grzybieńczykom

Płytkie i ciepłe wody jeziora Dal pozwalają się rozwijać wileu ciekawym roślinom - m.in. grzybieńczykom
Fot. Adriana Bogdanowska

Dal to labirynt kilku mniejszych jezior, porozdzielanych różnej wielkości wysepkami i półwyspami, między którymi wiją się kanały i przesmyki wodne. Zobaczyliśmy pływające poletka uprawne oraz ogrody. Znaczną część powierzchni jeziora pokrywają łany lotosu i grzybieni, ale to, co szczególnie rzuciło nam się w oczy, to duża różnorodność gatunkowa ptaków, którym wyraźnie odpowiadał ten ciepły i płytki zbiornik wodny.

Uwagę większości turystów przykuwają jednak nie ptaki, a pływające domy – setki, a może nawet tysiące. Niektóre stoją pojedynczo, ale większość tworzy równe szeregi, przypominające ulice. Spanie na łodziach kojarzyło nam się ze spartańskimi warunkami, tymczasem Jamaica House Boat okazała się niemal pałacem na wodzie. Miała prawie 20 metrów długości i kilka szerokości. Zbudowana w całości z drewna łódź składała się z werandy, holu, korytarza, kuchni, 2 łazienek i kilku pokoi. Było nawet małe pięterko. Imponowały ręcznie wykonane ażurowe przepierzenia i ozdobne detale. A już zupełnie zaskoczyły nas meble. Niektóre okazały się autentycznymi kaszmirskimi antykami (które zresztą można było kupić za niebotyczną cenę).

Miejscowy wędkarz próbuje szczęścia. W tle góra nazywana Tronem Salomona.

Miejscowy wędkarz próbuje szczęścia. W tle góra nazywana Tronem Salomona.
Fot. Adriana Bogdanowska

Następnego dnia zafundowaliśmy sobie rejs po jeziorze. Wypłynęliśmy szikarą, która powiodła nas w krainę snów... Ze wszystkich stron otaczały nas ogromne liście i kwiaty lotosu, nad jeziorem unosiła się mgła, z której od czasu do czasu wyłaniały się inne barwne łodzie i pływające domy. Potem, gdy opary nieco opadły, zobaczyliśmy przed sobą wysepkę z ogromnym drzewem, a w oddali majaczyły szczyty kaszmirskich gór. Krajobraz iście tolkienowski.





Piekło w raju

Kaszmir to jedno z wielu bajkowych miejsc na świecie, których oblicze zostało brutalnie zmienione przez człowieka i naznaczone piętnem długotrwałej wojny. Od ponad 50 lat kraj ten jest przedmiotem ciągle odradzającego się konfliktu między Indiami i Pakistanem. Nawet w okresach zawieszenia broni cały Kaszmir zdaje się być w ciągłym pogotowiu wojennym. Ponad połowa pojazdów poruszających się po drogach to wojskowe dżipy, ciężarówki i różne opancerzone wehikuły. W samym Srinagarze uzbrojone patrole stoją niemal wszędzie: przy wejściach do sklepów, na każdym skrzyżowaniu, przystanku autobusowym czy skwerku. Poza miastami stałym elementem krajobrazu są rozmieszczone na wzgórzach stanowiska z karabinami maszynowymi i sterty worków z piaskiem, zza których można się ostrzeliwać. Nawet na wsiach, pod co drugim większym drzewem siedzi żołnierz. Autobusy i samochody kontrolowane są z irytującą i absurdalną (w naszym mniemaniu) częstotliwością. Nawet idąc w góry należy spodziewać się licznych kontroli na prowizorycznych posterunkach wojskowych. Obecnie w kraju panuje względny spokój, od dłuższego czasu nie było większych starć indyjsko-pakistańskich. Jednak studiując historię Kaszmiru można się obawiać, że ten spokój jest złudny i nie potrwa długo. Oprócz regularnych wojen zagrożeniem jest działalność licznych tutejszych ugrupowań zbrojnych, głównie separatystów, chcących wywalczyć niepodległość kraju. Jeszcze do niedawna strzelaniny i wybuchy bomb były na porządku dziennym. Zdarzały się ataki i porwania turystów, z egzekucjami włącznie. Dlatego wciąż mało Europejczyków przyjeżdża do Kaszmiru.

Duże pływające liście lotosu stanowią doskonałą podporę dla żerujących na jeziorze czapli, m.in. siodłatej

Duże pływające liście lotosu stanowią doskonałą podporę dla żerujących na jeziorze czapli, m.in. siodłatej
Fot. Adriana Bogdanowska

Kilkakrotnie, gdy wydawało się już, że dopływamy do brzegu, nasz wioślarz kierował łódkę w ledwie widoczny, wąski przesmyk, lawirował między ogrodami, łodziami mieszkalnymi i łanami nenufarów, a przed nami otwierała się kolejna rozległa powierzchnia wody.

Dal to także kraina wielu innych, prócz nenufarów, roślin o pływających liściach. Niektóre, bardzo podobne gatunki, spotkać możemy również w Polsce (choć niezwykle rzadko), np.: grzybieńczyka (Nymphoides sp.), kotewkę (Trapa sp.) i małą wodną paproć – salwinię (Salvinia sp.). Wszystkie bytują w ciepłych i żyznych wodach, gdzie mają idealne warunki do rozwoju.

Wioślarz

Naszym przewoźnikiem był ten sam człowiek, który przetransportował nas poprzedniego dnia z przystani. Przezwaliśmy go Quasimodo, bo – co tu dużo mówić – był trochę podobny do dzwonnika z Notre Dame, a zapytany o imię, wymówił słowo, którego nikt z nas nie był w stanie powtórzyć.

Jamaica – nasz pałac na wodzie

Jamaica – nasz pałac na wodzie
Fot. Adriana Bogdanowska

Mężczyzn wykonujących zawód wioślarza w Srinagarze można by porównać do weneckich gondolierów. Jednak na jeziorze Dal wiosłowanie to nie tylko fach. Jak się z czasem zorientowaliśmy, to po prostu codzienny sposób poruszania się. Łódką płynie się po zakupy, do fryzjera, na spacer czy spotkanie z sąsiadami. Ludzie spędzający większość życia na wodzie, nie muszą nawet umieć chodzić – rzadko robią więcej niż kilkaset kroków – ale z wiosłami są za pan brat od dziecka.

Szikara, którą płyniemy, nie jest własnością Quasimodo. Tylko bogatsi wioślarze mogą sobie pozwolić na posiadanie łódki. Ci, których na to nie stać, pracują dla wioślarskich korporacji lub zatrudniani są przez właścicieli mieszkalnych łodzi do wożenia ich gości. Quasimodo marzy o własnej szikara. Jeśli w Kaszmirze nie wybuchną znów walki i turyści będą liczniej przyjeżdżać, może za rok lub dwa będzie mógł ją kupić i zacząć pracować na własny rachunek. Ożywia się na myśl, ile to zmieni w jego życiu. Na razie musi troszczyć się o cudzą łódź, a sądząc po jej wyglądzie, robi to bardzo sumiennie. Nie wiemy, ile zarobi na dzisiejszej przejażdżce, bo zapłaciliśmy właścicielowi naszego house-boat ryczałtem – za cały pobyt. Część z tego to zarobek wioślarza. Z rozmowy wynika, że bardzo marna część. Chętnych do wożenia cudzoziemców jest w Srinagarze znacznie więcej niż rzeczywiście potrzeba. Dlatego nasz wioślarz i jego koledzy po fachu muszą liczyć na szczodrość turystów – napiwki w Indiach to zwyczajowy dodatek do ustalonej z góry opłaty.

Jak wszystkie zimorodki, krasnodzioby równie cierpliwie czeka na ewentualną zdobycz...

Jak wszystkie zimorodki, krasnodzioby równie cierpliwie czeka na ewentualną zdobycz...
Fot. Adriana Bogdanowska

Ciekawskie wrony towarzyszyły nam na każdym niemalże kroku

Ciekawskie wrony towarzyszyły nam na każdym niemalże kroku
Fot. Adriana Bogdanowska

Quasimodo wykonuje swoją pracę najlepiej jak potrafi. Dziś jest nie tylko wioślarzem, ale także naszym przewodnikiem. Używa całej swej skromnej angielszczyzny, żeby coś opowiedzieć, albo odpowiadać na nasze pytania. Oprócz tego, że ma pokazać nam najciekawsze miejsca na Dal, Quasimodo dostał od swego obecnego szefa, a naszego gospodarza, polecenie obwiezienia nas po sklepach z tradycyjnymi kaszmirskimi wyrobami, byśmy – zgodnie z zasadami turystyki – zostawili tu tyle dolarów, ile się tylko da. Woził nas więc od sklepu do sklepu. Najciekawsze były wielki skład z rękodziełami z drewna i punkt sprzedaży... miodu. W tym pierwszym, oprócz drewnianych figurek i banalnych ozdób, oglądaliśmy prawdziwe arcydzieła warte dziesiątki tysięcy dolarów. Natomiast w sklepie z miodami można było kupić (i spróbować) np. miodu z marihuany lub opium, a właścicielka chwaliła się, że jej klientami byli Mick Jagger i Roberto Baggio.

Ścieki, ptaki i handlarze

Wracając na Jamaica House Boat przepływamy przez biedniejszą, zupełnie nieturystyczną część Dal. Tu nie jest już ani rajsko, ani baśniowo. Nabrzeże straszy pudełkowatymi, odrapanymi domami, dobiega nas znajomy warkot silników i zapach spalin. W wodzie unoszą się setki butelek, opakowań, kawałków plastiku i innych śmieci. Z wielu budynków sterczą nad wodą ukośne rury – ścieki i fekalia odprowadzane są tędy wprost do jeziora.

Szybujące kanie czarne

Szybujące kanie czarne
Fot. Adriana Bogdanowska

W jednej z najbardziej zaśmieconych zatoczek nagle otwieramy szeroko oczy ze zdumienia. Na wystających z wody kawałkach styropianu i plastikowych pojemnikach stoi kilkanaście czapli, a wśród nich ślepowrony (Nycticorax nycticorax)! W Polsce to prawdziwy ornitologiczny rarytas! Quasimodo cierpliwie czeka, a my wypstrykujemy kolejne klatki filmu.

Jezioro Dal jest miejscem, w którym miłośnicy ptaków na pewno nie będą się nudzić. Oprócz kilku gatunków czapli, z których najczęściej spotyka się tutaj ciekawie ubarwioną czaplę siodłatą (Areola grayii), naszą uwagę przyciągały zimorodki, które były prawie dwukrotnie większe od naszego rodzimego gatunku (również tutaj żyjącego): krasnodzioby (Halcyon smyrnensis) i rybaczek srokaty (Ceryle rudis). Po ogromnych liściach lotosu przemykały zgrabnie młode kokoszki (Gallinula chloropus), a pomiędzy nimi pojawiały się od czasu do czasu perkozki (Tachybaptus ruficollis). Niemalże na każdym kroku towarzyszyły nam kanie czarne (Milvus migrans), których zgromadzenia w niektórych miejscach przypominały stada mew nad szczególnie obfitym żerowiskiem. Przy pływających domach nie mogło też zabraknąć wron orientalnych (Corvus splendens), które jak wszystkie krukowate z ciekawością śledziły każdy nasz ruch.

Po bogatym we wrażenia dniu, kiedy leżeliśmy już wygodnie na werandzie naszej łodzi i rozkoszowaliśmy się cudownym zachodem słońca, dopadła nas największa chyba zmora Dal – handlarze. Odtąd codziennie przypływało ich co najmniej kilku, w równych odstępach czasu: jubilerzy, ludzie sprzedający torby, kilimy, dywany, szale, kwiaty etc. Wszyscy oni prezentują z uśmiechem swoje towary, nawet kiedy mówisz, że nie chcesz tego oglądać, albo ostentacyjnie patrzysz w drugą stronę i udajesz, że ich nie słyszysz. Są przy tym wyjątkowo cierpliwi i zawsze mają dużo czasu. No cóż – nici z delektowania się przyrodą Dal. Wadą mieszkania na house boat jest też niemożność pójścia na spacer, więc jeśli nie chce się spędzać wieczorów w pięknym skądinąd wnętrzu łodzi, trzeba cierpliwie znosić towarzystwo pływających sprzedawców.

Domy, prawie dosłownie stojące w wodzie, a pomiędzy nimi łodzie, zamiast wszechobecnych pojazdów spalinowych, przywodzą na myśl Wenecję
Fot. Adriana Bogdanowska

Nocą odnajdywaliśmy spokój, wsłuchując się w dość szczególny (przypominający trochę nasze rzekotki) głos tutejszych płazów, których niestety nie udało nam się dostrzec, mimo licznych prób.

Powrót do Indii

Ostatniego dnia pobytu nasz gospodarz towarzyszy nam (najpierw szikarą, a później motorikszą) w drodze na dworzec autobusowy. Przy okazji dowiadujemy się, że tak jak całe centrum Srinagaru, leży on na dużej wyspie utworzonej przez Dal, przepływającą przez miasto rzekę Jhelum i kanały łączące ją z jeziorem.

Przed nami ponad 24-godzinna podróż do Delhi. Przejazd tą trasą często nazywany jest powrotem do Indii. To dobre określenie. Jedziemy do innego świata. Najpierw będziemy mijać góry, coraz niższe i niższe, aż znajdziemy się na potwornie przeludnionych i spalonych słońcem indyjskich równinach. A wysiadając z autobusu na dworcu w Delhi, pewnie przypomnimy sobie ostatnie słowa panującego w XVIII wieku władcy Indii, Dżahangira. Umierając powiedział podobno: „tylko Kaszmir”.

Radosław Jaros
Adriana Bogdanowska


Wyniki IV edycji konkursu „Zielone Pióro”

Zielone Pióro

W czwartej, ostatniej edycji konkursu „Zielone Pióro” zwyciężył artykuł Jacka Kołcza pt. „Letnie reminiscencje”, który publikujemy w bieżącym numerze Magazynu. Wyróżnienia otrzymały: Barbara Ryba („O tym jak medycyna w bólach się rodziła”), Karolina Pudełko („Co wolimy? Góry, czy góry śmieci?”) oraz Ania Kownacka – najmłodsza, ośmioletnia uczestniczka Konkursu („Wywiad z Różą”). Gratulujemy! Wszystkie nagrodzone prace zostały zamieszczone na naszej stronie internetowej.



Redakcja











































Zielone Pióro

Letnie reminiscencje

Jest bardzo wczesny lipcowy poranek. Podróż starym motocyklem dłuży się, a dwóch dorosłych mężczyzn stanowi dla 20-letniej WSK-i niemałe wyzwanie. Gdy w końcu docieramy do stawu, stanowiącego cel naszej podróży, zaczyna świtać. Słońce wyłania się znad przemyskich wzgórz, rozpraszając resztki nadsańskich mgieł. Wszystko dookoła pokryte jest rosą. Kropelki wody mienią się niczym klejnoty na rozwieszonych wśród roślin pajęczynach. Wśród pobliskich brzóz i olsz zaczęły się już odzywać pierwsze sikory.

Ważka po ostatecznym zrzuceniu larwalnej szaty

Ważka po ostatecznym zrzuceniu larwalnej szaty

Ubrani w gumowce docieramy nad zbiornik wyłaniający się z gęstwiny szuwarów. Od razu można się domyślić pochodzenia tego stawu. Zagłębiony w zboczu, otoczony wałami ziemi, przypomina o czasach poszukiwań gazu ziemnego w tej okolicy. Płuczka zmieszana z cząstkami oleju zamieniona została przez lata w trwały osad, lecz chwilami spod naszych gumowców wypływają krople czarnego płynu, nadającego tafli wody tęczowy poblask. Zapach siarkowodoru i substancji ropopochodnych wydostaje się na powierzchnię za każdym krokiem. Przyroda widać nie do końca poradziła sobie z tym uciążliwym zanieczyszczeniem, mimo że bujnie rozwinęły się w tym miejscu szuwary.

Przeszliśmy już kilka metrów w głąb stawu, a wciąż nie widać celu naszej wyprawy. Nagle spotykamy piękną rzekotkę drzewną oraz jaszczurkę zwinkę, które łapią pierwsze promienie słońca. Ciągle jeszcze odrętwiałe po nocy, pozwalają nam podejść do siebie bardzo blisko, możemy je więc do woli fotografować. Nie one jednak stanowią powód naszej nocnej pobudki.

Powoli brodzimy wzdłuż brzegu. Woda sięga do skraju moich gumowców i chwilami czuję, że wlewa się do środka. – Jest...! Okrzyk mojego kolegi Bogdana zmusza mnie do przyspieszenia kroku. Słyszę trzask migawki w jego aparacie. Są już pierwsze larwy ważek na łodygach roślin wodnych. Rozglądamy się dookoła i widzimy kilkanaście owadów w różnym stadium opuszczania osłon larwalnych. Misterium przyrody rozpoczęte! Na tę chwilę czekaliśmy kilka lat. By jej nie przegapić, Bogdan gromadził informacje o tym terenie (temperaturze wody, powietrza, wilgotności) przez długi czas. Splot tych czynników sprawił, że właśnie w tym dniu, o tej godzinie, możemy obserwować coś rzadkiego i pięknego.

Kolejne larwy wychodzą z wody, powoli przemieszczają się na wysokość około 1 m i zamierają w bezruchu. Po niedługim czasie pęka ich oskórek na grzbiecie i z wnętrza wyłania się jeszcze miękka, zmarszczona postać imago. Chwila odpoczynku i wszystkie części ciała tych mistycznych stworzeń zaczynają nabierać kształtu, połysku i wyglądu dorosłego owada. Hemolimfa powoli napełnia naczynia w odwłoku i nogach, następnie rozprostowuje skrzydła. W promieniach słońca ważki stają się coraz bardziej kolorowe. Ich ogromne oczy, składające się z tysięcy ommatidiów, zaczynają błyszczeć, mieniąc się tęczą barw. Niektóre, świeżo przeobrażone osobniki odłączyły się już od larwalnego oskórka i maszerują po naszych dłoniach i ubraniach. Są jednak ciągle słabe i bardzo powolne. Nie przypominają jeszcze swoich koleżanek, które nieraz z prędkością prawie 70 km/h mkną nad wodami naszych rzek i jezior.

Staramy się nie przeszkadzać w tej niezwykłej „metamorfozie” – chyba najbardziej newralgicznym momencie w cyklu życiowym ważki. Spotkaliśmy w sumie około 30 owadów w różnym jego stadium. Niektóre larwy zaniepokojone naszą obecnością schodzą ponownie do wody, aby przeczekać przejście intruzów. Robią to jednak tylko te, które wyszły dopiero na wysokość około 10–20 cm od powierzchni zbiornika. Dostrzegamy ważkę, która ma poważne problemy. Pomimo pomyślnego wyjścia z osłon larwalnych, nie udało się jej wydobyć skrzydeł z pochewek skrzydłowych. Próbujemy ingerować, ale nasz trud jest daremny. Pomimo zdjęcia pokryw okrywających nierozwinięte skrzydła owad nie jest już w stanie „napompować” kanalików hemolimfą. Pozostaje na łodydze i prawdopodobnie wkrótce stanie się cenną zdobyczą jakiegoś ptaka lub innego zwierzęcia stanowiącego ogniwo lokalnego łańcucha pokarmowego. Słońce podnosi się coraz wyżej, mgły wróciły nad koryto Sanu, nowych „przeobrażeń” już nie widać. Owady, które z sukcesem „przemieniły się” w postać dorosłą, zmieniają ciągle kolory na bardziej kontrastujące. Obserwujemy cierpliwie jednego – brąz, biel, złoto układają się w szachownicę tworząc charakterystyczny wzór na ciele ważki. Teraz nie ma już wątpliwości – możemy ją wreszcie nazwać po imieniu. To jest żagnica sina (Aeshna cyanea). Kolejny raz opłaciło się wcześnie wstać, żeby zobaczyć coś unikatowego, czego może już nigdy więcej nie uda się nam podziwiać. Z pozoru mało ciekawy staw okazał się miejscem, w którym można prowadzić wielogodzinne obserwacje przyrodnicze, które tak bardzo nas zafascynowały i dostarczyły tylu wrażeń.

Tekst i zdjęcia: Jacek Kołcz


Mówcie o tym prosto

Jak używać dziennikarzy do ochrony przyrody

Biologiczna różnorodność Europy przegrywa walkę o przetrwanie: WY – biolodzy, eksperci, działacze organizacji pozarządowych, decydenci w dziedzinie ochrony środowiska – przegrywacie walkę o wsparcie; a większość z nas, pozostających poza waszym kręgiem wtajemniczonych, nie zdaje sobie w pełni sprawy, jak fatalna jest sytuacja, ani dlaczego jest tak źle. Nie mamy też pojęcia, czy możemy temu jakoś zaradzić, a jeśli tak, to jak się do tego zabrać.

Co roku kolejne tysiące km² Europy przykrywane są asfaltem

Co roku kolejne tysiące km² Europy przykrywane są asfaltem
Fot. Andrzej Kepel

Wszyscy potrzebujemy przyrody – nie tylko dlatego, że jest urzekająca, lecz dlatego, że ma istotny, pozytywny wpływ na nasze życie. Jeśli spojrzymy na to globalnie, nasz dług wobec Matki Natury jest ogromny. Kilka lat temu, gdy dochód światowy brutto wynosił około 18 trylionów (18 000 000 000 000 000 000) dolarów rocznie, amerykańscy naukowcy obliczyli wartość towarów i usług, jakie gospodarka światowa czerpie z przyrody. Oszacowali ją na 33 tryliony dolarów rocznie. Weźmy jeden przykład: likwidacja naturalnej ochrony wybrzeży – raf koralowych i lasów namorzynowych – zwiększyła negatywne skutki azjatyckiego tsunami. Tu, w Europie, nasz dług wobec przyrody jest nie mniejszy. To ona natlenia powietrze, którym oddychamy, absorbuje gazy cieplarniane, oczyszcza wodę pitną, wiąże azot, zapyla uprawy, przerabia biogeny i odpady. To ona nas karmi. Ona również pomaga nam zachować zdrowie. W pewnym regionie południowej Anglii lekarze są znani z tego, że pacjentom z problemami sercowo-naczyniowymi zalecają nie pigułkę, lecz porządny spacer po wrzosowisku.

Kolejny przykład na to, ile zawdzięczamy przyrodzie: najpewniej rozmawialiście kiedyś z ludźmi, którzy mieszkają w zakątkach szczególnie urokliwych lub bogatych przyrodniczo? Kiedy mówicie im, jakimi są szczęściarzami mieszkając w takim miejscu, często odpowiadają, że pięknie to tam może i jest, ale nie najesz się krajobrazem ani nie utrzymasz z przyrody. Tymczasem oczywiście jest to możliwe i wielu ludzi tak robi. Turystyka zapewnia im środki do życia. A w miarę tego, jak coraz więcej z nas żyje w miastach, nasza potrzeba kontaktu z przyrodą nie maleje, lecz rośnie. Dorastałem w jednym z większych przemysłowych miast północnej Anglii, Liverpoolu, i pamiętam do dziś, jak ważne dla mnie były chwile, gdy mogłem wyrwać się stamtąd na okoliczne pola i wzgórza.

To, że politycy nie troszczą się o stan środowiska, jest niestety prawdą. Gospodarka zawsze jest na pierwszym miejscu. Nieprawdaż? Ostatnio słyszałem, jak kanadyjski działacz na rzecz środowiska, David Suzuki, użył tego argumentu w drugą stronę. Powiedział: - Nie mówmy, że najpierw potrzebujemy zdrowej gospodarki, a dopiero potem możemy zacząć martwić się o środowisko. W prawdziwym świecie jest odwrotnie; jeśli nie będziemy mieli bogatego i poprawnie funkcjonującego środowiska, możemy w ogóle zapomnieć o jakiejkolwiek gospodarce.

A zatem potrzebujemy przyrody. Tymczasem tracimy ją szybko – zbyt szybko. Europa w latach 90. straciła trzykrotną powierzchnię Luksemburga na rzecz dróg, parkingów i innych terenów zabudowanych. To jest temat! Wiadomość ta obiegła już świat za pośrednictwem Agencji Reutera, pisał też o tym londyński Guardian i co najmniej jedna z gazet francuskich. Nie chcę wprawić go w zakłopotanie, ale najpewniej osobą, której to zawdzięczamy, jest Michael Williams z UNEP. Dziennikarze wierzą w to, co Michael mówi. I jeśli on podrzuca nam temat twierdząc, że jest ważny – podchodzimy do tego z uwagą. W ten sposób wielu ludzi dowiedziało się, jak dużą część Europy stracono w latach 90. I to się liczy. Szukacie funduszy, politycznego poparcia oraz zaangażowania ludzi? Jeśli nikt nie wie, czym się zajmujecie, będzie wam trudno znaleźć wsparcie. A zatem musicie znaleźć sposoby, by powiedzieć nam, zwykłym Europejczykom, CO robicie, GDZIE wam się to udaje a gdzie nie, a także DLACZEGO powinno nas to obchodzić.

Tekst ten został także wygłoszony przez autora podczas IV Międzyrządowej Konferencji „Różnorodność biologiczna w Europie” (Chorwacja, 22–24.02.2006)

Tekst ten został także wygłoszony przez autora podczas IV Międzyrządowej Konferencji „Różnorodność biologiczna w Europie” (Chorwacja, 22–24.02.2006)
Fot. Andrzej Kepel

Ochrona przyrody jest nie tylko dla ekspertów – każdy, na kogo ma ona wpływ, powinien mieć prawo głosu. Kilka miesięcy temu niemieckie Centrum Badań Środowiskowych z Lipska zorganizowało konferencję, by podsumować rezultaty finansowanego przez Unię Europejską projektu dotyczącego konfliktów między dziką przyrodą a ludźmi. Projekt obejmował trzy gatunki, dla których niezbędne jest znalezienie porozumienia między ochroną przyrody a rybołówstwem: wydry, kormorany i foki szare. Konferencja zakończyła się wnioskiem, że aby z powodzeniem rozwiązywać konflikty, w proces decyzyjny należy zaangażować wszystkich zainteresowanych, a także, że to społeczeństwo jako całość powinno ponosić koszty ochrony przyrody, a nie tylko rybacy czy rolnicy. To też jest temat!

Istnieje wiele sposobów by sprawić, abyśmy my, dziennikarze, przekazywali wiadomości o tym, co robicie. Jeśli macie dla nas temat, sprowadźcie go tak blisko ziemi, jak to tylko możliwe – dawajcie nam praktyczne przykłady tego, co robicie. I mówcie nam o zwyczajnych ludziach w konkretnych społecznościach. Pamiętajcie o tym, co powiedział pewien znany brytyjski wydawca gazet: „Informacja to ludzie”. Proszę też – sprawcie, by wasz temat był jak najbardziej lokalny. Jestem członkiem rady zarządzającej lokalnym rezerwatem przyrody w moim miasteczku. Człowiek, który go założył, wierzy bardzo mocno, że jeśli pomoże się ludziom dostrzegać i rozumieć skomplikowane sprawy znajdujące się tuż przed ich nosem, pomoże się im również rozumieć złożoność, powiedzmy... zmian klimatycznych. Zasada „działaj lokalnie, myśl globalnie” naprawdę się sprawdza.

Wreszcie – eksperci. Jeśli połączymy ekspertów i dziennikarzy, rezultat jest często trudniejszy, a nie łatwiejszy do zrozumienia. Dziennikarze sami z siebie zwykle wiedzą bardzo mało – tyle tylko, by móc przekazać swoim odbiorcom najważniejsze fakty z danego tematu w jak najprostszy sposób. Słyszałem ostatnio jedną z dziennikarek, opisującą jej rozumienie nauki: – Jeśli coś jest zielone i pokręcone, jest to biologia. Jeśli coś śmierdzi, jest to chemia. A jeśli coś nie działa, to jest to fizyka.

Z tego wszystkiego wynika dla Was ważna przesłanka: wiecie więcej niż my jesteśmy w stanie pojąć. A więc proszę, proszę – pamiętajcie o prostocie! Starajcie się, by wasze przesłanie było proste, podobnie jak i język, którym je przekazujecie. Na przykład „bioróżnorodność” jest słowem, którego należy unikać. Jest to użyteczne słówko – za zamkniętymi drzwiami, w gronie jednakowo myślących dorosłych. Ale moim zdaniem przeciętnie dla większości odbiorców znaczy ono mniej niż nic. Więc proszę, mówcie do nas zwykłymi słowami, które potrafimy zrozumieć. Precz z bioróżnorodnością, strategią, zrównoważonym rozwojem, ekosystemem... One tylko przelecą przez głowy większości ludzi, do których chcielibyście trafić ze swoimi informacjami.

A ostatni apel jest taki – proszę, mówcie do nas. Wielu naukowców, ekspertów i polityków głęboko nie ufa dziennikarzom. Wielu ma ku temu powody. Ale jeśli będziecie do nas mówić, jest dużo większa szansa, że wysłuchamy waszego przesłania i przekażemy je ludziom, do których rzeczywiście chcecie dotrzeć – decydentom, a także wszystkim pozostałym – wyborcom, którzy mają wpływ na ich decyzje. Brałem ostatnio udział w seminarium na temat miejsca nauki i ochrony środowiska w mediach. Gdy ktoś zapytał, co mogłoby poprawić przekaz informacji do mediów, niemal wszyscy się zgodzili, że jest to zaufanie. Jeśli nauczymy się ufać sobie nawzajem, będzie to wkład w ochronę europejskiej przyrody. W tej chwili jesteście dobrze skrywaną tajemnicą. To wy nie możecie sobie pozwolić, by było tak dalej. Nie może także pozwolić sobie na to Europa, dla ochrony której istniejecie. Macie mnóstwo tematów do przekazania. Wyzwanie, przed którym stoicie, polega na tym, abyście na chwilę oderwali się od spraw, w które jesteście zaangażowani, i zaczęli mówić o faktach – głośno i zrozumiale.

Alex Kirby
były korespondent ds. środowiska BBC News Online
dziennikarz niezależny Wielka Brytania

Tłumaczenie: Katarzyna Bączkowska  

Wybór numeru

Aktualny numer: 2/2023