Na przełomie czerwca i lipca 2005 r. Nadnoteckie Koło PTOP
„Salamandra” zorganizowało nocne liczenia derkaczy – ptaków zagrożonych
wyginięciem w skali globalnej. Badania, obejmujące obszar około 2500 ha (na terenie Nadnoteckich Łęgów, w gminie Trzcianka), wykazały aż 19 odzywających się samców.
Mimo zmian zachodzących w dolinie Noteci, nadal pełni ona ważną rolę jako
ostoja tego gatunku. W czasie wakacji zbierano również dokumentację
przyrodniczą na temat jednego ze starorzeczy Noteci, aby móc objąć je ochroną w
formie użytku ekologicznego. Na badanym terenie stwierdzono gniazdowanie około
30 gatunków ptaków oraz liczne gatunki płazów. Wniosek w tej sprawie trafił już
do Urzędu Gminy Czarnków.
Marek Maluśkiewicz
Na początku września ruszyła nowa wersja internetowego Nadnoteckiego Serwisu Przyrodniczego, w którym można znaleźć m.in. aktualności, galerie zdjęć oraz forum dyskusyjne. Zapraszamy na stronę www.przyroda.most.org.pl.
Marek Maluśkiewicz
Sowy nie należą do ptaków powszechnie lubianych. Kojarzą się najczęściej z nieszczęściem, a ich głos słyszany przede wszystkim nocą uznawany jest za zwiastun tragedii...
Nie wierząc w te wszystkie przesądy, członkowie Nadnoteckiego Koła PTOP „Salamandra”, od kilku lat prowadzą nocne obserwacje tych niezwykłych ptaków. Pod koniec 2004 roku rozpoczęliśmy też realizację projektu ochronnego, poświęconego jednemu z dziewięciu gatunków sów przystępujących w naszym kraju do lęgów – sowie uszatej (Asio otus).
Sowę uszatą, zwaną także uszatką, jak sama nazwa wskazuje, najłatwiej rozpoznać po charakterystycznych uszach. Nie mają one jednak nic wspólnego z narządem słuchu – to tylko kępki piór, których ustawienie jest uzależnione od stanu emocjonalnego ptaka (mogą być też ułożone płasko i wtedy są niewidoczne). I choć podobne uszy posiada również puchacz, to nie sposób pomylić te dwa gatunki. Puchacz jest dwukrotnie większy, gnieździ się w trudno dostępnych lasach i unika obecności człowieka.
Do najważniejszych zagrożeń wpływających na spadek liczebności uszatki należą:
- brak odpowiednich siedlisk (śródpolne laski są często bezmyślnie wycinane),
- intensyfikacja rolnictwa,
- skażenie środowiska,
- płoszenie,
- niszczenie gniazd.
Dorosła uszatka jest koloru rdzawobrązowego, o jasnym spodzie ciała, z ciemnymi prążkami. Długość jej ciała wynosi około 35 cm, zaś rozpiętość skrzydeł dochodzi do 90 cm. Dzięki maskującemu ubarwieniu trudno ją zauważyć. Charakterystyczne „wąsy” (pióra czuciowe znajdujące się przy dziobie), „brwi” oraz szlara (pióra otaczające oczy i dziób) przypominają ludzką twarz. Pisklęta, które opuściły gniazdo wyglądają z kolei jak szare kulki ulepione z puchu. Co ciekawe, już w tym czasie na ich głowach można zauważyć szczątkowe „uszka”.
Uszatki aktywne są głównie w nocy, chociaż polują także o zmierzchu i o świcie. Dzień spędzają na drzewach, przytulone do pnia. Ich obecność można stwierdzić po głosie (samiec odzywa się głuchym, mechanicznym „uu”), a także po wypluwkach – niestrawionych resztkach pokarmu (sierść, pióra, kości, chitynowe pancerzyki owadów), które są zwracane w formie zbitych, kulistych lub wałeczkowatych grudek. Do lęgów przystępują w śródpolnych zadrzewieniach (głównie laskach iglastych), parkach i na skrajach lasów. Nigdy nie budują gniazd samodzielnie – jaja składają najczęściej w opuszczonych gniazdach ptaków krukowatych i drapieżnych.
Młode uszatki mają wyraźną szlarę wokół oczu i robią dość niesamowite wrażenie
Fot. Marek Maluśkiewicz
Pokarm uszatki stanowią głównie przedstawiciele rodziny nornikowatych (Microtidae) – aż 85% pokarmu to nornik zwyczajny Microtus arvalis – oraz myszowatych (Muridae). Ptak ten jest zatem naturalnym sprzymierzeńcem człowieka w walce z tymi uciążliwymi gryzoniami. Jego liczebność jest jednak ściśle uzależniona od ilości pokarmu. W czasie występujących co kilka lat gradacji gryzoni (w tzw. „mysich latach”), obserwuje się liczne lęgi uszatek oraz wyjątkowo wysoką liczbę odchowanych młodych.
Sowa uszata występuje na terenie całego kraju, jest jednak ptakiem stosunkowo nielicznym (ze względu na brak danych trudno określić dokładną liczebność tego gatunku). Krajową populację szacuje się na 7–11 tys. par. W Wielkopolsce w latach 1980–1995 stwierdzono 160 stanowisk lęgowych uszatki. Dziś jej liczebność jest zapewne znacznie wyższa. Można przypuszczać, że na tym obszarze gnieździ się 350 par.
W krajobrazie rolniczym jest coraz mniej miejsc, w których mogą osiedlać się i gniazdować te sowy. Brakuje też starych, opuszczonych przez duże ptaki, gniazd. Wszystkie te czynniki skłoniły nas do działań w kierunku zwiększenia liczebności uszatek. W trakcie realizacji projektu rodziło się wiele pytań. Wiedzieliśmy, że można montować specjalnie skonstruowane kosze wiklinowe, w których te sowy chętnie się gnieżdżą, jednak pojawiały się nowe pytania: na jakiej wysokości je wieszać i jak mocować, albo jaki wpływ na gniazdowanie uszatki mają ruchliwe drogi? Na szczęście nasze wątpliwości ostatecznie rozwiał Ireneusz Kaługa – prezes Towarzystwa Przyrodniczego „Bocian”, które od kilku lat realizuje podobny projekt na terenie Niziny Mazowieckiej.
Pęczki piór przypominające uszy oraz wyraźna szlara są charakterystyczne dla uszatki
Fot. Anna Grebieniow
Celem projektu „Ochrona sowy uszatej w Północnej Wielkopolsce” jest stworzenie nowych miejsc lęgowych dla tego gatunku. Działania prowadzone są głównie w powiatach czarnkowsko-trzcianeckim i pilskim. Członkowie Koła wyszukali potencjalne miejsca gniazdowania uszatek (niewielkie śródpolne zadrzewienia o powierzchni 0,2–3 ha, w wieku 25–45 lat), gdzie zamontowali 30 wiklinowych koszy. Są one bezpieczniejsze od naturalnych gniazd (pisklęta bardzo rzadko z nich wypadają), poza tym wieszane są w miejscach, gdzie niemal nie występują najgroźniejsze dla nich drapieżniki, np. ptaki krukowate, które porywają jaja i pisklęta sów.
Realizacja pierwszego etapu projektu pochłonęła kilkaset godzin ciężkiej pracy i ponad tysiąc przejechanych kilometrów. Okazało się jednak, że było warto. Aż dwa z powieszonych przez nas koszy zostały zajęte przez uszatki, które wychowały w nich w sumie 6 młodych. Jak na pierwszy sezon to bardzo dużo. Przy pozostałych stwierdzono ślady obecności tych sów – pióra i wypluwki – a więc istnieje duże prawdopodobieństwo, że w przyszłości i one zostaną zasiedlone. W najbliższym czasie dowieszone zostaną kolejne kosze. Projekt będzie kontynuowany w 2006 roku.
Marek Maluśkiewicz
Nadnoteckie Koło PTOP „Salamandra”
W listopadzie 2005 r. „Salamandra” ponownie zaprezentowała się podczas Międzynarodowych Targów Ekologicznych POLEKO. Tym razem nasze stoisko znalazło się na terenie jednej z największych imprez edukacyjno-ekologicznych w Polsce – Eko Media Forum. Nasi specjaliści brali udział w imprezach towarzyszących: przeprowadzili wykłady o działalności edukacyjnej „Salamandry” dla nauczycieli, a podczas warsztatów dla dziennikarzy mówili o tym, czego przyrodnicy oczekują od mediów.
Radosław Dzięciołowski
Wraz z nastaniem późnowiosennych upałów, wnętrza fortów, piwnic i wszelkich pokrytych pajęczynami „dziur” tracą atrakcyjność dla chiropterologów, gdyż opuszczają je hibernujące tam nietoperze, z zapałem liczone podczas zimowego monitoringu. Tak jak co roku, również wiosną 2005, członkowie Akademickiego Koła Chiropterologicznego PTOP „Salamandra” w Gdańsku – najdalej na północ wysuniętego przyczółka organizacji – musieli poszukać sobie innego zajęcia.
Ale nowe zadania zwykle pojawiają się same. Świadczy o tym zawsze długa lista podjętych działań interwencyjnych związanych z ochroną nietoperzy. Każdego roku wzdłuż wybrzeża Bałtyku przelatują tysiące nietoperzy odbywających swe sezonowe wędrówki – wiosną na północ i wschód, jesienią na południe i zachód. Do takich wędrowców należą zwłaszcza borowiec wielki (Nyctalus noctula), mroczek posrebrzany (Vespertilio murinus), wreszcie powszechny bywalec ptasich budek w lasach Pomorza – karlik większy (Pipistrellus nathusii); najdalsze przeloty tych zwierząt osiągają niekiedy dwa tysiące kilometrów. Wszystkie nasze nietoperze są – jak żadne inne zwierzęta kręgowe – skrajnie uzależnione od kryjówek dziennych, gdzie chronią się przed okiem, uchem i pazurami drapieżników, jak również przed zimnem, wiatrem i deszczem. Różne gatunki wykorzystują odmienne kryjówki – od dziupli drzew i odstającej kory po strychy i szczeliny w ścianach budynków. Problem w tym, że po całonocnym locie i zastaniu przez brzask w całkowicie nieznanym sobie terenie, znalezienie takiej kryjówki wcale nie jest łatwe. Stąd co roku w ręce naszego Koła trafia kilkanaście nietoperzy, które postanowiły wykorzystać jako motel czyjeś mieszkanie, salę gimnastyczną dużej szkoły czy biuro poselskie pewnego znanego polityka. Niektóre jednak nie znajdowały niczego i lądowały na ścianach domów, wśród kamiennych pustyń nowych osiedli mieszkaniowych czy na chodnikach i trawnikach zabytkowego centrum Gdańska. Karlik większy, który jeszcze kilka lat temu nie był niemal w ogóle notowany w centralnych dzielnicach Trójmiasta, obecnie „zbierany” jest stamtąd regularnie, wyłącznie jednak wiosną i jesienią. Większość takich nieszczęśników jest tylko wyczerpanych i odwodnionych, toteż po kilku dniach rehabilitacji mogą być wypuszczeni w bezpieczniejszej dla nich okolicy, na skraju starych lasów, w pobliżu starej zabudowy i otaczających ją ogrodów. Na takie miejsca najłatwiej natrafić w Górnym Sopocie czy Gdańsku-Oliwie. Niestety część niefortunnych lotników zostaje nam zgłoszona lub dostarczona (np. za pośrednictwem zaprzyjaźnionego Pomorskiego Ogrodu Zoologicznego) dopiero po dłuższym czasie od lądowania i najczęściej są już poturbowane przez koty, sroki czy mewy. Jeśli uda im się przeżyć, ich rehabilitacja wiąże się z leczeniem nieraz ciężkich obrażeń i nie zawsze jest skuteczna. Nie wszystkie nietoperze, które do nas trafiają, należą do gatunków wędrownych. Mroczek późny (Eptesicus serotinus) jest wśród nietoperzy „domatorem”, mieszkającym nieraz całe życie w tym samym budynku i wylatującym na polowanie do sąsiedniego parku. Jego pojawienie się w kryjówkach innego gatunku – człowieka rozumnego (Homo sapiens), wiąże się prawdopodobnie z opuszczeniem zimowego schronienia „nie tą dziurą, którą należy” lub wybudzeniem z dziennego snu przez hałaśliwą ekipę remontową. Po uspokojeniu ludzkiej części lokatorów i obdarowaniu ich ulotkami informacyjnymi, miejskie mroczki (najczęściej żyjące samotnie dorosłe samce) poddane wcześniej gruntownym badaniom*, są zwykle wypuszczane w bezpieczniejszej dlań okolicy.
Wiosną, zwykle znacznie dalej od centrum aglomeracji, samice nietoperzy zbierają się w tzw. kolonie rozrodcze, aby urodzić, wykarmić i wychować młode. Tradycyjnie, bo prawdopodobnie od co najmniej setek lat, wiele takich kolonii zawiązuje się w budowlach wzniesionych przez człowieka. Wbrew powszechnemu mniemaniu, nie są to nigdy ruiny starych zamków, często zaś domy mieszkalne, również całkiem nowe, kilkupiętrowe wille mieszkańców Kaszub i domki letniskowe odwiedzających te tereny gdańszczan. Drobne uciążliwości z tym związane (nieco odchodów widocznych na zewnętrznych ścianach budynków czy ciche popiskiwanie skrytych zwykle wewnątrz dachu zwierząt) skłaniają jednak niektórych właścicieli do desperackiego szukania pomocy – zwykle najpierw w lokalnym urzędzie gminy, straży pożarnej (!), urzędzie wojewódzkim, zoo, w końcu wśród członków naszego Koła. Nadal powszechna w społeczeństwie niewiedza na temat nietoperzy skutkuje nieraz przypisywaniem im poważnej szkodliwości i domaganiem się natychmiastowego usunięcia z budynku tych zwierząt. Odsłonięcie „całej prawdy” o nietoperzach (zwłaszcza o korzyściach płynących dla otoczenia z ich obfitującej w latające owady diety) pomaga zwykle wyperswadować najbardziej drastyczne, niezgodne z prawem i niehumanitarne pomysły. Tak było z liczącą ponad 100 osobników kolonią karlika większego we Wdzydzkim Parku Krajobrazowym, która upodobała sobie drewniany domek letniskowy, dość dawno zbudowany, ale świeżo zakupiony przez pewną trójmiejską rodzinę.
Do rutynowej – zdawałoby się – sytuacji zostaliśmy wezwani dopiero w drugiej połowie czerwca, kiedy w obiekcie znajdowały się nielotne młode. W takich sytuacjach zwykle albo udawało nam się przekonać właścicieli kontrolowanego obiektu do zaprzyjaźnienia się ze skrzydlatymi sublokatorami, albo przynajmniej do tolerowania ich, dopóki kolonia sama nie opuści budynku (wczesną jesienią), po czym byłoby możliwe uszczelnienie dachu. Tym razem zażądano jednak od nas eksmisji bezbronnych stworzeń „jak najdalej” od śródleśnego osiedla. Do połowy następnego miesiąca właściciele planowali rozpoczęcie remontu (termin ten ustalili już z wykonawcą prac), ale ich stanowczą postawę utwierdzał jeszcze paniczny lęk, jaki odczuwali przed maleńkimi, futrzastymi stworzeniami niektórzy członkowie rodziny i ich... pies. Sytuację pogorszył fakt, że na początku pechowi nabywcy domku drobne, okrągłe odchody wysypujące się ze szczelin, przypisywali... myszom. Zerwali więc część wewnętrznego poszycia dachu, co miało fatalne następstwa. Przerażone zwierzęta skryły się w jak najgłębszych szczelinach i odtąd część z nich wieczorem myliła drogę na zewnątrz – wówczas po salonie i sypialni potrafiło latać naraz kilkanaście nietoperzy.
Życzenie eksmisji było oczywiście niemożliwe do spełnienia przed uzyskaniem przez młode nietoperze całkowitej samodzielności, no i przed uzyskaniem stosownych zezwoleń Ministra Środowiska i Wojewódzkiego Konserwatora Przyrody. Pozostało nam złagodzić nieco pokłady negatywnych uczuć użytkowników domku do nietoperzy (przy okazji zbierając niezbędne naukowe dane o samej kolonii), doraźnie wyłapać i wypuścić te, które latały po pokoju podczas naszej wizyty, wreszcie namówić właścicieli do opóźnienia terminu rozpoczęcia prac. Ciasno wypełniony terminarz wykonawcy spowodował przesunięcie całej operacji o dwa tygodnie, tymczasem nasze Koło najzupełniej poważnie zaczęło przygotowywać się (prawnie i technicznie) do pierwszego w swojej historii przeniesienia letniej kolonii nietoperzy oraz zorganizowania im zastępczej kryjówki. Wprost nie posiadaliśmy się z radości, gdy w trzeciej dekadzie lipca okazało się, że po zwierzętach nie ma już śladu (zwyczajnie wyniosły się ze schronienia i rozproszyły) – takie sytuacje zdarzały nam się już wielokrotnie w przypadku karlików, rozpoczynających w tym okresie gody czy, jak w przypadku karlika większego, jesienną wędrówkę.
Na szczęście coraz częściej spotykamy się z bardziej przyjaznymi postawami wobec nietoperzy. Pan Jerzy – właściciel starej, murowanej leśniczówki w okolicach Wdzydzkiego Parku Krajobrazowego – gości pod swym dachem jedną z dwóch znanych w Polsce kolonii rozrodczych nocka łydkowłosego (Myotis dasycneme). Mimo uciążliwości związanych z zajmowaniem przez nią przestrzeni między warstwami dachu, nie tylko godzi się z jej obecnością, ale również z dumą akceptuje obecny status prawny swojego domu. Budynek ten jest bowiem... częścią sieci specjalnych obszarów ochrony Natura 2000. Stanowiska nocków łydkowłosych, jako gatunku zagrożonego w skali Europy, zostają włączone do tej sieci na podstawie unijnej Dyrektywy Siedliskowej. Regularnie kontrolowana przez nasze koło kolonia stale zwiększa swoją liczebność – w roku swojego odkrycia (2002) liczyła około 100, zaś w 2005 już około 390 zwierząt wylatujących wieczorem ze szczelin między dachem a ścianą.
Dzięki współpracy gdańskiej „Salamandry” z Wojewódzkim Konserwatorem Przyrody i Muzeum Historii Miasta Gdańska, wykonano również korzystne dla nietoperzy prace na terenie innego obszaru Natura 2000 – Twierdzy Wisłoujście. Stanowi ona nie tylko jedno z kilku największych w kraju zimowisk nocka łydkowłosego, ale również miejsce hibernacji dziewięciu innych gatunków skrzydlatych ssaków (zobacz: Rekordowe liczby wiszących śpiochów - SALAMANDRA 1/2005). Stan tego XVII-wiecznego obiektu – perły nowożytnej architektury fortyfikacyjnej – jest jednak fatalny, na co wpływ miało m.in. sąsiedztwo niezwykle uciążliwych dla środowiska zakładów przemysłowych. Ratowanie wewnętrznej części Twierdzy, tj. Fortu Carré, przed całkowitą degradacją wymaga gruntownego remontu m.in. narożnych bastionów, grupujących większą część zimujących tu nietoperzy. Oczywiście wszelkie prace są prowadzone poza okresem hibernacji tych zwierząt, kiedy przebywają one już w przytulnych kryjówkach letnich. Cóż to jednak da, jeśli jednym z elementów remontu jest całkowite wypełnienie wszystkich głębszych szczelin, tak chętnie użytkowanych przez nietoperze jako kryjówki? Aby zagwarantować dalsze istnienie największego zimowiska nietoperzy na terenie Gdańska, konieczne było stworzenie zastępczych schronień zimowych na terenie obiektu. Rozwiązaniem okaże się – być może – zwiększenie „pojemności nietoperzowej” jedynego nadającego się do zimowania obiektu fortyfikacyjnego Twierdzy, znajdującego się poza Fortem Carré – tzw. Prochowni (dawnego magazynu prochowego). W jej wnętrzu zimuje zawsze do 30 nietoperzy (w tym co najmniej jeden nocek łydkowłosy) i niemal wszystkie kryją się w kominkach wentylacyjnych w stropie – to jedyne miejsce, gdzie prawdopodobnie nie docierają ręce odwiedzających obiekt wandali. Kierując się projektem sporządzonym przez specjalistów z naszego Koła, Muzeum zleciło latem adaptację Prochowni – zamknięcie wejść specjalnymi kratami, wzniesienie ścian z cegły-dziurawki jako alternatywnych ukryć dla nietoperzy, a także zainstalowanie obszernego zbiornika z wodą, mającego podnieść wilgotność powietrza do poziomu umożliwiającego nietoperzom spędzenie tam zimy. Prace zostały już wykonane i mamy nadzieję, że w kolejnych latach skrzydlate ssaki będą coraz liczniej zasiedlać przygotowane z takim poświęceniem zimowisko.
Owadożerna rosiczka rośnie na glebach ubogich w związki azotowe, stąd jej specyficzne upodobania kulinarne...
Fot. Piotr Socha, FOTO-EKO 2005
Nasza działalność nie ograniczała się jednak do nietoperzowego „pogotowia”. Znalazł się też czas na zaplanowane znacznie wcześniej prace badawcze, które pozwoliłyby poszerzyć wiedzę o przyrodzie regionu. Do działań o tym charakterze należą coroczne obozy naukowo- szkoleniowe w okolicznych parkach krajobrazowych. W tym roku naszym celem stał się Park Krajobrazowy „Dolina Słupi”, gdzie kontynuowaliśmy (i ostatecznie zamknęliśmy) badania prowadzone latem 2004 oraz zimą 2004 i 2005 roku. Jak wszystkie obozy, również i ten polegał głównie na odłowach nietoperzy w sieci rozpięte nad małymi rzekami, kontrolach licznych rozwieszonych tu skrzynek dla nietoperzy i ptaków, wreszcie na kontrolach budynków. Bazą noclegową obozu był pałac w Niepoględziu, gdzie mieści się szkoła podstawowa oraz, prowadzone przez franciszkanina, ojca Ryszarda Iwanowskiego, Europejskie Centrum Ekologiczne. Nawet wystawienie detektora ultradźwięków za okno jednego z naszych pokoi, zapewniało kontakt z nietoperzami – w przypałacowym parku, pełnym starych drzew, polowały borowce wielkie i „śpiewały” terytorialne samce karlika większego. Największą atrakcją obozu była licząca ponad 60 osobników kolonia rozrodcza karlika malutkiego, mająca swoją kryjówkę w umieszczonej na ścianie leśniczówki, pustej, betonowej... głowie jelenia. Zwierzęta wylatywały ze schronienia niewielką szczeliną, w miejscu gdzie kuriozalna figura przymurowana była do ściany – ku rozczarowaniu obserwatorów, którzy liczyli, że będą one wylatywać przez nos. Niestety nozdrza betonowego jelenia były niedrożne, co pozbawiło nas być może widoków bliskich kultowemu filmowi „Miś” Stanisława Barei. Prócz bogactwa parkowych nietoperzy (a stwierdziliśmy tu aż dziewięć gatunków), atrakcją obozu był spływ kajakowy krętymi, wartkimi meandrami rzeki Słupi, wśród starych lasów łęgowych, łąk oraz tysięcy delikatnych, tańczących nad taflą wody ważek: świtezianki błyszczącej (Calopteryx splendens) i świtezianki dziewicy (C. virgo).
Mieniące się granatem i zielenią świtezianki urozmaicały nam przeprawę przez rzekę
Fot. Andrzej Kepel
O ile obóz w Dolinie Słupi odbywał się pod znakiem słonecznej pogody, a nawet upałów, o tyle kolejne nasze letnie przedsięwzięcie tonęło w deszczu, mgle i spadającej „na łeb na szyję” temperatury. Ulokowani na poddaszu domku myśliwskiego przy leśniczówce w Mirachowie przemierzaliśmy rozległe torfowiska rezerwatów „Kurze Grzędy” i „Staniszewskie Błoto”. Celem kolejnego obozu naszego Koła było zgromadzenie danych o faunie ssaków tych obiektów – nie tylko nietoperzy, ale też gryzoni i ryjówek, stąd nasza praca polegała również na regularnym kontrolowaniu dziesiątków pułapek żywołownych, rozstawionych w różnych zakątkach obu rezerwatów, oraz rozpoznawaniu, odnotowywaniu i wypuszczaniu na wolność stworzeń, które skusiły się na ukrytą w żywołówkach przynętę. Nie było to łatwe zadanie, zwłaszcza dla początkujących. Dorosła mysz leśna (Apodemus flavicollis) potrafi skutecznie wyślizgnąć się między palcami dłoni przed rozpoczęciem oględzin czy też odbić się od dna worka, do którego ją włożono, a następnie oddalić się z miejsca niefortunnej przygody niemal metrowymi susami przywodzącymi na myśl kangura. Badania prowadzone podczas naszego obozu stanowiły kontynuację prowadzonych w zeszłym roku (m.in. przez autora niniejszego tekstu, a także cały sztab pomorskich i lubelskich naukowców) prac nad planami ochrony obu rezerwatów. Zgromadzono wówczas liczne dane na temat występujących w nich owadów, ptaków, ssaków, roślin, porostów, wreszcie problemów i metod ochrony torfowisk, zdegradowanych przez trwające niemal 100 lat melioracje, które wraz z wynikami tegorocznego obozu zostaną opublikowane w przygotowywanej na przyszły rok książce. Jak zawsze, badania terenowe dają też okazję do zapoznania się ze skarbami przyrody nie związanymi bezpośrednio z naszą pracą, choćby bogatą populacją owadożernej rośliny – rosiczki okrągłolistnej (Drosera rotundifolia) – masowo porastającej na torfowisku miejsca zryte przez buchtujące dziki. Niewątpliwą atrakcją było zresztą samo swobodne poruszanie się (dzięki stosownemu zezwoleniu Wojewódzkiego Konserwatora Przyrody) po dziesiątkach hektarów boru bagiennego i otaczającego niewielkie jeziorka tzw. pła – trzęsącego się pod nogami, pływającego dywanu utworzonego przez mchy torfowce (Sphagnum spp.). Poczucie wyjątkowości (nikt poza nami nie ma prawa tu wchodzić...) bywa demoralizujące, jednak szybko zostaliśmy wyleczeni z tego stanu, gdy zobaczyliśmy wystające zza każdego krzaka głowy mieszkańców okolicznych wsi, bezkarnie zbierających tam jagody i za nic mających wszelkie rezerwaty, zakazy i zezwolenia. Szybko przekonaliśmy się też, że zbyt widoczne oznakowanie żywołówek w terenie zachęcało do bezterminowego pożyczania ich przez zbieraczy, a nawet spowodowało wrzucenie części pułapek do bajora wykopanego przez dziki. Może byli to miejscowi obrońcy praw zwierząt walczący z „bezdusznymi przyrodnikami”? Mimo tych uciążliwych lecz zabawnych przecież incydentów, opuściliśmy Mirachowo w dobrych humorach, zastanawiając się już, co przyniesie nam kolejny sezon.
Mateusz Ciechanowski
Akademickie Koło Chiropterologiczne PTOP „Salamandra” w Gdańsku
Serdecznie dziękujemy Pani Bożenie Sikorze – Dyrektorowi Parku Krajobrazowego „Dolina Słupi”, oraz wszystkim pracownikom Parku za wsparcie i umożliwienie organizacji obozu, a także ojcu Ryszardowi Iwanowskiemu i Nadleśnictwu Kartuzy za gościnę i cierpliwe tolerowanie naszej ekipy.
*) Badania
polegają na określeniu gatunku, płci, wieku, statusu rozrodczego (np. tego, czy
samica karmi aktualnie młode) oraz zmierzeniu długości przedramienia i
zważeniu. Dane te są nie tylko ważne dla nauki, ale również umożliwiają
oznaczenie na bieżąco kondycji nietoperza i podjęcie decyzji o dalszej dlań pomocy.