W nowym rozporządzeniu określającym listę obcych, inwazyjnych gatunków zabrakło tak wydawałoby się oczywistych zwierząt, jak norka amerykańska i jenot. Czy to jest niedopatrzenie, wynik nacisków, czy racjonalne rozwiązanie?
Dzika forma norki amerykańskiej. Zwierzęta te żyją przede wszystkim w pobliżu wód.
Fot. Cezary Korkosz
5 kwietnia 2012 r., po kilku latach oczekiwania, weszło w życie rozporządzenie Ministra Środowiska w sprawie listy roślin i zwierząt gatunków obcych, które w przypadku uwolnienia do środowiska przyrodniczego mogą zagrozić gatunkom rodzimym i siedliskom przyrodniczym. Zawiera ono spis 52 taksonów. Skutki umieszczenia na tej liście określa art. 120 ust. 2–4 ustawy o ochronie przyrody. Ich import, przetrzymywanie, prowadzenie hodowli, rozmnażanie i sprzedaż na terenie kraju wymagają zezwolenia. Zarówno ustawa, jak i przypisy do owej listy, określają szereg wyjątków od tych zakazów. Przepisy te – co charakterystyczne dla naszych krajowych uregulowań dotyczących ochrony przyrody – zawierają sporo niejasności, niedociągnięć i luk. Przydatne byłoby więc ich szczegółowe omówienie. Przygotowywana jest jednak pilna nowelizacja zapisów ustawowych w tym względzie, ale nawet występujące w TV wróżki nie potrafiłyby przewidzieć, kiedy wejdzie ona w życie i w jakim kształcie. Mogłoby się zdarzyć, że artykuł ten byłby nieaktualny już w chwili publikacji. Odsyłam więc na stronę internetową „Salamandry”, gdzie będziemy publikować omówienia wybranych zagadnień dotyczących tych przepisów, a w tym artykule odniosę się nie do tego, co w tym rozporządzeniu jest, lecz czego w nim nie ma.
Początkowo zarówno norka amerykańska, jak i jenot były proponowane do włączenia na omawianą listę. Nie ma wszak wątpliwości, że są to gatunki obce naszej faunie, z powodzeniem się rozprzestrzeniające i powodujące (zwłaszcza norka) poważne szkody wśród rodzimych gatunków. Jednak ich uwzględnienie było głównym powodem, dla którego akt ten tak długo się nie ukazywał. Zgodnie z ustawą, rozporządzenie to wydaje co prawda minister właściwy ds. środowiska, ale w uzgodnieniu z ministrem właściwym ds. rolnictwa (czyli wymagana była jego zgoda). A ten drugi – skutecznie lobbowany przez hodowców zwierząt futerkowych – nie chciał uzgodnić rozporządzenia z tymi dwoma gatunkami. Ostatecznie więc Minister Środowiska uznał, że lepiej wydać je bez nich, niż nie wydawać wcale.
Wbrew zapewnieniom właścicieli ferm, na wolności spotyka się także hodowlane formy norki amerykańskiej, co świadczy, że hodowle nie są szczelne
Fot. Cezary Korkosz
To rozporządzenie nie obejmuje i nie powinno obejmować wszystkich obcych gatunków inwazyjnych. Racjonalne jest uwzględnienie w nim tych roślin i zwierząt, w przypadku których regulacja może przynieść pozytywny efekt. Biorąc pod uwagę skutki prawne umieszczenia na tej liście, dotyczy to jedynie tych taksonów, których inwazja może być ograniczona dzięki wprowadzeniu zakazów importu, posiadania, mnożenia i handlu. Świadomie i słusznie pominięto więc większość gatunków rozpowszechniających się już spontanicznie.
Stopień, w jakim obecnie inwazje norki i jenota są wzmacniane przez ucieczki z hodowli, budzi wiele dyskusji. Wydaje się jednak, że choć lokalnie populacje (zwłaszcza norek) rzeczywiście mogą być zasilane przez uciekinierów z ferm, to jednak współcześnie o ich występowaniu i liczebności decyduje już przede wszystkim dyspersja populacji wolnościowej i konkurencja o terytoria. Korzyść z zamieszczenia tych gatunków na liście nie jest więc oczywista. O pierwotnej propozycji ich uwzględnienia zdecydowała zapewne przede wszystkim tak zwana zasada przezorności – skoro nie ma całkowitej pewności, to lepiej na wszelki wypadek podjąć dodatkowe działania zabezpieczające.
Jenoty – choć nieco przypominają szopy, należą do zupełnie innej rodziny (psowatych)
Fot. Renata i Marek Kosińscy
Norki i jenoty są w Polsce hodowane przede wszystkim na fermach – trzyma się tam różne ich odmiany i formy, o rozmaitych parametrach owłosienia. Oznacza to, że rozważanie, czy objęcie tych gatunków ograniczeniami wynikającymi z omawianych przepisów miałoby znaczenie praktyczne, jest pustym teoretyzowaniem. Przy obecnym stanie prawnym, nawet gdyby gatunki te znalazły się na liście, ferm zwierząt futerkowych by to nie dotyczyło! Dlaczego? Otóż zgodnie z ustawą, rozporządzenie ma zawierać jedynie listę gatunków. Przeczytajmy więc definicję gatunku w ustawie o ochronie przyrody. Według niej „gatunek” to zarówno gatunek w znaczeniu biologicznym, jak i każda niższa jednostka systematyczna, populacja, a także mieszańce tego gatunku w pierwszym lub drugim pokoleniu, z wyjątkiem form, ras i odmian udomowionych, hodowlanych lub uprawnych.
Ta definicja jest racjonalna. Wyłączenie form, ras i odmian uzyskanych i utrzymywanych przez człowieka miało na celu zapewnienie, by gęś domowa nie była traktowana jak gęgawa, pies domowy jak wilk, a ewidentne, uprawne odmiany roślin z gatunków chronionych – jako objęte ochroną... Aby przy takim brzmieniu definicji objąć jakimiś ograniczeniami także owe „formy, rasy i odmiany”, trzeba je w ustawie osobno wymienić. Rozporządzenie może bowiem iść tylko tak daleko, jak jednoznacznie zezwala na to ustawa. Przy obowiązującym brzmieniu ustawy Minister Środowiska, ustanawiając listę gatunków chronionych, nie może objąć nią także wyróżnialnych odmian hodowlanych. Skoro praktycznie nikt nie trzyma dzikich form tych gatunków, ich umieszczenie na tej liście miałoby obecnie znaczenie wyłącznie symboliczne, maskujące dalsze nicnierobienie.
Obecnie obowiązek wykonywania oceny oddziaływania na środowisko (warunkującej zgodę na dane przedsięwzięcie) występuje tylko powyżej pewnej, bardzo wysoko ustawionej poprzeczki, dotyczącej wielkości fermy (np. ponad 84 tys. norek lub ponad 8,4 tys. jenotów). Nieco niższy próg dotyczy ferm, dla których odpowiednie organy mogą, acz nie muszą, nakazać wykonanie oceny (zależnie od lokalizacji: 16 tys. lub 24 tys. norek, albo 10 razy mniej jenotów). Można także nakazać wykonanie oceny dla nawet niewielkich (od 4 matek lub 20 osobników) hodowli zwierząt obcych naszej faunie, nie dotyczy to jednak żadnych zwierząt gospodarskich (w tym futerkowych), a także obcych ryb i skorupiaków.
Wskazane byłoby wprowadzenie obowiązku wykonywania oceny dla wszystkich komercyjnych hodowli zwierząt obcych i potencjalnie inwazyjnych. Wówczas racjonalne byłoby wyłączenie takich ferm z obowiązku dodatkowego uzyskiwania zezwoleń na podstawie art. 120 ustawy o ochronie przyrody.
Z powyższych rozważań nie należy wyciągać wniosku, że powinniśmy sobie odpuścić problem tych gatunków (a zwłaszcza norek). Tyle że kierunkiem starań nie powinno być ich włączenie do obecnego rozporządzenia, ale gruntowna zmiana przepisów w tym zakresie i przyjęcie nowej regulacji, dostosowanej do hodowli fermowej.
Najprostszym rozwiązaniem byłoby wprowadzenie – śladem coraz liczniejszych innych krajów – zakazu
hodowli zwierząt futerkowych, jako niehumanitarnego przeżytku. Gdyby to okazało się nierealne,
zmiany przepisów powinny obejmować przede wszystkim:
- objęcie wszelkich komercyjnych ferm obcych, potencjalnie inwazyjnych zwierząt (także gospodarskich),
obowiązkiem wykonywania oceny oddziaływania na środowisko;
- nałożenie na Ministra Środowiska obowiązku wydania w drodze rozporządzenia, w uzgodnieniu
z ministrem właściwym ds. rolnictwa, szczegółowych warunków progowych, decydujących o możliwości
uzyskania zgody na prowadzenie fermy (lokalizacja, sposób podwójnego zabezpieczenia przed ucieczką,
system kontrolny itd.) i uzależnienie możliwości założenia i prowadzenia fermy od spełnienia tych kryteriów.
Tylko czy nasze służby ochrony przyrody i środowiska są w stanie wziąć na siebie egzekucję takich przepisów?
Andrzej Kepel
Ten artykuł został dofinansowany ze środków Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej |
Wiele lat temu zaczytywałem się w książkach znanego podróżnika, Arkadego Fiedlera. Jego „Piękna,
straszna Amazonia” była dla mnie pierwszą wyprawą w odległy, niezwykły i bajeczny świat tropikalnej
przyrody. Wracałem do niej wielokrotnie, marząc, by móc kiedyś zobaczyć podobne krajobrazy, dotknąć
przepysznie kolorowych kwiatów, zbliżyć się do tamtejszych zwierząt. Udało się! Moja przygoda
z dzikimi mieszkańcami pierwotnego lasu deszczowego miała miejsce we wrześniu 2009 r.
Ale od początku...
Dotarłem na koronę wodospadu. Pierwsza, nieśmiała tęcza daje przedsmak tego, co za chwilę mnie zauroczy.
Kiedy w 1542 roku Álvar Núñez Cabeza de Vaca, hiszpański podróżnik, odkrywca i konkwistador, podczas swej kolejnej wyprawy odkrył w przepastnej, brazylijskiej dżungli ogromny wodospad, nie mógł wiedzieć, że kilka wieków później stanie się on celem tysięcy badaczy, przyrodników i turystów. Mowa oczywiście o wodospadzie Iguazú (Iguaçu), rozciągającym się na rzece o tej samej nazwie 2,5 kilometrowym łukiem na granicy Argentyny i Brazylii. Oba te kraje utworzyły tutaj parki narodowe: położony na południowym brzegu rzeki argentyński Park Narodowy Iguazú i sąsiadujący z nim brazylijski Park Narodowy Iguaçu. W latach 80. ubiegłego wieku zostały one wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Ochroną objęto lasy deszczowe otaczające składający się z około 270 kaskad wodospad. Najbardziej efektowne z nich to Dwóch Braci oraz Gardziel Diabła (Garganta del Diablo). Wypada tutaj wspomnieć, że między Brazylijczykami i Argentyńczykami trwają ciągłe spory o to, który kraj ma piękniejsze i bardziej zapierające dech w piersiach widoki na kaskady wodospadu. Byłem po obu stronach i jestem przekonany, że ten spór trwać będzie wiecznie. Trudno bowiem zawyrokować, ponieważ i z jednej, i drugiej strony jest równie bajecznie i wyjątkowo. W argentyńskim Parku wędrowiec zanurza się w puszczę i po specjalnych metalowych pomostach dociera do korony wodospadu, wzdłuż której może przebyć jeszcze spory odcinek drogi, a tuż pod jego stopami przelewają się ogromne masy wody spadającej w mglistą otchłań. Brazylijczycy natomiast oferują turystom wygodny chodnik na prawym brzegu rzeki, z którego rozciąga się niesamowity, panoramiczny widok wzdłuż wodospadu. Widok może nie tyle piękniejszy, co inny, niemniej nie odczuwa się tych emocji związanych z bliskością wodnych mas, choć i tutaj są również pomosty umożliwiające zwiedzającym dotarcie w głąb wodospadu.
Przyjeżdżając w te tropikalne okolice, nie wiedziałem, co mnie czeka, co uda mi się zobaczyć, czy dopisze pogoda? A ta bezwzględnie musiała dopisać i zalewać promieniami słońca spienione przestrzenie wodospadu. To był wszak warunek istnienia wymarzonych na zdjęciach tęcz. Byłem pełen obaw, zależało mi przecież na oddających charakter miejsca zdjęciach, ale też na przekonaniu się na własnej skórze, jaka ta przyroda tam jest. Czy taka, jaką ją zapamiętałem z opisów Fiedlera? Jak bardzo różni się od naszej, polskiej?
Fiedler miał rację, a ja oniemiałem. Znając przyrodę klimatu umiarkowanego, odniosłem nieodparte wrażenie, że tutejsza natura oszalała! Splątana wszelką roślinnością do granic możliwości nieprzebyta dżungla, ogromne bogactwo zwierząt lasu deszczowego, a w szczególności wielkich motyli, jego położenie wokół najpiękniejszego wodospadu na świecie, zrazu zaskakuje przyrodnika, a potem każe mu trwać w niemym zachwycie. W przyrodzie Polski wszystko wydaje się takie poukładane... A tu, w tropikalnym słońcu…? Czy to nie przerost formy nad treścią? Z uwagi na zwiedzające oba parki liczne rzesze turystów, niektóre ptaki wyzbyły się wrodzonego strachu przed człowiekiem. Dzięki temu udało mi się m. in. sfotografować ptaka, na którym najbardziej mi zależało – bajecznego, z jaskrawo ubarwionym, ogromnym dziobem, tukana olbrzymiego (toko) (Ramphastos toco).
Wędrując szlakiem w górę wodospadów, miałem możliwość zetknięcia się z innymi ptakami, które – jeśli nie wykonywało się gwałtownych ruchów – pięknie pozowały i cieszyły oczy różnobarwnością upierzenia. Spotkałem modrowronkę pluszogłową (Cyanocorax chrysops) (faktycznie ma na głowie pluszową perukę), która podleciała i usiadła tuż nade mną na gałęzi. Tam przez chwilę oprawiała ze skrzydeł jakiegoś sporego szarańczaka, by w końcu z lubością go skonsumować. Nieco dalej natknąłem się na grdacza czarnoczelnego (Pipile jacutinga) z rodziny czubaczy (Cracinae) oraz czubacza kędzierzawego (Crax alector) – jak można się domyślić – z tej samej rodziny, który – podobnie jak modrowronka – pysznił się niecodzienną fryzurą.
Ostronos rudy, to złodziejaszek, jakich mało. Obeznany w zachowaniu ludzi, dobrze wie, kiedy może podwędzić coś na ząb.
Ptaków rzeczywiście było sporo, a przez całą niemal drogę towarzyszyły mi wścibskie ostronosy rude (Nasua nasua), zwane też koati. Te sympatyczne ssaki dobrze wiedziały, czego szukać wśród wędrujących turystów (a dokładniej wśród ich plecaków), których w ogóle się nie obawiały i łaziły przy nogach jak przymilne psiaki. Wystarczyło jednak tylko na chwilę pozostawić plecak i oddalić się nieco. Jeśli znajdowało się w nim jakiekolwiek jedzenie, można je było spisać na straty. To były dopiero szelmy. Nie widziałem dotąd sprytniejszych zwierzaków, tak wyspecjalizowanych w złodziejskim procederze. Wciąż mam przed oczami bezcelową pogoń korpulentnej Niemki za czwórką tych szachrajów, a każdy z nich zmykał rączo z dużą bułką w pysku w głąb dżungli, gdzie próżno ich było szukać.
I znów wrócę do Arkadego Fiedlera, bo chcę dwa słowa napisać o motylach, tych najbarwniejszych owadach dżungli, których miały być tysiące. Ach tam, tysiące. Dziesiątki, setki tysięcy! Nie było. A ja byłem zaskoczony, bo Fiedler pisał w „Pięknej, strasznej Amazonii” zgoła co innego.
Dzień, choć z rana bezsłoneczny, był jednak parny i gorący, a motyli jak na lekarstwo. Ta niepewność trwała do pojawienia się pierwszych promieni słońca. Nagle się zaroiło! Najwięcej latało pazi królewskich (Papilio thoas), bardzo podobnych do naszych poczciwych pazi królowej (nawet nazewnictwo niemal identyczne). Kwitnące krzewy lantany (Lantana sp.) i błotniste ścieżki bogate w kałuże, dosłownie były oblepione motylami. To widok, jakiego się nie zapomina. Gromadki dzieciaków chętnie podbiegały do takich miejsc, płosząc z nieskrywaną satysfakcją roje zwiewnych piękności, które ulatywały w górę chmurą złotych lśnień, by po chwili opaść i znów raczyć się wodą z czerwonego błocka.
Helikonia dziobata, to niezwykle atrakcyjna roślina Ameryki Południowej. Zarówno wielkość, kształt kwiatostanu, jak i jego ubarwienie, nie pozwalają oderwać od niego wzroku.
W tym moim obcowaniu z motylami natknąłem się w końcu na pewnego eleganta, który wprawił mnie w osłupienie. Nieduży był to motylek, o rozpiętości skrzydeł około 5 cm, ale o niezwykle zaskakującym rysunku na spodniej ich stronie. Na drugiej parze miał pięknie wypisaną, niczym białym grubym flamastrem, liczbę 88. Po powrocie do Polski odszukałem w Internecie ów gatunek z rodziny rusałkowatych (Nymphalidae) o nazwie Diaethria clymena, po czym okazało się, że w wielu krajach owad ten nazywany jest właśnie „motylem 88”.
Tak dotarłem nad koronę wodospadu. Huk spadających w przepastną otchłań mas rudej wody skutecznie zagłuszał wszystko dookoła. Widok rzeczywiście zapierający dech w piersiach. Ogrom zjawiska zniewala. Słońce i rozbryzgana w miliardy kropel woda malują cudowny łuk tęczy – swoisty most między Argentyną i Brazylią. Wrażenie jest niesamowite, bo kiedy nad Iguazú dociera się do pierwszego wodospadu, jest się już pod ogromnym wrażeniem, a potem zaczyna się zawrót głowy. Jeden większy i piękniejszy od drugiego. Chodzi się ścieżkami pośród dżungli, wdrapuje na platformy widokowe i oczom nie wierzy, że jest się w tym magicznym, nierealnym niemal miejscu. A ja zamiast chłonąć całość wszystkimi zmysłami, fotografuję pospiesznie i namiętnie, chcąc wszystko to uwiecznić.
Największą atrakcją jest tzw. Gardziel Diabła, czyli miejsce, w którym spokojnie płynąca szerokim rozlewiskiem rzeka nagle zapada się w najgłębszą na Iguazú przepaść (72 m), unosząc w górę kłęby wodnego pyłu. Tutaj nieświadomy jeszcze wrażeń, które za chwilę nastąpią, turysta, wraz ze spokojnie płynącymi po płaskowyżu masami wody, wędruje sobie po kładkach z wyspy na wyspę. Ciąg pomostów ma łączną długość około kilometra i kończy się na środku wielkiej, niespokojnej rzeki, na krawędzi wodnej czeluści. Tu właśnie została zrealizowana pamiętna scena z filmu „Misja”, gdzie przywiązany do krzyża jezuita zostaje zepchnięty przez Indian Guarani w otchłań Gardzieli. Zresztą wodospady Iguazú całkiem niedawno również zagrały w.kinie. Mowa o filmie „Indiana Jones i królestwo kryształowej czaszki”, ale najefektowniej, choć krótko, są ukazane w odcinku „Woda”, z serii „Planeta Ziemia”, produkcji BBC.
Wodospad Iguazú najwspanialej wygląda w porze deszczowej, tj. od listopada do marca, ale zazwyczaj jest czym się zachwycać przez cały rok, choć – co dla mnie niepojęte – zdarza się, że czasem wodospad zamiera. W roku 1978 w okresie szczególnie uporczywej suszy, na przełomie maja i czerwca, nurt rzeki osłabł tak bardzo, że przez miesiąc przez krawędź urwiska nie przelała się ani kropla wody. Był to pierwszy taki przypadek od 1934 r.
Czy chciałbym tam kiedyś powrócić? O tak, bardzo, ale na dłużej, na dwa–trzy tygodnie, by w spokoju, bez pośpiechu, móc fotografować to niezwykłe bogactwo świata roślin i zwierząt, zaznać ciepłego światła wschodów i zachodów słońca nad kaskadami wodospadu, by wreszcie oddać się wszystkimi zmysłami tej gorącej, wciąż jeszcze dziewiczej przyrodzie.
Tekst i zdjęcia: Tomasz Ogrodowczyk
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Zwierzęta porozumiewają się ze sobą wysyłając różnego rodzaju sygnały, a także odbierając i reagując na te, które wysyłają inne osobniki. Sygnalizacja daje organizmowi zwierzęcemu wymierne korzyści, bez względu na to, czy ma on styczność z osobnikiem należącym do tego samego gatunku – przyjacielem, czy też przedstawicielem innego gatunku, czyli najczęściej wrogiem. Sygnały nadawane przez zwierzęta mogą być mimowolne oraz świadome, czyli komunikujące konkretny zamiar. Obserwując specyficzne zachowania płazów i gadów, trudno oprzeć się wrażeniu, że mamy do czynienia ze swoistą mową zwierząt. Gałęzią nauk biologicznych, która zajmuje się sygnałami wśród zwierząt, jest zoosemiotyka.
Wśród badaczy powszechnie przyjęty jest podział sygnałów na dwie grupy: sygnały fizyczne i chemiczne. Do tych pierwszych zaliczamy bodźce wzrokowe, słuchowe, impulsy elektryczne, bodźce mechaniczne oraz termiczne. Z kolei za sygnały chemiczne uznaje się wszelkiego rodzaju substancje semiochemiczne*. Najczęściej są to lotne feromony, mogące należeć do grup przyjaznych atraktantów, jak i odstraszających repelentów. Płazy i gady odbierają sygnały z otaczającego je środowiska za pomocą różnie rozwiniętych zmysłów. Następnie analizują bodziec poprzez układ nerwowy, który ostatecznie wysyła informacje siecią połączeń nerwowych do odpowiedniej partii ciała. Reakcją organizmu jest neutralność, atak lub przygotowanie się do obrony. Stopień rozwinięcia zmysłów jest ściśle związany z potrzebami zwierząt oraz wymaganiami, jakie stawia przed nimi środowisko.
Donośne i przeciągłe „rhe rheee” unosi się nad prawie każdym stawem czy jeziorem podczas wieczornego koncertu żab. Pospolite rechotanie jest tak charakterystycznym i rozpoznawalnym sygnałem dźwiękowym, że każdy, nawet najmłodszy miłośnik przyrody, łatwo rozróżni je spośród innych dźwięków otoczenia. Żaby rechoczą, oznajmiając swoją przynależność gatunkową oraz gotowość do godów. U większości gatunków odzywają się jedynie samce. W wydawaniu dźwięków główną rolę odgrywa worek rezonacyjny znajdujący się na dnie jamy gębowej. Przepływ powietrza z worka do płuc i z powrotem umożliwia ciągły rechot. O doskonałej sprawności tego mechanizmu może świadczyć fakt, że dźwięki te są słyszalne nawet pod powierzchnią wody. Zewnętrzne rezonatory występują u naszych krajowych żab zielonych. U pozostałych gatunków występują rezonatory wewnętrzne, które mogą być pojedyncze lub podwójne. Co ciekawe, wyróżnia się różne odmiany czy nawet dialekty śpiewu żab. Spowodowane jest to najczęściej barierą geograficzną rozdzielającą populacje danego gatunku. Regiony tropikalne są miejscem największej różnorodności żabich nawoływań. Samce na tych terenach muszą więc odpowiednio dostrajać swój repertuar. Większość gatunków ma swoje własne pasmo dźwiękowe, na którym nadaje, niczym podczas audycji radiowej. Głos rzekotek drzewnych (Hyla arborea) jest najbardziej donośnym spośród dźwięków wydawanych przez nasze krajowe płazy. Można go usłyszeć z odległości nawet do jednego kilometra. Samice podążają za głosem śpiewających serenady samców. Po dotarciu do zbiornika sprawdzają czasami, czy nie mają do czynienia z oszustem. Samica żaby stukającej (Rana virgatipes) wydaje właściwy gatunkowi sygnał głosowy, na który samiec musi odpowiednio odśpiewać, aby móc liczyć na romantyczne chwile ze swoją żabią partnerką. Obok śpiewu godowego istnieje również śpiew agresywny, za pomocą którego dwa zwaśnione samce żab walczą o terytorium. Po wymianie bojowych pieśni może dojść do konfrontacji, a wtedy przegrany samiec zmuszony jest opuścić dany teren. Ma to swoje niewątpliwe zalety, gdyż równomierne rozmieszczenie samców zwiększa prawdopodobieństwo spotkania samicy.
Rzekotka drzewna potrafi dostosować swe ubarwienie do koloru podłoża. W ten sposób staje się prawie niewidoczna.
Fot. Maciej Ogoński
Oprócz płazów bezogonowych, głosy potrafią wydawać również traszki (Triturus sp.) – słaby pisk, najczęściej w sytuacji zagrożenia. Niektóre duże płazy ogoniaste, jak syrena jaszczurowata (Siren lacertina) i amfiuma dwupalcowa (Amphiuma means) odzywają się głosem świszczącym, z kolei salamandra olbrzymia (Megalobatrachus japonicus) odstrasza przenikliwym krzykiem.
Gady nie mają równie śpiewnych godowych zwyczajów. Jedynie nieliczne wydają jakieś dźwięki. Krokodyle agresywnie porykują, węże charakterystycznie posykują, grzechotniki sygnalizują swoją pozycję dźwiękami wydawanymi przez grzechotkę na końcu ogona. Nieliczne żółwie oraz wszystkie gekony wydają dźwięki podobne do ćwierkania ptaków – szczególnie kiedy się boją i czują zagrożenie.
Sygnały wzrokowe mają ogromne znaczenie zarówno dla płazów, jak i gadów. Narząd wzroku jest konieczny do właściwej oceny sytuacji, dostrzeżenia napastnika czy też atrakcyjnych barw godowych osobnika płci przeciwnej. W oczach płazów i gadów istnieje duże zróżnicowanie budowy światłoczułej siatkówki, pręcików oraz czopków. U wielu żółwi oraz jaszczurek stwierdzono zdolność do rozróżniania barw. Zanik wzroku występuje u płazów grzebiących. Ślepe są również te żyjące w ciemnych jaskiniach. Przykładem może być odmieniec jaskiniowy (Proteus anguinus), który żyjąc w wodach jaskiń południowej Europy, poświęcił swój wzrok na rzecz wyostrzenia zmysłów węchu i słuchu.
W skórze płazów i gadów występują liczne komórki barwnikowe zwane chromatoforami, które odpowiadają za kolorystykę zewnętrznej powłoki ciała. Są to lipofory należące do grupy ksantoforów i zawierające lipochromowe pigmenty żółte lub czerwone, guanofory posiadające płytki guaniny dającej barwy interferencyjne oraz melanofory z nagromadzonymi ziarnami melaniny koloru czarnego. Ubarwienie płazów i gadów ma znaczenie przystosowawcze do środowiska, w którym żyją. Jaskrawo zabarwiona, wzorzysta skóra ma rolę ostrzegawczą. Żółto-czarna barwa salamandry plamistej (Salamandra salamandra) czy fantastycznie wybarwione gatunki jadowitych węży, takich jak wąż koralowy (Micrurus fulvius), to jasny do odczytania sygnał: „stop! jestem jadowity; odejdź albo pożałujesz!”. Barwy ochronne i maskujące, to kolor zielony i brunatny. Osobniki zielone spotyka się częściej wśród koron drzew, a szarobrązowe na terenach piaszczystych. Kolorystyka taka występuje na przykład u rzekotki drzewnej czy grzebiuszki ziemnej (Pelobates fuscus), dzięki dominacji melanoforów w skórze. Biel również jest zależna od obecności melanoforów. Jasne partie skóry rzekotki żabiej (Trachycephalus resinifictrix) pozbawione są komórek barwnikowych wypełnionych ziarnami melaniny. Tworzą przez to kontrast z ciemniejszymi rejonami ciała, a płytki guaniny zgromadzone w rozsianych guanoforach, nadają interferencyjne barwy skórze tego niewielkiego płaza.
Samce żab wodnych (Pelophylax kl. esculentus) oznajmiają swoją przynależność gatunkową oraz gotowość do godów, głośno rechocząc. Wzmocnieniu dźwięku pomagają rezonatory zewnętrzne.
Fot. Maciej Ogoński
Intensywne barwy rzucające się w oczy partnerki, często mogą przynieść wymierne korzyści rozrodcze. Samce żaby jeziorkowej (Rana lessonae) przyjmują w porze godowej charakterystyczne cytrynowożółte ubarwienie. Z kolei samiec żaby moczarowej (Rana arvalis) pragnie skupić na sobie uwagę potencjalnej partnerki, wyróżniając się z otoczenia swoim niebieskim zabarwieniem. Efekt ten wywoływany jest przez duże nagromadzenie chłonki w workach limfatycznych, które znajdują się pod skórą. Zjawisko to nie jest zarezerwowane jedynie dla płazów bezogonowych, gdyż podobną reakcję godową możemy zauważyć u samca traszki górskiej (Triturus alpestris). U płazów dodatkowym bodźcem wzrokowym są zmiany skórne w postaci pojawiających się brodawek, listewek skórnych, fałdów czy grzebieni lub nabrzmień warg kloakalnych – jak u samca traszki grzebieniastej (Triturus cristatus), traszki zwyczajnej (T. vulgaris), górskiej, a także karpackiej (T. montandoni). Narośla oraz wyrostki skórne (niekoniecznie związane z okresem godowym) posiadają również gady. Są to grzebienie i worki podgardzielowe, które u legwana zielonego (Iguana iguana) mogą być wypełniane powietrzem, fałdy skórne u agam Otocryptis wiegmanni, kolce molocha straszliwego (Moloch horridus) czy kołnierz samca agamy kołnierzastej (Chlamydosaurus kingii), który ma na celu odstraszyć inne samce. Fałdy skórne gatunków żyjących w mocno nasłonecznionym środowisku, mogą pełnić również rolę w regulacji temperatury ciała.
Bardzo ciekawe barwne przystosowanie posiadają kameleony (Chamaeleonidae), które jak wiemy potrafią w pewnym zakresie zmieniać barwę skóry. Dzięki temu mogą się maskować, przystosowując do ubarwienia podłoża. Na zmianę barwy tego popularnego w naszych terrariach gada wpływ mają również temperatura, pora dnia, nasłonecznie czy stan zwierzęcia – głód, strach. Zmiana barwy ciała kameleona następuje pod wpływem skupienia lub rozproszenia ziaren pigmentu w komórkach. Dzieje się tak dzięki prądom cytoplazmy, które są wyzwalane poprzez bodźce dotykowe, wzrokowe, cieplne lub za pośrednictwem substancji hormonalnych – głownie adrenaliny i intermedyny. Zmiana barwy ma znaczenie ochronne, ale jest również korzystna przy polowaniach, kiedy kameleon nie chce, aby ofiara zauważyła jego obecność. Zdolność zmiany barw posiada również agama brodata (Amphibolurus barbatus) – w warunkach normalnych oliwkowo-brązowa, gdy się ją oświetli staje się jaskrawożółta w pomarańczowe pasma. Samce agam Calotes versicolor w czasie pojedynku nieustannie zmieniają kolor swojego podgardla z ciemnego na jasny. Zwycięzca ma na koniec starcia podgardle jasnoczerwone, natomiast przegrany odchodzi z podgardlem brązowoszarym.
Kumaki, zarówno górski, jak i nizinny (Bombina bombina – na zdjęciu), mają jaskrawo ubarwiony spód ciała, co ma odstraszać potencjalnych napastników
Fot. Maciej Ogoński
Drapieżnik widząc jaskrawo ubarwionego osobnika lub zwierzę w groźnej pozie obronnej (np. kobra), odejdzie w obawie przed groźnym jadem lub ze świadomością, że danie to musi być niesmaczne. Co jednak ma zrobić ofiara, kiedy głód napastnika lub ciekawość bierze górę? Gady, podobnie jak niektóre pająki, wykształciły mechanizm, który pozwala wzrokowo odwieść napastnika od siebie. Mowa tutaj o autotomii. U hatterii (Sphenodon) oraz większości jaszczurek, trzon kręgów ogonowych (z wyjątkiem kilku początkowych) jest podzielony przez cienką warstwę chrząstki lub tkanki łącznej na część przednią i tylną. Miejsca te w chwili zagrożenia mogą zostać przerwane skurczem mięśni, dzięki czemu ogon się odłamuje. Utracony ogon regeneruje się, lecz nie odrasta już w tak okazałej formie. Ogonowe partie ciała mają najczęściej barwę rzucającą się w oczy, prowokującą, aby napastnik skupił na nim swoją uwagę. Niedoszła ofiara może w tym czasie uciec w bezpieczne miejsce. Dobrym przykładem autotomii wśród gadów może być gekon lamparci (Eublepharis macularius), u którego gruby ogon z zapasami tłuszczu ma barwy kontrastujące z kolorystyką naturalnego środowiska życia gada. Ciekawym sygnałem obronnym wydaje się być również zachowanie frynosomy rogatej (Phrynosoma cornutum), która na widok wroga zakopuje się w podłożu, a niepokojona dłużej, wyrzuca z oczu strumyczki krwi na odległość nawet do kilkudziesięciu centymetrów. Zagrożony kumak górski (Bombina variegata) przyjmuje pozycję odstraszającą wykonując tzw. „refleks kumaka”. Udając nieżywego leży w bezruchu na grzbiecie, z brzuchem wygiętym ku górze – pokazując przy tym jaskrawe ubarwienie tej części ciała.
Analizując sygnały chemiczne w świecie płazów, należy skupić się na gruczołach, które bogato występują w ich skórze. Holokrynowe gruczoły ziarniste (jadowe) wydzielają zwykle mleczną ziarnistą substancję, która ma odczyn kwaśny i często swoistą woń. Pozwala ona częściowo odstraszyć wrogów. U żaby trawnej (Rana temporaria) występuje jeden gruczoł jadowy na 4–5 gruczołów śluzowych. Gruczoły skórne pobudzane są najczęściej przez bodziec mechaniczny, w tym przypadku dotyk. Żaby z rodzaju Rana i wiele innych płazów bezogonowych mają gruczoły skupione w silnie zabarwionych listwach skórnych na bokach grzbietu. U traszek gruczoły jadowe rozmieszczone są równomiernie w skórze. Natomiast u salamander oraz ropuch (Bufo sp.) występują skupienia gruczołów w okolicy przyusznej lub zausznej, zwane parotydami. Jedna z największych ropuch, aga (Rhinella marina), w razie zagrożenia potrafi wystrzeliwać z nich jad na odległość do kilkudziesięciu centymetrów. Taktyka ta efektywnie odstrasza nawet kilkukrotnie większe drapieżniki. Substancje wydzielane przez gruczoły mogą być również wykorzystywane do wabienia płci przeciwnej. Samce płazów ogoniastych z rodziny bezpłucnikowatych (Plethodontidae) mają na podbródku skupienia przekształconych gruczołów śluzowych. W okresie godowym wydzielają one lekko ziarnistą substancję, która skutecznie wabi samice.
Krokodyle mają na podgardlu ujścia gruczołów wonnych, dzięki którym mogą zaznaczać swoje terytorium oraz zachęcać samicę do kopulacji
Fot. Adriana Bogdanowska
Płazy są bardzo wrażliwe na bodźce chemiczne. Odpowiedzialne są za to wolne zakończenia nerwowe w ich naskórku. Narząd węchu stanowi jama węchowa wysłana nabłonkiem węchowym. Jest to główny receptor bodźców chemicznych, bardziej wrażliwy niż sama skóra.
Skóra gadów zawiera niewiele gruczołów. Ich wydzielina służy w głównej mierze sygnalizacji między osobnikami w obrębie gatunku, a u niektórych spełnia również funkcje obronne i usprawniające wylinkę. Na podgardlu oraz w kloace krokodyli i aligatorów znajdują się ujścia parzystych gruczołów wonnych. Dzięki nim mogą one znakować terytorium oraz zachęcać samicę do kopulacji. W porze godowej u samców jaszczurek uwidaczniają się szeregi gruczołów po wewnętrznej stronie ud. U niektórych węży gruczoły zgromadzone są wzdłuż grzbietu. Działają drażniąco na błony śluzowe potencjalnego napastnika. Schwytany gniewosz plamisty (Coronella austriaca) czy zaskroniec zwyczajny (Natrix natrix), wystrzykują z gruczołów kloakalnych cuchnącą białą substancję. Poza tym, gruczoły zapachowe zlokalizowane w okolicach kloaki mają istotne znaczenie w terytorializmie gadów. Wzbogacają one odchody w charakterystyczne substancje zapachowe, informujące o tym, że dane terytorium jest już zajęte.
Język jest dla gadów bardzo ważnym narządem. U jaszczurek oraz węży odbiera z otoczenia liczne wrażenia dotykowe, smakowe, a przede wszystkim węchowe. Pozostałe gady posługują się nabłonkiem węchowym ulokowanym w jamie nosowej.
Płazy i gady używają wielu sygnałów, dzięki którym komunikują się między sobą oraz z osobnikami spoza własnego gatunku. Sygnały te mają dla nich istotne znaczenie obronne, maskujące i odstraszające, ale służą im również w porach godów. Sygnalizacja jest ich swoistą mową, która umożliwia im skuteczne porozumiewanie się. Wsłuchajmy się w otaczającą nas przyrodę, a usłyszymy, że przemawia ona również do nas.
Adrian Sawa
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Katedra Zoologii
Wydział Biologii i Ochrony Środowiska
Uniwersytet Śląski
Do tej pory opisano 40 tysięcy gatunków pająków. Z jednym wyjątkiem (zobacz: Pająk wegetarianin - SALAMANDRA 2/2009) wszystkie są drapieżnikami i polują głównie na owady. Zaledwie sto kilkadziesiąt gatunków podjęło duże ryzyko i włączyło do swojej diety mrówki, a i tak w wielu przypadkach nie są one ich jedynym pożywieniem. Pająk Zodarion rubidum żywi się wyłącznie mrówkami, w związku z czym, musiał wykształcić wiele interesujących przystosowań. Jednym z nich jest specyficzny oprzęd, który z jednej strony broni go skutecznie przed wrogami (głównie mrówkami), a z drugiej przyczepiany do kamieni i towarów transportowanych przez kolej pozwolił mu na wyruszenie w daleką podróż.
Zodarion rubidum należący do rodziny Zodariidae, to jeden z ok. 130 gatunków z rodzaju Zodarion. Występowanie większości z nich ogranicza się do niewielkich areałów w strefie śródziemnomorskiej. Zaledwie kilka ma szerszy zasięg, w tym bohater tego artykułu.
Gatunek ten został po raz pierwszy stwierdzony w 1914 roku, w północnej Hiszpanii. Przez niecałe 100 lat jego zasięg rozszerzył się już na prawie całą Europę oraz Amerykę Północną, gdzie w chwili obecnej sięga aż do Kanady. W naszym kraju został po raz pierwszy stwierdzony we Wrocławiu w 1996 roku, następnie w okolicach Hrubieszowa w 2006 i na kilku stanowiskach w okolicy Świnoujścia w 2009 roku. Nie jest pewne, co skłoniło go do podjęcia takiej wędrówki, ale wiadomo, że jego rozprzestrzenianie się jest ściśle związane z koleją, ponieważ najczęściej znajdowany jest wzdłuż linii kolejowych lub w zbiorowiskach ruderalnych1 w najbliższej ich okolicy.
Pająk ten jest zwierzęciem wybitnie nocnym, w ciągu dnia chowa się przed drapieżnikami w charakterystycznych oprzędach2 przytwierdzanych do różnych przedmiotów, głównie kamieni. Być może tajemnica jego ekspansji tkwi właśnie w tych schronieniach? Przytwierdzane do przewożonych koleją towarów, mogą być transportowane na znaczne odległości, podobnie jak dzieje się to w przypadku nasion inwazyjnych gatunków roślin. Samice w tych samych oprzędach umieszczają swoje jaja, dlatego też na stacji docelowej, zamiast pojedynczego pasażera na gapę, możemy mieć do czynienia z całym przedszkolem.
Mrówka wścieklica Myrmica sp. – ulubiony przysmak Zodariona
Fot. Arkadiusz Stopa
Poza specyficznym sposobem podróżowania Zodarion rubidum ma interesujące zwyczaje kulinarne. Wszystkie pająki z rodziny Zodariidae przejawiają skrajną specjalizację pokarmową i odżywiają się wyłącznie mrówkami. Poszczególne gatunki wykazują silny związek z występowaniem ulubionego gatunku lub grupy gatunków mrówek. Nie inaczej jest w przypadku Zodarion rubidum. Specjalne przystosowania, takie jak wygląd ogólny, czerwonobrązowy kolor, układ szczecin na nogach czy przyjmowanie określonych mrówczych pozycji, pozwalają mu na udawanie czerwonych mrówek (przede wszystkim z rodzaju Myrmica, Lasius i Tetramorium) i przedostawanie się niepostrzeżenie w pobliże swoich ofiar. Dla odmiany, występujący w Polsce jego ciemno ubarwiony krewniak, Zodarion germanicum, imituje czarne mrówki (głównie z rodzaju Formica). Brak konkurencji pokarmowej pomiędzy tymi gatunkami, a także brak innych wyspecjalizowanych gatunków pająków korzystających z takiej bazy pokarmowej, jest jedną z przyczyn leżących u podłoża udanej kolonizacji i aklimatyzacji Z. rubidum., Zajęcie przez niego wolnej niszy pokarmowej i brak antagonistycznych relacji z innymi krajowymi gatunkami pająków, powoduje, że w Polsce jest on rzadkim przykładem gatunku ekspansywnego (uznawanego w innych krajach nawet za gatunek inwazyjny), niemającego negatywnego wpływu na rodzimą araneofaunę.
Mrówczynka (Myrmarachne formicaria), samica. Jeden z najdoskonalszych przykładów upodobnienia się pająka do mrówek.
Fot. Rudolf Macek
Strategia łowiecka pająków z rodziny Zodariidae różni się od tej stosowanej przez inne mrówkożerne pająki. Na przykład skakuny (Salticidae), przypuszczają frontalny atak na mrówkę, omatnikowate (Therididae) do łowów używają sieci, często umieszczając je w pobliżu mrowisk lub mrówczych szlaków. Zodarion natomiast atakuje mrówkę od tyłu, wstrzykuje jad i ucieka na bezpieczną odległość, a do swojej ofiary zbliża się dopiero wtedy, gdy jest ona całkowicie sparaliżowana, co pozwala mu uniknąć przypadkowych obrażeń. Ciekawym zachowaniem jest oszukiwanie mrówek po zabiciu ofiary. Podczas transportu zdobyczy pająk używa przednich nóg do wysyłania sygnałów zainteresowanym sytuacją mrówkom. Dodatkowo eksponuje ciało ofiary, które wciąż wydziela znajomy mrówkom zapach, utwierdzając je w przekonaniu, że jest jedną z nich. Takim sposobem niepostrzeżenie bezpiecznie oddala się ze zdobyczą.
Historia Zodarion rubidum stanowi ciekawy przykład ekspansji gatunku, stymulowanej przez działalność człowieka (w tym przypadku kolej) oraz jest jednym z wielu przykładów przebogatych przystosowań behawioralnych w świecie pająków.
Tomasz Rutkowski
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
U wielu gatunków dobrze nam znanych zwierząt, takich jak orki, szopy, niektóre gryzonie czy ptaki, występuje na głowie czarna pręga otaczająca oczy. Skojarzenie nasuwa się samo – maska legendarnego obrońcy uciśnionych, Zorro. Międzynarodowa grupa naukowców postanowiła sprawdzić, jaką funkcję pełni ona w życiu tych, którzy ją noszą.
Prof. Reuven Yosef z Ben Gurion University w Izraelu, dr Piotr Zduniak z Zakładu Biologii i Ekologii Ptaków Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu i prof. Piotr Tryjanowski z Instytutu Zoologii Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu, na celownik swoich naukowych dociekań wzięli dzierzbę białoczelną (Lanius nubicus) i zaczęli obserwować jej zachowanie, aby rozwiązać tę frapującą zagadkę. Ten urokliwy ptaszek zamieszkujący obszary Europy Południowo-Wschodniej, Izraela i Syrii, nie jest tak bohaterski, jak fikcyjna postać Zorro, i nie wykorzystuje maski do ukrycia swojej tożsamości. Może za to być skuteczniejszym drapieżcą w trakcie polowania na niewielkie bezkręgowce.
Według naukowców czarną pręgę można porównać do okularów przeciwsłonecznych – chroni ona oczy dzierzby przed promieniami słonecznymi i dzięki niej ptak jest zdolny do polowania, nawet wtedy, gdy patrzy pod słońce. Potwierdził to przeprowadzony eksperyment, w którym obserwowano podczas polowania samce dzierzb z maską i bez niej (zamalowaną tymczasowo białą farbą). Te z maską były znacznie lepszymi myśliwymi i najczęściej obserwowały ofiarę pod słońce, podczas gdy ptaki pozbawione masek często odwracały się tyłem do słońca i miały o wiele mniej zdobyczy na swoim koncie. Zamaskowane osobniki swój sukces zawdzięczają... cieniowi. A ściślej rzecz ujmując, jego brakowi. Ustawiając się pod słońce, nie rzucały go bowiem w kierunku potencjalnej ofiary, a jednocześnie łatwiej ją lokalizowały na podstawie jej własnego cienia. Dzięki takiemu ubarwieniu i polowaniu z zaskoczenia, dzierzby są skuteczniejszymi drapieżnikami.
Nie prowadzono dotychczas podobnych badań na ssakach, nie wiadomo więc, czy maska na ich oczach pełni podobną funkcję. Biorąc pod uwagę nocny tryb życia niektórych z nich (np. przedstawicieli popielicowatych*), jest to raczej wątpliwe.
Choć główna bohaterka tego artykułu – dzierzba białoczelna – spotykana jest na południu Europy, to w Polsce żyją jej, często nawet bardziej zamaskowani, krewniacy: dość liczne jeszcze dzierzba gąsiorek (Lanius collurio) i srokosz (L. excubitor) oraz znacznie rzadsze dzierzba czarnoczelna (L. minor) i rudogłowa (L. senator). Wszystkie należą do tej samej rodziny – dzierzbowatych (Laniidae). W zależności od gatunku, preferują otwarte, suche lub wilgotne, ale z reguły ciepłe tereny, często rolnicze, zadrzewienia śródpolne czy doliny rzeczne. Najłatwiej zaobserwować je siedzące na wysokich obiektach, jak słupy i linie energetyczne, wierzchołki drzew lub krzewów, które wykorzystują jako czatownie.
Każdego roku na terenie Europy notowany jest spadek liczebności tych gatunków. Wynikać to może m.in. ze zmian klimatycznych, zarastania nieużytków rolnych, a także wzrostu stopnia intensyfikacji rolnictwa. W konsekwencji następuje niszczenie siedlisk i miejsc lęgowych dzierzb oraz zmniejszenie ich bazy pokarmowej, poprzez intensywne nawożenie chemicznymi środkami ochrony roślin. Na terenie Polski wszystkie dzierzbowate są objęte ścisłą ochroną gatunkową.
Monika Gawałek
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
*) zobacz: Nocne duszki – MP SALAMANDRA 2/2011 (32)
Ten artykuł został dofinansowany ze środków Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej |