Karolina mieszka u mnie już od kilku miesięcy, jednak przez ten czas nie miałem sposobności, aby z nią porozmawiać – by dowiedzieć się co lubi, co ją drażni, o czym marzy. Czekałem więc na ten specjalny wieczór z niecierpliwością. Gdy tylko się ściemniło i na niebie ukazała się pierwsza gwiazdka, zamknąłem się z nią w moim pokoju, aby nikt nam nie przeszkadzał...
W ciągu dnia żółwie czerwonolice bardzo chętnie wygrzewają się na słońcu, jednak zawsze w pobliżu wody
Fot. Anna Grebieniow
Czy masz coś przeciwko temu, że będę notował naszą rozmowę?
Ależ skąd. Miło się dowiedzieć, że jednak umiesz mówić.
Że umiem...? A! To jest trochę bardziej skomplikowane. Umiem to od dawna, ale tylko dzisiejszej nocy możemy się nawzajem zrozumieć. Skorzystajmy z tej okazji. Czy możesz najpierw zaspokoić moją ciekawość – czy jest Ci u mnie dobrze?
Interesuje Cię to? OK. Będę szczera. Nie jesteś pierwszy, który mnie więzi. Nie jest najgorzej – nie głoduję, mam gdzie popływać i gdzie się wygrzać. Ale niewola jak to niewola – samotnie, ciasno, piekielnie nudno.
No tak. Przecież zanim trafiłaś do mnie, zostałaś znaleziona na polnej drodze, czyli miałaś okazję zaznać wolności. Ale przecież nie urodziłaś się w Polsce na swobodzie. Opowiesz mi, jak tam trafiłaś?
Tak od początku? Od jaja? Spróbuję. Dzieciństwa nie pamiętam zbyt dobrze. Zresztą to, co pamiętam, wolałabym jak najszybciej zapomnieć. Urodziłam się w półprzemysłowej hodowli – sama nie wiem gdzie. Wszystko, co widziałam, to wielkie plastikowe zbiorniki, w których tłoczyliśmy się setkami z rodzeństwem i kuzynostwem. Zbiorowe żywienie, zbiorowe mycie, wreszcie któregoś dnia zbiorowy transport. Wsypali nas na wcisk do kartonu i gdzieś długo wieźli. Ja się jakoś nie udusiłam i wreszcie ktoś przerzucił mnie do akwarium na sklepowej witrynie. Widziałam jak wyrzucali słabsze rodzeństwo, które nie przeżyło. W akwarium było nas początkowo sporo, ale sprzedawaliśmy się dobrze i już po paru dniach stałam się przytulanką jakiegoś dzieciaka. Każdego dnia myślałam, że nie dożyję wieczoru. Tarmosił mnie, nosił w kieszeni, karmił różnymi świństwami, a gdy miał inne zajęcie – zostawiał leżącą bezradnie na plecach. Na szczęście już po paru miesiącach się mną znudził i przehandlował za gumę do żucia starszemu kumplowi. Wówczas po raz pierwszy trafiłam do terrarium. Cela była mała, ale z wygodami – było to niewielkie akwarium z basenikiem, piaseczkiem, roślinką do podgryzania. Karmili mnie suto i smacznie, więc rosłam szybko. Niestety, dostawałam dużo mięsa i sałaty, szybko nabawiłam się więc krzywicy i innych dolegliwości (to nie jest żarcie dla żółwi!). Po trzech latach już ledwo mieściłam się w akwarium. Wówczas pewnego wiosennego dnia zostałam zabrana w jakiejś torbie z domu i wypuszczona do stawu, który wydawał mi się wówczas niezmiernie wielki.
Nigdy przedtem nie byłaś na wolności, nie polowałaś... Jak sobie poradziłaś?
Nas, żółwi, nie trzeba uczyć, jak mamy żyć na wolności. Wiemy to instynktownie. Początkowo gdy znalazłam się w tym stawie, wydawało mi się, że trafiłam do raju! Parę gatunków słodziutkich żab, wytrawne w smaku – z nutką czosnku – grzebiuszki, nieco cierpkie, ale za to łatwe do złapania kumaki, pełno chrupiących rybek, no i delicje! Ślimaki! Zatoczki, błotniarki, bursztynki... tyko przebierać! A wokół pełno roślinności – jest się gdzie schować, a przy okazji zagryźć zieleninką.
Brzmi rzeczywiście pięknie. Ale zaznaczyłaś, że tak było tylko na początku. Dlaczego?
Jeśli chodzi o bogate menu, to było urozmaicone dość długo. Choć byłam już kilkakrotnie większa niż tuż po urodzeniu, wciąż byłam jeszcze dość małym żółwiem i jadłam stosunkowo niewiele. Jako pierwsza zaczęła mi doskwierać samotność. Czy gdyby cię zamknęli samego w supermarkecie pełnym smakowitego jedzenia i trzymali tam latami – byłbyś w pełni szczęśliwy?
Ale przecież żółwie są samotnikami!
Hm! Niby tak, ale bez przesady. Jak podrośniesz – zrozumiesz.
I co było potem?
Taka nudnawa sielanka trwała kilka lat. Dzięki zdrowej diecie szybko stwardniała mi skorupa, wyrównał dziób, znikły inne skutki wcześniejszych błędów żywieniowych. Na szczęście byłam jeszcze młoda, a negatywne zmiany nie zaszły za daleko. Rosłam. Najpierw skończyły się płazy. Tylko od czasu do czasu wiosną zawędrowała do stawu przekąska w postaci ropuchy czy żaby trawnej. To była moja wina. Gdybym nie zjadała wszystkich dorosłych i zostawiała każdego roku część kijanek... Ale jak mówiłam – to był instynkt. Nie potrafiłam sobie odmówić. Ślimaki też ostro przetrzebiłam, ale od czasu do czasu coś przypływało wraz ze strumykiem wpadającym do stawu. Jak podrosłam, zaczęłam mieć kłopoty z łapaniem ryb. Stały się dla mnie za szybkie. Musiałam się zadowalać zjadaniem tych, które same zdechły. Dzięki doskonałemu węchowi znajdowałam je zwykle szybko, ale nawet dość świeża padlina to już nie to. Późną wiosną miałam jeszcze regularnie inną atrakcję kulinarną. Co roku na stawie zakładała gniazdo kaczka krzyżówka, parę razy łyska, trafił się i wodnik oraz czernica. Najpierw udało mi się zjeść świeżo wyklute pisklę, ale wkrótce się przekonałam, że jestem już na tyle duża i silna, że radzę sobie z rozbijaniem jaj – pychota. Szkoda, że było to danie tylko sezonowe (choć raz krzyżówka zrobiła mi prezent i powtórzyła lęgi). Jednak my, żółwie, możemy obywać się dość długo bez jedzenia. Na wiosennych specjałach odbijałam sobie zimową głodówkę, a latem radziłam sobie jakoś, zjadając różne owady i rośliny.
Właśnie! Ale jak przeżywałaś zimy? Przecież jesteś żółwiem egzotycznym?
Egzotyczny to wcale nie musi znaczyć, że tropikalny. Mój gatunek pochodzi z Ameryki Północnej, z rejonów, gdzie też bywają mrozy. Przyznaję, że to nie był dla mnie problem. Po prostu pewnego jesiennego dnia, gdy woda stawała się już bardzo chłodna, zasypiałam sobie w mule na dnie stawu i budziłam się wiosną, gdy słoneczko znów podgrzało wodę. Nawet więc nie wiem, jak długie macie zimy.
No dobrze, ale znaleziono cię kilkadziesiąt metrów od stawu. Poszłaś na długi spacer?
Nie! To była wyprawa, do której przymierzałam się już od dwóch lat. Po kilkunastu latach w stawie znałam w nim każdy kącik. To, co pierwotnie wydawało mi się wielkim rajem, pod koniec było już dla mnie tylko małym bajorkiem, w którym smaczniejszy kąsek trafiał się od wielkiego dzwonu. Nieco większą kałużą, w której nie miałam szansy spotkać nie tylko interesującego, ale jakiegokolwiek żółwiowego faceta. Pewnego dnia zebrałam się więc w sobie i ruszyłam w świat, w poszukiwaniu nowych miejsc, zapachów, smaków, przygód. Nie zaszłam zbyt daleko. Na szczęście droga, którą przechodziłam, była pełna dziur, samochód nie jechał więc zbyt szybko i kierowca zdążył zahamować, gdy mnie zobaczył. I w ten sposób znów znalazłam się w niewoli. Przez miesiąc przechodziłam z rąk do rąk, aż trafiłam do Ciebie.
Czyli traktujesz pobyt u ludzi jako niewolę?
A jak mam traktować? Dla was to igraszka, hobby, a dla nas...
Przepraszam, rodzice wołają mnie już na Wigilię. Musimy więc kończyć rozmowę. Powiedz mi jeszcze – czy mogę Ci jakoś umilić życie?
A odwieziesz mnie do Ameryki, gdzie na wolności żyją moi krewni?
Tego zrobić nie mogę. Nie tylko dlatego, że mnie na to nie stać, ale nie wolno tak sobie przewozić przez granicę i wypuszczać zwierząt. Nie mogę Cię także ponownie wypuścić na wolność w Polsce. Jest to prawnie zakazane, ale przede wszystkim nie chcę, abyś przetrzebiła rodzime zwierzęta i zniszczyła równowagę ekologiczną w kolejnym stawie.
No właśnie! Taki już mój smutny los zwierzęcia terraryjnego. W takim razie proszę – dawaj mi częściej do zjedzenia jakieś rybki (ale nie morskie, tylko słodkowodne, najlepiej nie patroszone), a sałatę tylko od święta – lubię ją, ale mi szkodzi. I nie gniewaj się, że podjadam wodorosty, które wrzucasz mi do basenu. Lepiej kup drugie akwarium i hoduj w nim dla mnie ślimaki i jakieś rośliny, aby móc mi co jakiś czas dawać nową porcję. Powiedz siostrze, że nie jestem przytulanką! I kup sobie jakąś nową książkę o domowej hodowli żółwi – tam pewnie będzie więcej porad, jak mi umilić życie i uchronić przed chorobami. A teraz pędź na tę wieczerzę. Wiem, że Wy ludzie musicie częściej jadać niż my.
Dzięki za rozmowę. Pogadamy znów za rok – obiecuję.
Olsztyn, 24 grudnia 2004 r.
Z żółwicą Karoliną rozmawiał Jarek Sobieszewski
Żółw czerwonolicy (Trachemys scripta elegans). Gatunek często hodowany przez ludzi jako domowa maskotka. Jest jednym z podgatunków północnoamerykańskich żółwi błotnych. Większość żółwi czerwonolicych, jakie sprowadzono do Polski, zostało tu nielegalnie przemyconych. Ponieważ jest on w stanie przeżyć w Europie na swobodzie, a w krajach śródziemnomorskich (a nie wykluczone, że i u nas) także rozmnażać się, jest groźnym gatunkiem inwazyjnym. Uwolniony nie tylko może wypierać zagrożonego wyginięciem europejskiego żółwia błotnego (Emys orbicularis), ale jako skuteczny drapieżnik nie mający u nas wystarczającej liczby naturalnych wrogów, zagraża też innym rodzimym gatunkom zwierząt. Dlatego zgodnie z prawem sprowadzanie i handel tym gatunkiem podlegają w Unii Europejskiej restrykcyjnym ograniczeniom. W Polsce handel (zarówno sprzedaż jak i kupowanie) żółwiem czerwonolicym bez specjalnych zezwoleń stanowi przestępstwo. Wszystkie posiadane żółwie z tego gatunku powinny być zarejestrowane u starosty. Nie dopełnienie tego obowiązku stanowi wykroczenie. Jeśli ktoś nie ma możliwości dalszego trzymania żółwia, może go przekazać innej osobie nieodpłatnie. Wiąże się to jednak z obowiązkiem przerejestrowania na nowego właściciela. Wypuszczanie jakichkolwiek obcych gatunków (a żółwia czerwonolicego w szczególności) na wolność stanowi poważne, karalne wykrocznie.
Redakcja