W pytaniu zawartym w tytule chodzi oczywiście o zmiany mające na celu poprawę ochrony ptaków, w tym także gatunków objętych już ochroną gatunkową. Odpowiedź na nie będzie bardzo różna, w zależności od tego, kogo zapytamy. Zdecydowana większość myśliwych oraz Ministerstwo Środowiska nie widzą potrzeby wprowadzania zmian. Część przyrodników dopuszcza możliwość polowania na niektóre gatunki, ale domaga się gruntownych zmian przepisów regulujących polowania na ptaki (w tym przede wszystkim zmian w listach gatunków łownych). Jest też coraz większa grupa przyrodników, a także zwykłych obywateli, którzy chcą całkowitej rezygnacji z celowego zabijania ptaków. By dobrze zrozumieć tę trzecią grupę ludzi, warto odpowiedzieć na pytanie, po co obecnie poluje się na ptaki? Jaki jest cel i sens tego działania? W dzisiejszych czasach polowanie na ptaki w Polsce jest tylko i wyłącznie rozrywką i zaspokajaniem potrzeb niewielkiej grupy myśliwych. Nie mają one na celu redukcji liczebności gatunków łownych ze względu na rzekome znaczne szkody gospodarcze. Mięso ptaków łownych nie ma też żadnego istotnego znaczenia ekonomicznego i gospodarczego. Polowania te powodują za to mnóstwo różnego rodzaju negatywnych oddziaływań na przyrodę. Więc na szali mamy z jednej strony zaspokojenie potrzeb grupy osób, z drugiej natomiast wymierne i bardzo duże straty przyrodnicze. A przecież zasoby przyrodnicze, w tym ptaki, są naszym dobrem wspólnym, a nie własnością myśliwych.
Podczas polowania myśliwi bardzo często nie są w stanie rozpoznać gatunku, do którego strzelają, ze względu na złe warunki pogodowe lub oświetleniowe.
(Zdjęcie pt. „Odlotowe” zajęło I miejsce w konkursie FOTO-EKO 2018)
Fot. Michał Zieliński
Myśliwi, podczas dyskusji nad sensem polowań, często powtarzają argument, że ideą łowiectwa jest ochrona przyrody. Gdy zajrzymy do ustawy Prawo łowieckie, to w art. 1 przeczytamy, że łowiectwo jest elementem ochrony środowiska przyrodniczego, ochrony zwierząt łownych i gospodarowania ich zasobami w zgodzie z zasadami ekologii. W przypadku polowań na ptaki brzmi to jak oksymoron. Ochrona przez zabijanie. Bo w wypadku ptaków praktycznie o żadnym gospodarowaniu populacjami (a już tym bardziej zgodnymi z potrzebami ich ochrony) mówić nie możemy. Zresztą taki brak racjonalnej gospodarki jest wręcz uregulowany przepisami. Gospodarka łowiecka, zgodnie z ustawą Prawo łowieckie, prowadzona jest na podstawie planów hodowlanych. Kluczowymi elementami takich planów są dwa rodzaje danych – informacje o liczebności zwierząt łownych w okresie poprzedzającym okres polowań oraz planowana liczba zwierząt przeznaczonych do odstrzału. Plany łowieckie mają pomagać w racjonalnym gospodarowaniu populacjami zwierząt łownych, to jest takim, które nie ma negatywnego wpływu na te gatunki. Tymczasem ptaki wędrowne, a więc większość gatunków łownych (poza kuropatwą, bażantem i jarząbkiem), są częściowo wyłączone z takiego planowania, a konkretnie nie zbiera się i nie uwzględnia tej pierwszej części danych obejmujących liczebności populacji. A więc wiemy, ile chcemy zabić, ale nie wiemy, z jak dużej puli ptaków.
Mimo że głowienka jest gatunkiem zagrożonym w skali światowej, nadal figuruje na liście gatunków łownych
Fot. Tomasz Skorupka
Łowczy, podpisując plan łowiecki zawierający liczbę kaczek, gęsi, łysek i grzywaczy przeznaczoną do odstrzału, nie wie, jaki jest to procent populacji zasiedlającej dany obwód łowiecki. Powszechną praktyką jest to, że w upoważnieniu do wykonywania polowania indywidualnego – dokumencie wydawanym przez łowczego poszczególnym myśliwym – nie wymienia się gatunków kaczek i gęsi przeznaczonych do odstrzału, a jedynie wpisuje się je ogólnikowo jako „dzikie kaczki” i „dzikie gęsi”. Nie mamy więc nawet tak podstawowej informacji jak liczba konkretnych gatunków ptaków, które są corocznie zabijane przez myśliwych. Można obrazowo powiedzieć, że populacje ptaków migrujących traktowane są jak worek bez dna. Ale czy tak jest w rzeczywistości? Oczywiście nie.
W Polsce można polować na 13 gatunków ptaków. Co najmniej pięć z nich wykazuje trendy spadkowe zarówno w Polsce, jak i Europie. Z tej grupy najsilniej zagrożonym ptakiem jest głowienka. Niegdyś gatunek dość liczny, dzisiaj jest jednym z czterech europejskich gatunków uznanych za zagrożone wyginięciem w skali globalnej (obok orlika grubodziobego, turkawki i wodniczki). W Polsce gniazduje zaledwie 2–11 tys. par. Dla porównania kuropatwy, której liczebność także spada od wielu lat, mamy około 120–160 tys. par, a myśliwi często chwalą się, że w wielu rejonach Polski już się na nią nie poluje, właśnie ze względu na trend spadkowy. Od wielu lat spada także liczebność czernicy oraz łyski*. Zgodnie z prawem można polować także na gęś zbożową. Gatunek ten miał do niedawna dwa podgatunki – fabalis i rossicus. Obecnie naukowcy rozdzielili je na dwa osobne gatunki – gęś zbożową i gęś tundrową. Szkopuł w tym, że zdecydowana większość gęsi widywanych w czasie migracji i na które polują myśliwi to gęsi tundrowe (nie znajdują się na liście gatunków łownych). Gęś zbożowa, która wymieniona jest na liście ptaków łownych, jest natomiast gatunkiem zagrożonym i zmniejszającym liczebność.
Cyraneczka i cyranka – gatunki bardzo do siebie podobne, ale tylko ta pierwsza należy do gatunków łownych |
Już tych kilka przedstawionych faktów wskazuje na konieczność zmian prawnych. Regulacji powinno być jednak znacznie więcej. Terminy polowań są nie tylko niedostosowane do okresów lęgowych ptaków, ale także sprzeczne z zapisami Dyrektywy Ptasiej, w której znajduje się zapis: Państwa Członkowskie sprawdzają w szczególności, czy na gatunki, do których stosuje się prawo łowieckie, nie są organizowane polowania w okresie wychowu młodych bądź w czasie trwania poszczególnych faz reprodukcji. W przypadku gatunków wędrownych sprawdzają one w szczególności, czy na gatunki, do których mają zastosowanie przepisy łowieckie, nie są organizowane polowania w okresie reprodukcji lub powrotu do swoich miejsc wylęgu. Zapis ten został zinterpretowany przez Trybunał Sprawiedliwości jako zobowiązujący państwa członkowskie do ustalenia okresu polowania tak, by „gwarantował pełną ochronę przedmiotowych gatunków”. Dodatkowo Dyrektywa Ptasia zakazuje umyślnego płoszenia ptaków, szczególnie w okresie lęgowym, jeśli może to zaszkodzić ich ochronie. Przyjmuje się, że okres reprodukcji kończy się w momencie osiągnięcia pełnej lotności przez młode ptaki. W połowie sierpnia rozpoczyna się sezon łowiecki na większość gatunków ptaków łownych – kaczki, łyski oraz grzywacze. Tymczasem w polskich warunkach okres wychowu młodych u kaczek (zwłaszcza grążyc – głowienki i czernicy, ale także u krzyżówki) oraz łysek kończy się zazwyczaj dopiero w pierwszej dekadzie września, a czasami nawet dopiero pod koniec tego miesiąca. Sytuacja taka dotyczy także gatunków chronionych – pozostałych kaczek, perkozów, łabędzi i rybitw. Teoretycznie do ptaków chronionych się nie strzela, ale w wyniku płoszenia przez myśliwych i aportujące psy może dochodzić do znacznych strat w ich lęgach. Większość myśliwych i Ministerstwo Środowiska stoją na stanowisku, że sierpniowe oraz wrześniowe lęgi ptaków to wydarzenie wyjątkowe, spowodowane anomaliami pogodowymi oraz zmieniającym się klimatem i w związku z tym zmiany prawne nie są potrzebne. Takie stanowisko jest ewidentnie niezgodne ze stanem wiedzy naukowej, ponieważ jest to zjawisko powszechne, występujące co roku na terenie całej Polski. Ponadto, zgodnie z wytycznymi Komisji Europejskiej, dotyczącymi polowań na ptaki, konieczne jest uwzględnianie wszelkich odchyleń w terminach migracji oraz długości trwania okresu reprodukcji, jakie mogą wystąpić na skutek zmian klimatu oraz w wyniku innych niekorzystnych oddziaływań na środowisko.
Polowania na ptaki nie mają znaczenia gospodarczego. To krwawa „rozrywka” lub jak wolą mówić myśliwi – „misterium” |
Być może regulacji prawnych wymaga wprowadzenie ograniczenia polowań w miejscach zbiorowych noclegowisk ptaków. Obecnie zabijanie ptaków w trakcie przylatywania na noclegowisko lub wylatywania z niego to powszechna praktyka i najczęstszy sposób polowania na gęsi i kaczki. Takie noclegowiska to najczęściej duże kompleksy stawów rybnych lub spokojne, mało penetrowane przez ludzi jeziora. Miejsca te powinny być bezpieczną ostoją ptaków i miejscem odpoczynku w trakcie migracji. Często są chronione jako obszary Natura 2000, a niektóre gatunki ptaków tam się gromadzących (w tym także łownych, np. gęsi) są przedmiotami ochrony w tych obszarach. I mimo że myśliwi nierzadko deklarują chęć współpracy z przyrodnikami, to jeśli prosi się ich o samoograniczenie, w tym choćby zmniejszenie częstotliwości polowań na ptaki na określonym terenie lub wyłączenie części obwodu z polowań na określony czas, to w przytłaczającej większości wypadków nie ma mowy o jakichkolwiek ustępstwach z ich strony. Wieczorne lub poranne polowania powodują skuteczne płoszenie ptaków chronionych zlatujących się na noclegowiska bądź wylatujących na żerowiska. W skrajnych sytuacjach powoduje to spadek liczebności ptaków korzystających z tradycyjnych miejsc odpoczynku lub całkowite zaprzestanie wykorzystywania przez nie danego miejsca. Takie przypadki notowano w wielu ostojach ptaków w Polsce – w tym na najważniejszych zbiorowych noclegowiskach żurawi i gęsi – w Dolinie Dolnej Odry, Dolinie Baryczy, Dolinie Środkowej Noteci, Ostoi Nadgoplańskiej, Dolinie Samicy czy Dolinie Małej Wełny. We wszystkich tych obszarach polowania prowadzą do niewłaściwego stanu ochrony gatunków będących przedmiotami ochrony. Przy okazji tego typu polowań, gdzie strzela się często do dużego wielogatunkowego stada ptaków, dochodzi także do przypadkowych postrzeleń gatunków chronionych. Badania z wykorzystaniem promieni rentgena wykazały, że aż 30% łabędzi czarnodziobych nosi w swoim ciele ołowiane śruciny z broni myśliwskiej. Gatunek ten od pewnego czasu drastycznie zmniejsza liczebność, a za jedną z przyczyn uważa się zatrucie ołowiem i to nie tylko na skutek postrzeleń, ale także w efekcie połykania ołowianych śrucin podczas żerowania na stawach rybnych, na których ptaki często zatrzymują się w drodze z Syberii na zimowiska w zachodniej Europie. W ten sposób zatruciom ulega nie tylko ten gatunek łabędzia, ale większość ptaków blaszkodziobych. Mimo postulatów przyrodników o wprowadzenie zakazu używania amunicji ołowianej myśliwi mocno bronią się przed taką zmianą, a ponieważ ich siła oddziaływania w polskim parlamencie jest znacznie większa niż tej pierwszej grupy, wizja polowań bez ołowiu oddala się z roku na rok. Oczywiście takie przypadkowe postrzelenia jak w wypadku łabędzia czarnodziobego to nie tylko efekt dużego rozrzutu ołowianych śrucin podczas lotu. Myśliwi niestety mają bardzo słabe doświadczenie w rozpoznawaniu gatunków ptaków, na które polują. W efekcie zabijanie ptaków chronionych w trakcie polowań to raczej norma, a nie zjawisko marginalne. Tym bardziej że prawo zezwala na polowanie po zmroku i we mgle. W takich warunkach nawet doświadczony ornitolog nie jest w stanie odróżnić cyranki od cyraneczki lub głowienki od podgorzałki. Zresztą wielu myśliwych zdaje sobie z tego sprawę, dlatego pojawiają się także z ich strony postulaty, by wszystkie gatunki kaczek i gęsi były uznane za łowne. Wtedy nie będą musieli tłumaczyć się z zabicia gatunku chronionego.
Gęś zbożowa, która jest gatunkiem łownym, została w ostatnim czasie podzielona na dwa osobne taksony – gęś tundrową i znacznie rzadszą gęś zbożową
Fot. Tomasz Ogrodowczyk
Mimo że zgodnie z prawem zwierzęta łowne są dobrem ogólnonarodowym, to działalność łowiecka nie podlega prawie żadnej kontroli społecznej, a myśliwi traktują zwierzęta jak swoją własność. Plany łowieckie zatwierdzane są przez nadleśniczego po uprzednim zaopiniowaniu przez wójta bądź burmistrza oraz izbę rolniczą. W zasadzie na tym kończy się „nadzór” społeczny nad zatwierdzanymi planami łowieckimi. Tymczasem zgodnie z zapisami Dyrektywy Siedliskowej każdy plan lub przedsięwzięcie, które nie są bezpośrednio związane lub konieczne do zagospodarowania terenu, ale mogą na niego negatywnie oddziaływać (w tym na przedmioty ochrony obszaru Natura 2000), powinny podlegać odpowiedniej ocenie skutków. Transpozycją tego zapisu do prawa krajowego jest art. 33 Ustawy o ochronie przyrody nakazujący wykonanie oceny takich planów pod kątem oddziaływania na obszar Natura 2000. W razie stwierdzenia znaczącego negatywnego oddziaływania tych planów lub przedsięwzięć nie mogłyby być one wdrażane w życie. Oczywiste wydaje się, że ocenie takiej powinny podlegać także plany łowieckie. Umożliwiłoby to większą niż do tej pory możliwość oceny gospodarki łowieckiej przez społeczeństwo.
Odbiór społeczny Polskiego Związku Łowieckiego chyba nigdy nie był taki zły jak w ostatnich kilku latach. Do jego poprawy oczywiście nie wystarczy zmiana ram prawnych, w których on funkcjonuje. Konieczne są zmiany mentalności samych członków tej organizacji, w tym zrozumienie tego, że piętnowanie przypadków łamania prawa lub nieetycznego zachowania kolegów nie powinno kojarzyć się z donosicielstwem, ale raczej z postawą obywatelską.
Przemysław Wylegała
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Łabędź czarny nie jest zupełnie czarny – ma białe lotki I i II rzędu – u ptaka siedzącego na wodzie często ich nie widać
Fot. Jakub Spodymek
Dziesiątego stycznia 1697 roku u zachodnich wybrzeży Australii, na wysokości obecnego Perth, holenderski żeglarz Willem de Vlamingh i jego załoga zobaczyli, jak się wówczas wydawało, coś niemożliwego – czarne łabędzie. Kilka martwych okazów tych ptaków przywieźli do Europy. Do tamtej pamiętnej chwili wszystkie znane i widziane kiedykolwiek na świecie łabędzie były białe, co filozofowie od czasów starożytnych podawali jako przykład czegoś pewnego. Po tym odkryciu konieczne było zweryfikowanie dotychczasowych poglądów. Rzekę uchodzącą do oceanu w miejscu owej obserwacji nazwano, dla upamiętnienia tego doniosłego odkrycia, Rzeką Łabędzią (Swan River), a poruszenie tym zaskakującym faktem trwa do dziś. Ale po kolei...
Więcej w drukowanym wydaniu SALAMANDRY...
Witold Muchowsk
imionaptakow.com
Czasem zapada straszna noc, głucha, upiorna...
Noc beznadziejna, sina i grozą potworna...
Świat odrętwiały ciszy bezdusznej milczeniem
Śpi pod snów ołowianych tłoczącym brzemieniem...
Gwiazdy w górze lśnią martwe i zimne boleśnie,
Księżyc jak biała bryła lodu skostniał we śnie...
Leopold Staff „Straszna noc”
Noce przerażały, a jednocześnie fascynowały człowieka. Ślad tego wciąż mamy w genach. Na szczęście czynność często powtarzana sprawia, że można się przyzwyczaić również do atawizmów, w tym do nocnych wizyt w terenie.
Więcej w drukowanym wydaniu SALAMANDRY...
Romuald Mikusek
rmikusek.pl
Unikatowa budowa muskulatury oczu bąka pozwala na stereoskopowe widzenie szerokiego pola
Fot. Waldemar Wojdylak
W czasie wiosennych wypraw przyrodniczych w sąsiedztwie terenów podmokłych można usłyszeć potężny, basowy dźwięk dobiegający z szuwarów, który w dobrych warunkach rozprzestrzenia się na odległość kilku kilometrów. Niektórzy porównują go z rykiem byka lub sygnałem syreny okrętowej, innym z kolei bardziej przypomina odgłos powstający podczas dmuchania w pustą butelkę. Doświadczeni obserwatorzy ptaków wiedzą jednak dobrze, że dźwięk ten jest emitowany przez tajemniczego mieszkańca szuwarowych ostępów.
Więcej w drukowanym wydaniu SALAMANDRY...
Marcin Polak
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Zakład Ochrony Przyrody UMCS w Lublinie
Jeśli znajdziemy na Madagaskarze skrawek względnie nietkniętej przyrody i uważnie mu się przyjrzymy, to niemal na pewno dostrzeżemy tam coś, czego do tej pory nikt jeszcze nie opisał. Problem w tym, że takich spłachetków jest bardzo mało i w zastraszającym tempie znikają. Jakież na tej wyspie musiało być przyrodnicze bogactwo, zanim pojawił się szkodnik wszechczasów – Homo sapiens! Jedną z oaz, na których zachowało się wiele gatunków endemicznych, jest niechroniony do tej pory i nieobjęty wcześniej żadnymi badaniami, liczący niespełna 1,5 tys. ha fragment lasu deszczowego na szczytach małego pasma górskiego w południowo-wschodniej części wyspy. Od setek, a być może tysięcy lat jest on izolowany od innych tego typu lasów. W ubiegłym roku zostaliśmy poproszeni o pomoc w jego przebadaniu.
Palczak to najtrudniejszy do zaobserwowania gatunek lemura. W madagaskarskich lasach pełni funkcję dzięcioła, wyjadając larwy owadów z pni drzew
Drugiego dnia jazdy z oddalonego w linii prostej o niespełna 170 km Parku Narodowego Ranomafana, koło południa, kolumna pięciu samochodów terenowych zjechała z wyboistej drogi gruntowej Ihosy–Ivohibe i zatrzymała się w cieniu rozłożystego mangowca w środku wioski. Dalsza trasa to plątanina ścieżek wydeptanych przez ludzi i zebu. Aby trafić na właściwe, niezbędna jest pomoc lokalnego przewodnika. Po krótkich negocjacjach dwóch mieszkańców wioski zgodziło się poprowadzić naszą ekspedycję przez falujące na wietrze morze azjatyckich traw, porastających wyjałowiony przez wypalanie i wypas płaskowyż. Strumyki i mokradła, które piesi i bydło przechodzą bez większego trudu, naszym samochodom udawało się pokonać jedynie dzięki wzajemnemu wyciąganiu się i wspólnej pracy wszystkich członków ekipy. Tego dnia mieliśmy do pokonania „zaledwie” ok. 70 (lotem ptaka o połowę mniej) kilometrów, a zajęło nam to prawie 10 godzin. Po zachodzie słońca dotarliśmy do osady Ivohibory u podnóża niewielkiego, osamotnionego łańcucha górskiego w południowo-wschodniej części Madagaskaru. Przywitał nas szef wioski – postawny mężczyzna po trzydziestce, w słomkowym kapeluszu. Po wymianie grzeczności zostaliśmy zaproszeni na negocjacje do domu wodza. W mrocznym wnętrzu oświetlanym tylko wątłym światłem ledowej lampki, zasilanej z chińskiego panelu słonecznego, usiedliśmy na wyściełającej podłogę macie z palmowych liści pod wschodnią ścianą – w miejscu tradycyjnie zarezerwowanym dla gości. Całą pozostałą przestrzeń zajęła starszyzna, czyli na oko mężczyźni w wieku 20+.
Po kurtuazyjnych przemówieniach rozpoczęły się ostre targi. Chcemy wejść do „ich lasu”? A co oni z tego będą mieli? Pomimo wygórowanych oczekiwań udało się dobić targu. Obejmował on także pomoc 112 tragarzy (czyli wszystkich mieszkańców wioski będących w stanie coś unieść) we wniesieniu naszego ekwipunku na górę, do lasu. Aby przypieczętować umowę dostaliśmy dość kłopotliwy dar – starego capa, który przez całą noc przeraźliwie beczał.
Noc spędziliśmy w namiotach, które rozbiliśmy na głównym placu wioski. Nazajutrz, wczesnym popołudniem po kilku godzinach marszu, korowód naukowców, przewodników, tragarzy i czuwających nad naszym bezpieczeństwem dwóch żandarmów dotarł do położonego na wysokości ok. 1400 m n.p.m. skraju lasu deszczowego kojącego oczy soczystą zielenią i cieszącego uszy głosami rozlicznych ptaków. Ten las przetrwał dzięki prawom fizyki. Gdy przemieszczające się nad płaskowyżem masy powietrza natrafiają na pasmo górskie, muszą się podnieść. Na górze powietrze się ochładza, para wodna skrapla i spada w formie deszczu. Rośnie tu zatem nasączony wodą las deszczowy, a nie suchy las kolczasty, występujący niegdyś wszędzie dookoła. Taka dżungla nie płonie zbyt łatwo – przetrwała więc pożary pustoszące i wyjaławiające region. A na samotnej wysepce lasu przetrwały także unikatowe, zamieszkujące ją gatunki...
Czerwiec to na Madagaskarze chłodna, ale sucha pora roku. Obóz rozbiliśmy na obszernej polanie na skraju lasu. Kilkanaście metrów dalej sączył się strumyk – nasze źródło wody koloru herbaty. Plan był prosty – przez ponad dwa tygodnie wszyscy członkowie zespołu poszukują, rozpoznają i dokumentują obecność „swoich” grup organizmów. Byli wśród nas prymatolodzy (troje badaczy lemurów z USA, Kanady i Wielkiej Brytanii), herpetolog (również z USA), my, czyli polscy chiropterolodzy z pewną znajomością porostów i mszaków, oraz kilku botaników i zoologów – malgaskich naukowców i ich pomocników z Centre ValBio w Ranomafanie. Do naszej dwuosobowej sekcji dołączył Jean Claude Rakotonirina – młody, pracowity ornitolog, Malgasz mówiący po angielsku, i dwóch lokalnych chłopaków, z którymi można było porozumieć się tylko malgaszczyzną. Harmonogram dnia wyglądał obiecująco. Od rana do południa – zbieranie mszaków i porostów. Po południu – etykietowanie i suszenie zbiorów, rozstawianie sprzętu do odłowów nietoperzy, poszukiwania i kontrola jaskiń oraz innych potencjalnych schronień tych zwierząt. Od zachodu słońca do wschodu – odłowy nietoperzy oraz nasłuchy detektorowe (nagrania), po śniadaniu – znów mszaki, porosty i tak dalej... Przez resztę czasu mogliśmy się wylegiwać.
Nasz sprzęt okazał się bardzo przydatny przy pomiarach i pobieraniu próbek DNA wszystkich odłowionych ssaków |
Montaż detektora ultradźwięków z rejestratorem na gałęzi nad potokiem. Z tego miejsca mamy najwięcej nagrań |
Pierwszym zadaniem było ustawienie na skraju lasu sieci do chwytania wysoko latających nietoperzy. Gdy przesyłaliśmy wcześniej organizatorom rysunki 12-metrowych tyczek, myśleliśmy o wykorzystaniu np. grubych łodyg bambusa. Ale okazało się, że stalowe rury hydrauliczne łączone kolankami były łatwiejsze do zdobycia i całkiem dobrze się sprawdziły. Wysokie metalowe maszty z odciągami przetrwały wszystkie nawałnice, a dzięki fałom i kontrafałom sieci śmigały po nich może nie gładko, ale skutecznie. Za dnia sieci te przydawały się do odłowu ptaków, a nocą przynosiły nam interesujące dane nietoperzowe. Latający najczęściej wśród roślinności i blisko ziemi trójpłatnik madagaskarski (Triaenops menamena) schwytał się w najwyższy i najbardziej oddalony od lasu narożnik jednej z takich sieci. Udało nam się w nią złapać także myszogonka madagaskarskiego (Otomops madagascariensis). Do tej pory na całej wyspie znanych było tylko dziewięć miejsc występowania tych nietoperzy – wyłącznie w pobliżu wapiennych jaskiń i poniżej 1000 m n.p.m. Tymczasem te góry są zbudowane z kwarcytu, a odłowu dokonaliśmy ok. 500 m wyżej i ok. 150 km od najbliższego znanego stanowiska tego gatunku.
Stawianie sieci pierwszego popołudnia odbywało się w promieniach zachodzącego słońca. Co prawda od wschodu nadciągały chmury, ale wówczas specjalnie się nimi nie przejmowaliśmy. Na pogodę rady nie ma. Zmiany klimatu dają się na Madagaskarze mocno we znaki, a pory roku stały się dość nieprzewidywalne, dlatego przez kolejne dwa tygodnie (czyli cały nasz pobyt na górze) słońce zobaczyliśmy tylko kilka razy. Najczęściej las i nasza polana były zanurzone w gęstej mgle, a właściwie w chmurach. Jeśli nie padało (a lało często), to i tak wszechobecna wilgoć osadzała się na wszystkim, a szczególnie chętnie na naszych sieciach. Z prawie niewykrywalnych dla sonarów nietoperzy pajęczych siatek zmieniały się one w doskonale odbijające ultradźwięki wodne kurtyny. Nic więc dziwnego, że mimo prób przywabiania tych zwierząt za pomocą emiterów ultradźwięków, na ogół pozostawały doskonale puste. Podczas całej wyprawy mieliśmy łącznie półtorej nocy z dobrymi warunkami do chwytania nietoperzy.
Oczywiście odłowy w sieci to nie jedyna metoda badań nietoperzy. Mogliśmy np. nagrywać ich głosy za pośrednictwem specjalnych detektorów ultradźwięków. Jednak podczas deszczu lub przy wietrze osiągającym do dziewięciu stopni Beauforta nietoperze nie latają, a gęsta mgła silnie tłumi rozchodzenie się ultradźwięków. Jak na te warunki uzyskaliśmy bardzo ciekawe wyniki. Poza gatunkami wspomnianymi wyżej, odłowiliśmy i nagraliśmy także sporo podkasańców (Miniopterus sp.). Obecnie wyróżnia się na Madagaskarze co najmniej 18 gatunków z tego rodzaju. Niektóre są tak do siebie podobne, że bez badań molekularnych bardzo trudno je rozróżnić. Dlatego w wypadku odłowionych przez nas przedstawicieli tego rodzaju, choć mamy swoje typy, z podaniem ich przynależności gatunkowej wolimy poczekać na wyniki badań DNA.
Czasem koło południa pokrywa chmur rzedła, odsłaniając piękny widok |
Mikruski to najmniejsze naczelne świata. Do tej pory opisano ich ponad 20 gatunków. Wszystkie są do siebie bardzo podobne |
To była już druga wyprawa do tego nieznanego lasu. Poprzednia, w której nie uczestniczyliśmy, badała jego północną część, „należącą” do innej wioski. Tam odkryto wielką, pełną nietoperzy jaskinię. Mieliśmy duże nadzieje związane z jej przebadaniem. Niestety wyprawa do tamtej części lasu okazała się niemożliwa. Wymagałaby najpierw wizyty w tej drugiej wiosce (dwa dni podróży), kolejnych negocjacji itp. Szukaliśmy więc jaskiń w południowej części gór. Początkowo bez skutku. Lokalni przewodnicy zapewniali nas, że tu jaskiń nie ma... Aż któregoś dnia jeden z przewodników pomagających badać lemury przyniósł do obozu kieszenie pełne nietoperzy! Na szczęście żywych. Okazało się, że znalazł niewielką jaskinię, w której według jego zapewnień było kilkaset tych zwierząt. Gdy do niej dotarliśmy, było ich już tylko kilkanaście, z dwóch gatunków. Chęć przyniesienia „dowodu” przez nadgorliwego znalazcę skutecznie przepłoszyła większość zwierząt. Botanicy znaleźli także inną małą jaskinkę – w niej były tylko cztery nietoperze.
Na szczęście mchy i porosty przed deszczem nie uciekają! A było ich tam mnóstwo. Wystarczyło wybrać typ siedliska i w promieniu 10 metrów można było zbierać próbki przez kilka godzin. Wszystkie maksymalnie nasączone wodą. O suszeniu w tych warunkach można było zapomnieć. Mimo to udało się zabezpieczyć kilkaset próbek i obecnie trwa ich oznaczanie przez specjalistów z Uniwersytetu Gdańskiego i Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu. Wstępne informacje wskazują, że listy gatunków będą długie...
Na mchach i porostach żyją różne stworzenia, np. niesporczaki. Dr hab. Łukasz Kaczmarek z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu wspólnie ze studentami dokładnie przepłukał część z przywiezionych przez nas zbiorów zielnikowych i wyłowił z nich kilkadziesiąt gatunków tych niezwykle odpornych zwierzątek. W efekcie lista gatunków niesporczaków znanych z Madagaskaru co najmniej się potroiła (ich oznaczanie wciąż trwa – w tym z wykorzystaniem hodowli oraz badań DNA). Jest wśród nich także kilka taksonów do tej pory zupełnie nieznanych. Zastanawiamy się, jakie nadać im nazwy. Jeden z pewnością otrzyma epitet gatunkowy wrightae – na cześć Patricii Wright, specjalistki od lemurów, która od dziesięcioleci bada i stara się chronić przyrodę Madagaskaru. To ona zorganizowała i prowadziła tę ekspedycję.
Patricia i jej współpracownicy – badacze lemurów – mieli tym razem nieco mniej szczęścia od nas. Podczas poprzedniej wyprawy zaobserwowali dwa gatunki lemurków (Cheirogaleus spp.), w tym jeden być może nowy dla nauki (lub znany, ale uważany za wymarły), a za pomocą fotopułapek nagrali lemury katta (Lemur catta), co jest pierwszą obserwacją tego raczej sucholubnego gatunku w lesie deszczowym. Znaleźli także ślady żerowania palczaka madagaskarskiego (Daubentonia madagascariensis), znanego też pod nazwą aj-aj. Mieli nadzieję, że tym razem uda się odłowić któreś z tych zwierząt lub przynajmniej znaleźć odchody, co umożliwiłoby przeprowadzenie badań genetycznych. Niestety – lemury skutecznie schowały się we mgle i mimo dwóch tygodni intensywnych poszukiwań nie udało się ich odnaleźć. Za to odłowiono kilka osobników mikruska (Microcebus sp.) – bardzo możliwe, że także z nieznanego do tej pory gatunku.
Nie sposób w stosunkowo krótkim artykule opisać, co udało się odnaleźć w tym niezwykłym lesie. Poza opisanymi wyżej gatunkami były tam przeróżne płazy i gady, niezwykłe ptaki (w tym gatunki związane z pierwotnymi lasami deszczowymi), kilka gatunków gryzoni... Oczywiście mnóstwo owadów (tylko jeden gatunek pijawek – za to bardzo dokuczliwy) i wielkie bogactwo roślin (np. różne storczyki czy drzewiaste paprocie). A także ślady bytności człowieka – od śladów wypasu bydła, przez tradycyjne groby we wspomnianej wyżej jaskini, po pozostałości po nielegalnie wyciętych kilka lat temu ogromnych palisandrach...
Niestety – na Madagaskarze od dawna nie ma już miejsc, w które nie dotarłby człowiek ze swoją działalnością. Jeśli chcemy zachować pozostałości tutejszych przyrodniczych skarbów, trzeba do ich ochrony przekonać społeczność lokalną. I taki cel przyświeca organizatorom tych badań z Centre ValBio. Chcieliby tu stworzyć rezerwat pod opieką mieszkańców pobliskich osad. Już kilka takich funkcjonuje na wyspie – jedne lepiej, inne gorzej. Im większe korzyści odnoszą sąsiednie wioski z obecności obszaru chronionego, tym mniejsza jest zwykle presja na silną eksploatację jego zasobów (wycinkę drzew, polowanie na zwierzęta). Takie korzyści mogą przynieść tylko turyści i – w mniejszej skali – naukowcy. Stąd pomysł utworzenia tu stacji badawczej, a w przyszłości być może także bazy turystycznej dla osób szczególnie zainteresowanych przyrodą. Najpierw jednak trzeba poznać główne walory tego obszaru, by mieć argumenty dla sponsorów oraz wiedzieć, jak i gdzie można planować szersze udostępnienie.
Głosy echolokacyjne myszogonków są tak niskie, że wielu ludzi jest w stanie usłyszeć je bez detektora |
Na jednej małej gałązce można znaleźć kilkanaście gatunków mszaków i porostów |
Wyprawę zorganizowano m.in. dzięki grantom Fundacji National Geographic oraz Rainforest Trust. Dzięki temu wsparciu można było pokryć nie tylko koszty samej ekspedycji (np. transport, wynegocjowane wsparcie dla sąsiedniej wioski i opłaty dla tragarzy), ale i przeloty na Madagaskar niektórych badaczy (w tym nasze). Uczestniczyliśmy w badaniach nieodpłatnie, jednak konieczne były dodatkowe zakupy, np. sprzętu i materiałów, ubezpieczenia, wiz... Kierując się doświadczeniami z naszej poprzedniej wyprawy badawczej do Kenii, poprosiliśmy o wsparcie miłośników przyrody za pośrednictwem internetowego serwisu finansowania społecznościowego OdpalProjekt.pl. Espedycję wsparły dziesiątki osób i kilka firm (patrz ramka). Dodatkowo niektórzy badacze i miłośnicy nietoperzy pożyczyli część niezbędnych urządzeń badawczych, co znacząco obniżyło koszty. Bardzo dziękujemy!
Mimo trudnych warunków pogodowych nasze wyniki są bardzo obiecujące: przy bardziej sprzyjającej aurze może być jeszcze więcej odkryć. Zostaliśmy więc zaproszeni do udziału w kolejnej ekspedycji do tego wciąż względnie dziewiczego lasu. Termin nie jest jeszcze znany.
Tekst i zdjęcia: Andrzej i Marta Kepelowie
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Udział badaczy z „Salamandry” w ekspedycji wsparli sponsorzy strategiczni:
- Animal Sound Labs Paweł Federowicz,
- Biuro Badań, Monitoringu i Ochrony Przyrody „EcoFalk” Michał Falkowski,
- Stowarzyszenie Ekologiczne EKO-UNIA
oraz liczni indywidualni darczyńcy: Ewa Bajwoluk, Magdalena Barczyk, Rafał Bartoszewski, Magdalena Bembista, Konrad Bidziński, Joanna Bogdanowicz, Małgorzata Brok, Anna Chmura, Arnold Cholewa, Piotr Chybowski, Adam Dobrowolski, Andrzej Dylik, Grzegorz Hebda, Leszek Hoffmann, Martyna Jankowska-Jarek, Dorota i Wojciech Juda, Łukasz Kaczmarek, Magdalena Kepel, Filip Kierzek, Bartosz Knapik, Małgorzata Kokot, Teresa Krynicka-Więckowska, Wojciech Krynicki, Dominik Kubicki, Wojciech Lisiecki, Milena Makuchowska, Ewa i Michał de Mezer, Tomasz Nakonieczny, Przemysław Nawrocki, Piotr Nieznański, Iwona Pawlak, Anna Płotka, Anna Popiołek, Joanna Raczyńska, Wiesława Raczyńska-Nawrocka, Aleksandra Rencz-Pasierb, Alain Rosolo, Rafał Ruta, Henryk Sienkiewicz, Hanna Skowrońska, Dorota Synowiecka, Marta Świtała, Marek Waligórski, Krzysztof Wawrowski, Jan Więckowski, Michał Więckowski, Janusz Wojciechowski, Michał Wojciechowski, Małgorzata Wójcik, Julia Złośnica i kilka osób anonimowych,
a także firmy: ALLFLEX Polska sp. z o.o., ECOTONE Goc, Iliszko, Meissner sp.j., KESTREL Jacek Betleja oraz sklep edredon.com.pl.
Bardzo dziękujemy!