Polskie Towarzystwo Ochrony Przyrody „Salamandra”
 

Europejskie sympozjum nietoperzowe w Chorwacji

Badacze nietoperzy z Polski i „Salamandry” dali się zauważyć podczas europejskiego sympozjum chiropterologicznego.

Europejscy badacze i obrońcy nietoperzy spotykają się co trzy lata, by dzielić się najnowszymi odkryciami oraz wynikami działań ochronnych dotyczących tych niezwykłych nocnych stworzeń. Niezwykle istotne jest, by te działania opierały się na najlepszej, najbardziej aktualnej wiedzy. Biorąc pod uwagę, jak wciąż wiele nowych rzeczy dowiadujemy się o tych zwierzętach, udział w spotkaniach tego typu jest bardzo ważny.

W tym roku European Bat Research Symposium odbyło się po raz trzynasty – nie było jednak pod żadnym względem pechowe. W pierwszych dniach września w chorwackim Szybeniku ponad 300 uczestników ze wszystkich zakątków Europy przedstawiło ponad 150 wykładów i posterów. Polska była reprezentowana bardzo licznie – przez 21 osób, które przedstawiły 14 prezentacji. W Sympozjum wzięło udział sześcioro członków „Salamandry” (w tym pięcioro z Polski), którzy byli autorami lub współautorami pięciu prezentacji.

Andrzej Kepel
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

Wyniki konkursu FOTO-EKO 2014

8 września 2014 roku jury w składzie: Adriana Bogdanowska, Ewa Olejnik, Przemysław Wylegała oceniło 679 zdjęć nadesłanych na Ogólnopolski Konkurs Fotografii Przyrodniczej FOTO-EKO 2014 i przyznało następujące miejsca oraz wyróżnienia:

I miejsce

„Polowanie”

„Polowanie”
Fot. Łukasz Tworek


II miejsce

„Ostatnie tchnienie słońca”

„Ostatnie tchnienie słońca”
Fot. Szymon Bialic


III miejsce

„Tuż po świcie”

„Tuż po świcie”
Fot. Jarosław Łukasiewicz


Wyróżnienia

„Oczy dookoła głowy”

„Oczy dookoła głowy”
Fot. Sebastian Janicki


„Muchołówka”

„Muchołówka”
Fot. Paweł Kaczorowski


„Lizus”

„Lizus”
Fot. Sławomir Mrozek


„Uciekające śniadanie”

„Uciekające śniadanie”
Fot. Mateusz Piesiak


„Ukryte piękno”

„Ukryte piękno”
Fot. Mateusz Piesiak


„Letnie amory”

„Letnie amory”
Fot. Tymoteusz Podwyszyński


„Królowa nocy”

„Królowa nocy”
Fot. Tomasz Sczansny


„Na torfowisku”

„Na torfowisku”
Fot. Grzegorz Szkutnik


„W blasku”

„W blasku”
Fot. Łukasz Tworek


Z około 80 najlepszych prac nadesłanych na konkurs tradycyjnie już utworzona została wystawa pokonkursowa. Ekspozycję oglądać można było m.in. podczas Międzynarodowych Targów Ochrony Środowiska POLEKO 2014 w Poznaniu (www.poleko.mtp.pl).

Nagrodzone zdjęcia oraz lista prac zakwalifikowanych na wystawę pokonkursową znajdują się na stronie internetowej PTOP „Salamandra”: www.salamandra.org.pl/fotoeko.html.

Dziękujemy wszystkim za udział w konkursie i gratulujemy zwycięzcom!

Ewa Olejnik
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

Głównym sponsorem FOTO-EKO 2014 był Wojewódzki Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej w Poznaniu.

Włodzimierz Puchalski Tomasza Ogrodowczyka

Ogromna wrażliwość na otaczający świat, w szczególności zaś na piękno i niepowtarzalność polskiej przyrody, a także romantyczna dusza, skierowały kroki kilkuletniego wówczas Tomka na ścieżkę prowadzącą ku poznaniu natury. Jego zainteresowania znalazły też odzwierciedlenie w wykształceniu. Najpierw ukończył kierunek przyrodniczy na ówczesnej Akademii Rolniczej w Poznaniu, by w trakcie dalszego rozwoju zawodowego sfinalizować naukę w Państwowej Wyższej Szkole Filmowej, Telewizyjnej i Teatralnej w Łodzi. Swoją pasję może więc realizować w pracy zawodowej (od dwudziestu lat związany jest z Leśnym Studiem Filmowym Ośrodka Rozwojowo-Wdrożeniowego Lasów Państwowych w Bedoniu, którym obecnie kieruje).
Tomasz Ogrodowczyk z górą trzydzieści lat fotografuje i opisuje przyrodę, utrwala ją kamerą filmową i nagrywa jej głosy, co znajduje uznanie zarówno wśród wielbicieli jego talentu, jak i znawców tematu, którzy nagradzają jego dokonania podczas konkursów i festiwali. Jego dorobek artystyczny jest bardzo bogaty. Warto wspomnieć choćby o dwóch filmach produkcji Lasów Państwowych, które zostały obsypane nagrodami podczas wielu międzynarodowych festiwali – „Rok w puszczy” i „Moczary i uroczyska”, a także licznych płytach audio z głosami zwierząt, m.in. najbardziej znanym cyklu, zatytułowanym „Jaki to ptak”.
Trzy lata temu Tomasz postanowił przywrócić kolejnym pokoleniom pamięć o Włodzimierzu Puchalskim – pionierze polskiego filmu i fotografii przyrodniczej, podejmując się wydania jego czterech albumów ze słynnej Zielonej serii w zupełnie nowej odsłonie i jakości. Czy udało się zrealizować ten plan? Zapytajmy.

Włodzimierz Puchalski fotografujący pisklęta jastrzębia trzciniaka, czyli błotniaka stawowego (Zator k. Oświęcimia 1953)

Włodzimierz Puchalski fotografujący pisklęta jastrzębia trzciniaka, czyli błotniaka stawowego (Zator k. Oświęcimia 1953)
Fot. Janusz Czecz

Z Tomaszem Ogrodowczykiem rozmawia Adriana Bogdanowska

AB: Podjąłeś się niezwykle trudnego i wymagającego zadania, które było zarazem dość niewdzięczne, bo z góry narażone również na krytykę. Jak narodził się ten pomysł?

TO: To, że zadanie to było trudne i, jak mówisz, wymagające, okazało się znacznie później, ale już w trakcie prac nad pierwszym albumem. Początki jawiły się raczej różowo. Zresztą, pierwotnie zamysł przywrócenia pamięci o Włodzimierzu Puchalskim dotyczył tylko wydania jego najważniejszego albumu – Bezkrwawych łowów. Ale zacznę od początku, czyli od jesieni 2011 roku. Uczestniczyłem wówczas, jak co roku zresztą, w Wizjach Natury, dorocznym święcie fotografujących przyrodę. Podczas jednej z przerw w pokazach zdjęć mimowolnie usłyszałem rozmowę trzech młodych adeptów fotografii przyrodniczej. Dzielili się uwagami na temat wcześniej oglądanych zdjęć, ale również wymieniali nazwiskami najważniejszych fotografów przyrody z Europy i z uznaniem podkreślali ich spektakularne dokonania. Nie padło w tej rozmowie nazwisko Puchalskiego, ale nie przyszło mi do głowy, że tak znana postać, mistrz i nestor tejże fotografii (oraz filmu) może być komukolwiek nieznany. Z ciekawości zapytałem:
− Koledzy, a znacie może Włodzimierza Puchalskiego? − Nastąpiła dłuższa chwila wymownej ciszy. − No, wiecie, też był fotografem przyrody...
Coś tam mruczeli pod nosami, a ja zaskoczony, pozostałem bez odpowiedzi. Naiwnie sądziłem, że postać tego formatu co Puchalski musi być znana każdemu, kto fotografuje kwiaty, krajobrazy, ptaki i inne zwierzęta − przyrodę. I to był ten moment, w którym narodziła się myśl o przywróceniu Włodzimierza Puchalskiego na nowo do życia, a narzędziem do tego miały się stać Bezkrwawe łowy, ale w nowej, mocno odświeżonej formie.

Włodzimierz Press i Tomasz Ogrodowczyk po ostatecznym uzgodnieniu aktorskiej interpretacji postaci Włodzimierza Puchalskiego

Włodzimierz Press i Tomasz Ogrodowczyk po ostatecznym uzgodnieniu aktorskiej interpretacji postaci Włodzimierza Puchalskiego
Fot. Radosław Trzciński

Teraz należało postarać się o niezbędne środki, zgody, pozwolenia itp. Cały projekt sfinansowały Lasy Państwowe, a córka Puchalskiego, pani Anna, z radością przyjęła od nas propozycję wydania tej książki i udzieliła wszelkich praw do zdjęć i tekstów. Zresztą do końca interesowała się pracami i wspierała cały projekt. Nowe Bezkrwawe łowy z założenia nie miały być reprintem. Zależało mi na tym, aby zdjęcia zostały zeskanowane z oryginalnych negatywów i poddane obróbce cyfrowej polegającej na usunięciu rys, śladów po kurzu i ubytków w obrazie. Ale żeby książka nie była dokładnym odzwierciedleniem tej z lat 1951−1954 (trzy wydania) usunąłem z niej teksty, pozostawiając z każdego opowiadania tylko pierwszą, tytułową stronę, której zadaniem było oddzielić dokładniej niż w pierwowzorze poszczególne bloki tematyczne zdjęć. Usunięte teksty zostały jednak nagrane przez aktorów i w formie audiobooka dołączone do książki na płycie CD.

Była to pierwsza przyczyna krytyki, której mogłem się spodziewać. „Dotykanie ducha” Puchalskiego przez kogokolwiek jest dla tych, którzy się na nim wychowywali, pewnym rodzajem profanacji. Liczyłem się z tym, bo wiedzących lepiej zawsze jest spore grono, a mnie zależało na pięknym, nowym, świeżym ukazaniu dawno przebrzmiałej twórczości Mistrza. Nie przejmując się tą drobną krytyką (na szczęście słów poparcia dla tego projektu jest coraz więcej), robiłem swoje. Powoli na nowo powstawała cudowna książka o miłości do przyrody i jej fotografowaniu. Wpadłem w wir mozolnej i drobiazgowej pracy.

W Muzeum Niepołomickim w Gabinecie Włodzimierza Puchalskiego są zdeponowane oryginalne negatywy, odbitki oraz wiele różnych dokumentów z życia Puchalskiego. Tam przepadłem zupełnie. Nawet telefonów nie odbierałem. Prace poszukiwawcze wymagały totalnego skupienia i poznania sposobu myślenia autora zdjęć. Gdzie szukać tego czy tamtego krajobrazu, kiedy cała szufladka jest ich pełna, a opisy do nich lakoniczne? Jak znaleźć zdjęcie z łanem trzcin wśród setek mu podobnych? Pomagały miejsca, osoby i daty w opisach zwitków negatywów. Podczas przeglądania często wpadały mi w ręce klatki ze zdjęciami z kolejnych trzech książek. Zapisywałem gdzie ich ewentualnie szukać w przyszłości, niektóre skanowałem naprędce. Do tego trzeba było patrzeć na negatyw w taki sposób, aby widzieć pozytyw. Pomocne w tym okazało się moje spore doświadczenie z lat, kiedy sam żyłem własną ciemnią i fotografią czarno-białą.

Skarbiec Puchalskiego, czyli szafka z szuflad- kami wypełnionymi zwitkami negatywów. To tutaj wyszukiwane były zdjęcia do wszystkich albumów

Skarbiec Puchalskiego, czyli szafka z szuflad- kami wypełnionymi zwitkami negatywów. To tutaj wyszukiwane były zdjęcia do wszystkich albumów
Fot. Tomasz Ogrodowczyk

Aż tu nagle kolejny pomysł zaczął drążyć moją głowę. A może udałoby się tak wydać wszystkie cztery książki, te właśnie Zielone książki? Ta myśl nie dawała mi spokoju. Czas pokazał, że się udało. I nie ma się co oszukiwać, gdyby nie Lasy Państwowe, nie byłoby na nowo tych najważniejszych albumów w twórczości Puchalskiego. Wiem to, bo wielu mówiło, że to bez sensu i nikogo to dzisiaj nie zainteresuje. Tymczasem cała Zielona seria składająca się z czterech albumów jest już dostępna dla każdego i cieszy się ogromnym zainteresowaniem. Przypomnę, że składają się na nią: Bezkrwawe łowy, Wyspa kormoranów, Wśród trzcin i wód oraz W krainie łabędzia. Książki zielone, pełne niezwykłych fotografii, jedyne takie, w których Puchalski z ogromną wrażliwością opisał swoje przygody fotograficzno-filmowo-przyrodnicze z lat powojennych. Książki, które stały się symbolem złotego okresu w jego twórczości. Później, po 1956 roku, po śmierci jego mentorki, ukochanej żony, Izabeli, nie pisał już takich opowiadań.

AB: Tylko autor wyjątkowych zdjęć i filmów, a także rejestrator wielkiej symfonii przyrody mógł zmierzyć się nie tylko z duchową, ale również tą bardziej namacalną, materialną spuścizną Włodzimierza Puchalskiego. Opowiedz nam, proszę, co czułeś, przeszukując archiwa muzealne w poszukiwaniu potrzebnych materiałów.

TO: Dziękuję.
Kiedy pierwszy raz jechałem do Muzeum Niepołomickiego, byłem spięty, pełen niepokoju, co tam zastanę, jak będą wyglądały moje poszukiwania. Mimo to jednak wierzyłem, że odszukanie potrzebnych negatywów będzie pestką. Jakże sromotnie się myliłem. Równocześnie byłem pełen nadziei, ale i niesamowitych emocji, że oto ja, Tomasz Ogrodowczyk, wezmę do rąk oryginalne negatywy mojego Mistrza, Włodzimierza Puchalskiego, te same, które on wywoływał i robił z nich setki odbitek, że będę fizycznie dotykał tej prawdziwej historii przyrody z tamtych lat, że wezmę do rąk Exactę Varex, aparat, którym Puchalski wykonywał zdjęcia do wszystkich czterech albumów. Ten szczególny rodzaj podniecenia wracał do mnie za każdym razem, kiedy tylko otwierałem szufladkę z negatywami i przeglądałem je na podświetlarce w poszukiwaniu potrzebnych klatek. To było jak fizyczna obecność w tamtym świecie, świecie zdarzeń, chwil, przyrodniczych miejsc pełnych gwaru ptaków i szumu trzcinowisk. Te oryginalne zdjęcia były dla mnie swoistym wehikułem czasu. Naprawdę zagubiłem się w tamtych czasach. Przepadłem na trzy lata...

Podsumowanie nowo wydanej Zielonej serii podczas Festiwalu „Sztuka Natury” w Toruniu 7 grudnia 2014 r. Na zdjęciu od lewej: Tomasz Ogrodowczyk, Włodzimierz Press i Anna Puchalska opowiadają o trzyletniej pracy

Podsumowanie nowo wydanej Zielonej serii podczas Festiwalu „Sztuka Natury” w Toruniu 7 grudnia 2014 r. Na zdjęciu od lewej: Tomasz Ogrodowczyk, Włodzimierz Press i Anna Puchalska opowiadają o trzyletniej pracy
Fot. Michał Ogrodowczyk

AB: Postanowiłeś przedstawić opowiadania Puchalskiego w formie audiobooków głównie ze względu na młodego odbiorcę. Czy spodziewałeś się, że powstanie zbiór fantastycznych słuchowisk, które zyskają szerokie grono bardzo zróżnicowanych wiekiem słuchaczy? Jest to też przecież mała podróż w przeszłość, do świata, którego już nie ma.

TO: Początki były takie, że myślałem tylko o jednym aktorze, który podjąłby się czytać wszystko sam. Po jakimś czasie przyszło mi do głowy, że słuchanie tych opowiadań byłoby o niebo atrakcyjniejsze, gdyby podzielić je na role i zaprosić do współpracy wielu aktorów. Przez kilka dni poszukiwałem w myślach i... w Internecie aktora, który mógłby odegrać główną rolę. Musiał to być ktoś, kto odznaczałby się miłym w odbiorze, ciepłym, ale i przekonującym głosem. Głosem, który nie znuży odbiorcy podczas kilkudziesięciu godzin słuchania (myślałem już o wszystkich czterech książkach). Głosem, który złączy się z akcją opowiadań i stanie się obrazem opisywanej przyrody. Tym niezwykłym głosem obdarzył wszystkie cztery audiobooki wyjątkowy aktor, Włodzimierz Press. Anna Puchalska, z którą konsultowałem wybór odtwórcy roli ojca, aż się wzruszyła, słuchając próbki nagrania. I tak pan Włodzimierz pracował w studiu (często z innymi aktorami odgrywającymi pomniejsze role) przez ponad 150 godzin, co zaowocowało niesamowitymi słuchowiskami, pełnymi przygód i perypetii Puchalskiego oraz jego przyjaciół, asystentów i zupełnie przypadkowych ludzi podczas pierwszych lat powojennych w otoczeniu niezwykłej, bogatej w zwierzęta, czyste wody i niezurbanizowane krajobrazy przyrody.

AB: Proste z pozoru zadanie przerodziło się w tytaniczną niemal pracę, w której wzięła udział plejada polskich aktorów i zupełnych amatorów. Wymagało to od ciebie niełatwej sztuki wyreżyserowania całości, a więc, jak wspomniałeś, wielu godzin pracy w studiu. Z kim było trudniej pracować?

TO: Poza Włodzimierzem Pressem wystąpili także: Anna Seniuk, Wiktor Zborowski, Stanisław Brudny, Emilia Krakowska, Marian Opania, Jarosław Boberek, Grzegorz Pawlak, Henryk Gołębiewski, Marcin Kwaśny, Paweł Ciołkosz, Anna Apostolakis, Janusz Zadura, Otar Saralidze i wielu innych.

Muszę przyznać, że sporo czasu zajęło mi przygotowanie tekstów dla aktorów. Tam gdzie trzeba było, należało podzielić go na role, niektóre jednozdaniowe, a czasem jednosłowne rólki dokleić do innej postaci i zrobić z dwóch jedną (w przypadku grupy rozprawiających na łące pastuszków zwykle nie miało to znaczenia), a nawet zamienić błędnie przypisane w książce postaci.

Wydanie poszczególnych tomów Zielonej serii do końca było pod kontrolą. Druk Wyspy kormoranów – akceptacja pierwszego arkusza do albumu

Wydanie poszczególnych tomów Zielonej serii do końca było pod kontrolą. Druk Wyspy kormoranów – akceptacja pierwszego arkusza do albumu
Fot. Tomasz Ogrodowczyk

Wiedziałem, że przynajmniej na początku muszę być w studiu podczas nagrań pana Pressa (Bezkrwawe łowy), ale zawsze, kiedy do gry wchodziły dialogi. Z czasem pan Włodzimierz tak wczuł się w rolę, tak poznał myślenie Puchalskiego, jego odruchy i cechy charakteru, że nie byłem już potrzebny przy długich kwestiach (monologach) czytanych bez udziału innych aktorów. Liczba biorących udział w opowiadaniach odtwórców, można by rzec, rosła niemal w postępie geometrycznym: Bezkrwawe łowy – 4, Wyspa kormoranów – 22, Wśród trzcin i wód – 36 i wreszcie spadek W krainie łabędzia – tylko 24. A muszę powiedzieć, że niektórzy z nich grali dwie, a nawet trzy postaci w jednej książce. Oprócz aktorów profesjonalnych, zajmujących się tą sztuką na co dzień, w audiobookach brali również udział moi znajomi, przyjaciele i ich dzieci. Do krótkich jedno- dwuzdaniowych ról można było zaangażować właśnie ich. Tym bardziej że sami się zgłaszali i po pozytywnym przejściu castingu mogli już brać udział w nagraniach. Ich odwaga i pewność siebie co do odegrania krótkiej i „prostej” roli z reguły pryskały, kiedy siadali w studiu za mikrofonem i do tego obok Włodzimierza Pressa. Nagle problemem okazywała się prosta na pozór interpretacja postaci i zagranie jej w sposób naturalny i przekonujący. Zresztą sama dobrze wiesz, jak było z tobą w roli Żony Kłusownika. Przyznaję, nie były to dwa zdania, a cały długi dialog i – wydawałoby się – prosta na pozór rola okazała się nie lada wyzwaniem. A potem? Tylko podziwiać, jak świetnie zagrała całość. Trzeba tu oddać honor panu Pressowi, który doskonale potrafił oswoić ze sobą i zjednać spiętych naturszczyków. Na bieżąco ich instruował, wskazywał sposób interpretacji, a nawet gdzie postawić akcent w zdaniu. Z aktorami w ogóle nie było kłopotu i czasem moje wyobrażenie interpretacji postaci musiałem weryfikować z tym, co proponował mi konkretny aktor, bo było znacznie ciekawsze. Zawsze jednak przed podjęciem przez kogoś roli opowiadałem w skrócie, kim jest postać, którą ma odegrać, co robi, jakie ma cechy charakteru i tym podobne. To była dla mnie bardzo twórcza i pouczająca praca.

AB: Poszczególne role są doskonale zinterpretowane, a dodatkowe udźwiękowienie nagranymi przez ciebie głosami natury dodatkowo wzbogaca całość. Czytając książkę, moglibyśmy sobie jedynie wyobrażać opisywane dźwięki. Jak dużo czasu zajęła ci praca nad udźwiękowieniem całości?

TO: Około czterystu godzin pracy przy komputerze. Do tego trzeba dodać czas na realizację dźwięków nagrywanych w naturze. Nie myślę tylko o tłach dźwiękowych poszczególnych biotopów, takich jak las liściasty w kwietniu o świcie, majowy staw o zmroku czy kolonia kormoranów w pełni okresu lęgowego. Tutaj miałem już bogate archiwum nagrań zrealizowanych wcześniej. Mam na myśli również rozmaite efekty, którymi wcześniej się nie zajmowałem i których nie nagrywałem, jak m.in. cięcie piłą, wbijanie gwoździ, wyplatanie mat trzcinowych, wiosłowanie, upadek do wody, na trawę, szum wiatru, szum trzcin, falowanie wody, kwokanie kwoki, szczekanie psów, odgłosy bydła pędzonego na pastwisko i tak dalej. Niekiedy podczas nagrań korzystałem ze współpracy przyjaciół, a nawet ludzi przygodnych. Z reguły nie było trudności z doborem teł dźwiękowych do sytuacji, bo Puchalski dokładnie opisywał miejsce akcji. Czasem jednak wiele czasu zajmowało mi wyobrażenie sobie tła, kiedy na przykład Puchalski snuł w myślach jakąś retrospekcję. Wówczas próbowałem wyobrazić sobie miejsce, w którym mógł o tym rozmyślać, powiedzmy, pokój w krakowskiej kamienicy z otwartym oknem, skąd dobiegały odgłosy ulicy, wróbli lub jerzyków.

AB: Pomysł, żeby we wszystkich albumach znalazły się tylko zdjęcia, a poszczególne rozdziały były poprzedzone ich tytułowymi stronami, uważam za bardzo trafiony. Wprowadzają nas one w opowieść, której możemy słuchać, oglądając obrazy i delektując się samym słuchowiskiem. Spotkało się to jednak z krytyką osób wychowanych na książkach. Dlaczego zdecydowałeś się na taką a nie inną formę?

TO: Wcześniej już nieco powiedziałem na ten temat. Stare książki, pierwowzory z lat pięćdziesiątych można sobie kupić w antykwariacie lub Internecie. I niech sobie ci nieliczni krytykują, że błędem jest brak pełnych tekstów. Zamysł od początku był zupełnie inny i tego się trzymałem. Mnie zależało na młodym pokoleniu, które zna pobieżnie lub w ogóle nie zna twórczości tego, który był tym pierwszym fotografem i filmowcem przyrody w Polsce i właściwie takim pozostał aż do śmierci w 1979 roku. Poza tym ludzie młodzi coraz mniej czytają, a więcej podróżują, słuchając radia czy muzyki z płyt, pendrajwów i tym podobnych. Pomyślałem sobie, myśląc osobistymi kategoriami, że jadąc gdzieś na zdjęcia, można w tym czasie posłuchać pięknych opowiadań o takich właśnie przygodach, które być może za chwilę spotkają w terenie mnie. To bardzo podnieca i nakręca, to taki silny bodziec przed własnymi zmaganiami z płochliwymi zwierzętami. A przy okazji jest to dobrze podana historia początków fotografii przyrodniczej w Polsce, w której zasady przechytrzania zwierząt prawie w ogóle się od tamtych czasów nie zmieniły.

Główne postaci w Zielonej serii: Włodzimierz Puchalski i Izabela Puchalska, w które wcielili się wyjątkowi aktorzy: Włodzimierz Press i Anna Seniuk

Główne postaci w Zielonej serii: Włodzimierz Puchalski i Izabela Puchalska, w które wcielili się wyjątkowi aktorzy: Włodzimierz Press i Anna Seniuk
Fot. Tomasz Ogrodowczyk

Jeśli natomiast ktoś słucha audiobooka, specjalnie się temu oddając w zaciszu domowego ogniska, może, nierozpraszany tekstami drukowanymi, zagłębić się w eleganckie czarno-białe zdjęcia sprzed ponad sześćdziesięciu lat, pełne ukrytych opowieści płynących z samych obrazów.

AB: Obecnie pracujesz nad autorskim, piątym albumem, w którym znajdą się niepublikowane dotąd zdjęcia (również samego autora i jego pomocników) oraz materiały dokumentacyjne zgromadzone podczas prac nad Zieloną serią, będzie to więc nie lada gratka dla wielbicieli Włodzimierza Puchalskiego. Czy możesz powiedzieć coś więcej o tym projekcie?

TO: Tak, album ukaże się z początkiem 2015 roku. Będzie w nim zawarta trzyletnia historia pracy nad nowo wydaną Zieloną serią, ale przede wszystkim niepublikowane dotąd (lub sporadycznie publikowane w latach pięćdziesiątych) fotografie ukazujące Włodzimierza Puchalskiego i wiele osób współpracujących z nim podczas prac na planie, budowę ukryć, warunki, w jakich wówczas żył i pracował. Ponadto na wyklejce znajdzie się mapa, na której zostaną zaznaczone te miejsca, gdzie pracował nad swoimi czterema albumami. I co istotne, będą również zaznaczone miejsca sprzed wojny, z okolic Lwowa, gdzie ten znakomity fotograf wykonał większość zdjęć do Bezkrwawych łowów. W albumie znajdzie się również płyta, na której odbiorcy znajdą (także w formie audiobooka) opowiadania Puchalskiego z czasopism z lat pięćdziesiątych, artykuły innych autorów dotyczące jego twórczości, wzlotów i upadków w trudnych politycznie czasach. Płyta będzie również zawierała krótki film o naszej pracy z aktorami w studiu nagraniowym.

AB: Praca przy Puchalskim zajęła ci przeszło trzy lata. To spory kawałek życia. Czy teraz, gdy masz ją już prawie za sobą, wrócisz do własnych planów twórczych?

TO: Długo czekałem na te chwile i z przyjemnością im się oddam.

AB: Wiem, że udało ci się zdobyć fundusze na zrekonstruowanie filmów Włodzimierza Puchalskiego.

TO: Tak, są takie plany, a rekonstrukcję filmów znów sfinansują Lasy Państwowe. W przyszłym roku ukaże się płyta DVD ze zremasterowanymi filmami z lat 1946−1957 związanymi tematycznie tylko z Zieloną serią. Współpracujemy w tej kwestii z Wytwórnią Filmów Oświatowych w Łodzi i część tytułów jest już przygotowana do rekonstrukcji. Wszystkich pewnie nie uda się zremasterować, a to z prostej przyczyny – ich już nie ma. Takie, jak np. Wyspa kormoranów i Republika czapli zostały prawdopodobnie bezpowrotnie zniszczone, ale to już zupełnie inna historia, o której wspomnę w ostatniej książce.

AB: W imieniu wszystkich, którzy mieli już możliwość wsłuchać się w te niezwykłe opowieści, pragnę ci podziękować za to, że podarowałeś nam Puchalskiego w nowej odsłonie, wraz z cząstką samego siebie. To piękna i wzruszająca lekcja przyrody, której można słuchać, słuchać i słuchać... aż do absolutnego zatracenia. Lekcja, której nie sposób zapomnieć.
Wszystkim bardzo polecam!

TO: Dobrze powiedziane!

AB: Dziękuję za rozmowę!

Magazyn Przyrodniczy SALAMANDRA patronuje całemu przedsięwzięciu.

Zima karpackich urali

Puszczyk uralski (Strix uralensis), potocznie zwany uralem, to jedna z największych europejskich sów i prawdziwy duch karpackiej puszczy, w której jest go najwięcej. Jest bardzo skryty, choć dzięki donośnym pohukiwaniom, które z siebie wydaje, zwłaszcza wiosną, stosunkowo łatwo go wykryć. Gdy czuje się bezpieczny, jest mało płochliwy. Jednak, kiedy zostanie spostrzeżony przez człowieka, staje się wobec niego nieufny, prześladowany zaś szybko ewakuuje się w bezpieczne miejsce. Największą aktywność urale wykazują o zmierzchu i w nocy. Zwykle pod osłoną ciemności polują na leśne gryzonie.

W latach ubogich w bukiew, a co za tym idzie w myszy i nornice, zwłaszcza w ostre i bardzo śnieżne zimy, gdy o pokarm w lesie jest bardzo trudno, zdesperowane urale szukają zdobyczy na pobliskich polach i w odkrytych dolinach


Głodne polują wówczas nawet w środku dnia, często zupełnie nie zważając na obserwatorów


Puszczyki te potrafią namierzyć swoją przyszłą zdobycz pod grubą warstwą śniegu z odległości nawet kilkuset metrów


Dzięki okrągłej, talerzowatej szlarze, czyli wiankowi ze sztywnych, krótkich piór ułożonych dookoła „twarzy”, sowy mają świetny słuch. Szlara, wraz z ruchomym fałdem skórnym wokół uszu, stanowi niezawodny wręcz system nawigacyjny pozwalający sowom precyzyjnie określać odległość od ofiary


Po namierzeniu miejsca, w którym przebywa pod śniegiem gryzoń, ural rusza w jego kierunku, nie spuszczając zeń wzroku


Sowy latają bezszelestnie dzięki specjalnej budowie zewnętrznych piór w skrzydłach (lotek), które zakończone są „grzebykiem” łagodnie rozdzielającym masy powietrza za skrzydłami i wyciszającym szum lotu


Gdy polujący ural znajdzie się bezpośrednio nad miejscem ataku, po krótkim zawisie gwałtownie opada w dół ze szponami wyciągniętymi przed siebie


Najbardziej narażone na atak są gryzonie, które w słoneczne, mroźne dni znajdą się na wierzchu śnieżnej kołdry, stając się obiektem szybkiego polowania głodnego urala (montaż trzech zdjęć)


Rozpędzony ptak wpada w głęboki śnieg, wydawałoby się na oślep, a po schwytaniu zupełnie zaskoczonego gryzonia odbija się skrzydłami od śniegu i odlatuje w ustronne miejsce, by spożyć zasłużony posiłek


Syty ural potrafi długo sjestować w sennym bezruchu. Dzień to w normalnych warunkach pogodowych pora jego odpoczynku

Tekst i zdjęcia: Mateusz Matysiak
www.mateuszmatysiak.pl

Prawo (nie)doskonałe

Ochrona gatunkowa po nowemu

Już po raz trzeci w tym stuleciu na pewien czas przestała w Polsce obowiązywać ochrona gatunkowa, gdyż Minister Środowiska nie zdążył wydać nowych rozporządzeń przed wygaśnięciem mocy dotychczasowych. Miejmy nadzieję, że powiedzenie „do trzech razy sztuka” tym razem się sprawdzi i pracownicy Ministerstwa wyciągną wnioski z tego powtarzającego się błędu. A jakie nowości wprowadzają wydane na początku października rozporządzenia o ochronie gatunkowej?

Nowe regulacje omówię głównie na przykładzie rozporządzenia w sprawie ochrony gatunkowej zwierząt. Rozporządzenia dotyczące roślin i grzybów mają podobną konstrukcję. Zacząć muszę od wad, gdyż te wpływają na generalny odbiór tych przepisów.

Kto się w tym połapie?

Przy obecnych zapisach ustawowych praktycznie nie da się wydać dobrych rozporządzeń w sprawie ochrony gatunkowej. Wskazywałem na to już wielokrotnie w artykułach w tym dziale1 i nie będę tego ponownie szczegółowo omawiał. Najważniejsze wady to niepotrzebne skomplikowanie przepisów, używanie niezdefiniowanych i niejednoznacznych sformułowań oraz zupełnie nietrafiony (przede wszystkim pod względem psychologicznym) nowy podział na gatunki chronione częściowo i ściśle, który w dodatku jest sprzeczny z definicjami tych kategorii ochrony, podanymi w art. 5 pkt 4 i 9 ustawy o ochronie przyrody. Jednak by te wady usunąć, trzeba najpierw radykalnie zmienić tę ustawę, a to zapewne nie stanie się szybko.

Jeśli rybołów (Pandion haliaetus) ma w Polsce przetrwać, wymaga intensywnej ochrony. Nie wystarczy samo objęcie go ochroną prawną

Jeśli rybołów (Pandion haliaetus) ma w Polsce przetrwać, wymaga intensywnej ochrony. Nie wystarczy samo objęcie go ochroną prawną

Niestety, rozporządzenie o ochronie gatunkowej zwierząt skomplikowano jeszcze bardziej, niż było to konieczne ze względu na brzmienie ustawy o ochronie przyrody. Jej ustępy 1 i 1a w art. 52 sugerują (choć wcale nie zmuszają), by w rozporządzeniu podać dwie oddzielne listy ograniczeń, zależnie od pochodzenia okazów, których mają dotyczyć. Tymczasem twórcy tego aktu poszli jeszcze dalej i stworzyli cztery listy zakazów, a dodatkowo trzy zakazy wprowadzono w § 6 wybiórczo osobnymi ustępami, w odniesieniu do wybranych gatunków. Przy poszczególnych gatunkach na listach znajdują się odnośniki cyfrowe. Niektóre (1–3) wprowadzają dodatkowe zakazy, a inny (4) odstępstwo od zakazów. Dla utrudnienia, w rozporządzeniach w sprawie ochrony gatunkowej roślin i grzybów także przyjęto odnośniki cyfrowe, jednak częściowo o odmiennym znaczeniu (nieobowiązywanie odstępstwa od zakazów oraz wskazanie gatunków wymagających ochrony czynnej). Wszystko to sprawia, że lektura i poprawne zrozumienie znaczenia tych przepisów do łatwych nie należą.

Wymieniać z osobna czy w grupach?

Na ogólne – odstraszające – wrażenie wpływają także bardzo długie listy gatunków. Zarówno PTOP „Salamandra”, jak i Państwowa Rada Ochrony Przyrody postulowały, by zamiast wymieniać w rozporządzeniach setki gatunków – każdy z osobna, tam gdzie to tylko możliwe podawać łatwiejsze do zrozumienia i zapamiętania całe chronione grupy. Np. listę 10 gatunków płazów objętych ochroną częściową można by zastąpić jedną pozycją: „płazy – wszystkie gatunki rodzime dla Polski, poza wymienionymi w załączniku 1”. Autorzy rozporządzeń twierdzili, że to niedopuszczalne, gdyż nie byłoby pewne, o które gatunki chodzi. Rozumowanie to jest nietrafne. Takie rozwiązane było w Polsce stosowane i nie powodowało trudności interpretacyjnych. Powszechnie stosuje się je też zarówno w innych krajach, jak i w prawie międzynarodowym. Jest często bardziej jednoznaczne niż wymienianie gatunków, zwłaszcza gdy nie wiadomo, jakiego ujęcia systematycznego dotyczy wyliczanka, a dzięki rozwojowi genetyki z dotychczas wyróżnianych gatunków ustawicznie oddziela się kolejne. W ciągu ostatniego dziesięciolecia pośród samych tylko ssaków objętych ochroną ścisłą wydzielono w Polsce co najmniej cztery nowe gatunki. Ostatecznie przyjęty sposób wymieniania gatunków w rozporządzeniach jest jednak niekonsekwentny.

Zasadnicza większość gatunków (roślin i grzybów – wszystkie) została wymieniona w załącznikach do rozporządzeń z osobna. Dotyczy to także 434 gatunków ptaków występujących w Unii Europejskiej, z których wiele do Polski zalatuje tylko wyjątkowo. Jednak poza tą długą listą w załączniku nr 1 znalazła się też pozycja 477, obejmująca pozostałe, inne niż łowne gatunki ptaków występujące naturalnie na terytorium UE, „przebywające na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej”. Skoro uznano, że można jednak dać taką zbiorczą pozycję, odwołującą się do „naturalnego występowania”, dlaczego zdecydowano się osobno wymieniać dziesiątki gatunków, które także w Polsce regularnie nie występują? Dla gatunków z pozycji 477 zastosowano co prawda nieco węższą listę zakazów, ale to nie tłumaczy takiego rozróżnienia wystarczająco. Najważniejszą różnicą jest to, że dla ptaków z pozycji 477 nie wprowadzono zakazu niszczenia ich siedlisk. Jednak gdzie w Polsce obecnie występują siedliska takich gatunków wymienionych z osobna jak pardwa mszarna czy sieweczka mongolska? W przypadku pozostałych zakazów – ich pominięcie w odniesieniu do pozycji 477 nie jest konieczne. Dotyczy to przewożenia przez granicę oraz wypuszczania do środowiska – zakaz ten i tak obowiązuje w stosunku do tych gatunków na podstawie art. 120 ust. 1 ustawy o ochronie przyrody. Zawężenie pozycji 477 do ptaków2 „przebywających na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej” wprowadza ponadto sprzeczność z Dyrektywą Ptasią UE. Pojęcie „przebywanie” nie zostało zdefiniowane, należy je więc rozumieć w znaczeniu potocznym – jako obecność (żywego) osobnika. Nie mówi się, że zwierzę „przebywa” w jakimś kraju, jeśli sprowadzono tam jego pióro lub wykonaną z niego potrawę. Oznacza to, że zakazy nie dotyczą sprowadzonych do Polski okazów martwych, w tym części i produktów pochodnych. Tymczasem zgodnie z art. 6 ust. 1 cytowanej dyrektywy zakazy (przede wszystkim dotyczące obrotu) powinny odnosić się także do takich okazów.

Granicznik płucnik to obecnie jedyny gatunek porostu, dla którego istnieją już strefy ochrony stanowisk. Stanowiska nowych gatunków strefowych należy wskazywać właściwym regionalnym konserwatorom przyrody

Granicznik płucnik to obecnie jedyny gatunek porostu, dla którego istnieją już strefy ochrony stanowisk. Stanowiska nowych gatunków strefowych należy wskazywać właściwym regionalnym konserwatorom przyrody

Jeszcze ciekawszych jest pozostałych pięć grup, które w rozporządzeniu wymieniono zbiorczo. Jedna nie budzi wątpliwości – ochroną częściową objęto wszystkie nierodzime gatunki wymienione w załączniku IV Dyrektywy Siedliskowej. To słuszne rozwiązanie, realizujące postanowienia art. 11 ust. 2 tej dyrektywy. Kraje UE powinny wprowadzić u siebie zakaz obrotu okazami tych gatunków pochodzącymi z wolności. Kolejna pozycja też zasługuje na poklask – ochroną ścisłą objęto wszystkie występujące na świecie walenie (Cetacea). Dzięki temu organy ochrony przyrody mają np. podstawę prawną, by śladem wielu innych państw nie dopuszczać do tworzenia w Polsce bardzo kontrowersyjnych delfinariów. Jednak pozostałe trzy grupy zaskakują. Ochroną ścisłą objęto wszystkie chrząszcze z rodzaju pachnica (Osmoderma), a ochroną częściową wszystkich przedstawicieli rodziny jeżowatych (Erinaceidae) i ryjówkowatych (Soricidae). W rozporządzeniu nie zaznaczono, że chodzi wyłącznie o gatunki polskie lub europejskie. Także w ustawie nie ma już takiego zawężenia. Należy więc rozumieć, że ochroną objęto także około pięciu azjatyckich i trzech północnoamerykańskich gatunków pachnic, około 25 gatunków jeżowatych, w tym rodzime dla Afryki, Azji i Nowej Zelandii, i ponad 300 gatunków ryjówkowatych, występujących na wszystkich kontynentach poza Australią i Antarktydą. Ponieważ nie można się dopatrzeć sensu akurat takiego wyboru, trzeba przyjąć, że jest to błąd wynikający z niedopatrzenia. Ma on istotne skutki w odniesieniu do powszechnie występujących w amatorskich hodowlach egzotycznych jeży, np. białobrzuchych (Atelerix albiventris), algierskich (A. algirus) czy uszatych (Hemiechinus auritus). Choć objęto je ochroną po raz pierwszy, nie wprowadzono dla nich okresu przejściowego i z chwilą wejścia rozporządzenia w życie wszyscy, którzy posiadają te zwierzęta bez zezwolenia, łamią prawo.

Co i jak chronione?

Na temat słuszności wyboru poszczególnych gatunków do ochrony częściowej i ścisłej można by dyskutować w nieskończoność. Każdy specjalista (i niespecjalista) ma w tej sprawie odmienne poglądy. Nie ma rozwiązania jedynie słusznego. Jeśli pominiemy zmiany wymienione wcześniej (nowy podział na gatunki chronione częściowo i ściśle oraz dodanie gatunków niewystępujących w Polsce), to rozporządzenia nie wprowadzają na listach zmian zbyt rewolucyjnych, co należy uznać za słuszne. Usunięto z list nieco gatunków i w zamian wprowadzono nowe, ale zmiany te są w większości uzasadnione stopniem ich zagrożenia. Opierano się przy tym głównie (lecz nie wyłącznie) na ocenach przygotowanych dla poszczególnych gatunków przez PTOP „Salamandra”. Najdalej idące przesunięcia dotyczyły grzybów. Nasz największy sprzeciw budzi wprowadzenie możliwości polowań na bobry (czyli wprowadzenie ich na listę gatunków, które mogą być pozyskiwane) z jednoczesnym pozostawieniem ich pod ochroną. Powoduje to, że myśliwi będą mogli czerpać z tego gatunku zyski, ale odpowiedzialność za wszelkie powodowane przez niego szkody nadal będzie spoczywać na organach ochrony przyrody. Jest to sprzeczne z zasadami racjonalnego gospodarowania gatunkiem. Na listach są też pewne braki, które uważamy za istotne. Jednym z nich jest nieujęcie w rozporządzeniu babki czarnej (Gobius niger) – rzadkiej i zagrożonej w naszych wodach ryby morskiej, której ochrona nie powinna budzić niczyich protestów. Druga to pominięcie jesiotra ostronosego (Acipenser oxyrinchus), który powinien być chroniony nie tylko ze względu na wymagania prawa wspólnotowego, ale i w celu zapewnienia kontroli organów ochrony przyrody nad jego reintrodukcją. Dziwią niektóre decyzje odnośnie do podziału gatunków między ochronę częściową i ścisłą. Dotyczy to na przykład żab. Ich rozdział między załączniki 1 i 2 do rozporządzenia nie odzwierciedla ani stopnia zagrożenia, ani ich statusu w przepisach wspólnotowych. Wątpliwości może też budzić sens wprowadzenia zakazu umyślnego płoszenia i niepokojenia w odniesieniu do niektórych małży i ślimaków, ale nie ma to większego znaczenia praktycznego.

Są też plusy

Biorąc pod uwagę kształt pierwotnych wersji projektów tych rozporządzeń, poddawanych konsultacjom, trzeba przyznać, że ich ostateczne brzmienie nie jest tak złe, jak się obawialiśmy. Uwzględniono wiele uwag zgłoszonych podczas konsultacji (zwłaszcza tych przesłanych przez „Salamandrę” i PROP). Po raz pierwszy np. wprowadzono do tych rozporządzeń przepisy przejściowe, opóźniające o prawie pięć miesięcy wejście w życie ograniczeń w stosunku do większości gatunków nowo objętych ochroną. Daje to czas na ubieganie się o zezwolenia na posiadanie okazów uzyskanych przed wejściem tych regulacji w życie. Szkoda tylko, że nie są podejmowane żadne działania w celu powiadomienia społeczeństwa o tej możliwości.

Wprowadzono niektóre z postulowanych przez przyrodników zmian w ochronie strefowej. W przypadku zwierząt dotyczy to głównie wielkości, sposobu określania stref i terminów ich ochrony. Najbardziej drastyczna i zdecydowanie pozytywna jest zmiana na liście porostów objętych tym rodzajem ochrony. Spośród poprzednio chronionych strefowo na liście pozostał jedynie granicznik płucnik (Lobaria pulmonaria). Pozostałe, dość pospolite gatunki, zastąpiono taksonami rzeczywiście rzadkimi, których ochrona strefowa może przyczynić się do zachowania cennych siedlisk – głównie o charakterze puszczańskim.

Podczas prac nad rozporządzeniem pomysły dotyczące wprowadzenia zakazu fotografowania, filmowania i obserwacji, mogących powodować płoszenie lub niepokojenie zwierząt, wahały się drastycznie – od propozycji całkowitej rezygnacji z tego zakazu, po pomysł objęcia nim większości ptaków i wielu innych zwierząt. Ostatecznie lista gatunków, w odniesieniu do których zakaz ten wprowadzono (wszystkie nietoperze i 76 gatunków ptaków), może być uznana za racjonalny kompromis.

Wad i zalet nowych rozporządzeń jest więcej. Wymieniłem te, które subiektywnie uważam za istotniejsze. Bez wątpienia warto byłoby pilnie usunąć przynajmniej najbardziej oczywiste błędy, jak ochrona niezagrożonych, egzotycznych jeży i ryjówkowatych czy sprzeczność z Dyrektywą Ptasią. Jednak po tych korektach rozporządzenia te mogą przejściowo stanowić narzędzie skutecznej ochrony gatunków, do czasu, gdy zostaną wprowadzone zasadnicze zmiany w ustawie. Warto jedynie ponowić apel, by do prac nad tą nowelizacją prawa przystąpić jak najszybciej.

Tekst i zdjęcia: Andrzej Kepel
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

  1. Zobacz np.: Ochrona gatunkowa dobrymi chęciami wybrukowana - SALAMANDRA 2/2012 i Czas na nową ustawę! – SALAMANDRA 2/2013.
  2. Zgodnie z dosłownym brzmieniem pozycji 477 – „przebywać” powinny całe gatunki, co jest całkiem niedorzeczne


Wybór numeru

Aktualny numer: 2/2023