Czasy, w których przyszło nam żyć, są niewątpliwie okresem przyspieszonego spadku różnorodności biologicznej. Tempo wymierania gatunków jest obecnie kilkadziesiąt razy szybsze od przeciętnej wartości obserwowanej w długich okresach historii Ziemi. W tym kontekście ważne jest gromadzenie informacji o stanie ekosystemów i ocena wskaźników bioróżnorodności. Ptaki są jedną z grup zwierząt, które dobrze nadają się do oceny stanu środowiska. Zmiany ich liczebności mogą być traktowane jako element systemu „wczesnego ostrzegania” przed negatywnymi zmianami w środowisku.
W maju tego roku ukazała się ważna pozycja podsumowująca wyniki szesnastoletniego monitoringu populacji ptaków w Polsce. Przedstawione w niej dane zostały zebrane w ramach programu Monitoring Ptaków Polski realizowanego przez Główny Inspektorat Ochrony Środowiska i obejmującego 25 programów jednostkowych poświęconych konkretnym gatunkom i grupom ptaków. Książkę przygotował zespół autorów, a całość prac koordynowało Ogólnopolskie Towarzystwo Ochrony Ptaków. Swój udział w powstaniu książki miała też „Salamandra”, która od kilku lat koordynuje program poświęcony migrującym przez Polskę gęsiom.
Podstawową częścią książki są opisy, mapy i wykresy przedstawiające trendy liczebności 194 gatunków ptaków, zarówno lęgowych, przelotnych, jak i zimujących. Zebrane dane pozwoliły ocenić, że aż 39 gatunków lęgowych zmniejsza swoją liczebność, a dla 48 gatunków wykazano trend rosnący. W przypadku 26 gatunków nie udało się ustalić kierunku zmian liczebności. Stosując kryteria IUCN, wskazano aż 11 gatunków lęgowych, których szybkie tempo spadku liczebności pozwala zakwalifikować ich krajowe populacje jako zagrożone wymarciem. Okazuje się także, że najszybciej giną ptaki związane z krajobrazem rolniczym oraz mokradłami. Ich wskaźniki liczebności w ciągu trwania programu zmniejszyły się o około jedną piątą. Jest to efekt niekorzystnych zmian w tych środowiskach, w tym masowego stosowania środków chemicznych w rolnictwie, upraszczania krajobrazu (np. likwidacja miedz, zasypywanie oczek śródpolnych, wycinanie zadrzewień i zakrzewień) oraz osuszania terenów podmokłych i regulacji rzek.
Przemysław Wylegała
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Projekt „Nocne życie fortów” zgłoszony przez PTOP „Salamandra” do ogólnopolskiego konkursu „LECHSTARTER – pozytywne zmiany w mieście” zdobył piąte miejsce w swojej kategorii (oddano prawie 17 000 głosów) i uzyskał dofinansowanie.
Dzięki silnemu poparciu internautów możliwość obserwowania nietoperzy nie będzie już przywilejem naukowców i nielicznych przyrodników. Podczas wieczornych wydarzeń w ramach projektu, przy wykorzystaniu różnych wynalazków techniki, spróbujemy pokazać, co dzieje się w fortach, kiedy wydaje się, że nie dzieje się nic. Umożliwimy uczestnikom zobaczenie i usłyszenie nietoperzy, aby każdy mógł je poznać. O terminach i zasadach uczestnictwa będziemy informować na naszej stronie internetowej oraz profilu fejsbukowym.
Marta Kepel
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Rejs kanałami jeziora Inle jest doskonałą okazją do obserwacji ptaków i zwyczajnego życia ludzi zamieszkujących wioski położone na jego wodach
Fot. Agata Ożarowska
Jest ciemno i... nie – nie jest cicho. Znajdujemy się w chacie na skraju wioski, a zza jej drewnianych ścian dobiega coraz więcej głośnych i nieznanych nam wcześniej dźwięków. Owady, płazy i nocne ptaki zaczynają swój koncert. Odgłosy dżungli są przenikliwe, ale ten rodzaj hałasu działa na nas uspokajająco. Siedzimy na podłodze przy ledwo tlących się żarówkach w kącie pokoju. Otacza nas kilka figurek Natów i posążek Buddy. Każde z nich ma swoje, specjalnie wyznaczone miejsce. Gospodarz właśnie zapala przy nich świeczki oraz kadzidła, przynosząc im w darze mandarynki, ryż, mleko, herbatę i imbir. W kącie izby jest jeszcze półka z zasłonką. Gościnny Birmańczyk tłumaczy, że to miejsce Nata, który nie lubi światła – dlatego jest zasłonięty bordową kotarą. Siedzimy na podłodze z zapalonymi czołówkami i razem z Jo Jo – birmańskim chłopcem, który towarzyszy nam w trekkingu – przeglądamy atlas ptaków Azji Południowo-Wschodniej, by zidentyfikować widziane wcześniej gatunki. Z przedsionka dochodzą smakowite zapachy przygotowywanej kolacji. Zapewne znowu będzie makaron z warzywami, smażone jajka, awokado z pomidorami oraz obowiązkowo „laphet thohk” – fermentowane liście herbaty z olejem sezamowym, prażonymi orzeszkami, imbirem i czosnkiem... Nagle Jo Jo wstaje podekscytowany i mówiąc półszeptem, że właśnie usłyszał syczka górskiego (Otus spilocephalus), wybiega... Bez namysłu biegniemy za nim. Jo Jo ma dwanaście lat i jest jednym z naszych ptasich przewodników.
Więcej w drukowanym wydaniu SALAMANDRY...
Agata Ożarowska i Michał Przystański
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
www.ornicon.pl
Niedawno ktoś pokazał mi ładnego, skamieniałego amonita znalezionego w nieczynnym kamieniołomie. Spytał, czy zbieranie takich skamielin jest w Polsce legalne. Ponieważ na co dzień zajmuję się ochroną bardziej współczesnych i ruchliwych elementów przyrody, obiecałem zajrzeć do przepisów. Sprawdziłem... i jeszcze mniej niż poprzednio wiem, co mam odpowiedzieć.
Polskie regulacje dotyczące ochrony przyrody mają w założeniach zabezpieczać nie tylko to, co żyje, ale też wybrane elementy przyrody obecnie nieożywionej. Art. 2 pkt 6 i art. 121 ust. 1 ustawy o ochronie przyrody1 wprowadzają ogólną zasadę, że „kopalne szczątki roślin i zwierząt” podlegają ochronie. Pierwszym problemem, z którym się jednak spotykamy, próbując stosować czy choćby analizować te przepisy, jest pytanie – co dokładnie jest ich przedmiotem. Co należy rozumieć pod pojęciem: kopalne szczątki roślin lub zwierząt? Jak stare muszą być szczątki, by się kwalifikowały do ochrony? Z zapisów art. 15, 17, 24 i 45 ustawy wynika, że chodzi o szczególną formę „skamieniałości”. Bez wątpienia są więc nimi skamieniałe szczątki roślin w węglu albo zwierząt w skałach wapiennych. Czy są nimi zwierzęta zatopione w bursztynie (raczej tak) albo wykopane kości dinozaurów, nosorożców włochatych czy współcześnie występujących gatunków zwierząt? Czy zależy to od stopnia skamienienia, wieku czy od ich „kopalnego” charakteru?
Czymkolwiek one są, ustawa wprowadza trzy rodzaje regulacji dotyczących tego typu „szczątków” – zakazy ich eksploatacji na terenach chronionych, ograniczenia w ich wywozie za granicę oraz obowiązek zgłaszania ich znalezisk. Wszystkie są bardzo nieprecyzyjne i obarczone brakami.
Skamieniałe rośliny, np. paprocie, pospolicie występują w węglu, ale spotyka się je także w innych skałach osadowych
Fot. Adam Adamski (zbiory własne)
Najpierw dobra wiadomość dla zwolenników ochrony dziedzictwa geologicznego i miłośników paleontologii. Art. 41 ust. 2 pozwala na obejmowanie miejsc występowania kopalnych szczątków roślin lub zwierząt jedną z form ochrony przyrody – tworzenie w takich miejscach stanowisk dokumentacyjnych. Ale jaka praktyczna korzyść z tego wynika?
Nie tylko na obszarze stanowiska dokumentacyjnego, ale także użytku ekologicznego, obszaru chronionego krajobrazu i pomnika przyrody można (ale nie trzeba) wprowadzić zakaz „wydobywania” takich szczątków do celów gospodarczych. Jest to dość zrozumiałe, choć nie wiadomo, dlaczego np. ich wydobywanie hobbystyczne nie może być objęte zakazem. Zwłaszcza w przypadku stanowiska dokumentacyjnego utworzonego specjalnie w celu ochrony miejsca występowania takich szczątków wydaje się to wręcz konieczne. W parku krajobrazowym może być wprowadzony nieco inny dotyczący ich zakaz – „pozyskiwania do celów gospodarczych”. We wszystkich parkach narodowych i rezerwatach przyrody zakaz ich „pozyskiwania” obowiązuje automatycznie na podstawie zapisów ustawy. Ustawa o ochronie przyrody definiuje pojęcie „pozyskiwanie” w art. 5 pkt 15. Jest nim zbiór roślin lub grzybów gatunków chronionych, albo ich części, ze stanowisk naturalnych do celów gospodarczych oraz chwytanie, łowienie lub zbieranie zwierząt gatunków chronionych lub ich części i produktów pochodnych do celów gospodarczych. Tak więc cel gospodarczy jest warunkiem zakwalifikowania danej czynności jako „pozyskania”. Czyli „pozyskiwanie do celów gospodarczych” to masło maślane. Po drugie – dotyczy ono wyłącznie gatunków chronionych na podstawie ustawy. Praktyka interpretacyjna wskazuje, że chodzi o gatunki objęte krajową ochroną gatunkową, ewentualnie także gatunki objęte ochroną na podstawie przepisów Unii Europejskiej (np. rozp. Rady WE nr 338/97), dla których ustawa wprowadza dodatkowe regulacje ochronne. Trudno więc wywieść z tego wniosek, że np. zbiór kości niedźwiedzi jaskiniowych czy innych wymarłych gatunków z jaskiń tatrzańskich jest zakazany – niezależnie od celu tej czynności. Wprowadzenie takiego zakazu było zapewne celem ustawodawcy, ale niezbyt mu wyszło...
Ziemia okrzemkowa (diatomit) jest wykorzystywana w wielu gałęziach przemysłu. Zdjęcie wykonane przez skaningowy mikroskop elektronowy ukazuje, że składa się ona głównie ze skamieniałych pancerzyków glonów – okrzemek
Fot. Dawid Siodłak
Artykuł 121 ust. 2 ustawy wprowadza wymóg uzyskania zezwolenia Generalnego Dyrektora Ochrony Środowiska na wywóz kopalnych szczątków roślin i zwierząt za granicę. Choć założenie jest słuszne, w obecnym brzmieniu przepis jest całkowicie nieracjonalny i stanowi przykład pustego prawa. Gdyby zacząć go przestrzegać, doprowadziłoby to do sytuacji absurdalnych.
Węgiel, fosforany, skały wapienne – są to de facto kopalne szczątki roślin i zwierząt... Nawet gdyby pojęcie „kopalne szczątki” zawęzić (np. odwołując się do zasady „racjonalnego prawodawcy”) jedynie do szczątków rozpoznawalnych – czyli takich, w wypadku których można rozpoznać fragmenty roślin i zwierząt (skamieniałości właściwych i strukturalnych – patrz ramka) i tak praktycznie w każdym transporcie węgla czy wapieni znajdą się bryły zawierające wyraźne odciski roślin czy oznaczalne nawet do gatunku szczątki dużych bezkręgowców. W każdej garści bursztynów (będących co do zasady szczątkami pochodzenia roślinnego) z wysokim prawdopodobieństwem znajdziemy z użyciem zwykłej lupy zatopione fragmenty owadów i innych zwierząt. Oznacza to, że przy obecnych zapisach zezwolenia wymaga nie tylko wywóz bezcennego, skamieniałego szkieletu dinozaura, ale także wszelki eksport węgla, skał wapiennych czy wyjazd za granicę z bursztynowym naszyjnikiem, w tym powrót do domu zagranicznej turystki, która z nim wcześniej do Polski przybyła. Ustawa nie podaje, czym GDOŚ ma się kierować, wydając takie zgody lub ich odmawiając. Brak regulacji co do tego, jakie informacje powinien zawierać wniosek o zezwolenie. Na wnioskodawcę nie nałożono np. obowiązku udowodnienia legalnego pochodzenia okazu czy w ogóle podania jego źródła.
Ustawodawca zdawał sobie sprawę z nieracjonalnego charakteru tego przepisu. Dlatego nie wprowadził w ustawie o ochronie przyrody żadnych sankcji za jego łamanie, licząc z góry na to, że będzie to przepis martwy, jedynie pozorujący istnienie regulacji (w dyskusjach sejmowych nad projektem ustawy w 2003 r. argumentowano, że luka ta zostanie uregulowana „w późniejszym czasie”). Nie oznacza to jednak, że sankcji takich w rzeczywistości nie można zastosować. Pomysłodawcy nakazu nie byli świadomi istnienia art. 86 § 2 ustawy z 10 września 1999 r. Kodeks karny skarbowy2. Nakłada on sankcje za przemyt celny towaru w obrocie z zagranicą, co do którego istnieje reglamentacja pozataryfowa (co obejmuje także wszelki obrót z zagranicą towarem, w stosunku do którego wprowadzono krajowe ograniczenia, zakazy czy środki administrowania). Karać więc można, ale nikt tego nie robi. Przepis ten jest zatem w praktyce martwy. Nikt go nie przestrzega, nikt nie egzekwuje.
Żyjący ok. 47–48 milionów lat temu nietoperz Paleochiropteryx tupaiodon dysponował już echolokacją i umiejętnością sprawnego manewrowania wśród roślinności. Dawna kopalnia łupków bitumicznych w Messel, gdzie znaleziono doskonale zachowane skamieliny ponad tysiąca gatunków, w tym tego nietoperza, została wpisana na Listę światowego dziedzictwa UNESCO
Fot. Marta Kepel (ze zbiorów Museum of Natural Sciences/RBINS, Bruksela)
Artykuł 122 ustawy o ochronie przyrody jest kolejnym przykładem martwego prawa, mimo że w tym wypadku w ustawie przewidziano sankcję za jego łamanie. Stanowi on, że każdy kto dokona odkrycia kopalnych szczątków roślin lub zwierząt, jest obowiązany powiadomić o tym niezwłocznie regionalnego dyrektora ochrony środowiska, a jeżeli nie jest to możliwe – właściwego wójta, burmistrza albo prezydenta miasta, który następnie powiadamia RDOŚ. Ten z kolei ustala, czy odkryte kopalne szczątki są cenne dla nauki. W razie pozytywnej konkluzji przekazuje je do muzeum lub placówki naukowej. Na podstawie art. 131 pkt 11 niedopełnienie tego obowiązku stanowi wykroczenie. Przepis ten zawiera mnóstwo niejasności.
- Skąd dana osoba ma wiedzieć, że jest „odkrywcą” (pierwszym znalazcą) danych szczątków i nikt wcześniej ich nie widział, i jak to w razie czego udowodnić w postępowaniu o wykroczenie? Tylko czasami będzie to oczywiste (np. okazy zostały przez znalazcę wykopane czy wykute ze skały).
- Co dokładnie oznacza obowiązek powiadomienia „niezwłocznego”? Ostatnio pojęcie to jest w praktyce interpretowane bardzo różnie...
- Który terytorialnie organ należy powiadomić? Właściwy pod względem miejsca znalezienia, miejsca przetrzymywania, miejsca zamieszkania znalazcy czy w ogóle dowolny?
- Kto jest właścicielem znalezionego okazu? Jeśli znalazca – czy organ może mu go odebrać bez rekompensaty?
- Kto jest dysponentem/właścicielem okazu, który zostanie przez RDOŚ uznany za „niecenny dla nauki”?
- Jak bardzo cenny dla nauki ma być okaz, by został przekazany do muzeum lub jednostki naukowej? Jakimi kryteriami powinien kierować się organ przy ocenie? Czy wartość ta ma być wymierna w chwili zgłoszenia, czy wystarczy potencjalna? Czy jedynie większa od zerowej, czy powinna być wybitna?
- Jak pod względem formalnym ma się odbyć przekazanie? Czy to ma być decyzja, postanowienie, czynność materialno-techniczna czy inna forma? To jest ważne ze względu na ewentualnie przysługujące środki odwoławcze. Czy muzeum lub jednostka naukowa obdarowane takim okazem lub ich zbiorem albo całym złożem szczątków może odmówić ich przyjęcia? W jakim trybie i jakie są tego konsekwencje?
- Jak pod względem technicznym ma się odbyć przekazanie? Ustawa nie nakazuje znalazcy przekazania okazów organowi. Ma on jedynie zgłosić informację. Jeśli znalezisko dotyczy całego cennego pod względem naukowym złoża bogatego w skamieliny albo grupy okazów, które wymagają specjalistycznego wydobycia – czy to RDOŚ ma obowiązek je wydobyć, by móc następnie przekazać do odpowiedniej jednostki, czy też obowiązek odpowiedniego zabezpieczenia i ew. wydobycia przechodzi na obdarowany podmiot? Jeśli w grę miałaby wchodzić druga opcja – na jakiej podstawie i kto pokrywa koszty tego działania?
Podobnych wątpliwości przepis ten nasuwa więcej. Nie da się tak złożonej kwestii uregulować jednym zdaniem czy nawet trzema.
Muszle wymarłych głowonogów – amonitów – to jedne z częściej spotykanych skamieniałości. Dzięki bogactwu gatunków i nieźle poznanej ewolucji pomagają w datowaniu skał osadowych
Fot. Marta Kepel (zbiory własne)
Zagadnienie kopalnych szczątków roślin i zwierząt nie do końca wchodzi w zakres bieżącej ochrony przyrody, choć niewątpliwie szczątki takie mają charakter przyrodniczy, stanowią nasze dziedzictwo, mają wartość (nie tylko naukową) i często zasługują na ochronę. Jednak typ walorów, rodzaj zagrożeń i znaczenie ochrony są różne od tych, które dotyczą ożywionych elementów przyrody. Zbliżone są do elementów nigdy nieożywionego dziedzictwa geologicznego (jak głazy narzutowe czy ciekawe formy minerałów) oraz archeologicznego (pozostałości egzystencji i działalności człowieka).
Zdecydowanie nie należy dopuścić do prostego wykreślenia omawianych przepisów. Rezygnacja z ochrony najcenniejszych skarbów paleontologicznych byłaby szkodliwa. Nie ma jednego, optymalnego rozwiązania, dotyczącego umiejscowienia przepisów regulujących ochronę takich walorów. Może to być osobna ustawa poświęcona wyłącznie im, można to połączyć z ochroną artefaktów archeologicznych (ryzykowne ze względu na inną grupę specjalistów) czy zabytków geologicznych, do których znaczna ich część się zalicza. Można także wyodrębnić w ustawie o ochronie przyrody oddzielny rozdział poświęcony temu zagadnieniu. Za najlepsze uważam przeniesienie do odrębnej ustawy wszystkich zagadnień regulujących ochronę walorów przyrody nieożywionej – ze względu na podobny charakter problemów wymagających kodyfikacji. Niewątpliwie jednak całe to zagadnienie wymaga w pierwszej kolejności szczegółowego opracowania specjalistycznego, dotyczącego rodzajów walorów, typów i skali zagrożeń, stosowanych w różnych krajach metod, listy koniecznych definicji itp. Następnie, wykorzystując takie opracowanie, można przygotować projekt całkowicie nowych, kompleksowych rozwiązań. Z obecnych regulacji prawie żadna nie nadaje się do pozostawienia czy wykorzystania. Projekt nowych przepisów wymagać będzie realnych konsultacji.
Czy wierzę, że w najbliższym czasie uda się poprawić te oczywiste błędy w prawie? Podczas tak zwanych Szczytów Klimatycznych ONZ w Polsce regularnie przyznawana jest antynagroda: „Skamielina Dnia” za najbardziej wsteczne wypowiedzi i działania. Wynika to przede wszystkim z promowania przez nasz rząd (nie tylko obecny) energetyki opartej na „kopalnych szczątkach roślin” – czyli węglu. Niestety podejście władz do ochrony przyrody też jest tak przestarzałe, że wręcz kopalne, a zainteresowanie problemem – szczątkowe. Nie jestem więc w tym względzie optymistą.
Andrzej Kepel
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Gdy jakieś pojęcie użyte w ustawie nie zostało w niej zdefiniowane, należy przyjąć, że występuje w niej w swoim powszechnie przyjmowanym lub słownikowym znaczeniu. Zajrzyjmy więc do leksykonu.
Organizmy kopalne to takie formy życia, które wymarły „dawno temu” – tak dawno, że wszelką wiedzę na ich temat możemy czerpać jedynie z analizy ich szczątków lub pozostawionych przez nie śladów. Najczęściej spotykanymi pozostałościami po organizmach kopalnych są skamieniałości – czyli szczątki, które uległy różnym formom zamiany w skałę (fosylizacji). Dzielimy je na trzy główne grupy:
- skamieniałości właściwe – gdy cały organizm pod wpływem różnych procesów (w tym chemicznej przemiany wchodzących w jego skład substancji) uległ zamianie w kamień (fosylizacji, petryfikacji);
- skamieniałości strukturalne – gdy zachowane zostały jedynie skamieniałe organy (zwykle twarde jak szkielet) albo odciski lub odlewy (ośródki) organizmów lub ich części;
- skamieniałości śladowe (ichnofosylia) – np. odciśnięte w skale tropy, ślady żerowania, skamieniałe odchody (koprolity).
Ze szczątków roślinnych i zwierzęcych mogą też powstawać osadowe skały organogeniczne (biolity) – np. różne wapienie, kredy, ziemia okrzemkowa, węgiel...
Organizmy kopalne czasami objawiają się nam także w formie szczątków nieskamieniałych lub takich, w których proces fosylizacji dopiero się zaczął. Obejmuje to np. ciosy mamutów, kości zwierząt znajdowane w jaskiniach, a czasem nawet całe zwierzęta zamarznięte w lodowcu lub wiecznej zmarzlinie, albo zmumifikowane w torfowiskach.
Czy użyte w ustawie o ochronie przyrody pojęcie „kopalne szczątki roślin i zwierząt” obejmuje wszystkie, czy tylko niektóre z wymienionych kategorii?
W 1949 roku polski zoolog, prof. August Dehnel, odkrył, wykorzystując materiały z Puszczy Białowieskiej, że ryjówkom aksamitnym (Sorex araneus) na zimę kurczy się... czaszka wraz z mózgiem, po czym na wiosnę powiększa się znowu. Co więcej, ryjówkom, które dożywają drugiej zimy, czaszka i mózg kurczą się znowu. Przystosowanie to ma ograniczyć zużycie energii w bardzo trudnym dla ryjówek okresie zimowym – trzeba pamiętać, że ssaki te cechuje bardzo szybka przemiana materii: giną z głodu już po kilku godzinach bez dostępu do pokarmu, tymczasem mózg jest jednym z najbardziej kosztownych energetycznie narządów. Odkrycie zjawiska Dehnela opublikowano w lokalnym czasopiśmie wydawanym przez Uniwersytet Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie, ale szczęśliwie przebiło się ono do świadomości naukowców „szerokiego świata” i nie zostało odkryte na nowo przez jakiegoś Amerykanina czy Brytyjczyka, co zdarzało się nieraz z pracami publikowanymi w naszej części globu. Czy jednak zmniejszenie się mózgu nie powinno doprowadzić do zmniejszenia się pamięci lub inteligencji? Ostatnie badania zespołu naukowców z Instytutu Ornitologii Maxa Plancka i Uniwersytetu w Konstancji wskazują na to, że ryjówki naprawdę „głupieją” na skutek efektu Dehnela. Zimujące osobniki ze skurczonymi czaszkami i mózgami, wypuszczone na eksperymentalnej arenie, pokonywały znacznie dłuższą drogę, aby znaleźć pokarm i uczyły się jego lokalizacji znacznie wolniej niż młode ryjówki latem lub dorosłe wiosną, cechujące się większymi mózgami.
W wielu zakątkach Brazylii spotyka się jaskinie w miękkich skałach, które owalnym przekrojem swoich korytarzy przypominają nory dużych zwierząt. Niektóre z nich osiągają kilkaset metrów długości, ich korytarze zaś są tak wysokie, że z łatwością może przejść nimi wyprostowany dorosły człowiek. Kto jednak mógł je wykopać? Najnowsze badania wskazują na to, że obiekty te są porzuconymi norami wymarłych... szczerbaków, takich jak naziemne leniwce z rodzajów Mylodon i Megatherium osiągające rozmiary wołu, a nawet nosorożca, czy pancerniki z rodzaju Glyptodon wielkości małego samochodu osobowego. O pochodzeniu jaskiń świadczą m.in. liczne ślady pazurów na ścianach. Niewiele jest miejsc na świecie, gdzie korytarze jaskiniowe są tworzone przez zwierzęta – najbardziej znanym przykładem są jaskinie na stokach Mount Elgon w Kenii, które zostały wydłubane w miękkich skałach wulkanicznych przez słonie leśne (Loxodonta cyclotis) odwiedzające je w nocy w poszukiwaniu minerałów stanowiących ważne uzupełnienie ich diety. Wielkie szczerbaki wymarły około 11 tysięcy lat temu.
W 2017 roku ujawniono, że trzy czwarte brytyjskich dzieci spędza na dworze mniej czasu niż więźniowie osadzeni w zakładach karnych. Tradycja amatorskiego obserwowania przyrody, dostarczająca gigantycznych zasobów danych dla nauki i ochrony – aktywność, w której Brytyjczycy przodowali na całym świecie – powoli upada z powodu luki pokoleniowej. Równolegle maleje też wiedza przeciętnych obywateli na temat tego, co łazi, pływa, pełza, lata i rośnie w ich kraju. Jako lekarstwo proponuje się uwzględnienie historii naturalnej w GCSE (The General Certificate of Secondary Education), powszechnym egzaminie zdawanym w piątej klasie brytyjskiej szkoły średniej – wraz z odpowiednim uwzględnieniem historii naturalnej w samym programie nauczania, w szczególności w formie zajęć terenowych. Wiosną 2017 roku zgromadzono w tej sprawie ponad 10 000 podpisów pod petycją do rządu Jej Królewskiej Mości, jednak inicjatywę zakończono przed czasem z powodu wyborów powszechnych w czerwcu tego samego roku. Inicjatywa wydaje się bardzo ważna, tyle że w GCSE obowiązkowym przedmiotem jest już m.in. biologia, której historia naturalna, rozumiana jako zbiór takich dyscyplin, jak zoologia, botanika i ekologia, powinna być częścią. Zagadką jest, w jaki sposób doszło do sytuacji, że w Wielkiej Brytanii, Polsce i wielu innych krajach dopuszcza się nauczanie biologii bez zajęć terenowych. Jakim cudem nasi nauczyciele przez całe lata mogą ani razu nie zaprowadzić uczniów do lasu i jest to tolerowane przez system edukacji? Jakim cudem można zdać maturę z biologii, nie odróżniając sosny od świerka?
W 1936 roku w zoo w Hobart, stolicy australijskiego stanu Tasmania, zakończył swój żywot Beniamin, ostatni wilk workowaty (Thylacinus cynocephalus), w nowym słowniku polskich nazw ssaków zwany wilkoworem tasmańskim. Beniamin okazał się... samicą, a krótki klip pokazujący go biegającego w kółko po ciasnym wybiegu stał się jednym z najsmutniejszych filmów w historii zoologii. Od tego czasu setki ludzi twierdziły, że WIDZIAŁY tego najbardziej charyzmatycznego z torbaczy drapieżnych. Oczywiście, jak to często bywa w takich sytuacjach, nikt nie posiada zdjęcia, próbki włosów, odchodów, DNA, czegokolwiek, co mogłoby posłużyć za dowód. Jeśli już takie zdjęcie pojawia się w mediach, to okazuje się albo sfałszowane, albo nie wiadomo, co na nim widać. Poważni naukowcy traktują więc te doniesienia tak, jak na to zasługują, tj. podobnie jak historie o żywych mamutach na Syberii, potworze z Loch Ness, yeti, Wielkiej Stopie i innych mitycznych stworzeniach. Tym razem jednak sytuacja jest inna – na podstawie dwóch, uznanych za „bardzo prawdopodobne” obserwacji z tego roku, poszukiwania wilka workowatego rozpocznie dr Sandra Abell z James Cook University, która wcześniej znalazła drugą na świecie populację zagrożonego wymarciem kanguroszczurnika tropikalnego (Bettongia tropica). Poszukiwania te nie będą jednak wcale prowadzone na Tasmanii, ale na stałym lądzie Australii, w północnej części stanu Queensland, gdzie wilkowór tasmański wyginął wiele tysięcy lat temu, na długo przed przybyciem europejskich osadników – właśnie stamtąd pochodzą ostatnie obserwacje. Może nadzieja milionów zoologów i miłośników przyrody na całym świecie zostanie w końcu spełniona?
Gdy 500 lat temu hiszpańscy konkwistadorzy pod wodzą Hernána Cortésa wkroczyli po raz pierwszy do Doliny Meksyku, ujrzeli rozciągający się niemal po horyzont kompleks wielkich jezior. Na wodach największego z nich, Texcoco, usadowiona była stolica imperium Azteków, Tenochtitlán (Meksyk), przypominająca europejskim zdobywcom Wenecję. Mieszkańcy Doliny uprawiali kukurydzę, dynie, fasolę i papryczki chili na sztucznych skrawkach ziemi zwanych chinampas, również zbudowanych ze splecionych trzcin i gałęzi na wodach jezior. Otoczone kanałami, stwarzały iluzję pływających wysp i tak też często nazywane są w literaturze. W kanałach i jeziorach żył jeden z najdziwniejszych płazów świata. Spokrewniony z naszą salamandrą aksolotl, zwany również ambystomą meksykańską (Ambystoma mexicanum), spędza całe życie w postaci larwy, w takiej też postaci rozmnaża się i nigdy nie przeobraża w postać dorosłą. Aksolotle były ważnym elementem azteckiej... kuchni. Niedługo po tym jak imperium Azteków i ich wspaniała stolica legły w gruzach, hiszpańscy zdobywcy rozpoczęli osuszanie meksykańskich jezior. Zmeliorowane tereny stopniowo pochłaniało odbudowane miasto Meksyk, dziś licząca 25 milionów mieszkańców stolica kraju o tej samej nazwie. W końcu z jezior pozostała tylko sieć kanałów w stołecznej dzielnicy o nazwie Xochimilco, gdzie rolnicy do dziś uprawiają chinampas i tam też schroniły się ostatnie dzikie aksolotle. Płazy te podbiły serca akwarystów na całym świecie i są powszechnie hodowane przez amatorów. Tymczasem w swojej jedynej ostoi znalazły się na skraju zagłady na skutek zanieczyszczenia wód ściekami miejskimi i ekspansji obcych, inwazyjnych gatunków ryb, takich jak tilapie i karpie. W 1998 roku zagęszczenie aksolotli wynosiło 6000 osobników na km2, już w 2014 roku zaś na kilometr kwadratowy przypadało zaledwie 35 osobników. Niedawna inwentaryzacja nie wykazała obecności płaza w kanałach, choć ciągle pojawiał się na miejscowym targowisku, obok kurczaków, ryb i pomidorów. Według matematycznego modelu do 2020 roku zwierzęta te prawdopodobnie wymrą całkowicie. Nie pomogła hodowla w niewoli i wypuszczanie namnożonych płazów do kanałów. Co gorsza, licząca setki lat tradycja uprawy chinampas zanika – 80% poletek zostało już porzucone, a dawni farmerzy szukają bardziej dochodowych zajęć. Na ratunek aksolotlowi pospieszyli naukowcy z Narodowego Uniwersytetu Autonomicznego Meksyku. We współpracy z miejscowymi rolnikami opracowali metodę ochrony aksolotli przez odcinanie niektórych kanałów filtrami, uniemożliwiającymi dostęp inwazyjnym gatunkom ryb i poprawiającymi jakość wody, którą nawadniane są poletka. Pierwsze testy już po czterech miesiącach wykazały spadek stężenia pochodzących ze ścieków związków azotu o ponad 70%, odławiane zaś aksolotle przybierały na wadze więcej niż te z eksperymentalnej hodowli. Na rok 2019 naukowcy planują uruchomienie systemu wydawanych przez ich uczelnię certyfikatów dla rolników, które zaświadczałyby, że ich uprawy są przyjazne azteckiej salamandrze i pozwoliłyby uzyskać wyższe ceny za swoje produkty.
Jeszcze do niedawna leśne gatunki nietoperzy, takie jak karlik większy (Pipistrellus nathusii), co do jednego odlatywały na zimę do ciepłych krajów – co w praktyce oznaczało przeloty z Łotwy do Włoch i Francji czy z Polski na Węgry. W czasie takich wędrówek potrafią one pokonywać nawet 1900 km i przelatywać nad otwartym morzem; jesienią znajdowano je na platformach wiertniczych na Morzu Północnym. Jednak w ostatnich latach coraz więcej osobników tego gatunku próbuje zimować w Europie Środkowej – w tym w Polsce. W naukowym czasopiśmie „Mammalia” ukazał się właśnie artykuł dokumentujący proces rozszerzania się zimowego zasięgu karlika większego, co w naszym kraju obserwuje się już od 2003 roku. Proces ten związany jest prawdopodobnie ze stopniowym ocieplaniem się klimatu, gdyż nietoperz ten nie spędza zimy w przytulnych jaskiniach czy piwnicach. Karlik większy hibernuje w tak słabo chronionych przed mrozem kryjówkach jak dziuple drzew. Ba, regularnie znajdowano go w ułożonych na podwórku sągach drewna opałowego, co zdarzyło się m.in. w Katowicach, Gdyni, Berlinie i austriackim Grazu. Bywało, że odrętwiałego nietoperza wyciągano też spod zrywanej podłogi w czasie remontu. Ocieplenie klimatu zapewne nie wystarczyłoby karlikom większym do kolonizacji nowych terenów zimą, gdyby nie efekt tzw. wysp cieplnych – aglomeracje miejskie cechują się wyższą temperaturą niż otaczające je tereny wiejskie, a właśnie z miast notuje się najwięcej zimowych stwierdzeń tego gatunku. Wśród autorów artykułu znajduje się piszący te słowa, w analizach zaś wykorzystano m.in. dane o nietoperzach znalezionych przez mieszkańców Trójmiasta i objętych opieką przez Akademickie Koło Chiropterologiczne PTOP „Salamandra” w Gdańsku. Wskazuje to na znaczenie miejskich interwencji związanych z ratowaniem chorych, rannych czy osłabionych nietoperzy nie tylko dla edukacji społeczeństwa, ale również dla rozwoju wiedzy naukowej o skrzydlatych ssakach.
Opracował: Mateusz Ciechanowski
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.