Polskie Towarzystwo Ochrony Przyrody „Salamandra”
 


Spotkanie z bizonami

Do rejonu zwanego Black Hills w stanie Południowa Dakota przyjechałam zaledwie na kilka chwil – po mojego męża Stana, który właśnie kończył eksplorować jedną z tutejszych jaskiń. Tego dnia było cudnie! Słonecznie, mały mrozik, śnieg zaledwie po kostki, cisza nieziemska i zupełny brak ludzi (środek tygodnia i zasypane śniegiem drogi). Wybrałam się więc na całodniową samotną wycieczkę po pobliskim Parku Narodowym Wind Cave (Jaskinia Wiatrów). I tu miałam przygodę z grupy tych, o których pamięta się i opowiada całe życie.

Widok stada bizonów na prerii pozostawia niezatarte wrażenie

Park jest ostoją dla wielu gatunków zwierząt żyjących na prerii, m.in. bizonów (Bison bison), widłorogów amerykańskich (Antilocapra americana americana), mulaków (Odocoileus hemionus), jeleni wirginijskich (O. virginianus) i piesków preriowych czarnoogonowych (Cynomys ludovicianus).

Ogromne brunatne sylwetki bizonów doskonale odznaczają się na tle zimowego krajobrazu

Ta niecodzienna ścieżka przyrodnicza obfituje w atrakcje

Moja wędrówka po prerii obfitowała tego dnia w interesujące spotkania. Udało mi się podglądać przez dłuższą chwilę dużą grupę mulaków, spłoszyłam stadko jeleni wirginijskich, wypatrzyłam pieski preriowe i znanego mi z Polski jastrzębia (Accipiter gentilis). A co dla mnie najważniejsze, wielokrotnie napotkałam bizony, które chodzą sobie tam wolne, jakby czas się zatrzymał. Oczywiście te zwierzęta obserwowałam z dużej odległości, wytyczonej przez respekt, jaki mam dla ich wielkości i prędkości. Bombowe chwile! Cudnych pięć godzin utrwalonych na wielu zdjęciach. I wreszcie powrót do samochodu... A tam około 20 bizonów liże sól z maski naszego Subaru Forester! Nawet matka z cielęciem!

Jaskinia Wiatrów

Park Narodowy „Jaskinia Wiatrów” znajduje się pomiędzy miejscowościami Hot Springs i Custer na północnym zachodzie Południowej Dakoty. Został utworzony w 1903 r. w celu ochrony jaskini Wind Cave i otaczającej prerii. To był w tym czasie siódmy park narodowy utworzony na terenie Stanów Zjednoczonych. Do wnętrza jaskini prowadził tylko jeden i to bardzo wąski otwór. W jego sąsiedztwie do dziś Siuxowie wieszają swoje modlitewne flagi. Wierzą, że to w tej jaskini Matka Natura stworzyła bizony i z jej otworu wyszły one na Ziemię. W 1881 r. dwaj bracia Jesse i Tom Bingham odkryli ją dla współczesności. Pierwszym ważnym badaczem jaskini był Alvin McDonald, który już w 1890 r. eksplorował ją i rysował mapy jej wnętrza. Do dzisiaj skartowano przeszło 182 km korytarzy. Wind Cave jest czwartą pod względem długości jaskinią świata i trzecią w USA. Aby udostępnić ją dla turystów, zbudowano specjalny tunel wejściowy.

Bizony zlizują z jezdni roztopiony śnieg

Bizony zlizują z jezdni roztopiony śnieg

Najpierw strzeliłam kilka fotek i nakręciłam mini film. Potem troszkę pokrzyczałam machając ramionami jak wiatrak. Doczekałam się tylko znaczącego spojrzenia pt. „spadaj mała” od największego byka. Przywódca stada? Adrenalina mi zakipiała i zwiałam za pobliskie drzewo (dzięki Ci, Boże, za to drzewo!), szybciutko analizując swoje możliwości wdrapania się na nie. O tak, drzewo to było do tego stworzone! Dwukrotnie ponowiłam krzyko-machania, nawet z użyciem alarmu samochodowego (wywołanego na odległość za pomocą pilota w kluczykach). W wyniku wszystkich tych zabiegów matka z cielakiem poszły sobie dla świętego spokoju w śnieżną dal, ale przywódca nie spuszczał ze mnie od tego momentu oka.

Władca prerii

Wędrówka po Parku Narodowym Wind Cave jest niesamowitą przygodą. Częścią jej są spotkania z królem prerii, czyli bizonem. W 1880 r. wiele rodzimych zwierząt tego rejonu Ameryki Północnej było wytrzebionych, m.in. bizony i jelenie, przede wszystkim z powodu niekontrolowanego myślistwa. Dlatego odtworzenie prerii i ochrona jej mieszkańców stały się najważniejszymi celami Parku. Już w 1913 r. sprowadzono 14 bizonów z parku zoologicznego Bronx i systematycznie powiększano pogłowie zwierząt zakupując je od prywatnych hodowców. Dzisiaj na ponad 11 tysiącach hektarów Parku żyje ok. 350 osobników tego gatunku. Aby nie dopuścić do zbytniego wzrostu populacji, co roku odbywa się „polowanie” na bizony. Za pomocą helikoptera oddziela się od stad i chwyta przeważnie roczne osobniki. Trafiają one do innych parków narodowych lub są przekazywane Indianom. Czasami, jeśli jest ich wiele, są sprzedawane – np. do specjalnych farm hodujących bizony. Teoretycznie bizonowi nie grozi wyginiecie. Niestety, podobnie jak w Polsce u żubrów, i tu obserwuje się problemy zdrowotne zwierząt wynikające ze zbyt małej różnorodności genetycznej.

Znak ostrzegający kierowców przed bizonami na drodze

Znak ostrzegający kierowców przed bizonami na drodze

Odczekałam kolejne pół godziny, dzięki czemu miałam możliwość zaobserwowania, co jeszcze jest atrakcyjne dla bizonów w samochodach. Boczne lusterka są fantastyczne do czochrania się! Zgroza! Wycofałam się po cichuteńku i zataczając wielgachne koło dotarłam do drogi, która ponoć jest ruchliwa. Nie tym razem. Jednak po kolejnej pół godzinie zatarasowałam własnym ciałem drogę łazikowi z dużą ilością naciętego drzewa na przyczepie i czterema facetami (ojciec i trzech synów). Opowiedziałam, ku ich uciesze, moją historię i poprosiłam o pomoc polegającą na przetransportowaniu mnie do mojego pojazdu. Wdrapałam się na przyczepę pełną pachnącego żywicą drewna (przypomniały mi się stare, dobre czasy, gdy jeździłam u dziadków na furmance pełnej pachnącego łąką siana) i skręciliśmy w drogę prowadzającą do mojego samochodu. Łazik pełen mężczyzn i przyczepka ze stertą drewna zwieńczoną moją osobą nie wywołały paniki wśród bizonów, na którą po cichu liczyłam. Panowie trąbili jak wariaci i warczeli motorem jak diabli. Wreszcie podjechali bardzo blisko do drzwi mojego samochodu, nadal hałasując. Zdrapałam się z mojej kupy drewna pomiędzy oba pojazdy i szybko wlazłam do własnego auta. Moi wybawcy odjechali machając na pożegnanie, a ja zostałam z dziesięcioma bizonimi łbami patrzącymi z niedowierzaniem, że mogłam im coś takiego zrobić... Strasznie się głupio poczułam, że psuję frajdę zwierzakom pod ochroną. Pstryknęłam jeszcze jedno zdjęcie zza zamazanej szyby i odjechałam. Teraz mam fajne wspomnienia...

Samochód otoczony przez grupę ciekawskich zwierząt

Samochód otoczony przez grupę ciekawskich zwierząt

Tekst i zdjęcia: Małgorzata A. Allison-Kosior


Czy morscy cyganie rozumieją potrzebę ochrony przyrody?

Park Narodowy Tarutao. Dla turystów to raj na ziemi, dla przyrodników – naturalna Arka Noego, dająca schronienie tysiącom gatunków zagrożonych przez cywilizacyjny potop, a dla żyjących tam od stuleci morskich nomadów – miejsce, w którym coraz trudniej żyć w tradycyjny sposób.

Dzioborożec orientalny (Anthracoceros coronatus) to jeden z głośniejszych mieszkańców Ko Tarutao

Dzioborożec orientalny (Anthracoceros coronatus) to jeden z głośniejszych mieszkańców Ko Tarutao

Archipelag na Morzu Andamańskim w pobliżu granicy Tajlandii z Melezją odwiedziłem w 2004 r. 2-krotnie. W październiku – pod koniec okresu monsunowych deszczy, i w grudniu – w środku pory suchej. Jeszcze na kilka dni przed tsunami, które 26 grudnia spustoszyło tę część świata, mój namiot stał na skraju zasięgu nocnego przypływu. Gdy już w Polsce dotarły do mnie wieści o tragicznych skutkach wielkiej fali, wspaniałe wrażenia z Tajlandii przesłonił obraz dzieci bawiących się beztrosko na brzegu i zerkających na nas z zaciekawieniem. Co się z nimi stało? Dopiero po miesiącu znalazłem w Internecie zdawkową informację, że w archipelagu Tarutao tsunami spowodowało niewielkie szkody. Gdy zdecydowałem się napisać pierwszy artykuł prezentujący wrażenia i zdjęcia z egzotycznego Syjamu, uznałem, że musi dotyczyć członków plemienia Urak Lawoi. Dla nich fala spowodowana przez trzęsienie ziemi, która dotknęła niema każdą rodzinę, to jedynie kolejna z fal, którym muszą stawiać czoło, by zachować swą tożsamość.

Pierwszy morski park narodowy Tajlandii

Cyganie morscy na co dzień muszą się zmagać z różnymi falami

Cyganie morscy na co dzień muszą się zmagać z różnymi falami


Utworzony w roku 1974 Park Narodowy Tarutao obejmuje archipelag 51 wysp i ok. 126,4 tys. ha otaczającego ich morza. Jest to jeden z pierwszych (ósmy) parków narodowych Tajlandii. Choć badania, które poprzedziły jego powołanie były bardzo pobieżne, z przyrodniczego punktu widzenia wybór był trafny.

Na obszarze archipelagu można spotkać zarówno białe, jak i czarne formy czapli czczonej (Egretta sacra)

Na obszarze archipelagu można spotkać zarówno białe, jak i czarne formy czapli czczonej (Egretta sacra)









Największa wyspa archipelagu, od której wziął on swą nazwę, to Ko Tarutao (ko po tajsku znaczy: wyspa, a tarutao to po malajsku: stary, tajemniczy i pierwotny). Większość z 15,1 tys. ha wyspy to dość wysokie (do 721 m n.p.m.) wzgórza piaskowcowe, poprzecinane głębokimi dolinami, pokryte kilkoma typami tropikalnego lasu. Północną i wschodnią część tworzą wapienie, w których spotkać można krasowe jaskinie. Część brzegów ma charakter urwistych klifów, ale nie brakuje też długich piaszczystych plaż oraz namorzynowych lasów. Położona ok. 45 km dalej na zachód grupa wysp zbudowana jest przede wszystkim z granitów. Największe wyspy wchodzące w jej skład to górzysta Ko Adang (3 tys. ha), pokryta łagodnymi wzgórzami Ko Rawi (3,1 tys. ha) i raczej płaska, najgęściej zaludniona Ko Lipe (400 ha).

Urak Lawoi coraz częściej zamieniają swoje długie łodzie w wodne taksówki

Urak Lawoi coraz częściej zamieniają swoje długie łodzie w wodne taksówki

Walory przyrodnicze tego archipelagu nie są do końca zbadane. Jednak i to, co już wiadomo, budzi podziw. Dla zobrazowania tego bogactwa wystarczy wspomnieć, co żyje w otaczających wyspy wodach. W pobliżu brzegu na podwodnych łąkach pasą się wielkie diugonie (Dugong dugon) – przedziwne wodne ssaki znajdujące się na skraju wymarcia. Nieco dalej na morzu spotkać można różne walenie, w tym skrajnie rzadkie delfiny krótkogłowe (Orcaella brevirostris). Z dużych stworzeń na uwagę zasługuje też tajemniczy rekin wielorybi (Rhincodon typus). Będący niegdyś postrachem ujść rzek na Ko Tarutao krokodyl błotny (Crocodylus palustris) wymarł tu już całkowicie, jednak brzegi wysp są wciąż nawiedzane przez inne gady. Na piaszczystych plażach składają swe jaja (niestety – już bardzo nielicznie) trzy gatunki morskich żółwi: zielony (Chelonia mydas), oliwkowy (Lepidochelys olivacea) i szylkretowy (Eretmochelys imbricata). Wyspy te, a zwłaszcza grupa Adang, słyną z otaczających je wspaniałych raf koralowych. Do tej pory rozpoznano na terenie Parku ponad 200 gatunków koralowców i ponad 25% wszystkich znanych nauce gatunków ryb morskich!

Ludzie morza

Wyspy także obfitują w bogactwo roślin, grzybów i zwierząt. Jednak to zasoby morza stanowiły od wieków podstawę egzystencji tzw. „morskich cyganów”. Wśród setek wysp rozrzuconych po Morzu Andamańskim, wzdłuż zachodniego brzegu Półwyspu Indochińskiego, koczownicze życie na łodziach, a podczas monsunów w prowizorycznych chatkach z bambusa, liści palm i trawy, od wieków wiodły grupy narodowościowe – Moken, Moklen i Urak Lawoi. Trzecia, najliczniejsza z nich, różni się od pozostałych dość wyraźnie – językiem, zwyczajami, wyglądem.

Ostrożnie z nazwami

Urak Lawoi, zwani są też powszechnie Chao Lay (wymawiane mniej więcej jak czał laj), co znaczy: ludzie morza. Jest to określenie trafne i akceptowane przez Urak Lawoi. Nie lubią za to innej nazwy – Cho Nam, czyli wodni ludzie. Traktują ją wręcz jako obraźliwą, gdyż wyraz nam oznacza także nasienie, z którego biorą się wszak wszyscy ludzie. Jeśli chce się im zrobić przyjemność, można nazywać ich Thai Mai, co znaczy: nowi Tajowie. Są oni bowiem dumni z przynależności do społeczności tajskiej. Nie polecam jednak tego osobom niewprawnym w wymowie tonalnego języka tajskiego. W zależności od tonu, w jakim wypowiemy samogłoskę a w wyrazie mai, może się okazać, że niechcący nazwaliśmy ich drewnianymi Tajami, płonącymi Tajami lub czyżby Tajami.

Widok ze wzniesienia na Ko Tarutao w kierunku skąpanych w monsunowym deszczu wysp z grupy Ko Adang. Młode bieliki białobrzuche (Haliaeetus leucogaster) to tutaj dość częsty widok.

Widok ze wzniesienia na Ko Tarutao w kierunku skąpanych w monsunowym deszczu wysp z grupy Ko Adang. Młode bieliki białobrzuche (Haliaeetus leucogaster) to tutaj dość częsty widok.

Język Urak Lawoi nie jest językiem pisanym. Cała tradycja przekazywana jest ustnie. Ponieważ byli praktycznie samowystarczalni i żyli w dużym rozproszeniu, ciągle zmieniając miejsce pobytu, ich istnienie umykało uwadze mieszkańców kontynentu. Długi czas sądzono, że wyspy Morza Andamańskiego są bezludne. Trudno więc dojść, skąd i kiedy przybyli. Zapewne swój tułaczy żywot wiodą na tym obszarze co najmniej od 300 lat. Obecnie większość Urak Lawoi wyznaje religię animistyczną i oddaje cześć duchom przodków, jednak coraz więcej członków ich społeczności przechodzi na Buddyzm lub Chrześcijaństwo.

Gdy obserwuje się biegające po plaży kraby, zawsze w pobliżu widać jakiś kuter nielegalnie łowiący dary morza

Gdy obserwuje się biegające po plaży kraby, zawsze w pobliżu widać jakiś kuter nielegalnie łowiący dary morza




Pierwotnie Urak Lawoi żywili się niemal wyłącznie owocami morza: rybami, skorupiakami, małżami i szkarłupniami, urozmaicając dietę owocami i roślinami znajdowanymi na wyspach. Sporadycznie w drodze wymiany zdobywali ryż i inne produkty z kontynentu. Na swych długich wiosłowych łodziach podążali za pożywieniem, dostosowując sposób i przedmiot połowu do sezonowych zmian w przyrodzie. Ze względu na swą niewielką liczebność (w 1970 r. szacowaną na 500 osób, obecnie ok. 4500) oraz ciągłe zmiany miejsca połowów, żyli w harmonii z przyrodą, nie powodując zagrożenia dla równowagi ekosystemów czy gatunków. Nic dziwnego, że tradycyjnie uważają zasoby morza za niewyczerpalne.

Urak Lawoi nie mają stałych pór posiłków ani nie robią zapasów. Mając zawsze pożywienie w zasięgu ręki jedli, gdy byli głodni, wyznając zasadę – zjeść to, co się dziś złapało. Jedynie w okresie przedłużających się sztormów monsunowych mogło to powodować przedłużające się, kilkudniowe okresy postu. Do dziś wśród Urak Lawoi z grupy wysp Adang praktykowane jest nieodpłatne dzielenie się zdobytym pożywieniem.

Pierwsza fala – polityka międzynarodowa

Niewielka wioska Urak Lawoi na północno-zachodnim skraju Ko Adang

Niewielka wioska Urak Lawoi na północno-zachodnim skraju Ko Adang

Na początku XX w. na archipelag Tarutao łakomym okiem zaczęli patrzeć Brytyjczycy. Aby więc mocniej zaznaczyć prawa Tajlandii do tych wysp, gubernator prowincji Satun postanowił znaleźć tajskich osadników, który mogliby tam zamieszkać. Okazało się jednak, że jest prostsze rozwiązanie – byli tam wszak już Urak Lawoi. Wystarczyło uznać ich za obywateli Królestawa Syjamu (Tajlandii) i zaprosić do osiedlenia się na wyspach. Stało się to w roku 1909. Dopiero w 1940 r. nadano nowym Tajom prawa własności gruntów na wyspach. Założyli wioski, w których przebywali w okresie monsunowych sztormów, a koczownicze życie kultywowali w okresie suchym (stali się więc półnomadami). Jednak nie rozumieli sensu własności prywatnej czy państwowej. W większości szybko za pół darmo wyzbyli się swych aktów własności na rzecz przybyszów z kontynentu. Zadowalało ich prawo do postawienia na lądzie chatki na okres monsunów. Zaledwie ok. 15% Urak Lawoi na tych wyspach do dziś zachowało jakiekolwiek prawa do ziemi. Jednak owo osiedlenie stanowiło pierwszy krok do transformacji stylu życia tych morskich nomadów.

Druga fala – piractwo

Kania bramińska (Haliastur indus) to najczęściej obserwowany ptak drapieżny wzdłuż brzegów morskich Azji Południowo-wschodniej

Kania bramińska (Haliastur indus) to najczęściej obserwowany ptak drapieżny wzdłuż brzegów morskich Azji Południowo-wschodniej

W 1938 r. rząd Tajlandii, szukając miejsca możliwie oddalonego od Bangkoku i dobrze izolowanego, znów zwrócił uwagę na archipelag i największą jego wyspę – Ko Tarutao. W 1939 r. założono tu więzienie dla skazanych za najcięższe przestępstwa. Wkrótce powstała tu też kolonia karna dla więźniów politycznych. Podczas II wojny światowej urwały się drogi zaopatrzenia i łączność więzienia ze światem. Zasoby wyspy nie były w stanie wyżywić kilku tysięcy więźniów i strażników. Aby uniknąć głodu, zaczęli napadać na przepływające statki. Wkrótce odkryli, że proceder ten może przynieść spore korzyści. Uformowały się więc pirackie bandy złożone z więźniów i strażników, które z baz na wyspach archipelagu robiły łupieżcze rajdy na przepływające statki wszelakich bander. W krótkim czasie pobliskie wody zaczęto zaliczać do najniebezpieczniejszych na świecie. W końcu bezradny rząd Tajlandii zgodził się na propozycję pomocy wysuniętą przez Brytyjczyków. Ci w roku 1946 wysłali oddział 300 komandosów, którzy korzystając z pomocy przewodników z plemienia Urak Lawoi przywrócili porządek w archipelagu, skutecznie likwidując pirackie bazy i samych piratów. Wkrótce zlikwidowano też więzienie. Choć Urak Lawoi w większości nie podjęli pirackiego procederu i przyczynili się do jego ukrócenia, te niespokojne lata znacząco wpłynęły na ich życie.

Parking przed domem (łódź zacumowana przed chatą na Ko Adang)

Patay Jeru to w języku Urak Lawoi Plaża Rzewni. Przy niej na Ko Adang znajduje się stacja Parku Narodowego i kamping. Porastające je drzewa jeru (rzewnie skrzypolistne Casuarina equisetifolia) mają wiele zastosowań praktycznych – doskonale się palą, mają bardzo trwałe drewno (jest to jeden z licznych gatunków drzew zwanych drzewem żelaznym), a pasta z ich owoców sfermentowana z moczem ma właściwości halucynogenne.

Trzecia fala – wolny rynek

Jedną z okazalszych jaszczurek, które można spotkać na wyspach Morskiego Parku Narodowego Tarutao, jest gekon toke (Gekko gecko). Dzięki dużej, jak na rozmiary ciała, głowie, jest w stanie polować nie tylko na duże owady, ale i na płazy i gady – w tym i na inne gekony.

Jedną z okazalszych jaszczurek, które można spotkać na wyspach Morskiego Parku Narodowego Tarutao, jest gekon toke (Gekko gecko). Dzięki dużej, jak na rozmiary ciała, głowie, jest w stanie polować nie tylko na duże owady, ale i na płazy i gady – w tym i na inne gekony.

Trwająca wieki izolacja Urak Lawoi zaczęła przechodzić w przeszłość. Na wyspach pojawili się pierwsi obcy osadnicy. Przeróżni handlarze i pośrednicy odkryli, że wykorzystując znajomość wód i ich zasobów przez Urak Lawoi, są w stanie dostarczyć na wiecznie głodne rynki Tajlandii i Malezji tanie i urozmaicone produkty morza. Wytworzenie u morskich cyganów nowych potrzeb nie zajęło wiele czasu. Ryż, ubrania, sprzęt gospodarski, przyprawy, owoce... Aby to zdobyć, trzeba było zacząć sprzedawać – część połowu lub pracę. Wkrótce tradycyjne łodzie wiosłowe zaczęły ustępować miejsca łodziom z silnikiem spalinowym i śrubą na charakterystycznym, długim wale. Jako że nie każdego stać na taki silnik, często właścicielami łodzi są pośrednicy. Oni też zaczęli uczyć Urak Lawoi nowych, bardziej wydajnych technik połowu – np. za pomocą dynamitu czy dużych sieci. Montowane na łodziach kompresory połączone z długimi gumowymi wężami umożliwiły Urak Lawoi nurkowanie i długą pracę (zbieranie płodów morza) na głębokości dochodzącej do 60 m. Połączenie prymitywnej techniki i znikomej wiedzy na temat zasad dekompresji przy nurkowaniu sprawiły, że życie mężczyzn stało się niebezpieczne.

Bogate w ryby łowiska przyciągnęły rybaków ze stałego lądu. Konkurencja małych łodzi i wciąż prymitywnej techniki Urak Lawoi z dziesiątkami dużych kutrów prowadzących rabunkowe połowy – m.in. za pomocą trałowania dna czy nocnych połowów w sieci z wykorzystaniem wabiącego światła – okazała się bardzo trudna. Rozpoczął się wyścig, w którym zarówno morscy cyganie jak i przyroda od początku stali na przegranej pozycji. Zaczęły znikać pierwsze zasoby – żółwie morskie, delfiny, niektóre ryby. Połowy za pomocą dynamitu bezpowrotnie rujnowały bezcenne rafy...

Przejściowe obozowisko Morskich Cyganów na niewielkiej plaży na Ko Tarutao

Górzyste Ko Tarutao jest w większości porośnięte trudnodostępnym, gęstym lasem deszczowym. Dzięki czemu stanowi ostoję dla wielu tropikalnych gatunków.

Czwarta fala – ochrona przyrody

Wśród przybrzeżnych kamieni wysp archipelagu czaple białoskorzydłe (Ardeola bacchus) polują na drobne rybki i bezkręgowce

Wśród przybrzeżnych kamieni wysp archipelagu czaple białoskorzydłe (Ardeola bacchus) polują na drobne rybki i bezkręgowce

Zarówno tworzenie Parku Narodowego jak i ustanawianie obowiązujących w nim zasad odbywało się bez uzgodnień z zamieszkującą go ludnością. Wprowadzono szereg zakazów dotyczących korzystania z zasobów przyrody. Zakazano też osiedlania się na wszystkich wyspach z wyjątkiem Ko Lipe i jednej wioski na Ko Adang. Ograniczenia te zostały odebrane przez Urak Lawoi jako łamanie ich naturalnych praw. „My byliśmy tu pierwsi – to nasze wyspy”. Brak zgody zaowocował oczywiście łamaniem wprowadzonych zasad. To doprowadziło do licznych konfliktów. Wielu strażników Parku zginęło przy próbie egzekwowania prawa. Bywało, że nawet udział w spotkaniach z mieszkańcami wysp kończył się po prosu zastrzeleniem pracowników Parku (po raz ostatni w 1988 r).

Ostatecznie jednak udało się doprowadzić do pewnego rodzaju porozumienia. Urak Lawoi zrezygnowali z połowów ryb za pomocą dynamitu. Niechętnie odstąpili też (przynajmniej oficjalnie) od połowów za pomocą dużych sieci rozstawianych wokół raf lub skał, do których napędzano ryby dzwoniąc pod wodą metalowymi pierścieniami. Teoretycznie zrezygnowali również z chwytania żółwi morskich oraz zbierania wielkich małży – przydaczni (Tridacna spp.), a strażnicy Parku udają, że nie wiedzą, iż obie te grupy zwierząt nadal stanowią jeden z lokalnych przysmaków (niemal wyeliminowano jednak handel tymi gatunkami). Dozwolono połów za pomocą wędek oraz tradycyjnych pułapek ustawianych na dnie (liczba rozstawianych pułapek jest obecnie tak duża, że połów ma skalę przemysłową). Zezwala się też na zbiór jadalnych gniazd jerzyków – salangan indochińskich (Aerodramus fuciphagus germani). Choć obowiązuje zakaz pozyskiwania drewna z lasu (za wyjątkiem pewnej ilości rattanu – kolczastych, pnących palm – do naprawy wspomnianych pułapek), nikt nie sprawdza, skąd Urak Lawoi czerpią paliwo do swoich kuchni. Owo zawieszenie broni jest jednak kruche. Przyrodnicy podkreślają, że Urak Lawoi przestali być elementem zrównoważonego ekosystemu i obecnie skala ich działań powoduje stałe ubożenie zasobów przyrodniczych Parku. Z kolei morscy cyganie wskazują, że o wiele większe szkody powodują duże kutry, które na co dzień prowadzą nielegalne połowy na chronionych wodach. „Prawo jest tylko dla biednych, a bogaty może je łamać”. Rzeczywiście – podczas moich wizyt zawsze w zasięgu wzroku były jakiejś nielegalnie łowiące jednostki. Nawet noce rozświetlone były lampami stosowanymi do połowów. Władze Parku tłumaczą swą bierność brakiem ludzi i sprzętu...

Piąta fala – turyści

Długie łodzie, w języku Urak Lawoi zwane jukok, w ciągu ostatnich kilkunastu lat zmieniły nieco swój wygląd. Dający zbawczy cień daszek z liści palm na babusowym rusztowaniu został zastąpiony przez płótno rozciągnięte na metalowych rurkach, a zamiast wioseł z rufy sterczy śruba na długim wale. Nadal jednak łodzie te mają wiele swoistego uroku.

Długie łodzie, w języku Urak Lawoi zwane jukok, w ciągu ostatnich kilkunastu lat zmieniły nieco swój wygląd. Dający zbawczy cień daszek z liści palm na babusowym rusztowaniu został zastąpiony przez płótno rozciągnięte na metalowych rurkach, a zamiast wioseł z rufy sterczy śruba na długim wale. Nadal jednak łodzie te mają wiele swoistego uroku.

Choć archipelag Tarutao na szczęście nie stał się jeszcze jednym z miejsc masowej turystyki, te rajskie wyspy przyciągają wciąż wzrastającą liczbę gości przedkładających obcowanie z przyrodą nad zatłoczone plaże. Ok. 20 tys. odwiedzających rocznie jest gotowych wydać tu nieco pieniędzy. Urak Lawoi zaczynają dostrzegać to jako szansę. Niektórzy dorabiają sobie czarterując łodzie dla turystów, wożąc ich między wyspami czy organizując całodzienne wycieczki w atrakcyjne miejsca.

Rozwój ekoturystyki budzi nadzieje na pogodzenie się Urak Lawoi z istnieniem Parku i zapewnienie im korzyści z ochrony przyrody, stanowi jednak również zagrożenie. Mieszkańcy wysp chcieliby maksymalnie zwiększyć liczbę odwiedzających, podczas gdy przyrodnicy wskazują, że pojemność turystyczna została już przekroczona i dalsza rozbudowa infrastruktury turystycznej i zwiększenie liczby gości spowoduje nieodwracalne zubożenie chronionych walorów. Na razie udaje się ograniczyć bazę turystyczną do ośrodków należących do Parku na Ko Turatao i Ko Adang oraz poświęconej na rozwój osadnictwa i turystyki Ko Lipe, gdzie zezwolono na istnienie i rozwój prywatnych ośrodków.

Niestety – wszystko wskazuje na to, że wkrótce ten mały raj na ziemi i zamieszkujący go lud obejmie powszechna „globalizacja”. Czy jednak określenie „postęp” będzie w tym wypadku właściwe?

Cyganie morscy z Talo Puya

Z pobytu w Parku Narodowym Tarutao obejmującego archipelag wysp u południowego skraju Tajlandii najbardziej wbiła mi się w pamięć wyprawa do wioski Talo Puya na wyspie Ko Adang. Jest to jedyna tolerowana przez Ko Lipe osada cyganów morskich z plemienia Urak Lawoi na terenie Parku. W okresie monsunów mieszka w niej ok. 150 osób. Od położonej na innym skraju Ko Adang stacji Parku Narodowego najłatwiej dostać się do niej morzem. Zamiast wynajmować łódź, wybraliśmy kilkukilometrowy "spacer" wpław, wzdłuż ciągnących się równolegle do brzegu cudownych raf. Trudno nazwać tę wioskę ładną. Maleńkie domki przykryte blachą, zawsze w zasięgu wzroku od cumujących na plaży łodzi. W cieniu drzew kobiety oddające się popularnemu wśród Urak Lawoi zajęciu - grze w karty. Jednak ta odcięta od świata osada i jej mieszkańcy stanowią żywy dowód na to, że pieniądze nie decydują o szczęściu. Dumni ludzie, pozbawieni jakiegokolwiek majątku w rozumieniu cywilizacji zachodniej, wiodący radosne życie w swoim małym świecie.

Tekst i zdjęcia: Andrzej Kepel


Drzewa spowite jedwabiem

Wiosna w mieście też może nam dostarczyć wielu doznań zmysłowych oraz ciekawych obserwacji. Feerie barw i zapachów kuszą mieszczuchów do spacerów i wcale nie trzeba wyjeżdżać daleko za miasto, żeby podziwiać cuda przyrody. Nie zawsze jednak będą one wywoływać w nas zachwyt. Niekiedy mogą nawet zburzyć nasze poczucie piękna. Gdy wiosna jest ciepła i sucha możemy np. natrafi ć na drzewa lub krzewy pokryte jedwabną przędzą i zupełnie ogołocone z liści.

Spacerując późną wiosną (najczęściej w drugiej połowie maja) w lasach łęgowych lub wzdłuż zadrzewień z czeremchą zwyczajną (Padus avium), możemy zaobserwować dziwne zjawisko. Niektóre z drzew oplecione są (można by rzec: od stóp do głów) białym woalem pajęczyn. Jeśli przyjrzymy się uważniej tym oprzędom, zauważymy, że w miejscach, gdzie są one bardziej zbite, w coś na kształt kołyski (najczęściej w kątach gałązek i liści), wiją się niezliczone ilości małych zielonkawych, czarno nakrapianych gąsienic. Są to larwy namiotnika czeremszaczka (Yponomeuta evonymellus). Ich przysmakiem (a zarazem wyłącznym pokarmem!) są liście czeremchy, które zjadają, aby się przepoczwarczyć i przemienić w drobne, srebrzystobiałe motyle.

Gdy wierzchołek jednego pędu zostanie całkowicie objedzony z liści, gąsienice przenoszą się na następny

Gdy wierzchołek jednego pędu zostanie całkowicie objedzony z liści, gąsienice przenoszą się na następny
Fot. Przemysław Wylegała

Gąsienice namiotników zbijają się początkowo w zwarte grupki

Gąsienice namiotników zbijają się początkowo w zwarte grupki
Fot. Adriana Bogdanowska

Zależne od czeremchy

Namiotnik czeremszaczek jest ścisłym monofagiem, czyli gatunkiem o bardzo wysokiej specjalizacji pokarmowej, odżywiającym się tylko jednym rodzajem pokarmu (w tym przypadku są to liście czeremchy zwyczajnej). Wśród typowych monofagów najczęściej spotkane są pasożyty i tzw. szkodniki.

Z jaj złożonych na wierzchołkach pędów wylęgają się w kwietniu drobne gąsieniczki, zbite początkowo w zwarte grupki. Oprzędy są wtedy jeszcze luźne i przejrzyste. Na tym etapie rozwoju namiotniki zjadają tylko młode, delikatne liście, omijając starsze i sztywniejsze. W tym samym czasie wzmacniają i powiększają wspólny oprzęd. Gdy wierzchołek jednego pędu zostanie dokładnie objedzony, gąsienice przenoszą się na następny. W miarę wzrostu zwiększa się ich zapotrzebowanie na pokarm, a więc i tempo objadania pędów. Podczas żerowania pokrywają oprzędem kolejne gałęzie, nie omijając już mniej smacznych, starszych liści.

Gołożery

Jeśli nie pojawią się żadne naturalne czynniki (np. przymrozki) redukujące liczebność namiotników, z jaj wylęga się duża liczba gąsienic, które intensywnie żerują. Po pewnym czasie zaczyna brakować pokarmu, a drzewa zostają zupełnie ogołocone z liści (stąd nazwa – gołożery). W wielu miejscach widać szkielety drzew całkowicie pokrytych oprzędem. Gąsienice, które nie zdążą się przepoczwarczyć – giną z głodu. Drzewa jednak nie są skazane na zagładę – po kilkunastu dniach wypuszczają nowe liście, którym nic już nie grozi ze strony namiotników.

Gdy wiosna jest ciepła i sucha, może zabraknąć pokarmu dla żerujących gąsienic. Wtedy, w poszukiwaniu gatunku żywicielskiego, wędrują, oplatając przędzą wszystko, co znajdzie się na ich drodze. Mogą to być inne niż czeremcha gatunki drzew i krzewów, na których jednak gąsienice nie żerują. Osobniki, które są już dostatecznie odżywione i gotowe do przepoczwarczenia się, gromadzą się w środkowej części oprzędu i ustawiają pionowo. Wkrótce powstają skupienia kokonów, które zyskują dodatkową osłonę w postaci przędzy wytwarzanej przez najpóźniej przepoczwarczające się gąsienice.

Ochronna przędza

Żerujące gąsienice, spowite oprzędem, chronione są przed wiatrem i deszczem. Poczwarki osłonięte kokonem i pokryte dodatkowymi warstwami przędzy są dobrze zabezpieczone przed atakiem owadów pasożytniczych, np. gąsieniczników (Pimplinae), które nie mogą przeniknąć do ich wnętrza, aby złożyć jaja.

Podobne oprzędy – wykonane przez inne gatunki namiotników (Yponomeutidae) – możemy znaleźć na innych drzewach i krzewach owocowych, np. jabłoniach i głogach

Podobne oprzędy – wykonane przez inne gatunki namiotników (Yponomeutidae) – możemy znaleźć na innych drzewach i krzewach owocowych, np. jabłoniach i głogach
Fot. Przemysław Wylegała

Po ok. 14 dniach z poczwarek wylęgają się smukłe białe motylki, z pięcioma rzędami drobnych punkcików na przednich, srebrzystobiałych skrzydłach. Początkowo unikają one lotu i spędzają czas siedząc nieruchomo na gałęziach, w widocznych miejscach. Gdy grozi im niebezpieczeństwo, odskakują od gałęzi i spadają w dół, albo przemieszczają się „pieszo”. Gdy już jednak zdecydują się użyć swoich skrzydeł, można zauważyć, że tylne (całkowicie zasłonięte w czasie spoczynku) są popielatoszare. Czarny rysunek na przednich skrzydłach stanowi ostrzeżenie dla smakoszy motyli. Namiotniki nie mają jednak wielu wrogów – nie są zbyt chętnie zjadane przez ptaki, ponieważ ich ciała przesiąknięte są aromatycznymi substancjami zawartymi w liściach czeremchy, którymi żywiły się gąsienice. Ich liczebność regulowana jest głównie przez czynniki atmosferyczne, choć nie bez znaczenia jest w tym wypadku również zagęszczenie populacji. Przy masowym pojawie wiele gąsienic głoduje, przez co powstałe z nich motyle są mniejsze i mają mniejsze zapasy substancji odżywczych, niezbędnych do produkcji jaj. Składają ich wtedy mniej, lub w ogóle nie przystępują do rozrodu. W ten sposób niejako same regulują stan liczebny własnego gatunku. W kolejnych latach liczebność populacji rośnie (często gwałtownie), bądź spada (czasami do prawie całkowitego zaniku), w zależności od działających na nią czynników. Jeśli przez kilka lat z rzędu nie wystąpią późne przymrozki – do akcji wkroczą pasożyty, którym również sprzyjają takie warunki atmosferyczne, i zdziesiątkują gąsienice oraz poczwarki namiotników. Nie ma więc powodu, aby człowiek wkraczał w te skomplikowane zależności.

A to, czy takie oplecione białym woalem drzewa lub krzewy nam się podobają, to już zupełnie inna sprawa...

Adriana Bogdanowska


Skrzydlaci mieszkańcy Strugi

Od dawna wiadomo, że doliny dużych rzek, np. Odry czy Warty, są bardzo wartościowe pod względem ornitologicznym. Warto jednak zauważyć, że także znacznie mniejsze rzeki i cieki, których niemało w naszym kraju, są niekiedy zasiedlane przez wiele interesujących gatunków ptaków. Tak jest np. w przypadku Średzkiej Strugi.

Kwitnąca łąka w dolinie Średzkiej Strugi

Kwitnąca łąka w dolinie Średzkiej Strugi
Fot. Paweł Śliwa

Średzka Struga jest niewielkim ciekiem, a w zasadzie rowem melioracyjnym, długości około 20 km, płynącym od Szczodrzykowa w gminie Kórnik do Środy Wielkopolskiej. Koryto Strugi znajduje się w szerokiej na około 200–300 metrów dolinie, zajętej głównie przez użytki zielone i gdzieniegdzie grunty orne. Wiosną w dolinie tworzą się rozlewiska, latem natomiast ciek prawie w całości wysycha. Sąsiednie tereny też są mocno odlesione i intensywnie wykorzystywane rolniczo, przez co są mało atrakcyjne przyrodniczo. Dolina Średzkiej Strugi na ich tle mocno się wyróżnia, stając się swoistą ostoją różnorodności biologicznej i pełniąc jednocześnie rolę korytarza ekologicznego.


Liczne zabagnienia terenu oraz różnej wielkości stare torfianki w wielu miejscach doliny sprawiają, że jest ona także bardzo atrakcyjna dla ptaków lęgowych. Dotychczas stwierdzono, że w całej dolinie gniazduje ponad 60 gatunków. Warto wspomnieć tu choćby o takich jak: bąk (Botaurus stellaris): 6–7 terytorialnych samców, błotniak stawowy (Circus aeruginosus): 6–7 par, gęgawa (Anser anser): do 10 par, żuraw (Grus grus): 2–3 pary, a także o kilku parach rycyków (Limosa limosa), krwawodziobów (Tringa totanus), kszyków (Gallinago gallinago), oraz licznych remizach (Remiz pendulinus) czy wąsatkach (Panurus biarmicus). W dolinie gniazdują także śmieszki (Larus ridibundus), perkozy rdzawoszyje (Podiceps grisegena), zauszniki (P. nigricollis) i perkozki (Tachybaptus ruficollis). Miejsca lęgowe tych ptaków znajdują się wzdłuż całego cieku, ale najwięcej jest ich w okolicach Runowa, Szczodrzykowa i pod Środą Wlkp. Liczba ptaków wyraźnie wzrosła w 2004 roku, gdy pod Szczodrzykowem i Runowem, na skutek zbudowania zastawek, powstały rozległe rozlewiska ze stosunkowo stabilnym poziomem wody. Zostały one zasiedlone przez wiele ptaków (zobacz: Gratka dla ornitologów - SALAMANDRA 1/2004).

Czajka
Fot. Marek Szczepanek

Perkoz dwuczuby
Fot. Marek Szczepanek


Kszyk
Fot. Marek Szczepanek

Zausznik
Fot. Marek Szczepanek

Gęsi podczas przelotu odpoczywające na rozlewisku

Gęsi podczas przelotu odpoczywające na rozlewisku
Fot. Paweł Śliwa

Dolina Średzkiej Strugi odgrywa także ważną rolę dla ptaków gniazdujących poza nią. Dotyczy to np. ptaków drapieżnych, takich jak bielik (Haliaeetus albicilla), kania ruda (Milvus milvus), myszołów (Buteo buteo) i pustułka (Falco tinnunculus), a także bocianów białych (Ciconia ciconia). Wiosenne rozlewiska są również ważnym miejscem postoju dla wielu ptaków wędrownych. Zatrzymują się tu stada kaczek, m.in. rożeńce (Anas acuta), świstuny (A. penelope), płaskonosy (A. clypeata), cyranki (A. querquedula), cyraneczki (A. crecca), gęsi zbożowe (Anser fabalis) i białoczelne (A. albifrons) oraz wiele gatunków ptaków siewkowatych.

Ze względu na swoje wysokie walory, zwłaszcza ornitologiczne, cała dolina zasługuje na ochronę. Obecnie jedynie obszar torfianek i wilgotnych łąk pod Środą Wlkp. podlega ochronie prawnej w formie obszaru chronionego krajobrazu. Trwają prace nad objęciem tą formą ochrony doliny w okolicach Szczodrzykowa i Runowa.

Paweł Śliwa


Ruda murarka, czyli o ochronie pszczół w ogrodach

Pszczoły zapylają kwiaty – stwierdzenie to wydaje się niemal truizmem, ale to właśnie rozwój roślin kwiatowych był motorem ewolucji pszczół. Obydwie grupy organizmów są ze sobą nierozerwalnie związane, zaś wzajemne relacje pszczół z kwiatami są wręcz podręcznikowym przykładem koewolucji. Tak jak wszechobecne są dzisiaj rośliny kwiatowe, tak pospolici powinni być ich zapylacze – obecność właściwych gatunków zapylaczy jest warunkiem „być albo nie być” dla roślin owadopylnych (i vice versa).

Para murarek rudych podczas zalotów. Samca można rozpoznać po białym owłosieniu głowy, dłuższych czułkach i braku gęstej szczoteczki pod odwłokiem.

Para murarek rudych podczas zalotów. Samca można rozpoznać po białym owłosieniu głowy, dłuższych czułkach i braku gęstej szczoteczki pod odwłokiem.

W okolicach o silnie przekształconym środowisku naturalnym dziko żyjące pszczołowate (Apidae) mogą być mocno przetrzebione i nawet przy pomocy hodowanych pszczół miodnych (Apis mellifera) nie zawsze są w stanie uporać się z zapyleniem satysfakcjonującej dla plantatorów liczby kwiatów. Ma to miejsce szczególnie w przypadku dużych skupisk roślin uprawnych. Także wiele gatunków roślin dziko rosnących jest zagrożonych spadkiem liczby wyspecjalizowanych owadów zapylających, który pociąga za sobą spadek produkcji nasion i jest – często niedostrzeganą – przyczyną rzadkości niektórych gatunków roślin. Głównym powodem zaniku popularnych dawniej gatunków pszczołowatych jest stosowanie insektycydów, a także – co nie mniej istotne – wyniszczenie i brak odpowiednich miejsc gniazdowania. Tradycyjne budownictwo, wykorzystujące drewno i trzcinę, a w wielu rejonach kraju także glinę i słomę, umożliwiało wielu gatunkom owadów znalezienie odpowiednich zakamarków do budowy gniazda. Obecnie takie budynki są – może poza skansenami – rzadkością. Wraz z nimi zanikają niektóre gatunki błonkówek (Hymenoptera), jak np. prawnie chroniona i wpisana na Czerwoną Listę porobnica mularka (Anthophora parietina).

Kukułki wśród pszczół

Murarka ogrodowa należy do rodziny miesiarkowatych. Przedstawiciele tej rodziny na tle innych pszczół wyróżniają się masywną sylwetką z dużą głową, często tak szeroką jak tułów lub nawet szerszą. Bardzo znamienną cechą jest obecność szczoteczki na spodniej stronie odwłoka, służącej do zbierania pyłku – stąd pszczoły z tej rodziny określane bywają jako tzw. brzuchozbieraczki. Szczoteczkę taką znajdziemy jednak wyłącznie u samic. Pozbawione są jej również gatunki kleptopasożytnicze – część gatunków miesiarkowatych (w naszej faunie rodzaje szmeronia Stelis, Dioxys i ścieska Coelioxys) wyspecjalizowała się bowiem w podrzucaniu jaj do cudzych, już zaopatrzonych gniazd. Kleptopasożyty są organizmami, które żyją na zasobach zgromadzonych przez inne gatunki, przy czym dość często dochodzi do zabicia przez larwę kleptopasożyta larwy żywiciela. Pod tym względem gatunki takie przypominają kukułki i w języku angielskim są nawet określane jako „cockoo-bees”.

Prostą i łatwą do wykonania konstrukcją są pęczki trzciny lub innych pustych w środku łodyg; dla zabezpieczenia przed opadami warto je umieścić wewnątrz obciętych plastikowych butelek. Najlepiej zawiesić je w miejscu nasłonecznionym.

Prostą i łatwą do wykonania konstrukcją są pęczki trzciny lub innych pustych w środku łodyg; dla zabezpieczenia przed opadami warto je umieścić wewnątrz obciętych plastikowych butelek. Najlepiej zawiesić je w miejscu nasłonecznionym.

Cóż nam zatem pozostaje? Możemy spróbować zachęcić dzikich krewnych pszczoły miodnej do powrotu. W celu zwiększenia liczebności pszczół samotnic z powodzeniem stosuje się sztuczne miejsca lęgowe. Po udanych doświadczeniach z budkami lęgowymi dla ptaków i nietoperzy, nadszedł czas na zastosowanie analogicznych schronień dla zwierząt mniej spektakularnych z racji swej wielkości, ale pożytecznych z punktu widzenia człowieka – owadów. Pszczoły zakładają komórki dla potomstwa w rozmaitych otworach: dziurkach w zabudowie, gliniastych zboczach, korytarzach wyrytych przez chrząszcze w drewnie czy pustych łodygach roślin. W praktyce można je przywabić do trojakiego rodzaju konstrukcji: glinianych bloków z przygotowanymi otworami, drewnianych klocków z nawierconymi dziurkami oraz do pęczków pustych łodyg roślin, takich jak trzcina, rdest czy barszcz. Jeśli zadamy sobie trud sporządzenia takich konstrukcji lęgowych, najprawdopodobniej zostaną one zasiedlone przez murarkę ogrodową (Osmia rufa) – nasz najpospolitszy gatunek z podrodziny miesiarkowatych (Megachilidae). Zwiększenie liczebności populacji murarek jest szczególnie pożądane w warunkach ogrodów i sadów. Ze względu na łatwość namnażania i przenoszenia wyhodowanych kokonów murarka ogrodowa może z powodzeniem pełnić funkcję zapylacza w uprawach otwartych i szklarniowych. W pewnych warunkach samotnie żyjąca murarka jest nawet lepszym zapylaczem niż powszechnie doceniana pszczoła miodna – społeczny gatunek z zaawansowanym systemem przepływu informacji pomiędzy osobnikami.

Larwy (u góry) i kokony (na dole) murarki ogrodowej

Larwy (u góry) i kokony (na dole) murarki ogrodowej

Z czego wynikają jej zalety? Otóż wydaje ona w ciągu roku jedno pokolenie – postacie dorosłe spotkać można w miesiącach wiosennych, między marcem a czerwcem. Jako owad pierwszych dni wiosny murarka jest dobrze przystosowana do niskich temperatur i może pracować w warunkach, w których pszczoła miodna nie jest aktywna. Ponadto murarka jest owadem bardziej od niej ruchliwym i w ciągu tego samego czasu odwiedza większą liczbę kwiatów. U pszczoły miodnej silnie zaznacza się zjawisko wierności kwiatowej, czyli odwiedzanie w czasie „lotu roboczego” kwiatów jednego gatunku rośliny. Raz odkryte źródło pokarmu zbieraczki wykorzystują do końca, prawie nie interesując się innymi kwiatami. W warunkach ogrodu o znacznej różnorodności uprawianych roślin nie zawsze jest to zjawisko pożądane – murarka ogrodowa w trakcie jednej wycieczki może odwiedzać więcej gatunków roślin, maksymalizując prawdopodobieństwo zapylenia wszystkich, a nie tylko jednego z nich.

Po czym rozpoznać murarkę ogrodową?

W Polsce występuje 18 gatunków z rodzaju murarka (Osmia), jednak murarka ogrodowa jest spośród nich zdecydowanie najczęściej spotykana. Osobniki obydwu płci wyróżniają się czerwonawo-brązowym owłosieniem ciała. U samców głowę porasta kępka białawych włosków, podczas gdy głowa samicy jest całkowicie czarno owłosiona, a nadustek (część głowy położona pomiędzy wargą górną a nasadą czułków) zaopatrzony jest w dwa wyrostki przypominające różki. Szczoteczka brzuszna samicy ma barwę rudą. Długość ciała samca wynosi 6–11 mm, samicy 10–16 mm. Ze względu na fakt, że murarka jest gatunkiem samotnym, nie występują zróżnicowane pod względem wyglądu kasty społeczne, takie jak sterylne samice (robotnice) czy płodne samice (królowe).

Samiec murarki rudej jest zupełnie niegroźny, gdyż – tak jak samce wszystkich błonkówek – nie jest uzbrojony w żądło

Samiec murarki rudej jest zupełnie niegroźny, gdyż – tak jak samce wszystkich błonkówek – nie jest uzbrojony w żądło

Murarkę ogrodową cechuje roczny cykl życiowy. Samce wylęgają się do 1–2 tygodni wcześniej od samic. Samice są monandryczne – tj. kopulują tylko raz w życiu. Samiec dodatkowo zabezpiecza sobie ojcostwo przyszłego potomstwa pozostawiając w komorze płciowej czop kopulacyjny i znakując ją przy pomocy substancji zapachowych. Gniazda dla potomstwa murarka buduje w różnego rodzaju kanalikach. Poszczególne komory oddzielone są ścianami ze specjalnej zaprawy sporządzanej z gliny rozrobionej śliną. W obrębie komór samica tworzy kule z pyłku zlepionego nektarem i śliną. W każdym otworze znajduje się kilka komór ułożonych jedna za drugą. Liczba komór w kanale zależy m.in. od jego długości, chociaż zwykle wynosi od 6 do 10. Zaopatrzenie każdej z nich wymaga 10–15 wypraw po pokarm. Jaja zostają złożone pojedynczo do każdej komory na powierzchni kuli pyłkowej. Larwa konsumuje stopniowo zapasy, zaś po ich wyczerpaniu następuje przeobrażenie – larwa przędzie kokon i w nim zamienia się w poczwarkę. Dorosłe owady wylęgają się jeszcze przed zimą, jednak kokony opuszczają dopiero z nadejściem wiosny.

Gliniany „domek” – zastępcze miejsce gniazdowania dla owadów związanych ze ścianami starych budynków – w ogrodzie dydaktycznym w Jerzwałdzie (PK Pojezierza Iławskiego)

Gliniany „domek” – zastępcze miejsce gniazdowania dla owadów związanych ze ścianami starych budynków – w ogrodzie dydaktycznym w Jerzwałdzie (PK Pojezierza Iławskiego)

Samice, mimo samotnego trybu życia, wykazują tendencję do gnieżdżenia kolonijnego – zakładają gniazda w pobliżu miejsc swojego rozwoju, co w efekcie z sezonu na sezon może prowadzić do szybkiego wzrostu takiego skupiska samic i jest rzeczą jak najbardziej pożądaną z punktu widzenia praktyki ogrodniczej, bowiem daje gwarancję powstania trwałej populacji lęgowej tego niezwykle sprawnego zapylacza.

Tekst i zdjęcia:
Andrzej Oleksa
Zakład Ekologii
Uniwersytet Bydgoski

Wybór numeru

Aktualny numer: 2/2023