Polskie Towarzystwo Ochrony Przyrody „Salamandra”
 


Przyroda poza terenami chronionymi

Jak co roku, najciekawsze prace nadesłane na Ogólnopolski Konkurs Fotografii Przyrodniczej FOTO-EKO 1998 można było podziwiać podczas ekspozycji wystawy pokonkursowej. Została ona zaprezentowana w styczniu br. w holu Collegium Maius UAM. Zeszłoroczna edycja Konkursu, zatytułowana „Przyroda poza terenami chronionymi”, miała na celu zwrócenie uwagi na fakt, iż także poza obszarami prawnie chronionymi istnieją obiekty cenne przyrodniczo.

Redakcja




































Konkursy wiedzy przyrodniczej

Trójka laureatów Konkursu „Zwierzęta Chronione w Polsce”, wraz ze swoimi nauczycielami

Trójka laureatów Konkursu „Zwierzęta Chronione w Polsce”, wraz ze swoimi nauczycielami
Fot. Andrzej Kepel

13 lutego o tytuł najlepszego młodego przyrodnika rywalizowali uczestnicy piątego już Wojewódzkiego Konkursu Przyrodniczego dla Uczniów Szkół Podstawowych. Tegoroczna edycja przebiegała pod hasłem „Zwierzęta Chronione w Polsce”. Jak zwykle, miał on na celu promowanie uczniów, dla których zgłębianie tajników przyrody stanowi autentyczną pasję. W etapie wojewódzkim wzięło udział ok. 150 uczniów, wyłonionych w wyniku eliminacji szkolnych. Najlepsza w Wielkopolsce okazała się (nie po raz pierwszy!) Marta Prange ze Szkoły Podstawowej nr 2 w Poznaniu. II miejsce zajął Dawid Stencel ze Szkoły Podstawowej w Jabłonnie (członek tamtejszego Koła PTOP „Salamandra”!), III zaś - Adam Kasprzak ze Szkoły Podstawowej w Sierakowie.

W gorący wiosenny dzień (27 marca) odbył się w III Liceum Ogólnokształcącym w Poznaniu finał Wojewódzkiego Konkursu Przyrodniczego dla Uczniów Szkół Średnich pt. „Parki Narodowe w Polsce”. Uczestniczyło w nim ok. 60 uczniów. I miejsce zajęła Anna Biegała z XVII LO w Poznaniu, należąca do tamtejszego Koła „Salamandry”. Laureatem II miejsca został Bartosz Napierała (zdobywca I miejsca w ubiegłorocznej edycji!) z LO w Szamotułach. III miejsce przypadło w udziale Danielowi Kierzkowskiemu z XV LO w Poznaniu. Na uwagę zasługuje fakt, iż na 10 osób, które zakwalifikowały się do półfinału Konkursu, aż trzy reprezentowały XVII Liceum Ogólnokształcące w Poznaniu.

Rozgrywki półfinałowe Konkursu „Parki Narodowe w Polsce”

Rozgrywki półfinałowe Konkursu „Parki Narodowe w Polsce”
Fot. Andrzej Kepel

Podobnie jak w roku ubiegłym, w okolicach Dnia Ziemi (24 kwietnia), „Salamandra” wspólnie z Lubuskim Klubem Przyrodników przeprowadziła wielki „finał finałów” naszego Wojewódzkiego Konkursu Przyrodniczego dla Uczniów Szkół Podstawowych pt. „Zwierzęta Chronione w Polsce” oraz podobnego Konkursu organizowanego przez LKP. Laureatami „finału finałów” zostali: Adam Kasprzak z SP w Sierakowie (I miejsce), Maria Piłacińska z SP nr 6 w Poznaniu (II miejsce) oraz Piotr Fedan z SP w Jastrzębsku (III miejsce). W tym roku, oprócz licznych nagród książkowych, zwycięzcy otrzymali sprzęt do obserwacji przyrodniczych - lornetki oraz lunetę. Na zakończenie konkursowych zmagań uczestnicy zwiedzali rezerwat „Meteoryt Morasko”.

Redakcja

Sponsorami konkursów przyrodniczych byli: Wojewódzki Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej w Poznaniu, Wydawnictwo „MULTICO”, Wydawnictwo Podsiedlik-Raniowski i Spółka, Ministerstwo Ochrony Środowiska, Zasobów Naturalnych i Leśnictwa oraz Ogród Zoologiczny w Poznaniu. W organizacji Konkursów bardzo pomogły nam: III i XVII LO w Poznaniu. Szczególne podziękowania należą się pracującym tam nauczycielkom: pani Marii Zaklińskiej (III LO) oraz pani Annie Prange, Elizie Rybskiej i Iwonie Ratajszczak (XVII LO).


Ochotniczka w podziemnym raju

W 1998 roku zrealizowałam swoje wielkie marzenie. Od 30 kwietnia do 25 września pracowałam w Parku Narodowym Carlsbad Caverns (CCNP), jako wolontariuszka Cave Resources Office (w wolnym tłumaczeniu - Biuro Zasobów Jaskiniowych). Park ten położony jest na południu stanu Nowy Meksyk w USA i graniczy z Parkiem Narodowym Guadalupe Mountain w Teksasie.

Wejście do jaskini Carlsbad Caverns

Wejście do jaskini Carlsbad Caverns
Fot. Małgorzata Roemer

Jest to jeden ze starszych parków narodowych w USA. Utworzono go w 1923 roku, przede wszystkim w celu ochrony obfitujących w niesamowite jaskinie wapiennych gór oraz unikalnej flory i fauny Półpustyni Chihuahuan. Właśnie zauroczenie jedną z tamtejszych „dziur” o nazwie Lechuguilla sprowadziło mnie po raz pierwszy cztery lata temu na teren CCNP. Wzięłam wówczas udział w wyprawie eksploracyjnej grupy LEARN (Lechuguilla Exploration and Research Network) do Lechuguilli. Miałam również okazję popracować w kilku innych jaskiniach tego Parku.

W sumie, w 1995 r. spędziłam trzy tygodnie na półpustyni i w jej podziemiach, a to wystarczyło bym zakochała się bez reszty w egzotyce tego odległego zakątka świata. Od tego czasu nie przestawałam marzyć o jaskiniach, przyrodzie i ludziach z CCNP. Śniłam o powrocie! Kiedy wydawało się, że podołam finansowo, poprosiłam o zatrudnienie mnie jako ochotniczki w Biurze zajmującym się wszystkim co wiąże się z tamtejszymi jaskiniami. Udało się!

Autorka artykułu w swoim służbowym stroju

Autorka artykułu w swoim służbowym stroju
Fot. Małgorzata Roemer

Po przybyciu do Parku zostałam zakwaterowana w „domu kobiet” i przedstawiona moim szefom oraz przyszłym współpracownikom. Dowiedziałam się też jakie mam prawa i czego kategorycznie się zakazuje. Po otrzymaniu munduru wolontariusza byłam już stuprocentowym pracownikiem CCNP. Przydzielono mi obowiązki i od tego momentu oczekiwano ode mnie pełnej fachowości oraz zaangażowania. Mimo że wyglądało to nieco szorstko, od początku wiedziałam, że przeżyję najpiękniejsze wakacje, i to z ludźmi „nie z tej Ziemi”!

Wszędzie przyjmowano mnie z otwartymi ramionami. Proponowano pomoc w każdym zakresie (wypożyczenie samochodu, pokazanie najtańszych sklepów, rady jak i gdzie spędzić weekend, gdzie iść popływać itp.), zapraszano na grilla lub wspólny wypad do kina. Odczuwałam ogólną życzliwość. Pomagano mi też w poznawaniu Nowego Meksyku - tak odmiennego od innych stanów USA. Zajmuje on powierzchnię porównywalną z terytorium Polski. Kultura Indian miesza się tu ze współczesną cywilizacją konsumpcyjną, obowiązują dwa języki: angielski i hiszpański, a dominującą wonią nie jest zapach hamburgera, lecz chili.

Wróćmy jednak do moich obowiązków, które w przeważającej części były dla mnie przyjemnością. Należały do nich wszelkiego rodzaju „zadania jaskiniowo-biurowe” - począwszy od parzenia kawy, przez porządkowanie biura i magazynu sprzętu, aż do moich wymarzonych prac w jaskiniach. Przewodziłam grupom eksploracyjnym, filmowym, oraz prowadzącym działania ochronne, asystowałam naukowcom w ich badaniach, pomagałam szkolić ekspedycje w przepisach dotyczących ochrony jaskiń i półpustyni. Szukałam także nowych jaskiń, prowadziłam własne prace eksploracyjne, wykonywałam dokumentację fotograficzną i topograficzną, ślęczałam przy komputerze wprowadzając do niego dane kartograficzne, przygotowywałam projekty ochronne i pomagałam w ich realizacji. W ramach tych obowiązków zwiedziłam na terenie CCNP 24 jaskinie i kilka poza jego granicami. Wzięłam udział w dwóch 5-dniowych biwakach w Lechuguilli i kilkunastu 24-godzinnych wejściach do różnych grot. W sumie, ze 149 dni w CCNP - 83 spędziłam pod ziemią. Tyle osobistej statystyki.

Do tej pory w granicach Parku Narodowego Carlsbad Caverns znanych jest 86 jaskiń. Największa z nich to Lechuguilla - główne wyzwanie eksploracyjno-badawcze na tym terenie.

Carlsbad Caverns - przepiękne nacieki kalcytowe w Big Room

Carlsbad Caverns - przepiękne nacieki kalcytowe w Big Room
Fot. National Park Service

Do niedawna była ona znana jako ciekawostka historyczna - niewielka, długa na niespełna 200 m grota, w której do 1914 roku wydobywano nietoperzowe guano na nawóz. Dopiero 26 maja 1986 roku dokopano się do początku dalszej części. Do dzisiaj wyeksplorowano przeszło 150 km korytarzy, dochodząc do głębokości 500 m poniżej otworu! Stawia to ją na pierwszej pozycji pod względem głębokości, wśród jaskiń kontynentalnej części USA i na 5 miejscu w świecie pod względem długości. Geolodzy zapewniają, że prawdopodobnie mamy w niej jeszcze do odkrycia kolejnych 100 km korytarzy i sal.

Drugim podziemnym gigantem jest jaskinia Carlsbad Caverns, od której nazwę przyjął cały Park Narodowy. Powstała ona w ryfie wapiennym, datowanym na 250 mln lat. Jej do tej pory znana długość to 50 km. Carlsbad Caverns jest częściowo udostępniona dla turystów. Można się np. przespacerować po Big Room - podziemnej sali zajmującej 6 hektarów (jedna z największych na świecie). Dwie trasy dostosowano do wymogów ludzi niepełnosprawnych, poruszających się np. na wózkach inwalidzkich. Poza tym można wziąć udział w trzech podziemnych wycieczkach o zwiększonej trudności. Left Hand Tunnel jest trasą łatwą - spaceruje się z latarniami i po naturalnym spągu (tak fachowo nazywa się dno jaskini), czasami przeskakując maleńkie jeziorka lub nachylając się. Lower Cave to korytarze pod Big Room, słynące z przepięknych skupisk pereł jaskiniowych1 i wspinaczki po drabinie. White Giant jest trasą wymagająca dobrej kondycji fizycznej. Pokonuje się ją pod opieką dwóch przewodników (rangersów), w kaskach ze światłem elektrycznym2. Trzeba się tu sporo czołgać, sforsować zacisk i przejść zapieraczką 5-metrowy komin, wytrawersować szczelinę..., jednym słowem wielka przygoda dla „weekendowego grotołaza”.

Atrakcją CC (Amerykanie lubią używać skrótów) jest również cowieczorny wylot nietoperzy na żerowiska. Legenda głosi, że wejście do jaskini odkrył na początku XX w. młody kowboj Jim White, podążający ku widocznemu z oddali pióropuszowi dymu. Z bliska „dym” okazał się być rojem nietoperzy.

Jaskinie Parku Narodowego Carlsbad Caverns zachwycają swoją niezwykle bogatą szatą naciekową

Jaskinie Parku Narodowego Carlsbad Caverns zachwycają swoją niezwykle bogatą szatą naciekową
Fot. Małgorzata Roemer

Obecnie przez główny otwór jaskini, o wysokości i szerokości ponad 60 m, wylatuje w ciągu minuty około 5 tysięcy molosów meksykańskich (Tadarida brasiliensis mexicana). W trakcie letnich miesięcy nietoperze te mieszkają w części groty zwanej Bat Cave, tworząc kolonię rozrodczą, liczącą w ostatnich latach od 250.000 - 350.000 osobników. Jeszcze w 1936 roku rozmiary tej kolonii szacowano na 8,7 miliona samic, ale chemizacja rolnictwa, a przede wszystkim stosowanie DDT, spowodowała drastyczny spadek liczebności nietoperzy w całym „cywilizowanym” świecie. W Carlsbad Cavern stwierdzono także współczesne występowanie 13 kolejnych taksonów nietoperzy. Niektóre z nich należą do występujących i w Polsce rodzajów: nocek (Myotis), mroczek (Eptesicus) i karlik (Pipistrellus) ale reprezentują oczywiście amerykańskie gatunki. Obserwuje się jedynie pojedyncze ich osobniki. Jedynie w przypadku nocka obrębionego (Myotis thysanodes) znane jest jego „większe” skupienie, liczące 150 - 200 osobników. W Polsce byłaby to duża kolonia, jednak tutaj - w porównaniu z liczebnością molosów... - cóż, „nikną w tłumie”. W jaskini tej znaleziono także szczątki kostne trzech kolejnych gatunków nietoperzy. Są to różne nocki, żyjące obecnie na terenie Parku i prawdoodobnie korzystające z tutejszych jaskiń - w tym i z CC.

W miejscu, gdzie przebywają setki tysięcy nietoperzy, pracować można tylko w masce

W miejscu, gdzie przebywają setki tysięcy nietoperzy, pracować można tylko w masce
Fot. Małgorzata Roemer

Na terenie CCNP są jeszcze dwie jaskinie dostępne dla wszystkich turystów (Spider Cave nieopodal centrum turystycznego i New Cave w Slaughter Canyon) oraz osiem jaskiń o różnej trudności technicznej, w których wolno chodzić grotołazom (wymagane jest zezwolenie z Cave Resources Office). Wśród nich jest Ogle Cave, którą wolno zwiedzać tylko z pracownikiem Cave Resources Office. Można w niej przeżyć fantastyczny zjazd w głębokiej na prawie 100 m studni wejściowej i obejrzeć w gigantycznej podziemnej pustce drugi pod względem wysokości stalagnat na świecie (mierzący 31,1 m - zaledwie o kilka metrów krótszy od rekordzisty z chińskiej Jaskini Smoka). Ogólnie penetracja jaskiń Półpustyni Chihuahuan sprawia niesamowitą przyjemność. Niezbyt trudne technicznie dla absolwenta polskich kursów taternictwa jaskiniowego, zachwycają pięknem i unikalnością szaty naciekowej oraz... temperaturami powietrza. Te wahają się pomiędzy +16°C w Carlsbad Caverns, a +24°C w Lechuguilli.

Całą tę frajdę z ciepełkiem odrobinę psuje przeszło 90% wilgotności powietrza oraz wszędobylski piasek lub gips, które pomagają w zdobyciu bardzo trudno gojących się otarć i odparzeń. Jednak to właśnie wysokie temperatury, wilgotność powietrza i osobliwość budowy geologiczno-mineralogicznej Guadalupe Mountain przyczyniają się do odmienności tutejszych pustek i szaty naciekowej. Ogromny wpływ na ich dzisiejsze rozmiary miała docierająca z powierzchni woda o bardzo dużej zawartości CO2, a także wydobywające się z wnętrza naszej planety gazy, zawierające siarkę. Po wymieszaniu się tych składników powstawały kwasy, znacznie przyspieszające znane nam z tatrzańskich jaskiń procesy rozpuszczania skał wapiennych. Przy zachodzących równolegle procesach wytrącania, obok powszechnego kalcytu, czyli węglanu wapnia (CaCO3), pojawia się gips (CaSO4x2H2O) odkładający się w postaci grubych nawet na 10 m pokładów (np. w Glacier Bay czy Prickly Ice Cube Room w Lechuguilli), lub tworzący niesamowitą, odmienną od kalcytowej szatę naciekową (np. „żyrandole” o długości do 5 m w Chandelier Ballroom).

Perły jaskiniowe

Perły jaskiniowe
Fot. National Park Service

Egzotyczne są również niektóre z niebezpieczeństw czyhające na grotołaza. Przede wszystkim dojścia do jaskiń nie należą do najłatwiejszych. We znaki dają się: niemiłosiernie palące słonce i związany z tym upał oraz nagłe i krótkotrwałe burze, które potrafią w ciągu zaledwie kilku minut obniżyć temperaturę powietrza nawet o 15°C. Trzeba też uważać na zwierzaki, które mieszkają w przyotworowych partiach jaskiń - np. na grzechotniki, skorpiony, lub duże, kosmate pająki. Ich ukąszenie nie powoduje śmierci, ale jest bardzo (!!!) bolesne, kończy się znaczną opuchlizną i miejscowymi paraliżami oraz niezaplanowaną wycieczką do szpitala. Największą przyjemność, a zarazem strach, może spowodować spotkanie w jaskini... pumy, która jest kotem dość licznie występującym w CCNP. Trudno tego zwierzaka wypatrzyć, jednak śladów jego bytności jest wszędzie pełno. A jak już się uda go zobaczyć - uwierzcie mi na słowo - jest to jedno z najgłębszych przeżyć.

Innym zagrożeniem dla miłośników podziemi są choroby pochodzenia zwierzęcego: hantavirus roznoszony przez gryzonie oraz histoplazmoza - powodowana przez grzyby utrzymujące się w ciepłym klimacie na odchodach nietoperzy. Istnieje też potencjalne ryzyko zarażenia się wścieklizną, gdyż wśród tutejszych nietoperzy spotyka się osobniki zarażone tym wirusem. Dlatego też wymagano ode mnie, przed podjęciem pracy w Parku, szczepienia przeciwko tej śmiertelnie groźnej chorobie.

Wśród ubogiej roślinności Półpustyni Chihuahuan wyróżniają się jukki wysokie (Yucca elata), zwane przez Amerykanów drzewami mydlanymi

Wśród ubogiej roślinności Półpustyni Chihuahuan wyróżniają się jukki wysokie (Yucca elata), zwane przez Amerykanów drzewami mydlanymi
Fot. Małgorzata Roemer

Teoretycznie miałam pracować 40 godzin tygodniowo. W zamian otrzymałam bezpłatne miejsce do spania, możliwość udziału w różnych szkoleniach, komputer z dostępem do Internetu oraz 5 $ za minimum 6-godzinny dzień pracy. To tylko korzyści materialne. Przede wszystkim jednak wolontariat w CCNP dał mi nowe przyjaźnie, udoskonalił znajomość angielskiego, pogłębił wiedzę z zakresu kartografii, geologii, mineralogii, biologii, archeologii itp., a co najważniejsze - dał szansę spełnienia marzeń! Dlatego też przez cały pobyt w Parku byłam strasznym pracoholikiem. Jednakże dzięki temu już na początku zdobyłam zaufanie szefów, a bez tego ani rusz w CCNP. Wiele jaskiń lub prac w nich wykonywanych objętych jest ścisłą tajemnicą. Nie wolno mi mówić o kilku odwiedzonych przeze mnie grotach, używać ich nazw, bądź opisywać gdzie się znajdują. W takich jaskiniach zabronione jest fotografowanie na prywatny użytek. Nie wolno mi udzielać informacji gdzie mieszkają pumy, albo co widziałam w niektórych jaskiniach. I mimo że na początku trochę mnie to drażniło, bardzo szybko zrozumiałam dlaczego niezbędne są tak daleko posunięte środki ostrożności. Niestety przyczyny te znamy także z własnego, polskiego podwórka. Gdy w grę wchodzą pieniądze, dla niektórych ludzi nie ma żadnych świętości. A w wielu grotach Półpustyni Chihuahuan znajdują się przeapetyczne kąski dla mineralogów-kolekcjonerów. Nie brak także na świecie ludzi chorych, którzy są gotowi czynić okropności jedynie po to, aby sprawić innym przykrość. Wreszcie przyczyną dewastacji są często zwykła niewiedza bądź bezdenna głupota. Poznałam wiele związanych z tym wstrząsających historii - np. o wycięciu wszystkich nacieków kalcytowych (!) w McKitric Cave, na produkcję... uzdrawiającej nalewki.

Ochronę jaskiń w CCNP utrudnia wielkość tego parku - 18 896 hektarów. Zgodnie z amerykańskim prawem każdemu wolno tu chodzić poza wytyczonymi szlakami. Zezwoleń wymaga się tylko na wejścia do jaskiń i biwakowanie w granicach Parku. Pracownicy Parku nie są więc w stanie wszystkich upilnować. Dlatego jeżeli to możliwe, lepiej zachować w tajemnicy lokalizację najcenniejszych obiektów, a jeśli rozmiary otworów wejściowych do jaskiń nie są zbyt duże - zamknąć je specjalnymi kratami. Niestety, wiele złego czynią publikacje prasowe, programy TV lub różne prelekcje. Często zachęcają one do „zaliczenia” kolejnych znanych miejsc. A przecież każdy pobyt człowieka w jaskini wpływa destrukcyjnie na istniejącą w niej równowagę klimatyczną, bakteriologiczną itd. Dlatego wprowadzono sankcje za fotografowanie czy dzielenie się wspomnieniami z niektórych miejsc. Za zwiedzanie grot bez zezwolenia, wandalizm lub zaplanowaną dewastację, grożą wysokie kary pieniężne (najniższa to 250 $ - dużo nawet dla Amerykanina), procesy, a w drastycznych wypadkach więzienie.

Tak więc kilka miesięcy 1998 roku spędziłam w prawdziwym „raju Gosiaczka”. Był to czas porywającej pracy oraz cudownych kontaktów z naturą i mieszkającymi tam ludźmi. Moi czterej szefowie: Gary, Dale, Jason i Stan, zwrócili mi uwagę na wiele ważnych zagadnień związanych z jaskiniami, ich ochroną i całym tym „grotołażeniem”. Indianka Julia i przyroda Półpustyni Chihuahuan nauczyły mnie szacunku dla natury i ludzi. Chciałabym podziękować wszystkim, którzy pomogli mi spełnić marzenia, a także moim rodzicom, Jens'owi oraz przyjaciołom, którzy wierzyli we mnie i w to, że zrealizuję moją obsesję.

Znowu tęsknię...

Gosia z Kosiorów - Roemer

Małgorzata Roemer od dawna jest członkiem „Salamandry”. Łącząc pasję speleologa z fascynacją przyrodą często dostarcza cennych informacji np. o występowaniu nietoperzy w jaskiniach Tatrzańskich. Do ostatecznej korekty autorskiej powyższy artykuł wysyłaliśmy autorce znów do Parku Narodowego Carlsbad Caverns. Tak więc tęsknota zwyciężyła.

Redakcja

  1. Perły jaskiniowe to często niemal idealnie kuliste twory, powstające w płytkich jeziorkach, w wyniku strącania się węglanu wapnia wokół jądra, którym może być np. ziarnko piasku. Największe osiągają nawet kilka cm średnicy. Mogą być białe, żółte lub czerwone, a ich powierzchnia jest zwykle gładka jak porcelana.
  2. Na terenie CCNP wprowadzono wiele przepisów, chroniących jaskinie przed dewastacją. Na przykład wolno używać tylko światła elektrycznego i obuwia, które nie pozostawia barwnych śladów na kalcytowych polewach. Poruszać należy się tylko po trasach wyznaczonych pomarańczową taśmą. Wszelkie odchody wynosi się z jaskiń w specjalnie zabieranych na każdą wyprawę workach i butelkach. Kategorycznie zabronione jest nie tylko biwakowanie wewnątrz jaskiń bez zezwolenia i poza przeznaczonymi do tego celu miejscami, ale także palenie papierosów i picie alkoholu, pływanie i mycie się w jeziorkach, a nawet czesanie włosów. Wodę do picia wolno pobierać tylko w wyznaczonych punktach, za pomocą znajdujących się tam naczyń. Takich zasad i ograniczeń jest jeszcze wiele, ale tylko one mogą sprawić, że te unikalne twory natury zostaną zachowane dla potomnych.


Szkolne Ostoje Przyrody

Uroczyste wręczenie nagrody zwyciężczyni konkursu „Moja Ostoja”

Uroczyste wręczenie nagrody zwyciężczyni konkursu „Moja Ostoja”
Fot. Andrzej Gawlak

Już około 500 uczniów bierze udział w naszym programie „Szkolne Ostoje Przyrody”, opiekując się interesującymi pod względem przyrodniczym obiektami i przy okazji „podglądając” przyrodę. Jedną z najpopularniejszych form działań w ostojach jest tworzenie ścieżek edukacyjnych. Pozwalają one oglądać rośliny, zwierzęta oraz interesujące zjawiska przyrodnicze. Stanowią doskonałe uzupełnienie „suchych” szkolnych lekcji. Najciekawsze ścieżki edukacyjne powstały do tej pory w Szkolnych Ostojach Przyrody w Lusówku, Jabłonnie oraz Uzarzewie. Dwie ścieżki - w Uzarzewie i w Mogilnie - doczekały się już swoich ilustrowanych przewodników. Kolejne dwie ścieżki i przewodniki są aktualnie opracowywane.

Wszystkie Szkolne Koła PTOP „Salamandra” zostały zaproszone do tworzenia „eko-map” swoich osiedli, miejscowości i gmin. Opracowanie tych map ma pomóc w „wyłapywaniu” cennych przyrodniczo terenów oraz zabezpieczeniu ich przed zniszczeniem. Mamy nadzieję, że letnie wędrówki młodzieży zaowocują odkryciami nowych ciekawych miejsc.

Pomost obserwacyjny w Rakoniewicach, wybudowany w ramach projektu „Szkolne Ostoje Przyrody”

Pomost obserwacyjny w Rakoniewicach, wybudowany w ramach projektu „Szkolne Ostoje Przyrody”
Fot. Magdalena Gmaj

Aby urozmaicić prace dotyczące Ostoi, organizujemy związane z nimi konkursy. Dwa z nich zostały rozstrzygnięte na początku lutego. Były to: konkurs plastyczny „Moja Ostoja”, w ramach którego dzieci uwieczniały w swoich pracach walory przyrodnicze chronionego przez nie terenu, oraz konkurs na najlepszy folder reklamujący Ostoję. Uczestnicy „startowali” w różnych kategoriach wiekowych. Wśród dzieci młodszych (7-12 lat) największymi uzdolnieniami plastycznymi wykazała się Ewelina Grzechnik (na zdjęciu) ze Szkoły Podstawowej nr 54 w Poznaniu. W kategorii wiekowej 13 - 15 lat I miejsce zajęła Anna Olejniczak ze Szkoły Podstawowej w Jabłonnie. Zwycięzcami konkursu na najlepszy folder reklamujący Ostoję zostały: Sonia Klyszczyńska ze Szkoły Podstawowej w Rakoniewicach, Joanna Bartyzel, Izabella Kapla i Justyna Waligórska ze Szkoły Podstawowej w Jabłonnie oraz Elżbieta Biedna i Julita Bazarnik z XVIII LO w Poznaniu. Wszystkie laureatki otrzymały wartościowe nagrody książkowe, które pozwolą im dalej rozwijać przyrodnicze zainteresowania. W kwietniu ogłosiliśmy również konkurs na najciekawszą gazetkę szkolną prezentującą Szkolną Ostoję Przyrody. Tym razem szczęście i wena twórcza dopisała także chłopcom. W kategorii klas I - V szkół podstawowych za najlepszą uznano gazetkę przygotowaną przez Mikołaja Wróbla ze Szkoły Podstawowej nr 54 w Poznaniu, I miejsce w kategorii klas VI - VIII zdobyła gazetka opracowana przez uczniów Szkoły Podstawowej nr 1 w Szamotułach: Ewelinę Bulińską, Sylwię Stanisławiak i Piotra Serwę.

Tablica informacyjna przed „Szkolną Ostoją Przyrody”

Tablica informacyjna przed „Szkolną Ostoją Przyrody”
Fot. Magdalena Gmaj

Aby nasze Koła stały się w przyszłości bardziej niezależne i potrafiły samodzielnie chronić pobliskie, cenne przyrodniczo tereny oraz umiały zdobywać na swoją działalność fundusze, zamierzamy w przyszłym roku szkolnym przeprowadzić dla opiekunów i liderów naszych Kół specjalne szkolenie. Chcemy też zorganizować spotkanie mające na celu wymianę doświadczeń między Kołami. Zapraszamy do współpracy szkoły, które jeszcze nie włączyły się do programu!





Redakcja

Przedsięwzięcie „Szkolne Ostoje Przyrody” w ciągu ostatniego półrocza wsparły następujące instytucje: Fundacja „Partnerstwo dla Środowiska”, Polska Fundacja Dzieci i Młodzieży, Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej oraz Ministerstwo Ochrony Środowiska, Zasobów Naturalnych i Leśnictwa.


Powrót skrzydlatej błyskawicy

Choć czerwcowe słońce pojawiło się już kilka minut temu, stolica pogrążona jest jeszcze we śnie. Niegdyś o tej porze rozległby się brzęk butelek rozwożonych przez mleczarzy - lecz w erze opakowań jednorazowych, rześkie, poranne powietrze wypełnia jedynie śpiew ptaków. Już za godzinę będzie słychać niemal wyłącznie warkot samochodów i gwar ludzi nerwowo pędzących do pracy. Jednak póki co - gdy oderwani od natury ludzie śpią jeszcze w swoich mrowiskowcach - miasto przez chwilę wydaje się przechodzić we władanie zwierząt. Słychać ćwierkanie wróbli, gruchanie gołębi, świergolenie jaskółek i jerzyków, szpaki robią co mogą, aby imitować głosy różnych innych ptaków.

Sokoły wędrowne bardzo rzadko siadają na ziemi

Sokoły wędrowne bardzo rzadko siadają na ziemi
Fot. CORELL

Kjie-kjie-kjie!!! To z pewnością nie był szpak! Odruchowo spoglądam w górę. Okrzyk już się nie powtarza, ale dostrzegam jeszcze krępą sylwetkę, która energicznie machając ostro zakończonymi skrzydłami wzbija się ku niebu. Czyżby...? No tak! Gdy lornetka jest potrzebna to jej nie mam! Już po chwili ptak jest tylko maleńką kropką na błękitnym tle. Siadam na ławce. Czekając na pierwszy autobus wpatruję się nieco bezmyślnie w ów kołujący punkcik. Najpierw oddala się, a gdy już jest prawie niewidoczny, znów nadlatuje w moją stronę.

Nagle sposób przemieszczania się owej kropki gwałtownie ulega zmianie. Wygląda to trochę tak, jakby oderwała się od nieboskłonu i zaczęła spadać z rosnącą prędkością pod kątem ok. 45o do powierzchni ziemi. Znacznie niżej, kilkaset metrów od szybko powiększającej się ciemnej plamki, dostrzegam gołębia. Widać, że tory lotów tych ptaków przecinają się. Na ułamek sekundy przed, zdawałoby się, nieuchronną kolizją, gołąb zmienia kierunek lotu. „Zmienia kierunek” - dobre sobie! Wywija w powietrzu jakiegoś niesamowitego łamańca i zakręciwszy wbrew prawom fizyki w miejscu, umyka w bok. Spadający „obiekt” przebija pustkę, którą powinien wypełniać gołąb. Zatacza ciasny łuk i znów wzbija się w górę, wznosząc się nad gołębia. Mija kilka sekund i napastnik ponownie zwija skrzydła i z zawrotną prędkością spada na swą ofiarę. I tym razem gołąb w ostatniej milisekundzie robi zwrot, a drapieżca jedynie „trąca” go w swoim prostolinijnym locie. Znów mu się udało! Ale co to? Gołąb nie podejmuje dalszej ucieczki. Machnąwszy jeszcze kilkukrotnie skrzydłami zaczyna bezwładnie spadać na ziemię. W niewyobrażalnie krótkim momencie „kolizji”, długie szpony napastnika przebiły jego ciało, raniąc śmiertelnie. Przez cały ten czas (trwający mniej więcej tyle, ile zajęło przeczytanie tego opisu) akcja przybliża się ku mnie. Wydaje się, że gołąb spadnie gdzieś na trawnik po przeciwnej stronie jezdni. Na chwilę, patrząc na ofiarę, straciłem z oczu drapieżnika. Ten jednak powtórnie pojawia się na powietrznej scenie. Wygląda jakby znów atakował, ale teraz już znacznie wolniej i uważniej. Na wysokości nieco większej niż szczyty latarni spokojnie pochwycił bezwładnego gołębia i silnymi uderzeniami skrzydeł zaczął znów wzbijać się w powietrze, oddalając się w kierunku widocznego w oddali szpikulcowatego budynku, o którym mieszkańcy Warszawy mówią „mały, gustowny i własny”.

Edukację przyrodniczą należy rozpoczynać od małego

Edukację przyrodniczą należy rozpoczynać od małego
Fot. Andrzej Kepel

Podczas końcowych scen tego wydarzenia nie było już wątpliwości. Prawie poziome o tej porze dnia promienie słońca wyraźnie oświetliły charakterystyczną sylwetkę sokoła wędrownego (Falco peregrinus). Super mistrz lotnictwa myśliwskiego wrócił na nasze niebo!

Ten średnich rozmiarów sokół ma bardzo szeroki zasięg występowania. Spotyka się go na wszystkich kontynentach, za wyjątkiem Antarktydy. Wyróżniono wiele jego podgatunków (wg niektórych systematyków nawet ponad 20) różniących się nieco wyglądem - przede wszystkim ubarwieniem. Niegdyś był ptakiem dosyć pospolitym. Początkowym czynnikiem wpływającym na zmniejszenie się liczebności tego gatunku było bezpośrednie „zwalczanie” przez ludzi wszystkich ptaków drapieżnych oraz wyłapywanie przez sokolników, którzy je następnie „układali” i wykorzystywali w polowaniach jako ptaki łowcze. Istotną przyczyną były także zmiany w środowisku. Ostateczny cios dla mocno przerzedzonych populacji zadały środki ochrony roślin przed owadami - głównie DDT.

Sokoły wędrowne, znajdujące się na końcu łańcucha pokarmowego, kumulowały w swoich ciałach znaczne ilości różnych chemicznych „świństw”. Jeśli ptaki nawet nie ulegały bezpośredniemu zatruciu, to składane przez nie jaja miały tak kruche skorupki, że pękały pod ciężarem wysiadujących je ptaków (skutek działania DDT), albo wrażliwe zarodki zamierały przed wykluciem. Doprowadziło to do sytuacji, że w latach sześćdziesiątych sokół wędrowny znalazł się na skraju wymarcia. Dotyczy to zwłaszcza trzech podgatunków: północnoamerykańskich Falco peregrinus anatum i Falco peregrinus pealei oraz europejskiego Falco peregrinus peregrinus. Z wielu krajów te wspaniałe ptaki znikły zupełnie. W Polsce ostatnie potwierdzone lęgi sokoła wędrownego obserwowano w 1964 r., choć przyrodnicy mieli wciąż nadzieję, że gdzieś, w nieznanym miejscu, mogła się również później gnieździć jedna lub kilka par.

Dwudniowe pisklę sokoła wędrownego przypomina postacie z filmu sciencie-fiction

Dwudniowe pisklę sokoła wędrownego przypo- mina postacie z filmu sciencie-fiction
Fot. Andrzej Kepel

Od początku lat siedemdziesiątych w kolejnych państwach zaczęto wprowadzać zakaz stosowania DDT. Wraz ze stopniowym zmniejszaniem się zawartości tego związku w środowisku, pojawiła się szansa na powrót sokoła wędrownego na tereny, z których zniknął. Jednak z uwagi na niemal całkowite wytępienie wolno żyjących populacji, aby ów powrót był możliwy, ludzie powinni pomóc w naprawieniu tego, co zniszczyli. Uznano, że niezbędna jest reintrodukcja - czyli wypuszczanie osobników pochodzących z hodowli w regionach, w których sokoły wymarły.

W 1974 r. amerykański Peregrine Fund oraz wiele instytucji rządowych i organizacji społecznych zapoczątkowało program odbudowy populacji sokoła wędrownego w USA i Kanadzie. Było to możliwe m.in. dzięki metodom hodowlanym wypracowanym przez sokolników. W miarę jak coraz trudniej było zdobyć nowe ptaki poprzez podbieranie jaj i piskląt sokołom żyjącym na swobodzie, miłośnicy polowań z ptakami łowczymi zaczęli poszukiwać metod uzyskiwania ich z hodowli. Nie udawało się to aż do połowy XX wieku, gdyż wychowane przez ludzi sokoły jako potencjalnego partnera traktowały właśnie człowieka i nie tworzyły par między sobą. Fakt, iż wychowanym przez człowieka ptakom „wydaje się”, że są ludźmi, wynika ze zjawiska zwanego wdrukowaniem. Dopiero rozwój biologii i coraz lepsze poznawanie psychologii zwierząt umożliwiło przełamanie tej bariery. Pierwsze na świecie pisklę sokoła wędrownego pochodzące z hodowli wykluło się w 1942 r. w Szczytnie. Od tego czasu metodykę hodowli i przywracania ptaków naturze znacznie udoskonalono. Okazała się ona dość uniwersalna i stosuje się ją obecnie także do ratowania innych zagrożonych gatunków - np. kondora kalifornijskiego (Gymnogyps californianus).

Dorosły sokół wędrowny

Dorosły sokół wędrowny
Fot. Andrzej Kepel

W Ameryce Północnej pierwsze ptaki pochodzące z hodowli zaczęto wypuszczać w 1977 r. Wkrótce podobne programy zainicjowano także w Europie Zachodniej - m.in. w Niemczech. Działania te okazały się skuteczne. Na początku lat siedemdziesiątych liczebność każdego z dwóch najbardziej zagrożonych podgatunków północnoamerykańskich szacowano na zaledwie kilkadziesiąt par. Przedstawicieli nieco liczniejszego podgatunku arktycznego (Falco peregrinus tundrius), występującego głównie w Kanadzie, było wówczas kilkaset par. Do tej pory wypuszczono na tym kontynencie ponad 6000 wyhodowanych przez człowieka ptaków. Liczbę współcześnie gniazdujących par szacuje się na ok. 1600, i rośnie ona o ok. 5% rocznie. Obecnie uznaje się, że sokół wędrowny w USA i Kanadzie przestał być bezpośrednio zagrożony wyginięciem. Coraz częściej pojawia się on nie tylko w rejonach dzikich i nie zamieszkałych, ale i w dużych miastach - jak Nowy Jork, Chicago czy Toronto - gdzie gnieździ się na wysokich budynkach, które zastępują mu urwiste skały.

Dla celów reintrodukcji sokoły hoduje się w specjalnych zagrodach, zwanych wolierami, które ze wszystkich stron są otoczone nieprzejrzystymi ścianami. Jedynie od góry przykrywa je siatka wpuszczająca światło i świeże powietrze. Nawet pożywienie podaje się wyłącznie przez specjalną rurę. W ten sposób ptaki są całkowicie odcięte od bezpośredniego kontaktu z człowiekiem. Gdy para ptaków przystępuje do lęgów i składa pierwsze jaja, zwykle się je podbiera i wkłada do inkubatora. Ptaki uzupełniają powstałe braki składając kolejne jaja. W ten sposób zamiast zwykłej liczby 3 - 4 jaj, można od jednej pary w ciągu roku otrzymać ich nawet 15. Wyklute w inkubatorze pisklęta zwykle karmi się przez kilka, do kilkunastu dni, a następnie z powrotem podrzuca rodzicom. Ptaki nie potrafią liczyć i zazwyczaj bez problemów akceptują takie zwiększenie się liczby potomstwa. W naturze miałyby kłopoty z wykarmieniem tak dużej gromadki, ale w hodowli, gdy pokarm dostarczany jest w obfitości, nie stanowi to problemu. Ważne jest, aby pisklęta wróciły do gniazda najpóźniej po 2 tygodniach od wyklucia, gdyż u tego gatunku w 3 - 4 tygodniu życia następuje wspomniane wcześniej wdrukowanie, czyli nauczenie się rozpoznawania własnego gatunku na podstawie wyglądu rodziców i rodzeństwa.

Sama reintrodukcja, czyli przywracanie naturze wyhodowanych w wolierach sokołów, może odbywać się na trzy sposoby. Najczęściej stosowana jest metoda sztucznego gniazda. Gdy sokoły są już w takim wieku, że potrafią same pobierać leżący pokarm, ale nie potrafią jeszcze latać (ok. 5 tygodni), umieszcza się je w specjalnych klatkach zawieszonych w miejscach, gdzie zazwyczaj gniazdują sokoły wędrowne. Przypuszcza się, że dorosłe ptaki tego gatunku wybierają na miejsce swojego rozrodu taki typ obiektów, na jakim znajdowało się ich gniazdo rodzinne. Dlatego dobór miejsc zawieszania tych sztucznych gniazd do reintrodukcji zależy od tego, gdzie chcemy wprowadzić dane sokoły. W górach lokalizuje się je na półkach skalnych i pionowych urwiskach, w lasach - na czubkach starych drzew, a w miastach - na szczytach wysokich budynków. Umieszczonym w klatce młodym osobnikom podaje się pokarm przez specjalny rękaw, aby nadal nie miały kontaktu z człowiekiem. Po dalszych 2 tygodniach, gdy sokoły przywykną do otoczenia i zaczną osiągać zdolność lotu - klatkę otwiera się. Wówczas stopniowo zmniejsza się porcje podawanego pokarmu, aby zachęcić młodzież do podejmowania samodzielnych prób polowania. Całkowite usamodzielnienie się wypuszczonych sokołów następuje zwykle po 3 tygodniach od otwarcia klatki.

Podebrane sokołom jaja trafiają do tego inkubatora

Podebrane sokołom jaja trafiają do tego inkubatora
Fot. Andrzej Kepel

Inną, najlepszą dla młodych sokołów metodą reintrodukcji, jest adopcja przez dziko żyjące sokoły. Na razie jest to stosowane tylko wyjątkowo - gdy znane jest gniazdo dzikich sokołów, w którym z różnych przyczyn są nie więcej niż trzy młode. Można wówczas ową liczbę piskląt uzupełnić do czterech. Czasami stosuje się także metodę adopcji obcogatunkowej. Parze innych ptaków drapieżnych - najczęściej jastrzębi (Accipiter gentilis) - zabiera się ich młode, a podkłada już dobrze podhodowane sokoły wędrowne. Zabrane pisklęta podrzuca się do innych znanych gniazd owego częstszego gatunku. Jastrzębie są dobrymi rodzicami zastępczymi i wychowują podrzutki na „porządne” sokoły. Wszystkie wypuszczone na wolność sokoły znakuje się specjalnymi obrączkami, aby można było potem stwierdzić, skąd pochodzi napotkany ptak.

W Polsce program restytucji (czyli odbudowy) populacji sokoła wędrownego podjęło wspólnie 5 ośrodków hodowlanych - w Czempiniu (Stacja Badawcza Polskiego Związku Łowieckiego), Włocławku (ośrodek Gostyńsko-Włocławskiego Parku Krajobrazowego), Krakowie (ośrodek Akademii Rolniczej w Krakowie), Szczecinku (ośrodek Lasów Państwowych) i Lasocicach koło Leszna (prywatna hodowla dr Günthera Tromera). Pierwsze 3 pisklęta z jaj otrzymanych w hodowli wykluły się w 1986 r. w Czempiniu, a reintrodukcji pierwszych 4 osobników dokonano w roku 1990. Od tego czasu do roku 1998 ze wszystkich 5 ośrodków wypuszczono na wolność 97 młodych sokołów. Z tego 80 zostało reintrodukowanych na terenach leśnych (w Wielkopolsce, na Pomorzu i na Mazowszu), 11 w górach (w Pieninach) i 6 w mieście (w Warszawie).

O sukcesie reintrodukcji jakiegoś gatunku nie świadczy liczba wypuszczonych osobników, lecz to, czy znajdą one na swobodzie dogodne warunki do życia i zaczną się rozmnażać, dając początek samodzielnie utrzymującej się populacji. Pierwsza po niemal 30 latach przerwy obserwacja lęgu sokoła wędrownego w Polsce miała miejsce już w 1990 roku, w woj. olsztyńskim (3 młode w gnieździe). Nie mogły to jednak być sokoły wypuszczone tego roku w Polsce, gdyż osobniki tego gatunku przystępują do lęgów najwcześniej po osiągnięciu wieku 2 lat. Były to więc ptaki urodzone na swobodzie, lub pochodzące z reintrodukcji przeprowadzonej np. w Niemczech. Od tamtego czasu aż do tego roku, choć w różnych regionach kraju obserwowano pojedyncze sokoły wędrowne, nie udało się potwierdzić ich zakończonego sukcesem gniazdowania. Jednak co najmniej dwa z wypuszczonych w Polsce ptaków „założyły rodziny” i wyprowadzają młode - tyle że w Niemczech. W jednym przypadku jest to samica, gniazdująca od 1996 r. w okolicach Poczdamu, a w drugim samiec, który osiedlił się w 1998 r. w pobliżu Rostocku. Również w Warszawie w 1998 r. pojawiła się para sokołów i założyła gniazdo na Pałacu Kultury i Nauki. Niestety, zapewne z powodu zbyt młodego wieku samicy, jajo okazało się niezapłodnione i lęg nie zakończył się sukcesem. Tego samego roku obserwowano dwie pary sokołów w okolicach Włocławka i Torunia, ale nie potwierdzono ich lęgów.

Hodowane pisklęta sokoła rywalizują o podawane pęsetą kawałki mięsa

Hodowane pisklęta sokoła rywalizują o podawane pęsetą kawałki mięsa
Fot. Andrzej Kepel

Przełomowy okazał się tegoroczny (1999 r.) sezon. Stwierdzono aż 3 gniazda, i to wszystkie na terenach miejskich - w Toruniu i Włocławku na wysokich kominach zakładów przemysłowych oraz w Warszawie na Pałacu Kultury i Nauki. Prawie wszystkie obserwowane ptaki pochodzą z hodowli. Jedynie samica we Włocławku nie posiada jakichkolwiek obrączek - jest więc prawdopodobnie przedstawicielką resztek dzikiej populacji. We wszystkich przypadkach gniazda zostały założone w specjalnie w tym celu wywieszonych budkach. Sokoły wędrowne nie budują bowiem same gniazd, lecz korzystają z tych, które opuściły inne duże ptaki, lub składają jaja bezpośrednio na niewielkich występach skalnych. Na terenach miejskich chętnie korzystają z tworzonych przez człowieka odpowiednich skrzynek, imitujących wygodną, „zadaszoną” półkę skalną. We wszystkich tych trzech miejscach ptaki złożyły jaja. W Toruniu i Włocławku wykluły się z nich po trzy młode, a ornitolodzy zaangażowani w program reintrodukcji dołożyli do tych gniazd jeszcze po jednym młodym pochodzącym z hodowli. W Warszawie, choć samica złożyła 4 jaja, jedno okazało się niezalężone, a w trzech pozostałych zarodki zamarły. Nie jest jeszcze znana tego przyczyna. Być może jest to związane z tym, że gniazdująca w stolicy para jest rodzeństwem. Problem bliskiego pokrewieństwa reintrodukowanych zwierząt pojawia się zawsze, gdy próbuje się odtwarzać gatunek z niewielkiej liczby ocalałych osobników. O ile w hodowli człowiek może unikać tak zwanego „chowu wsobnego” czyli krzyżowania się ptaków blisko spokrewnionych, to po wypuszczeniu na wolność nie mamy wpływu na dobieranie się par. W przypadku pary Warszawskiej ornitolodzy usunęli martwe jaja a na ich miejsce podrzucili pisklę z hodowli. Ku wielkiej radości biologów, zostało ono przez sokoły adoptowane. W momencie oddawania tego artykułu do druku, młode sokoły rozwijają się zdrowo. Te z Włocławka i Warszawy rozpoczynają już pierwsze loty, a w Toruniu zaczną latać lada dzień. Ornitolodzy obserwują wszystko uważnie i na początku lata będzie już wiadomo na pewno, jak skończyły się pierwsze polskie lęgi na swobodzie, będące wynikiem reintrodukcji.

To, że pozytywne wyniki reintrodukcji sokoła wędrownego w Polsce w pierwszej kolejności udało się zaobserwować na terenie dużych miast, nie jest niczym wyjątkowym. Wysokie budynki miejskie już od dawna były przez te ptaki wybierane na miejsce składania jaj i wychowywania młodych. Najczęściej ulokowane tam gniazda są skrajnie niedostępne dla jakichkolwiek drapieżników, których i tak w miastach jest stosunkowo niewiele. Poza tym, tereny miejskie to dla sokoła wędrownego ogromna spiżarnia, w której niezależnie od pory roku jest w bród łatwo dostępnego pokarmu. Sokoły te polują niemal wyłącznie na ptaki znajdujące się w locie. Ich ofiarą padają zarówno przedstawiciele gatunków najmniejszych, jak i całkiem sporych - np. kaczki czy wrony. Niegdyś myśliwi uczyli swoje ptaki łowcze skutecznego napadania nawet na znacznie od nich większe czaple i żurawie. Sokoły wędrowne starają się zawsze atakować swoje ofiary z góry, spadając na nie z zawrotną prędkością, osiągającą nawet ponad 350 km/h. Jest to w świecie ptaków absolutny rekord. Dzięki temu są w stanie łapać nawet jerzyki, uchodzące za mistrzów szybkiego i precyzyjnego lotu. Uderzając z tak ogromną prędkością, sokoły przekłuwają swoje ofiary ostrymi szponami. To właśnie owa technika polowania sprawia, że sokoły te z reguły nie atakują ptaków siedzących na ziemi czy gałęzi. Zderzenie się pikującego sokoła z jakąkolwiek stałą przeszkodą skończyłoby się dla niego tragicznie. Czasami, choć bardzo rzadko, obserwuje się też podejmowanie przez sokoły z ziemi martwych lub rannych ptaków. W mieście, oprócz wspomnianych jerzyków, ofiarami sokołów wędrownych padają praktycznie wszystkie żyjące tam ptaki - najczęściej gołębie, szpaki, sójki i różne gatunki drozdów. Poza tym często udaje im się złapać ptaki w trakcie przelotów. Np. w tym roku sokoły z Włocławka i Warszawy złapały sporo derkaczy.

Już na początku XIX w. obserwowano gnieżdżenie się sokołów wędrownych na zamku Christiansborg w Kopenhadze. Od tego czasu ptaki te w różnych okresach „nawiedzały” wiele znanych budowli na świecie. Gnieździły się więc np. na katedrze w Kolonii, na jednym z soborów moskiewskiego Kremla, na ratuszu w Filadelfii, a w ostatnich latach np. na ratuszu koło Alexanderplatz w Berlinie i na staromiejskiej katedrze Tynskiej w Pradze. W Nowym Jorku żyje obecnie aż jedenaście par tych ptaków. Z polskich miast, w przeszłości gniazdowanie sokołów stwierdzono w Warszawie, Gdańsku, Wrocławiu i Świdnicy. Omawiany gatunek to nie jedyne sokoły, które spotykamy w miastach. Przykładowo, podczas gdy na terenach wiejskich spotykamy coraz mniej sokołów pustułek (Falco tinnunculus), ich populacje miejskie wyraźnie zwiększają liczebność. Przykładowo w Warszawie czy Poznaniu gniazduje ich po kilkadziesiąt par. Liczba sokołów wędrownych na terenach zurbanizowanych nigdy nie osiągnie aż takich rozmiarów, aby ich obecność mogła znacząco wpłynąć na ograniczenie liczebności innych ptaków. Ponieważ jednak drapieżniki te polują przede wszystkim na osobniki chore i osłabione, sokoły spełniają ważną rolę naturalnych selekcjonerów, przyczyniających się do utrzymania zdrowotności populacji ich potencjalnych ofiar.

Pustułka - sokół często spotykany w miastach

Pustułka - sokół często spotykany w miastach
Fot. Andrzej Kepel

Aby powrót sokoła wędrownego na nasze niebo stał się możliwy, oprócz samej reintrodukcji konieczna jest także zmiana nastawienia ludzi do ptaków drapieżnych. Na całym świecie programom restytucji towarzyszy kampania edukacyjno-popularyzatorska. W niektórych przypadkach przy gniazdach sokołów montuje się nawet kamery, które służą nie tylko obserwacji ptaków przez naukowców, ale dzięki podłączeniu ich do Internetu, umożliwiają bieżące zaglądanie do gniazda każdemu - przebywającemu w dowolnym miejscu na Ziemi. Również w Polsce naukowcy zaangażowani w reintrodukcję sokoła wędrownego nie zapominają o edukacji. Wydają broszury informacyjne, prowadzą specjalną witrynę w Internecie oraz na bieżąco informują poprzez otwartą, internetową listę dyskusyjną, co się dzieje w obserwowanych gniazdach.

Należy mieć nadzieję, że tegoroczny sukces okaże się początkiem triumfalnego powrotu sokoła wędrownego na tereny Polski. Program restytucji jest kontynuowany i planuje się wypuszczenie kolejnych, pochodzących z hodowli osobników - m.in. w Górach Stołowych oraz w Krakowie, na Wawelu.

Ornitolodzy zaangażowani w to przedsięwzięcie apelują o zgłaszanie wszelkich obserwacji sokoła wędrownego z terenu Polski. Informacje można przesyłać wprost do jednego z wymienionych ośrodków prowadzących reintrodukcję, lub skorzystać z pośrednictwa „Salamandry”.

Andrzej Kepel

Wybór numeru

Aktualny numer: 2/2023