W roku 2003 rząd Kanady ogłosił, że zgadza się na zabicie jednego miliona młodych fok, w ciągu kolejnych trzech lat – głównie fok grenlandzkich (Phoca groenlandica), ale także szarych (Halichoerus grypus) (zobacz: Trzy gracje Bałtyku - SALAMANDRA 2/2004) i kapturowych (Cystophora cristata). Do czasu tej decyzji każdego roku ginęło około 60 000 tych zwierząt – zastrzelonych lub zatłuczonych za pomocą narzędzia o nazwie hakapik*. Wyznaczony limit oznacza największą rzeź morskich ssaków na świecie.
98% fok jest zabijanych między czternastym dniem a dwunastym tygodniem życia. W większości są to młode foki grenlandzkie, mordowane wyłącznie dla futer, z których 80% trafia do Norwegii, a stamtąd głównie do Rosji i Chin.
Wiosną tego roku, z powodu globalnego ocieplenia, utonęło 260 000 foczych szczeniąt. Kry lodowe nie były wystarczająco mocne, by utrzymać ciężar młodych, kilkutygodniowych fok – łamały się, a bezbronne zwierzęta wpadały do lodowatej wody. Pomimo tej tragedii i apeli organizacji międzynarodowych oraz ludzi z całego świata, kanadyjski Departament Rybactwa i Oceanów (DFO) zdecydował, że 2 kwietnia 2007 r. znów rozpocznie się sezon łowiecki. Zredukował jedynie planowany limit pozyskania z 325 000 do 270 000 fok grenlandzkich, plus 8200 fok kapturowych i 9000 fok szarych! To była druzgocząca wiadomość dla działaczy takich jak ja, którzy od kilkudziesięciu lat walczą przeciwko kanadyjskim polowaniom na foki.
Tegoroczne logo akcji na rzecz powstrzymania rzezi fok w Kanadzie, prowadzonej przez Kampanie Przeciw Okrucieństwu Wobec Zwierząt (CATCA)
W 1972 roku Stany Zjednoczone wprowadziły zakaz sprowadzania i handlu produktami z fok. W roku 2006 dołączyły do nich Meksyk i Chorwacja. W styczniu 2007 roku taki sam zakaz wprowadziła u siebie Belgia, a w lipcu – Holandia. W Luksemburgu, Niemczech, Austrii i Wielkiej Brytanii przepisy takie są właśnie przygotowywane. W ubiegłym roku poseł do Parlamentu Europejskiego – Carl Schlyter ze Szwedzkiej Partii Zielonych – przyjechał do Kanady, aby być świadkiem rzezi, a następnie zaproponował Parlamentowi wprowadzenie takiego zakazu w całej Unii Europejskiej. Parlament przyjął uchwałę w tej sprawie, jednak decyzję musi podjąć Komisja Europejska. Dwie specjalne delegacje przysłane z Kanady przekonywały decydentów, że polowania na foki są w tym kraju prowadzone w sposób „zrównoważony” i mają na celu zapewnienie lokalnym społecznościom pożywienia i utrzymania. Tymczasem prawda jest zupełnie inna. Rdzenni mieszkańcy mroźnej Północy zabijają foki po to, by zjeść lub w inny sposób zużyć praktycznie wszystkie ich części. Tymczasem komercyjne polowania na foki, które obejmują obecnie około 300 000 zwierząt rocznie, są prowadzone wyłącznie w celu pozyskania skór. „Myśliwi” wyrzucają okaleczone ciała do morza lub po prostu zostawiają je na lodzie (wg raportów przeciętnie 42% focząt jeszcze żyje podczas obdzierania ich ze skóry). To ma być „zrównoważone użytkowanie”!?
Foka szara jeszcze w połowie XX wieku występowała dość licznie na polskim wybrzeżu
Fot. Respect For Animals
Komercyjni łowcy foczych futer to dość specyficzna grupa ludzi. Przed udaniem się na łowy często zażywają „czegoś mocniejszego na rozgrzewkę i dla kurażu”. Być może to, obok skrajnego znieczulenia, sprawia, że decydują się na taki proceder – nie tylko by oszczędzić kuli, ale i „dla uciechy”. Tymczasem rząd Kanady wciąż broni tych barbarzyńców. W ciągu ostatnich dwóch lat kilkukrotnie oferowano im miliony dolarów, by zaprzestali zabijania fok i znaleźli inny sposób utrzymania. Jednak ci odmawiali, bez ogródek tłumacząc, że nie potrzebują pieniędzy, a na młode foki polują dla samej przyjemności ich zabijania („pozyskiwania”).
W tym roku, wg statystyk DFO, polowanie zakończyło się zaszlachtowaniem „tylko” 215 388 fok – zabrakło ich, by wykorzystać przyznany limit. Ta rzeź będzie trwała, póki Komisja Europejska i inne kraje z całego świata nie wprowadzą całkowitego zakazu sprowadzania i obrotu wszelkimi produktami z fok, pochodzącymi z Kanady. Tego rodzaju międzynarodowa presja jest kluczowa, by udało się nam powstrzymać to bestialstwo.
W Kanadzie tysiące fok grenlandzkich, szarych i kapturowych giną co roku w potwornych męczarniach
Fot. IFAW
Na razie Komisja zleciła wykonanie ekspertyzy, na wynikach której chce się oprzeć podejmując decyzję. Opracowanie to powinno być gotowe pod koniec listopada 2007. Jeśli zakaz nie zostanie wprowadzony szybko, najbliższej wiosny w Północnym Quebeku, na Nowej Fundlandii, Labradorze i Wyspie Księcia Edwarda znów odbędzie się masakra fok. W samej Kanadzie niczego nie uda się nam zdziałać. To jest smutna lekcja, jaką wynieśliśmy z tegorocznej nieetycznej decyzji DFO, by kontynuować polowania na foki, mimo że ponad ćwierć miliona tych zwierząt zginęło zaledwie kilka tygodni wcześniej. Kanadyjski rząd po prostu nie dba o to, co na ten temat sądzą jego obywatele i ludzie na całym świecie. Znacznie bardziej przejmuje się możliwością zakazu, jaki może wprowadzić Unia Europejska.
Sami nie zatrzymamy tej masakry! Potrzebujemy Waszej pomocy, by ocalić nasze kanadyjskie foczęta!
Ericka Ceballos
Campaigns Against The Cruelty To Animals (CATCA)
www.catcahelpanimals.org
Tłumaczenie: Andrzej Kepel
W Polsce obowiązuje zakaz sprowadzania z zagranicy, jakiegokolwiek handlu a nawet posiadania (bez indywidualnego zezwolenia wojewody) jakichkolwiek produktów z fok szarych, obrączkowanych i pospolitych. Gatunki te są uważane za rodzime dla polskiej fauny, a zakaz ten wynika z zasad ochrony gatunkowej, którą są objęte. Warto chyba poszerzyć go o kolejne gatunki i wesprzeć inicjatywę Parlamentu Europejskiego.
*) Urządzenie wymyślone przez Norwegów specjalnie do
zabijania młodych fok, bez uszkadzania futra, przypominające skrzyżowanie młotka
z czekanem na długim trzonku.
Albania, niemal zapomniany przez resztę Europy kraj, izolowany przez lata komunistycznej dyktatury, dziś otwiera swoje wrota dla podróżujących przyrodników. Wśród zaśmieconego i zrujnowanego przez rabunkową gospodarkę krajobrazu, znaleźć tu można wciąż rzadkie gatunki flory i fauny, interesujące zbiorowiska roślinne i piękne widoki. Przedstawiamy drugą część relacji z wypraw trzech polskich przyrodników – powracając do niej w miejscu, gdzie opuściliśmy ukryte wśród gór, wielkie bałkańskie jeziora.
Zjazd z albańskich gór w otwartą ku Grecji dolinę rzeki Vjosës to przejście do innego świata. Tam, na górze, wśród sosnowych lasów i sięgających 2 tysięcy metrów szczytów, powietrze było świeże i orzeźwiające, a noce zimne, nawet w sierpniu. Można było też bezkarnie wylegiwać się na trawie. Na dole wieczory były lepkie i duszne, jakby dolina prowadziła do otwartego pieca. Przed położeniem się na karimacie trzeba było dokładnie sprawdzić najbliższą okolicę, żeby wykluczyć ewentualne spotkanie z jadowitymi stworzeniami. Omiataliśmy więc nerwowo latarką cały teren, bo właśnie w tych okolicach zobaczyliśmy wędrującą nocą skolopendrę paskowaną (Scolopendra cingulata), największego drapieżnego wija Europy (do 12 cm), podobno zabijającego i zjadającego nawet małe jaszczurki. Przy ścianach skalnych i wejściach do jaskiń wybiegały na polowanie skorpiony – czarny skorpion włoski (Euscorpio italicus) i żółtawy (Mesobuthus gibbosus). Jad wszystkich tych stworzeń nie jest podobno niebezpieczny dla człowieka, ale ich ukąszenie może być bardzo bolesne. Zresztą nie w jadowitości tu rzecz, lecz w niezbyt przyjemnej aparycji tych szybko biegających stawonogów. Już podczas pierwszej wyprawy, gdy zeszliśmy z chłodnych północnych gór na wapienne pogórze, pobieżne oświetlenie otoczenia pierwszego biwaku ujawniło dziesiątki polujących wijów z gatunku Scutigera coleoptrata. Długość ich ciała wynosi zaledwie 3–4 cm, ale poruszające się, jak wiosła galery, dwa rzędy (15 par) długich i cienkich nóg, pozwala im biegać z zadziwiającą szybkością. Decyzja o rozbiciu namiotu zapadła wtedy bardzo szybko, choć wcześniej rozpatrywane były inne, bardziej uproszczone formy biwakowania... Z przyjemniejszych przejawów życia tej gorącej strefy na uwagę zasługuje niezwykłe bogactwo pasikoników i szarańczaków, których setki wzbijały się w powietrze, gdy szło się przez pożółkłe, wyschnięte trawy; wieczorami wchodziły też do menażek i uderzały o ściany namiotów z głośnymi pacnięciami.
Bagniste bajorka, rowy melioracyjne, a nawet poidła dla bydła, są w Albanii siedliskiem licznych żab zielonych. Oprócz gatunków spotykanych również w Polsce, występują tu co najmniej dwa endemity, niespotykane nigdzie indziej poza Albanią oraz przyległymi regionami Czarnogóry i Grecji. Są to żaba jońska (Rana epeirotica) oraz żaba albańska (Rana shqiperica), której łacińska nazwa pochodzi od słowa, jakim Albańczycy określają swoją ojczyznę. Niestety rozpoznawanie ich w terenie jest trudne i często niepewne, jeśli nie zostanie wsparte wynikami badań genetycznych. Żaby te stanowią część kompleksu około 10 bardzo podobnych gatunków i 4–5 mieszańców międzygatunkowych, spotykanych w różnych regionach Europy. Choć na pierwszy rzut oka wyglądają identycznie, nawet ich rechotanie, umilające nam letnie wieczory, jest odmienne u poszczególnych form.
Stara oliwka |
Monument Natyre – oznakowanie pomnika przyrody po albańsku |
Skolopendry i skorpiony widuje się jednak rzadko i tylko nocą. Przybysza z zimnej i mokrej Polski, na albańskich nizinach i w dolinach, uderza coś innego – żółwie – wszędzie chodzą żółwie! Duże, małe, średnie, leniwie przechadzające się wśród kolczastych krzewów, wyłażące na drogi, gryzące ostatnie zielone liście, których nie zdołały jeszcze spałaszować kozy... Żółto-brązowy żółw grecki (Testudo hermanni) to chyba najłatwiejszy do zaobserwowania gad tamtejszych okolic. Daje się łatwo złapać i przenieść, co nie znaczy, że jest mu łatwo zrobić zdjęcie, bowiem w obliczu obiektywu przemieszcza się zadziwiająco szybko. Rowy melioracyjne i brzegi strumieni są z kolei często zarośnięte przez skrzyp olbrzymi (Equisetum telmateia), u nas gatunek rzadki i zagrożony, w Albanii zaś sprawiający wrażenie panoszącego się wszędzie pospolitego „zielska”, niczym pokrzywa albo mniszek.
W bezleśnych dolinach albańskich rzek trudno znaleźć choćby skrawek cienia, aby ukryć się przed palącym sierpniowym słońcem. Większość ludzi, zarówno w Albanii jak i w Polsce, chyba nie darzy drzew szczególną sympatią, bo nie szczędzi sił, aby zwalczyć cień, jaki rzucają one swoimi gałęziami. W Albanii spotkaliśmy się jednak z bardziej kuriozalną formą tej niechęci. Dziesiątki przydrożnych topoli zostało... spalonych – po ich pniach pozostały jedynie osmalone kikuty. Dla jadących przez miasto Tepelenë, u zbiegu rzek Drinos i Vjosës, prawdziwym ukojeniem jest więc zajmujący płaskie dno doliny płat pięknego, starego lasu łęgowego. Drzewostan tworzą wspaniałe platany wschodnie (Platanus orientalis), o grubych, powykręcanych i gruzłowatych pniach oraz rozłożystych koronach; towarzyszą im równie wielkie topole. Wiosną rzeka jest tu szara i gęsta od osadów spłukiwanych z odlesionych zboczy. Żyzne błoto przetacza się falą przez całą dolinę, zapewniając bujny rozwój łęgowego lasu. Gdy tylko wody opadną, w runie pojawiają się dziwaczne kwiatostany obrazków (Arum sp.), wyglądające jak cygaro otulone w liść sałaty. W sierpniu można dostrzec ich owoce – skupienia jaskrawoczerwonych kulek przyklejonych do zielonego pędu. Z czasem zorientowaliśmy się, że roślinę tę można znaleźć także w wielu innych miejscach – okazały owocostan obrazków ozdabiał nawet wejście do jednego z bunkrów.
Owocostan obrazków. Jak przystało na Albanię, rośnie przy wejściu do bunkra.
Fot. Mateusz Ciechanowski
Łęg w Tepelenë przecinają dziesiątki płytkich odnóg rzeki Drinos oraz bystrych strumieni. Pewnego sierpniowego dnia z nurtu wyłonił się... duży, szary krab i ciekawie przyglądał się otoczeniu swymi oczami na słupkach. Podbiegłem, aby go schwytać i zaprosić na sesję fotograficzną, skorupiak jednak chwycił mnie szczypcami za palec i rozciął go do krwi. Odruchowo puściłem niedoszłą zdobycz, a następna okazja nie powtórzyła się już więcej. Mieszkańcem rzeki okazał się europejski krab rzeczny (Potamon fluviatile), zamieszkujący leśne strumienie regionu śródziemnomorskiego. Podobno nocami opuszcza on wodę i spaceruje po lesie, szukając dżdżownic i innych bezkręgowców. Nadrzeczne lasy są również domem dla sympatycznego syczka (Otus scops) – jednej z najmniejszych sów naszego kontynentu – wypełniającego nam wieczory regularnym, nieco smutnym gwizdaniem. Łatwo można go zwabić, nawet nie używając w tym celu magnetofonu odtwarzającego głos terytorialny samca, co zwykle niezbędne jest w przypadku wabienia innych gatunków sów. Gwiżdżąc przez kilka minut udało nam się sprowadzić aż trzy syczki, które usiadły na jednym drzewie i bacznie przyglądały się dwunożnym intruzom.
Ostatki lasów łęgowych w dolinach wielkich rzek traktowane są z prawdziwą
nonszalancją przez okolicznych mieszkańców, nie tylko wypasających tam kozy,
owce i... świnie. Miejscowi drwale, bez szczególnych ceregieli, kładą trupem
kolejne stare drzewa. Skutkiem takich praktyk las w Tepelenë pocięty jest mozaiką
zarośniętych przez jeżyny nieregularnych zrębów. Powodzie naniosły tam również wraki
samochodów, których eksploatacja (jako źródła złomu) stała się nowym obiektem zainteresowania
miejscowych mistrzów siekiery. Kiedy wróciliśmy do tego lasu po trzech latach, okazało
się, że zdołali się oni niemal całkowicie uporać z walającym się wszędzie
żelastwem. Czasem więc ludzka zachłanność wychodzi na dobre przyrodzie...
Syri-i-Kalter (Źródło Niebieskich Oczu) – okno do mierzącej pięćdziesiąt metrów otchłani |
Liście judaszowca |
Inny charakter mają łęgi platanowe wzdłuż górskich potoków, niezasilane nigdy wylewami wielkich rzek. Takie lasy otaczają jeden ze skarbów przyrody południowej Albanii – Źródło Niebieskich Oczu (Syri-i-Kalter). Jaskrawobłękitna tafla wody, od której pochodzi nazwa tego miejsca, jest w rzeczywistości wejściem do zalanej pionowej jaskini, którą płetwonurkowie spenetrowali jak dotąd do głębokości 50 metrów. W każdej sekundzie wypływa zeń prawie 8 metrów sześciennych wody! Zielony gąszcz tworzą okazałe platany, obwieszone grubymi jak ręka pędami bluszczu zwyczajnego (Hedera helix), sprawiającymi wrażenie tropikalnych lian. Wiosną uroku temu miejscu dodają obsypane różowymi kwiatami judaszowce południowe (Cercis siliquastrum), niewielkie drzewa o nerkowatych liściach. Kwiaty judaszowca wyrastają wprost na kilkuletnich gałązkach, a nawet konarach i pniach – zjawisko to nazywa się kauliflorią i jest typowe raczej dla drzew tropikalnych.
Pojedyncze platany wschodnie, nieraz ostatnie ślady wyciętych łęgów, zachowały się w niektórych wsiach, zwłaszcza na placach przed kafejkami, gdzie zbierają się mężczyźni, by sączyć kawę i dyskutować w długie letnie popołudnia. Jedno z takich drzew, ogromny platan we wsi Libohove, okazało się... pomnikiem przyrody, dzięki czemu mogliśmy zapoznać się z albańskimi metodami oznakowywania takich skarbów. W pień giganta wbita była podłączona do prądu, podświetlana tablica, głosząca wszem i wobec, że drzewo uzyskało status Monument Natyre.
Pięknie ubarwiona żołna (Merops apiaster) jest ptakiem często spotykanym w Albanii
Fot. Alek Rachwald
Najdalsze południe Albanii oraz wybrzeża morskie należą już do strefy roślinności i klimatu śródziemnomorskiego. Lasów brak tu niemal zupełnie, tylko gdzieniegdzie rosną luźne drzewostany sosny alepskiej (Pinus halepensis), o delikatnych, cienkich, jasnozielonych igłach. Wycinane od czterech tysięcy lat lasy zostały zastąpione przez rozmaite zarośla, zwłaszcza przez tzw. makię, której najlepiej wykształcone płaty spotkaliśmy m.in. na wzgórzach na wschód od stołecznej Tirany. Tworzą ją głównie dwa krzewy – drzewo poziomkowe (Arbutus unedo) o przypominających laur liściach i okrągłych, pomarańczowo- czerwonych owocach, oraz wrzosiec drzewiasty (Erica arborea), z którego drewna produkuje się fajki. Te ostatnie były niegdyś słynnym towarem eksportowym Albanii, dopóki albańskie rzemiosło nie zostało skolektywizowane przez komunistyczny reżim. Na liściach drzewa poziomkowego żerują gąsienice sułtanka śródziemnomorskiego (Charaxes jasius), jednego z najokazalszych motyli regionu, spotkanego przez nas w zaledwie dwóch miejscach.
Przedstawiciel owadów prostoskrzydłych na obozowej menażce |
Żółw grecki – stały bywalec albańskich zarośli, pastwisk i... dróg |
Pocięte kanionami góry, zamieszkane są głównie przez mniejszość grecką, skupioną w uroczych wioseczkach, wzniesionych z białego kamienia. Nieliczne drzewa tych okolic to smukłe cyprysy wiecznie zielone (Cupressus sempervirens) oraz powykrzywiane w fantastyczne kształty oliwki europejskie (Olea europaea), których sady pokrywają niższe wzniesienia. Gdzieniegdzie rosną też oleandry pospolite (Nerium oleander), latem zachwycające gąszczem różowych kwiatów, później zaś zaskakujące długimi, wąskimi strączkami, przypominającymi fasolkę szparagową. Na skalnych ścianach gnieżdżą się dzikie gołębie skalne (Columbia livia), te same, od których wywodzą się nasze gołębie domowe i miejskie. Dostrzegliśmy też, krążące nad jedną z dolin, dwa ścierwniki białe (Neophron percnopterus), ptaki padlinożerne, blisko spokrewnione z sępami. Odwiedziny w opuszczonym wojskowym tunelu pozwoliły zapoznać się przelotnie z gekonem tureckim (Hemidactylus turcicus), kolejną jaszczurką w naszej kolekcji gadzich obserwacji.
Przybysze z Ameryki – opuncje i agawy – zadomowiły się już na kamienistych zboczach albańskich wzgórz
Fot. Mateusz Ciechanowski
Wzgórza za miastem Saranda, skąd rozciąga się już widok na grecką wyspę Korfu, porośnięte są przez przybyszów z pustyń dalekiej Ameryki Środkowej – kolczaste kaktusy z rodzaju opuncja (Opuntia littoralis) oraz rozłożyste agawy amerykańskie (Agave americana) o sztywnych i ostrych jak miecz liściach. Niektóre napotkane przez nas agawy ozdobione były wysokimi na kilka metrów kwiatostanami – kwitnienie zachodzi jeden jedyny raz w życiu rośliny i jest ostateczną przyczyną jej śmierci. W kwietniu, kiedy w regionie padają rzęsiste deszcze, nie widać tu jeszcze drapieżnych wijów, takich jak skolopendry, masowo wylegają natomiast wije roślinożerne – leniwe, długie na kilkanaście centymetrów krocionogi. Samotne drzewo oliwne, pod którym rozłożyliśmy się z biwakiem, okazało się celem pielgrzymki tych pociesznych stworzeń, które po drodze zaliczały nasze niezabezpieczone bagaże.
Albańskie wybrzeże Adriatyku jest płaskie, piaszczyste i „nudne jak flaki z olejem”, z polami uprawnymi i rozwijającą się we wszystkich kierunkach niekontrolowaną zabudową na zapleczu. Albańskie wybrzeże Morza Jońskiego, zwane wprost Albańską Riwierą, to zupełnie inny świat. Wysokie na dwa tysiące metrów góry çikës opadają tu bezpośrednio ku szafirowej tafli, przecina je kręta jak wąż, wąska szosa. Ocalałe tu i ówdzie luźne drzewostany z dębem Quercus macrolepis, ustąpiły w większości charakterystycznej dla południowych Bałkanów formacji roślinnej, zwanej fryganą. Tworzą ją okazałe byliny o zdrewniałych pędach, przede wszystkim żeleźniak (Phlomis fruticosa), krewniak naszej jasnoty, o pokrytych siwym meszkiem liściach i żółtych kwiatach. Żeleźniakowi towarzyszą liczne szałwie, macierzanki i wiele innych ziół, z których Albańczycy sporządzają rozmaite ziołowe herbatki.
Za Palasë, ostatnią wsią Riwiery Albańskiej, droga zaczyna się piąć szaleńczymi serpentynami w górę. Wjechaliśmy ponad chmury zasłaniające tego dnia Morze Jońskie i w godzinę od poziomu morza osiągnęliśmy przełęcz Llogara (1027 m n.p.m.). Rozciągający się po drugiej stronie przełęczy park narodowy chroni jeden z najlepiej zachowanych górskich lasów Albanii.
W platanowym łęgu u zbiegu rzek Vjosa i Drinos okoliczni mieszkańcy wypasają wiosną... świnie
Fot. Mateusz Ciechanowski
Zwarty drzewostan tworzy tu nie tylko sosna czarna, ale też bałkańskie endemity: sosna bośniacka (Pinus heldreichii) i jodła bułgarska (Abies borisii-regis). Drzewom iglastym towarzyszą tu rośliny o śródziemnomorskim i atlantyckim pochodzeniu. W skład gęstego podszytu wchodzi głównie... bukszpan zwyczajny (Buxus sempervirens), zaś pnie sosen i jodeł okręcone są pędami bluszczu, co tworzy w sumie dość osobliwą mieszankę. Wiosenne runo wzbogacają wysokie na 20–40 centymetrów kępy ciemiernika zielonego (Helleborus viridis), osobliwej byliny z rodziny jaskrowatych (Ranunculaceae). To, co wydaje się płatkami jego dużych, zielonych kwiatów, w istocie jest rozrośniętymi działkami kielicha, natomiast prawdziwe płatki korony przekształciły się w produkujące nektar miodniki.
Tajemnicza Shqiperia, kraina trzynastu parków narodowych i setek tysięcy bunkrów, będzie musiała zdecydować, czy zachowa dla przyszłych pokoleń to, co zostało jeszcze z jej unikalnego dziedzictwa. Nawet jeśli dziedzictwo to jest już poważnie zubożone przez działalność ostatnich pokoleń, nadal może stać się cennym uzupełnieniem europejskiej przyrody.
Mateusz Ciechanowski
Wiosną br. w Zespole Szkół Ogólnokształcących nr 4 w Poznaniu, odbyły się trzy imprezy konkursowe, organizowane przez PTOP „Salamandra”: ostatni etap Wojewódzkiego Konkursu Przyrodniczego dla Uczniów Szkół Średnich, pt. „Wielkopolski Park Narodowy”, oraz etap wojewódzki i ponadregionalny Wojewódzkiego Konkursu Przyrodniczego dla Uczniów Gimnazjów i Szkół Podstawowych, pt. „Tatrzański Park Narodowy”. Uczestnicy odpowiadali na pytania dotyczące przyrody ożywionej i nieożywionej tych dwóch parków i wykazali się jak zawsze sporą wiedzą. Laureaci otrzymali nagrody w postaci licznych publikacji, koszulek, płyt i lornetek.
Nazwiska laureatów oraz podziękowania dla wolontariuszy i instytucji wspierających organizację konkursów dostępne są na naszej stronie internetowej.
Ewa Olejnik
Proponowany obszar Natura 2000 „Nietoperek” to teren niezwykły. Łączy w sobie wartości przyrodnicze i historyczne. Ponieważ walory te mogą przyciągać rzesze turystów, mogą też stanowić dla lokalnych społeczności ważne źródło dochodów. Jednak jak znaleźć złoty środek – wykorzystać możliwości stwarzane przez system poniemieckich fortyfikacji, a jednocześnie nie dopuścić do strat przyrodniczych i zatrzymać postępującą dewastację zabytkowych obiektów?
Nad powyższym pytaniem przez kilka miesięcy głowili się przedstawiciele lokalnych władz samorządowych, organów ochrony przyrody, firm turystycznych, organizacji przyrodniczych, środowisk naukowych, leśników, miłośników fortyfikacji, innych instytucji oraz grup zainteresowanych ochroną i zrównoważonym wykorzystaniem okolic Międzyrzeckiego Rejonu Umocnionego.
Zimą do MRU zlatują się nietoperze z ogromnego obszaru. Jeden z widocznych na zdjęciu hibernujących nocków dużych nosi obrączkę założoną latem w Niemczech.
Fot. Andrzej Kepel
MRU to jeden z największych w Europie kompleksów budowli militarnych. Ponad 30 kilometrów podziemnych korytarzy i sal – mekka wszystkich miłośników fortyfikacji. To także największe w Europie Środkowej zimowisko nietoperzy. Co roku z promienia kilkuset kilometrów zlatują się tu dziesiątki tysięcy tych latających ssaków, należących do co najmniej 13 gatunków – w tym tych zagrożonych wyginięciem. Obecnie główny system fortyfikacji chroniony jest formalnie w granicach dwóch rezerwatów przyrody, a oficjalnie zwiedzanie może odbywać się tylko po wyznaczonych trasach, pod opieką przewodnika i poza okresem hibernacji nietoperzy (z wyjątkiem niewielkiego odcinka udostępnionego przez cały rok). W rzeczywistości część krat i zabezpieczeń jest zniszczona, a masowa i niekontrolowana penetracja podziemi odbywa się przez cały rok, przyczyniając się do zwiększonej śmiertelności nietoperzy oraz dewastacji i zanieczyszczania pomieszczeń fortecznych. Od kilku lat trwa nieformalna „wojna kratowa” między przyrodnikami chcącymi chronić nietoperze a miłośnikami przygód, chcącymi mieć nieskrępowany dostęp do podziemi. Nieposiadające wystarczających środków ludzkich i finansowych władze są praktycznie bezradne.
Okolice MRU zostały zgłoszone Komisji Europejskiej jako proponowany obszar Natura 2000 „Nietoperek”. Ochrona obszarów Natura 2000 dopuszcza ich różnorodne wykorzystanie, pod warunkiem, że chronione walory nie ucierpią. Stwarza to szanse na załagodzenie konfliktów, ale i stanowi wyzwanie – aby wypracować kompromisowe rozwiązania, a następnie skutecznie je egzekwować.
Od ubiegłego roku Ministerstwo Środowiska, we współpracy z Królestwem Wielkiej Brytanii i Królestwem Niderlandów, prowadzi przedsięwzięcie mające na celu opracowanie programów lokalnej współpracy na rzecz wybranych proponowanych obszarów Natura 2000, oraz niektórych gatunków. Powstające dokumenty nie mają być „planami ochrony”, których obowiązek przygotowania wynika z ustawy i które są aktami prawnymi. Mają to być ogólne zasady, w miarę możliwości uzgodnione przez wszystkich zainteresowanych, które później będą podstawą do opracowania formalnych planów ochrony. Jest to ważna zmiana w podejściu do opracowywania zasad ochrony przyrody. Zamiast jak dotąd – przygotowywać je w zaciszu gabinetów i dopiero gotowe projekty poddawać krótkiej, często pozorowanej konsultacji, ma to być początek nowego podejścia, polegającego na włączaniu zainteresowanych grup do wszystkich etapów prac nad programami. Dzięki temu, nawet jeśli w niektórych sprawach zainteresowane strony pozostaną przy odmiennych zdaniach, wszyscy będą dokładnie znali swoje argumenty i wiedzieli, skąd się wzięły poszczególne rozwiązania i jakie są ich powody oraz cele.
Tworzeniu tych programów towarzyszyły kilkudniowe warsztaty, na które zostali zaproszeni przedstawiciele zainteresowanych grup. Zwykle dla każdego obszaru organizowano 3–4 takie warsztaty. W przypadku „Nietoperka”, a także obszarów „Jezioro Zgierzynieckie” i „Dolina Noteci” oraz jednego gatunku – susła moręgowanego, o prowadzenie warsztatów i koordynację opracowania programów Ministerstwo Środowiska zwróciło się do specjalistów z „Salamandry”. We wszystkich czterech przypadkach prace zostały ukończone i programy, będące wynikiem wielostronnych uzgodnień, zostały przekazane do ostatecznej akceptacji Ministerstwu. Co będzie się działo z nimi dalej? Bez wątpienia od tego, na ile poważnie Ministerstwo potraktuje z trudem uzgodnione rozwiązania kompromisowe, zależy, czy w przyszłości ta nowa metoda dochodzenia do planów zarządzania przyjmie się, przyczyniając się do przełamywania oporu samorządów i lokalnych społeczności wobec wszelkich form ochrony przyrody.
Andrzej Kepel
W lipcu, na łące między Kamieniem Śląskim a Kamionkiem, wypuściliśmy kolejne susły – tym razem 64 osobniki. To już trzecia z rzędu i ostatnia grupa susłów moręgowanych, wypuszczona na tym stanowisku. Podczas obserwacji prowadzonych przy okazji obozu monitoringowego ustalono, że większość naszych podopiecznych wybrała centralną część łąki. Jak na razie nie stwierdzono obecności susłów na sąsiadującym z łąką lotnisku. Tegoroczne wyniki liczenia używanych nor susłów są nieco gorsze niż w roku ubiegłym. Wynika to prawdopodobnie z faktu, iż w trakcie trwania obserwacji część łąki przykryta była suszącym się sianem, uniemożliwiającym dokładną penetrację całej powierzchni.
Koniec akcji wypuszczania susłów pod Kamieniem Śląskim nie oznacza oczywiście końca naszych działań w tym miejscu. W kolejnych latach zamierzamy kontynuować obserwacje tworzącej się populacji i w przypadku pojawiania się niespodziewanych problemów ingerować, jeśli będzie to konieczne.
Borys Kala