Polskie Towarzystwo Ochrony Przyrody „Salamandra”
 


Nocni łowcy

Wokół tych ptaków narosło wiele mitów i przesądów. Sowy są najczęściej uważane za symbol nieszczęścia - przynoszą wojnę, choroby i śmierć. Wiązano je z siłami nieczystymi i piekielnymi. Czarna magia bez sów nie może się wręcz obejść. Czy widział ktoś kiedyś złą czarownicę bez sowy na ramieniu? Na taki charakter wierzeń związanych z tymi zwierzętami miał wpływ ich wygląd i nocny tryb życia. Widywane są rzadko - najczęściej, gdy bezszelestnym lotem przecinają mroki nocy, znikając równie szybko jak się pojawiły. Tajemnicze wrażenie potęgują dodatkowo duże, wyraziste, wręcz hipnotyczne oczy skierowane bardziej do przodu niż u innych ptaków, a także przenikliwy głos, który rozbrzmiewając w nocnej ciszy potrafi wywołać ciarki na plecach zabłąkanego wędrowca. O dziwo - z tych samych przyczyn w wielu regionach świata sowy są odbierane bardzo pozytywnie. Np. w Grecji były ptakami świętymi. W wielu wierzeniach chroniły przed niebezpieczeństwami, oddalały złe moce, zabezpieczały przed uderzeniem pioruna. Również w naszej strefie kulturowej sowy uważa się czasami za symbol mądrości. Dzisiaj dysponujemy już wystarczającą wiedzą, by jednoznacznie stwierdzić, że owe niezwykłe cechy budowy i zachowania sów są przystosowaniami, które powstawały przez miliony lat i umożliwiają tym nocnym drapieżcom przetrwanie.

Drobna sóweczka jest typowym ptakiem tajgi i w Polsce jest bardzo rzadka. Dzięki małej płochliwości i dziennemu trybowi życia, można ją stosunkowo łatwo obserwować.

Drobna sóweczka jest typowym ptakiem tajgi i w Polsce jest bardzo rzadka. Dzięki małej płochliwości i dziennemu trybowi życia, można ją stosunkowo łatwo obserwować.
Fot. Waldemar Bena

Dla większości ludzi sowa to po prostu sowa. Proponujemy więc uważniej przyjrzeć się tej fascynującej grupie ptaków i przekonać się, że również one potrafią zadziwić swą różnorodnością. Na ok. 190 gatunków sów, które żyją obecnie na świecie, na nasz kontynent przypada 19, z czego zaledwie 9 przystępuje do lęgów w Polsce. Jedną z cech, która może świadczyć o dużej różnorodności w obrębie rzędu sów, jest ich rozmaita wielkość. Są wśród nich zarówno miniaturki, jak i prawdziwe olbrzymy. Najmniejsza nasza sowa - sóweczka (Glaucidium passerinum), jest niewiele większa od dobrze znanego wróbla (Passer domesticus), choć wagą przewyższa go dwukrotnie. Jako ptak tajgi, jest ona u nas bardzo rzadka. W naszym kraju gniazduje około 300 par - głównie na południu (lasy górskie oraz Bory Dolnoślaskie), a także na wschodzie (np. w Puszczy Białowieskiej). Jaja składa i wychowuje młode w dziuplach wykutych przez dzięcioły. Mimo swoich niewielkich rozmiarów, sóweczka jest najprawdziwszym drapieżnikiem, polującym na drobne ptaki wróblowe, najczęściej sikory (Parus spp.), rudziki (Erithacus rubecula) i zięby (Fringilla coelebs). Często wybiera pisklęta z gniazd, a także nie gardzi drobnymi gryzoniami leśnymi. W przeciwieństwie do większości sów, sóweczka jest ptakiem dziennym, a największą aktywność wykazuje w okolicach wschodu i zachodu słońca. Ze względu na budowę anatomiczną oczu (mają one mało światłoczułych pręcików, a większą liczbę odpowiedzialnych za rozróżnianie kolorów czopków), ptak ten ma problemy z poruszaniem się i dostrzeganiem ofiar w nocy. W dzień natomiast widzi o wiele lepiej niż inne sowy i w odróżnieniu od nich podczas polowania nie posługuje się słuchem. Oglądanie sóweczki nie sprawia większych trudności, pod warunkiem, że wiemy, gdzie znajduje się jej dziupla lęgowa. Jeżeli stoimy w bezpiecznej odległości, ptak nie zwraca na nas większej uwagi i zajmuje się swoimi sprawami. Szczególnie często można ją wypatrzyć siedzącą na wierzchołku drzewa, zwłaszcza uschniętego świerka, i obserwującą swoje terytorium, które może mieć nawet 2 km2.

Młode sóweczki po opuszczeniu dziupli

Młode sóweczki po opuszczeniu dziupli
Fot. Romuald Mikusek

Nieco większa od sóweczki jest włochatka (Aegolius funereus). Podobnie jak gatunek poprzedni, związana jest z rozległymi kompleksami leśnymi. Najliczniejsza jest w górach, ale stwierdzono ją również w wielu innych rejonach Polski - zwłaszcza na północnym wschodzie, a także na Pomorzu i w Borach Dolnośląskich. Jej występowanie wiąże się ściśle z obecnością drzew iglastych, zwłaszcza świerka i jodły, unika ona natomiast lasów czysto liściastych. Włochatki również gniazdują w dziuplach, tyle że większych niż sóweczka - najczęściej po dzięciole czarnym (Dryocopus martius). Jej pokarmem są głównie drobne gryzonie leśne. W latach gdy potencjalnych ofiar jest szczególnie mało, włochatka, jak wiele innych sów, nie przystępuje do rozrodu. Za to w okresach obfitości (czyli w latach tzw. gradacji gryzoni) może wyprowadzać dwa lęgi w roku. Gatunek ten słynie z tego, że gdy pokarmu jest w bród, może tworzyć zapasy na zimę. W wybranych dziuplach gromadzi wtedy znaczne nieraz ilości upolowanych zwierząt. Sowa ta jest typowym nocnym myśliwym, posługującym się głównie słuchem. Precyzyjne lokalizowanie ofiar na podstawie wydawanych przez nie dźwięków możliwe jest dzięki kilku cechom właściwym sowom. Otwory uszne umieszczone są u nich po bokach głowy, koło oczu, bardziej z przodu niż u innych ptaków. Dodatkowo, specyficznym przystosowaniem sów do życia w ciemnościach jest asymetryczne ułożenie uszu. Jedno z nich umieszczone jest nieco wyżej od drugiego. Skuteczność namierzania ofiar poprawiona jest również dzięki różnym wielkościom lewego i prawego otworu usznego (różnice te mogą dochodzić nawet do 50 %). Asymetrie te występują u większości gatunków sów. Ponadto u omawianej grupy ptaków na części twarzowej głowy wykształciła się szlara, czyli promieniście ułożone pióra. Działa ona jak talerz czułego mikrofonu kierunkowego lub małżowina uszna gacka - zbiera fale dźwiękowe, a następnie odbija je w kierunku uszu, przez co dźwięki są wzmocnione i lepiej słyszalne. Powyższe cechy budowy umożliwiają dokładne określenie odległości i miejsca, w którym znajduje się ofiara, co bardzo wydatnie zwiększa precyzję ataku.Włochatkę zalicza się do najlepszych nocnych myśliwych, lecz za mistrza w swojej klasie uznaje się jednak płomykówkę (Tyto alba). Potrafi ona polować w zupełnej ciemności, niemalże bezbłędnie określając odległość i kierunek, z którego dobiegają odgłosy poruszającej się ofiary.

W ostatnich latach w naszym kraju wykryto wiele nowych stanowisk włochatki

W ostatnich latach w naszym kraju wykryto wiele nowych stanowisk włochatki
Fot. Tomasz Piasecki

Osobiście uważam ją za naszą najładniejszą sowę. Wielkością zbliżona jest do wrony (Corvus corone) (oczywiście ma zupełnie inną sylwetkę). W jej zasadniczo żółto-brązowo-szarym upierzeniu występują również inne barwy - np. niebieska i pomarańczowa. Posiada także charakterystyczną, dużą, sercowatą szlarę. Ta niegdyś liczna, obecnie coraz rzadsza sowa, swój los związała z człowiekiem. Środowiskiem jej życia jest krajobraz rolniczy, z rozsianymi wśród pól wioskami. Gniazduje w opuszczonych budowlach - na strychach, a szczególnie często w wieżach kościołów. Pokarm (głównie gryzonie) zdobywa na otwartym terenie, w tym również na polach, przez co jest bardzo pożyteczna (jeżeli przyrodnikowi wypada użyć takiego określenia). Poluje głównie w nocy, nawet w zupełnej ciemności, ale może też żerować w ciągu dnia. Liczebność płomykówki, jak wielu sów, zależna jest od ilości dostępnego pożywienia. W mysie lata może nawet trzy razy przystępować do lęgów, każdorazowo z powodzeniem odchowując po 7-8 młodych. Gdy natomiast z gryzoniami jest kiepsko, w ogóle nie przystępuje do rozrodu. Ilość pokarmu odbija się również na liczbie młodych odchowywanych w lęgu. Podobnie jak to jest u większości ptaków drapieżnych, jaja składane są w odstępach dwudniowych. I tak też się klują pisklęta. Gdy brak jest pokarmu w ilości wystarczającej do wyżywienia wszystkich piskląt, najmłodsze (czyli najsłabsze) giną. Wyjątkiem jest tu wspomniana na początku sóweczka, której młode wykluwają się jednocześnie, i z reguły wszystkie przeżywają do wylotu.

Płomykówka lubi wciskać się w zakamarki i narożniki zamieszkiwanych strychów (na zdjęciu - razem z grupą piskląt)

Płomykówka lubi wciskać się w zakamarki i narożniki zamieszkiwanych strychów (na zdjęciu - razem z grupą piskląt)
Fot. Paweł Śliwa

Sąsiedztwo człowieka odpowiada również nieco mniejszej od gołębia pójdźce (Athene noctua). Ten do niedawna liczny gatunek gniazduje w dziuplach drzew rosnących samotnie wśród pól, w alejach i ogrodach. Bardzo lubi stare, głowiaste wierzby, których jest w naszym krajobrazie niestety coraz mniej. Jako miejsce rozrodu może także wybierać różnego rodzaju zakamarki i szczeliny w murach oraz stare budowle. W wielu rejonach kraju spotyka się ją jeszcze stosunkowo często (np. na Górnym Śląsku), ale w Polsce zachodniej wyginęła niemal zupełnie. Wbrew powszechnej opinii, jej zanik raczej nie jest związany z chemizacją rolnictwa, gdyż w zachodniej Europie, gdzie środków ochrony roślin zużywa się znacznie więcej, gatunek ten jest liczniejszy. Żywi się gryzoniami, ptakami i większymi owadami - np. chrabąszczami. Zjada też gady i płazy, a także dżdżownice, które zbiera spacerując po ziemi. Podobnie jak płomykówka, pójdźka jest ptakiem osiadłym, to znaczy, że zimę spędza w miejscu, w którym gniazduje. W latach, gdy pokrywa śnieżna utrzymuje się dość długo, ta mała sowa ma ogromne problemy z upolowaniem czegokolwiek i cierpi głód. W czasie przeciągających się silnych mrozów wiele z nich ginie. Na przełomie kwietnia i maja samica składa 3-5 jaj, które wysiaduje przez 25-30 dni. Młode opuszczają gniazdo po miesiącu od wyklucia, ale latać potrafią dopiero po następnych 2 tygodniach. Zjawisko oddalania się nielotnych jeszcze młodych od gniazda występuje także u pozostałych sów. Wyjątkiem jest znów sóweczka, której młode opuszczają dziuple równocześnie i od razu potrafią latać.

Pójdźka należy do naszych najmniejszych i niestety coraz rzadszych sów

Pójdźka należy do naszych najmniejszych i niestety coraz rzadszych sów
Fot. Paweł Śliwa

Znacznie liczniejsza od pójdźki jest większa od niej uszatka (Asio otus). Zamieszkuje zadrzewienia śródpolne, parki i skraje lasów. Jaja składa do opuszczonych gniazd ptaków krukowatych i drapieżnych. Obserwowano przypadki lęgów uszatek w zajętych gniazdach bielików (Haliaeetus albicilla). Ten gatunek sowy stosunkowo łatwo rozpoznać po długich pękach piór na głowie, które wyglądają jak uszy. Podobnie wygląda puchacz (Bubo bubo), tyle że jest dwa razy większy. Uszatka znana jest ze swych migracji. Dzięki obrączkowaniu stwierdzono, że może przemieszczać się na odległość nawet 2000 km. Często tworzy wówczas zimowe zgrupowania, które mogą być zlokalizowane zarówno w okolicach niezaludnionych jak i w centrach miast. Na jednym drzewie można wtedy zobaczyć nawet kilkadziesiąt ptaków. Jeśli taka grupa przebywa w jednym miejscu przez dłuższy czas, co się często zdarza, to na ziemi gromadzi się spora liczba tzw. wypluwek. Są to niestrawione części pokarmu (sierść, pióra, kości, chitynowe pancerzyki owadów), które ptaki zwracają w formie zbitych, kulistych lub wałeczkowatych grudek. Tworzą je wszystkie gatunki sów, a po ich składzie naukowcy są w stanie powiedzieć np. czym dany gatunek się żywi i jakie gryzonie występują w okolicy.

„Uszy” sowy uszatej, to tylko pęki piór

„Uszy” sowy uszatej, to tylko pęki piór
Fot. Tomasz Piasecki

Takie wypluwki tworzy również puszczyk (Strix aluco) - nasza najpospolitsza sowa. Jest niewiele większy od wrony, ma dużą głowę bez „uszu” oraz duże, czarne oczy. Występuje w kilku odmianach barwnych - od szarej przez brązową do rdzawej. Spotkać go można w większości lasów, zwłaszcza liściastych i mieszanych. Warunkiem jego obecności jest występowanie obszernych dziupli w drzewach, w których puszczyki gniazdują. Chętnie osiedla się w starych parkach, które obfitują w dziuplaste drzewa. Zdarza się również, że zamieszkają na zacisznym strychu czy w kominie. Ich okres godowy rozpoczyna się już w styczniu i lutym. W marcu pojawiają się jaja. Młode wychodzą z dziupli dużo wcześniej niż potrafią latać, ale ciągle są jeszcze karmione przez rodziców. Takie „gałęźniki” spacerując po koronach drzew często spadają na ziemię. Ponieważ są tam narażone na atak czworonożnych drapieżników, szybko uciekają z powrotem na drzewo. Drogę powrotną muszą niestety pokonać na piechotę. Ostre szpony i silne nogi pomagają im we wspinaczce. Każdego roku do ogrodów zoologicznych trafia wiele takich młodych, które zupełnie niepotrzebnie zostały zabrane z lasu. Jeśli znajdziemy młodą sowę na ziemi, to zostawmy ją w spokoju lub ewentualnie posadźmy na gałęzi, a zapewne poradzi sobie sama.


Już pisklę puszczyka ma charakterystyczne dla tego gatunku, duże czarne oczy

Już pisklę puszczyka ma charakterystyczne dla tego gatunku, duże czarne oczy
Fot. Paweł Szablewski


Większość swoich ofiar puszczyki łapią w lesie, ale polują też na polach i w pobliżu zabudowań. Ich dieta jest bardzo urozmaicona. Stanowią ją drobne ssaki - głównie gryzonie, a także ptaki i płazy. Zjadają również bezkręgowce - np. dżdżownice i większe owady. Przy łowach niezmiernie ważny jest bezszelestny lot, który jest charakterystyczny dla wszystkich sów. Sprawia on, że w ciszy nocy ofiary nie słyszą zbliżającego się drapieżnika. Bezgłośny lot możliwy jest dzięki piłkowaniu zewnętrznych lotek, które przecinając powietrze niemal nie powodują jego zawirowań. Upierzenie sów w ogóle jest bardzo miękkie i przyjemne w dotyku.

W rozległych lasach Beskidów występuje licznie większy od poprzedniego puszczyk uralski (Strix uralensis). Gniazduje w dużych dziuplach i gniazdach ptaków drapieżnych. W pobliżu miejsca rozrodu jest bardzo agresywny. Ze swojego terytorium przepędza inne sowy, a w obronie młodych potrafi atakować nawet człowieka. Podobnie jak gatunek poprzedni, puszczyk uralski jest osiadły, a nawoływania partnerów w zamieszkałej przez nie okolicy można usłyszeć w ciągu całego roku, choć najczęściej odzywa się jesienią.


Puchacza trudno zaobserwować, gdyż jest bardzo czujny i unika kontaktu z ludźmi

Puchacza trudno zaobserwować, gdyż jest bardzo czujny i unika kontaktu z ludźmi
Fot. Paweł Śliwa

Głos alarmowy puszczyka uralskiego brzmi jak szczekanie psa

Głos alarmowy puszczyka uralskiego brzmi jak szczekanie psa
Fot. Paweł Śliwa

Największą, choć nie tak bardzo agresywną sową, jest wspomniany już wcześniej puchacz. Ze wzrostem osiągającym ponad 70 cm, rozpiętością skrzydeł dochodzącą do 180 cm i wagą do 4 kg, potrafi upolować nawet jastrzębia (Accipiter gentilis). Na ogół żywi się jednak ssakami - od myszy do zająca, ptakami - od wróbla do kaczki, a także płazami, gadami i owadami. Zdarza się, że upoluje puszczyka lub uszatkę. Gniazduje w różnych środowiskach w całej Eurazji. W Polsce na ogół są to rozległe bagna i lasy słabo przekształcone przez człowieka. Gatunek ten jest w naszym kraju bardzo rzadki, ale jego liczebność stopniowo wzrasta. Najwięcej puchaczy żyje w województwach północno-wschodnich, lecz również w wielu innych miejscach: na Pomorzu, w Wielkopolsce i w górach. W niektórych rejonach puchacze osiedlają się w sąsiedztwie ludzi, jeśli tylko mają do dyspozycji odpowiednie miejsca lęgowe i żerowiska. Dobrymi miejscami zdobywania pokarmu mogą być wysypiska śmieci, które obfitują w szczury. Młode wykluwają się w opuszczonych gniazdach ptaków drapieżnych. Jeśli gniazdo, które mu się spodoba, jest zajęte, puchacz skutecznie pomaga wynieść się z niego dotychczasowemu lokatorowi. W pobliżu miejsca złożenia jaj ptak ten jest bardzo skryty i nie daje się łatwo obserwować. Pary, które osiedliły się na bagnach i w lasach, zwłaszcza podmokłych (np. olsach), składają jaja wprost na ziemi, chętnie pod osłoną korzeni.

Sowa błotna poluje zarówno w dzień jak i w nocy

Sowa błotna poluje zarówno w dzień jak i w nocy
Fot. Ismo Nousiainen

Ostatnim omawianym gatunkiem sowy, która gniazduje w naszym kraju, jest sowa błotna (Asio flammeus). Jest ona scenobiontem, to znaczy, że do egzystencji potrzebuje ściśle określonego biotopu. W jej przypadku są to rozległe mokradła i bagna - głównie torfowiska. Łowy urządza głównie w dzień, ale wyprawy nocne też nie należą do rzadkości. Jest to najrzadsza ze wszystkich lęgnących się u nas sów, gdyż jej liczebność nie przekracza 100 par. Przy ocenie jej występowania należy wziąć pod uwagę duże wahania liczebności, gdyż jest ona ściśle uzależniona od liczby dostępnych ofiar, głównie polników (Microtus arvalis). W lata ubogie w polniki jej liczebność może spaść do kilkunastu par, które nie przystępują do lęgów. W czasie gradacji tych gryzoni, lęgi jej można obserwować w miejscach, gdzie przez dłuższy czas sowy tej nie notowano, a liczba odchowywanych młodych jest wysoka. Zjawisko takie ma miejsce co 3-4 lata. Główne lęgowiska występują w północno-wschodniej Polsce, zwłaszcza w dolinie Biebrzy, lecz pojedyncze stanowiska zaobserwowano również na Pomorzu i Lubelszczyźnie. Sowa błotna odbywa regularne wędrówki z lęgowisk znajdujących się na północnym wschodzie kontynentu, gdzie jest bardzo liczna, na zimowiska położone w Europie środkowej, a nawet południowej. Jaja, których może być nawet 10, składane są na ziemi pod osłoną roślinności. Jako jedyna wśród naszych sów samodzielnie buduje gniazda. Po 28 dniach wysiadywania tylko przez samice, klują się młode. Pierwsze z nich opuszczają miejsce urodzenia już po 15, a inne po 25 dniach. Jednak i tak jeszcze przez długi czas pozostają pod opieką rodziców.

Aby zobaczyć wspaniałego puszczyka mszarnego, najlepiej wybrać się do tajgi

Aby zobaczyć wspaniałego puszczyka mszarnego, najlepiej wybrać się do tajgi
Fot. Paweł Śliwa

I to w zasadzie jest już cała lista sów regularnie gniazdujących w Polsce. Jednak oprócz nich, przy odrobinie szczęścia możemy spotkać kolejne 4 gatunki, które jednak zalatują do nas bardzo rzadko.

W czasie wyprawy do Puszczy Białowieskiej mamy szansę natknąć się na dorównującego wielkością puchaczowi puszczyka mszarnego (Strix nebulosa). Główne jego lęgowiska znajdują się na wschód od Polski, gdzie zasiedla tajgę i lasotundrę. Dane na temat jego gniazdowania najbliższego naszym współczesnym granicom pochodzą z białoruskiej części Puszczy Białowieskiej. Potomstwo wychowuje w starych gniazdach ptaków drapieżnych oraz w obszernych dziuplach, a pokarm w postaci małych ssaków i ptaków zdobywa głównie w dzień.

Niewiele mniejsza od puchacza sowa śnieżna zamieszkuje tundrę

Niewiele mniejsza od puchacza sowa śnieżna zamieszkuje tundrę
Fot. Krzysztof Czarnocki

Z dalekiej północy sporadycznie zalatują do nas dwa inne gatunki: sowa śnieżna (Nyctea scandiaca) i sowa jarzębata (Surnia ulula). Ich liczebność podlega ciągłym i znacznym wahaniom, co wiąże się z występowaniem ich głównego pokarmu - lemingów (Lemmus lemmus). Gdy ptaki te pojawiają się u nas, znaczy, że na północy jest niedobór pożywienia. Białe upierzenie doskonale maskuje je w śniegach Arktyki, tak jak różne odcienie brązu maskują nasze sowy w mrokach lasu. Ponieważ w ojczyźnie sowy śnieżnej brakuje wysokich drzew, ptak ten gniazduje na ziemi. Znacznie mniejsza sowa jarzębata występuje w tajdze, a do wychowu potomstwa wykorzystuje dziuple. Bardzo chętnie siada na szczytach drzew, wówczas sylwetką i ubarwieniem przypomina nieco naszego srokosza (Lanius excubitor).

Sowa jarzębata wyglądem i sposobem polowania przypomina jastrzębia

Sowa jarzębata wyglądem i sposobem polowania przypomina jastrzębia
Fot. Corel

Przegląd sów kończymy mieszkańcem południowej Europy. Syczek (Otus scops) jest nieznacznie większy od sóweczki, ale łatwo go od niej odróżnić po piórach tworzących „uszy” - podobne jak u puchacza i uszatki, ale proporcjonalnie do wielkości ptaka znacznie większe. W Polsce obserwowany był zaledwie kilka razy, ale są szanse, że częstość jego pojawów będzie wzrastać, gdyż jest to gatunek będący w ekspansji. Od ponad 100 lat gniazduje na południu Słowacji, a ostatnio lęgi odnotowano także w Czechach. Zamieszkuje lasy, ogrody i parki, jaja składa w dziuplach, a jego pokarm stanowią głównie duże owady.

Ciepłolubny syczek zamieszkuje głównie południową Europę

Ciepłolubny syczek zamieszkuje głównie południową Europę
Fot. Paweł Śliwa

Zanim zakończymy opowieść o nocnych łowcach, trzeba wspomnieć jeszcze o bardzo ważnej rzeczy. Sowy są zagrożone w swojej egzystencji - oczywiście z powodu działalności człowieka. Kiedyś zabijano je bezlitośnie, i było to uważane za zbożny uczynek, ale obecnie doszły nowe, znacznie groźniejsze niebezpieczeństwa. Do najbardziej zagrożonych należy sowa błotna, gdyż szybko ubywa torfowisk o wysokim stopniu naturalności. Jedyną jej ostoją zostaną chyba tylko bagna biebrzańskie, chronione jako park narodowy. Ale czy to wystarczy? W zastraszającym tempie znikają sowy zamieszkujące krajobraz rolniczy. Kiedyś płomykówka zajmowała prawie każdą wieżę kościelną. Dzisiaj, w wyniku wyremontowania większości z nich (przede wszystkim w tej bogatszej części Polski), prawie wyginęła, i próżno można nasłuchiwać jej charakterystycznego „warczenia”. Starsi ornitolodzy wspominają czasy, gdy pójdźka była pospolita i spotkać ją można było w każdej wsi czy alei głowiastych wierzb. Dzisiaj trudno to sobie wyobrazić. Przynajmniej w Wielkopolsce gatunek ten jest na granicy wymarcia. Sowy leśne uzależnione są od obecności odpowiednich drzewostanów. Sóweczka i włochatka są zagrożone przez intensywną gospodarkę leśną. Na szczęście znaczna część ich stanowisk jest już objęta ochroną. Również stopniowa zmiana pojmowania przez leśników roli lasu i ich nastawienia do drzew dziuplastych pozwala mieć nadzieję na dalsze istnienie tych gatunków. Od starych, zbutwiałych pni zależny jest również puszczyk mszarny, a drzewa takie wciąż są z lasów usuwane. Puchacz, po wielu latach intensywnych prześladowań, kiedy to uważano go za szkodnika łowieckiego i zabijano wszelkimi możliwymi sposobami oraz niszczono jego gniazda, znowu powrócił na opuszczone niegdyś stanowiska. Jednak narastająca ludzka penetracja dzikich niegdyś ostępów i rozwijająca się turystyka mogą mieć bardzo negatywny wpływ na tę wspaniałą i bardzo płochliwą sowę. To, czy zachowamy te fascynujące ptaki, zależy tylko od nas. Dlatego już teraz chrońmy ich siedliska, wieszajmy skrzynki lęgowe i szerzmy w społeczeństwie ideę potrzeby ochrony nocnych łowców.

Wszystkich, którzy chcieliby zainstalować w swojej okolicy skrzynkę dla sów, prosimy o kontakt z nami, chętnie służymy radą i pomocą. Prosimy również o przekazywanie nam informacji o stanowiskach płomykówki, gdyż zbieramy informacje o rozmieszczeniu tego gatunku w Wielkopolsce. Interesują nas głównie informacje o płomykówkach mieszkających w wieżach i na strychach kościołów.

Paweł Śliwa

Od jesieni 2001 roku „Salamandra” bierze udział w ogólnopolskim programie pt.: „Ochrona płomykówki i nietoperzy w obiektach sakralnych”, który koordynowany jest przez Mazowieckie Towarzystwo Ochrony Fauny. Strategicznymi sponsorami tego przedsięwzięcia są: Fundacja Ekofundusz oraz Globalny Fundusz Ochrony Środowiska GEF/SGP. Więcej o tym projekcie w następnym numerze Biuletynu.


Na skalistym wybrzeżu Kornwalii

Gdy słońce praży intensywnie, a ty wspinasz się ostro pod górę, mając nad głową krzyczące mewy, potrafisz docenić najlżejszy, chłodzący powiew wiatru znad Morza Celtyckiego. Kiedy wiesz, że na wyspie prawie wszystko jest ucywilizowane, widziałeś niemalże sterylne ulice, krótko wystrzyżone trawniki, równiutko ogrodzone pola, i gdy porównasz to z szumem nadchodzących od strony otwartego Atlantyku fal, wgryzających się w skały, zrozumiesz kolejną część tajemnicy wielkiej siły drzemiącej w kropli wody.

Widok na Newquay i kornwalijskie klify

Widok na Newquay i kornwalijskie klify
Fot. Magdalena Chwalisz

Wielka Brytania kojarzy się raczej z deszczem i mgłą. Jadąc do Newquay w Kornwalii nie spodziewałam się więc specjalnych upałów. Wrażenie przebywania w subtropiku potęgowały jeszcze palmy w przydomowych ogródkach. Jednakże, mimo iż robiły duże wrażenie, godniejszymi uwagi wydały mi się miejsca mniej zagospodarowane.

Najbardziej fascynujące jest tutaj wybrzeże. Klify sięgające 300 stóp wysokości (ok. 100 m) schodzą prawie pionowo wprost do seledynowej wody. Między nimi, w zatokach, ukryte są piaszczyste plaże.

W czasie odpływu można z nich zapuszczać się na chwilowo odsłonięte dno morskie. Czego się tam nie dopatrzyłam! Kraby chowające się w wodorostach, ukwiały, które gdy wychyną z wody, chowają swoje czułki i zamieniają się w galaretowate, brązowe kulki przyczepione do skały, całe ogródki gąbek - zielonych i żółtych, do wyboru, ślimaki i małże - raj dla malakologów (a także dla zainteresowanych specjałami miejscowej kuchni). Wszystko to wśród różnych glonów, z których rozróżnić umiałam tylko dwa rodzaje brunatnic: morszczyn (Fucus) i listownicę (Laminaria).

Silne wiatry znad Atlantyku sprawiają, że drzewa i krzewy przybierają tzw. formę sztandarową

Silne wiatry znad Atlantyku sprawiają, że drzewa i krzewy przybierają tzw. formę sztandarową
Fot. Magdalena Chwalisz

Same klify porośnięte są zwartą murawą, w której dominują rośliny o cechach kseromorficznych (przystosowane do znoszenia długich okresów niedoboru wody). Znaleźć tu można gatunki ciepłolubne z południowej Europy, jak trynia sinawa (Trinia glauca) z rodziny baldaszkowatych (Apiaceae), czy przepiękny wrzosiec popielaty (Erica cinerea), który w okresie kwitnienia tworzy purpurowe dywany. Rośnie tu również złocień polny (Chrysanthemum segetum), którego soczystopomarańczowe kwiaty widoczne są już z dużej odległości. Zbocza pokrywają zwarte kępy zawciągu pospolitego (Armeria maritima), który potrafi wykorzystywać nawet najmniejsze zagłębienia i szczeliny skalne, a wprost na pionowych skałach występuje kowniatek morski (Crithmum maritimum), kolejny przedstawiciel rodziny baldaszkowatych, o mięsistych łodygach i liściach, które magazynują wodę. Natomiast na murkach, gdzie panują podobne warunki jak na naturalnych zboczach, rozwija się cymbalaria bluszczykowata (Cymbalaria muralis) z rodziny trędownikowatych (Scrophulariaceae), której kwiaty przypominają nieco nasze fiołki, oraz wybitnie atlantycki gatunek z rodziny gruboszowatych (Crassulaceae) - Umbilicus rupestris. Na zapalonych botaników czekają także gęste zarośla kolcolistu zachodniego (Ulex europaeus), kłującego krewniaka naszego rodzimego żarnowca miotlastego (Sarothamnus scoparius), z którymi zapoznałam się osobiście podczas uwieczniania krajobrazu na kliszy.

Z liści kowniatka morskiego, zwanego też koprem morskim, można robić pyszne sałatki, marynaty lub przyprawy

Z liści kowniatka morskiego, zwanego też koprem morskim, można robić pyszne sałatki, marynaty lub przyprawy
Fot. Magdalena Chwalisz

Jeśli chodzi o zwierzęta żyjące na klifach, to najbardziej rzucają się w oczy małe dzikie króliki, które mają tu swoje nory, niezliczone morskie żyjątka ukrywające się wśród szczelin skalnych i w wilgotnym piasku na granicy morza i lądu, oraz oczywiście mewy: srebrzysta (Larus argentatus), siodłata (Larus marinus) i żółtonoga (Larus fuscus), które gniazdują także wśród zabudowań, ku utrapieniu mieszkańców (zobacz też: Białe ptaki).

Tutejsi mieszkańcy natomiast, podobnie jak i liczni turyści, jeśli chodzi o „przyrodę i środowisko”, ekscytują się głównie zwierzętami z miejscowego ZOO. No cóż, o gustach się nie dyskutuje.

Słońce powoli będzie zachodzić, cienie coraz dłuższe... Czas na cup of tea.


Magdalena Chwalisz


Prawo (nie)doskonałe

„Spowodowanie zniszczenia w świecie zwierzęcym lub roślinnym w znacznych rozmiarach”

W poprzednim numerze Biuletynu (zobacz: Definicja „znacznych rozmiarów” szkody przyrodniczej - Biuletyn 1/2000) Andrzej Kepel podjął kwestię odpowiedzialności prawnej za zniszczenie lęgu bociana białego (Ciconia ciconia), przy okazji odnosząc się, podobnie jak w jednym z Biuletynów PTOP „Salamandra” (Kepel 1998), do karnoprawnego pojęcia „znacznych rozmiarów” szkody przyrodniczej. Uważam, że poglądy autora na ten temat zawężone są do zakresu widzenia przyrodnika. Niewątpliwa i słuszna troska o przedmiot ochrony utrudnia niestety prawną ocenę zagadnienia, a tym samym całościowe ujęcie problemu.

Przedstawiony w omawianej notatce pogląd Sądu Rejonowego w Turku, zawarty w postanowieniu z 10 stycznia 2000 r., nie zasługuje bowiem na uznanie nie tylko dlatego, że przyjęcie go uniemożliwiałoby ściganie sprawców groźnych przestępstw przeciwko przyrodzie (Kepel 2000). Nie pozwala na to analiza samego przepisu art. 181 § 1 kodeksu karnego - ustawy z dnia 6 czerwca 1997 r. (Dz. U. z dnia 2 sierpnia 1997 r. Nr 88, poz. 553), jak i uwzględnienie założeń ogólnych tego aktu prawnego.

Kwalifikacja prawna zniszczenia lęgu ptaków z gatunku chronionego

Do wyrażenia poglądu Sądu Rejonowego w Turku, będącego przedmiotem niniejszej oceny, doszło w trakcie postępowania w sprawie zniszczenia lęgu bociana białego (zrzucenia gniazda z jajami) w dniu 14 maja 1999 r. w Malanowie koło Turku. Ptaki dorosłe opuściły stanowisko i nie przystąpiły do kolejnego lęgu. W związku z takim postępowaniem PTOP „Salamandra” złożyło zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa z art. 181 § 3 kodeksu karnego (dalej kk), czyli dokonania zniszczenia zwierzęcia, powodującego istotną szkodę przyrodniczą.

Czy te jaja czajki są już ptakami? Co najmniej jedno z nich chyba już tak.

Czy te jaja czajki są już ptakami? Co najmniej jedno z nich chyba już tak.
Fot. Hanna Hofman-Polańska

Przy ocenie kwalifikacji prawnej opisanego czynu konieczna jest odpowiedź na zasadnicze dla kwalifikacji opisanego czynu pytanie - czy jaja stanowią „zwierzę” w rozumieniu kodeksu karnego (art. 181 § 3 kk dotyczy tylko „zniszczenia lub uszkodzenia zwierząt lub roślin”). Odpowiedź na pytanie „czy jajo jest zwierzęciem” może odzwierciedlać tyle samo poglądów, co problem uznania płodu ludzkiego za człowieka. Na gruncie obowiązującego prawa, jaja traktowane są jednak inaczej niż osobniki zwierząt. § 2 ust. 1 rozporządzenia Ministra Ochrony Środowiska, Zasobów Naturalnych i Leśnictwa z dnia 6 stycznia 1995 r. w sprawie ochrony gatunkowej zwierząt (Dz. U. Nr 13, poz. 61 ze zmianami) „w stosunku do gatunków chronionych” zabrania w punkcie 1 „umyślnego zabijania, okaleczania, płoszenia, chwytania oraz przetrzymywania i preparowania”, a w punkcie 2 „umyślnego niszczenia ich gniazd, legowisk, nor, żeremi oraz jaj, postaci młodocianych i form rozwojowych, a w szczególności larw, poczwarek, kijanek, piskląt”. Jaja ujęto więc oddzielnie niż osobniki, których dotyczy pkt 1, ale tak samo jak pisklęta, które zdecydowanie są zwierzętami w rozumieniu art. 181 § 3 kk.

Sprawę rozwiązałoby przyjęcie definicji, np. przez samo rozporządzenie w sprawie ochrony gatunkowej zwierząt, uznającej dla jego potrzeb jajo za zwierzę. Póki tak się nie stanie, lub póki nie poznamy zdania Sądu Najwyższego na ten temat, sprawa pozostaje niejasna.

W dniu 16 czerwca 1999 r. funkcjonariusz Komisariatu Policji w Malanowie wydał postanowienie o odmowie wszczęcia dochodzenia, zatwierdzone przez Prokuraturę Rejonową w Turku, ponieważ „czyn ten nie stanowi przestępstwa z art. 181 § 1 kk” (podczas gdy zawiadamiano o popełnieniu przestępstwa z art. 181 § 3 kk). Na powyższe postanowienie PTOP „Salamandra” złożyło 26 czerwca 1999 r. zażalenie do Sądu Rejonowego w Turku.

W ślad za Policją i Prokuraturą, Sąd Rejonowy w Turku w swym nie uwzględniającym zażalenia postanowieniu z dnia 10 stycznia 2000 r. (sygn. akt II Ko 1 59/99) odniósł się głównie nie do art. 181 § 3 kk, a do innego przepisu tego samego artykułu - art. 181 § 1 kk. Przepis art. 181 § 1 kk jest zagrożony najwyższą w całym rozdziale XXII kodeksu karnego „Przestępstwa przeciwko środowisku” sankcją karną - pozbawieniem wolności od 3 miesięcy do lat 5. Oznacza to, że musi on dotyczyć najbardziej groźnych czynów przeciwko środowisku.

Zniszczenie jednego lęgu bociana białego, lęgnącego się w Polsce w liczbie ok. 40 tysięcy par, pomimo, że objęty jest on Światową Czerwoną Księgą, nie wydaje się rzeczywiście stanowić kodeksowego zniszczenia w świecie zwierzęcym w znacznych rozmiarach. Wcale nie oznacza to pobłażania prawa dla takiego czynu. Powinien on zostać ukarany i w danym przypadku został faktycznie ukarany na podstawie innego przepisu prawa, tj. art. 58 ustawy o ochronie przyrody. Na marginesie - nie jest to przepis kodeksu wykroczeń, jak pisał A. Kepel (2000), lecz wykroczenie zaliczane do przepisów pozakodeksowych prawa wykroczeń, konkretnie do przepisów karnych ustawy o ochronie przyrody.

Błędy interpretacji „zniszczenia w znacznych rozmiarach”

W zależności od gatunku zabicie ptaka drapieżnego można uznać za przestępstwo lub wykroczenie

W zależności od gatunku zabicie ptaka drapieżnego można uznać za przestępstwo lub wykroczenie
Fot. Ireneusz Kaźmierczak

O ile w przedmiotowym stanie faktycznym nie doszło rzeczywiście do „zniszczenia w świecie zwierzęcym w znacznych rozmiarach” i wypełnienia znamion art. 181 § 1 kk, czego zresztą, jak pisałem, PTOP „Salamandra” wcale nie sugerowało, uzasadnienie postanowienia Sądu Rejonowego w Turku z dnia 10 stycznia 2000 r. należy uznać za zupełnie niewłaściwe. Ograniczenie art. 181 § 1 kk do „sytuacji, w której sprawca wywołuje uciążliwość dla całej biosfery lub zakłócenie naturalnej równowagi ekosystemu” czy określenie, iż „uciążliwości” „...winny obejmować skutki istotne globalnie godząc w byt biologiczny określonych zwierząt lub specyficznych ekosystemów” jest zdecydowanie nadinterpretacją tego przepisu kodeksu karnego. Interpretacja ta oparta jest w całości jedynie na stwierdzeniu G. Bogdana (w: Zoll 1999, s. 424), iż zniszczenia te „winny obejmować skutki istotnie globalne, godząc w byt biologiczny określonych gatunków roślin, zwierząt lub specyficznych ekosystemów”. Takie twierdzenie znacznie zawęża ustawowe brzmienie przepisu wymagającego przecież „zniszczenia w znacznych rozmiarach”, a nie „w rozmiarach globalnych”. Ponadto skoro kodeks karny dotyczy - na mocy jego art. 5 - czynów popełnionych na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej, to wymagane przez niego „znaczne rozmiary zniszczenia” należy rozpatrywać w skali naszego kraju, a nie w skali globalnej. Zresztą takie określenie jeszcze bardziej zmniejsza jasność przepisu, bo zapewne można wyobrazić całą gamę poglądów biologów, sozologów i ekologów na temat: zniszczenie ilu osobników danego gatunku spowoduje dla niego globalną stratę. Można spodziewać się nawet poglądów, że może to być strata choćby jednego osobnika, zmniejszająca pulę genetyczną gatunku, co będzie prawdą przynajmniej dla najrzadszych gatunków.

Należy zaznaczyć, że pogląd G. Bogdana o globalnym charakterze czynu z art. 181 § 1 kk jest odosobniony, gdyż o takiej pozaustawowej przesłance nie wspominają inne komentarze do kodeksu karnego (np. Wojciechowski 1997, Góral 1998 i 2000), w tym także wydawane pod patronatem Ministerstwa Sprawiedliwości (Radecki 1998). Komentarze te tłumaczą „zniszczenie w znacznych rozmiarach” jako „zniszczenie znacznej liczby roślin czy zwierząt, na większym obszarze” (Wojciechowski 1997) czy „zabicie większej liczby zwierząt” (Góral 2000). Nie ma w nich więc mowy o żadnym „globalnym charakterze”.

Polskie prawo karne nie uznaje systemu precedensów, tym samym pogląd wyrażony w postanowieniu Sądu najniższej instancji (poza daną sprawą) i w jednym z wielu komentarzy do kodeksu karnego, nie ma charakteru definicji ogólnie obowiązującej, co - chyba wbrew intencjom autora - sugerował tytuł notatki A. Kepela (2000).

Próby sprecyzowania pojęcia „zniszczenie w świecie roślinnym lub zwierzęcym w znacznych rozmiarach”

Jeśli chodzi o ocenę znacznych rozmiarów zniszczenia spowodowanego w świecie zwierzęcym, w tym w awifaunie, ważnymi kryteriami powinna być m. in. ilość osobników czy lęgów, które uległy zniszczeniu, jak również ich znaczenie dla krajowej fauny, oceniane według ich liczebności i trendów populacyjnych w Polsce i na świecie. Dobrymi pomocniczymi przesłankami mogą być liczebności i statusy poszczególnych gatunków, zawarte w fachowej literaturze przyrodniczej (Tomiałojć 1990, Głowaciński 1992, inne monografie krajowe i regionalne poszczególnych grup zwierząt). Z reguły będzie wymagane skorzystanie z opinii biegłego w dziedzinie ochrony przyrody lub specjalisty z zakresu szczegółowych nauk przyrodniczych.

Buk z pociętą scyzorykami korą. Niektóre akty wandalizmu trudno podciągnąć pod paragraf.

Buk z pociętą scyzorykami korą. Niektóre akty wandalizmu trudno podciągnąć pod paragraf.
Fot. Tadeusz Grochowalski

Należy zaznaczyć, iż użycie w przepisie ogólnego pojęcia „zniszczenia w znacznych rozmiarach” spotkało się już wcześniej z krytyką (Kepel 1998). Należy zgodzić się z zawartymi tam uwagami na temat trudności w ocenie „zniszczenia w świecie zwierzęcym i roślinnym w znacznych rozmiarach”, ze względu na niemożność stosowania kryterium pieniężnego, co zresztą dostrzega również nauka prawa (np. Radecki 1998, s. 233; G. Bogdan w: Zoll 1999, s. 423). Nie można jednak zgodzić się z tezą, iż obecna redakcja przepisu może spowodować, „że przestępstwa przeciwko przyrodzie pozostają praktycznie bezkarne” (nie jest to przecież jedyny przepis umożliwiający ich ściganie) oraz postulowanym doprecyzowaniem przepisów kodeksu karnego przez różnorodne kryteria przyrodnicze (Kepel 1998). Takie bowiem ujęcie kazuistyczne mogłoby doprowadzić - wbrew intencji postulującego - do zawężenia działania przepisu do określonych sytuacji i niemożliwości zastosowania do innych. Tymczasem autor sam podkreśla oczywistą specyfikę przestępstw przeciwko przyrodzie. Przyroda jest układem żywym, zmienia się nieustannie, zmieniają się także statusy poszczególnych gatunków. Pewne gatunki bardzo szybko wychodzą ze stanu zagrożenia wyginięciem - np. kormoran (Phalacrocorax carbo), inne jeszcze szybciej zmniejszają liczebność i często są już na granicy wyginięcia w kraju - np. podgorzałka (Aythya nyroca), której brak w „Polskiej czerwonej księdze zwierząt”. Każda większa publikacja, przy uwzględnieniu cyklu wydawniczego, nie nadąża za aktualnym stanem przyrody w Polsce. Praktycznie już w momencie publikacji podnoszone są głosy, w tym również samych autorów, że zestawienia takie wymagają rewizji i uzupełnienia (por. np. Tomiałojć 1990, Głowaciński 1992). Nie wydaje się więc trafne doprecyzowywanie omawianego przepisu za pomocą kazuistyki, zawodnej w przypadku skomplikowanego i pełnego nieprzewidzianych sytuacji świata przyrody.

Owa minimalna lista kryteriów powodujących odpowiedzialność karną miałaby zostać precyzyjne zdefiniowana w znowelizowanej ustawie o ochronie przyrody (Kepel 1998), co niezależnie od skutków praktycznych, byłoby niezrozumiałe pod kątem techniki legislacyjnej. Skoro zagadnienia odpowiedzialności karnej za przestępstwa przeciwko ochronie przyrody zawarte są obecnie w kodeksie karnym, co jest rozwiązaniem chwalonym i przez naukę prawa i przez praktyków ochrony przyrody (np. Kepel 1998), to nielogiczne byłoby umieszczenie owych kryteriów w ustawie o ochronie przyrody, skoro nie zajmuje się ona już problematyką odpowiedzialności karnej, gdyż jej przepisy karne zostały uchylone przez przepisy wprowadzające kodeks karny (pozostały tylko przepisy z zakresu prawa wykroczeń, tj. art. 58 i 59).

Paweł T. Dolata

Literatura:
Głowaciński Z. (red.) 1992. Polska czerwona księga zwierząt. PWRiL, Warszawa.
Góral R. 1998. Kodeks karny. Praktyczny komentarz wraz z przepisami wprowadzającymi oraz indeksem rzeczowym. Wyd. Zrzeszenia Prawników Polskich. Warszawa.
Góral R. 2000. Kodeks karny. Praktyczny komentarz z przepisami wprowadzającymi oraz indeksem rzeczowym. Wydanie uaktualnione. Wyd. Zrzeszenia Prawników Polskich. Warszawa.
Kepel A. 1998. „Istotna szkoda” przyrodnicza. Biuletyn PTOP „Salamandra” 2/1998 (9).
Kepel A. 2000. Definicja „znacznych rozmiarów” szkody przyrodniczej. Biuletyn PTOP „Salamandra” 1/2000 (12).
Radecki W. 1998. Przestępstwa przeciwko środowisku. Nowa kodyfikacja karna - kodeks karny. Krótkie komentarze, zesz. 18. Ministerstwo Sprawiedliwości, Warszawa.
Tomiałojć L. 1990. Ptaki Polski - rozmieszczenie i liczebność. PWN, Warszawa.
Wojciechowski J. 1997. Kodeks karny. Komentarz. Orzecznictwo. Wyd. „LIBRATA”. Warszawa.
Zoll A. (red.) 1999. Kodeks karny. Część szczególna. Komentarz do k. k. t.2. Kantor Wydawniczy Zakamycze, Kraków.


Komentarz Redakcji

Z przyjemnością zamieszczamy powyższy tekst, polemizujący z artykułem z poprzedniego Biuletynu. Sami przyrodnicy nie ochronią przyrody. Potrzebna jest pomoc przedstawicieli różnych grup zawodowych - w tym szczególnie duża rola przypada prawnikom. Przytoczone tu argumenty przeciwko ustawowemu doprecyzowaniu, kiedy czyn wymierzony przeciwko przyrodzie należy uznać za przestępstwo, są przekonujące. Szczególnie cenny jest jednak wywód dotyczący tego, co można uznać za „zniszczenie w znacznych rozmiarach”. Przedstawione tu argumenty mogą okazać się bardzo przydatne przy prowadzeniu spraw związanych z pociąganiem do odpowiedzialności karnej sprawców przestępstw przeciwko przyrodzie.

Mamy nadzieję, że zamieszczony wyżej artykuł jest jedynie pierwszym zwiastunem ściślejszej współpracy i w przyszłości będziemy mogli liczyć na pomoc prawników - w tym i autora powyższego tekstu - przy prowadzeniu konkretnych spraw przeciwko niszczycielom przyrody. Będzie to szczególnie ważne od przyszłego, 2001 roku, gdy wejdzie w życie najnowsza nowelizacja ustawy o ochronie przyrody (zobacz: Przyjęto nowelizację ustawy o ochronie przyrody).

Andrzej Kepel


Prawo (nie)doskonałe

Senatorzy proponują „redukcję” ptaków drapieżnych

Komisja Ochrony Środowiska Senatu RP, pod przewodnictwem senatora Franciszka Bachledy-Księdzularza, sformułowała 4 października 2000 r. „Stanowisko dotyczące współczesnych zagrożeń różnorodności biologicznej”. Po uważnej lekturze tego dokumentu można dojść do wniosku, że jednym z poważniejszych zagrożeń dla polskiej przyrody jest brak podstawowej wiedzy ekologicznej u naszych parlamentarzystów oraz ich zbytnia podatność na naciski dobrze zorganizowanych grup interesu.

Orzechówka stanowi wg niektórych senatorów „współczesne zagrożenie różnorodności biologicznej”

Orzechówka stanowi wg niektórych senatorów „współczesne zagrożenie różnorodności bio- logicznej”
Fot. Andrzej Kepel

Z dokumentu wynika, że senatorzy znają właściwie tylko jedno, za to uniwersalne lekarstwo na „utrzymanie delikatnej równowagi przyrodniczej w zmienionym przez cywilizację środowisku”. Jest nim „możliwość redukcji” różnych „groźnych” zwierząt. Stanowisko zawiera kilka punktów, z którymi można by się zgodzić (np. postulat umieszczenia jenota i norki amerykańskiej na liście zwierząt łownych). Znaczna część propozycji wskazuje jednak albo na nieznajomość aktualnego stanu prawnego, albo jest jawnie sprzeczna z wiedzą przyrodniczą, nowoczesnymi zasadami ochrony przyrody oraz prawem międzynarodowym. Na długiej liście gatunków proponowanych przez członków wyższej izby naszego Parlamentu do odstrzału znalazły się np. wszystkie ptaki krukowate (czym im zawiniła orzechówka - Nucifraga caryocatactes?) oraz oczywiście wilki (Canis lupus).

Zdecydowanie najbardziej kuriozalnym pomysłem zawartym w tym Stanowisku, jest „dopuszczenie możliwości redukcji jastrzębia gołębiarza, błotniaka stawowego i myszołowa zwyczajnego na terenie całego kraju”. W poprzednim Biuletynie (zobacz: Władca trzcinowisk - Biuletyn 1/2000) opisywaliśmy rolę, jaką pełni w przyrodzie błotniak stawowy (Circus aeruginosus). Z całą pewnością nie stanowi on, jak twierdzą senatorzy, zagrożenia dla „delikatnej równowagi przyrodniczej”. Pisaliśmy też, jak trudno odróżnić go od innych, znacznie rzadszych błotniaków. Doświadczenie wykazuje, że wprowadzenie prawa do odstrzału paru gatunków ptaków drapieżnych kończy się niechybnie rzezią wszystkich mniejszych i średniej wielkości skrzydlatych drapieżników - w tym przedstawicieli gatunków skrajnie rzadkich. Po prostu myśliwi w ogromnej większości nie potrafią rozróżniać ptaków drapieżnych w locie (trudno się temu dziwić - jest to naprawdę niełatwa sztuka). Należy też zaznaczyć, że wiele spośród gatunków proponowanych przez senatorów do odstrzału (w tym i błotniak stawowy) jest chronionych prawem międzynarodowym.

Można zrozumieć, że część lobby myśliwskiego stara się doprowadzić do wydłużenia listy gatunków łownych. Jeśli jednak owej grupie nacisku udaje się przekonać Komisję Ochrony Środowiska Senatu RP do podpisania się pod takimi pomysłami, oznacza to, że „delikatna równowaga” pomiędzy zdrowym rozsądkiem a partykularnym interesem została w naszym Parlamencie niebezpiecznie zachwiana.

Po podaniu przez „Salamandrę” omawianego Stanowiska do publicznej wiadomości, wiele organizacji, instytucji i osób prywatnych wystosowało do Senatu oraz Ministerstwa Środowiska protesty. Ukazało się także na ten temat sporo doniesień prasowych, w których poddano pomysły senatorów miażdżącej krytyce. Pozostaje mieć nadzieję, że tym razem rozsądek zwycięży, głosy ekologów zostaną wysłuchane, a większość propozycji Senatu zostanie zignorowana.

Andrzej Kepel















Nasza Szkolna Ostoja Przyrody w barwach jesieni

Szkolna Ostoja Przyrody w Jabłonnie została utworzona w 1997 roku. Położona jest w bezpośrednim sąsiedztwie miejscowej szkoły i obejmuje przylegający do boiska teren dawnego cmentarza ewangelickiego. Jest to doskonałe miejsce do prowadzenia terenowych zajęć edukacyjnych. Opiekę nad tym terenem sprawuje miejscowe Szkolne Koło Polskiego Towarzystwa Ochrony Przyrody „Salamandra”.

Gdyby ten dąb potrafił opowiadać, można by się od niego wiele dowiedzieć o historii Jabłonny

Gdyby ten dąb potrafił opowiadać, można by się od niego wiele dowiedzieć o historii Jabłonny
Fot. Danuta Buszewska

Wiosną tego roku w Ostoi pojawiły się tablice, informujące o tym, co jest na jej obszarze chronione oraz jak należy się tu zachowywać. Teren ten jest dostępny dla wszystkich, chodzić można jednak tylko po wyznaczonych trasach. Należy pamiętać, że miejsce to było kiedyś cmentarzem. Niezależnie od wyznania i narodowości, zmarłym należy się spokojny odpoczynek. Przy płotku okalającym niegdyś jeden z grobów zgromadzono obecnie kilka znalezionych w Ostoi nagrobków i utworzono tzw. zakątek wieczystej pamięci. Wskazane byłoby zatrzymać się w tym miejscu na chwilkę. Dlatego będzie tu zlokalizowany jeden z przystanków ścieżki edukacyjnej, tworzonej obecnie w Ostoi.

Teren ten przejęła we władanie przyroda. Spotkać tu można wiele rzadkich i chronionych roślin oraz rozmaitych drobnych zwierząt. Po 2 latach starań, wojewoda wielkopolski uznał w tym roku 6 rosnących w Ostoi sędziwych dębów za pomniki przyrody.

Każda pora roku ma tutaj swój urok. Jesień znana jest z tego, że w blasku słońca mieni się kolorami. Liście klonów przebarwiają się na żółto i czerwono, w miarę upływu dni stopniowo zaścielając runo. Śnieguliczka, tak jakby przygotowana do zimy, obsypała delikatne gałązki białymi kulkami. Gałęzie czarnego bzu, obciążone soczystymi owocami, uginają się pod dodatkowym ciężarem porannej rosy lub obsiadających je ptaków. Tylko jarzębina nie chce owocować, bo cień dębu nie pozwala jej zakwitnąć. W runie czerwienią się za to trujące owoce konwalii majowej. Do tej pory dzieci znały głównie jej białe, pachnące kwiaty. Teraz dziwią się, że wcześniej nikt nie zauważył, iż ich jagody też są piękne. Ciszę tego miejsca zakłócają spadające obficie z dębów żołędzie w pięknych czapeczkach z długą szypułką. Na tzw. Alei Kasztanowców, głównej ścieżce ostoi, kuszą aby je podnieść brązowo połyskujące kasztany.

Każdy znajdzie tutaj coś dla siebie. Jeden miejsce do niedzielnego spaceru, ktoś inny jakiś obiekt wart sfotografowania, narysowania lub opisania. Może tu odpocząć zatopiony w różne odcienie zieleni wzrok oraz słuch wrażliwy na to, co mówi do niego przyroda. Wszyscy muszą jednak pamiętać, że rośliny i zwierzęta mają tu swoje mieszkanie, a człowiek jest tylko ich gościem.

Danuta Buszewska

























Wybór numeru

Aktualny numer: 2/2023