Polskie Towarzystwo Ochrony Przyrody „Salamandra”
 

„Kolorowy zawrót głowy”, czyli motylobranie

Powszechnie wiadomo, że ludzki umysł jest wyjątkowo przewrotny. Latem, kiedy doskwierają nam upały, marzymy o śnieżnej, mroźnej zimie. Okres zimowy pomaga przetrwać wspomnienie upałów i ciepłej wody w jeziorze. Wiosną tęsknimy do rykowiska i zlotowisk żurawi, a w czasie jesiennej szarugi, kiedy wieczór nadchodzi zdecydowanie zbyt wcześnie, nasze myśli uciekają do ukwieconych, barwnych łąk, pełnych równie wielokolorowych motyli. Idąc tym tropem, aby rozjaśnić nieco jesienno-zimową nostalgię, postanowiłem przewrotnie podzielić się z Czytelnikami plonem fotograficznych łowów na te malownicze owady. Niech będzie to również zachętą i inspiracją dla wszystkich fotoprzyrodników, którzy jeszcze nie zdecydowali, nad jakim tematem chcieliby się pochylić najbliższej wiosny.


Dwa samce podlatujące do kopulującej pary dały szansę na zrobienie dynamicznego zdjęcia. Modraszek korydon (Polyommatus coridon)
Canon 40d + Sigma 150/2.8, 1/3200s., f:5, ISO 400, +0,3EV

Kilka owadów w zestawieniu również może stworzyć ciekawą kompozycję. Modraszek korydon (Polyommatus coridon)
Canon 40d + Sigma 150/2.8, 1/200s., f:5.6, ISO 200, +1EV


Zbliżenie makro, pozwala pokazać „owłosione” nogi i głowę owada. Szlaczkoń siarecznik (Colias hyale)
Canon 40d + Sigma 150/2.8, 1/320s., f:5.6, ISO 400, +1EV

Warto szukać owada siedzącego na ciekawej roślinie. Czerwończyk uroczek (Lycaena tityrus)
Canon 40d + Sigma 150/2.8, 1/200s., f:5.6, ISO 400, +1EV

Fotografowanie motyli na pierwszy rzut oka wydawało mi się bajecznie proste i przez wiele lat skrupulatnie omijałem ten temat, skupiając się na fotografii krajobrazowej i ptasiej. Widywane od czasu do czasu pawiki, admirały czy bielinki nie motywowały wystarczająco, by zająć się nimi na poważnie. Przełom nastąpił, gdy udało mi się trafić na pewną murawę kserotermiczną, która okazała się motylim rajem. Bogactwo i różnorodność, jakie tam zobaczyłem, były w stanie na wiele dni przyćmić główny obiekt moich fotograficznych zainteresowań, czyli ptaki. Modraszki, czerwończyki, paziki, dostojki – trudno było się zdecydować, w którą stronę skierować obiektyw.

Do fotografowania motyli użyłem jasnego obiektywu makro: Sigma 150mm ze światłem 2,8. Używam lustrzanki cyfrowej, w której powierzchnia matrycy jest mniejsza w stosunku do pełnej klatki aparatów analogowych. Ogniskowa w połączeniu z tzw. cropem mojego aparatu dawała odpowiednik 240 mm przy pełnej klatce, co już pozwala na fotografowanie owadów bez zbyt bliskiego podchodzenia do nich. Czynnik ten okazał się bardzo istotny, gdyż moje motylki odkryły przede mną swoją niezwykle płochliwą naturę. Szybko więc zapomniałem o fotografowaniu ze statywu, bo zanim byłem w stanie go rozstawić, niedoszłego bohatera zdjęć już nie było.


Przy fotografowaniu obiektywem makro możemy poeksperymentować z kolorystyką tła. Modraszek amandus (Polyommatus amandus)
Canon 40d + Sigma 150/2.8, 1/250s., f:5.6, ISO 400, +1EV

Fotografując „pod światło”, mamy szansę pokazać fakturę skrzydeł. Przeplatka atalia (Melitaea athalia)
Canon 40d + Sigma 150/2.8, 1/100s., f:5.6, ISO 500


Wiele motyli zachwyca nas swoimi barwami, kiedy patrzymy na nie „od góry”. Czerwończyk zamgleniec (Lycaena alciphron)
Canon 40d + Sigma 150/2.8, 1/250s., f:5.6, ISO 500

...ale warto pamiętać, że wiele gatunków również od spodu ma niezwykle fotogeniczne wzory. Czerwończyk dukacik (Lycaena virgaureae)
Canon 40d + Sigma 150/2.8, 1/500s., f:5.6, ISO 500

Przy fotografii motyli, podobnie zresztą jak w przypadku innych tematów, ogromną rolę pełni oświetlenie. Aby uzyskać najlepsze efekty, czyli najbardziej plastyczne zdjęcia, fotografowałem zwykle od wschodu słońca, do około dwóch godzin po nim. Szczególnie moment tuż po wschodzie jest bardzo ciekawy – owady nie są wtedy tak płochliwe, zazwyczaj siedzą nieruchomo na roślinach i cierpliwie czekają, aż słońce osuszy im skrzydła skąpane w porannej rosie. Warto też poeksperymentować ze światłem, czyli nie tylko robić zdjęcia ze słońcem „za plecami”, ale skusić się również na kadry pod światło. Mogą się one okazać o wiele ciekawsze, uwidaczniając więcej szczegółów i faktur na motylich skrzydłach, czego nie dostrzeżemy w tym pierwszym przypadku. Ważne jest także tło. Przy dużych zbliżeniach obiektywem makro najczęściej jest rozmyte, warto więc pobawić się kolorami: zrobić zdjęcie, później spróbować ustawić się pod innym kątem i złapać tło o innej kolorystyce.

Temat ten z pewnością wymaga dużej dozy cierpliwości, jednak nie warto się zniechęcać przy pierwszych porażkach. Opanowanie sztuki podchodzenia do motyli, dostrzegania szczegółów ich budowy i kolorystyki, wyszukiwania ciekawych kadrów, grania światłem czy tłem może przynieść naprawdę zaskakujące efekty. Jeżeli jeszcze do tych wszystkich walorów dodamy różnorodność, wielobarwność i atrakcyjność tych latających kwiatów, wówczas satysfakcja gwarantowana. Zachęcam więc wszystkich do cierpliwego czekania na wiosnę. Niech to oczekiwanie będzie pierwszą lekcją cierpliwości przed spotkaniem z tymi pięknymi owadami, bo wtedy ta cecha charakteru z pewnością będzie nam bardzo potrzebna. Powodzenia!

Tekst i zdjęcia: Łukasz Łukasik
www.lukaszlukasik.pl

Martwe drewno pełne życia

Bardzo wiele gatunków bezkręgowców, w tym owadów, jest uzależnionych od obecności martwego drewna w lesie. Nieznana zapewne większości czytelników nazwa – owady saproksyliczne – zarezerwowana jest dla tych gatunków, które podczas części swego życia są zależne od obumierających drzew i martwego drewna lub od zasiedlających ten substrat grzybów i innych owadów. Jedne z nich są niepozorne i łatwo ujdą naszej uwadze, inne wprost przeciwnie – zachwycają rozmiarami czy barwami i nie sposób przejść obok nich obojętnie. Znaczna część gatunków saproksylicznych należy do bardzo rzadkich i zagrożonych. Odnajdziemy je na liście zwierząt objętych ochroną prawną, w Polskiej czerwonej księdze zwierząt i na „czerwonych listach”, a także w załącznikach Konwencji Berneńskiej i Dyrektywy Siedliskowej.


Nadobnica alpejska (Rosalia alpina), chrząszcz z rodziny kózkowatych, to jeden z najbardziej efektownych i rzadkich gatunków owadów saproksylicznych w naszym kraju
Fot. Jakub Michalcewicz

Pachnica (Osmoderma sp.) – rzadki próchnojad, którego larwy odżywiają się rozkładanym przez grzyby drewnem
Fot. Tomasz Olbrycht

Owady saproksyliczne najliczniej reprezentowane są przez chrząszcze należące do ponad siedemdziesięciu rodzin. Przykładowo można wymienić choćby: kózkowate (Cerambycidae), ryjkowcowate (Curculionidae) i bogatkowate (Buprestidae). Znajdziemy je także w innych grupach systematycznych, m.in. wśród pluskwiaków różnoskrzydłych (Heteroptera), błonkówek (Hymenoptera), motyli (Lepidoptera) i muchówek (Diptera).

Opisywane owady dzieli się na różne grupy. Rekrutują się wśród nich kambiofagi, czyli te żyjące pod korą, a także w korze drzew i krzewów, oraz saproksylofagi – gatunki odżywiające się drewnem. Pokarmem mykofagów jest grzybnia grzybów rozkładających drewno, jak również ich owocniki, które możemy znaleźć na obumierających i martwych drzewach. Drapieżcy, związani w sposób pośredni z martwym, rozkładającym się drewnem, polują na bezkręgowce (w tym owady) zasiedlające takie środowisko. Kolejną grupą są parazytoidy. Ich larwy pasożytują na saproksylicznych owadach. Są też koprofagi, które odżywiają się odchodami zwierząt żyjących w martwym drewnie, oraz nekrofagi, których pokarmem są nieżywe zwierzęta lub ich szczątki znajdujące się w martwym drewnie albo dziuplach starych, żywych drzew. Bezkręgowce saproksyliczne żyją również w soku wyciekającym z drzew, używają drewna jako materiału konstrukcyjnego na swoje gniazda, a także wykorzystują martwe drzewa jako miejsce gniazdowania lub schronienia przed drapieżcami, niekorzystną pogodą czy też jako miejsce zimowania. Przedstawiciele omawianej grupy zasiedlają rozmaite rodzaje mikrośrodowisk (są to m.in.: konary i gałęzie, martwe pnie – zarówno stojące, jak i leżące – pniaki, korzenie, martwice boczne na żywych drzewach, dziuple). Żyją na materiale w różnych fazach rozkładu. Wiele spośród nich to tzw. polifagi, które egzystują w drewnie i próchnie różnych gatunków drzewiastych. Sporo należy również do monofagów, które podczas swego rozwoju zależne są od jednego gatunku lub rodzaju drzewa.


Takie drzewa są prawdziwym „wielkim domem” dla różnych gatunków owadów saproksylicznych
Fot. Jakub Michalcewicz

Paraclusia tigrina – zagrożona w całej Europie muchówka z rodziny Clusiidae, której larwy rozwijają się w próchniejącym drewnie
Fot. Łukasz Mielczarek

Owady saproksyliczne biorą udział w różnych procesach, które zachodzą w ekosystemie i są nieodzownym czynnikiem równowagi ekologicznej, czyli homeostazy1. Wynikiem ich działalności są takie procesy, jak: rozkład i mineralizacja substancji organicznej (bardzo istotna jest tu rola omawianych owadów w rozdrabnianiu i rozkładzie drewna przy udziale przenoszonych przez nie saprofitycznych grzybów), ograniczanie liczebności innych fitofagów2, a także przygotowanie miejsc do życia dla innych zwierząt. Stanowią także ważny składnik łańcuchów pokarmowych (wchodzą na przykład w skład diety ptaków). Również proces zapylania roślin jest po części wynikiem obecności na kwiatach imagines (dorosłych osobników) różnych gatunków saproksylicznych, które odżywiają się pyłkiem lub/i nektarem kwiatów.

Istnieje prosta zależność – im większa będzie ilość i zróżnicowanie martwego drewna oraz różnorodność naturalnych faz fluktuacyjnych3 i sukcesyjnych ekosystemu leśnego, tym większe będzie bogactwo gatunkowe owadów saproksylicznych. Wiele z nich wybiera jako środowisko życia stare, żywe drzewa z obumierającymi konarami i gałęziami, dziuplami lub martwicami bocznymi. Niektóre mogą żyć wyłącznie na takich drzewach, w których tworzą się specyficzne mikrośrodowiska wykorzystywane przez gatunki stenotopowe4. Specyficzność środowisk życia tej grupy zwierząt powoduje niestety, że należą one do najbardziej zagrożonych w Europie.

Największy wpływ na spadek liczebności owadów saproksylicznych w Polsce i w większości krajów Europy mają zabiegi, które stosuje się w ramach gospodarki leśnej. Konieczność utrzymania dobrego stanu sanitarnego drzewostanów nakazuje usuwanie drzew osłabionych, zasiedlonych przez owady i inne organizmy rozkładające drewno. W ten sposób ograniczana jest bioróżnorodność i zdolności homeostatyczne ekosystemu.


Zagłębek bruzdkowany (Rhysodes sulcatus), chrząszcz z rodziny zagłębkowatych (Rhysodidae) – bardzo rzadki i ginący gatunek naturalnych i pierwotnych lasów strefy umiarkowanej
Fot. Tomasz Olbrycht

Parazytoid Xorides rufipes, przedstawiciel błonkówek z rodziny gąsienicznikowatych (Ichneumonidae)
Fot. Jakub Michalcewicz

Nietrudno odgadnąć, że odpowiednie warunki mogą tym bezkręgowcom zapewnić w pełni jedynie obszary ochrony ścisłej o odpowiedniej wielkości, na których nie wycina się drzew i nie ingeruje w naturalne procesy zachodzące w środowisku leśnym, jak dzieje się to w lasach gospodarczych. Przyjmuje się, że aby kompletnie realizować ochronę owadów saproksylicznych, konieczny jest obszar leśnego rezerwatu ścisłego obejmujący co najmniej kilkaset hektarów. Podstawowym warunkiem niezbędnym do istnienia tych zagrożonych gatunków jest zachowanie czasowej i przestrzennej ciągłości ich bazy żerowej. Spore znaczenie mają tu ograniczone możliwości przemieszczania się części gatunków. Gdy owady nie znajdą w swoim otoczeniu dogodnego miejsca do rozwoju, nie wydadzą po prostu potomstwa. Najbardziej zagrożone wśród nich są te, które posiadają małą siłę rozprzestrzeniania i zamieszkują stare, ale żywe, dziuplaste, nasłonecznione drzewa na skrajach lasu, przy drogach lub w przerzedzonych drzewostanach.

Należy pamiętać, że bez efektywnej ochrony środowisk życia rzadkich gatunków, nie ochronimy skutecznie tych ostatnich. W kwestii ochrony owadów saproksylicznych w Polsce ciągle jest jeszcze wiele do zrobienia: należy między innymi prowadzić dalsze badania nad rozmieszczeniem i biologią rzadkich gatunków, tworzyć nowe rezerwaty przyrody, a także egzekwować w praktyce pozostawianie odpowiedniej ilości różnych rodzajów martwego drewna w lasach gospodarczych.

Warto na koniec wspomnieć, że unikatowym i najbogatszym w Europie środowiskiem dla tej grupy bezkręgowców jest Puszcza Białowieska.

Jakub Michalcewicz
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Katedra Ochrony Lasu, Entomologii i Klimatologii Leśnej
Uniwersytet Rolniczy w Krakowie

  1. Homeostaza – zdolność ekosystemów do pozostawania w stanie względnej równowagi dynamicznej składu (liczby i liczebności gatunków) i procesów, dzięki działaniu różnego typu sprzężeń zwrotnych (np. zależności pokarmowych wynikających z konkurencji, drapieżnictwa itp.), utrzymujących w wąskich granicach odchylenia powodowane zmiennymi czynnikami otoczenia.
  2. Fitofagi – zwierzęta roślinożerne przystosowane do pobierania i przyswajania żywych części roślin.
  3. Fluktuacje – nieregularne odchylenia dowolnych wielkości od ich wartości średnich.
  4. Gatunek stenotopowy – gatunek występujący w ściśle określonym (ograniczonym) środowisku, nieznoszący większych wahań czynników otoczenia, temperatury, wilgotności.


Bury miś

 –.A niedźwiedzie tu bywają?
 –.A bywają czasem. Dwa lata temu misiu był. Parę uli mi rozwalił. Ale poszedł – mówi spokojnym tonem bezzębny, choć wcale nie stary, beskidzki góral i pokazuje ręką pasiekę oddaloną o niecałe 100 metrów.
OK! Skoro był tu dwa lata temu, to może przyjść i w tym roku, np. dzisiejszej nocy. Obozowisko na sąsiadującej z ulami łące rozbijamy zatem na planie trójkąta: w dwóch narożnikach plecaki, w trzecim my. Według jakiejś teorii survivalowej niedźwiedź najpierw zainteresuje się plecakami, a my w tym czasie będziemy mieli nieco czasu na ucieczkę. Czy to działa, nie wiem – „misiu” nie przyszedł...

Nawet młody, pełen energii niedźwiadek musi kiedyś odpocząć

Nawet młody, pełen energii niedźwiadek musi kiedyś odpocząć
Fot. Filip Zięba

Niedawno zrobiłem mały test wśród znajomych, którzy nie są przyrodnikami, prosząc, żeby wymienili trzy zwierzęta typowo górskie. Najczęściej padały odpowiedzi: kozica, świstak, niedźwiedź. W dwóch pierwszych przypadkach wszystko się zgadza, w trzecim – nie do końca, choć w XXI wieku nieco racji w tym jest. Niedźwiedź brunatny (Ursus arctos) nie był gatunkiem górskim. Jednak w Polsce i w większej części Europy w pewnym sensie takim się stał. Ale tylko dlatego, że człowiek odebrał mu prawie całą przestrzeń życiową i zepchnął do resztek względnie dzikich obszarów kontynentu, którymi zazwyczaj są góry.

Dla większości „ceprów” przytoczona na początku tekstu rozmowa brzmi może nieco egzotycznie, ale miała miejsce kilka lat temu w Beskidzie Niskim. Tysiąc czy nawet pięćset lat temu mogła się odbyć (zaniedbując pewne szczegóły) niemal w każdym zakątku Polski. Zbyszko z Bogdańca, potrzebując niedźwiedziego sadła, poszedł po nie do lasu niemal jak na grzyby (...wedle Radzikowego błota. Powiadali mi, że tam o misia łatwo). Wnioskując ze średniowiecznych materiałów, „o misia łatwo” było właściwie wszędzie. Niedźwiedzie występowały na pewno na Pomorzu, Warmii, Mazurach, w Wielkopolsce, na Mazowszu, Śląsku, Kielecczyźnie, Lubelszczyźnie, Ziemi Sieradzkiej i Kujawach. Sporo terenów niewymienionych w tej wyliczance było wówczas tak słabo zaludnionych lub położonych poza ówczesną cywilizacją, że nie powstawały na nich źródła pisane, zatem najprawdopodobniej niedźwiedzi tam również nie brakowało (co potwierdzają zresztą dane archeologiczne).

Poza Karpatami...

...pojedyncze niedźwiedzie pojawiają się co jakiś czas w Sudetach. Migrujące osobniki potrafią też zawędrować daleko od swych górskich kryjówek, nieraz w stosunkowo gęsto zaludnione rejony, gdzie nikt się ich nie spodziewa. W ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat drapieżniki te widywano m.in. koło Tarnowa, Myślenic, pod Krakowem, na Roztoczu i w puszczach północno-wschodniej Polski (Białowieskiej i Rominckiej). Te ostatnie najprawdopodobniej przyszły do nas z północy.

Jednak chyba najbardziej niezwykłe było pojawienie się pojedynczych niedźwiedzi na Mazowszu i to w dodatku całkiem niedaleko od... Warszawy, w latach 60. i 90. ubiegłego wieku.

Niebezpieczeństwo? Niedźwiedzica, stając na tylnych łapach, ocenia, czy można nadal spokojnie jeść borówki

Niebezpieczeństwo? Niedźwiedzica, stając na tylnych łapach, ocenia, czy można nadal spokojnie jeść borówki
Fot. Filip Zięba

Można pokusić się o wniosek, że pierwszym poważniejszym (choć zapewne jeszcze niezauważalnym) ciosem w populację polskich niedźwiedzi było wprowadzenie przez Mieszka I chrześcijaństwa i związany z tym cywilizacyjny rozwój kraju. Niemal bezkresne puszcze pomiędzy Bałtykiem, Tatrami, Odrą i Bugiem zaczęły z wolna odchodzić do przeszłości. Wraz ze wzrostem zaludnienia i rozwojem rolnictwa ostoje niedźwiedzi kurczyły się w coraz szybszym tempie. Do późnego średniowiecza polowano na te królewskie zwierzęta jednak dość często, choć nie widziano lub nie chciano widzieć, że wytropienie niedźwiedzia staje się coraz trudniejsze.

Czasem Apokalipsy dla tych drapieżników na większości obecnych ziem polskich był wiek XVIII (nie bez znaczenia był fakt, że do powszechnego użytku weszła w tym czasie coraz doskonalsza broń palna). Zabito wtedy ostatnie lub prawie ostatnie osobniki na Pomorzu, Ziemi Lubuskiej, Lubelszczyźnie, Kujawach i w większości puszcz północno-wschodniej Polski. Na nizinach dokończono dzieła w 2. połowie XIX wieku. Ciekawostką jest fakt, że jeden z ostatnich niedźwiedzi nizinnych został zabity w regionie zupełnie niekojarzonym z tym wielkim drapieżnikiem. W 1867 roku zastrzelono go w Bedoniu koło Łodzi. Kilkanaście lat później zakończył życie ostatni osobnik w Puszczy Białowieskiej i ostoje tych zwierząt w Polsce zachowały się jeszcze jedynie w Karpatach. Jednak i tutaj nie było różowo – w 1. połowie XX wieku niedźwiedzie występowały już tylko w Tatrach – jedynym miejscu na mapie naszego kraju, gdzie te drapieżniki nigdy nie wyginęły. Dopiero po II wojnie światowej ich populacja zaczęła się powoli odradzać.

A gdzie obecnie można spotkać niedźwiedzie i ile ich jest?

W Polsce żyje około 80–100 osobników, regularnie przebywających wyłącznie w Karpatach. Najwięcej niedźwiedzi – ponad połowa krajowej populacji – występuje w Bieszczadach. Kilkanaście osobników zamieszkuje Tatry, po kilka Beskid Niski, Żywiecki, Sądecki oraz Gorce. Te liczby są bardzo orientacyjne – nie można precyzyjnie przypisać liczby niedźwiedzi do pasma górskiego, a w naszym przypadku nawet do kraju – te zwierzęta wędrują nieraz bardzo daleko i jakiś osobnik może być np. dziś w Bieszczadach, jutro na Ukrainie, a za tydzień na Słowacji.

Oko za oko...

Ataki niedźwiedzi na ludzi mają zazwyczaj służyć tylko postraszeniu i przegonieniu intruza i rzadko kończą się poważnymi obrażeniami lub śmiercią. Zauważono jednak ciekawą zależność – do poważniejszych, bardziej agresywnych ataków dochodzi najczęściej tam, gdzie do niedźwiedzi się strzela. Prawdopodobnie są one dziełem osobników zranionych w przeszłości, które – zupełnie słusznie – kojarzą ból z człowiekiem.

Zapasy w stylu wolnym – nieodłączny element zabaw niedźwiadków

Zapasy w stylu wolnym – nieodłączny element zabaw niedźwiadków
Fot. Marcin Nawrocki

W Europie niedźwiedzie można spotkać w ponad dwudziestu krajach. Nasza niecała setka być może robi wrażenie na mieszkańcach zachodniej części kontynentu, ale wygląda blado na tle Bałkanów, Skandynawii czy Europy Wschodniej. Kilkakrotnie więcej osobników (200–600) żyje w tak maleńkich krajach jak Czarnogóra, Słowenia czy Estonia. Nie możemy równać się także z pięciokrotnie mniejszą od Polski Słowacją, gdzie egzystuje 700–900 niedźwiedzi (tu dane zebrane przez myśliwych i przyrodników znacznie się różnią, co zdarza się zresztą w przypadku wielu zwierząt). Jednak najważniejszą ostoją tych drapieżników w Europie (pomijając Rosję) i jedną z najważniejszych na świecie są góry Rumunii. Tamtejszą populację szacuje się na pięć–sześć tysięcy osobników.

Niedźwiedzie są zwierzętami o bardzo dużych wymaganiach przestrzennych. Z reguły potrzebują przynajmniej kilkuset kilometrów kwadratowych terenów porośniętych w większości starymi, urozmaiconymi lasami1. Siedliska niedźwiedzi muszą zapewnić im dostateczną ilość pokarmu oraz obfitować w odpowiednie miejsca na kryjówki. Z tych ostatnich najważniejsze są schronienia przeznaczone do spędzenia zimy, zwane gawrami.

Za ich przygotowanie niedźwiedzie zabierają się późną jesienią, po osiągnięciu rubensowskich kształtów i odpowiedniej wagi. Od późnego lata bowiem główną czynnością tych zwierząt staje się niemal ciągłe jedzenie, co powoduje, że w ciągu dwóch–trzech miesięcy mogą przytyć kilkadziesiąt kilogramów. To obżarstwo ma oczywiście na celu zgromadzenie pod skórą zapasów tłuszczu umożliwiających zapadnięcie w sen i przetrwanie zimy.

Lokalizacja gawry jest zwykle starannie wybrana – musi to być miejsce jak najbardziej ukryte i niedostępne. Stereotypem jest obraz niedźwiedzia śpiącego w wielkiej jaskini. Faktycznie, niedźwiedzie korzystają z jaskiń, ale raczej z bardzo małych, szczególnie takich, w których otwór wejściowy jest niewielki i szybko zostanie zasypany śniegiem, całkowicie maskując kryjówkę.

Jaskinie to jednak tylko jeden z wielu typów schronień. Niedźwiedzie w mniej lub bardziej skomplikowany sposób przystosowują teren do swoich potrzeb. Nieraz (np. właśnie w jaskiniach) za wystarczające uznają wymoszczenie podłoża mchem, trawą i gałązkami. Poza jaskiniami kopią jamy lub wykorzystują naturalne zagłębienia terenu. Mogą także spać na powierzchni ziemi, poprzestając na przygotowaniu legowiska i budując nad nim ochronno-maskującą konstrukcję z gałęzi pni i innych przedmiotów, które znajdą pod ręką (a raczej łapą), np. resztek pasterskiego szałasu. Różnorodność miejsc i sposobów przygotowania schronień jest bardzo duża i zależy od warunków lokalnych, a zapewne także od indywidualnych upodobań i umiejętności niedźwiedzia. Gawry znajdowano w młodnikach, kosodrzewinie, pod wykrotami, leżącymi pniami, zwisającymi do ziemi gałęziami świerków i w wielu innych miejscach. Kryjówki zimowe służą zazwyczaj tylko raz – jest to dość dziwne, ale misie, mimo że są przywiązane do rejonów zimowania, za każdym razem starają się wyszukać nowe miejsce, a przypadki powtórnego użycia gawry zdarzają się rzadko.

Niedźwiedzie menu

Mimo że niedźwiedzie należą do rzędu ssaków drapieżnych, a ich potężne szczęki i budzące grozę pazury sugerują, że głównym sposobem zdobywania pożywienia jest dla nich zabijanie, w naszych warunkach prowadzą raczej życie zbieraczy. Latem i jesienią ich podstawowym pokarmem są owoce leśne (i halne): borówki, maliny, jarzębina, orzeszki buka i różne inne, w zależności od tego, co obrodziło w danym roku i regionie. Nie gardzą też larwami owadów wygrzebywanymi z mrowisk, spod ziemi czy kory. Z mięs głównym składnikiem menu jest padlina.

Potrafią też oczywiście polować. Nie robią tego zbyt często, są jednak niezwykle groźnymi myśliwymi. Czasami, co akurat chwały im nie przynosi, ich łupem padają zwierzęta gospodarskie (głównie owce, ale także świnie, krowy, a nawet konie), jednak potrafią upolować jelenia, a znane są także przypadki zabicia przez niedźwiedzia dorosłego żubra. W przeszłości prawdopodobnie polowały również na tury.

Niedźwiedzice są bardzo troskliwymi matkami

Niedźwiedzice są bardzo troskliwymi matkami
Fot. Marcin Nawrocki



Sen zimowy niedźwiedzi nie jest koniecznością z fizjologicznego punktu widzenia i prawdopodobnie wiąże się wyłącznie z utrudnieniem w dostępności pokarmu. W południowej Europie oraz w niewoli misie bywają aktywne przez cały rok, natomiast w północnej Skandynawii czy Rosji śpią niekiedy ponad pół roku. W Polsce gawrowanie trwa najczęściej od grudnia do lutego, ale w zależności od regionu i pogody w danym roku okres ten może być nieco inny.

Gawry to nie tylko zimowe sypialnie. Pełnią także funkcję porodówek. W zaciszu kryjówki samice rodzą w środku zimy młode – zazwyczaj dwa lub trzy. Co zaskakujące – maluchy ważą zaledwie kilkaset gramów (czyli kilkukrotnie mniej niż ludzkie noworodki), jednak rosną bardzo szybko i gdy pod koniec zimy wychodzą na świat, są już dorodnymi kilkukilogramowymi niedźwiadkami.

Letnie schronienia znajdują się w podobnych miejscach co gawry, choć oczywiście nie muszą być tak starannie przygotowane – mają za zadanie zapewnienie zwierzęciu tylko dziennego odpoczynku. Najczęściej niedźwiedź kładzie się więc w ukrytym zagłębieniu terenu lub zaszywa w młodniku.

Niedźwiedź zazwyczaj unika ludzi. Niejeden turysta lub grzybiarz nawet nie wie, że jest obserwowany przez leżącego nieopodal wielkiego drapieżnika. Do groźnych sytuacji może dojść, gdy zbliżymy się zbytnio do kryjówki zwierzęcia. Miejsce odpoczynku w gęstwinie jest jego ostatnim bastionem, z którego nie ma już dokąd uciec, i świadome swej siły – jako formę obrony stosuje atak. Podobnie może się zdarzyć, jeśli znajdziemy się w pobliżu małych niedźwiadków, a ich matka uzna, że dzieci są zagrożone. Bywają jednak sytuacje, kiedy niedźwiedzie szukają kontaktu z ludźmi. Niestety, proces synantropizacji niedźwiedzi, to jeden z poważniejszych problemów ich ochrony.

Jedna cola, proszę!

Łakomstwo niedźwiedzi bywa utrapieniem właścicieli pól uprawnych, pasiek, schronisk górskich czy stad owiec. Jednak niekiedy ze złodziejskich wyczynów misiów nie sposób się nie uśmiać. W monografii niedźwiedzia tatrzańskiego2 opisany jest przypadek wyniesienia przez niedźwiedzicę z zaplecza schroniska kilkunastu beczek z Coca-Colą, które następnie zostały otwarte i ze smakiem opróżnione w kosodrzewinie przez sprawczynię „kradzieży” i jej młode.

Niedźwiedzie często można zobaczyć także w ciągu dnia. Tylko tam, gdzie boją się ludzi, są aktywne głównie nocą

Niedźwiedzie często można zobaczyć także w ciągu dnia. Tylko tam, gdzie boją się ludzi, są aktywne głównie nocą
Fot. Filip Zięba

Każde dzikie zwierzę wybiera pokarm najłatwiej dostępny. Ale nie każde jest takim siłaczem, łakomczuchem i smakoszem jak niedźwiedź. Te cechy sprawiają, że misie dość często korzystają z tego, co znajdą w osadach ludzkich. Zwietrzywszy szansę na ucztę, wykazują się dużą pomysłowością i uporem. Potrafią włamać się do komórki, śmietnika, schroniska górskiego, a nawet samochodu. Zdarzały się także próby wyrwania plecaków turystom. Problem synantropizacji niedźwiedzi szczególnie widoczny jest w Tatrach. Na obrzeżach i w głębi Tatrzańskiego Parku Narodowego znajduje się sporo zabudowań, cały teren jest pocięty gęstą siecią szlaków, a na małym obszarze przebywa tam nieraz nawet ponad trzydzieści tysięcy osób. Przy takim zagęszczeniu ludzi – a co za tym idzie, ludzkiej głupoty – o groźną sytuację nietrudno. Świadomość odwiedzających Tatry turystów wzrasta, jednak nadal sporo jest osób nierozumiejących, że niedźwiedź tu po prostu żyje, a nie jest przygotowaną dla nich atrakcją. A taka wiedza i wynikające z niej odpowiednie zachowanie to jedna z najważniejszych rzeczy w ograniczaniu zjawiska synantropizacji. Należy restrykcyjnie przestrzegać zasady nie zostawiania resztek jedzenia przy szlakach i pamiętać, że próby przywabiania dostrzeżonego niedźwiedzia kanapką (np. w celu zrobienia lepszego zdjęcia) są skrajną bezmyślnością i mogą skończyć się tragicznie (dla nas, dla innych oraz dla samego zwierzęcia).

Niedźwiedzie są chronione prawem polskim i unijnym chyba na wszystkie możliwe sposoby: ścisła ochrona gatunkowa, uznanie za gatunek priorytetowy w Dyrektywie Siedliskowej, Konwencje Waszyngtońska i Berneńska, programy i strategie ochrony itd. Czy to wystarczy? Teoretycznie powinno aż nadto, lecz jest jedno „ale”. I to niemałe.

Cenimy przyrodę i prawie każdy widzi potrzebę jej zachowania, jednak często tylko do momentu, kiedy nie zaczyna nam ona przeszkadzać lub utrudniać życia. We współczesnej ochronie przyrody popularne są różnej jakości i sensowności działania tzw. ochrony czynnej, niekiedy także można odnieść wrażenie, że ochrona obszarowa ma służyć głównie rozwojowi turystyki i rekreacji. Zapomina się, że są jeszcze gatunki – a do takich należy niedźwiedź brunatny – które kiepsko wpisują się w te trendy i potrzebują zupełnie czegoś innego. Ochrona czynna i edukacja mogą pomóc, np. w ograniczeniu synantropizacji, jednak takie działania nie wystarczą.

Chroniąc siedliska niedźwiedzi, musimy mieć świadomość, że niezbędne jest zachowanie naprawdę dużych obszarów, których nie będziemy kolonizować – budować nowych domów, dróg, obiektów turystycznych. Chodzi o to, żeby nie ułatwiać, a utrudniać dojście, dojazd i przebywanie ludzi w miejscach najważniejszych dla niedźwiedzi. Na terenach występowania tych drapieżników ingerencję ludzką należy ograniczyć do minimum, a nawet usuwać jej ślady, np. likwidując zbędne drogi leśne. Nie mówiąc już o rezygnacji z wszelkich inwestycji.

Twierdzenie, że ochronę przyrody można pogodzić z rozwojem gospodarczym nie zawsze jest prawdziwe – trzeba przyjąć do wiadomości fakt, że nieraz się nie da. Trzeba też zrozumieć, że tam, gdzie są niedźwiedzie, nas powinno być jak najmniej. Czy potrafimy to zaakceptować?

Radosław Jaros
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

Dziękujemy panu dr. hab. Zbigniewowi Jakubcowi (Instytut Ochrony Przyrody Polskiej Akademii Nauk Dolnośląska Stacja Terenowa) oraz panu Filipowi Ziębie (Tatrzański Park Narodowy) za konsultację merytoryczną artykułu.

  1. Podane w tekście informacje na temat niedźwiedzi dotyczą przede wszystkim populacji karpackiej. Trzeba jednak pamiętać, że niedźwiedź brunatny dzieli się na wiele podgatunków zamieszkujących trzy kontynenty i niekiedy znacznie różniących się zwyczajami.
  2. Książka nosi tytuł On. czyli prawie wszystko o tatrzańskim niedźwiedziu i jest bardzo ciekawa. Polecam.


Salamanderka

rys. Sławomir Kiełbus


Więcej w drukowanym wydaniu SALAMANDRY...



W ciemności

Zapewne wielu z Was oglądało ostatni film Agnieszki Holland „W ciemności”. Okazuje się, że w miastach dzika przyroda, podobnie jak bohaterowie tego filmu, musi czasem zejść pod ziemię. Tak się stało z pewną rodziną bobrów, która uznała jeden z kanałów przebiegających pod miastem za idealne miejsce na zbudowanie tamy.

Ale od początku... Pamiętam z dzieciństwa, jak mała rzeczka płynęła sobie niezbyt wartko przez miasto. Ponad 20 lat temu włodarze miasta zadecydowali o odpowiednim zagospodarowaniu tego terenu i w miejscu rzeczki powstała szeroka, ruchliwa, dwupasmowa droga oraz świątynia motoryzacji – salon samochodowy z dużym parkingiem. Sama rzeczka na długości około 340 m została skanalizowana, niemal w dosłownym znaczeniu, i wpakowana w betonową rurę. Rzeczka płynąca w podziemnym kanale wydaje się przyrodniczo zdewastowana i mało atrakcyjna dla dzikich zwierząt, a jednak... Rodzina bobrów o wielkomiejskich ambicjach stwierdziła, że jest to idealne miejsce na tamę i wygląda na to, że miała rację. Tama została umiejscowiona siedem metrów pod ziemią przy studzience kanalizacyjnej, na parkingu, a właściwie pod parkingiem. Bobry budowały ją w absolutnej ciemności. A jakie plusy ma budowanie tamy po omacku, w kanale? Na pewno potrzeba mniej materiału, bo przegrodzenie rury o średnicy 160 cm to nie to samo, co przegrodzenie rzeczki wraz z jej doliną (rekordowa tama bobrowa została odkryta w Kanadzie i ma długość 1,2 km). Drugi powód to konspiracja. O istnieniu tamy nie mają (lub nie mieli, aż do teraz) pojęcia ludzie korzystający z drogi czy też parkingu, a co najważniejsze okoliczni mieszkańcy... Bobry, wznosząc tamy, zalewają teren, aby stworzyć sobie odpowiednie warunki do życia. W tym konkretnym przypadku podtopiły nieużytki przy ruchliwej drodze oraz prywatną posesję. Właściciel działki, gdyby wiedział, co jest przyczyną zalania terenu, prawdopodobnie dążyłby do usunięcia piętrzenia, a nie widząc tamy, nie zna przyczyny podtopienia. Warto wiedzieć, że bobry nie zamieszkują swoich hydrotechnicznych budowli, ale kopią nory w wysokich brzegach zbiornika wodnego lub wznoszą specjalne „domki” – żeremia. Nasze wielkomiejskie bobry mają norę tuż przy wlocie do kanału, a wejścia do niej pilnuje... pies właściciela zalanej posesji, któremu były łaskawe nie zalać budy.

Tama bobrowa w kanale, zbudowana siedem metrów pod pryzmą śniegu

Tama bobrowa w kanale, zbudowana siedem metrów pod pryzmą śniegu

Podziemną tamę odkryłem podczas zimowego liczenia nietoperzy. Chiropterolog [naukowiec zajmujący się badaniem tej grupy ssaków – przyp. red.], który był tam ze mną, nie mógł sobie poradzić z wejściem do środka rury. Był też bardzo sceptycznie nastawiony co do możliwości zimowania nietoperzy w takim miejscu. Postanowiłem to sprawdzić osobiście i okazało się, że zwierzęta nie czytają literatury naukowej i nie wiedzą, że według wszelkich wytycznych nie powinny tu hibernować. Naliczyłem w sumie prawie sześćdziesiąt latających ssaków – gacków brunatnych (Plecotus auritus) i nocków Natterera (Myotis nattereri), a przy okazji odkryłem bobrzą tamę. Bardzo zależało mi na zrobieniu przy niej zdjęć samych konstruktorów. Przezwyciężając swą klaustrofobię, zaczaiłem się tam więc z aparatem, a w ramach maskowania rozwiesiłem siatkę. Robienie zdjęć w warunkach, jakie panują w takim miejscu, nie ma jednak sensu i to z kilku względów. Przede wszystkim mamy do czynienia z absolutnym brakiem światła. Rozwiązaniem jest lampa błyskowa, ale jak w absolutnej ciemności zdecydować, kiedy nacisnąć spust migawki? Usłyszenie bobra też jest mało realne, bo to ciche zwierzę, a tama tworzy mini wodospad, który, zwłaszcza w zamkniętej rurze, robi sporo hałasu. Poza tym, bobry rzadko zaglądają do tamy i zwykle robią to nocą. Wytrzymałem w kanale około godziny, potem, mimo pianki, musiałem się poddać – temperatura mnie pokonała.

Nie poddałem się jednak ostatecznie. Dzięki uprzejmości pana Piotra Mroza z firmy Masdar rozprowadzającej sprzęt do monitoringu, pożyczyłem fotopułapkę działającą na podczerwień. Nie było łatwo ją przymocować do betonowego kręgu kanalizacyjnego. Dodatkowo, człowiek w piance do nurkowania wchodzący do studzienki kanalizacyjnej przy salonie samochodowym z potężną wiertarką do betonu w rękach, budzi zrozumiałe zainteresowanie – wygląda co najmniej jak włamywacz z filmu sensacyjnego. Ale pomimo początkowych trudności akcja zakończyła się sukcesem i fotopułapka przez trzy dni i trzy noce rejestrowała to, co się dzieje w kanale. Czasem aparaturę uruchamiały wizyty bobrów, czasem latające nietoperze, ale ku mojemu zaskoczeniu, częściej niż bobry, w kanałowym zoo pojawiały się wydry. Dokładnie dwie, które traktują kanał jako bezpieczną autostradę między jedną a drugą stroną rzeczki oraz jako teren łowiecki – szczególnie wiosną, kiedy do kanału wpływają ryby szukające dogodnych miejsc tarłowych. Z fotopułapkowych filmików wynika, że podziemna tama bobrowa jest dla wydr miejscem konsumpcji oraz swego rodzaju toaletką, gdzie można w suchych warunkach dokonać zabiegów higienicznych.

Przechodząc nad zwykłą studzienką kanalizacyjną warto więc mieć świadomość, że parę metrów pod naszymi stopami może żyć cała menażeria. Od maleńkich nietoperzy, przez wydry, aż do takich olbrzymów, jak bobry.



Tomasz Raczyński
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

Wybór numeru

Aktualny numer: 2/2023