Polskie Towarzystwo Ochrony Przyrody „Salamandra”
 


Śnieżyce zwiastujące wiosnę

Bardzo wczesną wiosną, kiedy nocą wciąż jeszcze zdarzają się przymrozki, o tym, że zima opuściła nas na dobre, świadczą niezbicie białe kobierce kwiatów śnieżycy wiosennej (Leucojum vernum), zwanej też gładyszkiem lub śniegółką. Pod względem przyrodniczym panuje wtedy jeszcze pora zwana przedwiośniem.

Śnieznobiale kwiaty śniezyc ozdobione są zółtymi lub zielonymi plamkami i przypominają trochę abażurki
Fot. Adriana Bogdanowska

Śnieżyca jest silnie trującą rośliną cebulową (zawiera alkaloidy: leukoinę, galantaminę i likorynę), która zakwita często jeszcze zanim zniknie śnieg. Jej słodko pachnące białe kwiaty, przypominające trochę abażurki z delikatną żółto lub zielono nakrapianą falbanką, zlewają się wtedy ze śnieżnobiałym tłem. Należy do rodziny amarylkowatych. Pęd kwiatowy wraz z liśćmi wyrasta bezpośrednio z ziemi (ich długość nie przekracza zwykle 30 cm). Na jego szczycie znajduje się najczęściej jeden kwiat.

Roślinę tę najłatwiej spotkać w cienistych, wilgotnych lasach górskich i podgórskich, a w Polsce najliczniejsza jest w Sudetach i Karpatach Wschodnich, gdzie występuje charakterystyczna odmiana z dwoma kwiatami na łodyżce. Przez nasz kraj przebiega północna granica zasięgu tego gatunku.

Zarówno pęd kwiatowy, jak i liście wyrastają bezpośrednio z ziemi

Zarówno pęd kwiatowy, jak i liście wyrastają bezpośrednio z ziemi
Fot. Adriana Bogdanowska

Ogromne połacie kwitnącej śnieżycy wiosennej (ok. 3 ha) możemy jednak podziwiać także w Wielkopolsce. Dla ochrony jednego z jej nielicznych stanowisk, niedaleko Murowanej Gośliny, utworzono w 1975 roku rezerwat „Śnieżycowy Jar”. Jest on położony nad brzegami strumienia, w malowniczym wąwozie znajdującym się na terenie Nadleśnictwa Łopuchówko, w pobliżu wsi Uchorowo. Obszar, który zajmuje śnieżyca, z roku na rok się poszerza. W roku 2002 postanowiono więc zwiększyć powierzchnię rezerwatu. Obecnie wynosi ona ponad 4 ha. Pojawienie się na tym terenie śnieżycy wiosennej owiane jest mgiełką tajemnicy. Podejrzewa się nawet, że posadziła ją tu niegdyś ręka ludzka, gdyż na mapach sprzed ponad stu lat w ogóle nie ma w tym miejscu lasu. Ciekawe jest też stałe przesuwanie się granic areału, na którym ta roślina tutaj występuje. Z powodu ogromnej wrażliwości na wydeptywanie odsuwa się ona od drogi, jednocześnie zasiedlając nowe obszary – m.in. dzięki pomocy cieków wodnych, które przenoszą nasiona i cebulki. Kwiaty śnieżycy zapylane są przeważnie przez pszczoły, a w rozsiewaniu jej nasion pośredniczą mrówki. Rozmnaża się ona również wegetatywnie wytwarzając cebulki potomne, które oddzielając się od rośliny macierzystej, tworzą wokół niej nowe rośliny.

Na ścieżce w rezerwacie

Na ścieżce w rezerwacie
Fot. Andrzej Kepel

Ze względu na rzadkość występowania śnieżyca wiosenna objęta jest ścisłą ochroną prawną. Szczególnym dla niej zagrożeniem jest masowe zrywanie kwiatów, jak również wykopywanie całych roślin i przenoszenie ich do ogródków przydomowych. W wielu rejonach doprowadziło to do całkowitego zaniku stanowisk tego gatunku. Obecnie w sprzedaży dostępne są hodowlane odmiany śnieżycy, co powinno zapobiec pozyskiwaniu jej z naturalnych siedlisk.

Nie deptać!

Nie deptać!
Fot. Andrzej Kepel

Tablica informacyjna przy wejściu do rezerwatu

Tablica informacyjna przy wejściu do rezerwatu
Fot. Andrzej Kepel

Wszystkich, którzy po długiej zimie zatęsknią do wiosny, zachęcam do odwiedzenia „Śnieżycowego Jaru”, gdzie można jeszcze podziwiać tę rzadką i piękną roślinę. Najłatwiej tam dojechać od strony wsi Starczanowo (ok. 6 km od Murowanej Gośliny).

Śnieżycowy Jar w pełni rozkwitu

Śnieżycowy Jar w pełni rozkwitu
Fot. Adriana Bogdanowska

W tym roku śnieżyce zakwitły dopiero pod koniec marca, a więc o dwa tygodnie później niż zwykle, co mogło być spowodowane przeciągającymi się mrozami. Ze względu na suszę, rośliny były początkowo niewielkie, a ich kwiaty na tle zeszłorocznych liści buków sprawiały wrażenie płatków śniegu. Kwitnienie śnieżyc trwa tylko 2–3 tygodnie, co warto wziąć pod uwagę wybierając się do tego malowniczego zakątka, gdyż łatwo można się spóźnić.




Adriana Bogdanowska


Szara, ale nie myszka

Wiele razy, błąkając się po rozmaitych stawach i bajorkach, obserwowałem dzieciarnię znajdującą rozrywkę w płoszeniu przesiadujących na brzegu żab zielonych. Młodzi „bohaterowie” głośno wymieniali spostrzeżenia na temat wielkości „potworów”, które mimo całej ich straszności udało im się zmusić do ucieczki. Jeżeli okaz był wyjątkowo duży, zasługiwał na komentarz w rodzaju „Ty, widziałeś? Ale ROPUCHA!”. W tym miejscu pozwolę sobie na stwierdzenie, że cykl rozwojowy żab nie przebiega od jaja, następnie kijanki, przez żabkę, żabę aż do ropuchy. Krótko mówiąc, ropucha to nie wyjątkowo duża żaba. Zdarzało mi się także nad stawami, w których aż kotłowało się od szarawych albo oliwkowobrązowych płazów, widywać innych (a może tych samych) młodzieńców zafascynowanych nieprzebranym mnóstwem „ŻAB”. A to właśnie były ropuchy! Swoją drogą, aktywność dzieciaków nie zawsze ograniczała się do krzyczenia i płoszenia... Cóż, wtedy ja musiałem przekonać ich, że nie są aż takimi bohaterami. Ale wracając do rzeczy – nie wszystko, co siedzi w wodzie, jest nieduże, oślizgłe i nie ma ogona, to żaba. I, jak wspomniałem, duża żaba to nie ropucha. Zatem co to jest ta ropucha? Odpowiedź jest prosta – ano, ropucha to... ropucha.

W Polsce spotkać możemy trzech przedstawicieli rodziny ropuchowatych (Bufonidae), należącej do rzędu płazów bezogonowych (Anura): ropuchę zieloną (Bufo viridis), ropuchę paskówkę (Bufo calamita) i – najbardziej pospolitą – ropuchę szarą (Bufo bufo).

Wszystkie ropuchy mają poziomą źrenicę oka i m.in. po tym można je łatwo odróżnić od innych gatunków płazów bezogonowych

Wszystkie ropuchy mają poziomą źrenicę oka i m.in. po tym można je łatwo odróżnić od innych gatunków płazów bezogonowych
Fot. Andrzej Kepel

To właśnie ropuchy szare, masowo gromadzące się w zbiornikach wodnych na gody, brane były przez młodzież za żaby. Swoją polską nazwę, jak łatwo się domyślić, ropucha szara zawdzięcza ubarwieniu. W istocie ropuchy szare niekoniecznie muszą być szare. Barwa grzbietu może być szarawa, w kolorze wilgotnej ziemi, ale także brązowa aż do oliwkowej, upstrzona bardzo drobnymi, ciemniejszymi plamkami. Strona brzuszna jest zawsze jaśniejsza, biaława, brudnoszara. Takie ubarwienie stanowi dobry kamuflaż, zarówno na tle ziemi w ogrodzie, na polu, jak i wśród leśnej ściółki, a więc w środowiskach lądowych, w których te płazy żyją. Ubarwienie grzbietowej strony ciała młodych ropuch jest nieco bardziej czerwone, czasem ceglaste. Trzeba przyznać, że zarówno pod względem ubarwienia, jak i brzmienia głosu godowego Bufo bufo jest prawdziwą szarą... nie, nie myszką – właśnie ropuchą. Jej „siostry”, ropucha zielona i ropucha paskówka ubarwione są atrakcyjniej (dla ludzkiego oka, rzecz jasna) i ładniej śpiewają (dla ludzkiego ucha).

Ropucha nie skacze, ale dostojnie kroczy

Ropucha nie skacze, ale dostojnie kroczy
Fot. Adriana Bogdanowska

Łacińska nazwa – Bufo bufo – dość dobrze oddaje odczucia, jakie można mieć w odniesieniu do ogólnego pokroju ciała ropuchy. Jest jakby nadęta, napuszona – „bufoniasta”. Tylne kończyny są sporo krótsze niż u żab i mają słabo wykształcone błony pływne. Ropuchy szare potrafią skakać, jednak nie należą w tej konkurencji do krajowej czołówki. Zwykle po prostu kroczą. Skóra ropuch (w odróżnieniu od żab) jest sucha, pokryta licznymi brodawkami zawierającymi gruczoły jadowe. Największe z nich to gruczoły przyuszne, tzw. parotydy, o nerkowatym kształcie, umiejscowione właśnie tam, gdzie wskazuje nazwa. Oczy ropuch mają złotawą tęczówkę o lekko czerwonawym odcieniu, i czarne, eliptyczne, poziome źrenice. O gustach co prawda się nie dyskutuje, jednak czuję się w obowiązku stanowczo zdementować pogląd, któremu niektórzy hołdują, że ropuchy są wstrętne. Moim zdaniem to bardzo miłe i sympatyczne zwierzątka. Dlatego też bardzo proszę nie nazywać osób nielubianych – wstrętnymi ropuchami. Wstrętnymi – OK, ale nie ropuchami! Z drugiej strony mimo wszystko odradzam panom pieszczotliwe nazywanie wybranek serca ropuchami. Myślę, że w tym wypadku odpowiedniejsze będzie jednak – „żabciu”.


Czasami już w drodze do zbiornika wodnego ropuchy łączą się w pary
Fot. Adriana Bogdanowska

Mimo dobrodusznego wyglądu, ropuchy szare są skutecznymi drapieżnikami. Ich łupem padają najczęściej bezkręgowce – dorosłe owady i ich larwy, mięczaki, ale czasem także drobne kręgowce – inne płazy, młode jaszczurki i zaskrońce, a nawet myszy. Ropuchy przebywające w pobliżu pasiek masowo pożerają pszczoły, wykazując przy tym zdumiewającą obojętność na ich jad. Są w zasadzie niewrażliwe także na jad żmii. Dzięki swojej żarłoczności potrafią oddać nieocenione usługi ludziom (co nie dotyczy pasiek), zjadając owady i ślimaki niszczące uprawy ogrodowe. Główną bronią ropuch w obliczu zagrożenia jest jad wydzielany z gruczołów rozmieszczonych na całym ciele. Zawiera on dwie substancje czynne: bufotalinę (wpływającą paraliżująco na pracę serca) i bufoteninę (powodującą senność). Ma postać gęstej cieczy o ostrym smaku i zapachu i w pierwszej kolejności wywołuje ślinotok. Jad wyzwalany jest pod wpływem bodźców mechanicznych, np. ugryzienia, i tylko w tym miejscu, które zostanie podrażnione. Nie należy więc obawiać się zatrucia jeśli tylko trzymamy ropuchę w ręce i nie robimy jej żadnej krzywdy. Obliczono, że śmiertelna dla człowieka dawka ropuszego jadu odpowiada ilości zawartej w skórze 10 dorosłych osobników. Jeżeli potencjalny zjadacz ropuchy nie zniechęci się potraktowany jadem (a np. zaskrońce nie zniechęcają się), dodatkową obroną zaatakowanego zwierzęcia jest wciągnięcie powietrza do płuc i nadęcie się, co ma uniemożliwić jego połknięcie. Cóż, nie zawsze jest to skuteczne...

Jesienią, szukając schronienia na zimę ropuchy muszą pokonywać czasami ogromne przeszkody

Jesienią, szukając schronienia na zimę ropuchy muszą pokonywać czasami ogromne przeszkody
Fot. Andrzej Kepel

W zbiornikach wodnych, na gody, ropuchy szare stawiają się wczesną wiosną, jako trzecie spośród naszych płazów bezogonowych – po żabach trawnych i moczarowych. W zależności od warunków pogodowych (im cieplej, tym wcześniej), mniej więcej w połowie marca zaczynają opuszczać zimowe kryjówki i – zwykle na początku kwietnia – docierają na godowiska. Pod względem wyboru miejsca na złożenie jaj nie są szczególnie wybredne, jednak preferują większe zbiorniki wodne. Godujące ropuchy szare spotkać można w jeziorach, różnego rodzaju stawach, a czasem nawet w wypełnionych wodą rowach. Charakterystyczne jest to, że żyjące w danej okolicy ropuchy gromadzą się w ulubionym stawie masowo; często na każdy metr linii brzegowej przypada po kilka osobników. Nierzadko zdarza się, że do wody docierają już pary połączone w miłosnym uścisku (amplexus). W praktyce oznacza to, że samiec oszczędza sobie trudu podróżowania per pedes i korzysta z wysiłku partnerki, niesiony przez nią na grzbiecie. Samce ropuch szarych są – na szczęście dla samic – znacząco od nich mniejsze i osiągają długość ciała 48–97 mm, podczas gdy płeć piękna 61–125 mm. Zaoszczędzona dzięki uprzejmości partnerki energia przyda się samcowi w trakcie godów, gdyż panowie w tym czasie nie odżywiają się i są bardzo aktywni w wyszukiwaniu kolejnych ofiar. Tak, „ofiar” to dobre słowo. Zdarza się, że jedną samicę obłapi nawet kilkanaście samców i męczą ją tak długo aż... zamęczą. Przyczepiają się do niej i nie ześlizgują dzięki czarnym, szorstkim modzelom, wyraźnie widocznym w czasie pory godowej na trzech pierwszych palcach przednich kończyn. Jest to w zasadzie jedyny przejaw szaty godowej u samców ropuchy szarej. Oprócz tego zmienia się lekko ich ubarwienie i skóra staje się gładsza. Poza porą godową modzele są słabo widoczne, co znacząco utrudnia rozpoznanie płci. Co interesujące, seksualne zainteresowanie samców ropuchy szarej wcale nie ogranicza się do samic, a nawet nie tylko do osobników własnego gatunku. Rozochocone rzucają się dosłownie na wszystko, co spotkają w stawie: żaby, butelki, kawałki styropianu. Widywano je nawet w amplexus z... pyskiem karpia. Wystarczy zresztą włożyć rękę do wody w stawie, który patrolują ci donżuani, żeby za moment mieć jednego albo dwóch przyczepionych do palców.

Jak już wspominałem, wokalnie ropuchy szare są znacznie mniej uzdolnione od innych naszych ropuch. Głos godowy samców – z powodu braku rezonatorów – jest bardzo słaby. Przypomina nieco dźwięki wydawane przez... kury. Ale nie pełne oburzenia: „ko, ko, ko, koo!”, a raczej ciche, nieco ochrypłe popiskiwanie: „uik, uik, uik”. Niektórzy uważają, że jest to podobne do głosu żaby moczarowej, ale ja nie mogę zgodzić się z tą opinią – żaby moczarowe bulgoczą jak gejzery na Islandii!

Na dzienne kryjówki ropuchy wykorzystują często opuszczone nory

Na dzienne kryjówki ropuchy wykorzystują często opuszczone nory
Fot. Andrzej Kepel

Samice składają jaja w dwóch oddzielnych galaretowatych sznurach o długości 2,5–5 m, rozwieszonych przy dnie zbiornika na roślinach wodnych (albo czymkolwiek, w przypadku braku roślin). Składająca jaja samica zaczepia sznurem o znajdujące się na dnie przedmioty i krocząc po dnie (z samcem na plecach) rozwija go. Jedna samica może złożyć od ok. 2700 do ok. 9700 jaj. Po 3–4 dniach kijanki opuszczają osłony jajowe. Należą one (podobnie, jak kijanki innych ropuch) do najmniejszych larw krajowych płazów bezogonowych – dorastają do 25–35 mm długości. Ich ubarwienie od strony grzbietowej jest prawie czarne, brzuch jest natomiast jaśniejszy. Kijanki ropuchy szarej mają ciekawy zwyczaj formowania długich, nieprzerwanych kolumn i krążenia wokół stawu, jak ławica ryb. W zależności od pogody panującej w danym roku oraz od warunków termicznych zbiornika wodnego, od końca maja do końca czerwca, najczęściej po obfitych deszczach, kijanki przeobrażają się. Przy brzegach zbiorników wodnych można wtedy spotkać całe roje młodych ropuszek, wyglądających na pierwszy rzut oka jak muchy. Są malutkie, osiągają 5–8 mm długości i jest ich takie mnóstwo, że nie sposób nie nadepnąć przynajmniej kilku, kiedy przechodzi się w pobliżu stawu akurat w tym czasie. Cóż, nie wiem jak inni herpetolodzy (badacze płazów i gadów), ale ja raczej nie chciałbym się reinkarnować jako młoda ropucha szara. Zanim osiągną dojrzałość płciową – co następuje w przypadku samców po ok. 2–3 latach, a w przypadku samic rok później – giną ich tysiące. Ale to już taki płazi (zresztą nie tylko) sposób na przetrwanie gatunku – nie jakość (opieki nad potomstwem), a ilość (potomstwa) jest istotna.

W okresie godowym skóra samców staje się gładsza i lekko zmienia barwę

W okresie godowym skóra samców staje się gładsza i lekko zmienia barwę
Fot. Adriana Bogdanowska

Tak jak pozostałe krajowe ropuchy, dorosłe ropuchy szare aktywne są o zmierzchu i w nocy, poza okresem wędrówek na godowiska i samym godowaniem, kiedy to, zwłaszcza samce, szaleją przez całą dobę. Latem zdarza się im wychodzić ze swoich dziennych ukryć także po obfitych deszczach, a osobniki młodociane bywają aktywne przez całą dobę. Pod koniec października ropuchy szukają odpowiednich kryjówek i zapadają w sen zimowy. Z reguły zimują na lądzie w różnych ziemnych norach, wykrotach, chłodnych piwnicach, często w towarzystwie innych płazów, spotykano także ropuchy szare smacznie śpiące na dnie strumieni wspólnie z żabami trawnymi.

Kończąc, proszę, byśmy pamiętali, że nie każda „żaba”... to żaba i nie każda „ropucha”... to ropucha. A żeby nie było tak prosto, dodam, że w języku rosyjskim słowo żaba oznacza właśnie ropuchę.

Albin Pawłowski


Konkurs „Zielone Pióro” rozstrzygnięty!

Zielone Pióro

Pierwsza edycja konkursu została rozstrzygnięta! Przyznano nagrodę główną Dariuszowi Anderwaldowi za pracę pt. „Parki safari, Ogrody Natury, Lasy pełne Niespodzianek”, oraz wyróżnienia 12 autorom, których prace zostały zakwalifikowane do II etapu. Zapraszamy do udziału w kolejnej edycji konkursu.

Uczestnikiem konkursu może być każdy, kto prześle swoją oryginalną, nigdzie nie publikowaną pracę. Jego przedmiotem są popularnonaukowe artykuły o tematyce przyrodniczej. Mogą to być np. opisy różnych rodzajów roślin, grzybów lub zwierząt, ciekawych miejsc i zjawisk przyrodniczych, sprawozdania z wydarzeń, polemiki bądź wywiady. Podstawą oceny nadesłanych prac jest ich poziom merytoryczny, atrakcyjność tematu, forma i język pracy; na ocenę wpływa także obecność i jakość ilustracji (fotografie, rysunki, mapki).

Konkurs ma charakter cykliczny. Każdego roku odbywają się jego dwie edycje. Wyróżnione teksty publikowane są w Internecie, a najlepsze także w drukowanej wersji naszego nowego Magazynu Przyrodniczego. Dla autorów tekstów zakwalifikowanych do publikacji przewidujemy drobne nagrody – niespodzianki, a za najlepszy artykuł w każdej edycji jego autor otrzyma nagrodę główną. W pierwszej edycji był nią cyfrowy aparat fotograficzny.

Teksty konkursowe należy przesyłać pocztą elektroniczną pod adresem: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript., lub na dyskietce, pocztą tradycyjną, pod adresem biura PTOP „Salamandra”, ul. Szamarzewskiego 11/6, 60-514 Poznań.

Andrzej Węgiel


























































Zdjęcia z lotu ptaka

Z pewnością nieraz wielu z nas marzyło, jak dobrze byłoby mieć skrzydła, wznieść się pod chmury i spojrzeć na ziemię z wysoka. Dzięki technice czasami możemy zrealizować to pragnienie i oglądać świat z perspektywy ptaka. Widziane z dużej wysokości brzegi jezior i wysp, szachownice pól i łąk pociętych krętymi sznurami dróg, rzek i strumieni, pozłocone przez jesień lasy liściaste odcinające się od ciemnozielonych borów... Wszystko to zachwyca, a dla każdego miłośnika fotografii stanowi nieodpartą pokusę, by utrwalić te wrażenia na kliszy i podzielić się nimi z innymi. Przy dobrej widoczności i słonecznej pogodzie, z góry rozpościerają się rozległe panoramy, a ukształtowanie terenu, mozaika różnobarwnych plam i detali oraz zupełnie inna perspektywa od tej, z której przywykliśmy oglądać świat sprawiają, że fotografując z powietrza będziemy mieli niecodzienną okazję stworzenia czegoś nowego, innych niż dotychczas zdjęć. Co jednak zrobić, aby po wylądowaniu i wywołaniu filmów nie okazało się, że efekt naszego fotografowania nie spełnia naszych oczekiwań?

No to lecimy!

Jeśli wybieramy się na podniebną fotograficzną wyprawę, jednym z najlepszych do tego celu samolotów jest nasza polska Wilga. Dlaczego? Jest to górnopłat, a więc jego skrzydła znajdują się nad nami i nie przeszkadzają w trakcie fotografowania. Aby uniknąć pojawienia się na zdjęciach różnych odblasków i plam od brudnej szyby, przed startem trzeba zdjąć drzwi. Podczas lotu musimy wziąć pod uwagę, że w momencie wysunięcia się nieco poza obręb kabiny uderzy w nas silny pęd powietrza i wówczas wykonanie nieporuszonego zdjęcia będzie raczej niemożliwe. Możemy przy tym zgubić osłonę przeciwsłoneczną, dlatego będąc jeszcze na ziemi zdejmijmy ją lub przyklejmy taśmą, by nam nie odleciała w siną dal.

Równie dobrze fotografuje się z helikoptera. Ma on możliwość zawiśnięcia w powietrzu, co jest nie bez znaczenia podczas robienia zdjęć. Zaletą jest również to, że w śmigłowcu istnieje możliwość fotografowania z dwóch stron, podczas gdy w Wildze tylko od strony zdjętych drzwi. To duże ułatwienie, jeżeli mamy do czynienia z szybko zmieniającymi się obrazami i ciągłą zmianą kąta padania światła. Oprócz tego, z helikoptera możemy się wychylić i wykonywać zdjęcia niemalże prostopadle w stosunku do powierzchni ziemi. Pęd powietrza nie jest tak silny jak w samolocie, ale musimy przy tym uważać, by w kadrze nie znalazły się koła śmigłowca lub zbiorniki z paliwem, umieszczone tuż przy okienkach.

Nie zapomnijmy, że przed startem dobrze jest uzgodnić z pilotem w przybliżeniu trasę i wysokość lotu, uwzględniając przy tym położenie słońca, bo w górze nie będzie na to czasu.

Sprzęt, materiały światłoczułe, technika

Do zdjęć lotniczych wystarczy aparat ze standardowym zoomem, np. 28–70 mm. Dobrze, gdy nasz aparat ma możliwość wykonywania zdjęć seryjnych. Ideałem byłoby mieć dwa aparaty, gdyż z uwagi na ograniczony czas lotu i duże tempo zmian w oglądanym krajobrazie wymiana filmu może oznaczać utratę unikatowych ujęć. Jeżeli nasz aparat wyposażony jest w autofokus, najlepiej go wyłączyć, gdyż często będzie się gubić na jednolitych powierzchniach (np. na wodzie), a skalę ostrości ustawić na nieskończoność. Ponadto ustawmy stałą przysłonę (np. 5.6 lub 8.0, w zależności od zastosowanego filmu i aktualnego oświetlenia), do której automatycznie będzie dostosowywany czas otwarcia migawki. Wartość przysłony powinna być tak dobrana, aby czas naświetlania był możliwie krótki.

W górze, szczególnie w godzinach południowych, jest bardzo dużo promieniowania ultrafioletowego (im wyżej, tym więcej), które powodować będzie na naszych zdjęciach niepożądane zamglenie i brzydką niebieską dominantę. Dlatego koniecznie zakładajmy na nasz obiektyw filtr zatrzymujący tę część widma (UV lub Skylight 1A).

Fotografując z samolotu lub tym bardziej z helikoptera, zakładajmy do swoich aparatów w miarę czułe błony, nie zapominając przy tym o skutkach ubocznych stosowania materiałów wysokoczułych, a więc wyższej ziarnistości i niższej rozdzielczości. Z negatywów polecałbym 200 i 400 ASA. To chyba najlepsze rozwiązanie dla początkujących, choćby dlatego, że przy przysłonie 8.0 czasy naświetlania w dzień słoneczny będą się kształtowały w granicach 1/500–1/2000 sekundy. Z materiałów odwracalnych polecam 100 ASA. Niestety, tak niska czułość okaże się czasem niewystarczająca i sporo z naszych zdjęć będzie poruszonych.

Przy otwarciu migawki dłuższym niż 1/125 sekundy, szansa zrobienia dobrego technicznie zdjęcia jest niewielka. Fotografując z szybko przemieszczającego się statku powietrznego weźmy pod uwagę, że im niżej lecimy, tym fotografowany obraz szybciej się przesuwa przed obiektywem. Jeśli do tego dorzucimy zmienną prędkość lotu i drżenie powodowane przez pracujące silniki, wykonanie nieporuszonych zdjęć staje się nie lada wyzwaniem. Z kolei im wyżej będziemy lecieć, tym łatwiej będzie co prawda wykonać zdjęcia nieporuszone, ale też tym więcej promieniowania ultrafioletowego naświetli naszą błonę, co przy późniejszym powiększaniu zdjęć objawi się ich niższą rozdzielczością, a więc zanikaniem szczegółów obrazu. I tu wpadamy w błędne koło, z którym niestety trzeba będzie sobie radzić. Mogę podpowiedzieć, że sprawdzoną i dość uniwersalną wysokością lotu jest ok. 100 m nad ziemią. Nawet na tym pułapie wykonując zdjęcia powinniśmy jednak śledzić obiektywem umykający obraz.

Pora dnia i roku

Najlepszymi porami dnia na zdjęcia lotnicze będą słoneczne: ranek i popołudnie. Wówczas detale krajobrazu: ściany lasów i pojedyncze drzewa, wyspy na jeziorach, konfiguracja terenu, wszystko to rzuca długie cienie, tworząc plastyczny, bogaty w szczegóły i miły w odbiorze obraz. Poza tym intensywność promieniowania ultrafioletowego jest w tym czasie najmniejsza.

Każda z pór roku ma swój niepowtarzalny charakter i nastrój, który dodatkowo oglądany z góry będzie odbierany mocniej, wyraźniej. Przepych soczystej zieleni wiosną, głęboka zieleń lasów i żółć skoszonych zbóż latem, cała paleta barw jesieni i oślepiająca biel zimy – wszystko uderza swą odmiennością i stanowi silny bodziec do tworzenia nowych, innych niż wykonywane z ziemi obrazów.

Wysoko w przestworzach jest zwykle zimno, w związku z tym nasz ubiór powinien być dostosowany do pory roku. Porządna kurtka i ciepłe spodnie będą podczas lotu samolotem nieodzowne zarówno wiosną, jak jesienią. Poza tym, o ile latem możemy pozwolić sobie na odkrytą głowę, o tyle w innych porach roku nie możemy zapomnieć o ciepłej czapce (wiązanej lub zapinanej) i cienkich rękawiczkach, nie krępujących palców podczas manipulowania przy aparacie.

Fotografowanie z motolotni

W sierpniu ubiegłego roku miałem możliwość wykonania serii zdjęć z motolotni. W związku z tym chciałbym podzielić się moimi spostrzeżeniami na ten temat, bowiem ten sposób wzbicia się w powietrze jest dzisiaj chyba najbardziej dostępny, i co tu dużo mówić – najtańszy.

Motolotnia nie leci szybko (około 75 km/godz.), co daje nam sporo czasu na fotografowanie umykających obrazów i na zastanowienie się nad kadrem. Dla porównania, Wilga leci co najmniej dwukrotnie szybciej. Fotografując z motolotni wykonywałem nieporuszone zdjęcia przy czasie 1/60 i 1/45 sekundy. Wszystko ma jednak swoje granice i przy 1/30 sekundy sporo zdjęć było już poruszonych.

Jakie trudności napotkamy fotografując z motolotni? Pierwsza i bodaj najdokuczliwsza, to możliwość wykonywania zdjęć tylko na boki, z przodu bowiem siedzi pilot. Jest to dość uciążliwe, gdy trzeba nieustannie się obracać na prawo i lewo. Poza tym wciąż należy uważać na wchodzące w kadr niepotrzebne elementy, takie jak skraj skrzydła, stalowe linki wzmacniające konstrukcję czy też łokieć pilota.

Kolejna wada to pęd powietrza, ale przy tej prędkości można sobie z tym jakoś poradzić dość mocno trzymając aparat. Ważne jest również zastosowanie w takich warunkach odpowiednio krótkiego czasu naświetlania.

I ostatnia, lecz dość istotna wada fotografowania z motolotni, to brak możliwości wymiany filmu w powietrzu. Dlatego, jeśli mamy dwa aparaty, najlepiej zabrać je ze sobą. Wymiany kaset z filmami możemy dokonać dopiero po wylądowaniu. Przed startem bezwzględnie powinniśmy też zdjąć osłonę przeciwsłoneczną i pokrywkę obiektywu. Wszystko to z uwagi na bezpieczeństwo. Chodzi o to, by przypadkowo wypuszczony przedmiot nie wpadł w znajdujące się za plecami śmigło i nie doprowadził do wypadku.

Więcej możliwości

Oczywiście powyższe rady nie wyczerpują całej złożonej problematyki fotografii lotniczej. Opisałem jedynie podstawowe zasady, których przestrzeganie przy pierwszych próbach robienia zdjęć z lotu ptaka zmniejszy szansę rozczarowania po wywołaniu filmu. Wspomniałem też wyłącznie o najczęściej wykorzystywanych środkach lokomocji, które ułatwiają nam spojrzenie na świat z góry, i które sam miałem okazję wypróbować. Tymczasem zdjęcia można także robić choćby z balonów. To, w jaki sposób wzbijemy się po raz pierwszy w powietrze, zależy zwykle od zbiegu okoliczności. Zapewniam jednak, że każdy miłośnik fotografowania, który nie cierpi zanadto na lęk wysokości, nie będzie tej przygody żałował, nawet gdy większość pierwszych zdjęć będzie nieco poruszona.

Tekst i zdjęcia: Tomasz Ogrodowczyk


Zielone Pióro

Parki safari, ogrody natury, lasy pełne niespodzianek

O komercyjnym wykorzystywaniu ptaków drapieżnych

Olbrzymia armia wyrobników

Safari Beekse Bergen (Holandia), Zamek w Kintzheim i Carcassonne (Francja), Walsrode i Adlerwarte pod Detmold (Niemcy), Andover (Anglia)... i od niedawna Ustronie (Polska) – to tylko niektóre miejsca, gdzie ptaki drapieżne wykorzystywane są publicznie w celach komercyjnych przez różnej maści hodowców. Ocenia się, że takich miejsc na naszym globie jest kilkaset. Małych domowych hodowli nikt nie jest w stanie oszacować; według RSPB (Royal Society for Preservation of Birds) tylko w Anglii w rękach prywatnych samych sów jest około półtora tysiąca, zaś po sukcesie książek i filmów o Harrym Potterze liczba ta zapewne wzrośnie. W publicznych pokazach tresury uczestniczy więc olbrzymia armia ptaków drapieżnych ze wszystkich stron świata, czasami pozyskiwanych drogą nielegalnego międzynarodowego handlu i wybierania jaj oraz piskląt rzadkich gatunków z gniazd. Także rosnąca moda na sokolnictwo stwarza legalny i nielegalny rynek ptaków łowczych, co stanowi zagrożenie dla wolno żyjących populacji ptaków drapieżnych.

Powroty na łono Natury

Wadi El Rayan, Egipt, raróg z zaszytymi powiekami

Wadi El Rayan, Egipt, raróg z zaszytymi powiekami
Fot. Piotr Zięcik

Zachodnia cywilizacja postrzegana jest często jako cywilizacja konsumpcji i łatwej rozrywki. Codzienne życie z pewnością jest tam łatwiejsze i pozbawione wielu trosk oraz tzw. obaw egzystencjalnych. Bezpieczny finansowo i syty człowiek szuka więc form spędzania wolnego czasu, którego ma zdecydowanie więcej niż mieszkańcy wschodniej Europy. Częstokroć są to różnego rodzaju powroty na łono natury i chęć zaspokojenia pierwotnej potrzeby bezpośredniego z nią kontaktu. W takich społeczeństwach zostały przygotowane specjalne miejsca – rozmaite ogrody natury, parki safari i mini-ZOO – gdzie w przyzwoitych warunkach i za pieniądze tego typu potrzeby mogą być spełnione. Moda na te ostatnie przyjęła się także w Polsce, przy niektórych gospodarstwach agroturystycznych. Jest to rzeczywiście ciekawa forma uatrakcyjniania pobytu turystom.

Obecność kóz, koni i osiołków czy ozdobnego drobiu jest magnesem, który przyciąga całe rodziny z dziećmi, zwykle mieszkańców miast spragnionych bliskiego kontaktu ze zwierzętami. I nie można temu wiele zarzucić, jeśli zgromadzony inwentarz jest przyzwoicie traktowany. Im ciekawsze okazy zwierząt, np. lamy czy strusie, tym gospodarstwo bardziej przyciąga klientów. Ot, choćby w czeskiej miejscowości Sumperk mini-ZOO zostało nawet połączone ze skansenem starych maszyn rolniczych i innych pojazdów. Niepokoi jednak możliwość pozyskiwania do tego rodzaju działalności gospodarczej także zwierząt dzikich, formalnie objętych ochroną gatunkową. Na przykład w Ustroniu w sierpniu 2002 roku powołano Leśny Park Niespodzianek. Niemieccy właściciele, troszcząc się o wycieczki szkolne, chcą wyświetlać edukacyjne filmy przyrodnicze i urządzać sokolnicze pokazy w bukowym lesie na stoku Równicy. Tymczasem w Polsce obowiązuje ustawa z 21.08.1997 o Ochronie Zwierząt i zgodnie z jej artykułem 18 ust. 1 zwierzęta wykorzystywane do celów m.in. rozrywkowych, widowiskowych, filmowych i sportowych mogą być przetrzymywane, hodowane i prezentowane jedynie w stadninach, cyrkach lub bazach cyrkowych. Oznacza to, że żadne inne formy nie mają racji bytu. Z kolei art. 17 ust. 1 mówi, że do tresury i pokazów dla celów widowiskowo-rozrywkowych mogą być wykorzystywane tylko zwierzęta urodzone i wychowane w niewoli, i tylko takie, którym mogą być zapewnione warunki egzystencji stosowne do potrzeb danego gatunku. Poza tym część zwierząt podlega dodatkowo ochronie gatunkowej – np. wszystkie ptaki drapieżne, bociany, łabędzie – i o tym również nie należy zapominać. Prawo do ich przetrzymywania zależy od zgody Ministra Środowiska, który może ją wydać np. wówczas, gdy dane zwierzę nie ma szans na powrót do natury (w wyniku trwałej kontuzji, braku kończyny itp.).

Ptasia Arkadia

Holandia, amerykański myszołowiec

Holandia, amerykański myszołowiec
Fot. Dariusz Anderwald

W różnego rodzaju parkach rozrywki w całej Europie i nie tylko, zwykle w malowniczej scenerii, odbywają się widowiska, w ramach których sokolnicy – w imieniu prywatnych właścicieli – kilka razy dziennie prezentują tresurę ptaków drapieżnych. Zadania i ewolucje wykonywane przez ptaki są bardzo urozmaicone i obliczone na zaskakujący efekt, wywarcie mocnego i niezapomnianego wrażenia na przybyłej publiczności. Paraliżujące są przeloty kondorów królewskich (Sarcoramphus papa), pochodzących z Ameryki Południowej, tuż nad zgromadzonymi, niemal muskających swoimi szponami ich „przerażone głowy”. Imponują potężne bieliki amerykańskie (Haliaëtus leucocephalus), które zręcznie łapią rybkę ze stawu. Zadziwiają swą prędkością i zwinnością lotu sokoły (Falco sp.), afrykańskie rarogi (Falco cherrug) czy kanadyjskie białozory (Falco rusticolis). Bawią śmiesznie skaczące puchacze (Bubo bubo) i ścierwniki (Neophron pecnopterus) lub kanie (Milvus sp.) chwytające w powietrzu podrzucane kawałeczki mięsa. Szokują padlinożercy, np. sępy (Gyps sp., Sarcogyps sp., Trigonoceps sp., Torgos sp., Aegypius sp....), wkładające swe głowy w ociekające sztuczną krwią makiety martwych zwierząt, bądź pochodzące z Afryki jastrzębiaki (Melierax sp.)wyciągające prawdziwe mięso z nieprawdziwych dziupli). Niektóre gatunki zadziwiają swą „mądrością”, rozbijając gipsowe jaja przy pomocy kamieni rzucanych dziobem. A wszystko to ku uciesze rozbawionych dorosłych i zauroczonej dziatwy szkolnej.

Naiwne pytania

Podczas różnego rodzaju profesjonalnie wyreżyserowanych pokazów sokolniczych prawie nikt z zachwyconych widzów tych efektów najczęściej cyrkowej tresury nie zastanawia się nad ich stroną prawną i etyczną. Skąd pochodzą zaprezentowane „okazy” i jaką drogą zostały nabyte? Kto jest ich właścicielem i ile za nie zapłacił? I pytanie najważniejsze – dlaczego niektórzy przedstawiciele rzadkich gatunków ptaków drapieżnych, zamiast szybować swobodnie w swoich prawdziwych ojczyznach, trafili do rąk prywatnych i pracują na utrzymanie swoich posiadaczy? Czy zakładany teoretycznie efekt edukacyjny rzeczywiście usprawiedliwia powoływanie aż tak wyrafinowanych przybytków rozrywki? Czego naprawdę uczą pokazy sokolnicze? Nie na wszystkie z tych pytań da się precyzyjnie i jednoznacznie odpowiedzieć.

Świat

Na targu w Kairze

Na targu w Kairze
Fot. Piotr Zięcik

Według sokolników, wykorzystywane przez nie ptaki pochodzą z hodowli wolierowych. Jednak rzeczywistość wskazuje, że nie zawsze tak jest. Postęp w technologii tego typu chowu faktycznie spowodował w Ameryce i Europie bardzo dużą podaż legalnie hodowanych sokołów i orłów. Każdy sokolnik czy inny ptakolub może nabyć sokoła za mniej niż średnią pensję i legalnie go potem utrzymywać. Tymczasem w Kanadzie za jedyne 100 dolarów wydawane są licencje na pozyskanie białozorów czy tamtejszych sokołów preriowych (Falco mexicanus). Z drugiej strony jest tajemnicą Poliszynela, ile np. w krajach arabskich kosztuje bardzo dobrze ułożony sokół wędrowny (Falco peregrinus). Sytuacja wygląda tu trochę tak jak z rasowymi końmi – cena zależy od zasobności portfela i kaprysu kupującego... Wyspecjalizowane grupy egipskich kłusowników odławiają więc corocznie setki ptaków drapieżnych za pomocą mniej lub bardziej przemyślnych metod. Jedną z nich jest zaszywanie powiek rarogom i używanie ich jako wabika na cenniejsze sokoły wędrowne. Wiele takich okaleczonych ptaków można potem zobaczyć choćby na targu w Kairze. Niewątpliwie to właśnie komercyjne zapotrzebowanie na ptaki drapieżne jest przyczyną rozwoju nielegalnego handlu, często na poważną skalę międzynarodową. Starają się temu zapobiec różne światowe konwencje, np. Konwencja Waszyngtońska, czyli CITES (Convention of International Trade on Endangered Species of Wild Fauna and Flora) ratyfikowana także przez Polskę. Nakłada ona liczne ograniczenia na handel zwierzętami uznanymi za zagrożone wyginięciem. Jednak według ocen Brytyjskiego Królewskiego Towarzystwa Ochrony Ptaków (RSPB), corocznie około 5,5 mln. dzikich ptaków z 1500 gatunków jest na świecie wystawianych na sprzedaż. Znaczny odsetek w tym procederze stanowią ptaki drapieżne. Decyduje o tym spodziewany zysk z takiego handlu. Ceny za żywe, ułożone do łowów sokoły są mocno zróżnicowane, sięgając od 1 tys. do nawet 120 tys. USD, które zostały kiedyś wypłacone za samicę białozora przemyconą na Bliski Wschód. Dla przykładu można podać, że pod koniec lat 80. rozbito 45-osobową grupę przemytniczą obywateli USA, Kanady i RFN, która dokonała przemytu około 400 sokołów wędrownych i białozorów do szejkanatów arabskich.

Europa

W Europie głównym ośrodkiem nielegalnego handlu ptakami drapieżnymi są Niemcy, gdzie liczbę skrzydlatych drapieżników przetrzymywanych w niewoli szacuje się na 20 tys. osobników należących do około 6 tys. hodowców. Już tylko wyrównanie ubytków spowodowanych śmiertelnością w niewoli (szacunkowo, około 10% stanu rocznie) oznacza coroczne wyhodowanie lub pozyskanie z przyrody dalszych około 2 tys. ptaków drapieżnych. Stanowi to równowartość około 4 mln. €. W tym kontekście wstąpienie Polski do Unii Europejskiej i otwarcie zachodniej granicy może spowodować obustronny, niekontrolowany przepływ ptaków drapieżnych pochodzących z hodowli i nie tylko. Zezwolenia eksportowe, wymagane przez CITES, wewnątrz Unii przestaną obowiązywać.

Na Zachodzie wszystkie przetrzymywane w rękach ludzi ptaki powinny być ściśle rejestrowane przez państwowe agendy władzy i odpowiednio znakowane wszczepianymi pod skórę mikroprocesorami, co jest skuteczną metodą ich identyfikowania. Jednak w praktyce zapis ten często kuleje. Na przykład spośród kilkunastu gatunków ptaków drapieżnych prezentowanych w lipcu 2002 roku podczas pokazu w Beekse Bergen Safari w Holandii tylko dwa były w dobry sposób oznaczone: bielik amerykański – nadajnikiem i raróg górski – mikrochipem (miniaturowy znacznik pod skórą). Dyrektywa Ptasia generalnie zakazuje handlu ptakami. Skoro jednak, pomimo usilnych starań służb celnych, granice przekraczają groźni terroryści i przemytnicy narkotyków, cóż dopiero handlarze zwierzętami.

W krajach Wspólnoty Europejskiej egzekwowanie prawa ochrony gatunkowej zwierząt jest rzeczywiście rygorystyczne, zaś kary za przestępczą działalność w tym zakresie bardzo ostre. Dla przykładu w 1996 r. angielski sokolnik-hodowca odsiedział wyrok ośmiu miesięcy więzienia za wybranie z gniazd i przemyt z Majorki do Anglii około 10–12 jaj bardzo rzadkiego sokoła skalnego (Falco eleonorae). Wykradzione z Wyspy Dragonera jaja poddał inkubacji, następnie zaś wychował pisklęta i przeznaczył na sprzedaż (w celach sokolniczych!), żądając za jednego osobnika od 750 do 1000 funtów angielskich. RSPB zatrudnia specjalnych inspektorów (ornitologów), którzy przy pomocy policji ścigają podobnych ludzi. W maju 1998 r. w Szkocji został aresztowany sokolnik z Eindhoven za próbę zakupu za cenę 4000 funtów i przemytu do Holandii 16 piskląt sokoła wędrownego. Daje to kwotę 250 funtów za osobnika. Podczas rozprawy handlarzowi zasądzono 2000 funtów grzywny i konfiskatę 4000 funtów, które przywiózł w celu zakupienia ptaków. Był to pierwszy człowiek w Szkocji, którego skazano w 1999 r. na podstawie rozporządzenia Konwencji Waszyngtońskiej o handlu zagrożonymi gatunkami.

Egipt, Wadi el Rayan, rarogi na sprzedaż

Egipt, Wadi el Rayan, rarogi na sprzedaż
Fot. Piotr Zięcik

Policja ochrony przyrody w Szkocji przez wiele lat tropiła profesjonalnego złodzieja piskląt, specjalizującego się w ich wykradaniu z naturalnych gniazd i odłowach ptaków na stromych klifach. W wyniku wspólnej obławy pracowników RSPB i funkcjonariuszy policji z okręgu Strathclyde w sierpniu 1999 r. przyłapano go w końcu na gorącym uczynku. W marcu 2001 r. skazano go na 1500 funtów grzywny i konfiskatę samochodu. Wspomniane środki mają przeciwdziałać nielegalnemu handlowi na międzynarodowym czarnym rynku. Ale czy robią to skutecznie? Jak wytłumaczyć obecność na rozmaitych dorocznych pokazach sokolniczych na świecie różnych rzadkości? Hodowcy ptaków drapieżnych jak widać także ulegają typowej dla każdej przesadnej pasji manii kolekcjonerstwa coraz to ciekawszych i rzadszych „egzemplarzy”. Z danych Komitetu Ochrony Orłów wynika, że w polsko-słowackiej populacji orła przedniego około 30% strat lęgów było spowodowanych kradzieżą piskląt na potrzeby sokolnicze, a proceder ten stanowi najpoważniejsze zagrożenie dla tego gatunku w Karpatach. Zatrzymane gangi przemytnicze złożone były głównie z obywateli Czech. W roku 2000 dwukrotnie zatrzymano osoby zajmujące się wybieraniem piskląt orła przedniego z gniazd w Parku Narodowym Mała Fatra i w Rudawach Słowackich i nielegalnym handlem nimi. Co godne podkreślenia, zatrzymanie handlarzy było możliwe dzięki aktywnej współpracy ornitologów, policji i służb celnych. Na Słowacji, mimo stróżowania przez cały sezon przy siedmiu najbardziej narażonych gniazdach, jedno zostało jednak obrabowane. Niezdrowa pasja albo chęć zysku powodują u niektórych ludzi zejście na drogę ekologicznego wandalizmu.

Polska

W Polsce przestrzeganie przepisów ograniczających handel ptakami wygląda podobnie jak egzekwowanie wszelkich innych reguł prawnych. Przywożenie do naszego kraju zwierząt wymienionych w załączniku do Konwencji Waszyngtońskiej bez specjalnych zezwoleń wydanych przez kraj pochodzenia zwierzęcia oraz polskie Ministerstwo Środowiska jest oficjalnie zabronione. Ciągle jednak mają miejsce przypadki przemycania ptaków lub łapania ich i zabijania w celu wypchania (efekty tego widać na straganach przy naszej zachodniej granicy) oraz niszczenia gniazd i wybierania młodych ptaków w celach ich układania przez niesokolników. Niedawno w centrum Polski na łódzkim targowisku roztropni policjanci odebrali handlarzowi z Taszkientu orła stepowego (Aquila rapax), za którego przemytnik żądał 2 tys. zł (oficjalna cena na światowych rynkach sięga około 6 tys. funtów angielskich!). I tu paradoks. Uzbek wrócił wolno do swojej ojczyzny, zaś zagrożony wyginięciem młody orzeł stepowy trafił za kratki ogrodu zoologicznego...

W kraju nad Wisłą, który pretenduje do członkostwa w Unii Europejskiej, Komisja Senacka w nieodległej przeszłości zastanawiała się nad szkodliwością ptaków drapieżnych (objętych międzynarodowymi konwencjami ochronnymi) i postulowała ich redukcję przez odpowiednie organy, czyli myśliwych. Niestety, świadomość ekologiczna wybranych reprezentantów naszego narodu pozostawia czasami wiele do życzenia. Na przykład niedawny Przewodniczący Krajowej Rady Programu Restytucji Sokoła Wędrownego w Polsce, wbrew wynikom badań Stacji Badawczej Polskiego Związku Łowieckiego w Czempiniu, orzekał publicznie, że ochrona myszołowów (Buteo buteo), jastrzębi (Accipiter gentilis), a nawet błotniaków łąkowych (Circus pygargus) (sic!), jest nieuzasadniona. Mówił autorytatywnie o ich ekspansji i postulował redukcję. Nic zatem dziwnego, że przy takiej świadomości niektórych elit, nawet parki narodowe nie chronią ptasich lęgów przed dewastacją przez zwykłych obywateli. Na przykład w Kampinoskim Parku Narodowym co roku świadomie niszczonych jest przez miejscową ludność około 30% lęgów gołębiarza.

Godne pochwały jest zatem powstawanie wewnątrz ruchu sokolniczego w Polsce reformatorskich tendencji aktywnej ochrony ptaków drapieżnych oraz działań edukacyjnych popularyzujących wiedzę o skrzydlatych drapieżnikach. Służyć ma temu m.in. powołanie do życia wśród młodzieży Zespołu Szkół Leśnych i Agrotechnicznych w Tucholi Polskiego Zakonu Sokolników (PZS). Niepokoi jednak przyjęcie przez ową grupę dwóch raczej wzajemnie wykluczających się celów: aktywnej ochrony ptaków drapieżnych i jednocześnie aktywnego uprawiania sokolnictwa. W przyjętej metodzie edukacji ornitologicznej dyskredytuje się bezpośrednie obserwacje w terenie na korzyść przedmiotowego, sokolniczego kontaktu z chronionymi ptakami. Tymczasem bardziej wskazany byłby taki kontakt młodego człowieka z naturą, podczas którego zrozumiałby, że sam jest tylko jej częścią. Nie sposób nie doceniać zaangażowania i doświadczenia praworządnych polskich sokolników np. w kwestii przywrócenia naszemu niebu sokoła wędrownego. Jednak powstawanie w Polsce nowego zjawiska, jakim są komercyjne pokazy tresury w imię działań edukacyjnych, wymaga specjalnej troski i uwagi, zaś wydawanie pozwoleń na tego typu działalność gospodarczą winno być mocno ograniczone odpowiednimi procedurami przez kompetentne organy władzy.

Świadomość ekologiczna

Holandia, środkowoamerykanski kondor królewski

Holandia, środkowoamerykanski kondor królewski
Fot. Dariusz Anderwald

Zainteresowanie człowieka ptakami drapieżnymi sięga czasów mitycznych. Są jednym z wielu archetypów ludzkości. Ludzie najpierw bali się niektórych zwierząt, czcili je i podziwiali albo przez wieki całe tolerowali. Części ich ciał miały znaczenie kultowe; były amuletami, talizmanami i ozdobą garderoby w wielu kulturach świata. Dopiero wraz z rozwojem cywilizacyjnym człowiek ujarzmił swoje niedawne bóstwa. Przykłady ludzkiego barbarzyństwa w stosunku do przyrody mieliśmy także w Polsce jeszcze całkiem niedawno (do 1975 r.) w postaci masowych rzezi wszystkich skrzydlatych drapieżników w majestacie prawa. Prawo to – nieograniczonego gospodarowania zasobami naturalnymi – nadał sobie wtedy sam człowiek. Budowanie świadomości ekologicznej społeczeństw postindustrialnych jest procesem długotrwałym i trudnym, nawet na Zachodzie. Prawdziwym efektem wspomnianych pokazów tresury jest kształtowanie wizerunku ptaka drapieżnego ze spętanymi nogami, zasłoniętymi oczami, ujarzmionego na rękawicy sokolnika. Prezentowane podczas widowiska ptaki w locie dają złudny efekt propagandowy: są „wolne” tylko przez kilkanaście minut pokazu i wcześniejszych ćwiczeń, natomiast resztę życia spędzają w przytulnej wolierze pod czułą opieką hodowcy-sokolnika. Pokazy sokolnicze nie zasługują zatem na masowe rozpowszechnianie. Miejscem ptaków drapieżnych jest ich naturalne środowisko, gdzie wykonują swoje ewolucje powietrzne na własne życzenie i polują na wybrane przez siebie ofiary. Przecież właśnie dlatego od wieków fascynują i zachwycają ludzi różnych kultur, ponieważ są symbolem wolności, a nie zniewolenia.

Edukacja

Odpowiednia edukacja ornitologiczna powinna zaczynać się już w przedszkolu i opierać na przedstawianiu wyglądu podstawowych gatunków ptaków. Młodzież szkolna powinna natomiast poznawać ptaki – w tym i drapieżne – w ich naturalnych siedliskach (np. uczestnicząc w terenowych warsztatach). Przemyślny lot pospolitego sokoła pustułki (Falco tinnunculus), znajome krążenie myszołowa lub błyskawiczny atak krogulca (Accipiter nisus) można podziwiać częstokroć tuż za murami szkoły. W naturze najlepiej wytłumaczyć funkcję selekcjonerów, ich rolę w ekosystemie, miejsce w piramidzie pokarmowej, objaśnić zwyczaje i biologię. Na pewno nie przysłużą się temu pokazy tresury obcych najczęściej gatunków ptaków drapieżnych, będą natomiast sprzyjały niewychowawczemu, przedmiotowemu traktowaniu całej przyrody, a w konsekwencji także ludzi.

Na szczęście w wielu krajach (również w Polsce) powstają bardzo dobre projekty i programy edukacyjne dla młodzieży szkolnej, które mają zapobiec podobnym negatywnym postawom. W Polsce pakiet edukacyjny dotyczący ptaków drapieżnych, zawierający gotowe pomoce dydaktyczne ze scenariuszami lekcji oraz zajęć warsztatowych w terenie, opracował Komitet Ochrony Orłów. W ramach realizowanego projektu członkowie KOO mający doświadczenie pedagogiczne przeszkolili w tym roku około 10 tys. nauczycieli biologii, pracowników parków krajobrazowych i narodowych, a także ośrodków edukacji ekologicznej oraz wyposażyli ich w stosowne materiały i wiedzę, by w efekcie mogli kształtować w społeczeństwie odpowiedni wizerunek ptaków drapieżnych.

Dariusz Anderwald
Komitet Ochrony Orłów

Wybór numeru

Aktualny numer: 2/2023