Polskie Towarzystwo Ochrony Przyrody „Salamandra”
 

Skąd się wzięły bobry w Wielkopolsce?

Bóbr to gatunek dziś tak powszechny, że trudno sobie nawet wyobrazić, iż jeszcze w latach 70. ubiegłego wieku był rzadkością na terenie Wielkopolski. Wcześniej, aż przez 700 lat, w ogóle tutaj nie występował. Obecnie, dzięki programowi wsiedleń rodzin bobrowych pochodzących ze wschodu naszego kraju bobry spotkać można właściwie wszędzie, nawet w obrębie miasta Poznania, gdzie żyje blisko 40 rodzin.

Utrzymujące się przez dłuższy czas niskie temperatury (poniżej -30) spowodowały, że bobrom „wyrosła” na sierści lodowa biżuteria, znacznie utrudniająca poruszanie się i normalne funkcjonowanie

Utrzymujące się przez dłuższy czas niskie temperatury (poniżej -30) spowodowały, że bobrom „wyrosła” na sierści lodowa biżuteria, znacznie utrudniająca poruszanie się i normalne funkcjonowanie
Fot. Łukasz Łukasik

To królewskie niegdyś zwierzę, choć objęte ochroną już w XI wieku na mocy książęcych zarządzeń, zostało wytępione na futra, mięso i castoreum (wydzielinę gruczołów strojowych*, używaną dawniej jako lek, przyprawa do potraw i utrwalacz do perfum). Z bobrowego futra robiono kapelusze, siekacze stanowiły materiał do wyrobów galanteryjnych, sadłem smarowano rany, a mięso pochodzące z ogona (zwanego pluskiem) było prawdziwym przysmakiem (zawiera dużo tłuszczu). Dodatkowo, pokryty łuskami ogon bobra stanowił rozgrzeszenie dla jedzących jego mięso w czasie postu. Było ono bowiem stawiane na równi z rybim.

W XI wieku, kiedy bobry objęto ochroną, powstało równocześnie stanowisko tzw. bobrownika, którego zadaniem było nadzorowanie terenów zamieszkanych przez te zwierzęta, dokarmianie rodzin bobrowych zimą, walka z kłusownikami oraz prowadzenie selekcji w kierunku czarnego koloru futra (które było bardziej pożądane niż futro brązowe). Pomimo ochrony liczebność bobrów, począwszy od XIV wieku, stale się zmniejszała, na co wpływ miała w głównej mierze intensywna eksploatacja łowiecka. W 1919 roku bóbr został wpisany na listę gatunków chronionych. W okresie międzywojennym prowadzono inwentaryzację stanowisk bobrowych, walkę z kłusownikami oraz propagowano ideę ochrony tego gatunku.

O bobrze słów kilka...

Bóbr (Castor fiber) to największy gryzoń Eurazji. Krępe ciało ułatwia mu pływanie i nurkowanie (może wytrzymać pod wodą do 15 minut), przednie kończyny ma bardzo chwytne, tylne zaś mocne i spięte błoną pływną. Spłaszczony ogon służy jako ster i napęd oraz magazyn tłuszczu, a na lądzie stanowi przeciwwagę dla reszty ciała. Charakterystyczne klaśnięcie ogonem o wodę (stąd jego nazwa – plusk lub kielnia) jest sygnałem ostrzegawczym. Stosunek masy mózgu do masy ciała u bobrów jest najwyższy wśród gryzoni.

Po II wojnie światowej w Polsce znanych było już tylko kilka niewielkich populacji bobrów – na rzece Marysze, Czarnej Hańczy i Pasłęce. Konieczne stało się więc wprowadzenie programu wsiedleń rodzin bobrowych – od 1975 roku takimi wsiedleniami na Pojezierzu Mazurskim i w dorzeczu Wisły zajmował się Zakład Doświadczalny Polskiej Akademii Nauk w Popielnie, na zachodzie kraju zaś Instytut Zoologii Stosowanej Akademii Rolniczej w Poznaniu, pod kierownictwem prof. dr. hab. Ryszarda Graczyka. Zespół prof. Graczyka opracował własne metody wsiedleń bobrów. Początkowo do reintrodukcji wykorzystano stado bobrów pochodzących z PAN Popielno oraz z Fermy Zwierząt Futerkowych w Wiartlu, a także osobniki dzikie, pochodzące z odłowów w Puszczy Augustowskiej i na Pojezierzu Suwalskim. Program polegał na wsiedlaniu na określonym terenie młodych rodzin bobrowych (około dwu- trzyletnich, samodzielnych już zwierząt), w odpowiedniej odległości od siebie. Taka rodzina była wpuszczana początkowo do zagrody aklimatyzacyjnej zbudowanej z drewnianych pali wbitych w ziemię i zatopionych w wodzie. Bobry miały w takiej zagrodzie wybudowane prowizoryczne schronienia i pozostawały tam tak długo, dopóki się z niej nie wygryzły lub nie podkopały – chodziło o to, aby zmniejszyć stres zwierząt i przyzwyczaić je do nowego otoczenia, by w przyszłości osiedliły się w pobliżu miejsca wsiedlenia.

Podczas pływania nos, oczy i uszy pozostają w jednej płaszczyźnie i utrzymywane są dzięki temu ponad powierzchnią wody

Podczas pływania nos, oczy i uszy pozostają w jednej płaszczyźnie i utrzymywane są dzięki temu ponad powierzchnią wody
Fot. Jacek Więckowski

W ramach programu nie tworzono specjalnych miejsc ochronnych dla bobrów (jak np. rezerwaty przyrody) i nie wprowadzano żadnych ograniczeń w ruchu turystycznym na danym terenie. Bobry są zwierzętami szybko przystosowującymi się do zmieniających się warunków i łatwo poddają się synantropizacji, chodziło więc o to, aby proces ich powrotu do środowiska przebiegał jak najbardziej naturalnie. Nie prowadzono również zimowego dokarmiania przesiedlonych bobrów, gdyż gatunek ten dostosowuje środowisko do swoich potrzeb i w miejscu osiedlenia jest samowystarczalny. W latach 1974–1982 zespół prof. Graczyka poczynając od czterech, dokonał w zlewniach Warty i Noteci do 24 wsiedleń rodzin bobrowych, pochodzących z odłowów prowadzonych na Białostocczyźnie i Suwalszczyźnie. Do roku 1982 powstało 70 nowych stanowisk zamieszkiwanych przez około 280 osobników. W 1985 roku pierwsze bobry pojawiły się w Poznaniu, przy wysypisku odpadów. W kolejnych latach Instytut Zoologii dokonywał kolejnych wsiedleń, m.in. w byłych województwach: zielonogórskim, wrocławskim, leszczyńskim, słupskim, bydgoskim, pilskim i poznańskim. W połowie lat 90. XX wieku bobry zamieszkiwały już cały bieg rzeki Warty, a do roku 2004 w ramach programu restytucji, czyli przywrócenia bobra w Wielkopolsce, zespół prof. Graczyka przesiedlił z północno-wschodniej Polski na teren Polski Zachodniej około tysiąca osobników.

Palce tylnych masywnych łap bobrów połączone są błoną pływną i wraz z ogonem stanowią swoisty napęd w wodzie. Na lądzie pierwszeństwo przejmują dużo drobniejsze, ale za to sprawniejsze kończyny przednie

Palce tylnych masywnych łap bobrów połączone są błoną pływną i wraz z ogonem stanowią swoisty napęd w wodzie. Na lądzie pierwszeństwo przejmują dużo drobniejsze, ale za to sprawniejsze kończyny przednie
Fot. Jacek Więckowski

Zapewne teraz część Czytelników krzyknie – „to już wiem, skąd się u nas wzięły te szkodniki!”, choć zakładam, że Czytelnik SALAMANDRY to miłośnik przyrody, a przyroda nie zna pojęcia „szkodnik”. Bobry to zwierzęta wywołujące skrajne emocje – można się nimi zachwycać lub ich nienawidzić. Pod wieloma względami są podobne do nas, ludzi: jak my żyją w rodzinach, oboje rodzice opiekują się potomstwem, wspólnie dbają o bezpieczeństwo (budują żeremia i tamy, kopią nory) i robią zapasy na zimę. Są zwierzętami inteligentnymi, przekształcają środowisko na własne potrzeby, a ich zdolności inżynierskie są wręcz zaskakujące. Na terenach, gdzie brzegi są wysokie, bobry nie budują żeremi – kopią nory – oszczędzając w ten sposób energię i czas (to kolejne podobieństwo między nami). Budują system tam, a każda z nich jest codziennie sprawdzana i w razie potrzeby naprawiana – stały, wysoki poziom wody ułatwia transport drewna, robienie zapasów na zimę, a przede wszystkim pod wodą ukryte są wejścia do nor i żeremi.

Młode bobry pokryte są gęstym i miękkim futerkiem. W pierwszym miesiącu życia śpią w nocy, a w dzień baraszkują

Młode bobry pokryte są gęstym i miękkim futerkiem. W pierwszym miesiącu życia śpią w nocy, a w dzień baraszkują
Fot. Jacek Więckowski

Bobry są roślinożerne, żywią się około 300 gatunkami roślin, a ich przysmakiem są topole, wierzby, brzozy i leszczyny, choć nie gardzą też gatunkami iglastymi – zjadają je chętnie, zwłaszcza po zimie. Przez swoje preferencje pokarmowe bobry przekształcają środowisko: ścinając drzewa, umożliwiają dostęp do światła gatunkom roślin do tej pory ukrytym w cieniu, dzięki budowaniu tam podnosi się poziom wód gruntowych (co ma ogromne znaczenie zwłaszcza na terenach ulegających stepowieniu jak Wielkopolska), woda przepływająca przez system tam ulega natlenieniu oraz oczyszczeniu, gromadzone są osady, zmniejsza się prędkość prądu w cieku, a powstałe w wyniku zalania zbiorniki spłaszczają szczyt fali powodziowej. Wbrew obiegowej opinii, że bobry przyczyniają się do powodzi, to właśnie dzięki budowanym przez nie tamom i zbiornikom fala powodziowa rozchodzi się wolniej, powodując mniejsze zniszczenia. W miejscu zamieszkałym przez bobry zmienia się linia brzegowa, zmniejsza się erozja gleby, pojawiają się nowe gatunki roślin i zwierząt: poczynając od bezkręgowców, które są pokarmem dla ryb, poprzez płazy i gady, skończywszy na ptakach i ssakach, dla których utworzone przez bobry zbiorniki są miejscem żerowania i gniazdowania.

Oczywiście nieuniknione są konflikty bobrów z gospodarką człowieka: ścinają one bowiem cenne gatunki drzew, zalewają tereny uprawne i leśne, osiedlają się na stawach hodowlanych, gdzie przekopują groble. Często jednak to nam, ludziom, brakuje odrobiny rozsądku i dobrej woli. Traktujemy bobry jak szkodniki i chcemy się ich za wszelką cenę pozbyć z naszego otoczenia – wolimy wyciągać ręce po odszkodowania niż zabezpieczyć się przed ich działalnością. A przecież powstały już nawet poradniki, z których możemy się dowiedzieć, jak ochronić przed bobrami przepusty, drogi, nasypy, groble czy drzewa.

Akcję wsiedlania bobrów w Polsce Zachodniej prowadzono od 1975 roku

Akcję wsiedlania bobrów w Polsce Zachodniej prowadzono od 1975 roku
Fot. Tomasz Ogrodowczyk

Nasz stosunek do bobrów wynika z niewiedzy: nie uczymy się w szkole o wpływie bobrów na środowisko, nie znamy biologii tego gatunku, a naszą świadomość kształtują media, dla których ważna jest tylko sensacja, a nie rzetelna informacja.

Po powodzi w 2010 roku do naszej Stacji Terenowej w Stobnicy trafiło bobrowe niemowlę, które zostało uratowane przez burmistrza Cybinki. Bóbr przeżył falę powodziową, ale nie przeżyłby spotkania z ludźmi... Mieszkał z nami trzy lata: wychowany od czwartego dnia życia reagował na swoje imię, wchodził opiekunom na kolana, pozwalał się głaskać i karmić, a każdy, kto zwiedzał Stację, mógł go zobaczyć. Wielokrotnie obserwowaliśmy, jak po bezpośrednim kontakcie z naszym bobrem niektórzy zwiedzający zmieniali swój stosunek do tego zwierzęcia i patrzyli na nie łaskawszym okiem. Nie możemy przecież chronić przyrody, jeśli nic o niej nie wiemy: jeśli czegoś nie znamy, to się tego boimy, a jeśli się czegoś boimy, to wolimy się tego pozbyć z naszego otoczenia. Czas to zmienić, a zmiana sposobu naszego myślenia jest możliwa jedynie przez edukację.



Aleksandra Kraśkiewicz
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Instytut Zoologii
Stacja Terenowa w Stobnicy
Uniwersytet Przyrodniczy w Poznaniu

*) Gruczoły strojowe (prepucjalne) są to dwa worki umieszczone w pobliżu odbytu; ich wydzielina o charakterystycznym zapachu ma istotne znaczenie przy komunikacji zapachowej, służy do znakowania terytorium. Oprócz nich są też dwa gruczoły przyodbytowe (analne), które pełnią tę samą funkcję.

Sóweczka – dzienny duszek

Pamiętam dobrze swoje pierwsze spotkanie z sóweczką. Był już półmrok jesiennego popołudnia, gdy nad głową usłyszałem nerwowe pogwizdywanie. Gdyby nie ten bardzo charakterystyczny głos, nigdy bym się nie domyślił, że latający nade mną ptasi mikrus to sowa! Przecież sowy latają nocą i są dużo większe! Przynajmniej do tej pory tak mi się wydawało, bo nigdy wcześniej nie spotkałem sóweczki...

Od tego pierwszego spotkania minęło już sporo czasu, a mimo to, a może właśnie z tej przyczyny, właśnie tę małą sowę obserwuję i fotografuję najczęściej. Dlaczego? Sam nie wiem. Może dlatego, że mieszkam tuż przy Puszczy Białowieskiej, którą zamieszkuje jedna z największych populacji sóweczki w Polsce, a może dlatego, że od kilku lat fotografuję głównie największe dzikie ssaki Puszczy – żubry – i dla kontrastu potrzebuję jakiegoś mikrusa przed obiektywem Każde spotkanie z tymi ptakami jest niepowtarzalne i mimo że tematów i innych gatunków zwierząt jest w Puszczy pod dostatkiem, to nie jestem w stanie przejść obojętnie obok pogwizdującej sóweczki.

Sóweczka (Glaucidium passerinum) jest najmniejszą europejską sową, rozmiarami ciała zbliżoną do szpaka i ważącą mniej niż sto gramów. Wyróżnia ją też to, że w przeciwieństwie do pozostałych przedstawicieli sowiej rodziny prowadzi dzienny tryb życia – w ciemnościach widzi niewiele. Do tego, niezwykłe wrażenie robią jej wyraziste oczy z żółtą tęczówką, o trochę głupawym, ale sympatycznym wyrazie... Nie raz stałem tuż przed sóweczką i jak zahipnotyzowany patrzyłem w jej małe oczka, a czas jakby się wtedy zatrzymywał (nie budziłem w niej lęku, bo żyjąc w dzikich ostępach Puszczy, sowa ta bardzo rzadko ma kontakt z człowiekiem).


Sóweczka na ogół nie jest płochliwa i z zainteresowaniem obserwuje otoczenie

W przeciwieństwie do pozostałych przedsta- wicieli sowiej rodziny sóweczka prowadzi dzienny tryb życia

A jak wygląda rok życia sóweczki? Wszystko zaczyna się wczesną wiosną, nierzadko już w połowie lutego, kiedy samiec pojawia się na lęgowisku i zajmuje odpowiednią dziuplę lęgową. Najczęściej dziedziczy ją po dzięciole dużym (Dendrocopos major) bądź innym mieszkańcu Puszczy – dzięciole trójpalczastym (Picoides tridactylus), co ma istotne znaczenie dla bezpieczeństwa lęgu. Średnica otworu dziupli jest niewielka i zazwyczaj nie przekracza pięciu centymetrów, a sama dziupla musi być wystarczająco głęboka, aby zabezpieczyć jaja, a później młode przed pazurami drapieżników. Ale i tak ostatnie słowo należy do pani sóweczki, która zwabiona nawoływaniem samca ogląda nowe lokum i decyduje o rozpoczęciu lęgów. Bo to przecież ona po serii kopulacji składa tam zwykle 3–7 jaj i wyłącznie na niej spoczywa trud ich wysiadywania, co trwa niecały miesiąc. W tym czasie samiec poluje za dwoje, swoje ofiary przekazując partnerce w pobliżu dziupli. A jadłospis tych ptaków jest bardzo długi i składa się na niego co najmniej 26 gatunków ssaków i 75 gatunków drobnych ptaków! Dominują w nim nornice, na które sóweczka poluje jakby od niechcenia – nieraz byłem świadkiem takiego polowania: ptak, patrząc mi w oczy i pozornie nie interesując się tym, co się dzieje wokół, rzucał się nagle w dół i z impetem spadającej z wysokiego świerka szyszki uderzał w ziemię. Niemal zawsze kończyło się to sukcesem – sóweczka siedzi wtedy dumnie na ziemi, nieraz przez kilka minut dusząc swoją ofiarę. Niełatwo wypatrzyć ją w ściółce usłanej zeszłorocznymi liśćmi, bo ma doskonały kamuflaż – szarobrązowe upierzenie jest całe w plamkach, co pozwala jej na doskonałe wtopienie się w tło.


Po udanym polowaniu sóweczka siedzi jeszcze przez jakiś czas na ziemi, dusząc swoją ofiarę. Niełatwo ją wtedy wypatrzyć w ściółce usłanej zeszłorocznymi liśćmi

W jadłospisie naszej najmniejszej sowy dominują małe gryzonie, przede wszystkim nornice

Kiedy już wyklują się pisklęta, oboje rodzice mają dużo pracy przy ich wykarmieniu. Przez cały miesiąc polują na zmianę, choć samym karmieniem zajmuje się tylko samica. Samiec przejmuje obowiązki rodzica dopiero po wylocie młodych z dziupli – wtedy, przez kolejnych 30 dni, samica ma wreszcie czas dla siebie: opuszcza rodzinę i zaczyna pierzenie (czyli wymianę starych piór na nowe). Po tym okresie młode sóweczki osiągają samodzielność, a wiosną, idąc w ślady rodziców, rozpoczynają dorosłe odpowiedzialne życie.


Wyraziste oczy z żółtą tęczówką mogą wręcz zahipnotyzować potencjalnego obserwatora

„W żółtych płomieniach liści” sóweczka staje się niemal niewidoczna

Od uzyskania statusu dorosłej sóweczki do założenia pierwszej rodziny jest jeszcze półroczny, dosyć trudny dla tych ptaków okres – zima. Za to jesień to dla sóweczek czas obfitości. Mimo że jest ich wtedy ponad dwukrotnie więcej, bo każda para odchowuje średnio trzy młode, to pokarmu mają pod dostatkiem. Ostatnie trzy lata w Puszczy Białowieskiej obfitowały w małe gryzonie (to tzw. mysie lata). Podczas jesiennych wypraw odnotowywałem wtedy rekordowe liczebności tych małych sówek – potrafiłem zaobserwować nawet siedem osobników jednego popołudnia! Oczywiście nie każda taka obserwacja kończy się dobrym zdjęciem, nierzadko sóweczka nie pofatyguje się nawet, żeby zejść w dolne partie drzew i siedzi na czubku świerka, pogwizdując we wszystkie strony świata. Ale zdarzają się i takie osobniki, które zaciekawione moim pogwizdywaniem, przylatują tuż przed obiektyw i zupełnie się mnie nie bojąc, pozwalają fotografować do woli. To właśnie jesienią szczególnie stosuję takie wabienie, z co najmniej dwóch powodów: nie przeszkadzam tym ptakom w lęgach i wykorzystuję piękną wielobarwną scenerię dla swoich modeli. Wiosną staram się unikać dłuższego przebywania przy sóweczkach, bo mają one wtedy sporo pracy przy lęgach, a w dodatku potrafią być agresywne – wiele razy zostałem przez nie uderzony skrzydłami po głowie tylko dlatego, że poszurałem nogą w ściółce bądź dostałem cichy sygnał przychodzącej wiadomości SMS...


Zima to najtrudniejszy okres w życiu naszych najmniejszych sów…

…polują wtedy niemal bez przerwy i robią zapasy w specjalnych spiżarniach

Zima to najtrudniejszy czas, zarówno dla sóweczek, jak i dla ich obserwatorów. Ostatnie śnieżne zimy w Puszczy Białowieskiej miały zapewne istotny wpływ na populację tych ptaków – w przeciwieństwie do innych sów, dla których najważniejszym zmysłem jest słuch, sóweczki podczas polowania wykorzystują tylko swój wzrok, a to bardzo utrudnia złapanie ulubionej nornicy w głębokim śniegu. Drobnych ptaków też jest w tym czasie dużo mniej w Puszczy. Do tego bardzo krótki dzień i silny mróz zmuszają sóweczki do nieustannej walki o pożywienie. Ptaki te polują wtedy niemal na okrągło, a nadmiar pożywienia lokują w specjalnie zaadaptowanych na ten cel dziuplach, które pełnią rolę spiżarni (w jednej potrafią zgromadzić nawet kilkadziesiąt ofiar!). W najtrudniejszym okresie korzystają ze zgromadzonych zapasów, dzięki czemu mogą zachować ciągłość populacji i wczesną wiosną rozpocząć kolejny cykl przyrody.

Najtrudniejszym wyzwaniem dla mnie jako fotografa było zrobienie sóweczce zdjęcia w scenerii zimowej. Już na początku tego roku wiedziałem, że będę pisał artykuł, ale warunkiem Redakcji było zrobienie zdjęcia na okładkę jesienno-zimowego numeru. To duże wyzwanie, bo okładka zobowiązuje, a obserwacja i fotografowanie tej sowy zimą do łatwych nie należą. Dzięki sprzyjającej aurze udało mi się jednak osiągnąć cel i podzielić z Czytelnikami SALAMANDRY swoimi spotkaniami z tą najmniejszą i budzącą największą sympatię polską sową, jednocześnie życząc wszystkim spotkania z nią oko w oczko.

Tekst i zdjęcia: Krzysztof Onikijuk
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.


Salamandra w Azji

W dniach 3–14 marca br. w Bangkoku odbyła się 16 Konferencja Stron Konwencji o międzynarodowym handlu dzikimi zwierzętami i roślinami gatunków zagrożonych wyginięciem (czyli tzw. Konwencji Waszyngtońskiej lub w skrócie, od angielskiej nazwy, CITES).

Spotkanie Stron jak zawsze cieszyło się dużym zainteresowaniem, zarówno ze strony organów odpowiedzialnych za wdrażanie CITES w poszczególnych państwach, różnego rodzaju instytucji, jak i organizacji – w tym pozarządowych. Na liście uczestników nie zabrakło również dwóch przedstawicieli naszego Towarzystwa, którzy reprezentowali Polski Organ Naukowy CITES oraz międzynarodową organizację CEEweb for Biodiversity (której Salamandra jest aktywnym członkiem). Łącznie udział w Konferencji wzięło ponad 2000 osób ze 178 państw. Nic w tym jednak dziwnego – podczas Konferencji Stron CITES dyskutowane są istotne zagadnienia – zarówno dotyczące ochrony zasobów naturalnych, jak i (a może przede wszystkim) gospodarki wielu państw. Stąd dyskusje bywają burzliwe, a przedstawiciele poszczególnych krajów i organizacji starają się za wszelką cenę przekonać pozostałych do swoich racji. Tak było i tym razem, a zagadnień podgrzewających atmosferę nie brakowało. Najbardziej zacięte negocjacje dotyczyły włączenia pięciu gatunków rekinów (żarłaczy śledziowego i białopłetwego oraz głowomłotów: tropikalnego, olbrzymiego i pospolitego) do Załącznika II CITES oraz przeniesienia niedźwiedzia polarnego z Załącznika II do I. Wiele państw, szczególnie azjatyckich z Chinami i Japonią na czele, stoi na stanowisku, że Konwencja Waszyngtońska nie powinna ingerować w pozyskiwanie i handel okazami gatunków morskich takich jak rekiny. Państwa te do tej pory skutecznie blokowały większość wniosków o włączenie gatunków morskich do załączników CITES, uniemożliwiając w ten sposób ingerencje w trwającą na całym świecie rabunkową gospodarkę zasobami morskimi, polegającą np. na nadmiernych połowach rekinów, z których wykorzystywane są wyłącznie płetwy, a okaleczone, często żywe jeszcze (!) zwierzęta wyrzucane są do morza, gdzie najzwyczajniej w świecie toną. Podczas tegorocznej Konferencji Stron doszło jednak do przełamania impasu i wszystkie pięć proponowanych gatunków rekinów, przy głośnej owacji organizacji pro-przyrodniczych, zostało włączonych do Załącznika II CITES. Co więcej, do Załącznika II włączono również dwa gatunki mant, pozyskiwanych głównie dla ich skrzeli, które wykorzystywane są na potrzeby tradycyjnej medycyny azjatyckiej.

Podczas ceremonii otwarcia 16. Konferencji Stron CITES na dużym ekranie nad sceną prezentowany był pokaz laureata tajskiego programu Mam talent, który na żywo tworzył obrazy z piasku

Podczas ceremonii otwarcia 16. Konferencji Stron CITES na dużym ekranie nad sceną prezentowany był pokaz laureata tajskiego programu „Mam talent”, który na żywo tworzył obrazy z piasku
Fot. Borys Kala

Konferencja Stron mniej łaskawa okazała się dla niedźwiedzia polarnego. Próby podniesienia jego statusu ochronnego zakończyły się fiaskiem na skutek zdecydowanego oporu ze strony Kanady. Sytuacja tego drapieżnika wydaje się bardzo poważna. Badania naukowe wskazują, że na skutek zmian klimatycznych, do 2050 r. cała światowa populacja niedźwiedzia polarnego może zmniejszyć się o ponad 65%! Spośród pięciu państw leżących w zasięgu występowania tego gatunku cztery wprowadziły zakaz wykorzystywania okazów niedźwiedzia polarnego do celów komercyjnych. Wyjątek stanowi właśnie Kanada, posiadająca największą populację tego drapieżnika. Kanadyjczycy twierdzą, że gospodarują gatunkiem w sposób właściwy i bezpieczny, a polowania na niedźwiedzia polarnego stanowią istotny element kultury rdzennych mieszkańców ich kraju. Fakty wydają się jednak temu przeczyć. Z trzynastu populacji wyodrębnionych przez IUCN na terenie Kanady aż siedem wykazuje tendencje spadkowe, dla dwóch brak jest dostatecznych danych, aby oszacować ich status, z pozostałych czterech zaś tylko jedna wykazuje tendencje rosnące, a trzy są względnie stabilne (istnieje jednak wysokie prawdopodobieństwo, że przynajmniej jedna z nich w niedalekiej przyszłości będzie musiała zostać zakwalifikowana do grupy o tendencjach spadkowych).

Co istotne, poza wspomnianymi wyżej tematami spornymi, podczas Konferencji przyjęto również wiele propozycji przez konsens. Stało się tak m.in. w przypadku wniosku o przeniesienie z Załącznika II do I manatów afrykańskich czy też włączenia do Załącznika II gekonów zielonych z Nowej Zelandii. Podobnie zdecydowano w przypadku większości gatunków żółwi, które proponowano objąć załącznikami CITES lub podnieść ich statusy ochronne.

Warto również zaznaczyć, że niektóre propozycje stanowiące potencjalne zagrożenie dla poszczególnych gatunków lub ich populacji zostały przez Konferencję Stron odrzucone. Nie wyrażono m.in. zgody na obniżenie reżimu ochronnego dla kilku populacji krokodyli amerykańskich, różańcowych i syjamskich.

Osoby zaangażowane w ochronę przyrody niewątpliwie miło będą wspominać 16 Konferencję Stron. Poza gorzkim smakiem przegranej w sprawie niedźwiedzia polarnego Konferencja może być bowiem traktowana jako pasmo sukcesów przyrodników. Fakt ten nabiera szczególnego znaczenia w świetle przypadającej w tym roku 40. rocznicy powstania Konwencji Waszyngtońskiej. Pozostaje trzymać kciuki, żeby dobra passa utrzymała się przynajmniej przez kolejne 40 lat.

Borys Kala
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.


Prawo (nie)doskonałe

Jakie zmiany na liście gatunków łownych?

Ostatnio Polskie Towarzystwo Ochrony Przyrody „Salamandra” znalazło się na celowniku niektórych myśliwych. Krytyka – mniej lub bardziej merytoryczna – dotyczy zaproponowanych przez Towarzystwo zmian w ochronie gatunkowej zwierząt, które dotyczą także gatunków łownych. Co i dlaczego przyrodnicy proponują „zabrać” myśliwym, a co im „dać”?

PTOP „Salamandra” po raz drugi (poprzednio w 2003 r.) opracowało propozycje aktualizacji list gatunków grzybów, roślin i zwierząt objętych ochroną prawną i szczegółowych zasad tej ochrony. Przyzwyczailiśmy się, że grzyby nie są już traktowane przez prawo jako rośliny, a zakazy i rygory ochronne można różnicować, zależnie od potrzeb gatunków. Podobnie, dość powszechnie jest już akceptowane, że wybór gatunków do ochrony powinien odbywać się na podstawie ustalonych kryteriów. Mało kto pamięta, że 10 lat temu tak nie było, a rozwiązania te zaproponowała wówczas „Salamandra”. Tym razem opracowania przygotowane na zlecenie Generalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska też zawierają istotne nowości. Większość wynika z konieczności dostosowania rozporządzeń w sprawie ochrony gatunkowej do aktualnych zapisów ustawy o ochronie przyrody (nie zawsze niestety dobrych) i dyrektyw przyrodniczych Unii Europejskiej. Przedstawiono jednak też kilka pomysłów autorskich, np. mających usprawnić lub urealnić ochronę gatunkową. Niektóre z proponowanych nowych rozwiązań spotkały się z ciepłym przyjęciem większości zainteresowanych – jak choćby odstąpienie od bezwzględnego zakazu uszkadzania plech wszystkich chronionych porostów (niemożliwe do przestrzegania w gospodarce leśnej) czy zbierania i posiadania pojedynczych mchów do celów naukowych. Inne powodują ożywione dyskusje – jak rezygnacja z zakazu zbioru owocników większości chronionych grzybów i skupienie się na ochronie ich siedlisk. Poniżej przedstawię jedynie postulaty dotyczące gatunków łownych, które oczywiście najbardziej poruszyły środowisko łowieckie.

Szop chronionym elementem różnorodności biologicznej Polski?

Szop pracz występuje już niemal w całej Polsce, miejscami w sporych zagęszczeniach. W rocznych planach łowieckich „dla świętego spokoju” często się go nie wykazuje. Jego pozyskanie jest znikome – do kilkudziesięciu osobników rocznie. Przy niewielkim zaangażowaniu w ograniczanie jego inwazji argumenty myśliwych o potrzebie redukcji populacji borsuka brzmią niezbyt przekonująco

Szop pracz występuje już niemal w całej Polsce, miejscami w sporych zagęszczeniach. W rocznych planach łowieckich „dla świętego spokoju” często się go nie wykazuje. Jego pozyskanie jest znikome – do kilkudziesięciu osobników rocznie. Przy niewielkim zaangażowaniu w ograniczanie jego inwazji argumenty myśliwych o potrzebie redukcji populacji borsuka brzmią niezbyt przekonująco
Fot. Andrzej Kepel

Początkowo „Salamandra” zaproponowała rozważenie dodania do listy gatunków łownych czterech obcych gatunków ptaków, uważanych w Europie za inwazyjne. Chodzi o berniklę kanadyjską, gęsiówkę egipską, mandarynkę i sterniczkę jamajską. Celem takiego rozwiązania miało być zapewnienie możliwości niedopuszczania do rozwoju ich populacji, przez pozyskanie łowieckie pojawiających się osobników. Autorzy mieli w odniesieniu do tego rozwiązania wątpliwości, gdyż nie działa ono skutecznie w odniesieniu do innych obcych gatunków inwazyjnych takich, jak jenot, szop pracz czy norka amerykańska, które wprowadzono wcześniej na listę gatunków łownych w tym samym celu. Propozycja ta spotkała się z krytyką zarówno środowisk ornitologicznych, jak i myśliwskich. Dokumentem, który przeważył szalę i spowodował, że „Salamandra” wycofała się z tego pomysłu, jest opinia Zarządu Głównego Polskiego Związku Łowieckiego, podpisana przez jego przewodniczącego – Lecha Blocha, która w pełni potwierdziła nasze obawy. Czytamy w niej m.in.: jednym z najważniejszych zadań Polskiego Związku Łowieckiego, poza bezpośrednią ochroną zwierzyny, jest ochrona siedlisk oraz zachowanie bioróżnorodności jako ciągłości istnienia bardzo wielu współegzystujących ze sobą na tym samym terenie gatunków. Trzeba jednocześnie stwierdzić, iż działania te w myśl ustawy Prawo łowieckie oznaczają ochronę wszystkich gatunków łownych, pojawiających się w danym regionie. Idąc tym tokiem myślenia włączenie na listę zwierząt łownych takich gatunków obcych [...] nie będzie skutkowało redukcją ich liczebności. [...] wprowadzenie ich na listę gatunków łownych doprowadzi do planowania pozyskania łowieckiego, co tym samym skutecznie uniemożliwi redukcję ich liczebności.

Najwyraźniej ma rację Redaktor Naczelny „Łowca Polskiego”, gdy w artykule wstępnym do kwietniowego numeru pisze, że „nasze wizje ochrony przyrody często się rozmijają”. Rozumienie różnorodności biologicznej przez przyrodników jest rzeczywiście radykalnie odmienne (obce gatunki inwazyjne powodują z reguły jej ograniczanie, a nie wzbogacanie!). Zaprezentowana interpretacja ustawowego nakazu ochrony i gospodarowania populacjami zwierząt łownych, sprowadzająca się do zachowywania liczebności populacji wszystkich gatunków, nawet obcych, jest skrajnie uproszczona. Niestety, taką wykładnię przepisów stosuje również co najmniej część zaplecza eksperckiego PZŁ. W opinii naukowców z Krakowa (głównie z Zakładu Zoologii i Łowiectwa Uniwersytetu Rolniczego im. H. Kołłątaja) na temat propozycji „Salamandry” czytamy, że celami łowiectwa są m.in. ochrona i zachowanie wszystkich gatunków zwierząt łownych, z czego dalej wyciągają wniosek, że propozycja dodania tych czterech obcych blaszkodziobych na listę gatunków łownych jest (zgodnie z prawem łowieckim) zamiarem włączenia tych gatunków do polskiej fauny wraz z planowaniem rozwoju i zachowania populacji.

Na razie pary lęgowe gęsiówki egipskiej w Polsce można jeszcze liczyć na palcach jednej ręki. Miejmy nadzieję, że zanim zostaną opracowane specjalne przepisy regulujące zasady ograniczania inwazji gatunków obcych, nie będzie już za późno, by temu zapobiec

Na razie pary lęgowe gęsiówki egipskiej w Polsce można jeszcze liczyć na palcach jednej ręki. Miejmy nadzieję, że zanim zostaną opracowane specjalne przepisy regulujące zasady ograniczania inwazji gatunków obcych, nie będzie już za późno, by temu zapobiec
Fot. Andrzej Kepel

W rzeczywistości ustawa Prawo łowieckie (art. 3, pkt 3) mówi o uzyskiwaniu „właściwej liczebności populacji poszczególnych gatunków zwierzyny przy zachowaniu równowagi środowiska przyrodniczego”. Zachowanie tej równowagi może wymagać także takiego „gospodarowania”, które ogranicza, a nie zachowuje populacje taksonów inwazyjnych, a ich „właściwa” liczebność może wynosić zero. Skoro jednak władze PZŁ i ich eksperci reprezentują cytowane wyżej podejście, wprowadzenie tych ptaków na listę gatunków łownych mogłoby przynieść odwrotny skutek do zamierzonego.

W swojej opinii przewodniczący ZG PZŁ pisze także o konieczności sprawiedliwego rozłożenia odpowiedzialności za los i sytuację gatunków w kontekście ich zagrożenia w wyniku ekspansji gatunków inwazyjnych, a nie złożenia tego działania na barki środowiska myśliwych. Hm! Nikt nie proponuje, by myśliwi brali na siebie ciężar ograniczania inwazji obcych gatunków roślin, biedronek czy ryb. Jednak powierzenie im kontroli inwazji kilku gatunków ptaków i ssaków o znacznych rozmiarach byłoby właśnie elementem „sprawiedliwego rozkładania odpowiedzialności”. Ze strony PZŁ brakuje propozycji, z kim chciałby ten ciężar dzielić. Policja? Wojsko?

Zaprezentowane podejście najwyższych władz organizacji decydującej o praktyce łowieckiej w Polsce oznacza, że realizowane przez nią „gospodarowanie” tymi gatunkami może być sprzeczne z zasadami i celami ochrony przyrody (co potwierdza praktyka). W związku z tym „Salamandra” przychyla się do postulatu, że konieczne jest stworzenie dodatkowych regulacji specjalnych, dotyczących ograniczania inwazji gatunków obcych. Po ich wprowadzeniu trzeba będzie konsekwentnie rozważyć wykreślenie z listy gatunków łownych również innych obcych gatunków inwazyjnych.

Jak gospodarować kuną?

„Salamandra” miała świadomość, że kilka z zasugerowanych przez nią rozwiązań wywoła kontrowersje. Jednym z nich jest propozycja wykreślenia dwóch gatunków z listy łownych i objęcie ich ochroną częściową. Dotyczy to borsuka i kuny leśnej. Mieliśmy nadzieję, że postulat ten spowoduje, przynajmniej u niektórych, refleksję. Posypały się zarzuty, że sprowadzamy myślistwo jedynie do zabijania zwierząt dla sportu czy trofeów, tymczasem współczesne łowiectwo to przede wszystkim ochrona gatunków i zrównoważone gospodarowanie. „Nie poluje, kto nie hoduje!”. Skoro tak – jaki jest cel polowania na borsuka? Pędzle do golenia i sadło jako skuteczna maść na wszystko? Wolne żarty! Oczywiście, można wciąż kupić i sadło (głównie z Ukrainy), i pędzel z borsuczym włosiem (głównie z Chin), ale to nieistotny margines. A może jaźwiec powoduje jakieś straty gospodarcze, więc trzeba regulować jego liczebność w celu ich ograniczania? Nikt nawet nie próbuje wysuwać takich argumentów. To samo dotyczy kuny leśnej. Dlaczego więc polować na te gatunki? Pojawia się zawsze ten sam argument – ochrona innych zwierząt, przede wszystkim kuraków leśnych.

Hormonalny system samokontroli liczebności populacji kuny leśnej jest bardzo skuteczny. Ubytki w populacji powodowane przez polowania są szybko uzupełniane, ale tylko do poziomu pojemności siedliska. Gatunek ten nie wymaga więc ingerencji myśliwych, by się nadmiernie nie rozmnażać

Hormonalny system samokontroli liczebności populacji kuny leśnej jest bardzo skuteczny. Ubytki w populacji powodowane przez polowania są szybko uzupełniane, ale tylko do poziomu pojemności siedliska. Gatunek ten nie wymaga więc ingerencji myśliwych, by się nadmiernie nie rozmnażać
Fot. Cezary Korkosz

Otóż zdaniem autorów objęcie ochroną częściową tych dwóch drapieżników wcale nie spowoduje zagrożenia dla głuszca, cietrzewia czy jarząbka. Warto zaznaczyć, że na zagrożenia takie nie wskazała też żadna z organizacji ornitologicznych. Twierdzenia, że gatunki te mogą kurakom istotnie zagrażać, wynikają raczej z założeń teoretycznych (opierających się np. na danych ze Skandynawii), których nie potwierdzają dotychczasowe krajowe badania nad ich dietą. Jednak przy braku wystarczająco pewnych danych warto zastosować zasadę ostrożności. Załóżmy, że presja drapieżnicza borsuków i kun leśnych na kuraki może wystąpić. Kuna leśna może też lokalnie zagrażać innym rzadkim gatunkom ptaków. Problem ten jednak (jeśli się pojawi) będzie dotyczył stosunkowo niewielkich obszarów. W większości obwodów łowieckich zagrożenie to nie występuje. A poluje się wszędzie. Objęcie ochroną częściową umożliwia wydawanie zezwoleń na odstrzał w sytuacji, kiedy wystąpi realne zagrożenie dla innych chronionych gatunków. Przypomnijmy też, że PZŁ stoi na stanowisku, iż ustawa nie pozwala myśliwym na ograniczanie liczebności populacji obcych gatunków inwazyjnych. To jak – obcych ograniczać nie można, a rodzime już tak?

Rosnące pozyskanie łowieckie borsuków czy kun (zapewne i leśnych) nie stanowi obecnie zagrożenia dla tych gatunków w Polsce. Propozycja rozważenia objęcia ich ochroną stanowi zaproszenie do dyskusji nad sensem „gospodarowania łowieckiego” gatunkami, które tego nie wymagają. Czy w odniesieniu do tych drapieżników rzeczywiście mamy w skali kraju do czynienia z jakimkolwiek świadomym „gospodarowaniem”? Czy PZŁ dysponuje choć danymi, ile kun leśnych jest rocznie pozyskiwanych i jaki jest trend ich populacji? W praktyce nie rozróżnia się nawet poszczególnych gatunków kun w sprawozdaniach. Czy w tej sytuacji można mówić o racjonalnym zarządzaniu gatunkiem?

Strzelają do czernicy, a spada podgorzałka

W dyskusji nad pierwszą wersją propozycji objęcia niektórych gatunków łownych ochroną pojawił się zarzut, że nie jest ona w pełni konsekwentna. Poza borsukiem i kuną leśną są wszak i inne gatunki, których pozyskanie łowieckie nie ma uzasadnienia w jakiejkolwiek potrzebie „gospodarowania” ich populacjami, a wynika jedynie z przesłanek, które same środowiska łowieckie nazywają dziewiętnastowiecznymi. Mało tego – w przypadku ptaków wędrownych (znaczna część gatunków łownych w Polsce), wg aktualnych polskich przepisów łowieckich, planowana do pozyskania liczba osobników z poszczególnych gatunków nie musi w jakimkolwiek stopniu wiązać się z ich liczebnością w obwodzie łowieckim. Nie ma w ogóle obowiązku analizy tej liczebności. W praktyce w upoważnieniach do wykonywania polowania indywidualnego nie wyróżnia się w ogóle gatunków kaczek i gęsi. No bo i po co, skoro strzelać można do nich tylko w locie, w tym także po ciemku, gdy nawet doświadczony ornitolog miałby kłopoty z ich rozróżnieniem? W rezultacie skład gatunkowy tego, co spada, jest w zasadzie losowy, wliczając w to gatunki zagrożone i chronione. Upolowane ptaki są przynajmniej zjadane, ale czy można mówić o rzeczywistym „gospodarowaniu” poszczególnymi gatunkami kaczek i gęsi w Polsce?

Nawet w pełnym słońcu nie jest łatwo w stadzie cyraneczek wypatrzeć pojedyncze kaczki z chronionych gatunków. Po zmroku jest to praktycznie niemożliwe

Nawet w pełnym słońcu nie jest łatwo w stadzie cyraneczek wypatrzeć pojedyncze kaczki z chronionych gatunków. Po zmroku jest to praktycznie niemożliwe
Fot. Adriana Bogdanowska

Zgłoszone do pierwszej wersji opracowania uwagi środowisk ornitologicznych, by dodatkowo z listy gatunków łownych do chronionych przenieść niektóre gatunki ptaków, są dobrze uargumentowane. Skłaniamy się do tego, by dotyczyło to czterech gatunków: czernicy, głowienki i łyski, których krajowe populacje wykazują silny trend spadkowy (co potwierdzają wyniki licznych badań) oraz cyraneczki, której liczebność całkowita jest nieznana, a trend zapewne także malejący (w Polsce nie ma dobrych danych monitoringowych o stanie populacji tego gatunku, a lęgowe populacje fińskie czy estońskie, na które się u nas jesienią poluje, szybko maleją). Łowiectwo nie powinno dokładać się do czynników zagrażających tym gatunkom. Warto też zdawać sobie sprawę, że w praktyce polowania na trzy gatunki kaczek z tej grupy powodują, że ofiarą myśliwych padają także podobne do nich, chronione podgorzałki, ogorzałki, hełmiatki czy cyranki.

Gatunki łowno-chronione?

Polskie lobby łowieckie skutecznie broni się przed regulacjami, które uważa za niekorzystne dla siebie, nawet jeśli ich obowiązek wynika z przepisów Unii Europejskiej. Mimo że Polska jest już we Wspólnocie ponad dziewięć lat, wciąż nie wprowadziła np. zakazu obrotu komercyjnego ptakami łownymi z gatunków, które nie są wymienione w załącznikach IIIA i IIIB do Dyrektywy Ptasiej. Nie przeprowadziła też konsultacji z Komisją Europejską, pozwalających na dopuszczenie do obrotu ptaków z gatunków z Załącznika IIIB. W przepisach łowieckich nie ma nawet uregulowań, które umożliwiłyby uporządkowanie tej sprawy. Oznacza to, że w stosunku do części z gatunków ptaków, które są w Polsce łowne, trzeba zgodnie z art. 6 Dyrektywy Ptasiej wprowadzić zakaz sprzedaży (i czynności z nią związanych). Jedyną możliwością wynikającą z obecnych przepisów, jest dodatkowe objęcie tych gatunków częściową ochroną gatunkową, z jednym tylko zakazem – wynikającym z art. 6 Dyrektywy. Ujmowanie tych samych gatunków jednocześnie na liście gatunków łownych i chronionych jest dość dziwaczne. Uważamy, że lepsze byłoby wprowadzenie odpowiednich rozwiązań w prawie łowieckim. Jeśli jednak myśliwi będą się nadal przed tym bronić – trzeba będzie to nietypowe rozwiązanie ratunkowo wprowadzić.

Inną zmianą postulowaną przez PTOP „Salamandra” w celu dostosowania polskiej ochrony gatunkowej do przepisów unijnych jest dodanie do listy gatunków chronionych pozycji: „pozostałe gatunki zwierząt wymienione w Załączniku IV Dyrektywy Siedliskowej UE, niewystępujące naturalnie na terenie Polski”, ale tylko z zakazem posiadania i obrotu okazami pochodzącymi z wolności (z populacji występujących w naturalnym zasięgu gatunku). Obowiązek ten wynika z art. 12 ust. 2 Dyrektywy Siedliskowej. Chodzi o to, by gatunki chronione w jednym kraju UE nie były wyłapywane przez obywateli innych państw członkowskich i tam sprzedawane. Dotyczy to ok. 230 taksonów obcych, w tym jednego łownego w Polsce – muflona, jednak tylko jego okazów z populacji żyjących na Korsyce i Sardynii. Nie ma to żadnego znaczenia dla polskiej gospodarki łowieckiej, co nie znaczy, że nie powoduje protestów, wynikających zapewne z niezrozumienia przepisów Dyrektywy.

Dominujący margines

Propozycje zmian dotyczących gatunków łownych to znikomy procent reform, które czekają nas w najbliższej (miejmy nadzieję) przyszłości w ochronie gatunkowej. Dzięki myśliwym te postulaty przebiły się do mediów. Jednak zainteresowanych ochroną także innych grup organizmów odsyłamy do naszych trzech obszernych opracowań. Udostępniono je na stronie internetowej Generalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska.

Andrzej Kepel


Ten artykuł został dofinansowany ze środków
Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska
i Gospodarki Wodnej


Bociany na żywo z Łomnicy

Zapraszamy do obserwowania bocianów białych w monitorowanym przez nas gnieździe w Łomnicy koło Trzcianki, gdzie od 14 kwietnia przebywa para ptaków, które od początku nie traciły czasu – rozbudowywały gniazdo i starały się o potomstwo. Pod koniec maja na świat przyszły cztery młode (najmłodsze z nich niestety nie przeżyło). Ich losy można śledzić na żywo na stronie „Salamandry” (www.salamandra.org.pl/bocianonline).

W poprzednich sezonach kamera była zainstalowana przy gnieździe bocianów w Trzciance, gdzie w latach 2011–2012 ptaki nie dochowały się jednak potomstwa (w 2011 r. okresowo pojawiała się para ptaków, w 2012 r. w gnieździe przebywał jeden ptak).

Dlatego w tym roku kamera została zamontowana w nowym miejscu – na dachu Szkoły Podstawowej w Łomnicy. Oddalone o 30m od szkoły gniazdo (umiejscowione na słupie energetycznym) jest od wielu lat zasiedlane przez parę ptaków i niemal każdego roku bociany wychowują w nim pisklęta. Według informacji mieszkańców wsi gniazdo to powstało około 1967 roku.

Marek Maluśkiewicz
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Nadnoteckie Koło PTOP „Salamandra”

Transmisja jest prowadzona dzięki dofinansowaniu ze środków Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej w Warszawie.

Wybór numeru

Aktualny numer: 2/2023