Polskie Towarzystwo Ochrony Przyrody „Salamandra”
 

Tam gdzie diabeł mówi dzień dobry

Gdy kilka lat temu czytałem o Georgii Południowej, nie zdawałem sobie sprawy, jak trudno osiągalny to ląd. Trzymałem go w głowie trochę w separacji, na podobieństwo światów Leibniza – możliwych, ale niekoniecznie istniejących. Po raz pierwszy wyspa ta była widziana w 1665 roku przez Brytyjczyka Antoine´a de la Roché, ale dopiero w styczniu 1775 roku wylądował tu James Cook i nazwał ją na cześć angielskiego króla Jerzego III. Południowe światy pozostawały nadal wielką niewiadomą. Sama Georgia w kolejnych latach była jednym z najważniejszych miejsc w zamalowywaniu białych plam południa, zarówno bielą subantarktycznych wysp, jak i samej Antarktydy. Była główną bazą wypadową na południe.

Najcieplejsze miejsce na Georgii Południowej – Ocean Harbour

Najcieplejsze miejsce na Georgii Południowej – Ocean Harbour

Z kapitanem Piotrem Kuźniarem i z załogą jachtu Selma Expeditions miałem okazję zrealizować swoje marzenie o trafieniu do polarnego raju po przejściu przez czyściec oraz piekło oceanu. Jak na warunki południowych światów, Georgia charakteryzuje się niezwykłą bioróżnorodnością i liczebnością zamieszkujących ją gatunków. Niestety również gatunków obcych...

Po kilku dniach żeglugi z Ushuaia na Ziemi Ognistej ujrzeliśmy białe szczyty Georgii. W bezkresie oceanu jawiły się jak Tatry Wysokie, oblane szarą, wzburzoną wodą. W świetle księżyca tliły się jęzory lodowców, a wybrzeże gotowało się w dużych falach przyboju. To był upragniony widok − marzenia przerodziły się w rzeczywistość, której za chwilę będziemy mogli dotknąć, powąchać i zobaczyć...

Albatros ciemnogłowy (Phoebetria palpebrata) w swym gnieździe na stromym klifie

Albatros ciemnogłowy (Phoebetria palpebrata) w swym gnieździe na stromym klifie

Jednak nie tak od razu! Po przybyciu do stolicy wyspy Grytviken, musieliśmy się najpierw solidnie przygotować do zejścia na ląd. Wszystkie ewentualne nasiona roślin, przywiezione z Europy, a zdeponowane na plecakach, obuwiu czy statywach, musieliśmy starannie usunąć, a buty odkazić specjalnym środkiem − Virkonem S, aby nie przywieźć na wyspę jakiejś zarazy, która mogłaby zagrozić tutejszym populacjom ptaków. Każde zejście na ląd poprzedzały ablucje w różowym roztworze. Bo populacje ptaków są tu ogromne! Gnieżdżą się tu 22 miliony petrelków antarktycznych (Pachyptila desolata), 3 miliony nurców czarnoskrzydłych (Pelecanoides urinatrix), 2 miliony 700 tysięcy pingwinów złotoczubych (Eudyptes chrysolophus), 2 miliony burzyków białobrodych (Procellaria aequinoctialis) i 400 tysięcy pingwinów królewskich (Aptenodytes patagonicus). Towarzyszą im tysięczne populacje oceanników żółtopłetwych (Oceanites oceanicus), pingwinów białobrewych (Pygoscelis papua), albatrosów czarnobrewych (Thalassarche melanophrys) i szarogłowych (Thalassarche chrysostoma) Gdy do tego dodamy 400 tysięcy słoni morskich (Mirounga leonina) i ponad 3 miliony uchatek antarktycznych (Arctocephalus gazella), to wyspa pozornie niezamieszkała staje się ogromnym przyrodniczym tyglem, w którym ewolucja zmaga się z dostosowaniem tych wszystkich organizmów do najchłodniejszych wód świata.

Roczny słoń morski

Roczny słoń morski

Krok po kroku, a w zasadzie węzeł po węźle, rozpoczęliśmy eksplorację wyspy. Zatoka po zatoce, wraz z okolicznymi wysepkami, ukazały nam cały przekrój subantarktycznej przyrody. Wczesna wiosna na Georgii to okres budzenia się pierwszych drobnych roślin – kolobantów antarktycznych (Colobanthus quitensis) i ziołorośli z aceną siwą (Acaena magellanica) na czele. Naprawdę zielone pozostają wtedy tylko wielkie, kępiaste trawy (Poa flabellata), nazywane „Tussock grass” lub krótko „tussac”, a w zaciszu jarów i strumieni ciągną się łany plechowatych porostnic (Marchantia berteroana). Zieleniące się łączki na wybrzeżu przypominają z daleka tundrowe wyspy Morza Białego. Jednak, gdy im się bliżej przyjrzeć, widać wyraźnie, że to zupełnie inne siedliska, bez krzewinek i płożących się krzewów, za to z „tussakami”, które swoimi długimi, prostymi włosami liści tańczącymi na wietrze nadają wyspie dzikiego, eolicznego charakteru. Ponad skrawkami zieleni pną się ku górze strome, białe szczyty zakończone nierzadko czarnymi nunatakami*. Prawie całe życie koncentruje się w przybrzeżnej części wyspy, choć szczególnym wyjątkiem jest tu petrel śnieżny (Pagodroma nivea), który gnieździ się wysoko na pozbawionych śniegu półkach skalnych. Warto wspomnieć, że rodzaj petrel otrzymał nazwę na cześć św. Piotra Apostoła (gr. Petros od petra – skała) i jego nieudanej próby chodzenia po wodzie (Mt 14, 28−31).

Spotkanie na krańcu świata – pingwin białobrewy (Pygoscelis papua) i jego większy towarzysz pingwin królewski (Aptenodytes patagonicus) nierzadko zakładają swe kolonie w pobliżu

Spotkanie na krańcu świata – pingwin białobrewy (Pygoscelis papua) i jego większy towarzysz pingwin królewski (Aptenodytes patagonicus) nierzadko zakładają swe kolonie w pobliżu

Największe jednak wrażenie zrobiły na nas kilkudziesięciotysięczne kolonie pingwinów królewskich. Wielkie, dostojne ptaki stały w tłumie, raz za razem nawołując się rytmicznym trąbieniem. Dźwięki te przeplatane były gwizdem młodych – puchatych pisklaków, które domagały się pokarmu od przechodzących dorosłych. Ptaki te jednak karmią tylko swoje pisklę, którego głos rozpoznają zaraz po wyjściu z morza. Kakofonia dźwięków ptasich, wyjącego wiatru i ryku słoni morskich, to typowy krajobraz dźwiękowy Georgii Południowej. Gdy nałożymy na to jeszcze krajobraz zapachowy – niezwykła woń pingwinich kolonii – otrzymamy pełny obraz Raju zanurzonego w Piekle Oceanu Południowego. Dodatkowo na plażach można poczuć zapach strachu, gdy ziejące wydychanym, silnie pachnącym powietrzem uchatki antarktyczne szykują się do ataku. Z czasem nauczyłem się je szybciej wyczuwać nosem niż wypatrywać w gęstwinie traw.

Georgia Południowa w świadomości wielu ludzi jest najbardziej znana z wielkich faktorii wielorybniczych. Ich pozostałości (kominy, kotły, szamotowe budowle i wielkie zbiorniki) kojarzą się tylko z jednym – z obozami koncentracyjnymi. To właśnie w nich unicestwiono blisko 95% populacji płetwali błękitnych (Balaenoptera musculus) i tysiące innych waleni. Cóż, wieje tu grozą, a do większości faktorii nie wolno wchodzić ze względu na azbest i niebezpieczeństwo zawalenia się ruin. Szkoda, że nie ma choćby tablicy informującej o tym, co się tu działo i ile wielorybów zginęło. Skala okrutnego procederu przeraża − gdy dodamy do tego statki-przetwórnie, które krążyły tu jeszcze w latach 60. XX wieku, to ogrom eksterminacji wielorybów woła o pomstę.

Słoń morski stroszący kły – nie podchodź, moje trzy i pół tony to dobry argument, abym został na tym kawałku plaży

Słoń morski stroszący kły – nie podchodź, moje trzy i pół tony to dobry argument, abym został na tym kawałku plaży

Dziś Georgia Południowa to ogromny rezerwat, poza garstką naukowców i administracji brytyjskiej nikt tu nie mieszka. Zagląda tu kilka jachtów w roku, a latem przypływają turyści na wielkich statkach. Dzika przyroda tej odległej wyspy wraz z wielorybnikami i ekspedycjami polarnymi otrzymała dwa zasadnicze prezenty. Pierwszy to szczury wędrowne (Rattus norvegicus), drugi to renifery (Rangifer tarandus)! Trzeba dodać jeszcze kilkanaście obcych gatunków roślin i... czynnej ochrony przyrody mamy tu na wiele lat. Walka ze szczurami to dziś jeden z największych tego typu projektów na świecie. Gryzonie są ogromnym zagrożeniem dla lęgnących się w norach ptaków rurkonosych. Z drugiej strony rozrastająca się populacja reniferów pozostawionych tu kiedyś jako zapas mięsa, skutecznie niszczy rodzime siedliska, zwłaszcza płaty ziołorośli. Niedawno podjęto decyzję o całkowitej eksterminacji reniferów. Wiele szkieletów tych zwierząt rozrzuconych jest dziś na zielonych wysoczyznach, a ja miałem okazję oglądać jeszcze pokaźne stada tych roślinożerców. Wyspa, mimo że minęło już trochę czasu od jej odkrycia i rabunkowej eksploracji otaczających ją wód, ciągle ocieka krwią – kiedyś w imię wielkich zysków, dziś by ratować ten unikatowy, izolowany ekosystem. Na szczęście populacje innych zwierząt powoli wracają do swoich pierwotnych liczebności. Na szczęście? No właśnie. Populacje wielorybów zwiększają swoją liczebność bardzo powoli, a uchatki antarktyczne, które żywią się podobnie jak walenie krylem, dzięki szybszemu cyklowi rozrodczemu, pomnażają swoją liczebność o około 10% rocznie! Wielkie stada tych płetwonogich zaczynają niszczyć łany „Tussock grass”, a tym samym ograniczają miejsca rozrodu jedynemu tutejszemu wróblakowi – świergotkowi antarktycznemu (Anthus antarcticus), który na Georgii jest endemitem. Zaburzenie równowagi w środowisku przez usunięcie wielkich wielorybów ma nieprzewidywalne skutki. Kryl stracił swoich największych konsumentów. Kto wykorzysta teraz tę nadwyżkę pokarmu i będzie miał swoje pięć minut w dziejach historii naturalnej? Dziś z pewnością uchatki.

Selma Expeditions w kalderze wulkanu Deception

Selma Expeditions w kalderze wulkanu Deception

Z Georgii „Selma” ruszyła ku lodowcom kolejnej wyspy. Wielkie sztormy i halsowanie w silnym wietrze, mimo że męczące, pozwoliły nam dotrzeć do Wyspy Słoniowej. Biel i czerń to charakterystyczne barwy tego szczytu wynurzającego się z kipieli. Po drodze jeszcze Wild Point, gdzie ludzie Shackletona tygodniami czekali na pomoc po wielomiesięcznej wyczerpującej odysei po Morzu Weddella, i mogliśmy rzucić kotwicę w niewielkiej zatoce. Było to pierwsze polskie lądowanie jachtem na tej wyspie. Przywitała nas tysięcznymi populacjami pingwinów maskowych (Pygoscelis antarcticus) oraz koloniami pingwinów białobrewych i złotoczubych. Raj. Chciałbym tu zostać na dłużej, ale już następnego dnia musieliśmy uciekać przed sztormami i gnać w Cieśninę Bransfielda, by bezpiecznie przeskoczyć Cieśninę Drake’a i po pięciu tygodniach walki z oceanem stanąć znów na skałach Ziemi Ognistej. Razem z kolegami z „Selmy”, gdy widzimy przylądek Horn, mówimy – już DOM. Mówimy tak na skały, które dla całego świata są największym morskim piekłem.

P.S.
Gdy wracaliśmy z jednej z zatok pontonem na statek, zaczął nas gonić naprawdę wielki lampart morski (Hydrurga leptonyx). Mieliśmy mocny silnik i radość z oglądania tego ogromnego drapieżnika. Na szczęście z paru metrów, nie z bliska.

Tekst i zdjęcia: Krzysztof Konieczny
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Fundacja Przyrodnicza „pro Natura”

*) Nunatak – naga skała z każdej strony otoczona pokrywą lodową. Nunataki występują w rejonach silnie zlodzonych, głównie na Antarktydzie i Grenlandii. W okresie plejstoceńskim jednym z nunataków w Polsce była góra Ślęża na Dolnym Śląsku.

W górach Abisynii

Jeśli ktoś pragnie świętować Nowy Rok dwa razy w odstępie czterech miesięcy, odmłodzić się o siedem lat, wstawać o pierwszej w nocy i być wypoczętym, albo po prostu zobaczyć Raj na Ziemi, to powinien odwiedzić Królestwo Abisynii – najlepiej na przełomie września i października. Etiopia, bo to właśnie ten kraj kiedyś zwano Abisynią, to jedno z najciekawszych miejsc na Ziemi i jedno z niewielu afrykańskich państw z tak bogatą historią.

Etiopia to kraj położony na styku wielu kultur i religii. Czasami bywa nazywana wyspą czarnego chrześcijaństwa, otoczoną morzem islamu. To tu, w etiopskim Aksum, przechowywana jest legendarna Arka Przymierza. Państwo jest federacją kilkunastu plemion i kilkudziesięciu języków. To kraj, którego nie sposób zgłębić podczas jednej wyprawy. Miejsce, które należy smakować powoli, kęs za kęsem, a właściwie łyk za łykiem – bo przecież Etiopia to stolica kawy.

Lobelie (Lobelia rhynchopetalum) w drodze na Ras Daszan

Lobelie (Lobelia rhynchopetalum) w drodze na Ras Daszan

Kraina słynie z tradycji parzenia kawy, która jest nieodłącznym elementem tutejszej kultury i życia społecznego. Zaproszenie na tego typu ceremonię jest oznaką przyjaźni i szacunku, a także najlepszym przykładem tego, czym jest etiopska gościnność. W wielu rejonach Etiopii ceremonia ta odbywa się trzy razy dziennie: rano, w południe i wieczorem. To bardzo ważne społeczne wydarzenie w wiosce, czas do dyskusji na temat zbiorów, polityki i planów na przyszłość. Niegrzecznie jest poprzestać na wypiciu mniej niż trzech filiżanek tego aromatycznego napoju, ponieważ wypicie trzeciej niesie ze sobą błogosławieństwo dla domu i współbiesiadujących. Przemiana duchowa, która ma zajść podczas ceremonii parzenia kawy, wymaga pełnej celebracji. Abol (pierwszą filiżankę kawy) pije się na pobudzenie. Jest to wstęp do dalszej części ceremonii oraz burzliwej dyskusji. Kawa ta ma dodać energii uczestnikom obrzędu. Tona (druga filiżanka napoju) skłania współtowarzyszy do refleksji, do już mniej dynamicznego, lecz bardziej kontemplacyjnego pochylenia się nad światem, natomiast barraka (trzecia filiżanka) ma być błogosławieństwem – wróżbą szczęśliwej podróży przez życie, a także do swoich domostw po zakończeniu ceremonii.

Podróż rozpocząłem w Addis Abebie, ponieważ trudno wizytę w Etiopii zacząć inaczej. Położona w centralnej części kraju stolica jest jedynym miastem posiadającym międzynarodowe lotnisko. „Nowy Kwiat” – bo tak z języka amharskiego należy tłumaczyć nazwę stolicy – nie jest na pewno głównym celem turystycznym Etiopii. Miasto założone dopiero w XIX wieku nie posiada ani wielu zabytkowych budowli, ani pięknych parków, a brud, chaos i bylejakość w niczym nie przypominają Pięknego Nowego Kwiatu, jakim miała być stolica budowana przez imperatora Menelika II dla swojej żony Taitu Betul. Można się raczej zgodzić z twierdzeniem, iż Addis Abeba zasługuje na miano największej wsi Afryki, a główny plac targowy Merkato, na którym można kupić dosłownie wszystko – największego bazaru Czarnego Kontynentu. Dlatego też stolica jest raczej miejscem tranzytowym podczas podróży po Etiopii. Z Addis Abeby można wyruszyć zarówno na północny zachód, w Góry Simien, jak i na południe, w słynącą z pierwotnych ludów dolinę rzeki Omo oraz na wschód w kierunku granicy z Erytreą, w stronę kotliny Danakil, gdzie tworzy się geologiczna przyszłość Afryki – tam, gdzie następuje rozłam Czarnego Lądu, zaczyna się słynny Wielki Ryft Afrykański. Prawdopodobnie dalsze rozsuwanie się ryftu doprowadzi do oddzielenia się wschodniej części Afryki od reszty kontynentu.

Trytomy (Kniphofia sp.) − klejnoty Gór Simien

Trytomy (Kniphofia sp.) − klejnoty Gór Simien

Aby rozpocząć trekking w Górach Simien, należy dostać się ze stolicy do miejscowości Debark, gdzie mieści się dyrekcja tutejszego parku narodowego. Wbrew powszechnie panującym opiniom na temat zacofania krajów afrykańskich turystyka w Górach Simien jest zorganizowana na bardzo przyzwoitym poziomie. Nie ma tu jednak wytyczonych szlaków turystycznych, ponieważ aby wyruszyć w góry, obowiązkowe jest wynajęcie uzbrojonego scouta – odpowiednika naszego strażnika parkowego, który doskonale zna drogę i przez całą wędrówkę będzie nam towarzyszył, chroniąc nas swoim kałasznikowem przed dzikimi zwierzętami i nieproszonymi gośćmi, a przyrodę parku narodowego przed nielegalnie biwakującymi turystami, czyli przed nami samymi.

Głównym celem wyprawy było zdobycie najwyższej góry całego masywu a zarazem Etiopii i piątej co do wysokości góry Afryki – Ras Daszan (4550 m n.p.m.) oraz zobaczenie tzw. Wielkiej Czwórki Gór Simien – dżelady brunatnej, wilka etiopskiego, koziorożca abisyńskiego i orłosępa brodatego.

Bomba wulkaniczna zastygła w bazaltowym cieście

Bomba wulkaniczna zastygła w bazaltowym cieście

Góry Simien należą do gór o budowie płytowej i przypominają nasze Góry Stołowe, tyle że kilkaset razy większe. Najbardziej budową zbliżone są do Gór Smoczych Republiki Południowej Afryki. Charakteryzują je ogromne płaskie przestrzenie pocięte gigantycznymi kilkusetmetrowymi uskokami. Ich wygląd jest rezultatem erozji zastygłej lawy bazaltowej o miąższości prawie trzech tysięcy metrów, która pokryła zalegające poniżej warstwy piaskowca i wapieni jurajskich. O dynamicznej historii tych gór świadczą zastygłe w bazaltowym cieście bomby wulkaniczne. Wraz ze wzrostem wysokości spotykamy w górach Simien cztery strefy roślinne. Najniżej położona jest strefa sawann, spotykana tylko u podnóża gór, kończąca się na wysokości około 2000 m n.p.m. Kolejna, to strefa górskich lasów, w których dominują wrzośce drzewiaste (Erica arborea) (2000–3000 m n.p.m.), następna, to łąki wysokogórskie z przepięknie kwitnącymi trytomami, aloesami, starcami i endemicznymi lobeliami (2900–3700 m n.p.m.). Szczyty gór pokrywają murawy afroalpejskie (3700–4400 m n.p.m.). Wyżej są już tylko gołe skały wulkaniczne.

Miejscowość Debark, z której wyruszamy około siódmej rano, znajduje się na wysokości 2700 m n.p.m., więc od razu rozpoczynamy powolny proces aklimatyzacji. Warto dodać, że samo przybycie do Addis Abeby wiąże się z lądowaniem na wysokości 2400 m n.p.m. Addis Abeba jest trzecią z najwyżej położonych stolic świata, więc od momentu wylądowania na lotnisku Bole powoli przyzwyczajamy się do wysokogórskiego położenia. Pierwszy etap wędrówki wiedzie pięknymi, soczyście zielonymi o tej porze roku łąkami, pokrytymi kobiercem żółtych kwiatów – meskal. Kierujemy się do granic parku narodowego, a następnie do położonego na wysokości 3200 m n.p.m. Sankaber Camp. Po drodze mijamy wioski złożone z charakterystycznych domostw (tukuli) zbudowanych z drewna eukaliptusa. Nie jest to rodzimy dla Etiopii gatunek. Eukaliptus został sprowadzony na początku XX wieku z Australii przez cesarza Haile Selassie i jest od tej pory podstawowym materiałem budulcowym, opałowym, a także leczniczym dla tutejszej ludności i jedynym, który można legalnie pozyskiwać na terenie parku narodowego. Dzieci witają nas kwiatami. Tutejszy zwyczaj mówi, że na Nowy Rok należy wzajemnie obdarowywać się prezentami, a wielkim faux pas byłoby nieodwzajemnienie gestu. Warto się na to przygotować, szczególnie, jeśli wyruszamy do Etiopii we wrześniu. Właśnie wtedy mamy okazję świętować nadejście Nowego Roku, a to dlatego, że w Etiopii do tej pory obowiązuje kalendarz juliański. Jest on spóźniony w stosunku do gregoriańskiego o około siedem lat, a nadejście Nowego Roku obchodzone jest hucznie 11 września na pamiątkę powrotu królowej Makedy (pierwszej władczyni Królestwa Saby) z Jerozolimy. Pierwszy dzień Nowego Roku jest również umownym początkiem wiosny i końcem pory deszczowej. To najlepszy czas na zwiedzanie Gór Simien i podziwianie tutejszej przyrody. Warto też pamiętać, że doba zaczyna się o poranku. To znaczy, że godzina pierwsza czasu etiopskiego odpowiada godzinie siódmej czasu europejskiego.

Para koziorożców abisyńskich

Para koziorożców abisyńskich

Pierwszego dnia wizyty w górach od razu udaje się zrealizować jeden z celów wyjazdu. W lesie, złożonym głównie z wspomnianego wrzośca spotykamy kolonię dżelad brunatnych (Theropithecus gelada) – małp nazywanych również „dżeladami z krwawiącym sercem”. Należą one do rodziny makakowatych (Cercopithecidae), a ich zasięg występowania obejmuje wyżyny i góry północno-zachodniej Etiopii. To właśnie w Parku Narodowym Gór Siemen małpy te mają swój matecznik. Jako nieliczne spośród makakowatych, są całkowitymi wegetarianami. Swój krwawy przydomek zawdzięczają odsłoniętemu fragmentowi czerwonej skóry na piersi samców. Nabrzmiały czerwony trójkąt jest sygnałem gotowości reprodukcyjnej, a jego wielkość i intensywność barwy świadczą o jakości genów samca.

Dzień drugi zaczynamy wczesnym rankiem, choć odległość do pokonania to tylko dwanaście kilometrów. Wstajemy wcześnie, ponieważ przyroda gór nie pozwala na szybki marsz, a może raczej zachęca do zwolnienia tempa – większość czasu poświęcamy na fotografowanie. Jednym z piękniejszych miejsc, godnych odwiedzenia tego dnia, jest wodospad Jinbar. Wysoki na prawie 500 m, pozostawia niezapomniane wrażenie, jednak nie on jest dla nas największą atrakcją tego miejsca. Występujące tu wznoszące prądy konwekcyjne oraz transportowane z wodą szczątki zwierząt przyciągają w to miejsce orłosępy (Gypaetus barbatus). Ptaki te żywią się padliną, a przy braku mięsa nie gardzą także kośćmi, które zbierając z ziemi, wynoszą na duże wysokości, a później upuszczają na kamienie. Szpik wydobywany z potłuczonych kości jest jednym z podstawowych składników ich diety. Niekiedy, w przypadku braku padliny, starają się strącić duże zwierzęta, takie jak małpy czy koziorożce w przepaść, aby potem, już w dolinie, podzielić się mięsem z innymi padlinożercami.

Samiec dżelady brunatnej z widocznym „krwawiącym sercem”

Samiec dżelady brunatnej z widocznym „krwawiącym sercem”

Kolejny dzień to chyba najładniejszy i najbardziej ekscytujący fragment całego trekkingu. Wiedzie przez kilka prawie czterotysięcznych punktów widokowych, przez ogromne plateau porośnięte okazami wschodnioafrykańskich gatunków lobelii (Lobelia deckeni i L. telekii). Jest to świetne miejsce do obserwacji szybujących nad nami ptaków drapieżnych oraz do wypatrywania żyjącego tylko tutaj wilka abisyńskiego (Canis simensis). Zdobywamy po kolei Kedadit (3760 m n.p.m.), Saha (3660 m n.p.m.), Imet Gogo (3926 m n.p.m.), aby wreszcie dotrzeć do Chenek Camp, położonego na wysokości 3500 m n.p.m. Jesteśmy trochę zawiedzeni, bo nie spotkaliśmy dziś ani jednego przedstawiciela Wielkiej Czwórki Gór Simien. Po rozbiciu namiotu w promieniach zachodzącego afrykańskiego słońca udajemy się na spacer i tu niespodzianka. Jednak są! Ibexy! I to całe stado koziorożców abisyńskich (Capra walie)! Są to roślinożercy z grupy krętorogich, które większość czasu spędzają na stromych górskich uskokach. Gatunek ten jest znany wyłącznie z gór północnej Etiopii. Ze względu na polowania dla skór, mięsa i rogów, w 1963 roku żyło ich tu tylko 150 osobników. Dodatkowo zanik oraz fragmentacja siedlisk, związane z rozwojem rolnictwa i budową dróg, przyczyniły się do spadku ich pogłowia. Aktualnie, dzięki działaniom parku narodowego, który powstał w 1969 roku, wielkość populacji wzrosła do 500 koziorożców.

W Chenek Camp kończy się większość trekkingów. Czasami spędza się tam dwa, trzy dni, obserwując miejscową przyrodę, a przy okazji zdobywając szczyt Bhawit (4430 m n.p.m). Powodem rezygnacji z dalszej podróży w stronę Ras Daszan są rozpoczynające się trudności. Aby zdobyć najwyższy szczyt Etiopii, należy przedrzeć się przez leżącą na wysokości 4200 m n.p.m. przełęcz Bhawit, a następnie zejść do miejscowości Chiro Leba na wysokość 3300 m n.p.m. i dalej do doliny rzeki Mesheha na 2800 m n.p.m., aby następnego dnia wejść na prawie 4600 m n.p.m, a potem wrócić do miejscowości Ambiko na 3200 m n.p.m. Tysiąc osiemset metrów przewyższenia i tysiąc czterysta metrów zejścia w ciągu jednego dnia może zniechęcić niejednego podróżnika. Kolejną przeszkodą może być sama rzeka Mesheha, która jest „przechodnia” tylko w porze suchej. Po kilkudniowych opadach deszczu odcina wioski położone za nią od drogi do Debarku. Nie żałowałem jednak, że zdecydowałem się iść dalej, już tylko z przewodnikiem. Po przekroczeniu przełęczy naszym oczom ukazały się rajskie ogrody. Ogromne przestrzenie porośnięte przez różnorodne gatunki trytom, kwitnących aloesów i drzewiastych wilczomleczy kandelabrowych (Euphorbia candelabrum). Dodatkowo humor poprawiła nam wizyta w miejscowości Chiro Leba, w której wreszcie można było kupić upragnione piwo z widniejącym na etykiecie masywem Ras Daszan. Wilka abisyńskiego zobaczyłem (podobno) z odległości kilkuset metrów, więc pozostaje mi tylko zawierzyć mojemu przewodnikowi i ochroniarzowi w jednej osobie, że był to właśnie ten upragniony zwierz. Wilk abisyński to najrzadsze zwierzę gór Siemen. Żyje ich tutaj tylko około czterdziestu osobników, a w całej Etiopii, m.in. w Bale Mountain, mniej niż czterysta. Jest jednym z najbardziej zagrożonych gatunków tego kraju.

Park Narodowy Gór Simien

Park Narodowy Gór Simien

Ostatni już dzień w górach rozpoczął się pobudką o czwartej (czasu europejskiego). Mimo że byłem w sercu Afryki, niedaleko równika, mój namiot pokryty był lodem. To już kolejny raz w afrykańskich górach, kiedy obiecuję sobie, że nigdy więcej nie pojadę na Czarny Ląd bez puchowego śpiwora. Pakujemy się w świetle latarki i ruszamy. Prawie po omacku, bo szkoda świecić pod nogi, gdy niebo nad nami jest istnym dziełem sztuki i nie zmieściłaby się na nim już ani jedna dodatkowa gwiazda. Kiedy zaczyna świtać, okazuje się, że jesteśmy już na ponad czterech tysiącach metrów i pozostało niewiele ponad pięćset do szczytu. Osiągamy rekordowy wynik. Około dziewiątej czasu europejskiego stajemy na szczycie najwyższej góry Etiopii. Zaczyna się niemiłosierny upał. Zejście zajmuje już tylko trzy i pół godziny. Mimo zaprawy w chodzeniu po górach mój przewodnik zapada w drzemkę i budzi się dopiero następnego dnia rano. Zwiedzamy jeszcze okolicę, kościół ortodoksyjnych chrześcijan, jemy z miejscowymi indżerę (tradycyjną potrawę) i szykujemy się do drogi powrotnej.

Trochę smutno, bo cel został osiągnięty i teraz czeka już tylko powrót. No, ale góry Simien to była pierwsza filiżanka Etiopii, która miała rozochocić, rozgrzać krew, otworzyć serce i duszę. I tak się stało...

Tekst i zdjęcia: Szymon Ciapała
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

Pomagamy pszczołom w Łódzkiem

15 kwietnia ogłoszono wyniki konkursu „Z Kujawskim pomagamy pszczołom”. Spośród 307 nadesłanych zgłoszeń wybrano 16 projektów. Znalazł się wśród nich wniosek Polskiego Towarzystwa Ochrony Przyrody „Salamandra” pt. „Ochrona pszczół samotnych na terenie Parku Krajobrazowego Wzniesień Łódzkich”.

By kwiatom rosło się lepiej, trzeba najpierw przygotować podłoże

By kwiatom rosło się lepiej, trzeba najpierw przygotować podłoże
Fot. Katarzyna Mówińska-Jabłońska

Pszczoły samotne to mniej znane krewniaczki pszczoły miodnej. W odróżnieniu od niej nie tworzą rodzin, w których dzielą się obowiązkami. Wolą żyć „na własną rękę”. Zależnie od gatunku owady te wybierają różne miejsca do zakładania gniazd. Są takie, które zajmują już istniejące norki, inne samodzielnie drążą tunele w piaszczystym lub gliniastym podłożu. Niektóre wolą złożyć jaja w pustych pędach roślin bądź wygryzają otworki w drewnie. Często wybierają siedliska stworzone im przypadkowo przez człowieka: gliniany mur, ceglaną ścianę spojoną gliniastą zaprawą, słomiane strzechy. Jednak podobnych miejsc jest coraz mniej, giną także naturalne siedliska gnieżdżenia się i żerowania tej grupy pożytecznych błonkówek. Stąd od niedawna rozwija się idea pomocy tym owadom.

Wyróżniony projekt przynajmniej częściowo odpowiada na najważniejsze problemy związane z zanikaniem zapylaczy. Przy Szkole Podstawowej w Niesułkowie, w Gminno-Parkowym Centrum Kultury i Ekologii w Plichtowie oraz na terenie Parafii pw. świętego Ojca Pio w Kalonce ustawimy i powiesimy „hotele dla owadów”, które, mamy nadzieję, zostaną wkrótce zajęte przez murarki i inne dzikie pszczoły. Obok tych schronień powstaną rabaty kwiatowe z tak dobranymi gatunkami roślin, by od przedwiośnia po późną jesień zawsze któreś kwitły, cieszyły oczy i karmiły owady. Jednak najważniejszym celem projektu jest dotarcie z informacją na temat podjętych działań do szerszego grona odbiorców, a zwłaszcza do mieszkańców PKWŁ. Może nawet nakłonimy ich do zastosowania podobnych rozwiązań w swoich ogródkach?

Realizatorami projektu są członkowie Łódzkiego Koła PTOP „Salamandra” przy udziale pracowników Zespołu Parków Krajobrazowych Województwa Łódzkiego Oddziału Terenowego PKWŁ. Tuż przed majówką ruszyły pierwsze prace polowe. Usunięto darń i skopano podłoże pod przyszłe rabaty w Niesułkowie i Plichtowie. Zamówiono także sadzonki szałwii, chabrów i innych roślin owadopylnych. W chwili ukazywania się drukiem tego numeru SALAMANDRY posadzone kilka tygodni wcześniej byliny najprawdopodobniej wypuszczają nowe listki, a ustawione ścianki entomologiczne przykuwają uwagę całych zastępów zapylaczy.

Piotr Niedźwiedzki
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Łódzkie Koło PTOP „Salamandra”

Projekt jest laureatem konkursu grantowego Z Kujawskim pomagamy pszczołom. Grant ufundowała firma ZT Kruszwica S.A. Organizatorem konkursu jest Fundacja Nasza Ziemia. Więcej na temat Konkursu: www.pomagamypszczolom.pl.

Mieczyk błotny żyje!

Fot. Waldemar Heise

Jesienią 2013 roku posadziliśmy 5000 bulwocebul mieczyka błotnego i czekaliśmy... Część tych sadzonek była już hodowana w Ogrodzie Botanicznym Uniwersytetu Wrocławskiego nieco dłużej i była szansa, że te okazy zakwitną już pierwszej wiosny (większość będzie cieszyć nasze oczy najwcześniej w 2016 r.). I stało się! Pierwsze mieczyki błotne w Dolinie Noteci właśnie zakwitły! Możemy więc śmiało powiedzieć, że osiągnęliśmy sukces - udało nam się przywrócić mieczyka błotnego w tym rejonie Polski.

Nie zaprzestaliśmy jednak dalszych działań związanych z tym projektem i obecnie walczymy z gatunkami inwazyjnymi (m.in. nawłocią i topolą). Jeszcze raz dziękujemy wszystkim, dzięki którym mogliśmy zrealizować ten projekt.

Radosław Dzięciołowski
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

Waldemar Heise
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

Projekt współfinansowany przez Unię Europejską ze środków Europejskiego Funduszu Rozwoju Regionalnego w ramach Programu Infrastruktura i Środowisko oraz ze środków Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej.

Wieża z widokiem

We wsi Zgierzynka, niedaleko Lwówka w zachodniej Wielkopolsce, stanęła w kwietniu wieża obserwacyjna, z której można objąć wzrokiem niezwykle cenne przyrodniczo, a zarazem niedostępne dla zwykłego śmiertelnika, Zgierzynieckie Uroczysko (zobacz: Zgierzynieckie Uroczysko na tapecie – SALAMANDRA 2/2011). Wizytówką tego obszaru są przede wszystkim ptaki.

Punkt widokowy w postaci wieży to kolejna inicjatywa prężnie działającego w Zgierzynce sołectwa. We współpracy z Urzędem Gminy we Lwówku i z jego finansowym wsparciem oraz przy merytorycznym udziale „Salamandry” udało się zrealizować pomysł, który w marzeniach zakiełkował wiele lat wcześniej. Na dwóch piętrach wieży znajdują się tarasy widokowe, a na nich tablice edukacyjne ze zdjęciami i opisami ptaków, które najłatwiej z wieży zobaczyć (albo usłyszeć). Projekty tablic, teksty i zdjęcia zostały przygotowane przez ten sam zespół, który zrealizował udźwiękowiony pokaz slajdów na temat Zgierzynieckiego Uroczyska (zobacz: Zgierzynieckie błoto zamienia się w złoto – SALAMANDRA 2/2013) oraz duże tablice edukacyjne stojące przy wylotach dróg prowadzących do serca tego obszaru. U stóp wieży na strudzonych długimi obserwacjami czy spacerem czekają solidne ławy i stoliki, osłonięte drewnianą wiatą chroniącą przed słońcem czy deszczem. Stoi tam też duża tablica informująca o projekcie i pozwalająca zidentyfikować widoczne z wieży miejsca.

Cieszy nas, że coraz więcej lokalnych społeczności dostrzega, iż walory przyrodnicze mogą być bardzo przydatne w promowaniu regionu.

Adriana Bogdanowska
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

Wybór numeru

Aktualny numer: 2/2023