„Wyobrażacie sobie pewnie...”
rys. Sławomir Kiełbus
Z myślą o najmłodszych Czytelnikach otwieramy nowy dział w naszym czasopiśmie. Zapraszamy ich do poznawania tajemnic wspaniałego świata natury. Będzie tu można poczytać o różnych zwyczajach i przygodach zwierząt, a także dowiedzieć się, jak można im w razie potrzeby pomóc. Mamy nadzieję, że taka forma przedstawiania informacji na temat przyrody naszego kraju spodoba się wszystkim dzieciom i zyskamy wierne grono nowych czytelników.
W tym numerze przedstawiamy perypetie bocianów białych, które są chyba najbardziej lubianymi i najlepiej rozpoznawalnymi ptakami w naszym kraju. Jeśli bocianowi dzieje się jakaś krzywda, a nawet gdy tylko z jakiegoś powodu zostaje u nas na zimę, wywołuje to w nas natychmiast współczucie i chęć niesienia pomocy. Nie wyobrażamy sobie, żeby mogło go zabraknąć w polskim krajobrazie.
Więcej w drukowanym wydaniu SALAMANDRY...
Redakcja
Przepisy dotyczące ochrony zieleni, w tym mające zapobiegać nielegalnemu wycinaniu drzew i krzewów, są dość rozbudowane. W samej ustawie o ochronie przyrody poświęconych jest temu aż 13 artykułów, a do tego trzeba doliczyć specjalne rozporządzenie i pojedyncze przepisy porozrzucane w innych ustawach. Kary za nielegalne wycinanie drzew są drakońskie i mają dotyczyć wszystkich bez wyjątku. Jak więc to się dzieje, że władze gmin łamią te przepisy na potęgę, a nie bankrutują?
Zgodnie z art. 83 ustawy o ochronie przyrody, usunięcie drzew lub krzewów może nastąpić wyłącznie po uzyskaniu zezwolenia wydanego odpowiednio (zależnie od rodzaju gminy) przez: wójta, burmistrza, prezydenta miasta, a w przypadku terenów wpisanych do rejestru zabytków - wojewódzkiego konserwatora zabytków. Na niektórych terenach decyzja ta powinna być jeszcze uzgadniania z organami ochrony przyrody. Na podstawie art. 84 tej ustawy za wycinki takie ponosi się opłaty, których stawki są określane w rozporządzeniu przez Ministra Środowiska i są bardzo wysokie. Jeśli ktoś wytnie drzewa lub krzewy bez zezwolenia lub spowoduje ich zniszczenie np. w wyniku niewłaściwie prowadzonych prac ziemnych lub błędnej pielęgnacji, zgodnie z art. 88 musi zapłacić karę administracyjną w wysokości trzykrotnej stawki za legalną wycinkę. Karę tę wymierza wójt, burmistrz lub prezydent miasta.
Od zasad tych ustawa przewiduje szereg wyjątków, które są określone w sposób tak zawiły i nieuporządkowany, że znaczna część wycinek wymyka się spod tych regulacji lub egzekucja przepisów jest praktycznie niemożliwa. Poniżej opiszę tylko jedną z tych luk, która podważa podstawowe zasady sprawiedliwości i dobrze obrazuje stan naszego prawa ochrony przyrody.
Powszechnie uznawaną normą jest to, że nikt nie powinien stać ponad prawem. Podobnie - nikt nie powinien być sędzią we własnej sprawie. Skoro więc ustawa powierza pieczę nad ochroną zieleni oraz prawo do nakładania opłat i kar organom wykonawczym samorządu gminnego (wójtom, burmistrzom i prezydentom miast), uznano, że trzeba przewidzieć sytuację, w której to właśnie organy gminy będą chciały ciąć lub karczować na terenach komunalnych, albo np. będą nakazywały takie działania „pielęgnacyjne”, które skutecznie wykończą niechciane drzewa. Ustawodawcy wydaje się, że rozwiązał ten problem, wpisując do ustawy art. 90, który stanowi: „Czynności, o których mowa w art. 83-89, w zakresie, w jakim wykonywane są one przez wójta, burmistrza albo prezydenta miasta, w odniesieniu do nieruchomości będących własnością gminy, wykonuje starosta”. Czy to nie wystarczy?
Pierwsza wątpliwość wynika ze znajomości podstaw podziału administracyjnego kraju. W miastach na prawach powiatu prezydent miasta jest jednocześnie starostą. Jakby więc nie patrzeć - będzie sędzią we własnej sprawie. Ale to tylko drobiazg! Problem ten dotyczy zaledwie nieco ponad 2,5% polskich gmin (fakt, że szczególnych). Najważniejsza luka tkwi gdzie indziej. Załóżmy, że starosta postanowił wykonać swój ustawowy obowiązek i nałożył na wójta, który ma zachciankę wyciąć aleję drzew, ustawową opłatę. Albo stwierdziwszy, że burmistrz dokonał wycinki bez zezwolenia lub bez uzgodnienia z organem ochrony przyrody, nałożył na niego karę przewidzianą w ustawie. Cóż się dzieje? Ano zastosowanie ma wówczas art. 402 ust. 5 ustawy Prawo ochrony środowiska. Po zmianach w tej ustawie, polegających na likwidacji Gminnych Funduszy Ochrony Środowiska, czytamy w nim: „Wpływy z tytułu opłat i kar za usuwanie drzew i krzewów stanowią w całości dochód budżetu gminy, z której terenu usunięto drzewa lub krzewy”. Burmistrz, wójt lub cierpiący na rozdwojenie jaźni prezydent miasta powinien więc wówczas dokonać oryginalnej czynności: uiścić opłatę z konta gminy na to samo konto tej samej gminy...
Czy jeszcze kogoś dziwi, że samorządy lokalne „gospodarując zielenią” zachowują się często tak, jakby stały ponad prawem?
Andrzej Kepel
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Z sezonowymi migracjami kojarzą nam się przede wszystkim ptaki i nietoperze. Prostsze latające stworzenia, takie jak owady, w zasadzie nie migrują. W zasadzie, bo okazuje się, że w Kanadzie i USA żyją motyle, które dorównały pod tym względem ptakom.
Gdy gałęzie drzew obsiądą stada wędrujących motyli, las w mgnieniu oka staje się pomarańczowy
Fot. Andrzej Kepel
Należące do rodziny rusałkowatych (Nymphalidae) monarchy (Danainae), co roku udają się w liczącą około trzech tysięcy kilometrów wędrówkę na zimowiska znajdujące się w lasach Meksyku i Kalifornii, by z początkiem wiosny znów wrócić na północ. W sierpniu ogromne chmary, liczące po kilka tysięcy osobników wyruszają na południe, by tam spędzić zimę. Wędrują w ciągu dnia, więc łatwo można obserwować to spektakularne zjawisko. Noce spędzają na drzewach, których gałęzie aż uginają się pod ciężarem tej motylej masy. Na początku marca miliony motyli zimujących w Meksyku, wraz z dziesiątkami tysięcy tych z Kalifornii, rozpoczynają wędrówkę na północ.
Naukowców od lat interesuje mechanizm wędrówek monarchów oraz związany z nimi ich cały cykl życiowy. Żyjący maksymalnie kilka miesięcy osobnik tego gatunku nie jest bowiem w stanie przeżyć całego cyklu migracji. Pokolenie zimujące, które żyje najdłużej (nawet do ośmiu miesięcy), doleci wiosną tylko do Teksasu i Oklahomy. Tu, na młodych trojeściach (Asclepias sp.), samice składają „przywiezione” z zimowisk jaja (gody odbyły się jeszcze przed podróżą). Do letnich siedlisk dolatuje więc dopiero drugie lub kolejne pokolenie, gdyż motyle, które nie zimowały, żyją zaledwie 3-4 tygodnie, za to po drodze intensywnie się odżywiają i rozmnażają. W październiku cud się powtarza. Monarchy żyjące po wschodniej stronie Gór Skalistych lecą do rezerwatu biosfery Mariposa Monarca w Meksyku, a te żyjące po zachodniej - na wybrzeże Kalifornii. Trafiają bezbłędnie. Cały lot zajmuje im 1-2 miesiące, zależnie od pogody. Pokolenie to przed nastaniem wiosny już się nie rozmnaża.
Nieliczni przedstawiciele motyli żyjących w Polsce również znani są z zamiłowania do dalekich podróży. Są to przede wszystkim dwie rusałki - osetnik (Vanessa cardui) i admirał (V. atalanta). Oba gatunki zimują na południu Europy (a niektóre osobniki nawet w północnej Afryce!), skąd przylatują do nas w maju. Nie wszystkie jednak odlatują na zimę. Nieliczne osobniki zimują w kraju w piwnicach, na strychach, a także w jaskiniach i bunkrach.
Przed podróżą na zimowiska rusałki formują się w większe grupy, podobnie jak ptaki. Można je wtedy łatwo zobaczyć, ponieważ podróżują w dzień, noce spędzając na drzewach, podobnie jak monarchy.
Interesujące jest to, że osobniki z kolejnych następujących po sobie pokoleń doskonale wiedzą dokąd lecieć. Naukowcy z Uniwersytetu Medycznego w Massachusetts odkryli, że za zdolność do migracji odpowiada zestaw 40 genów oraz ich różna ekspresja w mózgach motyli letnich i jesiennych. Mechanizm migracji jest więc niezależny od zimowej niezdolności do rozmnażania, którą można usunąć hormonalnie.
Do nawigacji monarchy wykorzystują pozycję słońca. Nie jest to jednak proste, gdyż słońce w ciągu dnia wciąż wędruje po niebie. Motyl musi używać „dobowego zegara”, aby korygować wyznaczony kierunek. Mechanizm ten znajduje się w czułkach owada. Motyle pozbawione przez naukowców czułków traciły orientację, a te, których czułki pomalowano na czarno, zbaczały z kursu, gdyż umieszczone w nich „zegary” traciły synchronizację ze słońcem. Mimo to nie ulegał zakłóceniu ich dobowy rytm życia, sterowany osobnym „zegarem” znajdującym się w mózgu.
Oprócz obu Ameryk monarchy występują też w wielu innych rejonach świata. Należą do tych nielicznych owadów, które są zdolne przelecieć nad oceanem. Stają się więc pospolite na Bermudach, gdzie trojeście, którymi żywią się gąsienice, są często sadzone jako rośliny ozdobne. W chłodniejszych regionach Australii również migrują, ale na mniejszą skalę niż w obu Amerykach. Motyle te można spotkać również na wyspach Oceanu Indyjskiego i Spokojnego. Docierają też do Europy, gdzie występują na Wyspach Kanaryjskich, Azorach i Maderze. Przy sprzyjających wiatrach pojedyncze osobniki spotykano w Wielkiej Brytanii, a korzystając z amerykańskich statków, trafiały nawet do Grecji. W ciepłym klimacie potrzeba migracji jednak zanika.
Monarch jako jedyny gatunek owada jest objęty ochroną w ramach Konwencji o ochronie wędrownych gatunków zwierząt (tzw. Konwencji Bońskiej).
Jakub Bogusław Jagiełło
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Dziękujemy dr. Markowi Bąkowskiemu z Zakładu Zoologii Systematycznej UAM w Poznaniu za konsultację merytoryczną tekstu.
Dlaczego od lat nie udaje się powiększyć Białowieskiego Parku Narodowego? Dlaczego, choć samorządy lokalne starają się promować Wielkie Jeziora Mazurskie jako „Światowy Cud Natury”, skutecznie blokują utworzenie Mazurskiego Parku Narodowego? Jak to się dzieje, że Park Narodowy Dolnej Odry istnieje tylko po niemieckiej stronie granicy, mimo że z reguły państwa starają się solidarnie chronić cenne przyrodniczo tereny transgraniczne? Co sprawia, że Turnicki Park Narodowy jest wciąż tylko postulatem? Od wielu lat system ochrony przyrody w Polsce jest sparaliżowany przez przepis przyznający samorządom prawo blokowania decyzji związanych z tworzeniem i zmianą granic parków narodowych.
Regułą jest, że porządek prawny zapewnia władzom szczebla krajowego możliwość skutecznej realizacji polityk w poszczególnych dziedzinach - np. gospodarki, obronności, zachowania narodowego dziedzictwa kulturowego i naturalnego. Wiąże się to z prawem do suwerennego podejmowania decyzji i zobowiązań. Do wyjątków należą państwa federacyjne, w których niektóre istotne kompetencje przekazywane są organom władz krajów związkowych, a także państwa w stanie rozpadu, w których rządy nie są w stanie skutecznie sprawować władzy. Przykładów nie musimy szukać daleko. W polskiej historii także mieliśmy okres (XVII-XVIII w.), gdy w praktyce byliśmy krajem związkowym. Każdy lokalny sejmik (poprzez swego przedstawiciela - posła) mógł wówczas korzystając z zasady liberum veto nie dopuścić do przyjęcia uchwały Sejmu, którą uznał dla siebie za niekorzystną. Uważano wówczas, że podejmowanie decyzji przez większość wbrew woli mniejszości (choćby tą mniejszością był tylko jeden lokalny sejmik) jest łamaniem zasady równości i sprawiedliwości.
Obecnie 3. maja - rocznicę przyjęcia Konstytucji znoszącej zasadę liberum veto - obchodzimy jako święto narodowe, a zasadę większościową przy podejmowaniu decyzji, jako podstawę demokracji. Jest jednak w polskim prawie enklawa, w której zasada lokalnego liberum veto wróciła, i to w trójnasób. Przy tworzeniu i zmianie granic parków narodowych prawo do powiedzenia „nie pozwalam!” i zablokowania decyzji władz krajowych przysługuje organom każdego z trzech poziomów samorządu - gminy, powiatu i województwa.
Do tej pory, choć niektórzy ministrowie środowiska przyznawali, że takie rozwiązanie jest niewłaściwe, żaden z nich nie zdecydował się wystąpić z inicjatywą jego zmiany. Nie podejmowali się tego także posłowie. Nikt nie chciał narazić się lobby samorządowemu. Dlatego grupa osób zajmujących się ochroną, badaniem lub popularyzowaniem przyrody uznała, że warto spróbować wykorzystać instytucję obywatelskiej inicjatywy ustawodawczej. Utworzyła ona Obywatelski Komitet Inicjatywy Ustawodawczej, który przygotował projekt koniecznej korekty ustawy o ochronie przyrody. Propozycję tę poparły praktycznie wszystkie większe polskie organizacje przyrodnicze (w tym „Salamandra”) oraz Państwowa Rada Ochrony Przyrody.
Proponowana zmiana jest prosta - zamiast obowiązku uzgadniania z samorządami decyzji dotyczących tworzenia lub zmiany granic parków narodowych, wprowadza się zasadę ich opiniowania, co jest zgodne z ratyfikowaną przez Polskę Europejską Kartą Samorządu Lokalnego. Warto zaznaczyć, że propozycja pozostawia zasadę uzyskiwania zgody właścicieli w odniesieniu do gruntów, które nie należą do Skarbu Państwa. Postulowany przepis nie narusza więc prawa własności - także w odniesieniu do własności komunalnej. Chcąc objąć ochroną teren niepaństwowy, trzeba będzie go najpierw kupić, albo uzyskać zgodę jego właściciela (np. oferując mu atrakcyjne dopłaty do prowadzonej działalności, by była zgodna z potrzebami ochrony).
Obywatelski projekt nowelizacji ustawy przewiduje także inną drobną, lecz ważną zmianę. Minister Środowiska, odwołując dyrektora parku narodowego przed upływem kadencji powinien zasięgać opinii Państwowej Rady Ochrony Przyrody i podać powód odwołania. Ma to utrudnić odwoływanie niewygodnych (np. rygorystycznie przestrzegających zasad ochrony przyrody) dyrektorów parków bez podawania przyczyn, co niestety się zdarzało.
Warto zaznaczyć, że podobnie jak w XVII wieku, i teraz walka o zdobycie i utrzymanie zasady liberum veto ma podstawy w strachu przed absolutyzmem władzy państwowej. Stąd ważne jest, by konsultacje prowadzone przez Rząd przy tworzeniu prawa (nie tylko dotyczącego ochrony przyrody, ale wszelkiego) przestały być traktowane jedynie jako konieczna formalność do odfajkowania. W interesie wszystkich jest, by konsultacje te były prowadzone z dobrą wolą, a zgłaszane postulaty i uwagi były uważnie rozważane i gdy to możliwe - uwzględniane. Np. tworzeniu parków narodowych powinny towarzyszyć programy kompensujące lokalnym społecznościom wszelkie wynikające z tego ewentualnie niedogodności.
Zgodnie z prawem, aby Sejm przystąpił do rozpatrywania obywatelskiego projektu ustawy, trzeba było w trzy miesiące od chwili przedłożenia go Marszałkowi Sejmu zebrać 100.000 podpisów popierających go wyborców. Udało się ich zebrać około 225.000. Zostały one przekazane Marszałkowi 9 listopada 2010 r. Teraz wszystko zależy od posłów. Mają trzy miesiące, by zacząć rozpatrywać ten projekt. Czy odważą się odebrać samorządom przywilej liberum veto? W 1791 r. się udało - może uda się i teraz.
Powszechne poparcie dla tego projektu, z jakim spotykaliśmy się zbierając podpisy, było budujące. Zarząd PTOP „Salamandra” dziękuje wszystkim członkom, wolontariuszom i sympatykom Towarzystwa oraz czytelnikom Magazynu Przyrodniczego SALAMANDRA, którzy włączyli się w akcję zbierając pod projektem tysiące podpisów. Dziękujemy też wszystkim organizacjom przyrodniczym współpracującym przy tej akcji. To była wielka przyjemność działać ramię w ramię na rzecz naszego wspólnego celu - skutecznej ochrony polskiej przyrody. Przede wszystkim jednak dziękujemy setkom tysięcy obywateli, którzy składając podpis dołożyli cenną cegiełkę do budowania społecznego poparcia dla tej inicjatywy.
Andrzej Kepel
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Więcej informacji o inicjatywie, w tym tekst i uzasadnienie projektowanej zmiany ustawy oraz opinię PROP, można znaleźć na stronie internetowej Towarzystwa
Dobiegła końca tegoroczna trasa plenerowej wystawy wielkoformatowych zdjęć przyrodniczych pt. „Zwierzpospolita Polska”. Fotografie Artura Tabora wraz z towarzyszącymi im planszami edukacyjnymi zaprezentowane zostały w Gdańsku, Wrocławiu i Zgorzelcu. Do połowy listopada wystawę można było oglądać na Starym Rynku w Chojnicach. Autorem i realizatorem projektu jest Fundacja Dzika Polska.
Wystawa składa się z blisko 60 zdjęć powiększonych do rozmiarów 150 x 100 cm. Każde z nich opatrzone jest komentarzem w języku polskim i angielskim. Oprócz zdjęć ekspozycja zawiera także plansze edukacyjne, które informują m.in. o sieci Natura 2000, projektowanych w Polsce parkach narodowych czy potrzebie ochrony Puszczy Białowieskiej.
Wystawa zadebiutowała w 2008 roku w Irlandii, gdzie przez trzy letnie miesiące eksponowana była w parku St. Stephen’s Green w centrum Dublina. Rok później zdjęcia zaprezentowane zostały nad Tamizą w Londynie, na słynnym deptaku South Bank. Na Wyspach Brytyjskich wystawa funkcjonowała pod nazwą „Wild Poland. Natural heritage of Poland”. Obejrzało ją tam około 1,5 miliona osób!
Zgodnie z założeniami organizatorów wystawa w roku 2010 zaprezentowana została polskiej publiczności, jednak już w przyszłym roku ponownie eksponowana będzie za granicą. - Priorytetem na rok 2011 jest dla nas zaprezentowanie wystawy w Brukseli - mówi Mariusz Duchewicz z Fundacji Dzika Polska. - Chcemy pokazać całej Europie, że w Polsce mamy bezcenny skarb, dziką przyrodę. Bruksela to najlepsze miejsce, by osiągnąć ten cel. Tym bardziej w kontekście zaplanowanego na przyszły rok polskiego przewodnictwa w Radzie UE. O możliwość goszczenia wystawy „Zwierzpospolita Polska” u siebie stara się też kilka polskich miast. - W roku 2011 wystawa odwiedzi co najmniej cztery miasta, prawdopodobnie wśród nich będą dwa polskie, jednak jest jeszcze zbyt wcześnie, by wymieniać ich nazwy - mówi Mariusz Duchewicz i zachęca do odwiedzania stron internetowych projektu: www.zwierzpospolita.pl oraz www.wildpoland.org.
Radosław Sawicki
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Stowarzyszenie „Wspólna Ziemia”
www.wspolnaziemia.org
Zaprezentowanie wystawy „Zwierzpospolita Polska” w Gdańsku, Wrocławiu, Zgorzelcu i Chojnicach możliwe było dzięki pomocy finansowej udzielonej przez Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej z Programu Operacyjnego Fundusz Inicjatyw Obywatelskich, a także dzięki celowym dotacjom Wojewódzkich Funduszy Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej w Gdańsku i Wrocławiu oraz lokalnym sponsorom.