Polskie Towarzystwo Ochrony Przyrody „Salamandra”
 

Skok na blachę

Ptaki rzadko zaplątują się w sieci. Wiszą spokojnie w głębokich półkach do czasu, gdy zostaną z nich wyjęte (na zdjęciu zniczek)

Ptaki rzadko zaplątują się w sieci. Wiszą spokojnie w głębokich półkach do czasu, gdy zostaną z nich wyjęte (na zdjęciu zniczek)
Fot. Grzegorz Jędro

Świat zmienia się obecnie w takim tempie, jakiego ludzkość nigdy nie doświadczyła. Objawia się to choćby postępującymi zmianami w środowisku, w tym globalnym ociepleniem klimatu i jego licznymi następstwami. Ponieważ widoki na odwrócenie wielu procesów są marne, musimy przyglądać się towarzyszącym temu zjawiskom w jak najbardziej stały i precyzyjny sposób. Tylko wtedy jest szansa na odpowiednio szybką reakcję, jeśli jest ona w ogóle możliwa. W tym celu zaprzęgamy naukę, a jednym z najbardziej wdzięcznych przedmiotów badań są ptaki. Jest to grupa zwierząt, które muszą się przemieszczać, jeśli chcą przeżyć i dochować się kolejnych pokoleń. Zmuszają je do tego cyklicznie zmieniające się warunki, zarówno w skali dobowej (dzień i noc), jak i rocznej (pory roku) w powiązaniu z koniecznością zdobywania pokarmu. Są do tego świetnie dostosowane, choćby ze względu na możliwość aktywnego lotu, zimnokrwistość i niewielką masę. Wszystkie one pozostają aktywne przez cały rok z wyjątkiem lelkowca zimowego (Phalaenoptilus nuttallii) żyjącego w Ameryce Północnej, który w niekorzystnych warunkach może hibernować.


Więcej w drukowanym wydaniu SALAMANDRY...

Romuald Mikusek
RMikusek.pl

Holandia nie tylko dla tulipanów

Holandia to kraj niewiele większy od województwa mazowieckiego, a zaludniony prawie trzyipółkrotnie gęściej niż Polska. Ludzie w miastach muszą dzielić przestrzeń ze zwierzętami, dlatego niezmiernie ważna jest tutaj edukacja przyrodnicza. Dzieci mają możliwość poznać zwierzęta gospodarskie na bardzo popularnych farmach dziecięcych (Kinderboerderijen) – w środku miasta można np. spotkać krowę i pohasać z kozami. O dzikich zwierzętach chętnie opowiadają pracownicy pozarządowych organizacji ochrony zwierząt. Bezpłatnie odwiedzają oni szkoły podstawowe, placówki opieki poszkolnej lub kluby, w myśl zasady: „Czego Jaś się nauczy, Jan będzie umiał”.

Ta kaczka piżmowa trafiła do azylu po tym, jak zaatakował ją pies

Ta kaczka piżmowa trafiła do azylu po tym, jak zaatakował ją pies
Fot. Sharon Lexmond

Schroniska dla zwierząt w Holandii to instytucje prywatne. Niektóre z nich to fundacje, inne działają z ramienia stowarzyszeń. Funkcjonują głównie dzięki datkom darczyńców i pracy wolontariuszy. Nieliczne dostają subsydia rządowe. Dobro zwierząt nie leży w centrum politycznego zainteresowania, lecz zwierzęta mają w parlamencie i samorządach przedstawicieli. W 2006 roku do parlamentu weszła Partia na rzecz Zwierząt (Partij voor de Dieren). Walczy ona między innymi o lepsze dofinansowanie ośrodków pomocy zwierzętom. W przypadku niektórych organizacji dobroczynnych systematyczną pomoc finansową osoba prywatna może odpisać od podatku. Do wspieranych w ten sposób instytucji należy haskie pogotowie dla zwierząt.

Pierwsze pogotowie dla zwierząt w Holandii

Rok 1972. Eric Louwrier postanawia otworzyć w Hadze szpital i pogotowie dla zwierząt. Zakłada fundację Haskie Pogotowie dla Zwierząt (Dierenambulance Den Haag) niosące całodobowo pomoc wszystkim zwierzętom w potrzebie. Dysponuje jedną karetką i własnym domem jako placówką. Działa ponad dekadę, aż w połowie lat osiemdziesiątych łączy siły z inną fundacją. Od tego momentu rozwój jego inicjatywy nabiera rozpędu. Dziś haskie pogotowie dysponuje siedmioma karetkami, interweniuje kilkanaście tysięcy razy w roku, a placówka fundacji może pomieścić 1500 pacjentów. Ale to za mało. Dlatego w budowie jest nowy szpital, który pomieści więcej pacjentów, personelu i wolontariuszy.

Pogotowie otrzymuje dotacje za interwencje zlecone przez policję i straż pożarną. Resztę musi finansować samo z darowizn (często testamentów) lub odpłatnie świadczonych usług. Obecnie w całej Holandii działa 90 jednostek pogotowia prowadzonych, podobnie jak schroniska, przez różne fundacje lub stowarzyszenia.

Vogelasiel De Wulp – ptasi azyl w Hadze

Sporą część miejskiej fauny stanowią ptaki. Ponieważ miasta holenderskie obfitują w wodę – czaple siwe, kokoszki zwyczajne, perkozy dwuczube, łyski lub kazarki egipskie stanowią liczną grupę mieszkańców. Tego typu pacjentów haskie pogotowie wozi do ptasiego azylu De Wulp (czyli: Kulik wielki) – placówki założonej przez Haskie Towarzystwo Ochrony Ptaków (Haagse Vogelbescherming) prawie 40 lat temu. Azyl mieści się przy terenach rekreacyjnych Meer en Bos – w lasku miejskim częściowo objętym rezerwatem dla ptaków. Przed budynkiem azylu stoi kilka osłoniętych klatek. W nich można zostawić potrzebujące pomocy zwierzęta poza godzinami pracy ośrodka. Czasem można tam znaleźć podtopioną mewę, innym razem rodzinę jeży z sześciorgiem młodych lub nietoperza. Ośrodek bowiem jest również przejściowym schroniskiem dla jeży, wiewiórek i latających ssaków. De Wulp prowadzone jest przez Sharon Lexmond. Siadam u niej w biurze, oglądam na komputerze zdjęcia pacjentów i słucham opowieści o kolejnych przypadkach.

Osierocone puszczyki wrócą na wolność

Osierocone puszczyki wrócą na wolność
Fot. Sharon Lexmond



Jest o czym opowiadać

Historii nieprzebrana ilość. Wszystkie poruszające. Jak ta, gdy w azylu nocowało pięć młodych pustułek, ponieważ wichura przewróciła drzewo z gniazdem. Kiedy montowano nowe gniazdo i umieszczano w nim pisklęta, ich matka siedziała w pobliżu. Obserwowała całą akcję, trzymając w dziobie upolowaną mysz – posiłek powitalny dla młodych. Innym razem udało się uratować rodzinę bogatek przyklejonych do deski, która była prawdopodobnie pułapką na owady. Niefortunnie matka sikora przyprowadziła młode na łatwy posiłek… Niedawno dostarczono gołębia, którego górna część dzioba przeszyła dolną. Nikt nie wie, jak do tego doszło. Może zderzył się z szybą, podobnie jak 15 drozdów śpiewaków przywiezionych do ośrodka w tym samym tygodniu? Pytam Sharon o jakieś szczególne przypadki. Bez namysłu opowiada o ofiarach psich polowań.

Pupile z instynktem

Wszędobylskie ptaki często padają łupem domowych drapieżników. Takim pacjentem był młody łabędź. Do ośrodka trafił w stanie krytycznym. Ponad dwudziestocentymetrowa rana szarpana na wysokości kolana była bardzo zanieczyszczona. Ptak pływał z nią przez kilka dni. Całą zgniłą tkankę mięśniową trzeba było usunąć. Rozległość obrażenia wykluczała szycie. Po trzech dniach w ośrodku ptak stanął na nogi. Po kilku tygodniach pielęgnacji rana się zagoiła. W miejscu ugryzienia zaczęły wyrastać pióra. Po ośmiu tygodniach – mówi Sharon – ślad po urazie był ledwo widoczny. To przywołuje wspomnienie innej ofiary, której nikt nie dawał szans na przeżycie – kaczki piżmowej, której pies odgryzł kuper i pogryzł obustronnie klatkę piersiową oraz szyję. Opiekunowie byli pod wrażeniem szybkiej rekonwalescencji. W trakcie leczenia piżmówka niańczyła troskliwie kacze pisklę. Może to dało jej dodatkową motywację do odzyskania sił? Niestety obrażenia pozostawiły trwały ślad na jej zdrowiu. Kaczka nie wróciła na wolność, ale żyje spokojnie w gęsim raju Akki – prywatnym ośrodku dla ptaków wodnych. Czasem ptaki pływające w miejskich kanałach zaplątują się w żyłki z przynętami. W grudniu zeszłego roku na jednej z haskich ulic było nie lada zamieszanie podczas długiej akcji ratowniczej przeprowadzonej przez pracowników pogotowia dla zwierząt. Cztery godziny zajęło złapanie wystraszonego młodego łabędzia, który wszedł w kolizję z wędką. W wodzie czyha na ptaki też inne poważne niebezpieczeństwo: toksyna botulinowa. Bardzo wielu pacjentów trafia do azylu z objawami zatrucia jadem kiełbasianym. Porażenie nerwów postępuje od kończyn do głowy i ustępuje w odwrotnej kolejności. Osłabione kaczki atakowane są intensywnie przez pijawki. Najczęściej można znaleźć po kilka pasożytów w oczach, nozdrzach i na języku. Dopiero gdy ptak jest w stanie samodzielnie utrzymać głowę w górze, można podać mu jedzenie i wodę.

Jednak najbardziej niezwykłe wydają mi się przypadki pacjentów po przeszczepie.

Łabędź zaplątany w żyłkę z przynętą

Łabędź zaplątany w żyłkę z przynętą
Fot. Sharon Lexmond

Nowe pióra

Co roku w sezonie lęgowym przybywa ptaków, którym ubytki w upierzeniu uniemożliwiają lot. Czasem pióra są wątłe w wyniku niedoboru witamin w organizmie. Niekiedy ubytki są wynikiem bójki. Niestety bywa i tak, że zarówno lotki, jak i sterówki są celowo przycinane przez ludzi próbujących z dzikich zwierząt zrobić zwierzątka domowe. W większości przypadków uszkodzone pióra się wyrywa. W ich miejsce w ciągu czterech tygodni wyrastają nowe. Niestety nie zawsze. W przypadku krukowatych lub mew długie oczekiwanie na nowe pióra jest problematyczne. Ptaki nie mogą na stałe rezydować w ośrodku, a w wolierach odrastanie piór jest utrudnione. Dlatego Sharon, zainspirowana artykułem o azylu w Niemczech, gdzie przeszczepia się całe komplety piór, zainteresowała się transplantacją. Dziś dysponuje sporym zbiorem zestawów lotek i sterówek pobranych od padłych ptaków. W ciągu ostatnich dwóch lat dokonała kilku przeszczepów. Między innymi kawce, czarnowronowi i sroce. Sharon ucina pióra dawcy i biorcy u nasady. W wolnej przestrzeni mocuje wkład z włókna węglowego i całość spaja żywicą epoksydową. Pacjent musi spędzić noc w bandażu. Na drugi dzień cieszy się przywróconą sprawnością. Wszystkie zabiegi zakończyły się sukcesem. Zwierzęta wypuszczono, wiedząc, że mogą z powodzeniem przeżyć na wolności do kolejnego pierzenia. W tym roku Sharon implantowała komplet piór jerzykowi, który w lipcu trafił do ośrodka z obciętymi lotkami i sterówkami. Ptak czekałby na nowe pióra cały rok, a przecież na zimę leci do Afryki. W przypadku tak małego i ruchliwego pacjenta potrzebna była narkoza.

Azyl przyjmuje rocznie sześć do siedmiu tysięcy pacjentów. Wprawdzie placówka ma tylko dwóch pracowników, jednak rąk do pracy tam nie brakuje. W De Wulp regularnie pomaga prawie sześćdziesięcioro wolontariuszy. Nic w tym dziwnego. Przecież praca w takim miejscu to niezwykłe przeżycie i szansa na zdobycie sporego doświadczenia.

Matylda Różańska
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

Niebiańskie lusterko

Uderzającą cechą sójki jest proporcjonalnie duża głowa i tępy, dość krótki dziób, przypominający kształtem nabój do pistoletu

Uderzającą cechą sójki jest proporcjonalnie duża głowa i tępy, dość krótki dziób, przypominający kształtem nabój do pistoletu
Fot. Adriana Bogdanowska

Nie potrafię oprzeć się zielonkawym refleksom na sterówkach sroki. Maskującym wzorom na lotce słonki. Eleganckiej bieli barkówek lodówki. Półświadomie i półnałogowo kolekcjonuję pióra. Nie mam żadnych ambicji naukowych, moja kolekcja niczemu nie służy, nie potrafię nawet utrzymać jej w porządku. Pióra szybko giną i miesiącami czekają na ponowne odkrycie. Trafiają na dno szuflady albo przeciąg wpycha je za szafę i zaplata w warkocz z psią sierścią i topolowym puchem. Zamykam je między stronami rzadko używanego atlasu, a tam w spokoju zjadają je roztocza.


Więcej w drukowanym wydaniu SALAMANDRY...

Stanisław Łubieński
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
www.dzikaochota.wordpress.com
Autor książki Dwanaście srok za ogon

Jak (nie) pomagać zwierzętom?

Jest niedziela, wczesne, słoneczne popołudnie. To jeden z tych dni, kiedy aż się prosi, żeby wyjść z domu, niezależnie od pory roku. W parku miejskim, nieopodal stawu, po którym pływają kaczki i łabędzie, spacerowicze suną niespiesznie parkowymi alejkami. Przy brzegu staje kilkuosobowa rodzina z dwójką dzieci. Starszy pan, prawdopodobnie senior rodu, wyciąga z torby kromki chleba i podaje swoim pociechom. Na ten widok ptaki wyraźnie się ożywiają, zlatują też wróble, które wcześniej ukrywały się w pobliskich krzewach. Dzieci odrywają kawałki pieczywa i rzucają je ptakom. Po pewnym czasie karmienie przestaje być interesujące, pozostały chleb ląduje na ziemi, a rodzina kontynuuje spacer.

Fot. Samuel Odrzykoski

Podobne sceny rozgrywają się w bardzo wielu miastach i miasteczkach Polski. Różnią się scenerią i aktorami, ale scenariusz jest ten sam: przynosimy stary, nieraz spleśniały chleb i karmimy nim ptaki. Latem – bo bliskość ptaków stanowi atrakcję, szczególnie dla dzieci; zimą – bo wydaje nam się, że w ten sposób pomagamy kaczkom i łabędziom przetrwać tę porę roku. W rzeczywistości bardziej ptakom szkodzimy niż pomagamy.

Zwierzęta nie potrzebują tego typu „wsparcia” (być może z wyjątkiem szczególnie śnieżnych i mroźnych zim, a nawet w tym przypadku jest to dyskusyjne). Powinniśmy sobie uświadomić, że dokarmiamy je najczęściej dla własnej przyjemności. Lubimy obserwować, jakie gatunki ptaków przylatują do karmnika zimą lub przyglądać się z bliska kaczkom czy łabędziom. Traktujemy to także jako rozrywkę dla dzieci. Głównie z powodu radości, jaką sprawia bliskie obcowanie z przyrodą, trudno byłoby nam całkowicie zrezygnować z karmników i spacerowych przystanków przy stawie. Dlatego, jeśli już zdecydujemy się dokarmiać ptasich mieszkańców miast, róbmy to mądrze. Aby nie szkodzić, wystarczy pamiętać o kilku zasadach.

Najważniejsze: ZAPOMNIJMY O CHLEBIE! Chleb zostaje w domu, a my wychodzimy na spacer bez niego. W połączeniu z wodą chleb może powodować u ptaków kwasicę – groźną chorobę układu pokarmowego, polegającą na nagromadzeniu kwaśnych produktów przemiany materii. Ponadto takie składniki jak polepszacze czy sól, które dodawane są do pieczywa, również nie służą zwierzętom. A gdy już jesteśmy przy soli, należy wspomnieć, że podawanie naszego słonego jedzenia może mieć zgubne skutki dla dokarmianych stworzeń, włącznie ze śmiercią w wyniku zaburzenia gospodarki wodnej w ich organizmie.

Dokarmianie ptaków blaszkodziobych chlebem może powodować u nich choroby układu pokarmowego

Dokarmianie ptaków blaszkodziobych chlebem może powodować u nich choroby układu pokarmowego
Fot. Przemysław Wylegała

Zepsuta żywność także nie nadaje się dla ptaków czy innych zwierząt. Skoro my jej nie jemy, bo może nam zaszkodzić, dlaczego chcemy, żeby trafiła do ptasich brzuchów? Nie traktujmy zwierzęcych żołądków jak śmietników! Jeśli szkoda nam wyrzucać jedzenie, to czasami wystarczy po prostu mniej kupować. Należy odzwyczaić się od myślenia, że „coś przyjdzie i to zje”.

Powinniśmy mieć na uwadze również to, że nieprzemyślane dokarmianie wpływa na zmianę zachowań u zwierząt. Z powodu tej powszechnej praktyki coraz więcej osobników różnych gatunków ptaków, m.in. wspomniane już łabędzie, nie odlatuje na zimę w cieplejsze i bogatsze w bazę pokarmową rejony1. Zwierzęta szybko się uczą, gdzie mogą znaleźć pokarm i regularnie odwiedzają takie miejsca. Może mieć to dla nich negatywne konsekwencje w momencie gwałtownego załamania pogody, gdy nam nie chce się wystawić nosa za drzwi. Tam, gdzie do tej pory było jedzenie, ptaki niczego nie znajdują i są zmuszone tracić energię na poszukiwanie innych źródeł pożywienia. Pozostające w mieście ptaki wodne są dodatkowo narażone na przymarznięcie, gdyż takie niewielkie zbiorniki jak staw w parku szybko ścina lód (specyficzna budowa układu krwionośnego nóg blaszkodziobych stanowi przystosowanie do pływania w zimnej wodzie, dlatego ptaki nie czują, gdy woda w zbiorniku, na którym nocują, zamarza).

Kiedy mowa o ptakach, nie możemy zapomnieć o gołębiu miejskim. Należy on do tych gatunków, które nie cieszą się powszechną sympatią wśród mieszkańców miast2. Niechęć do gołębi spowodowana jest przede wszystkim tym, że „brudzą” elewacje odchodami, „uparcie” znoszą jaja na balkonach i przenoszą pasożyty. Niestety za taki stan rzeczy jesteśmy odpowiedzialni także my. Łatwy dostęp do pokarmu, spowodowany dokarmianiem (zarówno celowym, jak i niezamierzonym, np. gdy spadnie nam na ziemię kanapka), wpływa na znaczny wzrost liczebności tego gatunku. Wbrew pozorom wcale nie jest to dla niego korzystne, ponieważ wiąże się z przegęszczeniem, konkurencją o miejsca do zakładania gniazda oraz osłabieniem kondycji.

Młoda sarna nie ma swojego zapachu, więc jest niewyczuwalna dla drapieżników

Młoda sarna nie ma swojego zapachu, więc jest niewyczuwalna dla drapieżników
Fot. Katarzyna Lesner

Problem nieprzemyślanego dokarmiania nie dotyczy tylko ptaków. Widząc w parku śliczną, puchatą wiewiórkę, trudno nam się powstrzymać, by nie zanęcić jej jakimś smakołykiem. Powinniśmy jednak pamiętać, że uczenie zwierząt korzystania z ludzkiego (często przetworzonego) jedzenia nie przynosi im nic dobrego. O ile jednak wiewiórki znalazły dla siebie w miastach odpowiednie warunki do życia, niezależnie od naszej „hojności”, o tyle dokarmianie stanowi jedną z przyczyn pojawiania się na obszarach miejskich dzików3. Resztki z naszych stołów nie zawsze trafiają do kontenerów na odpadki, niekiedy lądują obok. Tym samym niejako zapraszamy dziki pod dom (dotyczy to szczególnie osiedli wybudowanych w sąsiedztwie lasu). Zwierzęta szybko się uczą, że między blokami znajdą łatwe źródło pożywienia. Obecność dzików wywołuje sporo emocji, gdyż ze względu na swoje gabaryty wzbudzają zrozumiały respekt. Choć przeważnie nie atakują ludzi, to lepiej i dla nich, i dla nas, aby nie przyzwyczajały się do „miejskich stołówek”. Ograniczając ilość dostępnego pokarmu (np. przez grodzenie śmietników i zaprzestanie celowego karmienia), zmniejszymy atrakcyjność ludzkich osiedli dla dzików i innych dziko żyjących zwierząt jak choćby lisów. Wprawdzie lis jest przede wszystkim drapieżnikiem i podstawę jego diety stanowią gryzonie oraz inne małe zwierzęta, ale chętnie urozmaica swój jadłospis (do tego stopnia, że bywają okresy, gdy odżywia się głównie roślinami). Kuchenne odpadki stanowią dla niego łakomy kąsek, bo korzystając z nich, nie musi tracić energii na polowanie.

Jednak nie tylko kwestia dokarmiania dzikich zwierząt może być problematyczna. Czasami wydaje nam się, że natknęliśmy się na zwierzę, które ewidentnie potrzebuje naszej pomocy. Niekiedy rzeczywiście tak jest (o czym w dalszej części tekstu), ale często znakomicie sprawdza się powiedzenie „pozory mylą”. Przykładem na to może być znaleziona na łące mała sarna. Ilu z nas sądziłoby, że porzuciła ją matka? W pierwszym odruchu na pewno chcielibyśmy zabrać maleństwo i szukać dla niego opieki. Lecz nie wolno nam tego robić! Takie zalegające w trawie sarniątko nie jest sierotą, jego matka na pewno znajduje się gdzieś w pobliżu i przychodzi tylko na czas karmienia. Nie dotykajmy go, ani tym bardziej nigdzie nie przenośmy. Młoda sarenka nie ma własnego zapachu i dzięki temu nie zdradza drapieżnikom swojej obecności (matka, oddalając się, chroni ją właśnie przed takim zagrożeniem). Dotykając ją, pozostawiamy naszą woń, narażając młode na porzucenie przez matkę.

Starsze pisklęta, które dopiero uczą się latać, mogą być karmione przez rodziców także na ziemi

Starsze pisklęta, które dopiero uczą się latać, mogą być karmione przez rodziców także na ziemi
Fot. Samuel Odrzykoski

Podobną taktykę jak sarny stosują zające: samica spędza ze swoimi młodymi możliwie mało czasu. O ile jednak w przypadku sarenki mamy pewne opory, żeby ją ze sobą zabrać, o tyle w stosunku do zajączków podjęcie takiej decyzji przychodzi nam dużo łatwiej (być może dlatego, że zając jest dla większości z nas takim „trochę innym królikiem”, a przecież niektórzy trzymają króliki w domach). Swoją zbyt pochopną ingerencją możemy im wyrządzić ogromną krzywdę, ponieważ nic nie zastąpi małym zającom matczynego mleka. Odchowanie ich w sztucznych warunkach jest bardzo trudne i tylko realizowane w umiejętny sposób daje zwierzętom szansę powrotu do naturalnego środowiska.

Jeśli chodzi o młode osobniki ssaków i ptaków, to należy zawsze dwa razy się zastanowić, zanim podejmiemy jakiekolwiek kroki. Na przykład wiewiórki, jeśli zaistnieje taka potrzeba, potrafią przenosić w bezpieczne miejsce swoje młode, trzymając je w pyszczku. Gdy zobaczymy takiego wiewiórczego malucha pod drzewem, lepiej powstrzymajmy się przed natychmiastową interwencją. Istnieje spora szansa, że matka po niego wróci. Z kolei starsze pisklęta ptaków (zwane podlotami), które znajdujemy czasem na ziemi, zwykle dopiero uczą się latać. Nie wypadły z gniazda. Jest to po prostu kolejny etap ich rozwoju. W tym czasie nadal są karmione przez rodziców i lepiej im nie przeszkadzać. Oczywiście zdarzają się sytuacje, gdy z jakiegoś powodu młode osobniki będą zdane na naszą pomoc (np. gdy matka zginie pod kołami samochodu), ale dopóki nie mamy stuprocentowej pewności, że tak jest w konkretnym przypadku, nie podejmujmy pochopnych decyzji. W razie wątpliwości najlepiej najpierw poradzić się specjalisty.

W sytuacji zagrożenia wiewiórka pospolita potrafi przenosić swoje młode, trzymając je w pyszczku

W sytuacji zagrożenia wiewiórka pospolita potrafi przenosić swoje młode, trzymając je w pyszczku
Fot. Wojciech Stephan

Wobec tego, po czym poznać zwierzę w potrzebie? W kilku sytuacjach możemy być pewni, że mamy z takim przypadkiem do czynienia: gdy widzimy, że jest ranne, ma problemy z właściwym poruszaniem się (np. ma złamane skrzydło) albo wpadło w pułapkę. A jeśli napotkamy takiego kontuzjowanego osobnika, to gdzie należy się zgłosić? Z tym jest niestety w Polsce dość duży problem. Wprawdzie istnieją pojedyncze ośrodki rehabilitacji zwierząt, ale po pierwsze w skali kraju jest ich bardzo mało, po drugie przeważnie specjalizują się w konkretnej grupie zwierząt (np. ptaki, jeże) i nie mogą przyjąć każdego potrzebującego pomocy stworzenia. Część takich placówek prowadzona jest przez organizacje pozarządowe (stowarzyszenia lub fundacje), które środki finansowe na swoją działalność muszą pozyskiwać z różnych źródeł, np. dotacji. W przypadku tego typu ośrodków ma to sporo wad, bo osoby opiekujące się zwierzętami, nawet jeśli są bardzo zaangażowane i zdeterminowane oraz mają dużą wiedzę i doświadczenie, bez stałego źródła pieniędzy mają mocno ograniczone możliwości leczenia i rehabilitacji podopiecznych. Zdecydowanie brakuje systemowego rozwiązania, które umożliwiłoby tym placówkom długoterminowe działanie. Dodatkowych trudności nastręcza to, że inne przepisy regulują zasady postępowania wobec gatunków zwierząt chronionych, a inne wobec łownych (czyli gatunków, na które można polować). Idealnym rozwiązaniem byłoby, gdyby ośrodki rehabilitacji podpisywały porozumienia odnośnie do finansowania swoich działań z odpowiednimi instytucjami państwowymi, np. urzędem miasta, regionalną dyrekcją ochrony środowiska itd. Najlepsze, co możemy zrobić w sytuacji, gdy napotkamy zwierzę potrzebujące pomocy, to skontaktować się z najbliższym ośrodkiem rehabilitacji zajmującym się tą grupą zwierząt, do której należy nasz poszkodowany (wykaz wszystkich ośrodków, aktualny na 4 kwietnia 2014 roku, znajduje się na stronie Generalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska). Tam powinniśmy znaleźć fachową poradę.

To, co jesteśmy w stanie zrobić już teraz, żeby w dobrej wierze nie zaszkodzić, to dowiedzieć się jak najwięcej na temat zwierząt żyjących wokół nas. Dzięki temu będzie nam łatwiej właściwie ocenić ich zachowanie. A na następny spacer do parku zamiast chleba zabierzmy ze sobą lornetkę.

Julia Kończak
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

Pod koniec września ukazała się publikacja PTOP „Salamandra” pod tytułem Dzikie zwierzęta w mieście – poradnik dla mieszkańców Poznania. Zawiera ona podstawowe informacje o dzikich zwierzętach, które można spotkać w Poznaniu. Napisana w przystępny sposób, podaje odpowiedzi na pytania często zadawane przez osoby zwracające się do Towarzystwa z prośbą o interwencję lub poradę. Poradnik w wersji pdf można pobrać ze strony PTOP Salamandra.









Ptaki niebieskie, niebieskie ptaki...

Wejrzyjcie na ptaki niebieskie,
że nie sieją, ani żną, ani zbierają do spichlerzy,
a Ojciec wasz niebieski żywi je.
Ewangelia wg św. Mateusza 6, 26

Mości panowie! Sikorki pod oknami! Wdzięk modraszki stał się literacką metaforą urody niewieściej

Mości panowie! Sikorki pod oknami! Wdzięk modraszki stał się literacką metaforą urody niewieściej
Fot. Cezary Korkosz

Nie sieją, ani żną, a Ojciec je żywi...

Czyż wy nie jesteście ważniejsi niż one...? Ważniejsi niż ptaki niebieskie, które choć same nie troszczą się o plon, to znajdują pokarm, którym Ojciec je karmi. Zadziwiające jest, że w naszym języku z tej ważnej biblijnej opowieści o ufności Bogu, zawierzeniu mu swojego życia, odwróceniu się od doczesności, a zwróceniu ku duchowości, do dziś przetrwała jedynie metafora lekkomyślności, beztroski i próżności. W naszej kulturze, tak czujnej na nauki płynące z Ewangelii, niebieskie ptaki wymknęły się katechezie i odleciały w stronę gaju, w którym dojrzewają jedynie niebieskie migdały. Niebieskie ptaki... Pod tym barwnym skądinąd eufemizmem kryje się dziś określenie jednej z najpodlejszych ludzkich postaw – darmozjada, lekkoducha, próżniaka, żyjącego cudzym kosztem nieroba. To jedna z najgorszych obelg. Czyż nie wiedzą o tym nawet dzieci...?


Więcej w drukowanym wydaniu SALAMANDRY...

Witold Muchowski
imionaptakow.com

Wybór numeru

Aktualny numer: 2/2023