Wiele dziko rosnących roślin dostarcza nam swoich owoców jako pożywienia. Niektóre z nich, ze względu na walory smakowe, zostały przez człowieka udomowione i są obecnie często spotykane w ogródkach albo na plantacjach. Szczególnie dużym powodzeniem cieszą się rośliny należące do rodzaju Rubus, liczącego ponad 400 gatunków i wchodzącego w skład rodziny różowatych (Rosaceae). Noszą one doskonale nam znane polskie nazwy: malina i jeżyna. Są to z reguły wieloletnie krzewy, a tylko wyjątkowo gatunki zielne.
Jak odróżnić malinę od jeżyny? Najprościej spróbować oderwać barwne owocki od jasnego dna kwiatowego. U dojrzałych malin odchodzą one bez trudu, natomiast u jeżyn są bardzo mocno przyrośnięte. Tym razem zajmiemy się roślinami z tej pierwszej grupy.
Malina moroszka
Fot. Andrzej Kepel
Na terenie Polski występują trzy gatunki malin. Najbardziej popularna jest malina właściwa (Rubus idaeus), kolczasty krzew rosnący dziko w lasach, zaroślach i na zrębach. Jej aromatyczne, czerwone owoce są znane każdemu. Jest to gatunek preferujący miejsca nasłonecznione i żyzne. Czasem występuje jako roślina pionierska.
Można u nas spotkać także dwa gatunki zielnych bylin: rozprzestrzenioną w całym kraju malinę kamionkę (R. saxatilis) oraz rosnącą na torfowiskach, dwupienną (czyli wytwarzającą oddzielnie rośliny męskie i żeńskie) malinę moroszkę (R. chamaemorus). Osiąga ona w Polsce południową granicę swojego zasięgu geograficznego. W niektórych źródłach jako rodzimą podaje się także malinę tekszlę (R. arcticus), której najbliższe stanowiska występują obecnie poza północno-zachodnimi rubieżami naszego kraju.
Najciekawszym z wymienionych gatunków jest malina moroszka, którą w Europie można dość licznie spotkać w Skandynawii, na północnych obszarach Wielkiej Brytanii i w Rosji. Za kołem podbiegunowym jej żółte, nieco cierpkie w smaku owoce podawane na gorąco stanowią wielki przysmak. Robi się z niej także różne przetwory lub spożywa na surowo. Dzięki sporej zawartości kwasu benzoesowego - naturalnego konserwantu - owoce moroszki można dość długo przechowywać w stanie świeżym. Niegdyś myśliwi w Arktyce stosowali je jako lekarstwo na szkorbut. Roślina ta wymaga do swojego rozwoju wilgotnego, najlepiej torfowego podłoża i dużej ilości światła. W Polsce uznaje się ją za relikt glacjalny, czyli gatunek będący pozostałością z czasów, gdy w okresie lodowcowym występowała u nas tundra. Można ją zobaczyć na Warmii i Mazurach, na Pomorzu oraz w Karkonoszach. Zasiedla tam torfowiska wysokie i bory bagienne, gdzie mikroklimat jest nieco ostrzejszy niż na otaczających terenach. W ten sposób moroszka, której raczej odpowiada zimniejszy klimat, znalazła możliwość wegetacji w naszych szerokościach geograficznych. Ponieważ jednak w Polsce torfowiska wysokie często są osuszane, roślinie tej grozi wyginięcie. Dlatego też została ona wpisana do „Polskiej Czerwonej Księgi Roślin” oraz objęta ochroną prawną.
Kwitnąca malina tekszla |
Przekwitnięty kwiat męski moroszki |
Zanim powstanie charakterystyczny, niezwykle aromatyczny owoc maliny, roślina musi zakwitnąć. Białe lub różowe, z reguły pięciopłatkowe, szeroko otwarte kwiaty zebrane są w dość luźny, groniasty kwiatostan. Przyciągają one zapylające je pszczoły, którym od maja do połowy lipca kwiaty dostarczają w zamian nektaru i pyłku. Z jednego hektara zwartych zarośli maliny właściwej, zwanych maliniakiem, można otrzymać od 50 do 120 kg jasnego miodu o wysokich walorach spożywczych.
Owoc złożony maliny zbudowany jest z pestkowców przytwierdzonych do wypukłego dna kwiatowego
Rys. Justyna Wiland-Szymańska
To, co z takim apetytem zjadamy, jest tak zwanym owocem zbiorowym typu pestkowcowego. Brzmi to dość skomplikowanie, ale przy dokładniejszych oględzinach okazuje się być raczej oczywiste. Owoc ów składa się z licznych owocków właściwych osłoniętych cienką skórką, czyli owocnią zewnętrzną. Pod nią kryje się to, na czym nam najbardziej zależy - miękki i smakowity miąższ zwany owocnią środkową. W samym środku każdej z tych soczystych kulek tkwi twarda pestka, czyli owocnia wewnętrzna zawierająca nasienie. To właśnie z jej powodu owocki te nazywamy pestkowcami. Wiele takich pestkowców, sczepionych ze sobą drobnymi włoskami, wyrasta na mocno wypukłym dnie kwiatowym. Ze względu na doskonałe walory smakowe i zapachowe owoce te są chętnie zjadane nie tylko przez ludzi, ale i przez rozmaite zwierzęta, które przyciąga zarówno jaskrawy kolor jak i silna woń maliny. Owocnie: zewnętrzna i środkowa trawione są w przewodzie pokarmowym, natomiast tak naprawdę najważniejsza część owocu, czyli pestka, przechodzi przez niego z reguły nietknięta i dzięki migracji zwierzęcia może być przeniesiona na dużą odległość od rośliny macierzystej. Taki sposób rozsiewania nasion (diaspor) roślinnych nazywamy endozoochorią.
Czerwony owoc maliny moroszki jest jeszcze niejadalny. Gdy dojrzeje - zrobi się żółty. |
Rosnące na zboczu moroszki wyglądają bardzo apetycznie |
Gdy następnym razem sięgniemy w piwnicy po kolejny słoik malinowego soku lub konfitur, wspomnijmy, że oprócz maliny zwyczajnej, z której jest on zapewne zrobiony, występują jeszcze w Polsce inne gatunki dziko rosnących malin - np. niepozorna moroszka, której środowisko ulega zniszczeniu, a bez której o ile uboższa byłaby nasza ojczysta flora.
Justyna Wiland-Szymańska
Droga „Salamandro”!
Trzcinniczek - mieszkaniec trzcinowisk
Fot. Ryszard Sąsiadek
Jestem uczennicą pierwszej klasy liceum ogólnokształcącego. Już od dawna interesuję się biologią, a w szczególności ornitologią. Bardzo podoba mi się Wasza działalność (zwłaszcza projekt „Ptaki a linie energetyczne”) i Wasz Biuletyn (szkoda, że nie wszystkie zdjęcia są barwne.)
Zainteresował mnie artykuł pt. „Użyteczne nieużytki” (Biuletyn 1/1997) i postanowiłam zwrócić się do Was z prośbą o pomoc. Chciałabym doprowadzić do objęcia ochroną w formie użytku ekologicznego jeziora Pruchnica, leżącego we wsi Łęki Szlacheckie, w woj. piotrkowskim, k. Ręczyna. Jest to spory zbiornik wodny o powierzchni ok. 40/1000 m. Jezioro to jest bardzo płytkie (największa głębokość to ok. 2 m.). Jego brzegi porośnięte są przez pałkę, trzcinę, turzycę itp. Również dno porasta bujna roślinność wodna. Wokół jeziora i w jego toni występuje wiele gatunków zwierząt. Szczególnie bogata jest awifauna. Co roku gniazdują tu łyski, kurki wodne, wodniki, perkozki, krzyżówki, cyranki, cyraneczki, głowienki, rokitniczki, trzciniaki, trzcinniczki, potrzosy, a z ptaków drapieżnych - błotniak stawowy. W ubiegłych latach gniazdował również łabędź niemy i perkoz dwuczuby, jednak od dwóch lat nie pojawiają się one na Pruchnicy. W tym roku przybył nowy gatunek gniazdowy - perkoz rdzawoszyi. Jezioro jest cennym obiektem podczas wędrówek ptaków, ponieważ jest jedynym zbiornikiem wodnym w okolicy. W październiku 1996 roku zaobserwowałam bąki (3 osobniki), cyranki (ok. 50 - 54 os.), płaskonosy (8 os.), błotniaki zbożowe (4 os.), gągoły (10 os.), chełmiatki (2 os.), kszyki (3 os.) i kulika wielkiego (1 os.). W okresie wiosennych przelotów zanotowałam czaple siwe, bociany czarne, mewy śmieszki i żurawie. Ponadto w najbliższym sąsiedztwie bytuje wiele innych gatunków jak czajki, krwawodzioby, rycyki, dudki, słowiki szare itd.
Fauny ssaków nie mam tak dobrze rozpoznanej, lecz z całą pewnością występują tu: tchórz, gronostaj, piżmak, karczownik, rzęsorek rzeczek, ryjówki (mała i aksamitna) i jeż. Inne żyjące tu ssaki są bardziej związane z pobliskimi łąkami czy lasami, niż z samym jeziorem.
Ten ciekawy zbiornik wodny jest jednocześnie cennym miejscem rozrodu dla licznych gatunków płazów Godują tu traszki zwyczajne, kumaki nizinne, ropuchy szare, rzekotki drzewne, żaby (trawna, moczarowa, wodna i jeziorkowa) oraz być może inne, nie zaobserwowane przeze mnie gatunki. Na powierzchni jeziora często można zaobserwować polującego zaskrońca, a w pobliżu brzegów żyją jaszczurki - zwinka i żyworodna
Zarówno jezioro jak i okolice brzegów stanowią oczywiście miejsce bytowania licznych bezkręgowców: ślimaków (np. zatoczek pospolity, błotniarka stawowa), ważek (np. łątka dzieweczka), chrząszczy (np. pływak żółtobrzeżek) i wielu innych.
Wokół jeziora występują też różnorodne, bogate w gatunki zbiorowiska roślinne Spośród ciekawszych gatunków warto zwrócić uwagę choćby na chronione bagno zwyczajne.
Czy liczne walory przyrodnicze jeziora Pruchnica zasługują na ochronę?
Fot. Archiwum
Pruchnica nie jest wykorzystywana przez ludzi. Ze względu na płytką wodę i zamulone, porośnięte roślinami dno, nie ma tu kąpieliska. Nikt także nie łowi w niej ryb. Obiekt ten wykorzystują jedynie myśliwi. 8 sierpnia rozpoczął się sezon łowiecki na kaczki krzyżówki, a już dwa dni później urządzono polowanie. Myśliwych było 5 i jeszcze jedna osoba z psem. Jak się później dowiedziałam, padło ponad 50 strzałów Po wyjeździe myśliwych, na pełnym do tej pory ptasich głosów jeziorze zapanowała cisza. Tegoroczne polowanie jest jednak niczym w porównaniu do rzezi urządzonej rok temu przez skandynawskich myśliwych. Pod lufy poszły wówczas nawet perkozki, a w krzakach nad jeziorem znalazłam postrzelonego młodego bąka! Do tej pory zostało mi jeszcze kilkanaście jego piór i kości (czaszka znajduje się obecnie w ośrodku dla niewidomych dzieci w Laskach). Najgorsza jest bezsilność - nic z tym nie można zrobić, gdyż myśliwi mają zezwolenie.
Od dawna okoliczni mieszkańcy planują osuszenie jeziora, gdyż podczas wiosennych roztopów zalewa ono sąsiednie łąki. Stanowi też miejsce wylęgu wielkiej liczby komarów, a gniazdujące tu błotniaki stawowe oskarżane są o wyrządzanie szkód wśród drobiu. Na rok 1998 lub 1999 planuje się zasypanie jeziorka i poprowadzenie tędy wodociągów i szosy.
Jak widać, Pruchnica i występujące tu zwierzęta i rośliny są poważnie zagrożone. Proszę więc o możliwie szybkie udzielenie pomocy w tej sprawie. Gdyby udało się utworzyć użytek ekologiczny obejmujący jezioro i jego najbliższą okolicę, byłabym bardzo szczęśliwa.
Joanna Bielas
Jesteśmy pod wrażeniem szczegółowości i jakości inwentaryzacji przyrodniczej wykonanej przez Joasię. Oczywiście przede wszystkim zaciekawiły nas walory opisanego obiektu. Wszystko wskazuje na to, że istnieje aż nadto powodów, żeby utworzyć na Pruchnicy użytek ekologiczny. Obecnie jesteśmy w kontakcie z autorką listu. Zamierzamy wkrótce odwiedzić jezioro i przeprowadzić wstępne rozmowy z władzami gminy. Są to pierwsze kroki w celu objęcia tego terenu ochroną.
Andrzej Kepel
Myśląc o atrakcyjnym spędzaniu wakacji marzymy zwykle o najdalszych zakątkach Polski czy Europy. Nie zdajemy sobie nawet sprawy jak przyjemnie można spędzić tydzień w Jeziorach, zaledwie 20 km. od Poznania, w centrum Wielkopolskiego Parku Narodowego. Właśnie tam co roku odbywa się obóz chiropterologiczny („nietoperzowy”) organizowany przez „Salamandrę”. Tego lata miałem ogromną przyjemność być jego uczestnikiem. Było nas zaledwie siedmioro, w tym pięcioro to tak jak ja, chiropterolodzy - kompletni amatorzy. Oczywiście byli też Basia i Radek z „Salamandry”, którzy znakomicie orientowali się w tamtejszym terenie i zwyczajach nietoperzy. Było to ważne, ponieważ obserwacje tej grupy zwierząt w sezonie ich aktywności nie są wcale łatwe. Nasze badania miały stwierdzić w jakim stopniu nietoperze zajmują budki rozwieszone dla nich w poprzednich latach na drzewach WPN-u. Tym zajmowaliśmy się w dzień. Najciekawszą część programu kryła jednak noc. Po kolacji, zaopatrzeni w kanapki, napoje i ogromne ilości czekolady wyruszaliśmy na nocne łowy. Długo wybieraliśmy miejsce rozwieszenia specjalnej siatki.
|
|
Odłowy w sieci to jedna z metod badania nietoperzy |
W dzień sprawdzaliśmy budki dla nietoperzy |
Pomagał nam przy tym detektor ultrasoniczny, przekształcający sygnały nietoperzy w dźwięki słyszalne dla ludzi. Czekając na nietoperze prowadziliśmy wesołe rozmowy, sukcesywnie zmniejszając zapasy żywności. Do ciepłych śpiworów wsuwaliśmy się dopiero o świcie, jednak przestawienie się na tryb życia gacków dawało efekty. W ciągu zaledwie tygodnia, podczas dziennych i nocnych wypadów udało nam się złapać aż siedem gatunków nietoperzy (nocek duży, nocek rudy, nocek wąsatek, mopek, karlik większy, mroczek późny, borowiec wielki). Każdego złapanego delikwenta dokładnie oglądaliśmy, określając jego gatunek, następnie pozbawialiśmy go pasożytów i przywracaliśmy naturze. Wyczesane z futerka nietoperzy insekty i roztocza trafiały do butelek z alkoholem (skażonym). W przyszłości i one będą stanowiły obiekt badań naukowych. Poza nietoperzami, wokół których koncentrowało się nasze życie, las dostarczał nam jeszcze wielu innych atrakcji. Bywało, że w budkach znajdowaliśmy gniazda os albo szerszeni, a także ptaków. Zdarzało się, że musieliśmy wchodzić na drzewa, po których maszerowały tabuny mrówek. Nie zapomnę też, jak brałem nogi za pas, słysząc nerwowe chrząkanie dzika.
Kiedy teraz wlokę się tramwajami przez zatłoczone miasto, z tęsknotą wspominam szumiący las, wspólnie gotowane i jedzone obiady, drabinę wiezioną na rowerze, mleko prosto od krowy i maliny zrywane w lesie. Wtedy zawsze pocieszam się myślą, że już za kilka miesięcy wrócę do Jezior, na kolejny obóz chiropterologiczny.
Jakub Kowalczyk
członek Szkolnego Koła PTOP „Salamandra”
przy XVII LO w Poznaniu
W słoneczny, majowy poranek wyruszamy w znajomym mi z ubiegłego roku kierunku. Razem z Magdą (redaktorką naczelną Biuletynu oraz kierownikiem naszego programu „Szkolne Ostoje Przyrody” w jednej osobie) mam bowiem znów odwiedzić przyjazną „Salamandrze” Holandię. (W sierpniu 1996 uczestniczyliśmy w VII Konferencji Chiropterologicznej w Veldhoven, a na przełomie września i października brałam udział w szkoleniu organizowanym przez Milieukontakt w Amersfort). Tym razem jedziemy spotkać się z kilkoma organizacjami ekologicznymi w Północnej Brabancji (Holandia) oraz Brandenburgii (Niemcy). Razem z nami, pełni zapału, chociaż nieco zaniepokojeni nadciągającym upałem, w samochodzie „moszczą” się znajomi z Fundacji Biblioteka Ekologiczna oraz Polskiego Klubu Ekologicznego. Całą tę sześcioosobową, poznańsko-ekologiczno-organizacyjną reprezentację wiezie kierowca Wydziału Ochrony Środowiska Urzędu Wojewódzkiego w Poznaniu (instytucja ta, w ramach programu ENVED, finansuje nasz wyjazd).
Główny budynek organizacji „De Kleine Aarde” - tutaj nocowaliśmy
Fot. Ewa Olejnik
Jest niedziela, więc trasę Poznań - Boxtel pokonujemy z rekordową prędkością i zajeżdżamy w samą porę na przepyszną, wegetariańską kolację. Pierwszym celem naszego pobytu jest ośrodek o „egzotycznej” nazwie - „De Kleine Aarde” (po polsku „Mała Ziemia”).
Poniedziałek to holenderskie święto - Whitsun, swój pobyt rozpoczynamy więc wizytą w Amsterdamie. Jestem tu już po raz trzeci, ale ciągle nie mogę się napatrzyć na urocze, czasami aż do granic równowagi wykrzywione domki nad kanałami. Tęsknie wzdychając zaglądam przez witryny do nastrojowych galerii, sklepików i kafejek. Nie udaje nam się oczywiście uniknąć „zawodowego zboczenia” i powstrzymać przed odwiedzeniem zoo w Amsterdamie. Wieczorem - obowiązkowa wizyta w dzielnicy czerwonych latarni. Po podejrzeniu paru tamtejszych scenek rodzajowych, syci wrażeń, zmęczeni majowym upałem oraz całodziennym „tuptaniem” udajemy się na spoczynek do Boxtel.
Nazajutrz, w trakcie zapoznawania nas z działalnością goszczącej nas organizacji wyjaśnia się znaczenie nazwy „Mała Ziemia”. Głównym celem prowadzonego przez nią ośrodka jest bowiem promowanie zasady zrównoważonego rozwoju oraz przyjaznego środowisku stylu życia. Co to oznacza w praktyce? Członkowie organizacji starają się być samowystarczalni i wykorzystywać maksymalnie to, co mają „na swoim podwórku”. Mieszkańcy ośrodka jedzą więc np. warzywa i owoce pochodzące z własnej uprawy, a wyprodukowane odpadki organiczne lądują w kompostowniku. Posiadają też „ekologiczną” toaletę, której „produkty” wykorzystywane są po stosownym czasie do nawożenia ogrodu. Segregacji podlegają oczywiście również wszelkie śmieci. Przyjazne dla środowiska jest także pozyskiwanie i wykorzystanie energii. Na dachu głównego domu umieszczone zostały baterie słoneczne, które przy sprzyjającej pogodzie zaopatrują w elektryczność i ciepło cały budynek. Organizacja powstała 25 lat temu i nastawiona jest głównie na edukację. Oprócz rolnictwa ekologicznego i recyklingu promuje także ograniczenie transportu samochodowego (w upstrzonej ścieżkami rowerowymi Holandii jest to nawet realne). Wydaje sporo książek i czasopism, sprzedaje „ekologiczną żywność”, organizuje kursy przygotowywania jedzenia wegetariańskiego, zapoznaje ze swymi działaniami wycieczki. Zdobyte w ten sposób pieniądze tworzą aż 70% budżetu ośrodka!
Bliskie spotkanie z lamą podczas safari w Beekse Bergen
Fot. Ewa Olejnik
Nieopodal Boxtel znajduje się niezwykle interesujące miejsce dla wszystkich, których ciekawi przyroda. Okazuje się, iż w Holandii można wybrać się na... safari! Ponieważ wszyscy jednomyślnie pałamy chęcią zbliżenia się do „wildlife-u”, udaje nam się wykroić trochę wolnego czasu i dosłownie na ostatnią chwilę wpadamy, a raczej wjeżdżamy do tego niezwykłego zoo, którego pełna nazwa brzmi: Safari Beekse Bergen. Zafascynowani, dosłownie ocieramy się samochodem o walczące zajadle kangury i oddające się miłosnym igraszkom lwy. Co pewien czas ktoś z nas nie może się powstrzymać i gramoląc się przez znoszącego to z iście stoickim spokojem kierowcę, wystawia swój obiektyw przez uchylone nieregulaminowo okno, aby uwiecznić na kliszy jakiegoś stwora.
Następnego dnia wcześnie rano jedziemy do oddalonego o 20 km Tilburga, aby porozmawiać z przedstawicielką dużej organizacji - Brabantse Milieu Federatie (BMF) zajmującej się przede wszystkim edukacją. W tym samym budynku co ich siedziba mieści się ponadto muzeum przyrodnicze oraz centrum edukacji ekologicznej. Muzeum różni się nieco od tych, które przyzwyczailiśmy się oglądać w naszym kraju - nastawione na aktywne poznawanie procesów rządzących światem przyrody stara się oddziaływać na wyobraźnię zwiedzających. Jest więc w nim pełno plastycznych schematów, gier czy pokazów filmów dotyczących przyrody i działań związanych z ochroną środowiska. Wszyscy zatrzymujemy się przed schematem oczyszczalni ścieków. Naszą uwagę przykuwa przede wszystkim jego pierwszy element - prześmieszny, pokaźnych rozmiarów kolorowy człowieczek siedzący wygodnie na tronie w malowniczym wychodku. Pospiesznie zapoznajemy się z resztą ekspozycji oraz z biblioteką i księgarnią w centrum edukacji i wskakujemy do samochodu, który zawozi nas do Arnhem. Tutaj zwiedzamy następny ośrodek nastawiony na edukację związaną z przyrodą i ochroną środowiska, jak również dziedzictwem kulturowym najbliższej okolicy. Ciekawostkę obiektu stanowi stary wodny młyn, stąd też bierze się jego nazwa - „De Watermolen”.
Jedna z tablic dydaktycznych w dolinie Odry
Fot. Ewa Olejnik
I znów okazuje się, iż jesteśmy o przysłowiowy „rzut beretem” od kolejnej zoologicznej atrakcji - Burgers' Zoo, mającego w swoim posiadaniu... las tropikalny i pustynię. Mimo zmęczenia i głodu postanawiamy nie przepuścić takiej egzotycznej okazji i po chwili spacerujemy wśród egzotycznych roślin oddychając powietrzem o niemal 100% wilgotności. Pod nogami, nie zwracając wcale uwagi na nasze oczarowane miny, plączą się nam bajecznie kolorowe ptaki, a nad głowami przelatują ogromne owocożerne nietoperze - rudawki. Podglądamy śpiące aligatory i pływające w stawie zabawne syreny. Wszystko to przy akompaniamencie szumu „prawdziwego” wodospadu oraz dźwięków wydawanych przez niezidentyfikowanych mieszkańców dżungli. Spoceni (nie wiadomo - bardziej z powodu klimatu czy z emocji) przenosimy się w świat pustynny. Tutaj również nie brak interesujących zwierząt i roślin. Ale czas nagli - musimy wracać.
Następny dzień to mordercza próba pokonania trasy Boxtel - Poczdam w ciągu 8 godzin. Niestety - ciągnący się przez wiele kilometrów korek udaremnia nam próbę stawienia się na czas w Ministerstwie Ochrony Środowiska Brandenburgii. Udaje się nam jednak porozmawiać z przedstawicielami tej instytucji na temat ich współpracy z organizacjami pozarządowymi. Szkoda, że na naszą wyprawę nie wybrali się też przedstawiciele polskich władz. Może przekonaliby się, że współpraca ze społecznym ruchem ekologicznym może przynosić korzyści dla wszystkich stron. Zaopatrzeni w liczne materiały i adresy udajemy się do Briesen koło Frankfurtu. Tutaj gości nas organizacja o zachęcającej dla „Salamandry” nazwie - „Die Naturfreunde”, czyli „Przyjaciele Przyrody”. Okazuje się jednak, że jest to odpowiednik naszego PTTK - z „Salamandrą” więc łączy tę organizację jedynie uprawianie turystyki połączonej z edukacją na temat przyrody (tzw. turystyki ekologicznej). Zostajemy przyjęci ze swojską gościnnością. Po krótkiej rozmowie udajemy się na zasłużony odpoczynek, a nazajutrz odwiedzamy dwa miejsca - „Oderberge Lebus” i Wulkow. „Oderberge Lebus” to ośrodek szkoleniowy położony malowniczo w dolinie Odry. Nareszcie jakiś spacer na świeżym powietrzu! Przechadzamy się po wyposażonej w ładnie wykonane tablice dydaktyczne ścieżce przyrodniczej i wymieniamy doświadczenia w tego typu działaniach (patrz Rezerwat „Meteoryt Morasko”). Ośrodek prowadzi odpłatnie kursy z zakresu ochrony przyrody i środowiska, przede wszystkim dla nauczycieli. Robię zdjęcia tablic, prezentujących roczny cykl życiowy naszych starych znajomych - nietoperzy, typy gniazd ptaków i innych plansz. Warto podglądać dobre wzory. Po obejrzeniu filmu dokumentującego historię powstania i działalność „Oderberge Lebus”, żegnamy gościnnych gospodarzy i udajemy się do Wulkow.
Przypominająca latający spodek „ekologiczna” budowla w Wulkow
Fot. Ewa Olejnik
Kiedy tam przyjeżdżamy mamy przez chwilę wrażenie, iż jesteśmy oto świadkami lądowania UFO. Taki bowiem właśnie ufologiczno-spodkowaty wygląd ma siedziba organizacji - dom o nazwie „Domespace”. Jego kopulasty kształt zapewnia maksymalne wykorzystanie energii. Budynek zbudowany został wyłącznie z drewna. Ogrzewa go energia geotermalna (pochodząca z ciepła wnętrza ziemi) oraz znajdująca się pomiędzy dwoma ścianami izolacyjna warstwa korka.
Stowarzyszenie założone zostało przez ok. 150 mieszkańców Wulkow i okolic. Jego członkowie, starając się wprowadzać w życie różne działania przyjazne dla środowiska, stworzyli niezwykłą, ekologiczną wioskę. Na położonym w centrum miejscowości spichlerzu zainstalowano baterie słoneczne a 24 budynki ogrzewane są ze spalania odpadów drzewnych. Na terenie wioski działa ponadto przedszkole, w którym maluchy uczy się proekologicznej postawy wobec środowiska, wychodząc z założenia, iż poprzez dzieci najlepiej oddziałuje się na dorosłych rodziców. Następnego dnia w spichlerzu ma się odbyć jarmark, podczas którego mieszkańcy będą prezentować i sprzedawać swoje wyroby - produkty spożywcze, naczynia, serwety, maskotki, a nawet ekologiczną... lodówkę. Żałujemy, że wtedy już nas tu nie będzie. Pełni uznania dla przedsiębiorczych Wulkowiczów (Wulkowiczan?) udajemy się z powrotem do Briesen, na spotkanie z przedstawicielami paru organizacji niemieckich. Zapoznajemy się m.in. ze specyfiką Biura działającego przy Ministerstwie w Poczdamie, składającego się z przedstawicieli 6 najważniejszych organizacji w Brandenburgii. To dla nas novum. Dowiadujemy się, iż Ministerstwo ma obowiązek konsultowania z Biurem wszelkich działań mogących mieć niekorzystny wpływ na środowisko (i znów żałujemy, że nie ma z nami przedstawicieli polskich władz różnych szczebli). Wszyscy wychodzą ze spotkania z przeświadczeniem, iż wiele dowiedzieli się o swoich sąsiadach.
Nazajutrz odwiedzamy jeszcze tylko lasy komunalne Frankfurtu (również wyposażone w tablice dydaktyczne, jak również obrazowy przekrój glebowy) i... kierunek Poznań.
Wracamy zmęczeni, ale zadowoleni i pełni pomysłów. Cieszymy się też, że mieliśmy sposobność przedstawić nasze organizacje tak licznym potencjalnym partnerom. Może kiedyś zrobimy coś razem? Wyjazd miał poza tym dodatkowy walor - umożliwił nam wszystkim lepsze wzajemne poznanie.
Ewa Olejnik
W dniach 15 - 25 lipca 1997 roku na terenie trzech parków krajobrazowych otaczających Gdańsk, jak każdego lata, Studenckie Koło Chiropterologiczne PTOP „Salamandra” zorganizowało obóz naukowy. Miał on na celu kontynuację prowadzonych przez nas od 1992 r. badań nad nietoperzami tego terenu. Była to także okazja do zaznajomienia nowych członków naszego Koła z metodami badań tych zwierząt i wykorzystywanym do tego sprzętem, a także do doskonalenia umiejętności rozpoznawania gatunków nietoperzy w praktyce. Staraliśmy się również uczulić uczestników obozu na zagrożenia i zapoznać ze sposobami ochrony tej grupy zwierząt.
Parki Krajobrazowe Trójmiejski i Kaszubski obejmują porośnięte przez lasy mieszane wzgórza morenowe o wysokości względnej przekraczającej 100 metrów. Rozdzielają je głębokie doliny, na dnie których niebieszczą się liczne strumienie i stawy.
W obozie uczestniczyli studenci Uniwersytetu Gdańskiego oraz nasi goście z uczelni olsztyńskich (których gorąco pozdrawiamy) - razem 15 osób. Aby stwierdzić, jakie nietoperze występują w badanych Parkach, prowadziliśmy odłowy przy użyciu sieci oraz analizowaliśmy charakterystykę lotu i wysyłane przez obserwowane nietoperze ultradźwięki, a za dnia kontrolowaliśmy budki i zabudowania.
Uzyskane wyniki wskazują na stosunkowo małe różnice w składzie gatunkowym nietoperzy pomiędzy poszczególnymi stanowiskami. W trakcie obozu udało się nam stwierdzić występowanie borowca wielkiego, mroczka późnego, gacka brunatnego, obu gatunków karlika oraz nocka rudego. W poprzednich latach notowaliśmy tu także nocka wąsatka i nocka dużego, a w trakcie zimowej hibernacji również nocka Natterera oraz mopka. Podstawowym wnioskiem z naszych badań jest istnienie szczególnej potrzeby ochrony występujących na tym obszarze starych drzewostanów i małych zbiorników wodnych - stanowiących miejsca ukrycia i żerowania nietoperzy.
Pozdrawiamy serdecznie wszystkich „nietoperzowców” i dziękujemy Zarządowi PTOP „Salamandra” za wsparcie finansowe naszych badań!!!
Agnieszka Przesmycka