Amatorska hodowla zwierząt egzotycznych może być źródłem obcych, inwazyjnych gatunków, stwarzających poważne zagrożenie dla rodzimej fauny. Pochodząca z Afryki papuga aleksandretta obrożna (Psittacula krameri) od dłuższego czasu kolonizuje Europę Zachodnią, co stało się możliwe dzięki osobnikom zbiegłym z niewoli. W wielu parkach miejskich Anglii czy Holandii spotkać można gniazdujące w dziuplach papugi i istnieją poważne obawy, że mogą one wypierać rodzime gatunki ptaków, jak dzieje się to w Izraelu, gdzie ofiarą papuziego podboju padają dudki (Upupa epops). Okazuje się, że aleksandretty mogą również zagrażać nietoperzom. Dziuplaste drzewa w parku miejskim w Sevilli (Hiszpania) są zasiedlone przez badaną od kilkunastu lat, liczną populację borowca olbrzymiego (Nyctalus lasiopterus), największego europejskiego nietoperza, o rozpiętości skrzydeł około 45 cm. W ciągu ostatnich 14 lat liczba gniazd papug zwiększyła się dwudziestokrotnie, co pociągnęło za sobą 80-procentowy spadek liczby drzew zajętych przez nietoperze. Aleksandretty są bardzo agresywne w stosunku do borowców, wypędzają je z już zajętych dziupli, atakują, ranią, a nawet zabijają. Za ironię losu należy uznać to, że właśnie borowiec olbrzymi jest jedynym europejskim nietoperzem, który może polować na ptaki (co prawda znacznie mniejsze niż aleksandretta, bo np. świstunki, rudziki czy sikory). W 2018 roku odnotowano pierwszy przypadek lęgu aleksandretty obrożnej w Polsce, możemy więc zacząć martwić się o to, jakich szkód z powodu inwazji tych papug dozna nasza przyroda.
Smukłonosek mały (Leptonycteris yerbabuenae) jest niewielkim nietoperzem z rodziny liścionosowatych (Phyllostomidae), o rozpiętości skrzydeł około 25 cm. Żywi się nektarem i pyłkiem, a co za tym idzie – zapyla kwiaty. Zamieszkuje pustynie Meksyku, m.in. Sonorę, a jego ulubioną rośliną jest, znany miłośnikom westernów jako obowiązkowy element scenografii, kaktus karnegia olbrzymia czyli saguaro (Carnegiea gigantea). Zespół pod kierownictwem słynnego, meksykańskiego chiropterologa Rodrigo Medellína postanowił ustalić, jak daleko od dziennej kryjówki latają smukłonoski w poszukiwaniu kwitnących kaktusów. Oczywiście nietoperzom można by założyć nadajniki radiotelemetryczne i śledzić je potem, jeżdżąc po okolicy z wyposażonym w antenę odbiornikiem. Nadajniki są jednak drogie i z pewnością nie da się założyć dużej ich liczby w krótkim czasie. Autorzy posłużyli się w tym wypadku alternatywną metodą – wylatujący z jaskini strumień około 200 tysięcy nietoperzy obsypywali, za pomocą kuchennego durszlaka, fluorescencyjnym proszkiem, świecącym w ultrafiolecie. Następnie, w kilku gajach kaktusowych w okolicy rozstawili sieci, odławiali odwiedzające kwiaty smukłonoski i oświetlali je lampą UV. Okazało się, że nietoperze docierały do gajów kaktusowych oddalonych o prawie 50 km i wracały do jaskini tej samej nocy. Zwierzęta pokonywały więc trasę o długości 100 km – to najdłuższe znane loty żerowiskowe u liścionosów.
Nowe gatunki powstają w przyrodzie najczęściej w efekcie rozdzielenia pierwotnej populacji przez jakąś barierę geograficzną. Jeśli to organizmy lądowe, to barierą taką może być pasmo górskie lub cieśnina morska. Jeśli to organizmy wodne – pas lądu. Do sytuacji takiej może dojść np. jeśli dwa niepołączone jeziora bądź stawy zostaną zasiedlone wyjściowo przez jeden i ten sam gatunek albo gdy zatoka jeziora wraz z mieszkańcami zostaje odcięta od pozostałej części akwenu przez wypłycanie dna i ostatecznie jego wynurzenie się nad powierzchnię wody. Potem w genach osobników uwięzionych po obu stronach bariery (a więc niezdolnych do krzyżowania się) powoli gromadzą się mutacje – inne po każdej ze stron. Wystarczy jeszcze poczekać kilka, kilkanaście, kilkadziesiąt, kilkaset tysięcy lat... i mamy dwa gatunki. Zjawisko to określa się mianem specjacji allopatrycznej. Ten klasyczny mechanizm znaleźć można w każdym podręczniku biologii ewolucyjnej czy biogeografii. Ale jak do powstania takich barier może dojść w rzece? Jednej i tej samej? Nieujarzmiona przez człowieka, nieprzegrodzona tamami rzeka wydaje się symbolem łączności ekologicznej i korytarzem dla wędrówek organizmów wodnych – przynajmniej w jedną stronę. Gdzie tam miejsce na izolację genetyczną? Jednak katarakty (progi) na afrykańskiej rzece Kongo grają właśnie taką rolę – skutecznej bariery nie tylko dla żeglugi, ale również dla ryb pielęgnicowatych z rodzaju Teleogramma. Próba przepłynięcia owych progów gwarantuje śmiałkowi przerobienie na sałatkę rybną, nic więc dziwnego, że przemieszczanie się przez nie osobników (a więc i ich genów) jest co najmniej mocno ograniczone. W ciągu zaledwie pięciu milionów lat wykształciło się tam wiele nowych gatunków, z których wszystkie są oddzielone od swoich najbliższych krewnych właśnie przez te kaskady. Zasięgi dwóch z tych gatunków oddalone są od siebie o zaledwie... 1,5 km.
Relacje między storczykami a owadami zapylającymi ich kwiaty bywają skomplikowane i nie zawsze obaj partnerzy takiego związku wychodzą na swoje. Często rośliny te posuwają się do oszustwa, żeby zmusić owada do przeniesienia pyłku, nie dając mu w zamian nektaru ani niczego innego, co nadawałoby się do zjedzenia. Tak działają storczyki tworzące kwiaty pułapkowe – owad wpada do wnętrza kwiatu i aby się wydostać, musi zabrać ze sobą pyłek. Inne storczyki wytwarzają warżkę (dolny płatek) w kształcie... odwłoka samicy owada. Przylatujący samiec próbuje entuzjastycznie kopulować z atrapą, na skutek czego uderza głową w prętosłup*. Skutkiem oszustwa do ciała owada zostaje przyklejona masa pyłku, tzw. pyłkowina. Czasem jednak to storczyki padają ofiarą szachrajstwa ze strony owadów, choć nieoczekiwana interwencja trzeciej strony może przekształcić tę relację w całkiem sprawiedliwą wymianę usług. W brazylijskiej dżungli małe chrząszcze ryjkowcowate z rodzaju Montella zapylają storczyki Dichaea cogniauxiana specjalnie po to, żeby zawiązały się owoce, na których będą żerować ich larwy. Samica składa jajo na znamieniu słupka w tym samym czasie, kiedy przykleja do niego pyłkowinę i doprowadza do samozapylenia. Chrząszcz stara się zapylić wszystkie kwiaty na danej roślinie i we wszystkich złożyć jaja, więc roślinie nie zostałoby nic do rozmnażania, gdyby nie... samice pasożytniczych błonkówek, które składają swoje jaja w ciałach larw ryjkowców. Z jaj tych wykluwają się larwy błonkówek, które – niczym filmowy Obcy – pożerają larwy chrząszczy od środka, eliminując część z nich. Uratowane w ten sposób owoce storczyka wydają tyle nasion, ile pochodzące ze zwykłych zapyleń przez uczciwe, chciałoby się powiedzieć, owady. Pasożyty zmieniają przynoszącego szkodę oszusta w... symbionta, dostarczającego roślinie usług niezbędnych dla przetrwania jej genów. Inny gatunek storczyka z tego samego rodzaju (Dichaea pendula) woli być zapylany tylko przez pszczoły, a owoce powstałe w wyniku zapylenia przez ryjkowce – niejako abortuje, zanim dojrzeją. Nie wszyscy są więc zainteresowani wymianą tego typu, zwłaszcza jeśli są w stanie zaoferować owadom nektar.
Człowiek, w przeciwieństwie do wielu innych zwierząt, nie jest zdolny do widzenia w świetle ultrafioletowym. Zdolność ta umożliwia niektórym gatunkom odczytywanie informacji niedostępnych ludzkim oczom. Co więcej, wiele organizmów wykształciło na swym ciele wzory widoczne wyłącznie w ultrafiolecie, przeznaczone do odczytania przez pobratymców lub przedstawicieli innych gatunków. Wiele roślin ma takie wzory na płatkach swoich kwiatów – wskazują one zapylaczom drogę do nektaru. Ultrafioletowe wzory są również na skrzydłach wielu motyli, którym pozwalają ustalić płeć potencjalnego partnera. Ostatnio okazało się, że w świetle UV świecą też dzioby maskonurów (Fratercula arctica), gnieżdżących się na wybrzeżach północnego Atlantyku ptaków rybożernych; można je spotkać m.in. w Wielkiej Brytanii i na Islandii. Jak na mieszkańca północy maskonur jest gatunkiem o bardzo kolorowym dziobie również w świetle widzialnym i bywa z tego powodu nazywany morską papugą. Okazuje się, że znane ludziom od tysięcy lat barwy to nie wszystko, co skrywa dziób maskonura: fluorescencyjne pola widoczne również w ultrafiolecie układają się w regularny wzór. Odkrycia dokonano, gdy ornitologowi z brytyjskiego Uniwersytetu w Salfordzie nudziło się w pracy i oświetlił lampą UV ptasie zwłoki zalegające w zamrażarce. Żeby sprawdzić, czy zjawisko to występuje również u żywych ptaków, zaprojektowano specjalne okulary ochronne dla maskonurów, zabezpieczające ich oczy przed szkodliwym promieniowaniem emitowanym przez lampę. Jak dotąd nie znamy funkcji, jaką pełnią te, skryte przed naszymi oczami, wzory.
Okap tropikalnego lasu deszczowego to jedna z ostatnich niezbadanych przez człowieka granic na naszej planecie, a życie organizmów zamieszkujących tę podniebną krainę pozostaje do dziś kopalnią tajemnic i tematów na publikacje naukowe. Korony drzew są porośnięte przez tysiące gatunków epifitów – roślin, które wykorzystują inne rośliny jako podłoże – głównie storczyków i bromelii. Rozety liściowe tych ostatnich gromadzą wodę, tworząc miniaturowe zbiorniczki. Mają one swoich własnych mieszkańców – dowód na to, że organizmy wodne można spotkać nawet dziesiątki metrów nad ziemią. Zbiorniczki te zasiedlone są przez małżoraczki, widłonogi, wodopójki, skąposzczety, nicienie, wrotki i orzęski. Rozwój w nich odbywają larwy muchówek (komarów i ochotek), ważek, a nawet salamander i żab. Wiele tych gatunków nie występuje nigdzie indziej. Jak jednak poznać życie mieszkańców tych nadrzewnych akwariów, choćby to, w jakim tempie je zasiedlają, jak zmienia się ich skład gatunkowy w czasie, w jakich terminach przystępują do rozrodu i jakie zachowania temu towarzyszą? Dostęp do zielonego sklepienia zapewniają jedynie techniki wspinaczkowe lub zastosowanie gigantycznych żurawi, umożliwiających zawieszenie gondoli z badaczami tuż nad wierzchołkami drzew. Trudno sobie wyobrazić regularne kontrolowanie roślin co kilka dni za pomocą takich metod. I tu z pomocą przyszły... fałszywe bromelie wykonane z tworzyw sztucznych, wciągane na linie do okapu lasu tropikalnego i opuszczane ponownie. Badacze z francuskiego Uniwersytetu w Tuluzie rozmieścili w koronach lasu w Gujanie Francuskiej ponad sto takich obiektów za pomocą liny wystrzelonej z procy. Przy każdej kontroli wystarczało tylko opuścić sztuczną roślinę na ziemię, zebrać (lub odnotować) znajdujące się w wodzie zwierzęta, a następnie, za pomocą tej samej liny, podciągnąć ją z powrotem pod okap lasu. Już po trzech tygodniach zbiorniczki te były zasiedlone przez liczne zwierzęta, typowe dla rozet liściowych prawdziwych bromelii.
Opracował: Mateusz Ciechanowski
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Żółwie morskie można spotkać we wszystkich ciepłych morzach świata. W przeszłości były jednak masowo zabijane i ze względu na znaczny spadek liczebności zostały uznane przez Międzynarodową Unię Ochrony Przyrody (IUCN) za grupę zwierząt zagrożonych wyginięciem. Wszystkie gatunki żółwi morskich zostały objęte Konwencją Waszyngtońską (CITES) zakazującą m.in. handlu tymi zwierzętami.
Więcej w drukowanym wydaniu SALAMANDRY...
Tekst i zdjęcia: Kaja i Piotr Bałazy
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Instytut Oceanologii PAN w Sopocie
W 2017 roku, w ramach projektów obywatelskich, na stronie Biura Informacji Publicznej Urzędu Miasta Poznania pojawiła się dość nietypowa propozycja… unicestwienia gołębi miejskich. Informacje zamieszczone w opisie projektu były szokujące: autorka proponowała zabicie całej populacji gołębi przez zagazowanie wyłapywanych wcześniej stad. Działania takie miałyby być prowadzone aż do momentu całkowitej eksterminacji ptaków. Ten pomysł jest tyleż absurdalną i barbarzyńską, co absolutnie nieskuteczną metodą ograniczenia uciążliwości związanych ze współzamieszkiwaniem ludzi i gołębi w aglomeracji miejskiej.
Gołębniki są obecnie najbardziej etyczną metodą ograniczenia populacji gołębi w miastach. W Paryżu pomysł ten sprawdza się od lat
Fot. AERHO
Jak stwierdzono po kilku dekadach badań naukowych, luki powstałe w wyniku ograniczenia populacji gołębi, są w krótkim czasie uzupełniane nowymi pokoleniami. W przeszłości projekty ograniczenia populacji gołębi były prowadzone w różnych miastach na świecie, jednak nigdy nie wpłynęły ostatecznie na ograniczenie liczebności żyjących w nich ptaków. Program drastycznego ograniczenia populacji gołębi miejskich w Barcelonie (Hiszpania) w latach 80. XX w. pokazał, że kiedy zastosowano nieetyczną regulację przez uśmiercenie całej populacji, zagęszczenie osobników na kilometrze kwadratowym zmniejszyło się z 948 w 1986 roku do… 940 w roku 1990, czyli różnica była praktycznie nieodczuwalna. Zjawisko to zachodzi wówczas, gdy zmniejszenie presji konkurencyjnych osobników umożliwia wzrost liczebności osobników korzystających z tych luk. Innym przykładem jest Szwajcaria, gdzie w Bazylei próbowano wprowadzić podobny program między rokiem 1980 a 1984. Badania naukowe prowadzone po „oczyszczeniu” miast z gołębi pokazały, że po likwidacji większości stad ptaki, które przeżyły masakrę, natychmiast przystępowały do lęgów, szybko uzupełniając obniżony poziom liczebności populacji. Natomiast nowa, tzw. populacja zastępcza szybko urosła, osiągając poziom liczebności sprzed badań. W takim wypadku całe stada migrują między miastami z bardziej zatłoczonych obszarów. Na szczęście poznański projekt został odrzucony z przyczyn etycznych, finansowych i sanitarnych. Najważniejsze jednak, że uznano go za społecznie niepotrzebny.
Gołębie są symbolem aglomeracji miejskiej. Zdrowe, dobrze wyglądające ptaki świadczą o wysokim standardzie miasta. Badania wykazały, że skrzydlaci mieszkańcy są bardzo ważnymi towarzyszami codziennego życia miast. Dowiedziono z całą pewnością, że ich obecność, możliwość obserwacji i karmienia często staje się jedyną terapią ludzi osamotnionych i chorych. Gołębie miejskie są również naturalną atrakcją turystyczną, nieodłącznym elementem starych dzielnic oraz uniwersalnym i oczekiwanym składnikiem krajobrazu staromiejskiego w każdym państwie na świecie1.
Gołębie są symbolem aglomeracji miejskiej. Zdrowe, dobrze wyglądające ptaki świadczą o wysokim standardzie miasta
Fot. Tomasz Krzyśków
Po nieudanym programie eksterminacji gołębi w Bazylei w latach 90. wprowadzono tam nową metodę ograniczania populacji gołębi w mieście2. Zaczęto budować gołębniki, czyli sponsorowane i nadzorowane domki dla gołębi. Podobny program wprowadzono we Francji i Holandii. Ustawiono kwadratowe pomieszczenia na wysokich metalowych kolumnach w miejscach, gdzie zagęszczenie populacji było największe. Procedura wprowadzania takiego programu przebiega etapowo. Najpierw wiosną grupy gołębi są odławiane w miejscu, gdzie zazwyczaj żerują. Następnie są umieszczane w klatce w specjalnie przystosowanym do tego celu samochodzie, który przewozi ptaki do ich nowych domków. Konstrukcja takiego gołębiego domku jest dokładnie taka sama jak gołębników, w których dawniej hodowano przydomowe gołębie. W jednym domku jest co najmniej pięćdziesiąt miejsc lęgowych dla par w małych budkach albo na stanowiskach zbudowanych z desek umożliwiających gniazdowanie. Oczywiście sprawa osiedlenia się w nowym miejscu wcale nie jest prosta. Początkowo, czyli tuż po przywiezieniu „przymusowych osadników” do wspólnego gołębnika, otwory wlotowe muszą być przez miesiąc zablokowane siatką. Jest to działanie niezbędne, aby ptaki zaakceptowały przeprowadzkę i przyzwyczaiły się do nowego miejsca, zanim zostaną wypuszczone. W ten sposób, mając swobodny dostęp powietrza, zdrowy i wysokogatunkowy pokarm (koniecznie nasiona), wodę oraz oddzielne, wyłożone sianem miejsca gniazdowe (konieczny jest regularny dozór, aby zapobiegać ewentualnym walkom między najbardziej temperamentnymi osobnikami), zwierzęta dobierają się w pary. Powoli zaczynają akceptować nowe lokum. W tym samym czasie służby weterynaryjne kontrolują stan zdrowia ptaków. Kiedy minie okres przymusowego oswajania się z nowym miejscem, otwory w domku zostają otwarte i gołębie mogą stopniowo poznawać najbliższe otoczenie. I tylko wtedy, mając gniazdo w bezpiecznym i komfortowym miejscu, ptaki zasiedlą gołębnik na stałe (co potwierdziły badania prowadzone w ramach wyżej wspomnianego programu). Jest jeszcze inna, mniej inwazyjna metoda oswajania dziko żyjących gołębi z nowym miejscem. Polega ona na regularnym dokarmianiu ich w miejscu nowo powstałego gołębnika. W ciągu roku ptaki przyzwyczają się i zasiedlą nowe miejsce. Najistotniejszy w projekcie jest etap ostatni, gdy ptaki składają jaja. Wyspecjalizowany pracownik, oddelegowany do opieki nad gołębnikiem, zabiera część (nie wolno zabrać wszystkich jaj z gniazda, aby nie sprowokować ptaków do bezpowrotnego opuszczenia gołębnika) i wymienia je na sztuczne, podobne do prawdziwych. Jest to działanie niezbędne, aby ptaki dalej prowadziły normalny tryb życia. Ta technika pozwala na zatrzymanie gołębi w ustalonym miejscu, skuteczną regulację populacji w sposób zgodny z naturą zwierząt i etyką człowieka. Dodatkowym pożądanym efektem jest skupienie okolicznych gołębi w wyznaczonym miejscu, co zmniejsza zasiedlanie pobliskich balkonów i minimalizuje niedogodności, na które uskarżają się mieszkańcy. W Bazylei populacja 20 tysięcy gołębi na początku programu spadła do 10 tysięcy w ciągu 50 miesięcy3. Wprowadzenie w przestrzeń miejską gołębników wraz z kampanią informacyjną o dokarmianiu tylko w oznaczonych miejscach oraz kontrolą weterynaryjną, skutkowało również w przypadku innych miast Szwajcarii. Projekt zainspirował też inne kraje europejskie, czego wynikiem było np. pojawienie się domków w kilku dzielnicach Paryża. Władze stolicy Francji opracowały podobny program przy współpracy organizacji pozarządowych oraz samorządów lokalnych. Zaangażowano również firmy wyspecjalizowane w utrzymywaniu czystości oraz w budownictwie. Projekt odniósł tak duży sukces, że gołębnikami zainteresowali się właściciele budynków wynajmujący mieszkania socjalne (i to nie tylko w dzielnicach, ale i na obrzeżach miasta), wprowadzając to rozwiązanie na swoich posesjach. W Holandii zainicjowano budowę gołębników na dachach najwyższych budynków w mieście4.
Negatywne odczucia części społeczeństwa wobec gromadzenia się gołębi w miastach, wraz z lękiem przed obrzeżkami (kleszczami gołębimi, groźnymi dla człowieka – Argas reflexus), uciążliwością odchodów i potencjalnymi chorobami, są zjawiskiem światowym. Wiążą się one z niezrozumieniem zależności, jakie od dawna człowiek tworzył z tymi ptakami. Gołąb miejski (Columba livia f. urbana) pochodzi z hodowli, czyli został wyselekcjonowany genetycznie i towarzyszy człowiekowi od wieków. Gatunek ten stał się zależny od strefy zamieszkiwanej przez człowieka i właśnie to środowisko jest dla niego naturalne. Ponadto piony i poziomy budynków podobne są do klifów u wybrzeży oraz do kamienistych stoków gór, które zasiedlane były przez jego przodka: gołębia skalnego (Columba livia). Aby ograniczyć sytuacje konfliktowe, często związane z emocjonalnymi reakcjami wobec naszych skrzydlatych współmieszkańców, warto się zastanowić nad znalezieniem sposobu na bezkonfliktowe współżycie w warunkach miejskich.
Obecnie gołębnik jest najbardziej etyczną metodą ograniczenia populacji gołębi. Z powodzeniem można ją zastosować również w Polsce, uwzględniając kontekst lokalnej dynamiki populacji ptaków, która może być różna w określonych miejscach. Równocześnie metoda ta mogłaby być pomocna w rozpoznawaniu i zrozumieniu miejsca zwierząt w ekosystemie miejskim. Mowa tutaj o szeroko pojętej edukacji wskazującej na konieczność wpuszczenia do naszego współczesnego życia tych, którzy towarzyszyli nam od zawsze – zwierząt wolnożyjących. Na koniec przytoczę główne hasło drugiego międzynarodowego sympozjum: „échanges: leVIVANTenVILLE” („zmiany: ŻYJĄCwMIEŚCIE”), które odbyło się w Lyonie w październiku 2009 roku: dzisiaj chodzi o odkrycie najlepszego sposobu, w jaki możemy współistnieć z otaczającymi nas żywymi istotami.
Alexandre Flesch
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Fotografią interesuję się od 2009 roku, ale dopiero od kilku ostatnich lat pochłania mnie ona bez granic i każdą wolną chwilę poświęcam tej inspirującej pasji. Jak na razie zdecydowana większość zdjęć pochodzi z moich rodzinnych stron, czyli Pojezierza Drawskiego. To niezwykle urokliwe miejsce jest dla mnie idealnym poligonem doświadczalnym i warsztatem, na którym zdobyte umiejętności wykorzystuję podczas innych wypraw fotograficznych. Mimo że głównie poruszam się w jednym regionie, to ciągle jeszcze mam tutaj coś do zrobienia. Na cały otaczający mnie świat zacząłem patrzeć przez pryzmat kadru.
Więcej w drukowanym wydaniu SALAMANDRY...
Tekst i zdjęcia: Leszek Paradowski
www.paradowski.net.pl
Mało kto zdaje sobie sprawę jak bardzo Odra, powszechnie znana i urocza wizytówka pogranicza zachodniego, zmieniła się pod wpływem ręki ludzkiej. Przed wieloma laty wody tej wielokorytowej, szerokiej i naturalnie meandrującej rzeki wprowadzono w stosunkowo proste jednorodne koryto, umocnione i zabudowane faszynami. Diametralnie zmieniono jej charakter. Dlaczego? Między innymi dlatego, że w przeszłości rzeki pełniły funkcję współczesnych autostrad. Statki, niczym dzisiejsze ciężarówki i składy kolejowe, transportowały duże ilości towarów pomiędzy aglomeracjami Europy.
Odrę przekształcono, by sprostać wymogom owego transportu. Z rzecznego nurtu wyeliminowano naturalne piaszczyste wyspy, a wraz z nimi bogactwo tamtejszej przyrody. Podobny zakres przekształceń dotyczy wielu rzek, np. Warty, Noteci, Bobru i wszystkich większych rzek Europy na zachód od Wisły (ta szczęśliwie ocalała i jest pierwszą, patrząc od zachodu, z naturalnym charakterem większej części swojego koryta). W ten oto sposób gatunki żyjące na wyspach rzecznych niemal wyginęły na większej części kontynentu, w tym w zachodniej połowie naszego kraju. Tymczasem pod koniec XX wieku nieopodal koryta Odry powstały trzy kopalnie żwiru, a wraz z nimi pokopalniane jeziora (Bielinek, Chlewice, Kaleńsko) z piaszczystymi wyspami. Ze względu na bezpośrednie sąsiedztwo Odry ptaki potraktowały je jak wyspy rzeczne. Pojawiły się tam ponownie gatunki (chronione zarówno prawem polskim, jak i europejskim), które w konsekwencji wspomnianych przekształceń stały się skrajnie nieliczne. Pokopalniane wyspy natychmiast zyskały więc wielką wartość przyrodniczą. Jednak konsekwencje szkodliwych zmian w środowisku przyrodniczym okazały się dalej idące, niż można było przypuszczać. Co roku wiosną ptaki pojawiały się w imponującej liczebności (na podstawie dotychczasowych obserwacji). Ich spektakularne zaloty teoretycznie zwiastowały jak najlepszy finał lecz... przez dekadę (!) rokrocznie ptaki traciły swoje lęgi (m.in. zagrożone wyginięciem ostrygojady Haematopus ostralegus czy rybitwy białoczelne Sternula albifrons). Dwukrotnie udało się wyprowadzić część lęgu nielicznym rybitwom rzecznym (Sterna hirundo) i sieweczkom rzecznym (Charadrius dubius), choć w obu tych przypadkach pisklęta obserwowano tylko do pewnej, niesamodzielnej fazy rozwoju. Lęgi ginęły najczęściej jako ofiary inwazyjnych gatunków obcych: norki (wizona) amerykańskiej (Neovison vison) i szopa pracza (Procyon lotor) lub od wezbranych wód rzeki. Próby powstrzymania drapieżników (np. za pomocą odłowów pułapkami czy grodzenia wysp) nie przynosiły rezultatów. Smutny los tej garstki ptaków wydawał się przesądzony...
Dramatyczna sytuacja ptaków zainicjowała łańcuch działań zaradczych podjętych przez Fundację Zielonej Doliny Odry i Warty. Początkowo własnymi środkami, następnie przy wsparciu Funduszu Norweskiego (Eea Grants) w 2015 r. na pokopalnianych akwenach w Kaleńsku i Chlewicach powstały trzy tzw. Wyspy Życia. Są to wielkie (o powierzchni 100 m2 każda) pływające platformy lęgowe, imitujące naturalne wyspy. Różnica polega na tym, że swą budową (pionowe ścianki i „parapet” nad nimi) wyspy te zabezpieczają ptasie lęgi przed wtargnięciem drapieżników lądowych i − jako konstrukcje pływające − przed negatywnymi skutkami wahań lustra wody. Oczekiwany efekt ekologiczny przedsięwzięcia wiązał się z dotychczasową liczebnością, czyli kilkunastoma parami rybitw rzecznych, kilkoma parami rybitw białoczelnych i jedną do dwóch par ostrygojadów. Celem działań Fundacji było zapewnienie tym ptakom możliwie wysokiego sukcesu lęgowego. Efekt zaskoczył nawet największych optymistów. Już pierwszy sezon (2015 r.), kiedy istniała tylko jedna wyspa pływająca, przyniósł imponujące liczby: 49 gniazd rybitw rzecznych i około stu ich piskląt (liczonych w fazie podlotów) oraz odpowiednio dziewięć par rybitw białoczelnych i 27 piskląt, z których wszystkie odleciały o własnych siłach na zimowisko! W końcu też, po latach kibicowania, ujrzeliśmy pisklę ostrygojada, które stało się ulubieńcem publiczności − oglądaliśmy je codziennie podczas pobieranej u rodziców nauki samodzielności aż do czasu, gdy w pełni rozwinięte odleciało na zimę. Według bazy danych Ornitho.pl było to jedyne pisklę ostrygojada widziane w Polsce na przełomie minimum dwóch lat. Oddaje to smutną rzeczywistość tego gatunku w naszym kraju i jednocześnie wagę Wysp Życia dla jego przetrwania. Warto tu dodać, że cała krajowa populacja ostrygojadów szacowana jest raptem na kilkanaście par! Następne lata funkcjonowania Wysp Życia przynosiły kolejne rekordy. Cieszyła rosnąca liczebność gniazdujących ptaków, ale największą wartością były bezpiecznie odchowane pisklęta.
Samiec ostrygojada noszący pokarm dla piskląt na wyspę pływającą |
Akcja z wolontariuszami polegająca na usypywaniu i umacnianiu brzegów naturalnych wysp. Prace te pomagają zwiększyć powierzchnię tych wysp |
Bilans lęgowy zainstalowanych w latach 2015−2017 łącznie czterech Wysp Życia podaje wartości, o których wcześniej nie śmieliśmy marzyć: 922 pisklęta rybitw rzecznych, 61 piskląt rybitw białoczelnych, 10 piskląt ostrygojadów, około 50 piskląt sieweczek rzecznych. Liczebność kolonii rybitwy rzecznej osiągnęła w 2017 r. historyczną wartość 252 par, co oznacza najsilniejszą populację w zachodniej połowie kraju! Wyjątkowo interesujące dane dotyczą tutejszej populacji rybitw białoczelnych. Status liczebności tego gatunku został określony jako skrajnie nieliczny w Polsce, która dzięki Wiśle i tak odgrywa najważniejszą rolę dla zachowania tego gatunku wśród wszystkich krajów Europy. A w zachodniej Polsce jest to gatunek niemal wymarły, dlatego stał się on głównym celem przedsięwziętych zabiegów ochroniarskich. Według dostępnych źródeł rybitwa białoczelna niechętnie korzysta z pływających platform. Potwierdzają to doświadczenia organizacji krajowych i zachodnioeuropejskich. Również na Wyspach Życia zaobserwowano sporą dozę nieufności „białoczółek” do tego typu konstrukcji − długo unikały platform, skorzystały z nich dopiero wtedy, gdy jedną z nich zainstalowano tuż przy dotychczasowym lęgowisku na wyspie naturalnej (plądrowanej regularnie przez norkę amerykańską). Za sukces należy więc uznać samo istnienie kolonii lęgowej tych rybitw na wyspie pływającej. W 2017 r. ptaki te założyły na niej aż 17 gniazd, a świadomość, że pisklętom nie grozi żadne z dotychczasowych niebezpieczeństw, napawała dodatkową otuchą. W kontekście wcześniejszych klęsk lęgowych każde nowe życie tego gatunku uznać należy za bezcenne!
Jesienią 2017 roku zainstalowano dwie duże platformy lęgowe na akwenie w Bielinku |
Akcja wolontariuszy polegająca na oczyszczeniu wyspy z roślinności |
Wyspy stały się chętnie odwiedzaną perełką przyrodniczą, a ich sukces zainicjował dalsze wydarzenia. Zaczęło się od kontaktu zainteresowanych samorządów, współpracy z właścicielami (sektor publiczny i gospodarczy), by... po miesiącach formalności, w marcu 2017 r., doszło do podpisania umowy z Centrum Koordynacji Projektów Środowiskowych na instalację kolejnych pięciu pływających platform lęgowych. Tym razem projekt przewidywał zainstalowanie wysp na stupięćdziesięciokilometrowym odcinku doliny Odry, od Słubic do Bielinka (dokąd w połowie listopada 2017 r. przetransportowano już dwie wielkie platformy).
Choć sezon lęgowy jest w pełni i z podsumowaniem musimy poczekać do lipca, to kilka wiadomości o bieżącej sytuacji możemy już przedstawić. Do najciekawszych i najważniejszych należy wyklucie się czterech piskląt ostrygojada w jednym gnieździe (!). Taka liczba jaj to rzadkość (zwykle są 2–3). A dzieje się to na wyspie Kaleńskiej. Widok rodzinnej szóstki tych ptaków należy do przewspaniałych! Druga para ostrygojadów (w Chlewicach) wciąż wysiaduje swoje trzy jajeczka. W chwili obecnej gniazduje tu również 17 par rybitw białoczelnych. To rekord ustanowiony w poprzednim roku, lecz mamy wrażenie, że doleciała co najmniej jedna para. Co ciekawe, w tym roku białoczółki gniazdują nie na jednej, lecz na dwóch wyspach pływających, najwyraźniej ptaki przezwyciężają swoją niechęć do takich instalacji. Przy niemal zerowym sukcesie lęgowym tego gatunku na naturalnych wyspach ma to istotne znaczenie dla bezpiecznego odchowania piskląt. Pierwsze już są, kilka dni temu wykluł się malec, za nim trzy następne. Wkrótce będą kolejne. Rybitw rzecznych mamy „mrowie”, zupełnie przestaliśmy się obawiać o los nadodrzańskiej populacji, łącznie zajmują one trzy duże wyspy, bardzo szczelnie wypełniając je gniazdami. Teraz wysiaduje około 200 ptaków, lecz wciąż wiele par tokuje, będą więc następne gniazda. Praca przy Wyspach Życia, choć wymagająca oddania i troski, odwdzięcza się po stokroć.
Głównym założeniem projektu jest bezpieczeństwo lęgów, lecz szczęśliwie warunek ten daje się połączyć z możliwością prowadzenia obserwacji ptaków w sposób całkowicie bezinwazyjny. Możliwość bezpośredniej obserwacji tańców godowych czy karmienia piskląt przyczyniła się do szybkiego pojawienia się znacznej liczby entuzjastów Wysp Życia. Doszło nawet do tego, że osoby (w tym sporo okolicznych mieszkańców) niewykazujące wcześniej zainteresowania przyrodą wyrażały chęć podjęcia realnych działań na rzecz jej ochrony! Z tych inicjatyw zawiązał się sformalizowany ruch wolontariuszy, który działa regularnie na różnych polach. Oprócz okolicznych mieszkańców ową liczną gromadkę stanowią entuzjaści z całego kraju, w tym podmioty gospodarcze i publiczne. Długo by wymieniać ich pełen poświęcenia i troski wkład we wzrost skuteczności działań związanych z ochroną przyrody. I za to, w imieniu swoim i ptasiej społeczności z Wysp Życia, wszystkim Wolontariuszom serdecznie DZIĘKUJĘ.
Tekst i zdjęcia: Piotr Chara
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Prezes Fundacji Zielonej Doliny Odry i Warty
Więcej na stronie www.wyspyzycia.pl, gdzie można obejrzeć film „Wyspy Życia” oraz dzięki zainstalowanej na jednej z wysp kamerce śledzić bezpośrednią transmisję losów rybitwich rodzin (obie te inicjatywy to wkład naszych Wolontariuszy).