Polskie Towarzystwo Ochrony Przyrody „Salamandra”
 

Myszy i ludzie

„No bo ty się boisz myszy. Czy nie śmieszne to?” – śpiewał pięćdziesiąt lat temu zespół Czerwone Gitary. Czy rzeczywiście jest się czego bać? Zanim postaram się odpowiedzieć na to pytanie, spróbujmy lepiej poznać mysią bohaterkę wspomnianej piosenki.

Mysz polną można spotkać na łąkach, polach i w parkach całej Polski

Mysz polną można spotkać na łąkach, polach i w parkach całej Polski
Fot. Karol Zub

Myszowate (Muridae), o czym zapewne większość z nas wie, należą do rzędu gryzoni (Rodentia) i jest to jedna z dziewięciu rodzin, które reprezentują ten rząd w faunie Polski. Cechą charakterystyczną dla myszowatych są duże uszy i długi ogon. O dwóch przedstawicielach tej rodziny, należących do rodzaju Rattus, czyli szczurze wędrownym (R. norvegicus) oraz szczurze śniadym (R. rattus), nie będę się tutaj rozwodzić. Skupię się na pozostałych sześciu gatunkach, na których widok większość osób krzyknie po prostu: mysz!

Zamiast jednak krzyczeć, lepiej dowiedzieć się o nich czegoś więcej. W tym celu proponuję spacer. Wyjdźmy na chwilę poza teren zabudowany, do lasu. W starych drzewostanach liściastych i mieszanych można spotkać mysz leśną (Apodemus flavicollis). Jej nazwa dobrze oddaje preferencje siedliskowe tego gatunku – ponieważ lubi miejsca zacienione i wilgotne, więc najlepiej czuje się w lesie. Mysz leśna bardzo dobrze się wspina, dlatego ma ogromne możliwości wyboru przestrzeni na gniazdo: od korzeni po dziuplę w koronach drzew. Czasami zaskakuje ornitologów kontrolujących budki lęgowe, gdy zamiast ptaków znajdują w nich jej gniazdo wraz z przychówkiem. Zdarza się również, że mysz leśna zachodzi do budynków znajdujących się przy lesie.

Mysz leśna ma bardzo duże oczy i z tego powodu nazywana jest także wielkooką

Mysz leśna ma bardzo duże oczy i z tego powodu nazywana jest także wielkooką
Fot. Karol Zub

Gdy przemieścimy się z wilgotnego lasu w miejsce suchsze i cieplejsze, takie jak przerzedzone bory i lasy mieszane, polany, miedze czy zarośla, wówczas istnieje szansa na spotkanie myszy zaroślowej (Apodemus sylvaticus). Chociaż w porównaniu ze swoją leśną krewniaczką dobrze się wspina, to gniazdo zakłada blisko ziemi, np. pod korzeniami drzew lub kamieniami, albo w zmurszałych pniach. Może też głęboko kopać, a wykopana przez nią nora ma komorę gniazdową oraz spiżarnię. Czasami do budowania nory wykorzystuje tunele opuszczone przez kreta. Natomiast zimą niekiedy przenosi się do zabudowań sąsiadujących z jej wiosenno-letnimi kryjówkami.

Przedstawiciele i jednego, i drugiego gatunku potrafią skakać na tylnych nogach na znaczne odległości. W przypadku myszy zaroślowej odnotowuje się nawet 80-centymetrowe susy, czyli prawie dziesięć razy takie jak długość jej ciała. To tak jakby ludzie umieli skoczyć w dal mniej więcej 18 metrów. Aktualny rekord świata w tej dyscyplinie wynosi 8,95 metra, a więc sporo nam jeszcze brakuje.

Na pierwszy rzut oka nie zawsze da się odróżnić mysz leśną od zaroślowej. U obu gatunków na piersi występuje żółta plama, oba mają białe brzuchy, a ich nisze ekologiczne mogą się na siebie nakładać. Choć zazwyczaj mysz leśna jest większa, ma bielszy brzuch, a plamie na piersi towarzyszą jeszcze dwie po bokach (które mogą zlewać się w całość, tworząc swoistą obrożę), to w praktyce rzadko kto ma miarę w oczach oraz możliwość przyjrzenia się z bliska plamom na spodniej stronie ciała obserwowanego zwierzęcia. Nie ułatwi oznaczenia także to, że zasięg geograficzny obu tych gatunków obejmuje obszar całej Polski.

Bez ogona można żyć

Zdecydowanie lepiej stracić ogon niż głowę i tę zasadę myszy stosują w praktyce. W momencie gdy czują się zagrożone, potrafią zrzucić skórę z ogona, a same umykają w popłochu. To tzw. autotomia, czyli reakcja obronna polegająca na odrzuceniu przez zwierzę części ciała. Podobne zachowania można zaobserwować m.in. u jaszczurek i pajęczaków.

Na terenie całego kraju występuje również mysz polna (Apodemus agrarius). Jednak w jej przypadku nie powinno być problemów z określeniem, jaka to mysz. Chociaż..., ale o tym później. Od wspomnianych wcześniej gatunków odróżnia ją czarna pręga ciągnąca się wzdłuż grzbietu. Ale nie tylko to. Zdecydowanie słabiej mysz ta wspina się i skacze, a nory kopie płytkie. Z tego powodu jej gniazda nie znajdziemy ani bardzo wysoko (jak u myszy leśnej), ani głęboko (jak u zaroślowej), lecz tuż pod korzeniami drzew i krzewów, na miedzach oraz w snopkach. Tym sposobem, wychodząc z lasu, zbliżyliśmy się do terenów rolniczych oraz ludzkich siedzib. Łąki, pola, sady, ogrody, a nawet miejskie parki i cmentarze – wszędzie tam można natknąć się na mysz polną. Na schronienia wykorzystuje także zabudowania, np. stodoły.

Nie należy zapomnieć o ostatnim, i najrzadszym, przedstawicielu rodzaju Apodemus, czyli myszy zielnej (A. microps). W latach 80. XX wieku była ona notowana na kilkudziesięciu stanowiskach w południowej części kraju, jednak w najnowszym „Atlasie ssaków Polski” jak dotąd potwierdzono jej występowanie tylko na jednym z nich. Wyglądem przypomina mysz zaroślową i podobnie jak ona preferuje miejsca suche.

Dzięki chwytnemu ogonowi badylarka bez trudu wspina się na łodygi i roślin zielnych

Dzięki chwytnemu ogonowi badylarka bez trudu wspina się na łodygi i roślin zielnych
Fot. Karol Zub

Podążając za myszą polną, dotarliśmy z powrotem na obszary zabudowane – wiejskie i zurbanizowane. Tutaj króluje najbardziej synantropijna z myszy, jedyna w Polsce reprezentantka rodzaju Mus, czyli mysz domowa (Mus musculus). To bardzo interesujący gatunek, który posiada ogromne zdolności przystosowawcze do różnych warunków. Przyjmuje się, że mysz domowa zamieszkująca w naszym klimacie wiosną i latem przebywa na łąkach i polach, a zimę spędza wśród ludzi. Spotyka się ją również w tak nieprzyjaznych środowiskach jak kopalnie węgla czy chłodnie. Ciekawostkę stanowi fakt, że żyje ona w hierarchicznych koloniach, którym przewodzi samiec, a młode myszy wychowywane są wspólnie przez kilka samic w jednym gnieździe, w czymś na kształt przedszkola. Dzięki temu nagim i ślepym maluchom jest cieplej. Jeśli na terytorium danej kolonii dojdzie do nadmiernego przegęszczenia, wówczas w ciążę zachodzą tylko samice wyższe rangą. W ten sposób regulowana jest liczebność populacji.

Choć mysz domowa wzbudza kontrowersje i można by o niej pisać opasłe tomy, zostawmy ją na razie. Warto wrócić jeszcze na chwilę na łono natury. Tutaj, wśród wilgotnych łąk, w zaroślach, nad gęsto porośniętymi brzegami rzek i jezior, na polach i w lasach żyje najmniejszy gryzoń Europy – badylarka (Micromys minutus). Jej ciało (bez ogona) nie przekracza długości 1,5 zapałki, a waży ona mniej więcej tyle, co moneta pięciozłotowa. Dzięki chwytnemu ogonowi bez trudu wspina się na źdźbła traw, pomiędzy którymi buduje charakterystyczne kuliste gniazda z misternie splecionych liści i łodyg. Badylarka to zwierzę bardzo płochliwe, a w chwili zagrożenia zastyga bez ruchu wyprostowana na źdźble i w takiej pozycji bardzo trudno ją dojrzeć. Stanowiska jej występowania podaje się z wielu obszarów Polski.

Badylarka jest gatunkiem chronionym częściowo. Taką samą formą ochrony objęte są mysz zielna i zaroślowa.

Siedzieć jak mysz... na szpilkach

Ciekawostką ze świata myszowatych są myszy kolczaste (rodzaj Acomys), które wyglądem przypominają połączenie myszy z jeżem. Grzbiet mają pokryty miękkimi igłami, które mogą stroszyć. Większość gatunków z tego rodzaju występuje w Afryce.

Niewiele większa od badylarki, ale o znacznie dłuższym ogonie jest smużka (Sicista betulina). Chociaż przypomina mysz, należy do zupełnie innej rodziny, a mianowicie do skoczkowatych (Dipodidae). Zdecydowanie bliżej jest spokrewniona ze skoczkiem egipskiem (Jaculus jaculus) niż z myszowatymi. To właśnie ze smużką można pomylić mysz polną, ponieważ u tego gatunku także widoczna jest czarna smuga na grzbiecie. W krajowej faunie odnotowano również występowanie smużki stepowej (Sicista subtilis).

Toksyczne błędne koło

Wśród różnych metod ograniczania liczebności myszy domowej (oraz szczurów) stosowanie trutek wydaje się metodą najprostszą. Ale czy najlepszą? Czy zdajemy sobie sprawę, czym one tak naprawdę są i jak działają? Rodentycydy, które zawierają toksyny antykoagulacyjne, powodują, że dochodzi do zaburzeń w procesie krzepnięcia krwi. Zwierzę po zjedzeniu takiej trucizny umiera w męczarniach, wykrwawiając się. Umierająca mysz staje się łatwym łupem i w ten sposób toksyczna substancja dostaje się do organizmu jakiegoś dzikiego drapieżnika lub... naszego kota albo psa. Jeśli zatrutą mysz zje karmiąca samica np. kuny, to jej młode wypiją truciznę wraz z mlekiem i też umrą. A przecież ssaki i ptaki drapieżne są naszymi sprzymierzeńcami w regulacji wielkości populacji gryzoni. Może zamiast zatruwać zwierzęta wokół i wprowadzać do środowiska kolejną toksynę, zacznijmy wspierać gatunki żywiące się myszami.

Z powyższego przeglądu widać, że myszy towarzyszą nam niemal wszędzie. Skąd wobec tego bierze się taki negatywny obraz tych zwierząt? Jednym z powodów naszej niechęci są preferencje żywieniowe myszowatych, szczególnie te dotyczące diety roślinnej. Wszystkie krajowe gatunki myszy są wszystkożerne, a to oznacza, że ich menu składa się zarówno z pokarmu roślinnego (nasiona zbóż, traw i drzew, zielone części roślin), jak i zwierzęcego (owady, ślimaki i inne bezkręgowce). Zarzewiem konfliktu jest m.in. powszechne mniemanie o tym, że myszy są szkodnikami. Ale w przyrodzie nie istnieje takie pojęcie jak „szkodnik”. Ta sama mysz, która wyjadła coś z naszej spiżarni, stanowi pożywienie np. dla bociana białego. A bociany przecież bardzo lubimy, uważając je za „nasze, polskie ptaki”. Oprócz bocianów myszami żywią się sowy (w szczególności płomykówka – piękna sowa, która zamieszkuje m.in. wieże starych kościołów), ptaki szponiaste (np. kania ruda), krukowate, lisy, kuny, łasice i inne drapieżniki. Dlatego wykładanie trutek na gryzonie, oprócz tego, że jest niehumanitarne, w sposób pośredni przyczynia się do wzrostu śmiertelności zwierząt, które polują na małe ssaki. Możemy spojrzeć na rolę myszy w łańcuchu pokarmowym także z drugiej strony: rozprzestrzenia ona nasiona drzew i innych roślin (to tzw. zoochoria, czyli rozsiewanie nasion przez zwierzęta; te z nasion, które nie zostaną zjedzone, będą miały szansę wykiełkować) oraz ogranicza liczebność bezkręgowców (które też oskarżamy o powodowanie szkód).

Pomimo rozwoju technologii badań laboratoryjnych wiele doświadczeń wciąż przeprowadza się na myszach i szczurach

Pomimo rozwoju technologii badań laboratoryjnych wiele doświadczeń wciąż przeprowadza się na myszach i szczurach
Fot. Mikołaj Arndt

Kolejną z przyczyn ludzkiego strachu przed myszami czy niechęci do nich jest przeświadczenie, że przenoszą one choroby. To prawda, myszowate rzeczywiście je przenoszą. Jednak niczym się w tym nie różnią od innych zwierząt, w tym od psów i kotów, a także... ludzi. Po prostu trzeba o tym pamiętać i traktować mysz jak każde inne dzikie zwierzę: nie dotykać gołymi rękami (a najlepiej wcale), przestrzegać podstawowych zasad higieny (myć ręce po powrocie do domu i po kontakcie ze zwierzęcymi odchodami), a w przypadku ugryzienia odkazić ranę i zgłosić się do lekarza.

Jeszcze inny argument przeciwko myszom, to ich wygląd. Są osoby, które twierdzą, że myszy są brzydkie. Choć o gustach się nie dyskutuje, to taka maleńka badylarka zwisająca ze źdźbła trawy lub mysz leśna ze swoimi wielkimi, czarnymi oczami w moim odczuciu przeczą tej opinii.

To jak to jest z tym „baniem się myszy”? Nie bał się jej na pewno Walt Disney – reżyser i twórca filmów animowanych, który uczynił mysz bohaterem kreskówki. Mowa oczywiście o znanej na całym świecie Myszce Miki. Pierwszy raz ta postać wystąpiła w filmie „Plane Crazy” z 1928 roku, a to oznacza, że oswajamy się z nią już prawie dziewięćdziesiąt lat! Mikiemu często towarzyszy Myszka Minnie. Gdyby Disneya nie zainspirowała mysz, wówczas kultura światowa byłaby uboższa o tych sympatycznych bohaterów. Zresztą Myszka Miki wraz ze swą towarzyszką to nie jedyne myszopodobne postacie z filmu animowanego. Wystarczy wspomnieć Gadżet Hackwrench czy Jacka Rockfora z „Chip i Dale Brygady RR” lub Pixie i Dixie.

Nie bał się myszy również szkocki poeta Robert Burns, który wzruszał się mysim losem w wierszu „Do myszy”. Utwór powstał pod wpływem emocji, jakie wzbudziło w pisarzu zniszczenie mysiej nory podczas orki w listopadzie 1785 roku:

Ja sam nie wątpię, że żyjesz z kradzieży;
I cóż? Chudzinie też się coś należy;
Porwać ze stogu kłosek? Bądźmy szczerzy –
Żadna to zbrodnia:
Zostanie dość, bym miał bochenek świeży
Na stole co dnia.

Lecz z domku twego została ruina!
Licha ziemianka, nawet bez komina,
Wszakże osłona przed zimnem jedyna:
Z jakich mchów sklecisz
Nową? Za późno: zły Grudzień zaczyna
Mrozem dąć przecież!


(Przeł. S. Barańczak)

To z tego wiersza John Steinbeck zaczerpnął tytuł jednej ze swoich najbardziej znanych książek „Myszy i ludzie”.

W polskiej kulturze myszy też odegrały ważną rolę. Jak głosi legenda, to nie kto inny, ale właśnie one pomściły śmierć stryjów oraz uwolniły państwo Polan spod władzy kniazia Popiela i jego żony. Okrutny władca został przez nie zjedzony w obronnej wieży zamku w Kruszwicy, a jego miejsce zajął Piast, od którego wywodzi się ród książąt i królów polskich.

Nasz spacer dobiegł końca. Pozostało mi jeszcze odpowiedzieć na pytanie, które padło na początku: czy rzeczywiście jest się czego bać? Pozwolę sobie powtórzyć za Czerwonymi Gitarami, że banie się myszy to wstyd. Ach, jaki wstyd!

Julia Kończak
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

Cel uświęca środki?

Hodowlana odmiana myszy domowej jest powszechnie wykorzystywana w celach badawczych. Doświadczenia prowadzone na myszach często wiążą się z ich cierpieniem, choć wiele eksperymentów można obecnie przeprowadzać bez udziału organizmów żywych. Postęp nauki pozwala testować leki, kosmetyki, szczepionki, przeciwciała, antygeny itp. na tkankach i organach wyhodowanych w laboratorium. Inna sprawa to dostęp do wyników badań, które już raz były przeprowadzone – gdyby nie był ograniczony, naukowcy uniknęliby ich powielania. Kontrowersje wzbudza również używanie myszy jako wabika przez fotografów przyrody. Widząc piękne zdjęcie, np. sowy polującej na mysz, warto się zastanowić, czy autor miał ogromne szczęście i rzeczywiście udało mu się uchwycić ten moment, czy scena ta została przez niego zaaranżowana.



Kraina wygasłych wulkanów

Południe Polski to przede wszystkim góry. Bieszczady, Tatry, Beskidy, Góry Stołowe, Karkonosze – to te najwyższe, najbardziej znane. Jednakże istnieją również pasma górskie o niecodziennym pochodzeniu i budowie geologicznej. Należą do nich Góry Kaczawskie, wraz z Pogórzem Kaczawskim, znajdujące się w Sudetach Zachodnich. Nieco zapomniane, w cieniu wyższych pasm górskich, ale z piękną przeszłością. To tutaj procesy wulkaniczne mocno wpłynęły na rzeźbę terenu, tworząc liczne skupiska skał magmowych oraz górujące nad horyzontem stożki wulkaniczne. Nieprzypadkowo region ten nazywany jest „Krainą wygasłych wulkanów”.


Wilcza Góra. Ten wulkaniczny szczyt posiada unikatową w skali Europy Różę Bazaltową – skręcone słupy bazaltowe. Niestety sąsiednia kopalnia kruszywa eksploatuje złoża z wyrobisk otaczających zbocze z trzech stron. Z powodu wydobycia walor estetyczny wierzchołka jest zaburzony, a ponadto istniejący kamieniołom stanowi zagrożenie dla stabilności góry

Stygnąca magma wypływająca z komina wulkanicznego utworzyła swoiste słupy. Organy Wielisławskie, bo tak nazywa się ta formacja, mają status pomnika przyrody, lecz łatwy dostęp do nich sprawia, że zbocze jest często zaśmiecane przez odwiedzających turystów

Większość miejsc związanych z wulkanizmem na tym terenie została objęta ochroną krajobrazową. Największy obszar ochronny stanowi Park Krajobrazowy „Chełmy”. Pozostałe są albo samodzielnymi rezerwatami, albo w ogóle nie są chronione. Niestety, nawet te najcenniejsze miejsca muszą konkurować z działalnością człowieka, która przejawia się licznymi kamieniołomami lub wyrobiskami. Niekiedy możemy wprawdzie odkryć to, co do tej pory było niedostępne, ale zwykle działania te wpływają niekorzystnie na wygląd i trwałość tego, co powstało przed milionami lat.

Srebrem i złotem słynące

Góry i Pogórze Kaczawskie położone są w najdalej na północ wysuniętej części Sudetów Zachodnich, graniczącej od południowego wschodu z Górami Wałbrzyskimi, od zachodu z Pogórzem Izerskim, a od południa z Kotliną Jeleniogórską i Rudawami Janowickimi. Tworzą one jedną dużą jednostkę geologiczną – mocno przekształcaną w procesach górotwórczych oraz wulkanicznych od około 600 mln lat – zwaną metamorfikiem kaczawskim. Jednostka ta zbudowana jest w większości ze skał metamorficznych (stąd nazwa) – jednego z trzech głównych typów skał budujących skorupę ziemską – głównie zieleńców, łupków zieleńcowych, serycytowych i kwarcowych. Jednakże występują tu także skały osadowe, którym towarzyszą trzeciorzędowe skały pochodzenia wulkanicznego: porfiry i bazalty. Obszar ten jest więc zasobny w surowce mineralne (w rudach arsenu znajdowano srebro, a w rudach miedzi – złoto), szczególnie skalne, i od dawna był wykorzystywany górniczo.

Tekst i zdjęcia: Łukasz Korzeniowski
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

Nowy pomnik przyrody

Nadnotecka „Salamandra” zaangażowała się w działania związane z pomnikami przyrody powiatu czarnkowsko-trzcianeckiego.

W ubiegłym sezonie przeprowadziliśmy inwentaryzację drzew pomnikowych, jesienią i zimą wyszukiwaliśmy okazy, które warto objąć ochroną. Efekty są już widoczne – dzięki współpracy z Nadleśnictwem Trzcianka w połowie roku został ustanowiony nowy pomnik przyrody. Jest nim jesion wyniosły rosnący na skraju lasu, koło Kuźnicy Czarnkowskiej. Po znalezieniu przez nas tego cennego drzewa skontaktowaliśmy się z nadleśnictwem, na którego terenie ono rośnie. Leśnicy przygotowali odpowiedni wniosek, który trafił do Urzędu Gminy Czarnków, a radni szybko podjęli odpowiednią uchwałę. Jesion ma ponad 4 m obwodu i wysokość około 30 m. W jego pobliżu znajdują się również inne pomniki przyrody – m.in. grupa 40 dębów szypułkowych. Obecnie prowadzone są starania o objęcie ochroną kolejnych pomnikowych drzew powiatu.

Nadnotecka „Salamandra” wydała także folder promujący czarnkowsko-trzcianeckie pomniki przyrody. Wersję drukowaną można otrzymać nieodpłatnie, kontaktując się z Kołem Nadnoteckim, wersja elektroniczna dostępna jest na stronie: www.pomniki-przyrody.info/pct.

Tekst i zdjęcie: Marek Maluśkiewicz
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Nadnoteckie Koło PTOP „Salamandra”

Folder wydano dzięki wsparciu Powiatu Czarnkowsko-Trzcianeckiego.

Patronat

Kolorowe nietoperze na Czarnym Lądzie

Po wschodniej stronie nieba gwiazdy powoli zanikają i pojawia się niebieska poświata. W oddali słychać porykiwanie pierwszego pawiana oliwkowego, który nie może doczekać się świtu i nieco przed czasem ogłasza jego nadejście. O tej porze aktywność nietoperzy jest tu niewielka. Podczas tego obchodu podnosimy sieci, by nie zaczęły łapać się w nie dzienne ptaki. Każde z nas wie dokładnie, co ma robić, a myślami podążamy już w stronę czekających śpiworów. Pracujemy więc w ciszy. Nagle od strony pułapki harfowej1, blokującej leśną ścieżkę, słychać Martę: – O! Jest jakiś Hipposideros! Ale fajny, taki malutki i czarniutki!


Największy nietoperz Afryki – młotogłów wielkogłowy (Hypsignathus monstrosus) – ma nie tylko wysoko wysklepioną przednią część pyska, ale dodatkowo potrafi wywijać wargi, co sprawia, że głowa zwierzęcia przybiera kształt, od którego wzięła się jego nazwa. W Kenii występowanie gatunku potwierdzono jedynie w lesie Kakamega
Fot. Andrzej Kepel

Umaszczenie nocka rodezyjskiego (Myotis welwitschii) sprawia, że trudno go wypatrzeć na gałęzi wśród suchych liści, gdzie często spędza dzień
Fot. Andrzej Kepel

Wydawałoby się, że fauna europejska jest już przebadana na wszystkie strony i obecnie możemy co najwyżej obserwować jej zmiany, powodowane głównie przez działalność człowieka. Tymczasem w trakcie pierwszych niespełna czternastu lat XXI wieku odkryto kilkanaście2 gatunków nietoperzy nowych dla naszego kontynentu, a kilka – także dla nauki. W tym czasie również znana fauna Polski powiększyła się o cztery gatunki tych latających ssaków. Dwie podstawowe przyczyny takiego stanu rzeczy to nocny, skryty tryb życia tych zwierząt, znacząco utrudniający ich obserwacje, a także wzajemne podobieństwo niektórych gatunków, sprawiające, że nawet przyrodnicy nie zawsze są w stanie rozróżnić je bez specjalistycznych badań. Nic więc dziwnego, że wiedza na temat występowania nietoperzy w Afryce jest jeszcze pełna luk. Wszak na tym ogromnym kontynencie wiele terenów jest trudno dostępnych, w niektórych krajach nie ma w ogóle specjalistów od tej grupy zwierząt, a różnorodność nietoperzy jest kilkukrotnie większa niż na północ od Morza Śródziemnego. Gdy więc podczas 16. Międzynarodowej Konferencji dot. Badań Nietoperzy, która odbywała się w Kostaryce, dr Paul Webala, badacz nietoperzy z Kenii, zaproponował nam (chiropterologom z Polskiego Towarzystwa Ochrony Przyrody „Salamandra”) wspólną wyprawę badawczą w okolice Jeziora Wiktorii, pomysł bardzo nam się spodobał. Zbieranie środków i przygotowania organizacyjne zajęły półtora roku. Ostatecznie jednak pod koniec lutego 2015 r. zespół w składzie: Martyna Jankowska-Jarek, Marta Więckowska, Konrad Bidziński, Mateusz Ciechanowski i niżej podpisany, wylądował w stolicy Kenii, Nairobi, by jeszcze tego samego dnia, wraz z Paulem Webalą i jego studentami: Beryl Achieng Makori i Michaelem Bartonjo, ruszyć „bat-mobilem” na poszukiwanie wschodnioafrykańskich nietoperzy.


Członkowie ekspedycji na tle „batmobilu” kenijskich chiropterologów podczas symbolicznego przekazania sieci do odłowu nietoperzy, zakupionych dzięki zbiórce społecznej
Fot. Andrzej Kepel

Szkolenie dla kenijskich chiropterologów z komputerowej analizy nagrań nietoperzy
Fot. Andrzej Kepel

„Malutki i czarniutki” wyglądał rzeczywiście inaczej niż wszystko, co przez ostatni tydzień mieliśmy w rękach. Charakterystyczna podkowa na nosie, bez dodatkowego trójkątnego lancetu, nieomylnie kwalifikowała go do rodzaju płatkonos (Hipposideros). Jednak analiza innych cech wciąż prowadziła do gatunku, który wg jedynego klucza do rozpoznawania nietoperzy Afryki Wschodniej (autorstwa Paula, kierownika naszej wyprawy) w Kenii nie występuje. Zapominając (tymczasowo) o upragnionym śnie, przeglądaliśmy kilkukrotnie klucz i czekaliśmy, aż obudzą się nasi afrykańscy koledzy. Już się przyzwyczailiśmy do tego, że nie uznają oni całonocnych kontroli sieci i z pewnym zdziwieniem patrzą na naszą chęć prowadzenia odłowów także po godzinie 22, kiedy aktywność nietoperzy jest już mniejsza. Gdy tylko Paul wyłonił się z namiotu, powitało go podekscytowane: – Mamy coś, co wygląda na Hipposideros beatus! – Oczekiwaliśmy entuzjastycznej reakcji, tymczasem Paul podszedł spokojnie do woreczka, w którym znajdował się obiekt naszych porannych roztrząsań, rzucił okiem i kiwnął potakująco: – Tak, beatus. Jeśli go nagraliście, to można go już wypuścić. – Taki brak zapału całkiem nas zaskoczył. – Przecież on występuje jedynie w Afryce Zachodniej i Środkowej! – Paul się uśmiechnął. – Tak, ale już po wydaniu klucza odłowiłem go raz także tutaj. – Okazało się, że udało nam się potwierdzić trwałe występowanie płatkonosa wspaniałego w Parku Narodowym „Las Kakamega”. Jest to na razie jedyne znane jego stanowisko w Kenii. Choć według klucza różni się on od innych płatkonosów głównie długością przedramienia i ogona, przy pewnym doświadczeniu określenie: mały, prawie czarny Hipposideros pozwala na jego niemal pewne rozpoznanie, gdyż w tej części Afryki nie występuje inny gatunek odpowiadający temu opisowi.


W niektóre noce w nasze sieci wpadały tylko pojedyncze nietoperze, w inne - dziesiątki
Fot. Andrzej Kepel

Postawienie wysokich sieci w poprzek rzeki było bardzo trafną decyzją – tej nocy schwytaliśmy wiele nietoperzy z licznych gatunków
Fot. Andrzej Kepel

Samiec pogonowca etiopskiego obudził się na razie połowicznie
Fot. Marta Więckowska

Ostatecznie wyprawę udało się zorganizować dzięki wsparciu wielu ludzi i kilku firm (wymienionych pod tym artykułem). W Polsce brakuje fundacji, które wspierałyby badania i działania edukacyjne prowadzone przez organizacje pozarządowe poza granicami kraju. Uczestnicy byli gotowi samodzielnie pokryć wydatki związane z przelotem i pobytem, ale koszty ekspedycji obejmują także wiele innych pozycji, w tym choćby zakup specjalistycznego sprzętu, z którego część chcieliśmy po wyprawie pozostawić kenijskim badaczom. Dlatego po raz pierwszy w historii „Salamandry” postanowiliśmy zastosować crowdfunding, czyli metodę zbierania niewielkich kwot od wielu sponsorów, w tym indywidualnych osób i firm. Akcję, trwającą niewiele ponad trzy tygodnie, przeprowadziliśmy za pomocą portalu Polakpotrafi.pl, przy równoczesnym zaangażowaniu mediów i profilu na Facebooku. Byliśmy ciekawi, czy Polacy są już gotowi, by wspierać badania i ochronę przyrody w krajach, w których jest ona szczególnie bogata i jednocześnie zagrożona… I udało się! Na dzień przed terminem zamknięcia zbiórki przekroczyliśmy minimalną kwotę, jaka była wymagana, by serwis przekazał nam zebrane środki. Jednocześnie dzięki upustowi przy zakupie sprzętu u polskiego producenta (Ecotone) za zebrane środki mogliśmy kupić więcej sieci, niż zakładaliśmy.


Gdy prowadziliśmy badania blisko wiosek, naszym działaniom z zaciekawieniem przyglądała się lokalna młodzież, która często po raz pierwszy z bliska widziała nietoperze
Fot. Andrzej Kepel

Obserwującym naszą pracę mieszkańcom pobliskich wiosek pokazywaliśmy jak zbudowane są nietoperze i wyjaśnialiśmy, dlaczego warto je chronić
Fot. Marta Więckowska

A nie boicie się eboli? – to pytanie uczestnicy wyprawy słyszeli najczęściej. Media donosiły właśnie o epidemii spowodowanej przez ten wirus w Afryce Zachodniej. W materiałach prasowych pojawiały się podejrzenia, że pierwszy chory mógł zarazić się od nietoperza. Niestety, ta bezkrytycznie powtarzana informacja powoduje strach przed nietoperzami w całej Afryce i nie tylko. Znajomość geografii nie jest powszechna i nie wszyscy zdają sobie sprawę z ogromnej odległości dzielącej Wybrzeże Kości Słoniowej od Kenii, gdzie prowadziliśmy badania. Informacje o tysiącach zmarłych wylewały się z każdego serwisu informacyjnego, wywołując powodowane strachem negatywne działania przeciw latającym ssakom, które od zawsze zamieszkiwały w pobliżu człowieka. Mało kto zdaje sobie sprawę, że o ile w 2014 r. wirus ebola był przyczyną ok. 4500 przypadków śmierci w Afryce, w tym samym roku liczba osób, które na tym kontynencie zmarły z powodu roznoszonej przez komary malarii, przekroczyła pół miliona. Również liczba śmiertelnych ofiar innych roznoszonych przez komary chorób (np. dengi) znacznie przewyższała skutki eboli. Likwidowanie kolonii nietoperzy, które odżywiają się m.in. latającymi nocą owadami, może więc przynieść całkowicie odwrotny od oczekiwanego skutek dla bezpieczeństwa zdrowotnego mieszkańców Czarnego Lądu. Dlatego podczas wyprawy wykorzystywaliśmy każdą sposobność, by szerzyć argument, który przekonuje do nietoperzy niemal każdego na całym świecie: – Do you like mosquitoes? No? So you should love bats! One bat can eat up to 3000 mosquitoes per night3. Na szczęście większość Kenijczyków mówi po angielsku, więc mogliśmy się swobodnie komunikować. – Mimo intensywnych poszukiwań jeszcze u żadnego nietoperza nie udało się stwierdzić obecności tego wirusa – wyjaśnialiśmy. Chłopiec, który zachorował pierwszy, rzeczywiście miał w zwyczaju polować na nietoperze. Stąd wzięło się podejrzenie. Zjadane przez niego mopsy angolskie (Mops condylurus) są jednak pospolite w wielu częściach Afryki i często mieszkają w budynkach. Gdyby były nosicielami eboli, przypadki zachorowań na tę chorobę byłyby znacznie częstsze. – Obecnie uważa się, że bardziej podejrzane o nosicielstwo są jakieś owady lub pająki, które są na tyle rzadkie, że ukąszenie przez nie człowieka zdarza się tylko wyjątkowo – podkreślaliśmy.


Zjawy płowe (Eidolon helvum) spędzają dzień wisząc na drzewach w wielkich koloniach
Fot. Marta Więckowska

Gdy w sieci wpadały nietoperze owocożerne, przy wyciąganiu ich z sieci określenie „mieć ręce pełne roboty” nabierało dodatkowego znaczenia
Fot. Marta Więckowska

Przecież to jest Triaenops! – Tym razem to Paul był wyraźnie podekscytowany. Staliśmy prawie po kolana w pokładach suchego nietoperzowego guana w jednej z jaskiń w pobliżu jeziora Elementaita. Wokół nas latały dziesiątki nietoperzy. Paul energicznie machał siatką na kiju, starając się złapać część z nich. Każdy ruch powodował wznoszenie tumanów szarego pyłu, utrudniającego oddychanie i fotografowanie. – Do tej pory stwierdziłem ich występowanie w Kenii jedynie na wybrzeżu, to jest ponad pięćset kilometrów na wschód stąd! – wysapał Paul, robiąc kolejny zamach siatką, do której wpadł beżowy nietoperz. Tego dnia udało nam się schwytać w tej jaskini kilkanaście trójpłatników afrykańskich (Triaenops afer). Co ciekawe, były to tylko samce. – Może o tej porze roku ten gatunek odbywa jakieś migracje, a samce i samice podróżują oddzielnie lub wybierają inne schronienia? – zastanawiał się Mateusz. – Możliwe – przytaknął Paul. – Jeszcze nigdy nie prowadziliśmy w tym regionie badań w marcu. Pewnie stąd te nowe obserwacje – dodał. Rzeczywiście, był to dopiero koniec pierwszego tygodnia naszych poszukiwań, a już udało nam się przesunąć znane zasięgi występowania kilku gatunków afrykańskich nietoperzy. Zaledwie drugiej nocy naszego pobytu w Kenii, w pobliżu jeziora Elementaita, w rozstawioną przez nas sieć wpadł pagonowiec baobabowy (Epomophorus wahlbergi), znany z tego, że odżywiając się m.in. pyłkiem i nektarem kwiatów, zapyla baobaby. Stwierdzony do tej pory zasięg występowania tego nietoperza miał w tym regionie obszerną lukę.


Rudawce nilowe (Rousettus aegyptiacus) to jedyne nietoperze z podrzędu Megachiroptera, które wykształciły zdolność echolokacji, co umożliwia im korzystanie z głębokich jaskiń jako schronienia
Fot. Andrzej Kepel

Jaskinie, w których prowadziliśmy badania, często były pełne pylistego guana
Fot. Andrzej Kepel

Rozpoznawanie występowania różnych gatunków nietoperzy w tej części Afryki Wschodniej oraz okazjonalne działania edukacyjne wśród społeczności lokalnej nie były jedynymi celami naszej wyprawy. Jej członkowie mieli spore doświadczenie w wykorzystywaniu różnorodnych technik badania nietoperzy. Dlatego, poza odłowami w sieci i pułapki harfowe, a także kontrolami jaskiń, dziupli i innych potencjalnych schronień tych latających ssaków, wykonywaliśmy też nagrania i analizę ich głosów echolokacyjnych. Staraliśmy się zgromadzić możliwie bogatą bibliotekę dźwięków, nagrywając oznaczone do gatunku zwierzęta zaraz po ich wypuszczeniu. Podczas kolejnych badań prowadzonych przez kenijskich kolegów ułatwi to analizę komputerową zapisanych za pomocą detektorów ultradźwiękowych odgłosów wydawanych przez przelatujące nietoperze. Wykonywaliśmy też tysiące zdjęć, w tym ukazujących szczegóły budowy poszczególnych gatunków. Przydadzą się do planowanej przez Paula książki o nietoperzach Kenii i nowego klucza do ich rozpoznawania.


Dostrzeżenie lawii żółtoskrzydłej (Lavia frons) wśród liści na krzewie graniczyło z niemożliwością
Fot. Marta Więckowska

Piękny lampart przegrał konkurencję o naszą uwagę z niepozorną lawią
Fot. Andrzej Kepel

Po zakończeniu ekspedycji postanowiliśmy zachować się jak przeciętni turyści i parę dni poświęcić na fotograficzne safari po kilku parkach narodowych. Trwa drugi dzień tej wyprawy. Słońce niemal w zenicie. Równolegle do naszego samochodu, w odległości zaledwie kilkunastu metrów, dostojnie kroczy lampart. Słychać serie pstryknięć naszych pięciu aparatów fotograficznych. To nieczęsta okazja, by to zwykle skryte zwierzę ukazywało się odwiedzającym Park Narodowy „Masai Mara” w całej okazałości w południe na otwartej przestrzeni. Nasz przewodnik jest bardzo szczęśliwy, że udało mu się wypatrzyć drapieżnika tak pożądanego przez wszystkich odwiedzających Kenię. Niespodziewanie Marta, która najwyraźniej ma trzecie oko z tyłu głowy, krzyczy: – Lavia frons! Tam, na tamtym krzaku, na drugiej gałęzi od dołu po lewej! – Piękny kot natychmiast przestaje dla nas istnieć. Wszyscy obracamy się do niego plecami, by skierować lornetki i obiektywy na rachityczny krzew, gdzie rzeczywiście jeden z zeschłych liści po dokładniejszym przyjrzeniu okazuje się 6–7-centymetrowej długości nietoperzem z rodziny lironosowatych (Megadermatidae). Lawia żółtoskrzydła była 36 gatunkiem nietoperza, którego mieliśmy okazję zobaczyć podczas trzytygodniowej wyprawy (na 110 stwierdzonych do tej pory w Kenii). To mniej więcej tyle, ile gatunków tych ssaków występuje w całej kontynentalnej części Europy. Nasz kierowca Shady przyglądał się nam i odchodzącemu lampartowi z niedowierzaniem. – Wy naprawdę nie jesteście całkiem normalni! – Cóż, chyba miał rację.

Andrzej Kepel
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

  1. Rama z naciągniętymi żyłkami i specjalną kieszenią, do której wpadają nietoperze. Jest to jedno z najbezpieczniejszych dla tych zwierząt urządzeń do ich łapania.
  2. Od 12 do 15, zależnie od tego, jaki przyjąć przebieg południowo-wschodnich granic Europy.
  3. Lubisz komary? Nie? To powinieneś uwielbiać nietoperze! Jeden nietoperz może zjeść do 3000 komarów jednej nocy.


Sponsorzy strategiczni ekspedycji: ShipCon Sp. z o.o, Uniwersytet Gdański, „Ecofalk” Michał Falkowski Biuro Badań Monitoringu i Ochrony Przyrody, ECOTONE Goc, Iliszko, Meissner sp.j., Zakład Badawczy Leśnictwa i Środowiska Grzegorz Osojca-Krasiński, Grzegorz Wojciech Konieczka.
Ekspedycję wsparli także m.in.: Małgorzata Banaś, Katarzyna Baranowska, Michał Bełcik, Urszula Biereżnoj-Bazille, Małgorzata Brok, Ewa Brudz, Arnold Cholewa, Agata Chromcewicz-Fluit, Beata Chromińska, Hanna Grygiel, Błażej Grygiel, Mateusz Jarczyński, Magdalena i Przemysław Kepelowie, Grzegorz Wojciech Konieczka, Justyna Kubacka, Łukasz Łukomski, Dawid Niedbała, Piotr Niedźwiedzki, Radosław Nowak, Justyna Pińkowska, Laura Raczyńska, Wiesława Raczyńska-Nawrocka, , Rafał Ruta, Julia Rzeźniczak, Barbara Słojewska, Wojciech Szczęsny, Małgorzata Szypcio, Karolina Tymorek, Maria Wekesa, Michał Wojciechowski, Małgorzata Wyszyńska, Agnieszka Zajączkowska, Zbigniew Zawada, „adrimb”, „atterdag”, „FiolekPL”, „Kaniule”, „Loki”, „Rudawka1983”, Gobio - Usługi Przyrodnicze Michał Mięsikowski.

Patronem medialnym wyprawy był Magazyn Przyrodniczy SALAMANDRA


Płatkonos afrykański (Hipposideros ruber)
Fot. Andrzej Kepel

Bruzdonos uszaty (Nycteris aurita)
Fot. Andrzej Kepel

Pogonowiec etiopski (Epomophorus labiatus)
Fot. Andrzej Kepel

Podkasaniec afrykański (Miniopterus africanus)
Fot. Andrzej Kepel


Wełniaczek miedziany (Kerivoula cuprosa)
Fot. Andrzej Kepel

Łatnik równikowy (Glauconycteris poensis)
Fot. Andrzej Kepel


Trójpłatnik afrykański
(Triaenops affer)
Fot. Marta Więckowska

Płatkonos wspaniały
(Hipposideros beatus)
Fot. Andrzej Kepel

Pochewnik afrykański
(Coleura afra)
Fot. Andrzej Kepel


Molosek drobny (Tadarida pumila)
Fot. Andrzej Kepel

Mops angolski (Mops condylurus)
Fot. Andrzej Kepel



Ochrona gatunkowa po nowemu

Na początku października ukazały się nowe rozporządzenia w sprawie ochrony gatunkowej. Uwzględniają one wiele postulatów PTOP „Salamandra”.

Podczas konsultacji poprzedzających wydanie nowych rozporządzeń w uzasadnieniach projektów można było przeczytać, że opracowano je na podstawie ekspertyz wykonanych przez Polskie Towarzystwo Ochrony Przyrody „Salamandra”. Rzeczywiście – nasze Towarzystwo, we współpracy z wieloma ekspertami zewnętrznymi, przeprowadziło analizę stanu zagrożenia i potrzeb ochrony wszystkich gatunków, które do tej pory były objęte tymi rozporządzeniami lub które do nich proponowano. Działania objęły kilka tysięcy taksonów. Część naszych propozycji dotyczących dodania nowych gatunków czy wykreślenia gatunków pospolitych została uwzględniona. Na ostateczną zawartość rozporządzeń złożyły się jednak także opinie zgłaszane przez różne podmioty uczestniczące w konsultacjach, a także pracowników Ministerstwa Środowiska i Generalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska. Niektóre decyzje wydają się nam co najmniej dyskusyjne (np. dopuszczenie polowań na bobry przy pozostawieniu ich pod ochroną).

Poza zawartością list wiele kontrowersji budziły propozycje zapisów rozporządzenia. „Salamandra” zgłaszała swoje uwagi na kilku etapach konsultacji. Prawie wszystkie nasze uwagi zostały także poparte przez Państwową Radę Ochrony Przyrody. Trzeba przyznać, że Ministerstwo uwzględniło ponad 90% z nich, co świadczy, że tym razem konsultacje były traktowane poważnie. Niestety – w ostatecznej wersji znalazło się kilka nowych, niekonsultowanych wcześniej rozwiązań, które uważamy za błędne. Przyszłość pokaże, czy w praktyce stosowania tych rozporządzeń przeważą ich dobre strony czy wady*.

Andrzej Kepel
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

*) Nowe rozporządzenia zostały omówione w artykule Ochrona gatunkowa po nowemu - SALAMANDRA 2/2014.

Wybór numeru

Aktualny numer: 2/2023