Jedna z ekip alpinistów zabezpieczających szczeliny w poznańskim bloku przeznaczonym do ocieplenia
Fot. Andrzej Batycki
Polskie Towarzystwo Ochrony Przyrody „Salamandra” w porozumieniu ze Spółdzielnią Mieszkaniową „Osiedle Młodych” w Poznaniu prowadziło wiosną prace mające na celu zabezpieczenie przed gniazdowaniem ptaków w 34 blokach, które miały być w tym roku ocieplone.
Prace, prowadzone przez kilkunastu specjalnie przeszkolonych
pracowników wysokościowych i pod nadzorem ornitologów, miały zapobiec
niechybnej śmierci piskląt w remontowanych budynkach. W tym celu potencjalne
miejsca gniazdowania – wszelkie otwory i szczeliny – zostały zabezpieczone
styropianem i pianką monterską. Inicjatywa, z jaką wyszła Spółdzielnia „Osiedle
Młodych”, jest pierwszą tego typu w Poznaniu. Na szczęście wiosna tego roku się
spóźniła i prace udało się zakończyć przed wprowadzeniem się ptaków.
Przemysław Wylegała
W poprzednich numerach Magazynu informowaliśmy o rozpoczętym przez PTOP „Salamandra” programie przywracania polskiej faunie wymarłego w naszym kraju ssaka – susła moręgowanego. Wypuszczone po raz pierwszy w roku 2005 r. na wolnościowym stanowisku w Kamieniu Śląskim susły doskonale przezimowały (mimo bardzo długiej i ostrej zimy) i wiosną z pełnym zaangażowaniem zabrały się za odbudowywanie populacji, czyli za gody, a potem wychowywanie młodych. W roku 2006 w dwóch turach udało się nam też wypuścić na łąkach koło Kamienia kolejne 100 osobników pochodzących z hodowli w poznańskim ZOO.
Podczas obozu monitoringowego, przeprowadzonego w lipcu w miejscu reintrodukcji, udało się odnaleźć aż 400 używanych suślich nor! Potwierdzono też, że na stanowisku tym występują licznie inne rzadkie gatunki roślin (np. goryczka krzyżowa) i zwierząt (np. wąż gniewosz), które także korzystają z ochrony zapewnianej siedlisku susłów.
Andrzej Kepel
Urodził się w środku zimy 2004 r. w parku narodowym Adamello-Brenta w północnych Włoszech, jako syn przymusowych przesiedleńców ze Słowenii – Jose i Jurki. Po rodzicach nadano mu niezbyt atrakcyjne imię JJ1, a jego brata bliźniaka nazwano JJ2. Później, gdy stał się sławny, prasa próbowała nadać mu jakiś bardziej oryginalny przydomek – np. Beppo albo Petzi, ale ostatecznie wiosną 2006 roku przykuł uwagę mediów jako Bruno – skutecznie rywalizując o miejsce w serwisach telewizyjnych i w gazetach z Mistrzostwami Świata w piłce nożnej, które zresztą odbywały się w tym samym kraju, w którym popełnił większość swych zbrodni, w którym ostatecznie zginął i w którym jego doczesne szczątki mają zostać eksponowane ku uciesze gawiedzi jako widomy dowód, że w XXI wieku bycie odważnym rozbójnikiem nadal wywołuje sympatię ludu, lecz na dłuższą metę nie popłaca.
Bohater tej opowieści jest misiem, a właściwie niedźwiadkiem brunatnym (Ursus arctos). Jego rodzice zostali sprowadzeni do południowego Tyrolu ze Słowenii, w ramach pięcioletniego programu przywracania tego gatunku faunie Włoch. Jak to zwykle u niedźwiedzi bywa, wychowała go samotnie matka, co okazało się mieć fatalne skutki dla jego przyszłości. Sama przyzwyczajona do obecności ludzi i dokarmiana przez nich (miewała z tego powodu „zatargi z prawem”), nie nauczyła swoich pociech strachu przed dwunożnymi istotami i szacunku do ich własności. Pierwszy w kłopoty popadł jego brat bliźniak – JJ2. Krótko po usamodzielnieniu udał się do Szwajcarii, gdzie udowodniono mu zabicie kilku owiec i gdzie latem 2005 r. wszelki słuch o nim zaginął.
Bruno przeczekał kolejną zimę we Włoszech i dopiero wiosną 2006 r. ruszył w świat szukać sobie swojego miejsca na ziemi. Był jeszcze za młody, by interesowały go panienki – niedźwiedzice. Zresztą nie miałby u nich większych szans. Jako podrostek o wadze niewiele ponad 100 kg nie mógłby rywalizować z dorosłymi samcami, które w Europie osiągają nawet ponad 300 kg. Za to niewątpliwie lubił dobre jedzenie i piesze wędrówki.
4 maja Bruno przekroczył granicę włosko-austriacką. Niestety, nie upłynął nawet tydzień, a nasz bohater postanowił porzucić życie praworządnego, nieśmiałego misia i wejść na drogę występku. Stało się to 10 maja w prowincji Vorarlberg. Początkowo działał dość nieporadnie – gdy włamał się do zagrody w miejscowości Galgenul powyżej St. Gallenkirch, najpierw poranił osiem owiec, zanim udało mu się jedną zabić. Jednak już w 24 godziny później w pobliskim Gargellen po włamaniu się do innej zagrody zabił owcę jednym uderzeniem łapy. Następnie wędrując przez Lechtal zbliżał się do granicy z Niemcami. 18 maja bawarski minister ochrony środowiska Werner Schnappauf ogłosił, że serdecznie zaprasza wędrującego misia na gościnną ziemię niemiecką. Pomimo późniejszego zainteresowania prasy, żadnemu dziennikarzowi nie udało się przeprowadzić z Brunonem wywiadu. Przy zwłokach nie znaleziono też żadnych notatek – nie dowiemy się więc już nigdy, jaki wpływ na decyzję misia o kierunku marszu miało zaproszenie niemieckiego polityka. Tym niemniej po tym, jak na pożegnanie 19 maja włamał się do ula w miejscowości Pflach, 20 maja jako pierwszy wolny niedźwiedź od ok. 170 lat wkroczył do Niemiec, maszerując w kierunku Garmisch-Partenkirchen (ostatni żyjący na wolności niedźwiedź został zastrzelony w Niemczech wg różnych źródeł w roku 1835, 1836 lub 1838). Mimo że już pierwszego dnia po drodze zabił trzy owce, powitanie było niemal entuzjastyczne. Gdy jednak już nazajutrz zabił kolejne cztery owce i włamał się do zagrody dla drobiu, minister Schnappauf ogłosił, że JJ1 jest „niedźwiedziem kłopotliwym” i wydał zezwolenie na jego odstrzał w Bawarii. Niezwłocznie prasa okrzyknęła tego polityka „ministrem kłopotliwym”. Podniosły się liczne głosy w obronie wędrującego rozbójnika, wskazujące na mniej drastyczne metody rozwiązania problemu. Mimo że już nazajutrz po Bawarii, także w części niemieckiego Tyrolu, wydano myśliwym pozwolenie na strzelanie do spotkanego niedźwiedzia, Bruno udał się właśnie do Tyrolu. Spotykano go tam w różnych rejonach kilkukrotnie – widywali go myśliwi i kierowcy samochodów. 26 maja znaleziono dwie zabite kozy, a 27 maja w nocy o mało nie spowodował poważnego karambolu na autostradzie. Gdy na jakiś czas zatrzymał się w bezpiecznym, bo objętym ochroną Parku Alpejskim Karwendel, rozgorzała wielka debata, co zrobić z „kłopotliwym” misiem. W międzyczasie naukowcy poddali badaniom genetycznym nieco sierści, którą młodociany przestępca zostawił gdzieś po drodze. Dzięki temu 30 maja świat poznał jego dokładne personalia.
Kolejny miesiąc to niezwykła historia o pogoni i ucieczce, brawurze i wytrwałości, zawziętości i sprycie. Władze postanowiły, że muszą tego niedźwiedzia złapać – „żywego lub martwego”, choć ze względu na opinię publiczną pierwszeństwo dano metodom, które miały pozostawić niespodziewanego gościa przy życiu. Zmobilizowano wielkie środki. Z Finlandii przyleciała grupa tropicieli ze specjalnie przeszkolonymi psami, których zadaniem było odszukać Bruna i wystawić go na strzał pociskiem usypiającym. Sprowadzano ze Stanów lub budowano na miejscu specjalne pułapki, prowadzono poszukiwania z helikoptera... Szacuje się, że koszty prób schwytania misia żywcem grubo przekroczyły 125.000 Euro. Wszystko na nic!
Bruno JJ1 nigdy nie stanie się dorosłym niedźwiedziem, jak ten na zdjęciu. Wypchany, stanie w monachijskim muzeum przyrodniczym w Nymphenburgu, na wystawie Ludzie i Przyroda, obok swojego poprzednika zastrzelonego 170 lat wcześniej.
Fot. Renata i Marek Kosińscy
Bruno okazał się uciekinierem doskonałym. Jego umiejętności przetrwania nie powstydziłby się Robin Hood ani Rambo. Klucząc na pograniczu Austrii i Niemiec, wodził za nos tropiących. Widywano go niemal codziennie – ale zawsze w innym, i zawsze niespodziewanym, odległym od poprzedniego miejscu. To płynął sobie przez jezioro, to przebiegł przez szosę, to wymienił przeciągłe spojrzenie z jakimś myśliwym. Raz wszedł do Bawarskiego kurortu Kochel am See, by sobie ostentacyjnie chwilę posiedzieć na wprost komisariatu policji, a następnie zniknąć, nim stróże porządku zdążyli dojść do siebie i zareagować. Pogoń trwała już po obu stronach granicy. Kilkukrotnie fińskim tropicielom udało się go osaczyć, ale zawsze zanim zjawił się snajper, który miał go czasowo uśpić, udawało mu się jakoś wymknąć otaczającym go psom.
Trzeba przy tym uczciwie przyznać, że Bruno nie zadowalał się samą zabawą w kotka i myszkę (miszkę?) z armią tropiących go ludzi. Cały czas grał im dodatkowo na nosie pozostawiając wszędzie gdzie się pojawił zabite owce, kozy, jelenie, drób, a nawet króliki i jedną świnkę morską. „Przeciwnicy zastrzelenia niedźwiedzia powinni martwić się także o los niewinnych królików”, grzmieli co bardziej demagogiczni politycy. Choć zbliżał się dość często do ludzkich siedzib – w poszukiwaniu kurników czy pasiek – nigdy jednak nie zdecydował się zaatakować ludzi. W „Die Welt” zamieszczono komentarz, że jeśli w końcu zaatakuje jakiegoś człowieka, będzie usprawiedliwiony, biorąc pod uwagę że 58% mężczyzn i 42% kobiet w tym kraju cierpi na nadwagę. „Którego poważnego niedźwiedzia nie kusiłby widok milionów otyłych Niemców?”, pytała gazeta.
Charakterystyczne dla naszych czasów jest to, że tę „wielką ucieczkę” niemal na żywo relacjonowały wszystkie media – nie tylko w Niemczech i Austrii, ale w całej Europie, a nawet na świecie. Większość ludzi kibicowała niesfornemu zabójcy owiec. Na ulicach Niemiec modne stały się koszulki z napisem „Nie złapiecie mnie”. W Internecie pojawiły się gry komputerowe z Brunonem w roli głównej. Losy niedźwiedzia można było śledzić na wielu specjalnych witrynach internetowych w rozlicznych językach. Hasło „JJ1” pojawiło się w Wikipedii (wolnej encyklopedii internetowej). Zaczęły powstawać na ten temat piosenki i dowcipy... Niezwłocznie też znaleźli się tacy, którzy postanowili na brunomanii zarobić. Ruszyła produkcja różnych modeli pluszowego Brunona – cena takich maskotek wynosi od 40 do 120 Euro za sztukę. Jedna z brytyjskich firm ubezpieczeniowych postanowiła się zareklamować, oferując, że będzie płacić odszkodowania za wszystkie poczynione przez Brunona szkody... Przyjąć Brunona na „dożywocie” zaoferowało się kilka różnych zwierzyńców, ogrodów zoologicznych czy ośrodków hodowlanych.
W końcu 24 czerwca zapadł wyrok: „strzelać, aby zabić”. Uznano, że dalsze próby schwytania Bruna żywcem nie mają sensu. Pochłaniają zbyt wielkie środki, a nie dają żadnego rezultatu. 26 czerwca 2006 r. o świcie zauważono niedźwiedzia w górach Rotwand w pobliżu jeziora Spitzingsee w południowej Bawarii. Powiadomiono myśliwych. Trzech z nich wkrótce przyjechało na miejsce i o 4:50 rano jednemu z nich udało się pojedynczym strzałem z odległości 150 m zabić Bruna.
Po śmierci kontrowersyjnego niedźwiedzia emocje z nim związane wcale nie opadły. Politycy wykorzystują go w swoich kampaniach – np. apelując o dymisję osób, które wydały na Brunona wyrok. Niektóre organizacje skierowały sprawę do prokuratury, twierdząc, że decyzję podjęto z naruszeniem prawa. Władze Bawarii nie zdecydowały się ujawnić personaliów trzech myśliwych, którzy wzięli udział w ostatnim polowaniu na misia, tłumacząc to obawą o ich życie w związku z groźbami ekstremistów. Czy Bruno musiał zginąć? Czy w lufie zamiast ostrego naboju nie mogło być strzykawki ze środkiem usypiającym? Czy niedźwiedź sam wolał zginąć w chwale, zamiast spędzić resztę życia w niewoli? Tego rodzaju pytania pojawiają się jak grzyby po deszczu. Na pewno jeszcze przeczytamy o tym niedźwiedziu niejeden artykuł czy książkę i obejrzymy niejeden film...
Historia smutna, na pewno sensacyjna, może trochę wzruszająca. Ale czy ma morał? Poprzez swoją odyseję Bruno JJ1 wydaje się nam mówić: „O naiwni! Myślicie, że panujecie nad przyrodą, tymczasem jedno z najbogatszych państw świata, wraz z całą swoją techniką XXI wieku i pomocą zagraniczną, nie było w stanie przez miesiąc złapać jednego młodego, głupiego misia, który w dodatku specjalnie się nie ukrywał! Wydaje się wam, że panujecie nad światem, a nie potraficie zapanować nawet nad pojedynczym zwierzęciem inaczej niż za pomocą kuli! Chcecie sobie czynić Ziemię poddaną, a ja się Wam nie poddałem! A po mnie przyjdą inni. I musicie albo wszystkich nas pozabijać, albo pogodzić się i uwzględnić, że obok Was istnieje dzika przyroda, która wcale nie chce słuchać Waszych praw, bo jej prawa są odwieczne i Wy też im podlegacie.”
Andrzej Kepel
Ramona Bunkus
Członkowie Nadnoteckiego Koła PTOP „Salamandra” podobnie jak w roku ubiegłym, w czerwcu liczyli derkacze odzywające się nad Notecią (w gminie Trzcianka). Na badanym terenie (2500 ha) dominują niewypasane łąki i nieużytki, poprzecinane pojedynczymi zadrzewieniami i torfiankami. Stwierdzono tu ponad 30 odzywających się ptaków, czyli prawie dwukrotnie więcej niż w trakcie ubiegłorocznego liczenia. Dodatkowo udało się zaobrączkować dwa derkacze. Były to pierwsze ptaki tego gatunku, które oznakowano w dolinie Noteci.
Marek Maluśkiewicz
Naukowcy z Uniwersytetu St. Andrews odkryli, że delfiny wykorzystują gwizdy jako sygnały, które je identyfikują. Zwierzęta te rozpoznają się nie po brzmieniu głosu, lecz po treści informacji przekazanej za pomocą melodii gwizdu.
Badacze nagrywali piski delfinów butlonosych (Tursiops truncatus), wprowadzali nagrania do komputera, a następnie tak przetwarzali, aby zachować melodię, ale pozbawić dźwięk indywidualnych cech poszczególnych delfinów. Gdy odtwarzali takie sztucznie syntetyzowane dźwięki okazało się, że delfiny rozpoznawały, gdy emitowano im zawołanie rozpoznawcze ich krewnych. Oznacza to, że delfiny, podobnie jak ludzie, potrafią wymieniać między sobą informacje za pomocą abstrakcyjnych symboli przedstawianych za pomocą dźwięków.
Ramona Bunkus