Lubię dziki. Trochę się ich boję, ale to raczej respekt przed dużym, silnym zwierzęciem. Spotkania z dzikami w mieście czy w miejscowościach turystycznych mają często zupełnie inny przebieg niż te w leśnych ostępach. Dziki żyją coraz bliżej ludzi, jest ich coraz więcej, zmienia się ich biologia. Przyczyny tych zmian są złożone i mocno zależne od gospodarki człowieka...
Wędrując przez podmokłe lasy i łąki, spotykam czasem lochę z młodymi. Widzę, jak ryją w ściółce. Ona – wielka, ciemna; kiedy się nie rusza, można pomyśleć, że to wykrot. Warchlaki małe, pasiaste, ruchliwe, co chwilę znikające wśród wysokich roślin. Nie widzą mnie, bo stoję nieruchomo, ale jednak dociera do nich niepokojący zapach człowieka. Oddalają się powoli, mama sprawdza jeszcze, czy jakieś dziecko się nie zagapiło... i chwilę później znikają w krzakach. Dziki potrafią poruszać się po lesie niemal bezszelestnie. Kiedyś szłam leśną drogą o zmierzchu i nagle jakieś trzydzieści metrów przede mną przez drogę przeszło całe stado – dwie wielkie lochy, kilkanaście pasiastych prosiaczków i na końcu dwa nieduże, roczne dziczki. Zrobiły to tak cicho, że gdybym odwróciła się na chwilę, pewnie w ogóle nie wiedziałabym o ich bliskiej obecności. Nie trzasnęła nawet gałązka. Zdarzyło mi się też zaskoczyć w dzień śpiącego w zaroślach dzika – zerwał się, zobaczył człowieka tuż obok i rzucił się do ucieczki, chrząkając i łamiąc gałęzie. Początkowo, zdezorientowany, biegł w moim kierunku i nie wiem, które z nas przestraszyło się bardziej. Dziki w lesie boją się człowieka i uciekają przed nim, jeśli tylko mogą. Czasem locha chrząknie ostrzegawczo, poburczy, postęka, tupnie kilka razy, ale potem zwołuje maluchy i zarządza odwrót. Wiem, że zdarzają się niebezpieczne sytuacje, które mogą nawet skończyć się tragedią, jednak zwykle dotyczą one zwierząt rannych, broniących swojego życia podczas polowania, pozbawionych możliwości ucieczki. Dzik zmuszony do obrony potrafi być zwierzęciem śmiertelnie niebezpiecznym nie tylko ze względu na swoją masę, ale też silne, duże kły, które potrafią zadawać poważne rany. Tego lata w Karwi dzik nie mógł znaleźć wyjścia z ogrodzonej plaży pełnej kolorowych parawanów i ludzi, którzy biegali za nim, krzycząc – przerażony, w obronie własnej przewrócił i zranił człowieka. Jednak w normalnej sytuacji leśne dziki nie wchodzą ludziom w drogę, nawet jeśli jedyną alternatywą jest wejście do wody, żeby człowieka ominąć. Nigdy nie zdarzyła mi się sytuacja, w której dzik – nawet locha z młodymi – próbowałby mnie atakować czy nawet czynnie odstraszyć. Po prostu schodzimy sobie z drogi.
Dziki coraz częściej spotykane są w miastach. Łaciate umaszczenie wskazuje na krzyżówkę ze świnią domową
Fot. Wojciech Stephan
Z „miejskimi” dzikami lub zwierzętami karmionymi przez turystów jest inaczej. Wiosną wybraliśmy się na wycieczkę w okolice Wielkopolskiego Parku Narodowego – grupka dorosłych i dzieci. Szliśmy drogą między zabudowaniami a polem i lasem. Nagle z zarośli wyszło pięć niewielkich, zeszłorocznych dziczków... Nie bały się nas wcale, podchodziły niespiesznie, przyglądały się bacznie, czy przypadkiem nie dostaną kanapki lub innego smakołyku. Jakieś dwadzieścia metrów od nas zatrzymały się na drodze, powęszyły, poryły trochę w liściach na poboczu, stwierdziły, że z poczęstunku nic nie będzie i również bez pośpiechu ruszyły w las.
Zeszłego lata wracałam z rodziną ze Świnoujścia i czekałam w kolejce do promu Karsibór. Było ciepło, słonecznie, więc ludzie powysiadali z samochodów. Kiedy z lasu wyszło stado dzików – niektóre całkiem duże – moim pierwszym odruchem była ucieczka. W lesie, w odludnym miejscu dzik zachowujący się w ten sposób nie jest czymś normalnym, podchodzenie blisko człowieka świadczy o tym, że może być chory i niebezpieczny – jednak te dziki po prostu czekały na jedzenie, które zresztą sypało się z samochodów w dużych ilościach. Niektórzy próbowali karmić dziki z ręki czy robić sobie z nimi „selfie”.
Takie oswojone z ludźmi dziki można spotkać dziś w większości miast w Polsce, szczególnie na przedmieściach oraz w miejscowościach turystycznych. Jest ich coraz więcej i coraz częściej przeszkadzają ludziom, choć przypadki agresji z ich strony zdarzają się bardzo rzadko i zwykle są działaniem w samoobronie, odpowiedzią na zaczepki ze strony ludzi czy psów. Dlaczego jest ich tyle? Jedną z przyczyn jest oczywiście wyrzucanie jedzenia, otwarte śmietniki, dokarmianie. To znów opowieść ze Świnoujścia – przechodziłam kiedyś przez podmiejskie osiedle po południu, kiedy ludzie zwykle wracają z pracy. Całkiem duże stado wyłoniło się spomiędzy sosen, stanęło na trawniku między blokami i niecierpliwie wpatrywało się w okna, które wkrótce się otworzyły, a na trawnik zaczęły się sypać kanapki, stary chleb, obierki warzyw... W Internecie roi się od filmików, na których dziki wędrują od śmietnika do śmietnika, przewracają je po kolei i szukają smakowitych „skarbów”. Życie blisko człowieka, mimo grożących niebezpieczeństw, okazało się bardzo wygodne i atrakcyjne. Drugą przyczyną wędrówki dzików do miast jest rozrastanie się miast na tereny leśne czy łąkowe – to nie dziki przychodzą do nas, tylko my do nich, zajmujemy ich siedliska, ich przestrzeń. Ale to wciąż nie są najważniejsze przyczyny. Wzrost populacji dzików w Polsce jest efektem całej sieci ekologicznych zależności, a głównym problemem jest... przemysłowa hodowla zwierząt.
Już po kilkunastu dniach od urodzenia warchlaki ruszają za matką i samodzielnie szukają pożywienia
Fot. Cezary Korkosz
Dziki są wszystkożerne. Żywią się kłączami roślin, bulwami, liśćmi, owocami, żołędziami i bukwią, bezkręgowcami (w tym larwami owadów), czasem jedzą też jaja czy pisklęta ptaków, młode gryzonie i padlinę. Większość ich przysmaków to drobiazgi, których trzeba się porządnie naszukać. Niezbyt duży dzik potrzebuje dziennie około 5000 kalorii, oczywiście zapotrzebowanie to wzrasta zimą, w czasie ciąży czy karmienia młodych. Leśny dzik musi się naprawdę napracować, żeby się najeść, traci dużo energii na wędrowanie, bieganie, rycie, poszukiwania... Dlatego trudno się dziwić, że dziki przychodzą na pola uprawne jak do suto zastawionych stołów, żeby się najeść ziemniaków, buraków czy kukurydzy. Za szkody spowodowane przez dziki koła łowieckie wypłacają rolnikom odszkodowania. Pola uprawne to dla dzików fast food – dużo wysokoenergetycznego jedzenia w jednym miejscu. Prawdziwym rajem są dla nich pola kukurydzy, bo oprócz wysokoenergetycznych, łatwych do zdobycia posiłków dają też schronienie przez wiele miesięcy w roku. Nawet po skoszeniu kombajnem czy przeoraniu na polu zostaje wystarczająco dużo rozsypanego ziarna, żeby się wyżywić przez jakiś czas. Aby odciągnąć dziki od pól uprawnych, myśliwi wysypują dodatkowe porcje kukurydzy na terenach leśnych. Część populacji dzików w Polsce żywi się niemal wyłącznie kukurydzą... Ma to oczywiście swoje skutki – na pożywnej paszy wcześniej uzyskują dojrzałość płciową (czasem już w pierwszym roku życia, podczas gdy „leśne” lochy dojrzewają dopiero w kolejnym), mają młode dwa, a nawet trzy razy w roku („leśne” dziki tylko raz, wczesną wiosną), a mioty są dużo liczniejsze (u „leśnych” dzików zwykle są to trzy–cztery warchlaki, u „kukurydzianych” nawet kilkanaście). Wpływ na rozród dzików mają też mykotoksyny wytwarzane przez pleśnie obecne na ziarnach kukurydzy (działają podobnie do żeńskich hormonów płciowych). Nie bez znaczenia są także zmiany klimatyczne – jeszcze niedawno urodzenie młodych jesienią oznaczałoby dla nich śmierć. Młode dziczki nie znalazłyby dość pokarmu pod śniegiem, nie mogłyby ryć w zamarzniętej ziemi. Dawne ostre zimy ograniczały populację nawet dorosłych dzików. Obecnie zimy są ciepłe, bez śniegu i mrozu, ziemia zamarza tylko na jakiś czas, więc maluchy mają co jeść i przeżywają. Brakuje też naturalnych wrogów dzików..., choć populacja wilków w Polsce w ostatnich latach wyraźnie odpowiada na wzrost populacji dzików. Liczba dzików jednak nadal rośnie (w ciągu ostatnich dziesięciu lat wzrosła aż o 150%), a część z nich wybiera miasto.
A jaki to ma związek z przemysłową hodowlą zwierząt? Znakomita część kukurydzianych upraw w Polsce to odmiany pastewne, służące do karmienia zwierząt hodowlanych, w tym kur, krów, ale przede wszystkim świń. Uprawy kukurydzy są subsydiowane – rolnicy uzyskują do nich wysokie dopłaty, podobnie dotowana jest hodowla świń na mięso. Jeszcze kilkanaście lat temu kukurydza stanowiła mniej niż 1% powierzchni upraw wokół mojej wsi, dziś jest to więcej niż 50%. Ogólnokrajowe statystyki potwierdzają moje obserwacje – produkcja kukurydzy w Polsce wzrosła od 0,5 mln ton w roku 1999 do 4 mln ton w roku 2012 i wciąż rośnie. W kukurydzy siedzą dziki, jedzą i się mnożą, a przyczyną ich dużej liczby jest dopłacanie przez państwo (a więc również przez nas) do przemysłowej produkcji mięsa...
Okres godowy dzików przypada zimą, jednak w warunkach ocieplania klimatu może trwać cały rok
Fot. Tomasz Skorupka
Dzik jest zwierzęciem łownym i ma okres ochronny, do niedawna nie można było polować na dziki w okresie ciąży i karmienia potomstwa. Rozrost populacji skłonił jednak władze do drastycznego skrócenia okresu ochronnego, przez co możliwe jest zabijanie loch ciężarnych lub mlecznych, prowadzących młode niezdolne jeszcze do samodzielnego przeżycia. Coraz częściej słyszy się o strzelaniu do dzików w miastach, a najokrutniejszym pomysłem wydaje się wybicie całej populacji dzików w północno-wschodniej Polsce (ok. 40 tys. zwierząt) ze względu na zagrożenie migrującą ze wschodu chorobą – afrykańskim pomorem świń. Zastrzeżenia do tego projektu są nie tylko etyczne – również naukowcy zgadzają się, że zabicie takiej liczby zwierząt nie zmniejszy, a zwiększy ryzyko rozprzestrzenienia się choroby. Przy stałym dostępie do pól kukurydzianych dziki odbudują swoją liczebność w dwa sezony, poza tym zabicie lokalnych zwierząt będzie oznaczało zwiększoną migrację dzików na opustoszałe tereny – również z miejsc występowania wirusa. Najlepszym sposobem na ograniczenie populacji dzika oraz roznoszenia chorób jest zmniejszenie powierzchni upraw kukurydzy przez obniżenie lub zniesienie subsydiów oraz zaprzestanie dotowania hodowli świń i nadprodukcji mięsa. Wiąże się to oczywiście z protestami bardzo silnego lobby rolniczego, które woli rozwiązać problem z dzikami w sposób krwawy, szkodliwy i nieskuteczny, ale zachować finansowe przywileje.
Czy strzelanie do dzików w miastach jest skuteczne i bezpieczne? Zwolennicy takich metod ograniczania dziczych problemów argumentują, że dziki to mądre zwierzęta, a więc zabicie niewielkiej liczby powinno zniechęcić lub odstraszyć ich pobratymców od pozostawania w mieście. Przekonują, że odstrzał jest prowadzony przez wykwalifikowanych fachowców, a więc ryzyko postrzelenia człowieka jest minimalne... Przeciwnicy wskazują na bezpieczniejsze i bardziej etyczne metody, jak choćby odłów (dużo bardziej kosztowny), a także rozwiązania systemowe – edukację społeczeństwa czy zabezpieczanie śmietników. Mało kto wspomina o najważniejszych przyczynach wzrostu dziczej populacji... Czyżby były one zupełnie od nas niezależne i niemożliwe do zmiany?
Kiedy spotykamy dzika niszczącego osiedlowy śmietnik czy ryjącego w miejskim trawniku, rzadko widzimy tę złożoną sieć zależności, powiązania ze strukturą upraw, zmianami klimatu, gospodarką przestrzenną... Tymczasem jesteśmy jej ważnym elementem – również przez nasze wybory polityczne i konsumenckie.
Marta Jermaczek-Sitak
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Klub Przyrodników
W ramach realizowanego przez PTOP „Salamandra” projektu szkoleniowego z zakresu CITES polscy celnicy otrzymali unikatową kolekcję drewna – niezbędną do identyfikacji chronionych gatunków drzew egzotycznych wykorzystywanych np. w przemyśle meblowym
W połowie czerwca 2016 roku funkcjonariusze Policji i Służby Celnej uczestniczyli w Białowieży w zorganizowanym przez PTOP „Salamandra” czterodniowym szkoleniu dotyczącym handlu drewnem z zagrożonych gatunków drzew (głównie tropikalnych) i wykonanymi z niego produktami. Uczyli się, jak wstępnie rozpoznawać chronione gatunki, jakie produkty są z nich najczęściej wykonane i skąd pochodzą.
Szacuje się, że w Unii Europejskiej nawet 20% importowanego drewna ma nielegalne pochodzenie i zostało pozyskane w sposób przyczyniający się do degradacji środowiska naturalnego (zwłaszcza zanikania lasów tropikalnych). Mimo to w Polsce do tej pory wykrywano jedynie pojedyncze, drobne nieprawidłowości. Wynikało to przede wszystkim z tego, że ani celnicy, ani policjanci nie mieli wystarczającej wiedzy, jakie gatunki drzew i rodzaje okazów objęte są ochroną i w jaki sposób je rozpoznać. Stąd konieczne było szkolenie, w wyniku którego uzyskali oni niezbędną wiedzę.
Warsztaty prowadzili dwaj eksperci z Holandii (doświadczeni funkcjonariusze inspekcji ochrony środowiska oraz służby celnej, specjalizujący się m.in. w zagadnieniach dotyczących drewna) oraz ekspertka z laboratorium celnego w Gdyni, która wcześniej – dzięki projektowi PTOP „Salamandra” – została przeszkolona w tej dziedzinie w Wielkiej Brytanii.
W ramach tego samego projektu Towarzystwo zgromadziło także kolekcję próbek drewna kilkudziesięciu najczęściej spotykanych w handlu gatunków drzew tropikalnych – w tym taksonów ujętych w załącznikach CITES. Po szkoleniu, podczas którego próbki te były wykorzystywane do celów edukacyjnych, zostały one przekazane do laboratorium celnego jako materiał porównawczy.
Jest szansa, że dzięki poszerzeniu swojej wiedzy polskie służby egzekwujące prawo zaczną skuteczniej kontrolować handel drewnem i ograniczać jego nielegalną część.
Tekst i zdjęcie: Andrzej Kepel
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Warsztaty zostały zorganizowane dzięki wsparciu finansowemu Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej oraz International Fund for Animal Welfare.
Od 18 do 20 kwietnia 2016 roku w Zandvoort w Holandii odbywało się 21 spotkanie Komitetu Doradczego Porozumienia o Ochronie Populacji Europejskich Nietoperzy EUROBATS. Wzięli w nim udział eksperci z krajów należących do Porozumienia, a także z wielu krajów dzielących z Europą populacje nietoperzy różnych gatunków. Przedstawiciele kilku europejskich organizacji zajmujących się ochroną tych zwierząt (w tym PTOP „Salamandra”) uczestniczyli w spotkaniu w charakterze obserwatorów i ekspertów.
Komitet jak co roku omawiał m.in. zagadnienia dotyczące metodyk ocen oddziaływania na nietoperze farm wiatrowych czy inwestycji drogowych, problemy leżące na styku gospodarki leśnej i ochrony nietoperzy, efekty projektów związanych z budową zastępczych schronień dla nietoperzy, a także uczestnictwo poszczególnych krajów w międzynarodowych programach dotyczących monitoringu czy badania tej grupy zwierząt (niestety – Polska „tradycyjnie” nie uczestniczy w żadnym z programów będących wynikiem rezolucji EUROBATS). Przedstawiciele wielu państw wyrażali też zaniepokojenie sytuacją w Puszczy Białowieskiej, pytając uczestników z Polski m.in. o to, czy planowane zwiększenie wycinki drzew nie zagraża nietoperzom.
Andrzej Kepel
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Muzycy czy producenci różnych instrumentów często nie mają pojęcia o ograniczeniach, jakim podlegają niektóre surowce roślinne i zwierzęce oraz wykonane z nich produkty. Może to powodować poważne kłopoty przy próbie przewozu instrumentu przez granicę. Wszak np. w skład jednego smyczka do skrzypiec mogą wchodzić części pochodzące z siedmiu gatunków roślin i zwierząt, w tym pięciu chronionych na podstawie CITES.
Trzynastego maja 2016 roku, podczas 7. Międzynarodowego Sympozjum Lutniczego, odbywającego się w trakcie 13. Międzynarodowego Konkursu Lutniczego im. H. Wieniawskiego w Poznaniu, dr Andrzej Kepel z Polskiego Towarzystwa Ochrony Przyrody „Salamandra” zaprezentował wykład pt. „Wykorzystanie w lutnictwie materiałów z gatunków chronionych przez CITES – aspekty prawne i praktyczne”. Poza omówieniem chronionych gatunków i ogólnych zasad, które ich dotyczą, lutnicy zapoznali się ze specjalnymi, uproszonymi procedurami, które od niedawna obowiązują w stosunku do wielokrotnego przekraczania granicy z instrumentem muzycznym. Po udokumentowaniu legalnego pochodzenia wszystkich surowców i zarejestrowaniu instrumentu w Ministerstwie Środowiska można otrzymać ważne trzy lata świadectwo, z którym wolno podróżować (wraz z instrumentem) po całym świecie.
Redakcja
Rozpoczął się kolejny sezon Programu „SUSEŁ”, czyli reintrodukcji i ochrony susła moręgowanego w Polsce. Tegoroczny monitoring wiosenny napawa nas optymizmem. Kontrole przeprowadziliśmy w kwietniu, kiedy większość susłów zakończyła już hibernację. Na wszystkich istniejących stanowiskach – w Kamieniu Śląskim (woj. opolskie), Głębowicach i Jemielnie (oba w woj. dolnośląskim) – widzieliśmy na łące sporo aktywnych zwierząt. O tej porze roku susły odbywają gody, a także intensywnie żerują, żeby odbudować zapasy tłuszczu, wykorzystane w czasie hibernacji oraz w pierwszym okresie po przebudzeniu. Dzięki temu mogliśmy zaobserwować różnego rodzaju zachowania, np. gonitwy między osobnikami. Głównym celem kontroli wiosennych jest wstępna ocena stanu kolonii po zimie. Według tego, co udało nam się zobaczyć, można przypuszczać, że na każdym stanowisku te ziemne wiewiórki mają się bardzo dobrze. Szczegółowe badania mające na celu oszacowanie wielkości populacji odbędą się w lipcu, podczas letnich obozów przyrodniczych.
Program „SUSEŁ” prowadzony jest od 2000 roku i ma na celu przywrócenie polskiej przyrodzie gatunku ssaka, który wyginął pod koniec lat siedemdziesiątych XX wieku. Pierwsza grupa susłów została wypuszczona w Kamieniu Śląskim w 2005 roku.
Zachęcamy do wsparcia realizacji tego projektu m.in. przez udział w obozach przyrodniczych jako wolontariusz lub wpłacenie darowizny z dopiskiem „Program Suseł”. Z góry dziękujemy!
Julia Kończak
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.