Polskie Towarzystwo Ochrony Przyrody „Salamandra”
 


Zielone Pióro

„A świstak siedzi i zawija je w te sreberka”

Świstaki (Marmota marmota) zawsze wzbudzały zainteresowanie. Żyją w najwyższych partiach Alp i Tatr i niewielu ludzi widziało je w naturalnym środowisku. Niemal każde dziecko wie, że nazwa tego zwierzęcia pochodzi od ostrego gwizdu, który wydaje w razie niebezpieczeństwa. Te duże gryzonie wysokogórskie żyją na trudno dostępnych łąkach alpejskich na wysokości 1500–3000 m n.p.m., a w Tatrach spotyka się je na halach położonych na wysokości 1700–2300 m n.p.m. Mniejsze od alpejskich (M. m. marmota), świstaki tatrzańskie (M. m. latirostris) były w XIX wieku bliskie wytępienia, gdyż polowano na nie dla cennego sadła wykorzystywanego w medycynie ludowej. Obecnie znajdują się w Polsce pod ścisłą ochroną. Byłem kilka razy w Tatrach, ale nie miałem szczęścia zobaczyć świstaka po polskiej stronie granicy (żyje tu zaledwie ok. 200 tych gryzoni). Udało mi się spotkać te miłe stworzenia w Słowacji, ale niestety z dużej odległości i nie miałem możliwości ich sfotografować. Wszystko to zmieniło się latem 2002 roku.

Gwiżdżące śpiochy

Świstaki żyją w koloniach, w skład których wchodzi samiec, jedna lub dwie samice i niedojrzałe płciowo potomstwo. Jeśli do kolonii zbliży się obcy osobnik, natychmiast jest przepędzany przez samca poza terytorium.

Letnie dni upływają świstakom głównie na jedzeniu, zabawach i kąpielach słonecznych. Nad ich bezpieczeństwem czuwa zawsze jeden osobnik i pilnie wypatruje ewentualnego niebezpieczeństwa. Gdy tylko dostrzeże zagrożenie – wydaje donośny gwizd i cała rodzina błyskawicznie kryje się w norach. Właśnie temu charakterystycznemu głosowi zawdzięczają swoją nazwę. Znane są też z tego, że przesypiają prawie cztery piąte swojego życia.

„Świstak siedział nieruchomo przed norą.”

Świstak siedział nieruchomo przed norą
Fot. Leszek Noga

Sierpień jest miesiącem, w którym od kilku lat wraz z żoną i dwójką dzieci zwiedzamy różne zakątki Europy. Tym razem dotarliśmy do kantonu Wallis w Szwajcarii, a jednym z celów naszej wyprawy była miejscowość Saas Fee. Przeczytaliśmy w przewodniku, że położona jest na wysokości 1560 m n.p.m. i wykreowała się na perłę Alp. Zwiedziliśmy już St. Moritz, Davos i Zermatt – słynne wysokogórskie miejscowości Szwajcarii. Cóż jeszcze mogło zaoferować Saas Fee? Prowadzi do niej tylko jedna droga, od południa, wzdłuż rzeki Saaser Vispa. Samochodem do miasta wjechać nie można. Należy zostawić go na olbrzymim, płatnym parkingu. W miasteczku zachowało się sporo drewnianych domków stojących na drewnianych palach. Jednak jego główną atrakcją jest położenie u stóp aż trzynastu czterotysięczników. Widok był rzeczywiście imponujący. Chmury na chwilę odsłoniły wierzchołki Domu osiągającego 4545 m n.p.m., o 67 m wyższego od słynnego Matterhornu leżącego 30 km na południowy zachód. Jakby tego było jeszcze mało, od południowego zachodu miasto otoczone jest potężnym lodowcem Feegletscher, którego jęzory zatrzymują się kilometr przed jego bramami.

Pogoda była wspaniała, lodowiec wydawał się być tak blisko, że postanowiliśmy do niego dojść. Najpierw szlak prowadził przez łąki, na których pasły się krowy. Nie wszystkie wyglądały tak jak w reklamie czekolady Milka. Następnie wędrowaliśmy przez las, w którym kryło się jezioro utworzone przez jeden z jęzorów lodowca. Woda była koloru mleka o brudnozielonkawym zabarwieniu. Gdy las się skończył, zaczęły się bardziej strome podejścia. Nieznacznie zboczyliśmy ze szlaku, aby dojść do krawędzi lodowca. Jego wierzch pokryty był ziemią i kamieniami, jednak w szczelinach przebijał niebieski i granatowy kolor firnu – sprasowanego lodu. Wokół jęzora lodu leżało mnóstwo olbrzymich głazów przyniesionych przez lodowiec z wyższych partii gór.

„... przyjął postawę strażnika. Zdawał się nas obwąchiwać.”

... przyjął postawę strażnika. Zdawał się nas obwąchiwać.
Fot. Leszek Noga

Zajęci obserwacją lodowca nie zauważyliśmy, że znaleźliśmy się na łąkach leżących ponad górną granicą lasu. Pokryte były bujną roślinnością alpejską. Wokół unosił się zapach ziół i kwiatów. Byliśmy w królestwie świstaków. W odległości 30–50 m od nas żerowała grupa około 10 tych zwierząt. Żywiły się trawą i ziołami. Niektóre wyróżniały się okazałymi rozmiarami – długość ich ciała (bez ogona) przekraczała 50 cm. Pozostałe były znacznie mniejsze – to były młode, które przyszły na świat dwa miesiące wcześniej. W czerwcu, po ciąży trwającej około 5 tygodni, samica rodzi zwykle od 2 do 8 młodych. Jeden z dorosłych osobników co chwila stawał pionowo na tylnych łapach i czujnie rozglądał się dokoła. To strażnik pilnujący stada. Największym wrogiem świstaków są orły. Próbowaliśmy ostrożnie podejść bliżej. Nagle strażnik wydał głośny gwizd i stado zapadło się pod ziemię. Podeszliśmy bliżej. W miejscu, gdzie znikły, znajdowało się kilka wejść do nor. Każda kolonia świstaków ma nory zimowe osiągające łączną długość kilkudziesięciu metrów, z obszerną komorą wysłaną sianem, która służy za sypialnię. Świstaki zapadają w zimowy sen trwający zwykle od października do kwietnia. Mniejsze nory na pastwiskach służą jako miejsce rodzenia i wychowywania młodych oraz jako kryjówki, do których uciekają w razie niebezpieczeństwa.

Poprosiłem członków swojej rodziny, aby wycofali się na szlak i poszli w górę. Sam usiadłem na trawie w pobliżu nor i w milczeniu czekałem. Po kilku minutach jeden dorosły osobnik wynurzył się kilkanaście metrów ode mnie. Siedział nieruchomo przed norą, gotowy w każdej chwili uciec do niej z powrotem. Czołgając się, bardzo powoli zbliżyłem się na odległość około 2–3 m. Świstak trwał nieruchomo. Przez chwilę tylko popatrzył na mnie i wrócił do nieruchomej pozy spoglądając przed siebie. To wspaniałe uczucie, kiedy przed tobą, niemal na wyciągnięcie ręki, siedzi dzikie, bardzo płochliwe zwierzę i to we własnym środowisku. Trudno powiedzieć, ile trwało to spotkanie. Czas płynie wtedy inaczej. W końcu świstak schował się do nory. Byłem bardzo zadowolony, bo zrobiłem kilka zdjęć i to bez użycia teleobiektywu. Wróciłem na szlak, dogoniłem rodzinę i podążyliśmy dalej. Szlak doprowadził nas do stacji przesiadkowej kolejki linowej, która wiodła jeszcze wyżej. Zanosiło się na koniec atrakcji. Byliśmy na wysokości 2500 m n.p.m. i odczuwaliśmy zimno, mimo że słońce tylko chwilami chowało się za szybko przesuwającymi się chmurami. Nie byliśmy przygotowani na dalszą wspinaczkę i musieliśmy zejść. Jeszcze ostatnie spojrzenia na strome ściany czterotysięczników, które prawie cały czas tonęły w chmurach, oraz na Saas Fee leżące kilometr pod nami.

Świstak domagający się papierka po cukierku. W dole Saas Fee.

Świstak domagający się papierka po cukierku. W dole Saas Fee.
Fot. Leszek Noga

Byliśmy blisko krawędzi lodowca i postanowiliśmy schodzić wzdłuż żlebu, nie powtarzając górnego odcinka drogi. Nie uszliśmy nawet 300 metrów, gdy zobaczyliśmy samotnego świstaka. Nasza ciekawość stopniowo przeistaczała się w lekkie przerażenie. Zwierzę biegło prosto na nas. Pomyślałem o wściekliźnie. Świstak zatrzymał się w odległości zaledwie kilku metrów i przyjął postawę strażnika. Zdawał się nas węszyć. Zaczęliśmy rwać trawę i wabić go. Świstak podszedł, stanął na tylnych nogach i – choć to brzmi nieprawdopodobnie – wyciągnął przednią łapę po kąsek. Niestety, nie jesteśmy specjalistami w dziedzinie żywienia świstaków i nasze trawy nie przypadły mu do gustu. Po chwili dołączył drugi osobnik. Staraliśmy się sfotografować ze zwierzętami, jednak te szybko się zorientowały, że nie mamy im nic do zaoferowania i nie pozwalały zbytnio zbliżyć się do siebie. Wtedy moja córka Ania sięgnęła do kieszeni. Nie miała nic poza papierkiem po cukierku, ale zaczęła nim szeleścić. Świstak natychmiast zareagował i zaczął niemal agresywnie domagać się łupu.
– Po co mu to? – zdziwiła się Ania.
– Aby zawinąć w to czekoladkę Milkę – odpowiedziałem, przypominając sobie znaną reklamę telewizyjną.

Leszek Noga


Prawo (nie)doskonałe

Można ustrzelić rybołowa?

Rybołów - czy polskie prawo pozwala na jego zabijanie?

Rybołów - czy polskie prawo pozwala na jego zabijanie?
Fot. Marcin Karetta

Od ubiegłego roku obowiązuje w Polsce rozporządzenie o ochronie gatunkowej, które daje prymat gospodarce nad potrzebami ochrony zagrożonych gatunków. Sugeruje ono, że najrzadsze i najbardziej nawet zagrożone gatunki można bezkarnie zabijać (bez potrzeby uzyskiwania jakichkolwiek zezwoleń), o ile potrafi się to umotywować potrzebami bliżej nie zdefiniowanej „racjonalnej gospodarki”. Pisaliśmy o tym już wielokrotnie. Spotykaliśmy się często z tłumaczeniem, że zbyt dosłownie traktujemy ten zapis, i że w rzeczywistości nie będzie on w ten sposób interpretowany. Niestety, jeśli ktoś miał co do tego wątpliwości, rozwiewa je oficjalne pismo z Ministerstwa Rolnictwa i Rozwoju Wsi datowane na 12 lutego 2002 r. Czytamy w nim m.in.:
„<...> wiele innych czynności związanych z prowadzoną gospodarką, w tym ochrona ryb w stawach przed szkodnikami, nie wymagają uzyskania zezwolenia właściwego wojewody, nawet jeśli czynności te powodują naruszanie zakazów określonych w art. 27b ust. 1 ustawy o ochronie przyrody. <...>”
„<...> W tym stanie prawnym, prowadzenie racjonalnej gospodarki rybackiej zwalnia z konieczności przestrzegania zakazów wymienionych w art. 27b ust. 1 w stosunku do każdego zwierzęcia podlegającego ochronie gatunkowej, niezależnie od rodzaju tej ochrony (ścisła, częściowa), o ile czynności naruszające te zakazy mają związek z prowadzoną przez uprawnionego do rybactwa racjonalną gospodarką rybacką. <...>”

Jesteśmy zdania, że jedynym rozwiązaniem jest wprowadzenie takich rozporządzeń o ochronie gatunkowej, które w sposób jednoznaczny wskażą, że przynajmniej w stosunku do pewnej liczby najcenniejszych i najbardziej zagrożonych gatunków obowiązuje zasada pierwszeństwa zasad ochrony nad doraźnym interesem gospodarczym. Na początku tego roku PTOP „Salamandra” opracowało propozycje nowych rozporządzeń. Przygotowywana obecnie przez Ministerstwo Środowiska nowa ustawa o ochronie przyrody, zgodnie z aktualną wersją projektu (z 15 X 2002 r.) umożliwia zróżnicowanie zasad ochrony w stosunku do poszczególnych gatunków. Ustawa ta nie wprowadza co prawda rewolucyjnych zmian dotyczących ochrony gatunkowej, jednak porządkuje wiele spraw i doprecyzowuje niektóre zapisy. Bez wątpienia więc, gdy zostanie już uchwalona, nasze projekty rozporządzeń trzeba będzie dostosować do jej postanowień. Już teraz jednak propozycje te mogą stanowić przedmiot dyskusji. Dzięki trwającym od wielu miesięcy konsultacjom ze specjalistami zajmującymi się poszczególnymi grupami organizmów, projekty te (a w szczególności listy proponowanych do ochrony gatunków) są ustawicznie poprawiane. Obecnie są one rozpatrywane przez poszczególne komisje Państwowej Rady Ochrony Przyrody. Będziemy wdzięczni za wszelkie uwagi, które pozwolą nam jeszcze bardziej udoskonalić te projekty.

Na prośbę PROP-u „Salamandra” przedstawiła propozycję szczegółowych kryteriów, jakimi należy się kierować przy kwalifikowaniu gatunków do poszczególnych kategorii ochrony. Mamy nadzieję, że nasze propozycje przyczynią się do zdecydowanego wzmocnienia ochrony gatunkowej - nie tyle poprzez zaostrzenie przepisów, co przez ich urealnienie i zapisanie w sposób bardziej jednoznaczny. Pozostaje wierzyć, że wkrótce taka interpretacja przepisów, jak podana powyżej, będzie już całkowicie niemożliwa.

Andrzej Kepel



















Dzika przyroda Poznania

Od wielu lat w Poznaniu ukazuje się renomowana seria: „Kronika Miasta Poznania”, publikowana przez Wydawnictwo Miejskie. Do tej pory prezentowano w niej różne zagadnienia z historii stolicy Wielkopolski. Tym razem zdecydowano się na temat zupełnie nietypowy - przedstawiono przyrodę miasta.

Pod koniec października ukazał się tom Kroniki nr 3/2002, zatytułowany: „Wśród zwierząt i roślin”. Na około 360 stronach poznańscy przyrodnicy przedstawili poszczególne grupy organizmów (od glonów po ssaki) żyjące w granicach miasta. Kilka rozdziałów poświęcono opisowi walorów przyrodniczych poszczególnych poznańskich klinów zieleni, pierścienia fortów, a nawet centrum miasta. Nie zrezygnowano także zupełnie z historycznego charakteru wydawnictwa. Czytelnik może dowiedzieć się, jak dzieje rozwoju Poznania wpływały na kształtowanie się przyrody w jego granicach. Osobny rozdział poświęcono ochronie walorów przyrodniczych - zarówno tej, którą prowadzą fachowe organizacje, jak i tej, którą realizować może każdy mieszkaniec Grodu Przemysła.

Wszystkie rozdziały zostały napisane przez specjalistów - głównie pracowników poznańskich uczelni wyższych oraz członków i współpracowników PTOP „Salamandra”. Publikacja jest jednak kierowana nie tylko do biologów, lecz do wszystkich miłośników przyrody. Dlatego styl artykułów ma charakter popularnonaukowy, a całość jest bogato ilustrowana (ponad 200 zdjęć i kilkanaście rycin). Przygotowanie tego opracowania koordynowała „Salamandra”. W biurze Towarzystwa można także nabyć tę publikację za jedyne 24 zł (+ ew. koszty przesyłki w przypadku zamówienia telefonicznego lub listownego).

Redakcja









































Pod żaglami za łabędziami

Na przełomie wiosny i lata (w dniach 16-24 VI 2002 r.) w rejonie Wielkich Jezior Mazurskich odbył się żeglarski obóz obrączkarski „Salamandry”. Uczestniczyły w nim nasze trzy zagraniczne wolontariuszki - Ivy Frenger i Julia Berger z Niemiec oraz Aili Pihlajamäki z Finlandii, a także dwóch pracowników naszego Towarzystwa (wśród nich - niżej podpisany). Celem obozu było przede wszystkim schwytanie i zaobrączkowanie jak największej liczby łabędzi.

>Niewątpliwą atrakcją tego obozu obrączkarskiego był nietypowy sposób przemieszczania się. Za zdjęciu załogantki (od lewej): Julia, Ivy i Aili, a za sterem prezes „Salamandry” - Andrzej Kepel.

Niewątpliwą atrakcją tego obozu obrączkar- skiego był nietypowy sposób przemieszczania się. Za zdjęciu załogantki (od lewej): Julia, Ivy i Aili, a za sterem prezes „Salamandry” - Andrzej Kepel.
Fot. Przemysław Wylegała

Łabędzie są ptakami obrączkowanymi w Polsce dość licznie. Mało jest jednak danych o wędrówkach osobników pochodzących z północno-wschodniej Polski. Pierwsze łabędzie zostały oznakowane na Mazurach w latach 1952-53. Stacja Ornitologiczna PAN w Gdańsku zorganizowała wówczas akcję, podczas której złapano i zaobrączkowano 107 ptaków. Większe akcje obrączkowania łabędzi na Mazurach odbyły się też w roku 1987 i 1998. oznakowano wówczas odpowiednio około 200 i 87 łabędzi niemych. Pojedyncze ptaki były w tym rejonie chwytane i zaopatrywane w obrączki także w innych latach.

Podczas tegorocznego obozu poruszaliśmy się żaglówką, dzięki czemu mogliśmy szybko przemieszczać się po jeziorach w poszukiwaniu łabędzi. Ich łapanie przy odrobinie wprawy nie nastręczało większych kłopotów - w większości były to ptaki tak oswojone przez turystów, że same podpływały do brzegu, natarczywie domagając się chleba. Wyprawę rozpoczęliśmy i zakończyliśmy w porcie w Guziance nad Jez. Bełdany. Opłynęliśmy całe Jez. Bełdany, Mikołajskie, Śniardwy, Seksty i Kaczerajno. Dotarliśmy też (tym razem samochodem) nad Jez. Czos w Mrągowie, Jez. Ryńskie w Rynie oraz Jez. Nidzkie w Rucianem.

Większość łabędzi przebywających w okolicach mostów w Mikołajkach została przez nas zaobrączkowana

Większość łabędzi przebywających w okolicach mostów w Mikołajkach została przez nas zaobrączkowana
Fot. Andrzej Kepel


W sumie udało nam się złapać i założyć obrączki 71 łabędziom, w tym 9 ptakom lęgowym. Większość z nich (39) schwytaliśmy na pierzowisku w Mikołajkach, gdzie w sumie przebywało około 60 łabędzi. Sporo ptaków zaobrączkowaliśmy też na Bełdanach i Śniardwach. Stwierdziliśmy kilka osobników odmiany polskiej, z których dwa udało się nam złapać. Odczytaliśmy również numery wcześniej założonych obrączek u dwóch łabędzi pływających w stadzie w Mikołajkach. Po otrzymaniu informacji z Zakładu Ornitologii w Gdańsku okazało się, że jeden z nich został zaobrączkowany jako pisklę na niedalekim Jez. Czos w Mrągowie, a drugi na zbiorniku Sulejowskim niedaleko Łodzi.

Mamy nadzieję, że schwytane przez nas łabędzie przyniosą również wiele ciekawych wiadomości powrotnych. O tym, dlaczego obrączkuje się łabędzie, można przeczytać w artykule Nie takie znów brzydkie kaczątka, w bieżącym numerze Biuletynu.

Przemysław Wylegała























Czego szukaliśmy w tunelach i budkach?

Odpowiedź na tytułowe pytanie jest prosta: nietoperzy. Olsztyńskie Koło PTOP „Salamandra” od samego początku swojego istnienia zajmuje się badaniem i ochroną tej grupy zwierząt na terenie województwa warmińsko-mazurskiego.

Ubiegła zima upłynęła nam na poszukiwaniu miejsc, w których nietoperze hibernują. W tym celu m.in. „zdobyliśmy” zamek w Olsztynie. W większej części jest on zagospodarowany i tylko w jednej z piwnic znaleźliśmy kilka nocków Natterera (Myotis nattereri). Spenetrowaliśmy również ok. 20 schronów tzw. pozycji olsztyneckiej, pochodzących z lat 30. XX wieku. W większości były to niewielkie, dwukomorowe obiekty - bunkry bierne. Tej zimy tylko kilka z nich było zamieszkanych przez nietoperze. Znajdowaliśmy tam głównie pojedyncze mopki (Barbastella barbastellus), choć trafił się również gacek brunatny (Plecotus auritus). W niektórych z pustych bunkrów znaleźliśmy jednak stosiki poobgryzanych motylich skrzydełek, sugerujących przejściowe zamieszkiwanie tych miejsc przez nietoperze. Najciekawszym miejscem, które odwiedziliśmy, był poniemiecki tunel do odprowadzania wody z jeziora. W jakim celu go wybudowano? Sprawy jeszcze nie zbadaliśmy, ale najprawdopodobniej chodziło o stworzenie możliwości zalania strategicznych szlaków komunikacyjnych na wypadek niepowodzeń wojennych. Wiele wskazuje, że podobnych obiektów może być w naszych okolicach więcej. W znalezionym przez nas tunelu zimowały: nocki rude (Myotis daubentonii), nocki Natterera i mopki - w sumie kilkanaście osobników. W okolicach Olsztyna brakuje niestety większych, opuszczonych przez człowieka obiektów podziemnych, w których zimowałyby znaczniejsze skupiska nietoperzy.

Lato było w tym roku upalne. Podczas zorganizowanego przez nas obozu badawczego nie mogliśmy niestety pozwolić sobie na ukrywanie się w chłodnym cieniu. Dużo czasu spędzaliśmy bowiem na przeszukiwaniu budek dla nietoperzy, rozwieszonych wiosną tego roku na terenie Parków Krajobrazowych: Pojezierza Iławskiego oraz Mazurskiego. Wiele budek było niestety zamieszkałych przez osy, nie obyło się więc bez szybkich ucieczek, czasami związanych z koniecznością skakania z pięciometrowej drabiny (oczywiście nie z najwyższego szczebla). W wielu budkach znajdowaliśmy jednak również nietoperze. W przytłaczającej większości były to karliki większe (Pipistrellus nathusii). Niewątpliwie najciekawsze było jednak znalezienie w jednej ze skrzynek mroczka pozłocistego (Eptesicus nilssonii) - przedstawiciela jednego z najrzadszych w naszym kraju gatunków nietoperzy.

Przyjemnym akcentem kończącym nasz obóz w Mazurskim PK był wyjazd jednego wieczoru na Piknik Country do Mrągowa, podczas którego nasza niestrudzona drużyna mogła odprężyć się i poszaleć w westernowym stylu i otoczeniu kowbojów oraz ich wspaniałych mechanicznych rumaków.

Obecnie przygotowujemy się już do zimy i ponownego przeszukiwania bunkrów, piwnic i innych podziemi. Wszystkich zainteresowanych nietoperzami lub szerzej: ochroną przyrody na terenie Warmii i Mazur, gorąco zapraszamy do współpracy z naszym Kołem.

Joanna Duriasz
Leszek Koziróg

W roku 2002 działania naszego Koła wspomógł finansowo Wojewódzki Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej w Olsztynie. Dzięki jego wsparciu udało się nam nabyć nieco sprzętu i wykonać prace zaplanowane na ten sezon.



























Wybór numeru

Aktualny numer: 2/2023