Ostatnio Polskie Towarzystwo Ochrony Przyrody „Salamandra” znalazło się na celowniku niektórych myśliwych. Krytyka – mniej lub bardziej merytoryczna – dotyczy zaproponowanych przez Towarzystwo zmian w ochronie gatunkowej zwierząt, które dotyczą także gatunków łownych. Co i dlaczego przyrodnicy proponują „zabrać” myśliwym, a co im „dać”?
PTOP „Salamandra” po raz drugi (poprzednio w 2003 r.) opracowało propozycje aktualizacji list gatunków grzybów, roślin i zwierząt objętych ochroną prawną i szczegółowych zasad tej ochrony. Przyzwyczailiśmy się, że grzyby nie są już traktowane przez prawo jako rośliny, a zakazy i rygory ochronne można różnicować, zależnie od potrzeb gatunków. Podobnie, dość powszechnie jest już akceptowane, że wybór gatunków do ochrony powinien odbywać się na podstawie ustalonych kryteriów. Mało kto pamięta, że 10 lat temu tak nie było, a rozwiązania te zaproponowała wówczas „Salamandra”. Tym razem opracowania przygotowane na zlecenie Generalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska też zawierają istotne nowości. Większość wynika z konieczności dostosowania rozporządzeń w sprawie ochrony gatunkowej do aktualnych zapisów ustawy o ochronie przyrody (nie zawsze niestety dobrych) i dyrektyw przyrodniczych Unii Europejskiej. Przedstawiono jednak też kilka pomysłów autorskich, np. mających usprawnić lub urealnić ochronę gatunkową. Niektóre z proponowanych nowych rozwiązań spotkały się z ciepłym przyjęciem większości zainteresowanych – jak choćby odstąpienie od bezwzględnego zakazu uszkadzania plech wszystkich chronionych porostów (niemożliwe do przestrzegania w gospodarce leśnej) czy zbierania i posiadania pojedynczych mchów do celów naukowych. Inne powodują ożywione dyskusje – jak rezygnacja z zakazu zbioru owocników większości chronionych grzybów i skupienie się na ochronie ich siedlisk. Poniżej przedstawię jedynie postulaty dotyczące gatunków łownych, które oczywiście najbardziej poruszyły środowisko łowieckie.
Szop pracz występuje już niemal w całej Polsce, miejscami w sporych zagęszczeniach.
W rocznych planach łowieckich „dla świętego spokoju” często się go nie wykazuje.
Jego pozyskanie jest znikome – do kilkudziesięciu osobników rocznie. Przy niewielkim
zaangażowaniu w ograniczanie jego inwazji argumenty myśliwych o potrzebie redukcji
populacji borsuka brzmią niezbyt przekonująco
Fot. Andrzej Kepel
Początkowo „Salamandra” zaproponowała rozważenie dodania do listy gatunków łownych czterech obcych gatunków ptaków, uważanych w Europie za inwazyjne. Chodzi o berniklę kanadyjską, gęsiówkę egipską, mandarynkę i sterniczkę jamajską. Celem takiego rozwiązania miało być zapewnienie możliwości niedopuszczania do rozwoju ich populacji, przez pozyskanie łowieckie pojawiających się osobników. Autorzy mieli w odniesieniu do tego rozwiązania wątpliwości, gdyż nie działa ono skutecznie w odniesieniu do innych obcych gatunków inwazyjnych takich, jak jenot, szop pracz czy norka amerykańska, które wprowadzono wcześniej na listę gatunków łownych w tym samym celu. Propozycja ta spotkała się z krytyką zarówno środowisk ornitologicznych, jak i myśliwskich. Dokumentem, który przeważył szalę i spowodował, że „Salamandra” wycofała się z tego pomysłu, jest opinia Zarządu Głównego Polskiego Związku Łowieckiego, podpisana przez jego przewodniczącego – Lecha Blocha, która w pełni potwierdziła nasze obawy. Czytamy w niej m.in.: jednym z najważniejszych zadań Polskiego Związku Łowieckiego, poza bezpośrednią ochroną zwierzyny, jest ochrona siedlisk oraz zachowanie bioróżnorodności jako ciągłości istnienia bardzo wielu współegzystujących ze sobą na tym samym terenie gatunków. Trzeba jednocześnie stwierdzić, iż działania te w myśl ustawy Prawo łowieckie oznaczają ochronę wszystkich gatunków łownych, pojawiających się w danym regionie. Idąc tym tokiem myślenia włączenie na listę zwierząt łownych takich gatunków obcych [...] nie będzie skutkowało redukcją ich liczebności. [...] wprowadzenie ich na listę gatunków łownych doprowadzi do planowania pozyskania łowieckiego, co tym samym skutecznie uniemożliwi redukcję ich liczebności.
Najwyraźniej ma rację Redaktor Naczelny „Łowca Polskiego”, gdy w artykule wstępnym do kwietniowego numeru pisze, że „nasze wizje ochrony przyrody często się rozmijają”. Rozumienie różnorodności biologicznej przez przyrodników jest rzeczywiście radykalnie odmienne (obce gatunki inwazyjne powodują z reguły jej ograniczanie, a nie wzbogacanie!). Zaprezentowana interpretacja ustawowego nakazu ochrony i gospodarowania populacjami zwierząt łownych, sprowadzająca się do zachowywania liczebności populacji wszystkich gatunków, nawet obcych, jest skrajnie uproszczona. Niestety, taką wykładnię przepisów stosuje również co najmniej część zaplecza eksperckiego PZŁ. W opinii naukowców z Krakowa (głównie z Zakładu Zoologii i Łowiectwa Uniwersytetu Rolniczego im. H. Kołłątaja) na temat propozycji „Salamandry” czytamy, że celami łowiectwa są m.in. ochrona i zachowanie wszystkich gatunków zwierząt łownych, z czego dalej wyciągają wniosek, że propozycja dodania tych czterech obcych blaszkodziobych na listę gatunków łownych jest (zgodnie z prawem łowieckim) zamiarem włączenia tych gatunków do polskiej fauny wraz z planowaniem rozwoju i zachowania populacji.
Na razie pary lęgowe gęsiówki egipskiej w Polsce można jeszcze liczyć na palcach
jednej ręki. Miejmy nadzieję, że zanim zostaną opracowane specjalne przepisy regulujące
zasady ograniczania inwazji gatunków obcych, nie będzie już za późno, by temu zapobiec
Fot. Andrzej Kepel
W rzeczywistości ustawa Prawo łowieckie (art. 3, pkt 3) mówi o uzyskiwaniu „właściwej liczebności populacji poszczególnych gatunków zwierzyny przy zachowaniu równowagi środowiska przyrodniczego”. Zachowanie tej równowagi może wymagać także takiego „gospodarowania”, które ogranicza, a nie zachowuje populacje taksonów inwazyjnych, a ich „właściwa” liczebność może wynosić zero. Skoro jednak władze PZŁ i ich eksperci reprezentują cytowane wyżej podejście, wprowadzenie tych ptaków na listę gatunków łownych mogłoby przynieść odwrotny skutek do zamierzonego.
W swojej opinii przewodniczący ZG PZŁ pisze także o konieczności sprawiedliwego rozłożenia odpowiedzialności za los i sytuację gatunków w kontekście ich zagrożenia w wyniku ekspansji gatunków inwazyjnych, a nie złożenia tego działania na barki środowiska myśliwych. Hm! Nikt nie proponuje, by myśliwi brali na siebie ciężar ograniczania inwazji obcych gatunków roślin, biedronek czy ryb. Jednak powierzenie im kontroli inwazji kilku gatunków ptaków i ssaków o znacznych rozmiarach byłoby właśnie elementem „sprawiedliwego rozkładania odpowiedzialności”. Ze strony PZŁ brakuje propozycji, z kim chciałby ten ciężar dzielić. Policja? Wojsko?
Zaprezentowane podejście najwyższych władz organizacji decydującej o praktyce łowieckiej w Polsce oznacza, że realizowane przez nią „gospodarowanie” tymi gatunkami może być sprzeczne z zasadami i celami ochrony przyrody (co potwierdza praktyka). W związku z tym „Salamandra” przychyla się do postulatu, że konieczne jest stworzenie dodatkowych regulacji specjalnych, dotyczących ograniczania inwazji gatunków obcych. Po ich wprowadzeniu trzeba będzie konsekwentnie rozważyć wykreślenie z listy gatunków łownych również innych obcych gatunków inwazyjnych.
„Salamandra” miała świadomość, że kilka z zasugerowanych przez nią rozwiązań wywoła kontrowersje. Jednym z nich jest propozycja wykreślenia dwóch gatunków z listy łownych i objęcie ich ochroną częściową. Dotyczy to borsuka i kuny leśnej. Mieliśmy nadzieję, że postulat ten spowoduje, przynajmniej u niektórych, refleksję. Posypały się zarzuty, że sprowadzamy myślistwo jedynie do zabijania zwierząt dla sportu czy trofeów, tymczasem współczesne łowiectwo to przede wszystkim ochrona gatunków i zrównoważone gospodarowanie. „Nie poluje, kto nie hoduje!”. Skoro tak – jaki jest cel polowania na borsuka? Pędzle do golenia i sadło jako skuteczna maść na wszystko? Wolne żarty! Oczywiście, można wciąż kupić i sadło (głównie z Ukrainy), i pędzel z borsuczym włosiem (głównie z Chin), ale to nieistotny margines. A może jaźwiec powoduje jakieś straty gospodarcze, więc trzeba regulować jego liczebność w celu ich ograniczania? Nikt nawet nie próbuje wysuwać takich argumentów. To samo dotyczy kuny leśnej. Dlaczego więc polować na te gatunki? Pojawia się zawsze ten sam argument – ochrona innych zwierząt, przede wszystkim kuraków leśnych.
Hormonalny system samokontroli liczebności populacji kuny leśnej jest bardzo skuteczny.
Ubytki w populacji powodowane przez polowania są szybko uzupełniane, ale tylko do
poziomu pojemności siedliska. Gatunek ten nie wymaga więc ingerencji myśliwych, by się
nadmiernie nie rozmnażać
Fot. Cezary Korkosz
Otóż zdaniem autorów objęcie ochroną częściową tych dwóch drapieżników wcale nie spowoduje zagrożenia dla głuszca, cietrzewia czy jarząbka. Warto zaznaczyć, że na zagrożenia takie nie wskazała też żadna z organizacji ornitologicznych. Twierdzenia, że gatunki te mogą kurakom istotnie zagrażać, wynikają raczej z założeń teoretycznych (opierających się np. na danych ze Skandynawii), których nie potwierdzają dotychczasowe krajowe badania nad ich dietą. Jednak przy braku wystarczająco pewnych danych warto zastosować zasadę ostrożności. Załóżmy, że presja drapieżnicza borsuków i kun leśnych na kuraki może wystąpić. Kuna leśna może też lokalnie zagrażać innym rzadkim gatunkom ptaków. Problem ten jednak (jeśli się pojawi) będzie dotyczył stosunkowo niewielkich obszarów. W większości obwodów łowieckich zagrożenie to nie występuje. A poluje się wszędzie. Objęcie ochroną częściową umożliwia wydawanie zezwoleń na odstrzał w sytuacji, kiedy wystąpi realne zagrożenie dla innych chronionych gatunków. Przypomnijmy też, że PZŁ stoi na stanowisku, iż ustawa nie pozwala myśliwym na ograniczanie liczebności populacji obcych gatunków inwazyjnych. To jak – obcych ograniczać nie można, a rodzime już tak?
Rosnące pozyskanie łowieckie borsuków czy kun (zapewne i leśnych) nie stanowi obecnie zagrożenia dla tych gatunków w Polsce. Propozycja rozważenia objęcia ich ochroną stanowi zaproszenie do dyskusji nad sensem „gospodarowania łowieckiego” gatunkami, które tego nie wymagają. Czy w odniesieniu do tych drapieżników rzeczywiście mamy w skali kraju do czynienia z jakimkolwiek świadomym „gospodarowaniem”? Czy PZŁ dysponuje choć danymi, ile kun leśnych jest rocznie pozyskiwanych i jaki jest trend ich populacji? W praktyce nie rozróżnia się nawet poszczególnych gatunków kun w sprawozdaniach. Czy w tej sytuacji można mówić o racjonalnym zarządzaniu gatunkiem?
W dyskusji nad pierwszą wersją propozycji objęcia niektórych gatunków łownych ochroną pojawił się zarzut, że nie jest ona w pełni konsekwentna. Poza borsukiem i kuną leśną są wszak i inne gatunki, których pozyskanie łowieckie nie ma uzasadnienia w jakiejkolwiek potrzebie „gospodarowania” ich populacjami, a wynika jedynie z przesłanek, które same środowiska łowieckie nazywają dziewiętnastowiecznymi. Mało tego – w przypadku ptaków wędrownych (znaczna część gatunków łownych w Polsce), wg aktualnych polskich przepisów łowieckich, planowana do pozyskania liczba osobników z poszczególnych gatunków nie musi w jakimkolwiek stopniu wiązać się z ich liczebnością w obwodzie łowieckim. Nie ma w ogóle obowiązku analizy tej liczebności. W praktyce w upoważnieniach do wykonywania polowania indywidualnego nie wyróżnia się w ogóle gatunków kaczek i gęsi. No bo i po co, skoro strzelać można do nich tylko w locie, w tym także po ciemku, gdy nawet doświadczony ornitolog miałby kłopoty z ich rozróżnieniem? W rezultacie skład gatunkowy tego, co spada, jest w zasadzie losowy, wliczając w to gatunki zagrożone i chronione. Upolowane ptaki są przynajmniej zjadane, ale czy można mówić o rzeczywistym „gospodarowaniu” poszczególnymi gatunkami kaczek i gęsi w Polsce?
Nawet w pełnym słońcu nie jest łatwo w stadzie cyraneczek wypatrzeć pojedyncze kaczki z chronionych gatunków. Po zmroku jest to praktycznie niemożliwe
Fot. Adriana Bogdanowska
Zgłoszone do pierwszej wersji opracowania uwagi środowisk ornitologicznych, by dodatkowo z listy gatunków łownych do chronionych przenieść niektóre gatunki ptaków, są dobrze uargumentowane. Skłaniamy się do tego, by dotyczyło to czterech gatunków: czernicy, głowienki i łyski, których krajowe populacje wykazują silny trend spadkowy (co potwierdzają wyniki licznych badań) oraz cyraneczki, której liczebność całkowita jest nieznana, a trend zapewne także malejący (w Polsce nie ma dobrych danych monitoringowych o stanie populacji tego gatunku, a lęgowe populacje fińskie czy estońskie, na które się u nas jesienią poluje, szybko maleją). Łowiectwo nie powinno dokładać się do czynników zagrażających tym gatunkom. Warto też zdawać sobie sprawę, że w praktyce polowania na trzy gatunki kaczek z tej grupy powodują, że ofiarą myśliwych padają także podobne do nich, chronione podgorzałki, ogorzałki, hełmiatki czy cyranki.
Polskie lobby łowieckie skutecznie broni się przed regulacjami, które uważa za niekorzystne dla siebie, nawet jeśli ich obowiązek wynika z przepisów Unii Europejskiej. Mimo że Polska jest już we Wspólnocie ponad dziewięć lat, wciąż nie wprowadziła np. zakazu obrotu komercyjnego ptakami łownymi z gatunków, które nie są wymienione w załącznikach IIIA i IIIB do Dyrektywy Ptasiej. Nie przeprowadziła też konsultacji z Komisją Europejską, pozwalających na dopuszczenie do obrotu ptaków z gatunków z Załącznika IIIB. W przepisach łowieckich nie ma nawet uregulowań, które umożliwiłyby uporządkowanie tej sprawy. Oznacza to, że w stosunku do części z gatunków ptaków, które są w Polsce łowne, trzeba zgodnie z art. 6 Dyrektywy Ptasiej wprowadzić zakaz sprzedaży (i czynności z nią związanych). Jedyną możliwością wynikającą z obecnych przepisów, jest dodatkowe objęcie tych gatunków częściową ochroną gatunkową, z jednym tylko zakazem – wynikającym z art. 6 Dyrektywy. Ujmowanie tych samych gatunków jednocześnie na liście gatunków łownych i chronionych jest dość dziwaczne. Uważamy, że lepsze byłoby wprowadzenie odpowiednich rozwiązań w prawie łowieckim. Jeśli jednak myśliwi będą się nadal przed tym bronić – trzeba będzie to nietypowe rozwiązanie ratunkowo wprowadzić.
Inną zmianą postulowaną przez PTOP „Salamandra” w celu dostosowania polskiej ochrony gatunkowej do przepisów unijnych jest dodanie do listy gatunków chronionych pozycji: „pozostałe gatunki zwierząt wymienione w Załączniku IV Dyrektywy Siedliskowej UE, niewystępujące naturalnie na terenie Polski”, ale tylko z zakazem posiadania i obrotu okazami pochodzącymi z wolności (z populacji występujących w naturalnym zasięgu gatunku). Obowiązek ten wynika z art. 12 ust. 2 Dyrektywy Siedliskowej. Chodzi o to, by gatunki chronione w jednym kraju UE nie były wyłapywane przez obywateli innych państw członkowskich i tam sprzedawane. Dotyczy to ok. 230 taksonów obcych, w tym jednego łownego w Polsce – muflona, jednak tylko jego okazów z populacji żyjących na Korsyce i Sardynii. Nie ma to żadnego znaczenia dla polskiej gospodarki łowieckiej, co nie znaczy, że nie powoduje protestów, wynikających zapewne z niezrozumienia przepisów Dyrektywy.
Propozycje zmian dotyczących gatunków łownych to znikomy procent reform, które czekają nas w najbliższej (miejmy nadzieję) przyszłości w ochronie gatunkowej. Dzięki myśliwym te postulaty przebiły się do mediów. Jednak zainteresowanych ochroną także innych grup organizmów odsyłamy do naszych trzech obszernych opracowań. Udostępniono je na stronie internetowej Generalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska.
Andrzej Kepel
Ten artykuł został dofinansowany ze środków Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej |