Tę egzotyczną nazwę można by nadać motylom z rodziny zawisakowatych (Sphingidae). Przedstawiciele tej grupy należą do najlepiej latających motyli świata. Szybkim lotem prują powietrze jak strzały, ale mogą również zawisać nad kwiatami, z których podobnie jak to czynią w Ameryce kolibry, wysysają nektar za pomocą bardzo długich ssawek. W stosunku do rozpiętości skrzydeł, ciało zawisaków jest sporych rozmiarów. Charakteryzuje się ono doskonałą aerodynamiką, która umożliwia osiąganie dużej prędkości lotu - nawet do ponad 50 km na godzinę. U naszych krajowych gatunków rozpiętość skrzydeł waha się od 6 do 12 centymetrów. Dorosłe motyle aktywne są głównie o zmroku i nocą, nieliczne gatunki latają również w dzień.
Zmierzchnik gładysz (Deilephila elpenor)
Fot. Marek Bąkowski
Gąsienice zawisaków na przedostatnim segmencie posiadają charakterystyczny, wygięty ku tyłowi róg, o nieznanej nam funkcji. Zaniepokojone podnoszą pionowo przednią część ciała, co upodabnia je do sfinksa. Stąd łacińska nazwa rodziny zawisakowatych - Sphingidae.
Do tej rodziny należy też największy spotykany w Polsce motyl - zmora trupia główka (Acherontia atropos). Nazwa jej pochodzi od znajdującej się na tułowiu jasnej plamy o kształcie przypominającym rysunek czaszki.
Nastrosz topolowiec (Laothoe populi)
Fot. Marek Bąkowski
Zmory występują stale na obszarze śródziemnomorskim. Stąd, korzystając z ciepłych prądów powietrznych, w niektóre lata mogą przedostawać się poprzez Alpy do środkowej Europy, a nawet do krajów skandynawskich. W naszych warunkach klimatycznych rozmnażanie się zmór jest bardzo wielką rzadkością. Jeżeli jednak żerującej na ziemniakach gąsienicy uda się przepoczwarzyć w dorosłego motyla, to najczęściej jest on bezpłodny.
Motyl tego gatunku, w przeciwieństwie do większości zawisaków, nie pobiera nektaru z kwiatów, a jedynie spija soki wydzielane przez drzewa w miejscach zranienia. Czasami przywabiony zapachem miodu wpada do ula, gdzie z reguły ginie. Zaniepokojona zmora wydaje wysoki, piskliwy dźwięk który, jak się przypuszcza, powstaje podczas „wydmuchiwania” powietrza przez ssawkę. Odgłos ten motyl może wydawać niekiedy jeszcze przed wyjściem z poczwarki. Gąsienica natomiast wytwarza efekt akustyczny przypominający trzask wyładowań elektrycznych. Dźwięki te powstają przy pocieraniu o siebie żuwaczek.
Zmrocznik wilczomleczek (Celerio euphorbiae)
Fot. Marek Bąkowski
Interesujący jest również źródłosłów nazwy łacińskiej. Acheron to w mitologii greckiej legendarna rzeka płynąca przez Hades - podziemne państwo umarłych. Atropos zaś, to jedna z Mojr (w mit. rzymskiej - Parki) - siostrzanych bogiń czuwających nad ludzkim losem. Jedna z sióstr - Klotho - przędła nić ludzkiego żywota, druga - Lachesis - odmierzała długość tej nici, a trzecia - Atropos (dosł.: nieodwracalna) - przecinała tę nić nożycami, w momencie śmierci człowieka. Warto też zauważyć, że od drugiej z sióstr pochodzi nazwa największego południowoamerykańskiego węża z rodziny grzechotnikowatych (Crotalidae) - groźnicy niemej (Lachesis muta).[Przyp. Redakcji]
Stałym elementem naszej krajowej fauny jest równie okazały - zawisak tawulec (Sphinx ligustri). Jego gąsienica jest zielonawa, z ukośnymi, żółtymi i fioletowymi pasami na bokach ciała i z żółtym rogiem na jego końcu. Żeruje ona na ligustrze i bzie lilaku.
W upalne letnie wieczory przylatują licznie do światła lamp zawisaki borowce (Sphinx pinastri). Ich żarłoczne gąsienice żerują na drzewach iglastych, wyrządzając niekiedy spore szkody. Inny, również pospolity gatunek, to nastrosz topolowiec (Laothoë populi). Motyl ten, zaniepokojony, stroszy się, eksponując drugą parę skrzydeł. Podobną strategię obrony ma gryzuń półpawik (Smerinthus ocellatus), który dodatkowo ukazuje pawie oczka znajdujące się na drugiej parze skrzydeł.
Zawilec tawulec (Sphinx ligustri)
Fot. Marek Bąkowski
W miejscach nasłonecznionych można spotkać barwne gąsienice zmrocznika wilczomleczka (Celerio euphorbiae). Ich jaskrawe ubarwienie informuje wszystkich ewentualnych napastników o tym, że są niejadalne, ponieważ w ciągu swego rozwoju odżywiały się trującymi liśćmi wilczomlecza (Euphorbia). Jednymi z mniejszych gatunków zawisaków są motyle z rodzaju zmierzchnica (Deilephila). Ich gąsienice żerujące na przytulii (Galium), prowadzą skryty tryb życia i na żer wychodzą dopiero nocą. Gąsienice zmierzchnika gładysza (Deilephila elpenor) i mniejszego odeń zmierzchnika pazika (Deilephila porcellus) są ciemnobrunatne. Mają one na pierwszym segmencie ciała okrągłe, dwubarwne plamy. U żerującej spokojnie gąsienicy tworzą one jedynie dość oryginalną ozdobę. Spróbujmy jednak ją zaniepokoić! Maleńka główka znika natychmiast, podwinięta „pod brzuch”, a na jej miejscu ukazuje się szeroka przednia część tułowia, która naśladuje do złudzenia głowę jaszczurki lub węża, z groźnie łypiącymi „oczami”.
W ciągu dnia lub o zmroku, jeżeli nam się poszczęści, zauważymy szybko latającego zawisaka fruczaka gołąbka (Macroglossum stellatarum). Cały dzień furkocze skrzydełkami niczym koliber, zatrzymując się w powietrzu nad kwiatami by sięgnąć trąbką w głąb ich korony po słodki nektar. Podobnie odżywiają się niezwykłe zawisaki trutniowce (Hemaris). Ich przeźroczyste skrzydła oraz kolorowo ubarwione odwłoki upodabniają je do os i szerszeni.
Mam nadzieję, że ta garść informacji o zawisakach zachęci Czytelników do uważnej obserwacji kwitnących kwiatów. Być może uda nam się dostrzec przedstawiciela tej niezwykle ciekawej rodziny motyli.
Marek Bąkowski
Myszy kojarzą się nam z szarymi, małymi stworzonkami, niezwykle „groźnymi” dla kobiet, które to na ich widok dostają spazmów, nadzwyczaj natomiast smakowitymi dla kotów. Tymczasem przysłowiowa „szara myszka” (mysz domowa Mus musculus) jest tylko jednym z wielu gatunków zebranych w rodzinę myszowatych (Muridae). Jest to gatunek na wskroś synantropijny, czyli spotykany powszechnie w ludzkich domostwach i dlatego zajmuje mały fragment świadomości w każdym ludzkim mózgu. Jednakże w lasach, na polach czy w zaroślach żyją inne, pospolite, mniej znane zwykłym śmiertelnikom (nie-teriologom) myszy o brązowawych futerkach. Trzy z nich chciałabym tu przedstawić.
Mysz polna (Apodemus agrarius)
Fot. Sebastian Bezak
Mysz polna (Apodemus agrarius) jest barwy płowej, z białawym brzuchem i charakterystyczną, czarną pręgą biegnącą wzdłuż grzbietu. Zamieszkuje obrzeża lasów, łąki, pola, zarośla, brzegi cieków wodnych, z upodobaniem zasiedlając miejsca wilgotne. Na terenie miast możemy spotkać ją w ogrodach, parkach i na cmentarzach. Jej krewniaczki - mysz leśna (Apodemus flavicollis) i zaroślowa (Apodemus sylvaticus) - pozbawione są charakterystycznej pręgi. Futerko mają rdzawo-brunatne, ciemniejsze wzdłuż grzbietu, spodem żółtawe bądź białawe, z charakterystycznymi znakami na podgardlu: w formie żółtej obroży lub plamy (mysz leśna), czy też w kształcie przecinka (mysz zaroślowa). Te dwa gatunki, bardzo do siebie podobne pod wieloma różnymi względami, różnią się nieco wyglądem: mysz leśna jest większa, ma dłuższy ogon, większe uszy i oczy, dłuższe tylne stopy oraz większą i masywniejszą czaszkę z wydłużoną puszką mózgową. Gryzoń ten związany jest z miejscami wilgotnymi i zacienionymi: lasami liściastymi i mieszanymi. Mysz zaroślowa wybiera zbiorowiska ubogie i suche - murawy piaskowe, bory sosnowe; nie gardzi też uprawami zbóż. Dla wszystkich wymienionych gatunków jesień jest okresem zmian przygotowujących do zimowania. Zmiany te dotyczą aktywności dobowej i rozrodczej, wyglądu gniazd, składu diety itp.
Mysz polna jest zwierzęciem żerującym cały rok, głównie w ciągu dnia. Jesienią i zimą jej aktywność zależy od temperatury i warunków panujących w miejscu wybranym na zimowanie. Mysz leśna, typowo nocna, posiada maksimum aktywności przypadające w okolicach północy, zaroślowa zaś aż dwa maksima: pierwsze po zachodzie słońca, a drugie przed jego wschodem. Aktywność tych gatunków może być ograniczona w znacznym stopniu przez spadek temperatury, a także - co jest szczególnie ważne jesienią i zimą, przy braku dającej ukrycie roślinności - przy świetle księżyca.
Z nastaniem chłodów wszystkie myszy zmieniają wygląd swych schronień. Polna, słabo kopiąca, budująca latem płytkie i długie chodniki pod korzeniami drzew czy na miedzach, jesienią często rezygnuje z budowy solidnych gniazd i wędruje do zabudowań ludzkich, bądź stogów czy stert ze zbożem. Doskonale wspinająca się na drzewa (do dwudziestu kilku metrów!) mysz leśna, niekiedy również zachodzi do sadyb w pobliżu lasu, ale częściej buduje głębokie gniazda pod ziemią, wykorzystuje puste przestrzenie między korzeniami drzew bądź… opuszczone ptasie budki. Pracowita mysz zaroślowa kopie jesienią gniazda znacznie większe i głębsze niż te, w których mieszka latem. Długość i głębokość chodników jej domostwa dochodzić może do kilku metrów. Pierwsze jesienno-zimowe mysie norki pojawiają się już pod koniec lata, a ostatnie (spóźnialskich) kopane są jeszcze w listopadzie. Bardzo łatwo można rozpoznać schronienia myszy zaroślowej - przed jednym z otworów wylotowych gniazda (a może być ich kilka) znajduje się charakterystyczny „herb” właścicielki - kopczyk ziemi. Powstaje on, ponieważ podczas budowy gniazda ziemia wyrzucana jest z nory stale tym samym korytarzem, którego górny odcinek zostaje na koniec zasypany. Wielkość „herbu” może powiedzieć nam wiele o nakładzie mysich sił i długości chodników. Niekiedy jeden z chodników kończy się ślepo tuż pod powierzchnią ziemi i służy jako wyjście ratunkowe - w razie jakiegoś niebezpieczeństwa myszy mogą błyskawicznie przekopać brakujący odcinek i wydostać się na zewnątrz. Nory zawierają komorę gniazdową - najcieplejsze i najprzytulniejsze miejsce, które wymoszczone jest starannie trawami, liśćmi i mchem, i które daje pełną ochronę przed słotami i chłodem. „Nowoczesne” myszy XX wieku wykorzystują często do budowy gniazda pozostałości ludzkiej działalności w postaci folii czy papieru, których kawałki zdziwieni badacze mysiego żywota mogą odkryć wkomponowane umiejętnie między liście. Jesienią i zimą pojedyncze gniazdo może być zamieszkałe przez grupę osobników, np. matkę z młodymi. We wschodniej Polsce spotykano gniazda socjalne - duże, zgrupowane na dużej przestrzeni i zasiedlane przez bardzo wiele osobników. Nory zaopatrzone są, jak przystało na wygodne mieszkania, w spiżarnie z zapasami pokarmu.
Mysia dieta generalnie zawiera nasiona, zielone części roślin i pokarm zwierzęcy (drobne bezkręgowce), ale skład jej ulega sezonowym wahaniom. Np. mysz polna jesienią przechodzi z diety zbożowo-jagodowo-owadziej na nasiona drzew; podobnie mysz leśna i zaroślowa - nasiona drzew i zielone części roślin zastępują im nasiona roślin zielnych, kwiaty i białko zwierzęce.
Okres jesienny jest zwykle związany z pojawieniem się ostatnich w roku młodych i zahamowaniem rozmnażania. W sprzyjających warunkach (latach urodzaju nasion drzew i łagodnych zim, czy - szczególnie w przypadku myszy polnej - ciepłych ludzkich zagrodach) rozród może trwać przez cały rok.
Zakończenie jesienią sezonu rozrodczego sprzyja poprawie kontaktów międzysąsiedzkich, utrzymywanych dzięki interesującym systemom komunikacji międzyosobniczej - sygnałom chemicznym (znakowaniu terenu), wizualnym i wokalnym (odgłosy słyszalne dla ludzkiego ucha i ultradźwięki). Wynika to z tego, że samce nie muszą w tym czasie konkurować o samice w rui, samice nie muszą chronić młodych i zdobywać dla nich terytorium z zapasami pokarmu. Wcześniej jednak, w lipcu i sierpniu, nadchodzi czas szczególnej agresji (zaobserwowanej u myszy zaroślowej) i mysich wędrówek. Pojawienie się w populacjach wielu osobników młodych i ich dojrzewanie powoduje, że zwierzęta te odczuwają instynktowną potrzebę migracji. Liczne myszy próbują więc w tym czasie znaleźć swoje nowe miejsce na ziemi, z dala od swoich krewnych. A badacze zacierają ręce i notują sezonowe zmiany wielkości areałów osobniczych, dramatyczne ścieranie się potrzeby migracji z przywiązaniem do miejsca urodzenia, a także zmiany w stosunkach socjalnych. A potem trzeba wspólnie przeczekać zimę...
Ewa Zgrabczyńska
Z Valnontey, miejscowości położonej na wysokości 1666 m n.p.m., w dolinie o tej samej nazwie, do schroniska Rifugio Vittorio Sella, na wysokości 2584 m n.p.m., podejście nie było może szczególnie trudne, ale na pewno męczące. Prawie cztery godziny wędrówki pod górę ze stanowczo zbyt mocno wyładowanymi plecakami (prowiant przywieziony z Polski!) dało nam się porządnie we znaki.
Kozica (Rupicapra rupicapra)
Fot. Andrzej Kepel
Ostre, alpejskie słońce i wielkie, ciągnące w dół garby na plecach wycisnęły z nas całe potoki… potu. W dodatku kiedy już wrzuciliśmy bagaż do „celi” w schronisku i zredukowaliśmy niedobory płynów i cukrów w organizmach, oczywiście zaczęło padać. Jak to w górach! Nie zważając na opór górskiej pogody postanowiliśmy jeszcze tego popołudnia wybrać się do położonego kawałek drogi od schroniska stawu Laghetto di Laoson. W siąpiącym raz mocniej, raz słabiej deszczu, wśród rozlegających się od czasu do czasu gwizdów świstaków, licznie zamieszkujących otoczenie Rifugio przeszliśmy przepływający w pobliżu strumień i wkroczyliśmy w świat skalnych, kolorowych od porostów rumowisk. Już po kilku minutach, wysoko nad nami, na skale zobaczyliśmy czarną sylwetkę zwierzęcia z długimi, zaginającymi się do tyłu rogami, wyraźnie widoczną na tle szarego nieba. Koziorożec? Obserwacja przez lornetkę utwierdziła nas w przekonaniu, że oto właśnie widzimy króla Alp Graickich i symbol Parku Narodowego Gran Paradiso. Spróbowaliśmy podejść nieco bliżej i zrobić zdjęcie, na którym, choć trochę byłoby widoczne dumnie obserwujące okolicę zwierzę. Niestety! Po chwili „obiekt” oddalił się i zniknął za skałami. Licząc, że może jeszcze uda nam się go gdzieś wypatrzyć ruszyliśmy dalej. Po krótkiej wędrówce po nieco chybotliwych głazach dotarliśmy do stawu. Skończyłem robić żonie zdjęcie na tle jeziorka i szczytów po przeciwnej stronie doliny Valnontey, odwróciłem się i odszedłem kawałek za niewielką skałę, aby sfotografować malowniczą okolicę schroniska Vittorio Sella, kiedy... szczęka mi opadła. Kilkanaście kroków ode mnie, najspokojniej w świecie stał sobie, odwrócony tyłem, koziorożec alpejski (Capra ibex). Od czasu do czasu skubiąc rzadką trawkę spoglądał w dół. Zawołałem żonę i zacząłem pstrykać mu zdjęcia. Odwrócił się i popatrzał na nas z zaciekawieniem, jakby zdziwiony zainteresowaniem zabawnych wybryków natury, poruszających się po górach na dwóch nogach. Podeszliśmy trochę bliżej, ale chyba mu się to nie spodobało, bo zeskoczył w dół i zniknął za głazem. W nadziei, że uda nam się jeszcze zrobić jakieś zdjęcie, poszliśmy za nim. I wtedy zobaczyliśmy na co on tak spoglądał ze swojego stanowiska obserwacyjnego. Poniżej, na niewielkiej hali, pasło się całe stado rogatych „alpinistów”. Pstryknęliśmy jeszcze kilka zdjęć i zaczęliśmy wycofywać się do schroniska - wyraźnie zbierało się na burzę.
Płochacza skalnego (Prunella collaris) możemy spotkać wysoko pośród skał
Fot. Andrzej Kepel
Jak się potem okazało, nie było to - na szczęście - nasze ostatnie spotkanie z koziorożcami. Już następnego dnia, w drodze na przełęcz Col Lauzon (3295 m n.p.m.), natknęliśmy się na kolejne stado tych wspaniałych zwierząt. Najspokojniej w świecie spacerowały one wprost na szlaku i w jego pobliżu, objadając się do syta trawą. Oba stada złożone były z samców - potężniejszych i posiadających znacznie większe rogi niż samice. Przez większą część roku, za wyjątkiem okresu rui, koziorożce „panowie” i koziorożce „panie” wraz z dziećmi żyją w oddzielnych grupach. Trochę dalej - tuż pod rumowiskiem skalnym, po którym wspinaliśmy się na przełęcz - kolejna niespodzianka. Stado samic! Co prawda były one nieco bardziej płochliwe niż samce, jednak i tak pozwalały się do siebie zbliżyć na stosunkowo niewielką odległość. Dla mieszczucha - przyzwyczajonego jedynie do przemykających gdzieś w oddali pojedynczych okazów saren czy jeleni - moc wrażeń.
Park Narodowy Gran Paradiso (Parco Nazionale del Gran Paradiso) obejmuje masyw Gran Paradiso (4061 m n.p.m.) i przylegające doliny: Valnontey, Valsavarenche oraz Val di Rhemes. Łączna powierzchnia obszaru chronionego wynosi niemal 720 km2. Łączna długość szlaków turystycznych na terenie Parku - 450 km.
Charakterystyczny dla muraw alpejskich zawilec narcyzowy (Anemone narcissiflora)
Fot. Andrzej Kepel
Park Narodowy oficjalnie został utworzony w 1922 roku, na dawnych terenach łowieckich włoskiego króla - myśliwego, Wiktora Emanuela II (Vittorio Emanuelle). Jednak już sam król Wiktor Emanuel II rozumiał potrzebę ochrony tego zwierzęcia i w 1821 r. zabronił polować na koziorożce komukolwiek, z wyjątkiem siebie rzecz jasna. W Austrii koziorożce wyginęły już w XVIII wieku, a w wieku XIX w Szwajcarii i Delfinacie (Francja). W momencie utworzenia Parku Narodowego, masyw Gran Paradiso był jedynym w Europie obszarem, na którym koziorożce zdołały przetrwać. Obecnie, w wyniku naturalnych migracji bądź reintrodukcji spotkać je można także w innych rejonach Alp - masywie Vanoise we Francji, gdzie utworzono - graniczący z Gran Paradiso - Park Narodowy Vanoise, Masywie Monte Rosa we Włoszech, Alpach Karnickich oraz Dolomitach Wschodnich. W samym Gran Paradiso jest ich teraz ok. 5 000 osobników. Koziorożce nie są jedynymi rzadkimi zwierzętami występującymi w Gran Paradiso. Spotkać tam można także kozice (Rupicapra rupicapra), znane nam doskonale z Tatr, jednak jest ich tutaj dużo więcej (ok. 8 000 osobników) i są jakby mniej płochliwe niż „nasze”.
Zielone (oczywiście latem) górskie stoki są dość gęsto zryte przez świstaki (Marmota marmota) bardzo tu liczne i hałaśliwie świszczące na widok turystów. Są one również nieco większe niż świstaki tatrzańskie. Ponadto, zobaczyć tutaj można gronostaje (Mustela erminea), drobne, drapieżne ssaki, słynne w świecie jako materiał na bogate, koronacyjne szaty królewskie, a także togi rektorskie. Osobnik, którego widzieliśmy, szybko schował się w norce pod głazem. Z ptaków drapieżnych występują tu ponoć orły przednie (Aquila chrysaëtos), jednak musi to być wyjątkowo wysoko, gdyż my widywaliśmy głównie mazurki (Passer montanus), wieszczki (Pyrrhocorax graculus) i wrończyki (Pyrrhocorax pyrrhocorax). Co prawda jako nieornitolodzy mogliśmy przeoczyć jakąś rzadkość, jednak wydaje się, iż nie dotyczy to orłów.
Oczywiście nie tylko fauna Parku Gran Paradiso zachwyca. Jest tam również masa, naprawdę masa, pięknych roślin. Co prawda najlepszym okresem do podziwiania obsypanych kwieciem, alpejskich łąk jest przełom czerwca i lipca, jednak nawet w sierpniu, w trakcie naszej wizyty w Gran Paradiso, było na co popatrzeć. Rosną tam tojady, goryczki, dziewięćsiły, zimowity, arniki, dębiki ośmiopłatkowe itd. Na pierwszy rzut oka lasy porastające niższe partie gór wydają się być identyczne jak w Tatrach. Jednak gdy bliżej przyjrzeć się drzewom, które je tworzą, okazuje się, że są to głównie modrzewie, a nie świerki. Wyżej w górach nie ma kosówki, a jedynie „zarośla” wawrzynków i wierzb karłowatych stanowiących strefę przejściową pomiędzy lasem a piętrem roślinności alpejskiej. Bogato „porośnięte porostami” skały i drzewa winny, moim zdaniem, spotkać się z uznaniem, porosto(licheno)logów.
Albin Pawłowski
Ku radości wielu zapalonych zbieraczy, tegoroczne chłodne, lecz zarazem bardzo wilgotne lato spowodowało masowy wysyp grzybów w naszych lasach. Chciałabym zaprosić Czytelników na wycieczkę mykologiczną, lecz nie do Borów Tucholskich czy też do Puszczy Noteckiej, ale... na ulice i skwery Poznania. Można tutaj znaleźć grzyby, co prawda niekoniecznie o najwyższych walorach smakowych, za to o bardzo oryginalnym wyglądzie i okazałych owocnikach.
Zarodniki sromotników (Phallus sp.) rozsiewane są przez muchy
Fot. Andrzej Kepel
Na przełomie lipca i sierpnia, w pobliżu Collegium Cieszkowskich Akademii Rolniczej, znalazłam gałęziaka zbitego, sromotnika fiołkowego i purchawicę olbrzymią. Są to grzyby niezbyt często spotykane na obszarach zurbanizowanych i dość rzadko występujące w naszym kraju.
W pobliżu bardzo ruchliwej ulicy Wojska Polskiego, w cieniu starych, wysokich i rozłożystych topól i młodszych wiązów zauważyłam 5 gałęziaków zbitych (Ramaria stricta). Przybierające formy krzaczkowate owocniki tego gatunku wyrosły tuż przy skraju chodnika, na starym, porośniętym mchem z rodzaju krótkosz (Brachythecium) pniaku po ściętej topoli i na trawniku w jego najbliższym sąsiedztwie. Trzon tego grzyba jest bardzo krótki i silnie rozwidlający się w liczne, szaro-żółtawe „gałązki”. Oprócz gorzkiego w smaku, przez co niejadalnego gałęziaka zbitego, można w Polsce spotkać jeszcze kilka, bardzo do siebie podobnych przedstawicieli tego rodzaju - np. trującego gałęziaka bladego (Ramaria pallida) czy jadalnego i bardzo smacznego gałęziaka złocistego (Ramaria aurea). Wszystkie one zazwyczaj występują w lasach liściastych. Jeżeli podczas grzybobrania znajdziesz gałęziaka, lepiej go nie zrywaj. Grzyby te nie są zbyt częste, a i o tragiczną pomyłkę nie trudno. Mogą one za to stanowić urokliwe trofeum fotograficzne.
Na tym samym trawniku pojawiła się też spora mykologiczna rzadkość - sromotnik fiołkowy (Phallus hadriani). Ponad 30 owocników, widocznych w obrębie kilku metrów kwadratowych, jest w różnym stadium dojrzewania i rozkładu. Spowodowane jest to bardzo krótkim - około 7 dniowym okresem wegetacji tego grzyba. Młode osobniki w pierwszej fazie rozwoju są fioletowo zabarwione i mają kształt kulisty. Potem, z rekordową szybkością kilku milimetrów na minutę, wyrasta z nich biały trzon zakończony stożkowatą główką. Jej oliwkowo-brunatne zabarwienie tworzy tak zwana gleba zawierająca zarodniki. Grzyby te wydzielają silny, wyczuwalny z odległości kilku metrów odór, podobny do zapachu kwasu chlebowego. Zwabia on muchy padlinowe, które siadając na owocnikach zjadają zarodniki, a przy okazji pomagają w ich rozsiewaniu. Gatunek ten najczęściej można spotkać na wydmach nadmorskich. Poza tym rośnie też na nielicznych stanowiskach w lasach liściastych lub mieszanych. Co prawda młode, jeszcze kuliste owocniki są podobno jadalne, lecz nie można ich zbierać, gdyż wszystkie występujące w Polsce sromotniki są prawnie chronione.
Sromotnik fiołkowy i gałęziak zbity zauważone zostały w tym miejscu po raz pierwszy. Od wielu lat natomiast można spotkać w pobliskim Ogrodzie Dendrologicznym AR okazy rzadkiego grzyba - purchawicy olbrzymiej (Langermannia gigantea). Rośnie tu ona w towarzystwie licznych klonów oraz młodej leszczyny, wiązu i derenia. Grzyb ten ma kształt kulisty, a jego trzon jest bardzo słabo rozwinięty. Purchawica dorasta do 50 cm średnicy i 20 kilogramów wagi! Dlatego też na pewno nie pomylimy jej z podobną, dość pospolitą, lecz znacznie mniejszą purchawką (Lycoperdon). Na początku swego rozwoju, w ostatnich dniach lipca, pojedynczy owocnik w Ogrodzie miał barwę śnieżnobiałą, by po miesiącu przybrać zabarwienie beżowo-brunatne. W międzyczasie został trochę uszkodzony przez przebiegającą sarnę, na co wskazywał widoczny na jego powierzchni odcisk racicy (Ogród Dendrologiczny, oprócz interesujących drzew i krzewów, posiada też swoisty „zwierzyniec”.). Purchawica jest gatunkiem rzadko w Polsce spotykanym, dlatego objęta jest ochroną prawną.
I tu dotarliśmy do kresu mojego „grzybobrania”, choć kosz do końca pozostał pusty. Wracam jednak zadowolona i w pełni usatysfakcjonowana. Udało mi się bowiem utrwalić trzy różne i jakże ciekawe gatunki grzybów... na kliszy fotograficznej.
Magdalena Kluza
„Co to da ?” Takie pytanie często słyszymy, gdy opowiadamy o działalności naszego Towarzystwa. Uważny Czytelnik tego Biuletynu potrafiłby odpowiedzieć na to pytanie. W ciągu trzech lat istnienia, udało się „Salamandrze” przeprowadzić sporo kampanii zakończonych sukcesem. Korzyści, jakie odniosła dzięki tym działaniom przyroda są wymierne i często można podać je w konkretnych liczbach. Ale jak sytuacja wygląda w innych stowarzyszeniach?
Można wyróżnić trzy podstawowe warunki, jakie musi spełnić organizacja, aby być skuteczną. Po pierwsze - musi posiadać kadry kompetentne w dziedzinie, którą się zajmuje (jeśli ochroną przyrody - to dobrych biologów), po drugie - jej działania muszą odpowiadać na autentyczne potrzeby, odczuwane przez ludzi będących jej zapleczem (członków, społeczność lokalną itp.), po trzecie - musi wykazywać zdolności organizacyjne, wystarczające do realizacji zamierzeń.
Wszystkie znane, działające od dziesięcioleci organizacje zachodnie wypełniają te zasady. Za granicą, podobnie jak w Polsce, powstają wciąż nowe grupy ekologiczne. Te z nich, które spełnią powyższe wymagania, rozwijają się. Pozostałe znikają, lub pozostają nieznanymi towarzystwami kanapowymi. Wszak - jak pisałem w poprzednim odcinku - podstawowym motywem, dla którego ludzie zapisują się do organizacji pozarządowych, jest osiągnięcie konkretnych celów, a nie jedynie dążenie do nich.
Tak więc, aby przetrwać, organizacje nie tylko mogą, ale wręcz muszą być skuteczne. Co ważne, nie ma jednej recepty na skuteczne działanie. Dlatego też może istnieć wiele odrębnych grup, prezentujących tak różne podejścia do tych samych problemów. W tej różnorodności tkwi dodatkowa siła i źródło skuteczności ruchu społecznego. Jedną sprawę lepiej rozwiąże organizacja preferująca współpracę z władzami, konstruktywne działania i konsekwentną, szeroką działalność edukacyjną; inny zaś problem można przezwyciężyć jedynie poprzez masowe akcje protestacyjne i pikiety. W drugim przypadku skuteczniejszą okaże się grupa mająca doświadczenie w tego typu pracy.
Polski, obywatelski ruch na rzecz ochrony środowiska rozwija się w ostatnich latach bardzo dynamicznie. Spośród ok. 2000 towarzystw „ekologicznych”, które ostatnio powstało w naszym kraju, wyłoniła się wyraźna czołówka kilkunastu organizacji, wyróżniających się skutecznością działania. Stowarzyszenia te, rosnąc stopniowo w siłę, realizują coraz więcej programów zakończonych powodzeniem - przynoszących naszej przyrodzie duże korzyści. Proces ten jest obecnie w toku. To, czy w przyszłości grupy te utrzymają się i będą zwiększać swoją skuteczność zależy od tego, czy uda im się uzyskać dla swoich działań szerokie wsparcie społeczne. Akceptację tę mierzy się między innymi liczbą ich członków. Członkowie dają organizacji nie tylko swoje pieniądze, czas i intelekt (niezbędne do prowadzenia dobrych przedsięwzięć), ale i niezwykle ważne poparcie moralne.
O ile bliskie są Tobie idee ochrony przyrody, nawet jeśli nie masz czasu aby osobiście włączyć się w prowadzone przez nas działania - zapisz się do PTOP „Salamandra”. Już przez sam fakt przynależności, przyczyniasz się do zwiększenia skuteczności naszych działań.
Andrzej Kepel