Jest sobota, 23 marca. Na planowaną o świcie wyprawę niestety zasypiam. Nic jednak nie dzieje się przypadkiem. Mocno w to wierzę, bo ten dzień miał dopiero odsłonić swoje niezwykłe oblicze. Kilka minut po dziewiątej dzwoni Marcin, mój sprawdzony kompan, i proponuje wspólny rodzinny spacer (z żonami i dziećmi). Podobno w jednym z łódzkich parków są zloty bocianów, koniecznie więc trzeba to zobaczyć.
W południe ruszamy już wszyscy razem. Jest piękna pogoda, świeci słońce, mogłoby się wydawać, że wreszcie przyszła wiosna. Niestety wystarczy uchylić okno samochodu, aby przekonać się, jak jest w istocie. Kąsający mróz nie odpuszcza nawet w pełnym marcowym słońcu. Gdy docieramy na miejsce, od razu dostrzegam sylwetkę lecącego bociana, który sunie nisko nad osuszonym stawem i znika za budynkami restauracji.
Nie jestem zwolennikiem powiedzenia, że bocian biały zwiastuje wiosnę. Przecież wiele innych gatunków, narażając się na zimno i głód, wraca dużo wcześniej. Wystarczy wymienić choćby żurawie, czajki czy gęsi. Teraz jednak dotarły do nas te medialne zwiastuny, uważane niemal za pewniki ciepłych frontów i słonecznych dni. Jest ich czternaście – prawdziwy bociani sejmik! Niezwykła to rzadkość, bo przecież dopiero pod koniec lata zbierają się w grupy, żeby zmagazynować siły przed najtrudniejszym etapem w swoim życiu – wędrówką na zimowiska w Afryce. Wiosną niemal natychmiast łączą się w pary i zajmują gniazda.
Tym razem jednak wiosna jakby wcale nie miała zamiaru nadejść. Jest siedemnaście stopni mrozu i gruba warstwa śniegu przykrywa kraj nad Wisłą. Nie mogąc zająć swoich stanowisk lęgowych i zdobyć pożywienia, grupa opisywanych czternastu bocianów trafia na jeden z łódzkich stawów, a właściwie na jego pozostałość. Tam, dokarmiana przez spacerowiczów, oczekuje odwilży. Wtulając jedną nogę w pierzowy fartuch, a dziób w pierś, ptaki starają się przeczekać ten trudny dla nich czas.
Patrzymy na nie i wiemy, że nadchodząca noc nie będzie łatwa. Jeszcze tego samego dnia wracam do nich sam, tuż przed zachodem słońca. Bociany wyglądają na dożywione, stoją w grupie, w bezpiecznej odległości od ścieżki spacerowej. Udaje mi się zbliżyć do nich na kilkanaście metrów, czołgając się niemal pół godziny na brzuchu. Fotografuję je w świetle ostatnich promieni słońca. Wiem już, że spędzę tu również poranek. Namawiam na wspólny wypad Marcina. Gdy o świcie otwieram drzwi samochodu, słyszę jego głos: „Jest osiemnaście stopni mrozu, jak sądzisz, ile wytrzymamy?”.
Na miejscu zastajemy dramatyczną na pierwszy rzut oka sytuację. W zbitej grupie stoją oszronione posągi, z kajdanami lodu wokół tyczkowatych nóg. Zastanawiamy się, jak to jest być takim bocianem, który pokonał tysiące kilometrów po to, aby wreszcie odpocząć we własnej ojczyźnie i trafić na tak niesprzyjającą aurę. Woda przy tej temperaturze paruje jak czajnik, wszystko otulając mgłą. Bociany są zupełnie zobojętniałe i prawie się nie ruszają, mimo to czołgamy się bardzo ostrożnie. Fotografujemy je przez niemal trzy godziny. Powstają wspaniałe, choć nieco smutne obrazki. Co jakiś czas drętwieją nam palce, tężeją policzki, marzną nosy, zamarzają łzy...
Kolejnego ranka docieram na miejsce o świcie. Temperatury nieco wzrosły, nocami słupek rtęci spada już tylko do siedmiu stopni poniżej zera. Ptaki wydają się bardziej beztroskie i żerują mimo wczesnej godziny. Wokół miejsca, w którym nocowały, widzę smutne świadectwo ludzkiej natury: tacki po mięsie, sporo plastikowych reklamówek. Jest mi zwyczajnie żal i wstyd.
Bocianom towarzyszą kaczki i mali przybysze z ciepłych krajów – pliszki siwe, które niezrażone mrozem dziarsko potrząsają ogonkami i biegają po betonowym nabrzeżu, wyszukując uśpionych zimowym snem muszek.
Odwiedzający park przechodnie podziwiają ten nietypowy obrazek, a i ja siedzę jeszcze przez jakiś czas, patrzę i delektuję się tym widokiem. Bociany, pliszki... Czy to już wiosna?
Tekst i zdjęcia: Łukasz Boch
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
lukasz-boch.com
Tegoroczna wiosna zaskoczyła wiele ptaków. Bociany białe, które przyleciały do Polski w połowie marca, były zmuszone przeczekać niekorzystne warunki takie, jak: niskie temperatury, gruba pokrywa śnieżna i zamarznięte zbiorniki wodne. Bardzo często obserwowano je w tym czasie żerujące na śmietniskach lub na niezamarzniętych zbiornikach w głębi miast. Część z nich padła z wycieńczenia i głodu. Polskie media nagłośniły sprawę i całą Polskę obiegły zdjęcia zmarzniętych bocianów stojących na śniegu. Wywołało to liczne apele o pomoc tym ptakom i dokarmianie ich w trudnym dla nich okresie. Jednak, czy dokarmianie bocianów jest słuszne i potrzebne?
Bociany są w stanie przetrwać w trudnych warunkach atmosferycznych nawet do czterech tygodni. Jednak gdy dodatkowo zalega gruba warstwa śniegu, mają znacznie utrudniony dostęp do pokarmu. Próbują więc żywić się padliną, resztkami jedzenia lub innym dostępnym pokarmem. Stąd liczne pojawy bocianów w nietypowych dla nich miejscach.
Należy jednak pamiętać, że takie nawroty zimy wczesną wiosną zdarzały się już wcześniej, a jeszcze kilkanaście lat temu właśnie tak wyglądało przedwiośnie. Pokrywa śnieżna w naszej szerokości geograficznej utrzymywała się zwykle do końca marca. Bociany przylatywały wtedy nieco później. Jednak w ciągu ostatnich kilku dekad zarówno one, jak i wiele innych gatunków ptaków przyspieszyło swój przylot na lęgowiska w wyniku ocieplenia klimatu. Mimo że głównym czynnikiem wywołującym zachowania migracyjne jest długość dnia i nocy, a nie temperatura, to łagodniejsze zimy i cieplejsze wiosny spowodowały przyspieszenie powrotów z zimowisk. Ponadto notuje się dość często przypadki zimowania bocianów na terenach lęgowych. Obserwowano również ptaki pozostające na zimę w basenie Morza Śródziemnego. One także nauczyły się korzystać z wysypisk śmieci, które są dla nich jak suto zastawiony stół.
W przypadku bociana białego nie od dziś wiadomo, że ptaki przylatujące wcześniej mają zwykle wyższy sukces lęgowy. Takie osobniki są więc faworyzowane przez dobór naturalny. Jednak nie zawsze warto być pierwszym. W latach z bardzo zimnymi wiosnami pary, które wcześniej przystępowały do lęgów, traciły je wskutek wyziębienia na etapie wysiadywania jaj. Przedwczesny przylot może też okazać się zgubny dla samych ptaków. Osłabi się ich kondycja lub po prostu zginą z braku pokarmu. Musimy jednak pamiętać, że są to naturalne procesy i nie powinniśmy w nie ingerować. Dokarmianie ptaków migrujących może bowiem doprowadzić do zahamowania wędrówki lub do zbyt dużego przywiązania ich do człowieka, co też może mieć fatalne skutki.
Marcin Tobółka
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Zakład Zoologii
Uniwersytet Przyrodniczy w Poznaniu
Ten artykuł został dofinansowany ze środków Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej |