Na początku lutego, gdy tatrzańskie świstaki śpią jeszcze w najlepsze, w Stanach Zjednoczonych i Kanadzie obchodzi się Dzień Świszcza* (ang. Groundhog Day), podczas którego wróży się nadejście wiosny. Święto to zostało wypromowane na cały świat przez film, w którym główny bohater, grany przez Billa Murray’a prezenter pogody, utknąwszy w małej miejscowości, przez ponad rok budzi się codziennie tego samego dnia. Dla naszych rodzimych świstaków, gdy już opuszczą swoje zimowe schronienia, każdy dzień też zdaje się wyglądać dokładnie tak samo.
Dla tatrzańskich świstaków (Marmota marmota latirostris) wiosna zaczyna się nieco później niż dla innych, żyjących tu zwierząt. Ssaki te żyją bowiem na wysokości 1500–2300 m n.p.m., gdzie śniegi zalegają często aż do maja. Zmuszone są więc przespać ten mało sprzyjający okres w odpowiednio przygotowanych norach. Kiedy już nadejdzie ta długo wyczekiwana pora roku, na halach pośród skał rozlegają się przeciągłe, charakterystyczne gwizdy, a uważny obserwator dostrzeże krzątające się wokół nor lub wygrzewające się na głazach zwierzęta, przez które sam bywa często obserwowany...
Ze względu na swoje upodobanie do słonecznych kąpieli, świstaki zasiedlają zwykle południowe i południowo-zachodnie zbocza. Żyją przeważnie w grupach rodzinnych, mogących liczyć nawet dwadzieścia osobników. Pozornie leniwe i ociężałe, są bardzo czujne i w razie zagrożenia szybko znikają w pobliskiej norze, wcześniej ostrym gwizdem sygnalizując niebezpieczeństwo pozostałym członkom kolonii. Ich czujność nie jest bezpodstawna, są bowiem narażone na ataki drapieżników, zarówno z ziemi (przede wszystkim lisa Vulpes vulpes, ale także rysia Lynx lynx, wilka Canis lupus, a nawet kuny leśnej Martes martes), jak i z powietrza (orła przedniego Aquila chrysaetos). W zależności od rodzaju zagrożenia, świstaki gwiżdżą na różne sposoby i albo błyskawicznie znikają pod ziemią, albo rozglądają się tylko czujnie, gotowe do natychmiastowej ucieczki. Jednak największe niebezpieczeństwo stanowi dla nich człowiek, który wprawdzie na nie nie poluje (przynajmniej legalnie), ale zakłóca spokój i znacznie ogranicza zasięg ich występowania, poprzez nadmierny rozwój turystyki i sportów zimowych oraz związanej z nimi infrastruktury.
Dawniej, gdy świstaki nie były jeszcze w Polsce pod ochroną, polowano na nie intensywnie. W połowie XIX wieku doprowadziło to niemal do całkowitej zagłady tych zwierząt w Tatrach. Wysoko ceniono sobie ich sadło. Sądzono, że musi ono posiadać wyjątkowe właściwości, skoro zwierzęta te spędzają większość życia pod ziemią, a raczej nie chorują na reumatyzm... Miało być ono antidotum na wszelkie dolegliwości, łącznie z ogólnym osłabieniem organizmu.
Żeby pozyskać świstaki, imano się różnych sposobów, łącznie ze stosowaniem broni palnej. Jednak najlepsze i niskokosztowe efekty przynosiło wykopywanie zwierząt z nor, podczas snu zimowego.
Dopiero alarm wszczęty przez członków powstałej w 1864 roku Komisji Fizjograficznej Krakowskiego Towarzystwa Naukowego zaowocował powstrzymaniem niekontrolowanego pozyskania i objęcia ochroną gatunkową tego jednego z najbardziej zagrożonych zwierząt tatrzańskich. W październiku 1868 r. na galicyjskim Sejmie Krajowym we Lwowie została uchwalona ustawa „względem zakazu łapania, wytępienia i sprzedawania zwierząt alpejskich właściwych Tatrom, świstaka i dzikich kóz”. Fakt ten jest o tyle ciekawy, że była to pierwsza w historii świata parlamentarna ustawa dot. ochrony gatunkowej zwierząt. Niestety, dopóki w 1954 roku nie powołano do życia Tatrzańskiego Parku Narodowego, pisane prawo nie było respektowane i nadal często zdarzały się akty kłusownictwa. Szczególnie w okresie obu wojen światowych, gdy ochrona gatunkowa przestała obowiązywać, a ukrywający się w górach dezerterzy zmuszeni byli coś jeść.
Obecnie nadal można spotkać w sprzedaży specyfiki wykonane z sadła świstaka. Jakkolwiek pochodzą one najczęściej z niechronionych populacji alpejskich, handel nimi w Polsce jest nielegalny.
Masywna, lekko zaokrąglona sylwetka i powolny sposób poruszania się świstaków przywodzi na myśl małe niedźwiadki, z którymi jednak nie mają nic wspólnego. Należą do rzędu gryzoni (Rodentia), rodziny wiewiórkowatych (Sciuridae), a więc spokrewnione są zarówno z wiewiórką pospolitą (Sciurus vulgaris), jak i z susłami – perełkowanym (Spermophilus suslicus) i moręgowanym (S. citellus). Krępa budowa ciała, krótkie zaokrąglone uszy oraz masywne i dość krótkie, uzbrojone w pazury kończyny, stanowią doskonałe przystosowanie do kopania nor i życia pędzonego w większości pod ziemią. W poruszaniu się po rozgałęzionym systemie nor pomaga im dodatkowo węch i długie włosy czuciowe na pysku, czole i przedramionach. Aby kryjówki spełniały swoje zadanie, na obszarze zajmowanym przez świstaki od wiosny do jesieni nieustannie trwają prace remontowo-budowlane. Poprawiane są stare i budowane nowe nory, które ogólnie można podzielić na trzy rodzaje: zimowe (główne), letnie (przejściowe) i chwilowe. Dwie pierwsze zakończone są komorami mieszkalnymi, w których zwierzęta spędzają najwięcej czasu. Ostatnie są najliczniejsze i pełnią rolę nor ratunkowych, do których świstaki mogą czmychnąć w razie zagrożenia. Przezornie nie oddalają się od nich zanadto, dzień spędzając głównie na jedzeniu, zabawach, odpoczynku i zabiegach higienicznych.
Poszukując pokarmu nie muszą się specjalnie wysilać, ponieważ wszystko, czego potrzebują, rośnie niemal tuż pod ich nosem. A jedzenie ma dla nich niebagatelne znaczenie, ponieważ dzięki zgromadzonym pod skórą zapasom tłuszczu mogą przeżyć zimę i doczekać kolejnej wiosny. Jedzą więc niemal bez przerwy i regularnie przybierają na wadze. Pod koniec września ważą dwa razy więcej niż wiosną, a jedna trzecia wagi dorosłego osobnika przypada na tkankę tłuszczową. W przeciwieństwie do pozostałych członków rodziny wiewiórkowatych, świstaki odżywiają się wyłącznie pokarmem roślinnym: świeżymi pędami traw i ziół, pąkami, kwiatami i nasionami. Suchych traw używają dodatkowo do wyścielenia komór mieszkalnych, a po zmieszaniu z ziemią i kamieniami, do szczelnego zamknięcia wylotu nory zimowej.
Wyruszając w deszczowy, niedzielny poranek pod koniec maja na szlak biegnący w stronę Morskiego Oka, pełna byłam wątpliwości i niechęci do całej tej zaplanowanej wcześniej eskapady. W planach miałam przejście przez Szpiglasową Przełęcz (2110 m n.p.m.) i powrót Doliną Roztoki. Nie przypuszczałam wtedy, że prócz malowniczych, często zapierających dech w piersiach widoków, wyłaniających się zza kłębiastych chmur w najmniej oczekiwanych momentach, rozświetlonych słońcem szczytów, łanów sasanek alpejskich (Anemone alpina) i pierwiosnków maleńkich (Primula minima) w pełnym rozkwicie, moją uwagę przykuje coś jeszcze. Coś, czego nigdy wcześniej nie widziałam, choć w Tatrach bywałam wielokrotnie, a jest to nieodłączny element tutejszego krajobrazu.
Pogoda w końcu się wyklarowała, a dzięki długotrwałym opadom szlaki świeciły pustkami. Miałam tego dnia okazję przeżyć niemal wszystkie pory roku, co w Tatrach na przełomie wiosny i lata jest dość typowe. Pnąc się stopniowo po skalistym szlaku w stronę Doliny Pięciu Stawów dostrzegłam nagle kątem oka brązowawy kształt, leżący na skale. Wyraźnie się odcinał od szarego tła, a gdy się poruszył, wiedziałam już, że należał do odwiecznego mieszkańca tych mało przyjaznych do życia terenów – świstaka. W drodze na Szpiglasową Przełęcz udało mi się wypatrzyć jeszcze kilka tych budzących ogromną sympatię zwierząt, jednak wszystkie trzymały się z dala od szlaku. Serce zabiło mi znacznie mocniej, gdy po przejściu ośnieżonej przełęczy i dotarciu w okolice stawów zobaczyłam świstaki wygrzewające się niemal na wyciągnięcie ręki w ciepłych promieniach słońca. Najciekawsze było to, że zupełnie niepłochliwe, z leniwym spokojem obserwowały całą okolicę, łącznie ze ścieżką, po której wędrowali niczego nieświadomi turyści.
Wiedziałam już, że jeszcze tam do nich wrócę...
Zwykle dopiero w drugiej połowie kwietnia dorosłe osobniki świstaków opuszczają zimowe schronienie i zaczynają uzupełniać stracone przez zimę kilogramy. Odświeżają też wzajemne relacje. Na powitanie członkowie rodziny obwąchują się i dotykają nosami, co wygląda jak pocałunek. Machają przy tym wielokrotnie ogonem w dół i w górę, zdradzając wyraźne podniecenie. Młode osobniki spędzają czas głównie na zabawach, które polegają na różnego rodzaju przepychankach, gonitwach i próbach wyprowadzenia przeciwnika z równowagi. Nie jest to jednak czas stracony. Ta niewinna próba sił ma przygotować zwierzęta do walki z przyszłymi rywalami czy intruzami próbującymi przejąć władzę nad grupą rodzinną. Świstaki zajmują rodzinne terytoria, których granice są wyraźnie oznakowane zapachem. Dodatkowo głowa rodu, czyli dominujący samiec, robi regularny obchód swojego rewiru, żeby żaden inny samiec nie spróbował odebrać mu władzy. Jeśli to jednak nastąpi, zdetronizowany osobnik zostaje przepędzony i raczej nie ma szans, aby odzyskał poprzednią pozycję.
Grupa rodzinna składa się z dominującej pary i jej potomstwa z kilku miotów. Młode uzyskują dojrzałość po drugim przezimowaniu, a więc w trzecim roku życia. Do tego czasu pozostają z rodzicami, choć zdarza się, że i później nie rezygnują z rodzicielskiej opieki. Muszą się jednak przystosować do dość rygorystycznych zasad panujących w rodzinie. Ponieważ tylko para rodzicielska może przystępować do rozrodu, pozostałe, dojrzałe płciowo osobniki, muszą w sobie stłumić naturalne popędy. Jednak w okresie godów nie jest to łatwe i często dochodzi do bezlitosnych walk między samcami. Młode samce chcąc założyć rodzinę unikają najczęściej konfrontacji z własnym ojcem i próbują zdobyć partnerkę spoza rodzinnego grona. Wędrują więc w nieznane, narażając się na ataki drapieżników i potencjalnych rywali. Jeśli nie uda im się zająć miejsca jakiegoś schorowanego lub podstarzałego nestora rodu, a trafią na teren, gdzie są dogodne warunki do wykopania nory, zostają tam i cierpliwie czekają na nadejście samotnej samicy.
Zaraz po przebudzeniu, jeszcze w norze zimowej, świstaki przystępują do rozrodu. W czynności tej bierze udział tylko para rodzicielska. Młode (średnio 3–4) przychodzą na świat po 32–34 dniach i karmione mlekiem matki pozostają w norze jeszcze przez około 40 dni. Zwykle w drugiej połowie czerwca lub na początku lipca wychodzą na powierzchnię, gdzie zostają definitywnie odstawione od matczynej piersi i przechodzą na pokarm roślinny. W ciągu krótkiego lata muszą wytworzyć odpowiednio grubą tkankę tłuszczową, żeby móc przeżyć pierwszą zimę, więc czas upływa im przede wszystkim na intensywnym żerowaniu.
Na przełomie września i października, gdy nadchodzą jesienne chłody i baza pokarmowa ubożeje,
a dzień staje się wyraźnie krótszy, świstaki udają się na zimowy odpoczynek. Cała rodzina gromadzi
się w dobrze wyścielonej komorze zimowej, przytula do siebie i zasypia. Nie jest to jednak zwykły
sen, ale stan hibernacji, podczas którego znacznie spowalniają się funkcje życiowe i spada temperatura
ciała zwierząt. Jest on przerywany co kilkanaście dni, aby ponownie ogrzać na krótki czas ciało,
a przy okazji podnieść trochę temperaturę w norze. W środku grupy, mocno przytulone do siebie, śpią
najmłodsze osobniki, które w pierwszym roku życia nie zdołały jeszcze zgromadzić odpowiedniej ilości
tłuszczu i są najbardziej narażone na wychłodzenie. Gdyby nie ciepło ciał otaczających je dorosłych,
nie miałyby szans przetrwać długiej tatrzańskiej zimy i pierwszych dni, a nawet tygodni,
tuż po przebudzeniu.
Kolejna wiosna jest więc swoistym sprawdzianem przetrwania dla całej rodziny, a zarazem początkiem nowego cyklu w życiu poszczególnych osobników. Tytułowy „dzień świstaka” można więc śmiało odnieść do kilku miesięcy wiosenno-letniej aktywności, podczas których zwierzęta nieodmiennie odgrywają wciąż te same życiowe role.
Tekst i zdjęcia: Adriana Bogdanowska
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
*) Świszcz (Marmota monax) – spokrewniony ze świstakami gryzoń z rodziny wiewiórkowatych; największy z przedstawicieli rodzaju Marmota, żyjący na nizinach. Dzień Świszcza w polskich tłumaczeniach nazywany jest też czasem Dniem Świstaka (tak przetłumaczono także wspomniany tytuł filmu z 1993 r.).
Ten artykuł został dofinansowany ze środków Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej |
Po ponad trzech latach formalnego braku ochrony gatunkowej zwierząt w Polsce, 23 listopada 2011 r. weszło w życie nowe rozporządzenie Ministra Środowiska w tej sprawie. Czy dzięki tak długiemu procesowi przygotowywania powstał akt rzeczywiście dopracowany, zgodny ze współczesną wiedzą, prawem wspólnotowym i zasadami techniki prawodawczej?
Ustawa z dnia 3 października 2008 r. o zmianie ustawy o ochronie przyrody oraz niektórych innych ustaw wprowadziła poważne zmiany w wytycznych dotyczących wydania rozporządzeń o ochronie gatunkowej. Miały one dostosować polskie przepisy do uregulowań unijnych dyrektyw: siedliskowej i ptasiej. W ich wyniku dotychczasowe rozporządzenia z 2004 r. stały się istotnie sprzeczne z nowym brzmieniem ustawy o ochronie przyrody. Ponieważ nie wprowadzono przepisu przejściowego, utrzymującego dotychczasowe rozporządzenia w mocy, zgodnie z § 32 ust. 2 rozporządzenia Prezesa Rady Ministrów w sprawie „Zasad techniki prawodawczej”, rozporządzenia zawierające zapisy sprzeczne z ustawą upoważniającą do ich wydania automatycznie przestały obowiązywać. Stało się to w dniu wejścia nowelizacji w życie, czyli 15 listopada 2008 r. Błąd ten popełniono już po raz wtóry. Poprzednio z identyczną sytuacją mieliśmy do czynienia od 3 sierpnia do 14 listopada 2001 r.
Tym razem prace nad usunięciem braku ochrony oraz dostosowaniem przepisów do zapisów ustawowych trwały w odniesieniu do zwierząt prawie 3 lata. Nowe rozporządzenie zostało podpisane przez Ministra Środowiska 12 października 2011 r. Powstrzymam się od komentarzy na temat tempa prac nad tym aktem i przejdę do omawiania jego treści.
Na samym początku miłe zaskoczenie. Ministerstwo odstąpiło od kultywowanego w ostatnich latach zwyczaju nadawania nowym aktom prawnym tytułów zastępujących streszczenia. Rozporządzenie nazywa się po prostu: w sprawie ochrony gatunkowej zwierząt. Punkt dla autorów!
Ogólnie treść nowego aktu pozornie nie jest znacząco odmienna od poprzedniego. Różnice są subtelne, acz wiele z nich jest merytorycznie ważnych. Zacznijmy omawianie od zagadnienia, które przyrodników zwykle interesuje najbardziej, czyli od załączników zawierających listy gatunków podlegających różnym rodzajom ochrony. Jest tu kilka powodów do pochwał.
Czaplę siwą i kormorana czarnego, zgodnie z przepisami UE, objęto ochroną w całej Polsce, bez żadnych wyłączeń
Fot. Renata i Marek Kosińscy
Przede wszystkim listy zostały uporządkowane. Podobnie jak poprzednio, w ramach jednostek systematycznych gatunki ustawiono w kolejności alfabetycznej, jednak tym razem zrobiono to poprawnie. Usunięto też pewne kompromitujące błędy i braki. Np. bursztynka piaskowa przestała być zaliczana do małży i zajęła należne jej miejsce wśród ślimaków. Z listy gatunków objętych ochroną ścisłą słusznie usunięto pająka – tygrzyka paskowanego, obecnie pospolitego w całym kraju, a miejską formę gołębia skalnego przeniesiono do ochrony częściowej. Dodano za to pasikonika z rodzaju zrówieńka – Isophya stysi, który występuje w Polsce w Bieszczadach, a jako że jest wpisany do załączników II i IV dyrektywy siedliskowej, powinien być objęty ochroną ścisłą. W związku z tym, że okazało się, iż chroniona do tej pory pachnica dębowa to zapewne parę różnych gatunków, objęto ochroną cały rodzaj Osmoderma. Na tym niestety kończą się zmiany jednoznacznie dobre w Załączniku 1 do rozporządzenia.
Kilka zmian nie ma większego znaczenia merytorycznego. Np. dodano biegacza Carabus olimpiae – rzadkiego chrząszcza występującego we Włoszech i również wpisanego do załączników II i IV dyrektywy siedliskowej. Niby słusznie, bo powinniśmy chronić wszystkie gatunki z Załącznika IV dyrektywy (patrz niżej). Ale zastanawia, dlaczego spośród gatunków obcych akurat tylko on? Zwłaszcza że w kolejnej pozycji na liście i tak są wpisane wszystkie biegacze z tego rodzaju, z takimi samymi zasadami ochrony. Zgodnie z postulatami, dodano do listy brzankę. Ale nie Barbus peloponnesius, która występuje w Polsce, lecz wyłącznie obcą B. meridionalis. Kierowano się zapewne zapisem z załączników dyrektywy siedliskowej sprzed podziału tego gatunku na kilka innych. Tymczasem Komisja Europejska już w 2004 r. właśnie na przykładzie brzanki tłumaczyła Polsce, że zmiany w systematyce nie mogą powodować zawężania ochrony i należy chronić wszystkie gatunki nowo wydzielane z tych, które są w załącznikach dyrektywy. Podobnie należało dodać do ochrony przywracanego obecnie polskiej faunie jesiotra ostronosego, ale tego nie uczyniono. Warto zaznaczyć, że wątpliwości taksonomicznych można mieć do listy z Załącznika 1 sporo. Szkoda, że nie zastosowano powszechnej w takich przypadkach metody, by dodać tzw. listę referencyjną. Zawierałaby ona pozycje literaturowe, którymi kierowano się przyjmując nazwy gatunków czy wyższych jednostek systematycznych. Wówczas byłoby wiadomo, jak interpretować poszczególne pozycje.
Jedna zmiana wymaga szerszego omówienia. Pod wpływem ponagleń Komisji Europejskiej znacząco poszerzono listę ptaków objętych ochroną ścisłą, dodając pozycję: „pozostałe gatunki ptaków występujących naturalnie na terenie państw Unii Europejskiej z wyjątkiem tych, które spotyka się wyłącznie na Grenlandii, oraz poza gatunkami objętymi ochroną gatunkową częściową i gatunkami określonymi jako łowne...”. I słusznie! Zgodnie z prawem wspólnotowym powinniśmy objąć ochroną wszystkie te ptaki. Tylko jedna uwaga. Zapis wyłączający Grenlandię był zgodny z dyrektywą ptasią jeszcze dwa lata temu (wówczas sami go proponowaliśmy), ale już nie teraz. Ustęp 3 artykułu 1, zawierający ten wyjątek, został w międzyczasie wykreślony z dyrektywy.
W związku z dodaniem wszystkich pozostałych europejskich ptaków (pozycja 286) do Załącznika 1, słusznie zrezygnowano z oddzielnego wymienienia niektórych ich jednostek taksonomicznych – alek, perkozów, kukułek, lelków i wielu innych – które nie wyróżniały się szczególnymi rygorami ochronnymi, zaznaczanymi przez dodanie odpowiednich przypisów. Mieszczą się one we wspomnianej ogólnej kategorii. Jednak z niezrozumiałych względów aż 19 grup lub pojedynczych gatunków, także w pełni mieszczących się w tej szerszej kategorii niewyróżnionych przypisami, pozostawiono na liście jako odrębne pozycje. Oczywiście takie zdublowanie zapisu ma w zasadzie jedynie znaczenie redakcyjne i niepotrzebnie wydłuża listę. Pod względem prawnym nie ma znaczenia.
Poważniejszy problem polega na tym, że jednoznaczny zapis o ochronie gatunków niewystępujących w Polsce zastosowano jedynie w odniesieniu do ptaków. Ponownie pominięto wiele obcych naszej faunie taksonów innych zwierząt, które zgodnie z dyrektywą siedliskową powinniśmy solidarnie objąć ochroną prawną ze względu na zamieszczenie ich w jej Załączniku IV. Co najmniej zakazy wymienione w art. 12 ust. 2 tej dyrektywy należy wprowadzić we wszystkich państwach członkowskich w odniesieniu do każdego z gatunków z tego Załącznika. Dotyczy to: przetrzymywania, transportu, sprzedaży lub wymiany oraz oferowania do sprzedaży lub wymiany okazów uzyskanych ze stanu dzikiego. Na polskim rynku można spotkać w sprzedaży okazy obcych polskiej faunie gatunków z Załącznika IV dyrektywy siedliskowej, uzyskane nielegalnie z wolności. Dotyczy to w szczególności żywych płazów i gadów chwytanych do celów terrarystycznych czy martwych bezkręgowców do celów kolekcjonerskich. Prawne dopuszczenie do takiej sytuacji stanowi ewidentne naruszenie prawa wspólnotowego, na co kilkukrotnie zwracała uwagę Ministerstwu zarówno „Salamandra”, jak i Państwowa Rada Ochrony Przyrody.
Najważniejszą zmianą w Załączniku 2 rozporządzenia, zawierającym listę gatunków objętych ochroną częściową, jest rezygnacja ze sprzecznego z prawem wspólnotowym wyłączenia ochrony kormorana czarnego, czapli siwej i wydry na terenie stawów rybnych uznanych za obręby hodowlane. Zmiana ta jest ważnym krokiem we właściwą stronę. Szkoda tylko, że nie przeniesiono wydry do ochrony ścisłej. Za to z ochrony częściowej do ścisłej przeniesiono berniklę kanadyjską – gatunek obcy dla Europy, potencjalnie inwazyjny. Dlaczego? By utrudnić kontrolę ekspansji poprzez wyłapywanie na podstawie decyzji regionalnych dyrektorów ochrony środowiska?
W Załączniku 3 rozporządzenia umożliwiono bardziej elastyczne dostosowywanie terminu zbioru ślimaków winniczków do celów spożywczych – w zależności od warunków pogodowych w danym roku i regionie. Zmiana pozytywna.
Załącznika 4 nie zmieniono w ogóle w stosunku do poprzedniego rozporządzenia. Tymczasem zawiera on tyle błędów i niezgodności z prawem wspólnotowym oraz podstawowymi zasadami techniki legislacyjnej, że aż zęby bolą przy jego czytaniu. Ten załącznik zasługuje na odrębny artykuł. Obecnie zaznaczę jedynie, że jest ewidentnie sprzeczny z art. 6 oraz Załącznikiem III część A i B dyrektywy ptasiej.
W Załączniku 5 rozporządzenia wprowadzono kilka pozytywnych zmian. Skorygowano tytuł kolumny 5, wydłużono terminy ochrony okresowej dla orła przedniego, niedźwiedzia i wilka, a dla tego ostatniego można ją wyznaczać nie tylko jak dotąd wokół nory, ale i wszelkich miejsc jego rozrodu. Dla kraski dotychczasowe strefy ochrony okresowej objęto ochroną całoroczną, wprowadzono ochronę strefową dla sóweczki, włochatki i rysia. Nie pojawiły się też żadne nowe błędy.
Szkoda trochę, że nie skorygowano niejednoznacznego zapisu dotyczącego zasad tworzenia stref ochrony dla nietoperzy i nie poszerzono możliwości tworzenia stref dla głuszca oraz cietrzewia. Jednak zmiany w tym załączniku można ocenić zdecydowanie pozytywnie.
Same listy, choć stanowią najobszerniejszą część omawianego aktu prawnego, nie są najważniejsze. Kluczowe jest to, jakie ograniczenia, zakazy i inne zasady ochrony mają obowiązywać, jakich okazów, w jakich okolicznościach i z jakimi wyjątkami.
Pozytywną zmianą jest pewne uściślenie zapisu wskazującego, co podlega zakazom. W poprzednim rozporządzeniu była mowa o „dziko występujących zwierzętach”, co próbowano interpretować w ten sposób, że zakazy dotyczą tylko tych okazów, które w danym momencie znajdują się na wolności (są „dzikie”). Choć interpretacja ta była błędna, obecne brzmienie, według którego zakazy dotyczą „zwierząt należących do gatunków dziko występujących”, jednoznacznie wskazuje, że chodzi o wszystkie osobniki z takich gatunków. Nie znaczy to jednak, że rozwiano wszelkie wątpliwości... Rozporządzenie nie precyzuje: „dziko występujących” gdzie? W Polsce? W Unii Europejskiej? Na świecie? Zgodnie z obecnym brzmieniem art. 46 ust. 2 ustawy o ochronie przyrody, ochrona gatunkowa może bez wątpienia dotyczyć taksonów „dziko występujących na terenie kraju lub innych państw członkowskich Unii Europejskiej <...> oraz objętych ochroną na podstawie przepisów umów międzynarodowych, których Rzeczpospolita Polska jest stroną”. Brak więc jednoznacznej podstawy do interpretacji, że chodzi jedynie o gatunki krajowe. Potwierdza to zresztą wspomniany wyżej jednoznaczny zapis o objęciu ochroną większości gatunków ptaków występujących gdziekolwiek na terenie UE. Objęcie ochroną wszystkich europejskich gatunków nietoperzy (także tych występujących poza UE) byłoby zgodne z postanowieniami porozumienia EUROBATS, którego Polska jest stroną. Przyjęcie założenia, że zapis o ochronie wszystkich gatunków płazów i gadów dotyczy całej herpetofauny rodzimej dla Wspólnoty, rozwiązywałby z okładem (tylko w stosunku do tych grup systematycznych) wcześniej omówiony problem obowiązku ochrony wszystkich gatunków z Załącznika IV dyrektywy siedliskowej – także tych obcych faunie krajowej. Jednak przyjęcie takiej interpretacji oznaczałoby, że ścisłą ochroną gatunkową objęte są także np. wszystkie europejskie chrząszcze z rodzaju biegacz (ponad 110 taksonów). Tymczasem już objęcie wszystkich (ok. 30) znanych gatunków krajowych z tego rodzaju może budzić wątpliwości co do racjonalności prawodawcy. Bez wątpienia wskazane byłoby terytorialne doprecyzowanie tego zapisu.
Aktualna lista zakazów, które można wprowadzić wobec zwierząt objętych ochroną gatunkową, znajduje się art. 52 ust. 1 ustawy o ochronie przyrody. Czy jest ona poprawna i wystarczająca, to zagadnienie, które wykracza poza zakres tego omówienia. Wydając rozporządzenie, trzeba się było do tej listy ograniczyć. Można co najwyżej nie wprowadzać niektórych zakazów w ogóle, lub zawężać ich stosowanie do określonych gatunków, miejsc, czasu lub okoliczności. W jakim stopniu skorzystano z tej możliwości?
Niestety, podobnie jak do tej pory, z omówionymi niżej wyjątkami, wprowadzono wszystkie zakazy w stosunku do wszystkich chronionych zwierząt. Nie skorzystano z możliwości ograniczenia niektórych obostrzeń w stosunku do wybranych gatunków – np. niewprowadzania zakazu posiadania i sprzedaży pijawek lekarskich legalnie wyhodowanych w kontrolowanych warunkach lub sprowadzonych do Polski na podstawie odpowiednich zezwoleń.
Jednak wprowadzono kilka innych zawężeń. Zrezygnowano z zakazu chowu i hodowli okazów gatunków chronionych, co przy obowiązującym zakazie posiadania nie wydaje się szczególnie groźne. Oznacza jednak, że gdy ktoś dostanie zezwolenie na posiadanie okazów jakiegoś gatunku, automatycznie może też rozpocząć ich hodowlę. Nie wprowadzono też zakazu nabywania chronionych okazów (co byłoby spójne z zakazami dotyczącymi niektórych gatunków objętych przepisami UE powiązanymi z CITES), ale za to w § 9 pkt 2 wprowadzono wyjątek od tego niewprowadzonego zakazu.
Obowiązek uzyskiwania zezwolenia na filmowanie niektórych gatunków ptaków w pobliżu gniazd w okresie rozrodczym miałoby uzasadnienie merytoryczne
Fot. Tomasz Ogrodowczyk
Na szczególną uwagę zasługuje zakaz „fotografowania, filmowania i obserwacji mogących powodować płoszenie lub niepokojenie”. Zastosowano go tym razem w stosunku do wielu gatunków ptaków i ssaków. Wybór tych gatunków, delikatnie mówiąc, budzi w wielu przypadkach osłupienie. Zakaz ten miałby sens w odniesieniu do niektórych, szczególnie wrażliwych zwierząt – zwłaszcza w pobliżu gniazd czy w schronach. Tymczasem na liście, obok gatunków bardzo lub średnio wrażliwych na płoszenie, znalazły się też takie, którym potencjalne zaniepokojenie przez fotografa czy obserwatora – zwłaszcza poza okresem rozrodu – żadnej krzywdy nie zrobi. Płynąc kajakiem nie będzie można (w świetle tego przepisu) zrobić zdjęcia zimorodkowi siedzącemu na mijanej gałęzi. Koniec z fotografowaniem, bez specjalnego zezwolenia, myszołowa lub pustułki siedzącej na przydrożnym słupie (a nuż się spłoszy i odleci!). Jak poważne zagrożenie dla ryjówek stanowią fotografowie i filmowcy? Ministerstwo tłumaczy na swojej stronie, że zakaz ten ma dotyczyć przede wszystkim płoszenia w koloniach rozrodczych czy przy gniazdach. Jeśli taka była intencja, to niestety zapomniano sprecyzować ją w przepisie. Umyślnego płoszenia i niepokojenia wszelkich zwierząt chronionych dotyczy (z reguły słusznie) inny zakaz. Tymczasem omawiany przepis dotyczy wszelkiej działalności fotograficznej czy obserwowania, które nawet potencjalnie może spowodować owo nigdzie niezdefiniowane „niepokojenie”, niezależnie od miejsca, pory roku, okoliczności oraz czasu trwania i natężenia prawdopodobieństwa wystąpienia owego niepokoju czy ucieczki. Przepis, który sprowadza zakaz do absurdu, nie będzie w praktyce przestrzegany. Jeśli będziemy przymykać oko na „elastyczne podejście” do niektórych przepisów, podważamy potrzebę przestrzegania także pozostałych.
Nareszcie, głównie pod wpływem żądań Komisji Europejskiej, usunięto zapis, że w odniesieniu do większości gatunków zakazy „nie dotyczą wykonywania czynności związanych z prowadzeniem racjonalnej gospodarki rolnej, leśnej i rybackiej...”. To podstawowa zmiana wymuszona przez nowelizację ustawy z 2008 r.
Art. 52 ust. 2 ustawy o ochronie przyrody zawiera listę obecnie dopuszczalnych ogólnych odstępstw od zakazów i przesłanki do ich wprowadzenia w rozporządzeniu („pod warunkiem braku rozwiązań alternatywnych i jeżeli nie spowoduje to zagrożenia dla dziko występujących populacji gatunków chronionych”). Należy to rozumieć jako wyliczenie okoliczności, które należy uwzględnić, tworząc rozporządzenie (porównaj art. 66 ust. 1 pkt 5 „Zasad techniki prawodawczej”). Zastrzeżenia te kierowane są do organu wydającego akt wykonawczy, a więc do Ministra Środowiska. Rozważając możliwość wprowadzenia konkretnych dozwolonych w ustawie odstępstw w stosunku do poszczególnych gatunków, powinien on brać pod uwagę, czy wprowadzenie konkretnego odstępstwa dla danego gatunku może mieć negatywny wpływ na populację jakiegokolwiek gatunku chronionego oraz czy nie istnieją wobec danego odstępstwa rozwiązania alternatywne. Zależnie od wyniku takiej analizy Minister może albo dane odstępstwo wprowadzić w odniesieniu do poszczególnych gatunków, albo nie. Tymczasem w § 8 rozporządzenia automatycznie powtórzono zapis z ustawy, jako przesłankę do stosowania wyjątków. Przeniesiono więc prawo do dokonywania oceny wymienionych okoliczności na podmiot zamierzający naruszyć zakaz ochrony gatunkowej. To taka osoba miałaby samodzielnie oceniać i decydować, czy nie ma zagrożenia dla populacji gatunku ani rozwiązań alternatywnych, a w konsekwencji decydować, czy jej działanie naruszające zakaz mieści się w granicach dozwolonego odstępstwa, czy też nie. Nie ma oczywiście żadnych mechanizmów kontrolnych czy weryfikujących wyniki takich ocen. Zapis taki świadczy o niezrozumieniu intencji ustawodawcy ani zasad techniki prawodawczej. A wybór zakazów, które nim objęto, znów poważnie podważa wiarę w racjonalność prawodawcy. Otóż zgodnie z tym przepisem, usuwając jesienią lub zimą gniazda ptaków z budynków, można m.in.: umyślnie okaleczać i zabijać wszelkie zwierzęta objęte ochroną ścisłą – np. zimujące w czyszczonych szczelinach bloków nietoperze. Co więcej – literalna wykładnia tego paragrafu wskazuje, że umyślnie chwytać, okaleczać, przetrzymywać, a nawet zabijać ptaki można także w celu zbierania ich piór! Oczywiście o ile w przekonaniu osoby, która to wykonuje, nie stanowi to zagrożenia dla całej populacji gatunku.
Jeśli to nowe rozporządzenie miało dostosować zasady ochrony gatunkowej do prawa wspólnotowego i je zracjonalizować, to obecne brzmienie § 8 całkowicie ten zamiar niweczy.
Spośród pozytywnych nowości warto jeszcze wymienić kilka nowych „sposobów ochrony” w § 10 pkt 13–15,
uwzględniających współczesne przepisy i praktykę. W rozporządzeniu tym można jednak wskazać także sporo
dodatkowych drobnych błędów, braków i niewykorzystanych szans. Przykładowo:
- odesłanie w § 7 do § 2-4 i 6 jest sprzeczne z zasadami techniki legislacyjnej (nie wolno odsyłać do
przepisów zawierających dalsze odesłanie – należało odesłać do § 1 pkt 1);
- § 10 powinien zgodnie z ustawą wyliczać sposoby ochrony (co w rzeczywistości robi), a nie, jak
zapisano – wyjaśniać, na czym te sposoby „polegają”;
- nie wiadomo, dlaczego w § 10 pkt 3 lit. e usunięto jeden ze sposobów ochrony – odtwarzanie zakrzaczeń
śródpolnych;
- wybór gatunków, które wymagają ochrony czynnej, nasuwa w wielu przypadkach wątpliwości – np. niektóre
chrząszcze ksylofagiczne wymagają przede wszystkim ochrony biernej.
Generalnie pozytywny kierunek większości świadomych zmian merytorycznych w stosunku do poprzedniego rozporządzenia pozwala na ocenę, że autorom tego nowego aktu przyświecała szczera chęć poprawy zasad ochrony gatunkowej zwierząt. Wykorzystano wiele uwag i propozycji zgłaszanych (także przez „Salamandrę”) początku procesu przygotowywania projektu. Niestety, zdecydowanie zabrakło konsultacji ze specjalistami w odniesieniu do końcowej wersji oraz wsparcia legislacyjnego na odpowiednim poziomie. W rezultacie znów otrzymaliśmy potworka prawnego, zawierającego sporo zapisów niejednoznacznych, a w kilku miejscach istotnie sprzecznych z prawem unijnym. Nie wiadomo, czy na nowe rozporządzenia w sprawie ochrony gatunkowej roślin i grzybów powinniśmy czekać z nadzieją, czy niepokojem.
Andrzej Kepel
Inwazje organizmów obcego pochodzenia są jednym z podstawowych zagrożeń dla różnorodności biologicznej, przyczyniającym się do wymierania wielu zagrożonych gatunków. Powodują też ogromne straty ekonomiczne. Wg szacunków Komisji Europejskiej, roczne straty UE powodowane przez obce gatunki inwazyjne wynoszą 12,5 miliarda euro. Tymczasem w Polsce od ponad dwóch i pół roku nie obowiązuje zakaz sprowadzania do kraju żywych okazów takich gatunków, ich hodowli i handlu nimi.
Przykładowe oferty sprzedaży okazów obcych gatunków inwazyjnych na jednym z internetowym serwisów aukcyjnych - niewielka część ogłoszeń z jednego dnia
Nie obowiązuje? Jakże to? Przecież od 1 maja 2004 r., czyli od ponad 7 lat, w ustawie o ochronie przyrody widnieje wyraźny zapis (art. 120 ust. 2), że sprowadzanie do kraju roślin, zwierząt lub grzybów gatunków obcych, które w przypadku uwolnienia do środowiska przyrodniczego mogą zagrozić gatunkom rodzimym, wymaga zezwolenia (początkowo ministra właściwego do spraw środowiska, a obecnie Generalnego Dyrektora Ochrony Środowiska). Co więcej, w międzyczasie zapis ten uzupełniono i obecnie zezwolenia wymagają także: przetrzymywanie, prowadzenie hodowli, rozmnażanie i sprzedaż na terenie kraju okazów takich gatunków.
Po pierwsze - zgodnie z ust. 3 tego artykułu, zakaz ten nie dotyczy ryb, które podlegają odrębnym przepisom. Co jednak ważniejsze - w zasadzie od początku przepis ten nie był przestrzegany, gdyż nie było wiadomo, które to gatunki należy uznać za „mogące zagrozić gatunkom rodzimym”. A wszelkie niejasności zawsze należy interpretować na korzyść oskarżonego, czyli np. osoby przyłapanej na przywozie zwierząt z gatunków, które powszechnie uznaje się za inwazyjne.
W październiku 2008 r. Sejm załatał tę dziurę, dodając między innymi upoważnienie dla Ministra Środowiska do wydania (w porozumieniu z ministrem właściwym do spraw rolnictwa) rozporządzenia zawierającego listę gatunków obcych, które objęte są powyższymi zakazami (art. 120 lit. 2f ustawy). Czy to nie wystarczy?
To rozwiązanie jest słuszne, ale przy założeniu, że Minister Środowiska wywiązuje się sprawnie ze swoich ustawowych obowiązków. Niestety - tak nie jest. Nowelizacja weszła w życie 15 listopada 2008 r. Nałożyła także na Ministra Środowiska obowiązek wydania rozporządzenia określającego listę gatunków niebezpiecznych dla życia i zdrowia ludzi oraz warunki ich przetrzymywania i znakowania. Wprowadziła też zmiany w zasadach ochrony gatunkowej, zmuszając do wydania nowych rozporządzeń w tej sprawie... Dwa i pół roku minęło i cisza! W międzyczasie weszła w życie tzw. „dyrektywa karna” obligująca wszystkie państwa UE, by do 29 grudnia 2010 roku dostosowały do jej postanowień swoje przepisy karne w dziedzinie ochrony środowiska (w tym i przyrody). Polska do dziś tego nie zrobiła... Na podstawie różnych rozporządzeń wspólnotowych mieliśmy obowiązek, śladem innych krajów UE, wprowadzić sankcje karne za sprowadzanie do kraju produktów z fok, produktów ze skór psów i kotów... brak widocznych działań.
W zasadzie od końca 2008 r., gdy przyjęto wspomnianą nowelizację ustawy, w dziedzinie przepisów związanych z ochroną przyrody zapanował całkowity zastój, by nie powiedzieć paraliż. Od czasu do czasu dochodzą jakieś słuchy o pracach koncepcyjnych trwających w ministerialnych gabinetach. Gdy na stronach Ministerstwa pojawiają się do konsultacji jakieś projekty nowych uregulowań, ich jakość w pełni usprawiedliwia to, że znikają następnie w niebyt.
Póki nie ukaże się rozporządzenie określające listę obcych gatunków inwazyjnych, póty przepis jest martwy, a kwitnący na masową skalę handel żywymi szopami praczami czy innymi groźnymi intruzami jest całkowicie legalny. Tymczasem Polska, podczas swojej prezydencji w Unii Europejskiej, będzie przewodzić krajom Wspólnoty między innymi w wypracowywaniu europejskiej strategii walki z inwazjami obcych gatunków i przygotowywaniu rozporządzeń Rady UE w tej sprawie. Kadry Ministerialne będą tym przewodnictwem tak zaabsorbowane, że zapewne nie będą miały czasu na zajmowanie się przepisami krajowymi. A gdy prezydencja się skończy - trzeba będzie odpocząć...
Andrzej Kepel
Liczebność płomykówki w dolinie Noteci wyraźnie spada. Dlaczego tak się dzieje? Na to pytanie odpowiedzi szukają przyrodnicy z Nadnoteckiego Koła PTOP „Salamandra”, którzy już kolejny rok zajmują się badaniem i ochroną tej sowy. W tym roku odbyło się kilka nocnych wabień tych ptaków; trwają też dzienne kontrole znanych z poprzednich sezonów stanowisk (stodoły, obiekty sakralne itp.) i nowych miejsc potencjalnego występowania, w tym zainstalowanych wcześniej skrzynek lęgowych. Niestety pierwsze wyniki nie napawają optymizmem. Dużo istniejących przez wiele lat stanowisk zostało opuszczonych. Badania prowadzone są na terenie obszaru Natura 2000 „Nadnoteckie Łęgi”.
Marek Maluśkiewicz
Nadnoteckie Koło PTOP „Salamandra”