W pięknym gnieździe, we wsi Błota,
Mieszkał bocian - patriota.
Kiedy lata kres nadchodził
Bociek smętnym wzrokiem wodził.
Nie w smak była mu rozłąka,
Wszak tu pole jego, łąka.
Tu się rodził, rósł, dojrzewał,
Lepsze dni, bądź gorsze miewał.
Tutaj lekcje brał latania,
Jadł obiady i śniadania.
Spał, pracował, wypoczywał
I z rodziną się widywał.
„Nie ma mowy, nic już z tego,
Nie namówią mnie do złego.
Na Afrykę gwiżdżę z góry.
Niech tam nawet deszcz i chmury.
Nie polecę, fakt jest taki,
Niech tam lecą sobie szpaki
Ja nie frajer - koniec, kropka.
Z gniazda nie wysunę dziobka”.
Jak pomyślał, tak też zrobił,
Czym przyjaciół swoich dobił.
Żegnał wszystkich braci czule
Skarżąc się na krzyża bóle.
„Lecieć z wami ja nie mogę,
W - trzeba przyznać - długą drogę.
Niezdrów jestem, zostać muszę,
W locie przeżyłbym katusze.
Martwić się nie macie o co,
W dzień pochodzę, pośpię nocą.
Przypilnuję gniazd wam mili,
Byście chętnie tu wrócili”.
Jak powiedział, tak też zrobił
I się w gnieździe zadomowił.
Tam pomachał wszystkim z góry,
Aż się stado skryło w chmury.
Przyszła jesień, deszcz i słota,
Wszędzie mokro, wszędzie błota.
Nie ma myszy, żab, robaków,
Nie ma nawet funta kłaków.
Bocian z zimna drży, się trzęsie:
„O! Już przeleciały gęsie!”.
Z głodu schudł i pióra zgubił,
Myśli: „chybam się wygłupił.
Chciałem zostać patriotą,
Mogłem zaś - martwym idiotą.
Swój kraj kochać można przecie
Będąc gdzieś w dalekim świecie”.
Jak pomyślał, tak też zrobił
I do stada gęsi dobił.
Potem pognał hen, za morze,
Gdzie jest słońce o tej porze.
Wiosną jednak - stwierdzić mogę,
Uda się w powrotną drogę.
I zawita do wsi Błota,
Bo to bocian - patriota.
Krzysztof Pawlukojć