Na górskich „młakach” oraz na niżowych torfowiskach napotkać możemy w trakcie letnich wypraw interesującą roślinę. Wygląd jej łodygi i liści nasuwa skojarzenia z trawami, lecz na szczycie pędu powiewa biały „kłębuszek” włosków, przypominający z wyglądu ptasie piórko, które tylko przypadkiem tam się zaczepiło. Roślina ta - to wełnianka (Eriophorum sp.).
Wełnianka pospolita (Eriophorum vaginatum)
Fot. Piotr Skórnicki, I nagroda w FOTO-EKO 1996
Nie jest ona trawą. Należy do rodziny ciborowatych (Cyperaceae), zwanych dawniej także turzycowatymi. Od traw rośliny te odróżnić można przede wszystkim po tym, że ich łodyga jest pełna w środku (u traw natomiast - pusta), a jej przekrój ma kształt trójkąta.
Nadziemne łodygi wełnianek wyrastają z podziemnych kłączy. U ich podstawy rosną długie, wąskie liście. Wyższe liście są znacznie krótsze i jest ich niewiele. Na szczycie łodygi, w kącie najkrótszego liścia - tzw. podsadki - stoi jeden lub kilka kłosów zawierających kilkanaście do kilkudziesięciu kwiatów. Rośliny te kwitną - w zależności od gatunku - od marca do początków czerwca. Kwiaty są zapylane przez wiatr, dlatego nie są barwne. Nie muszą bowiem przywabiać do siebie owadów. Z tego też powodu roślina ta nie wytwarza nektaru. Płatki każdego kwiatu przekształciły się w wieniec krótkich szczecinek, pomiędzy którymi doskonale widoczne są trzy pręciki i słupek. Pręciki produkują duże ilości ziaren pyłku, które z łatwością porywane są przez podmuchy wiatru z nieosłoniętych niczym pylników. Wiatr przenosi je na znamiona słupków, które sterczą z kwiatów jak anteny, czekając na „powietrzną” przesyłkę.
Wełnianka wąskolistna. Biały puch na szczytach łodyg to nie kwiaty, lecz owoce.
Fot. Andrzej Kepel
Po zapyleniu roślina zaczyna wytwarzać owoce. Są to niewielkie (około 1 - 2 mm długości) orzeszki, z których każdy zawiera tylko jedno nasienie. Małe szczecinki, w które przekształcone były płatki kwiatów, zaczynają teraz rosnąć i wyrastają w długie na 1 - 2 cm włoski. Ich komórki - po dojrzeniu - wypełnione są powietrzem. Nadaje im to charakterystyczną, białą barwę. Powierzchnia włosków ma bardzo ładny, jedwabisty połysk. Włoski te to przystosowanie do rozsiewania owoców. Rolę odpowiedzialnego za to czynnika przejmuje znów… wiatr. Pod koniec lata puchate owocki wełnianek odrywane są przezeń od roślin, na których wyrosły, i unoszone w dal na dłuższą lub krótszą wędrówkę.
Puchu z wełnianek używano dawniej do wypełniania poduszek oraz próbowano z niego wyrabiać nici. Miał to być taki polski odpowiednik bawełny. Niestety, jako że włoski są kruche i łamliwe, wykonane z nich nici są bardzo nietrwałe. Zaniechano więc tych prób. Dziś rośliny te wykorzystywane są niekiedy na suche bukiety. Jednak uwaga! - można to robić tylko tam, gdzie wełnianki są pospolite. W Wielkopolsce wszystkie gatunki wełnianek są roślinami rzadko spotykanymi. Mimo że nie podlegają ochronie prawnej - lepiej ich nie zbierać. Moglibyśmy w ten sposób przyczynić się do wymarcia tych roślin w naszym regionie.
Torfowiska z wełniankami to często spotykany element krajobrazu polan górskich
Fot. Andrzej Kepel
W Polsce rosną cztery gatunki należące do tego rodzaju. Wełniankę wąskolistną (Eriophorum angustifolium) oraz wełniankę szerokolistną (Eriophorum latifolium) znaleźć możemy w szuwarach turzycowych na torfowiskach niskich. Różnią się od siebie szerokością liści. U pierwszej z nich mają one szerokość nie przekraczającą 4 mm, u drugiej zaś są szersze. Oba gatunki mają po kilka kłosów na szczycie łodygi. Na mszystych torfowiskach wysokich napotkać możemy wełniankę pochwowatą (Eriophorum vaginatum), która w odróżnieniu od poprzednich gatunków ma tylko jeden kłos na szczycie łodygi. Oprócz nich, w Polsce występuje jeszcze rzadka wełnianka delikatna (Eriophorum gracile).
Wszystkie gatunki wełnianek związane są z terenami otwartymi. Do swego rozwoju wymagają dużej ilości światła, nie napotkamy ich więc w lasach i zaroślach. Na mokrych, bagiennych łąkach wełnianki występują często w dużej liczbie. W trakcie ich owocowania, biały puch owoców nadaje takim miejscom wygląd widocznej z daleka białej plamy. Być może właśnie stąd wzięła się tradycyjna nazwa „bielawy”, jaką określa się takie zabagnione łąki na torfowiskach niskich oraz na wilgotnych górskich młakach. Na łąkach takich, poza wełniankami, występują przede wszystkim turzyce, a więc najbliżsi kuzyni wełnianek. Trawy natomiast odgrywają w nich mniejszą rolę.
Jeżeli w trakcie letnich wypraw zobaczycie na łące lub torfowisku białe owocostany wełnianki, zwróćcie uwagę także na jej otoczenie. Miejsca, które są „wybierane” przez te rośliny, to na ogół środowiska mało zmienione przez człowieka. Z całą pewnością w sąsiedztwie wełnianki napotkacie również inne interesujące gatunki roślin i zwierząt, których nie uda się już odnaleźć w miejscach bardziej przekształconych przez ludzką gospodarkę.
Magdalena Szczepanik-Janyszek
Odkąd my, ludzie, zasiedliliśmy Ziemię - przekształcamy jej oblicze w taki sposób, aby służyła przede wszystkim naszemu życiu. Karczujemy lasy by uzyskać tereny pod budownictwo i uprawy. Osuszamy bagna aby stworzyć w ich miejsce kośne łąki i pastwiska. Regulujemy bieg rzek i strumieni. Stosujemy coraz wydajniejsze metody uprawy roślin. Naturalne lasy zastępujemy sztucznymi, sadząc te gatunki drzew, które dostarczają nam cennego drewna. Ten nieustanny pęd do przekształcania przyrody wynika z chęci polepszania warunków naszego życia, czyli mówiąc inaczej - z pobudek ekonomicznych. Pragniemy aby każdy skrawek terenów, na których mieszkamy, przynosił nam dochód - aby był użyteczny.
Nieświadomie niszczymy w ten sposób siedliska wielu roślin i zwierząt. W miejscach, które z naszego punktu widzenia są całkowicie bezproduktywne, występują bowiem gatunki, które przez tysiace, a nawet miliony lat przystosowywały się do życia w takich właśnie warunkach. W toku długotrwałej ewolucji biologicznej zostały one dokładnie „dopasowane” do zajmowanych obecnie miejsc, i nie mogą egzystować poza nimi. Jeżeli na jakimś terenie zabraknie takich środowisk - znikają także związane z nimi organizmy .
Nie zdajemy sobie niekiedy sprawy, że problem zanikania gatunków w naszym otoczeniu dotyczy nie tylko dużych i płochliwych zwierząt, (jak np. żubr czy puchacz), czy też bardzo wrażliwych na zmiany środowiska roślin (jak np. storczyki). Na obszarach poddanych intensywnym oddziaływaniom naszej gospodarki (na przykład w miastach) coraz rzadsze stają się także gatunki, które - jak mogłoby się wydawać - zawsze były pospolite i nic im nie zagrażało. Przykładem może być tutaj powszechnie znany motyl - sadownik pawie oczko (Nymphalis io) zwany też rusałką pawikiem. Gąsienice tego gatunku rozwijać się mogą jedynie na liściach pokrzywy lub chmielu (który występuje w naszym otoczeniu znacznie rzadziej niż pokrzywa). Jeżeli po długich i żmudnych zabiegach pielęgnacyjnych pozbędziemy się z naszego ogrodu tego „parzącego paskudztwa”, pawiki przestaną pojawiać się na naszych kwiatach i cieszyć nasze oczy. Nie tylko my odczujemy tę stratę. Motyle te, a szczególnie ich gąsienice, stanowią bowiem pokarm wielu drapieżnych gatunków owadów, pająków oraz owadożernych ptaków i ssaków. Od tej pory menu tych zwierząt stanie się uboższe o kolejne danie.
Oczywiście, można by rzec, że brak jednego gatunku niewiele zmienia. Jest to jednak tylko model, ukazujący zasadę całego zjawiska. Wciąż bowiem niszczymy wokół siebie nie tylko zarośla pokrzyw, ale także np. nieużytkowane fragmenty piaszczystych muraw, niewielkie zbiorniki wodne, fragmenty bagien, kamieniska i tym podobne miejsca. Niektóre z takich obiektów likwidujemy nieświadomie, inne zaś celowo - bądź dlatego, że nam w czymś przeszkadzają (np. osuszamy bagna, bo wylęgają się w nich komary), bądź też dlatego, że są z naszego punktu widzenia bezproduktywne, że są „marnotrawione”. Wyraźnie widoczne jest to nawet w nazwie - „nieużytki” - którą określa się takie miejsca zarówno w mowie potocznej, jak i w oficjalnych planach zagospodarowania przestrzennego.
Czy jednak rzeczywiście tak jest? Czy obiekty takie rzeczywiście są nieużyteczne i czy nie przynoszą nam żadnej korzyści? Powiedzieliśmy już, że stanowią one jedyne siedliska wielu roślin i zwierząt. Wiemy zaś skądinąd, że każdy gatunek żyjący na jakimś terenie stanowi swoistą wartość przyrodniczą. Po pierwsze - każdy z gatunków powiązany jest z innymi, żyjącymi obok niego, licznymi więzami. Niekiedy stanowi dla nich pokarm (np. większość roślin ma „swojego” owada, który żeruje wyłącznie na nich), niekiedy dostarcza schronienia, niekiedy zaś jest ważnym regulatorem liczebności gatunków, którymi sam się żywi. Po drugie - w przyrodzie działa zasada, mówiąca że równowaga ekologiczna na danym terenie jest tym stabilniejsza, im więcej gatunków współwystępuje na danym obszarze. Po trzecie wreszcie - zróżnicowany krajobraz naszego najbliższego otoczenia dostarcza nam przeżyć natury estetycznej. Pozwala odetchnąć i zrelaksować się po naszych codziennych trudach. Taka możliwość staje się coraz cenniejsza w naszych coraz bardziej „nerwowych” czasach.
W chwili obecnej zdajemy już sobie sprawę z tego, że miejsca o których tu mowa należy chronić. Właśnie w celu ich ochrony, w obowiązującej obecnie Ustawie o Ochronie Przyrody (z 16 października 1991 roku) wprowadzono nową kategorie obiektów chronionych - użytki ekologiczne. Wspomniana ustawa przewiduje obejmowanie tą formą ochrony „...zasługujących na ochronę pozostałości ekosystemów, mających znaczenie dla zachowania unikalnych zasobów genowych i typów środowisk... ”. To nieco zawiłe sformułowanie rozumieć należy jako chęć ochrony niewielkich fragmentów siedlisk, na których występują gatunki lokalnie rzadkie. Decyzję o utworzeniu użytku mogą podjąć władze Gminy, lub właściwy Wojewoda. W zarządzeniu o utworzeniu użytku ekologicznego zamieszcza się obowiązujące na jego terenie zakazy i nakazy. Łatwo więc - przynajmniej w sensie formalnym - zabezpieczyć takie obiekty przed grożącymi im zmianami.
Warto zauważyć, że nazwa „użytek ekologiczny” dobrana została w taki sposób, aby zmienić myślenie o tych obiektach jako o „nieużytkach”. Te miejsca są użyteczne - z punktu widzenia ekologii.
Aby spostrzec że wokół nas wiele jest potencjalnych użytków ekologicznych nie trzeba być wcale zawodowym biologiem. Mogą być nimi np. naturalne, niewielkie zbiorniki wodne, bagna i fragmenty torfowisk, podmokłe „dołki” wśród pól, w których godują żaby, kępy drzew czy krzewów (np. pozostałości starych ogrodów), stare, porośnięte mchami mury, jednym słowem - wszystkie te miejsca, w których przyroda korzystnie różni się od najbliższego otoczenia. Tą formą ochrony powinny być przy tym obejmowane nie tylko te obiekty, które z jakichś przyczyn są zagrożone zniszczeniem, ale wszelkie cenne przyrodniczo fragmenty obecnych nieużytków. Nadanie bowiem tym miejscom statusu użytku ekologicznego - a więc obiektu chronionego prawnie - zabezpiecza je także przed niekorzystnymi dla nich działaniami, jakie ktoś mógłby na ich terenie podjąć w przyszłości.
Aby danemu obszarowi nadany został status użytku ekologicznego, do Wojewody lub Rady Gminy skierowany powinien zostać odpowiedni wniosek Mogą z nim wystąpić osoby fizyczne, lepiej jednak jeżeli uczyni to stowarzyszenie obywateli, bądź organizacja społeczna. Wniosek taki powinien być poparty rzeczowymi argumentami uzasadniającymi potrzebę ochrony. Dobrze też, jeżeli zawiera wyniki wstępnej inwentaryzacji przyrodniczej obiektu. W przygotowaniu takiego wniosku pomocą służyć może nasze Towarzystwo. Użytkom ekologicznym poświęcony jest n.p. jeden z prowadzonych przez nas projektów - „Szkolne Ostoje Przyrody”. W ostatnim okresie opracowywaliśmy też plany ochrony dla kilku użytków ekologicznych położonych w granicach Poznania.
Wszystkich zainteresowanych serdecznie prosimy o kontakt. Nasi specjaliści pomogą Państwu (nieodpłatnie) przygotować odpowiedni wniosek, wraz ze wstępną inwentaryzacją przyrodniczą. W ten sposób, wspólnym wysiłkiem uratujemy z pewnością wiele ciekawych, użytecznych ekologicznie ostoi przyrody.
Sławomir Janyszek
W 1994 roku Wydział Urbanistyki, Architektury i Nadzoru Budowlanego Urzędu Miejskiego w Poznaniu przesłał do naszego Towarzystwa prośbę o zaopiniowanie wniosku lokalizacyjnego dotyczącego budowy kanału ściekowego. Zauważyliśmy, że trasa planowanego kanału przebiega wzdłuż ul. Lubczykowej. Jest to (zlokalizowana w północnej części miasta) ładna aleja, biegnąca w kierunku Warty.
Fragment uratowanej alei na ul. Lubczykowej
Fot. Andrzej Kepel
Na trasie planowanego kanału rośnie wiele pięknych, starych drzew. Niektóre z nich (m.in. dęby) mają rozmiary drzew pomnikowych. Gdyby inwestycja została przeprowadzona zgodnie z pierwotnymi założeniami, większość tych drzew, w wyniku podcięcia dużej części korzeni, szybko by zginęła.
Nasze uwagi przesłaliśmy do Urzędu Miejskiego. Przeprowadziliśmy także, dla potrzeb Urzędu i inwestora, szczegółową inwentaryzację wszystkich drzew i krzewów rosnących w pasie 20 metrów wzdłuż alei. Było ich wszystkich 1074, należących aż do 73 różnych gatunków! W przypadku każdego drzewa i krzewu zaznaczyliśmy punktowo na mapie jego położenie, podaliśmy wysokość, średnicę pnia, maksymalny zasięg korony oraz opisaliśmy jego kondycję.
Jak widać, pracy z inwentaryzacją było mnóstwo. Jednak opłaciły się zmagania. Po dwóch latach przystąpiono wreszcie do budowy kanału. Z zadowoleniem zauważyliśmy, że przebiega on obecnie w sporym oddaleniu od drogi, w odległości bezpiecznej dla drzew. Co prawna w kilku miejscach nie da się uniknąć wycięcia kilku z nich, jednak z całą pewnością nie będą to okazy najcenniejsze, a inwestor będzie musiał za ich usunięcie uiścić należne opłaty.
Sprawę tę opisujemy by pokazać, że wcześniejsze opiniowanie decyzji (np. lokalizacyjnych) w działających na danym terenie organizacjach społecznych może dać pozytywne efekty. Niestety, nie wszyscy to rozumieją. Przykładowo Urząd Wojewódzki w Poznaniu, mimo że ma taki ustawowy obowiązek, (i mimo że upominaliśmy się o jego przestrzeganie) w ciągu trzech lat działania „Salamandry” nie przesłał nam do zaopiniowania żadnego wniosku lokalizacyjnego. Czyżby w tym czasie na szczeblu województwa nie realizowano żadnych inwestycji, które mogły by mieć znaczenie dla środowiska?
Andrzej Kepel
Latem tego roku została zorganizowana wyprawa „Polarny Ural 1996”. Wśród jej uczestników znaleźli się również członkowie PTOP „Salamandra”. Spędziliśmy 26 dni w tundrze północno-wschodniej Europy, północno-zachodniej Azji i górach Polarnego Uralu, gdzie zdani byliśmy tylko na siebie i zapasy przywiezione z Polski.
Koczownicze plemiona Neńców i Hantów cały swój byt opierają na hodowli reniferów
Fot. Piotr Duda
Tereny po których poruszaliśmy się, pozbawione są jakiejkolwiek infrastruktury technicznej. Na obszarze wielkości połowy Polski znajdują się tylko trzy niewielkie miasta, a zaraz za ich granicami rozpoczyna się dzika, mokra tundra. Cały obszar Polarnego Uralu pokrywa wieczna zmarzlina, można też tu spotkać arktyczne pustynie górskie i niewielkie lodowce. W tundrze, której występuje tutaj kilka typów (porostowo-mszysta, krzewinkowa, górska i inne), znajdujemy niezliczoną ilość jeziorek torfowych i rzek. Wiosną i latem - które trwają tutaj od połowy czerwca do połowy sierpnia, są one miejscem lęgów ogromnej liczby ptaków, przylatującego tutaj z cieplejszych rejonów. Odnotowaliśmy: wydrzyki (Stercorarius), gęsi (Anser), kuliki (Numenius arquata), śnieguły (Plectrophenax nivalis).
Tundra pozbawiona jest drzew, rosną tam jedynie niewielkie krzewy brzozy karłowatej (Betula nana), wierzby lapońskiej (Salix lapponum); czasem tylko, w niewielkich, osłoniętych dolinach spotkać można niewysokie (do 3 m wysokości) laski wierzbowe. Wiele roślin rosnących w Arktyce znajdziemy również w Polsce, w górach, powyżej granicy lasu - np. dębik ośmiopłatkowy (Dryas octopetala. Jednakże większość z nich występuje tylko tutaj.
Niemal przez cały rok w tundrze leży śnieg. Zimą noc trwa dwa miesiące, rozświetla ją tylko zorza polarna. Latem natomiast, słońce - jakby dla odrobienia zaległości - przez miesiąc nie zachodzi w ogóle.
Ciekawostką jest fakt, że na całym tym olbrzymim terenie nie ma żadnego parku narodowego, czy rezerwatu. Jednak w całej Europie nie znajdziemy obszaru równie dzikiego, pięknego i tak naturalnie zachowanego, jak odwiedzona przez nas część tundry i góry Polarnego Uralu.
Robert Ratajczyk
Największym zimowiskiem nietoperzy w Gdańsku jest położona w centrum miasta Reduta Napoleońska - mocno zniszczona fortyfikacja, w większej części podziemna. Co zimę przylatują tu nietoperze należące do 4 gatunków - nocki: Natterera (Myotis natterreri), rude (M. daubentoni) i duże (M. myotis) (te ostatnie zasługują na szczególną uwagę ponieważ nieczęsto występują na północy Polski) oraz gacki brunatne (Plecotus auritus). Ze względu na swój charakter i lokalizację obiekt ten narażony jest na ciągłe dewastowanie - szczególnie na podpalenia. Dodatkowo od ubiegłego roku Reduta wystawiona jest na sprzedaż. W miejscu tym powstać ma największy w mieście kompleks hotelowo-rekreacyjny.
Nocki rude w Reducie Napoleońskiej mogą się już czuć bezpieczniej
Fot. Andrzej Kepel
Mając na uwadze przetrwanie zimowiska, wystąpiliśmy do władz Gdańska z wnioskiem o zabezpieczenie interesującego nas obiektu i ochronę nietoperzy. Działania nasze miały na celu przede wszystkim odcięcie wejścia do zimowiska przez umieszczenie w nim odpowiedniej kraty oraz objęcie użytkiem ekologicznym stoku, w którym jest ono zlokalizowane. Zaczęliśmy od udziału w zebraniu Zespołu Organizacyjnego d/s Zagospodarowania PKiW „Grodzisko”, co zaowocowało naniesieniem koniecznych poprawek w planach przebudowy tego terenu. Następnie uzyskaliśmy zgodę na zamontowanie kraty w korytarzu Reduty o największej koncentracji nietoperzy. Choć termin wykonania zabezpieczenia ze względu na bardzo złe warunki pogodowe przedłużał się, to 14 czerwca dokonaliśmy odbioru kraty. W dniu 20 czerwca na posiedzeniu Rady Miasta Gdańska podpisano decyzję o utworzeniu użytku ekologicznego na proponowanym przez nas terenie. Tak więc, od tej zimy, nasze nietoperze będą spały bezpiecznie.
Utworzony w Reducie Napoleońskiej użytek ekologiczny jest pierwszym obiektem tej kategorii w województwie gdańskim. Co istotne, jako nowa forma ochrony przyrody wzbudził zainteresowanie i zyskał poparcie władz naszego regionu. Również krata chroniąca zimujące w fortach nietoperze jest jedyną na obszarze Pomorza Wschodniego.
Studenckie Koło Chiropterologiczne PTOP „Salamandra” dziękuje pani Grażynie Wracławek z Wydziału Ochrony Przyrody i Rolnictwa Urzędu Miejskiego w Gdańsku za okazaną pomoc. Dziękujemy również Gminie Gdańsk, reprezentowanej przez Zarząd Miasta, za sfinansowanie kraty zabezpieczającej wejście do zimowiska nietoperzy.
Agnieszka Przesmycka