Polskie Towarzystwo Ochrony Przyrody „Salamandra”
 

Kolejna storczykowa sensacja

Trzy lata temu opisywałem na łamach SALAMANDRY sensację botaniczną, jaką było odnalezienie w dolinie dolnej Odry licznej populacji koślaczka stożkowatego (Anacamptis pyramidalis)1, gatunku storczyka uznanego od dziesięcioleci za wymarły w Polsce. Artykuł zakończyłem słowami: „...jakie wnioski z tego niecodziennego wydarzenia botanicznego powinni wyciągnąć wszyscy miłośnicy przyrody? Warto być wytrwałym w eksplorowaniu, poznawaniu i badaniu przyrody ojczystej, gdyż ciągle wiele jest do odkrycia, zbadania i ochrony”. Minęły dwa lata i przyszło mi opisywać kolejną nadodrzańską sensację botaniczną. Prawdziwe storczykowe déjà vu...

Odkrycie

Moją życiową pasją od zawsze było poznawanie, dokumentowanie i ochrona zasobów przyrodniczych mojego regionu, czyli dolnego odcinka doliny Odry i terenów przyległych. Odkąd pamiętam, fascynowały mnie ptaki, a po studiach (biologia z ochroną środowiska) – także rośliny oraz całe ekosystemy, szczególnie te cenne, unikatowe. Mam to szczęście, że od dzieciństwa mieszkam na ziemiach nadodrzańskich. Opisując wyjątkowe bogactwo przyrodnicze regionu dolnej Odry, trudno jest przesadzić. Najlepiej o tym wiedzą ornitolodzy i botanicy, nie tylko ci z Polski. Jednak odkrycie, którego dokonałem w maju 2012 roku, wydało się bardziej niż nieprawdopodobne...

Wracając z jednej z wielu wypraw w dolinę dolnej Odry, zatrzymałem się przy grupie niewielkich muraw w okolicach Chojny, które znałem głównie z obserwacji letnich. Stwierdziłem, że warto je obejrzeć w aspekcie wiosennym. W trakcie eksploracji największej ze skarp wypatrzyłem niewielki egzemplarz jakiegoś storczyka, który dopiero przygotowywał się do kwitnienia. Początkowo potraktowałem go jako wyjątkowo mały, słabowity okaz storczyka kukawki (Orchis militaris), którego kilka stanowisk odkryłem w ostatnich latach w regionie. Jednak nie byłem pewien, więc szukałem dalej. Na kilkuarowej „wysepce” murawowej, wśród morza rzepaku i pszenicy dostrzegłem kolejny egzemplarz. Wyjątkowo urodziwy i w pełni rozkwitu. Już nie miałem wątpliwości. To był storczyk trójzębny (Orchis tridentata)! Trudno mi było uwierzyć, że zaledwie po trzech latach od odnalezienia koślaczka trafiam na drugi „wymarły” gatunek storczyka i oba w moim regionie. Zdeterminowany, przetrząsnąłem wszystkie okoliczne skarpy, murawki, okrajki leśne i pobocza dróg polnych. W efekcie naliczyłem aż 56 osobników! Po doświadczeniach związanych z odnalezieniem stanowiska koślaczka stożkowatego, wiedziałem już co robić. Po pierwsze zawiadomiłem Regionalną Dyrekcję Ochrony Środowiska (RDOŚ) w Szczecinie, następnie zespół przygotowujący kolejne wydanie Polskiej czerwonej księgi roślin i za sugestią prof. Róży Kaźmierczakowej z Instytutu Ochrony Przyrody PAN przygotowałem aktualizację opisu gatunku do Księgi.

Opis gatunku

Do roku 2012 storczyk trójzębny był gatunkiem jednoznacznie uznanym za wymarły na terenie Polski. Taką informację można było znaleźć zarówno w Polskiej czerwonej księdze roślin, jak i w Czerwonej liście roślin naczyniowych zagrożonych w Polsce. Storczyk trójzębny znajduje się również w czerwonych księgach roślin i na czerwonych listach roślin krajów sąsiadujących z Polską: Niemiec, Czech, Słowacji i Ukrainy, a we florze pozostałych państw sąsiednich w ogóle nie występuje. Dotychczas Orchis tridentata uznawany był za gatunek historycznie bardzo rzadki w Polsce − stwierdzany był zaledwie na sześciu stanowiskach, a jednym z ostatnich (jeszcze przedwojennym) był Krajnik Dolny, miejscowość oddalona zaledwie o 5 km od obecnego stanowiska tej rośliny.

Orchis tridentata należy do elementu subśródziemnomorskiego naszej flory i występuje w Europie Południowej, Azji Mniejszej oraz na Kaukazie. Izolowane grupy stanowisk zachowały się również w Niemczech. Gatunek ten po badaniach genetycznych zdecydowano wyłączyć z rodzaju Orchis i włączyć do nowego rodzaju Neotinea, podobnie jak np. storczyk drobnokwiatowy (Orchis ustulata). Aktualna, choć mało przyjęta nazwa brzmi więc Neotinea tridentata (Scop.) R.M. Bateman, Pridgeon et M.W. Chase.

Kwiaty Neotinea tridentata nie ustępują urodą innym krajowym storczykom i wykazują sporą różnorodność w budowie i ubarwieniu. Na odkrytym stanowisku stwierdzono zarówno osobniki ciemnoróżowe, jak i bardzo jasne, prawie białe, zawsze z charakterystycznymi czerwono-fioletowymi plamkami na warżce2. U części osobników wzór na bocznych zewnętrznych i wewnętrznych listkach okwiatu, wynikający z ciemnego ubarwienia nerwów, jest nieznacznie widoczny, u innych – bardzo wyrazisty i decydujący o charakterystycznej urodzie tego gatunku. Indywidualny rys kwiatostanu uzupełniają zwykle ciemnoróżowo ubarwione pyłkowiny. Także kwiatostany poszczególnych osobników różniły się istotnie wielkością i liczbą kwiatów. W obrębie głównego skupienia storczyki rozwijały kilkucentymetrowe kwiatostany złożone z dziesiątek kwiatów. Na siedliskach suboptymalnych, suchszych często było zaledwie kilkanaście kwiatów w kwiatostanie.

Biologia

Storczyk trójzębny najlepiej czuje się na silnie wyeksponowanych i mocno nagrzewających się zboczach, gdzie roślinność jest niska i mało zwarta. Wynika to z faktu, że latem gleby mocno tu przesychają, a rośliny poddane są silnemu stresowi wodnemu. Nie przeszkadza to w żaden sposób storczykowi trójzębnemu, który rozwija się i zakwita już na początku maja (w 2014 roku nawet pod koniec kwietnia!), kiedy wilgotność gleby jest jeszcze wysoka. Z nastaniem lata storczyk owocuje, wysiewa nasiona, jego nadziemne części zasychają, a pod ziemią pozostaje uśpiona bulwa. Stosując tę sprytną strategię, gatunek unika zmagania się z suszą, która silnie limituje wysokość i zwarcie innych gatunków muraw latem. Dla tego niewielkiego storczyka istotny jest także chemizm gleby: preferuje on bowiem bogate w sole mineralne, a szczególnie w węglan wapnia, gleby zasadowe.

Stanowisko

Na nowo odkrytą populację Neotinea tridentata składają się trzy skupienia w okolicy Chojny (powiat gryfiński, województwo zachodniopomorskie). W ramach szczegółowej inwentaryzacji i kartowania wykonanego wiosną bieżącego roku, już po wykonaniu licznych zabiegów ochronnych, w granicach całego stanowiska stwierdzono aż 93 rośliny, z tego największe i najważniejsze dla populacji skupienie południowe liczyło 84 kwitnące osobniki, ale także wiele niekwitnących. Główne stanowisko to długa, wąska murawa na zboczu o wystawie zachodniej. W słusznie minionych czasach skarpa została częściowo obsadzona sosną jak wszystkie „nieużytki”, które miały być za wszelką cenę uproduktywnione dzięki obligatoryjnemu zalesieniu. W obrębie stromego (kąt nachylenia ok. 40 stopni), przez większą część roku ekstremalnie suchego i nagrzanego zbocza zalesienia się nie powiodły, a na powierzchniach otwartych zachowały się płaty muraw kserotermicznych (czyli sucholubnych). Na niewypasanym od dziesięcioleci zboczu w momencie dokonania odkrycia daleko posunięta była także naturalna sukcesja ekologiczna, a enklawy roślinności murawowej oddzielały od siebie gęste zarośla. Powierzchnia niskich, dobrze nasłonecznionych muraw sprzyjających rozwojowi storczyka była niewielka, co nie dawało mu gwarancji przetrwania.

Zagrożenia

Podstawowym zagrożeniem dla zachowania polskiej populacji storczyka trójzębnego wydaje się niewielka liczba osobników na stanowisku oraz jego izolacja geograficzna. Tak mała izolowana populacja zagrożona jest ubożeniem puli genetycznej, a co za tym idzie – stopniową degeneracją i zanikiem. Niebezpieczną praktyką jest także opryskiwanie okrajów pól uprawnych i wszelkich nieużytków śródpolnych, w tym obrzeży muraw, silną dawką herbicydów. Zagrożenie ze strony zalesień należy uznać za historyczne, choć jego wpływ widoczny jest do dziś w postaci ograniczenia powierzchni muraw i ich degeneracji. Z jednym z istotnych zagrożeń, jakim jest sukcesja naturalna ze strony roślinności krzewiastej, częściowo już sobie poradziliśmy, choć niezbędne są jeszcze prace poprawkowe. Groźna jest także konkurencja ze strony dużych roślin zielnych i krzewinek, w tym gatunków rodzimych, jak: trzcinnik piaskowy (Calamagrostis epigejos), jeżyna popielica (Rubus caesius), wrotycz (Tanacetum vulgare) czy rajgras wyniosły (Arrhenatherum elatius), oraz obcych gatunków inwazyjnych: kokornaku powojnikowego (Aristolochia clematitis) oraz nawłoci kanadyjskiej (Solidago canadensis).

Kwiaty storczyka trójzębnego bywają bardzo jasne

Kwiaty storczyka trójzębnego bywają bardzo jasne

Ochrona

Pierwsze kroki w strategii ochrony jedynego w kraju stanowiska tego pięknego storczyka wypracowane zostały we współpracy Klubu Przyrodników z Nadleśnictwem Chojna, RDOŚ w Szczecinie, Dyrekcją Generalną Lasów Państwowych w Warszawie oraz Regionalną Dyrekcją Lasów Państwowych w Szczecinie. W wyniku porozumienia zawartego w zeszłym roku Klub Przyrodników wziął na siebie usunięcie nadmiaru zakrzewień z powierzchni murawy, natomiast zadaniem Nadleśnictwa Chojna było przerzedzenie części drzewostanu sosnowego.

W lutym bieżącego roku członkowie Klubu Przyrodników oczyścili z krzewów powierzchnię głównego zbocza tak, aby przywrócić łączność pomiędzy poszczególnymi enklawami muraw, często przebijając się przez bardzo gęste zarośla. Pozostawiono oczywiście kępy zakrzewień oraz pojedyncze, najstarsze i najokazalsze osobniki rodzimych krzewów w celach biocenotycznych i krajobrazowych. Następnie Nadleśnictwo Chojna usunęło część drzewostanu sosnowego mocno zacieniającego powierzchnię muraw, pozostawiając pojedyncze drzewa, aby zbocze kserotermiczne zachowało swoje walory krajobrazowe. W wyniku skoordynowanych działań Klubu i Nadleśnictwa w sezonie 2014 powierzchnia otwartych muraw zwiększyła swoją powierzchnię z kilku arów do blisko 0,5 ha. Liczymy na to, że chociaż część odtworzonych muraw zostanie zrekolonizowana przez ten piękny storczyk. Przez kolejne lata trzeba będzie regularnie, co najmniej raz w roku wykaszać powierzchnię muraw w celu eliminacji odrostów krzewów oraz przynajmniej częściowego zneutralizowania konkurencji ze strony gatunków ekspansywnych i inwazyjnych.

Podsumowanie

Podsumowując to kolejne botaniczne znalezisko, należy zauważyć, że wiele cennych gatunków może funkcjonować poza znanymi i dobrze przebadanymi rezerwatami i parkami narodowymi, na terenach w żaden sposób niechronionych, pozornie nieatrakcyjnych. Warto tu także zwrócić uwagę na fakt ciągle słabego zbadania botanicznego rozległych terenów Polski. I mówimy tu nie o jakichś niewielkich wątrobowcach czy mszakach, ale o odkryciu kolejnego stanowiska atrakcyjnego, ponoć wymarłego od dziesięcioleci, barwnie kwitnącego storczyka. Przeprowadzone w minionych latach waloryzacje siedlisk w lasach państwowych oraz w granicach obszarów Natura 2000 czy uruchomione od kilku lat programy rolnośrodowiskowe są krokiem w kierunku lepszego zbadania fitocenoz, jednak – jak widać – niewystarczającym. Ważnym uzupełnieniem badań naukowych mogłaby stać się działalność grup i stowarzyszeń przyrodników amatorów, które powoli powstają w naszym kraju, także w kontekście storczyków. Jednak przyrodnicy amatorzy (podobnie jak zawodowcy) muszą rygorystycznie przestrzegać podstawowych zasad etyki, tak aby nie doszło do dziwnych i nagłych „pojawień” storczyków w nowych miejscach. Takie „ogrodnictwo”, zwane też partyzantką, wprowadziłoby wiele zamieszania do świata nauki, przynosząc ochronie przyrody więcej szkód niż pożytku.

Tekst i zdjęcia: Paweł Pluciński
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Klub Przyrodników

  1. Zobacz: Niespodziewany powrót koślaczka - SALAMANDRA 1/2010
  2. Zobacz: Storczyki − roślinni arystokraci - SALAMANDRA 2/1995


Salamanderka

rys. Sławomir Kiełbus, www.kielbus.pl


Więcej w drukowanym wydaniu SALAMANDRY...



Nasz słodki Bałtyk

Przeciętnemu polskiemu turyście morze kojarzy się z południowym wybrzeżem Bałtyku, czyli z szerokimi, piaszczystymi plażami, najczęściej dość chłodną wodą, kojącym szumem fal i dorszem z frytkami na obiad. Tymczasem obraz ten zdecydowanie nie jest typowy dla naszego morza, które przy bliższym poznaniu potrafi zaskoczyć.

Powszechnie znany dorsz bałtycki jest obecnie zagrożony wyginięciem

Powszechnie znany dorsz bałtycki jest obecnie zagrożony wyginięciem
Fot. Jeremiusz Dutkiewicz

Bałtyk leży obecnie pomiędzy strefą klimatu kontynentalnego i oceanicznego, co wpływa na niestabilność warunków pogodowych. Ma za sobą burzliwą historię. Na przemian tracił i zyskiwał połączenie z oceanem i stawał się to jeziorem, to wysłodzonym morzem, a jego poziom wahał się +/- 60 m w stosunku do dzisiejszego. Przez około 40 mln lat obszar ten znajdował się w strefie klimatu podzwrotnikowego. Z tamtych czasów pochodzą bryłki żywicy, które zmieniły się w słynny bałtycki bursztyn. Około miliona lat temu klimat zaczął się stopniowo ochładzać. Okresy zlodowacenia (glacjały) przeplatały się z okresami topnienia lodu (interglacjałami). Około 15–16 tysięcy lat temu olbrzymi lądolód skandynawski o grubości 3 km zaczął stopniowo topnieć. Powierzchnia lądu pozbawiona dużego obciążenia, zaczęła się wypiętrzać. Kolejne fazy Bałtyku w ciągu ostatnich 10 tysięcy lat to: zimne arktyczne Morze Yoldiowe, słodkowodne Jezioro Ancylusowe i najbardziej słone Morze Litorynowe. Z czasów gdy akwen miał połączenie z arktycznym Morzem Białym, do dziś zachowały się w nim takie reliktowe gatunki, jak: drapieżne robaki denne z typu niezmogowców (Priapulida), ryba kur rogacz (Myoxocephalus quadricornis) oraz skorupiak podwój wielki (Saduria entomon), nazywany też wszą morską. Dzisiejsze stadium, zwane Morzem Mya od nazwy rodzajowej współcześnie żyjącego małża – małgwi piaskołaza (Mya arenaria), uzyskał Bałtyk ok. 2,5 tysiąca lat temu. Nie jest to stan ostateczny. Uwolnione spod ciężaru lądolodu dno wciąż się podnosi i wkrótce (w geologicznym ujęciu czasu) odetnie Zatokę Botnicką, tworząc z niej jezioro. Wcześniej, bo jeszcze w tym wieku, globalne ocieplenie spowoduje zapewne podniesienie się poziomu wody o ok. 40 cm.

Wężynka doskonale kamufluje się wśród roślinności morskiej

Wężynka doskonale kamufluje się wśród roślinności morskiej
Fot. Jeremiusz Dutkiewicz

Nazwę Bałtyk, wywodzącą się od łacińskiej nazwy pasa (balteus), po raz pierwszy podał Adam z Bremy (około 1075 roku). Rzeczywiście nasze morze przypomina ułożony południkowo pas o urozmaiconej linii brzegowej. Polska część leży w obrębie Bałtyku Południowego, który jest najpłytszą, najcieplejszą i najżyźniejszą częścią tego akwenu. Całe Morze Bałtyckie ma powierzchnię 415 266 km2 i objętość 21 721 km3. Gdyby cały ocean światowy porównać do średniego basenu olimpijskiego, wody Bałtyku zmieściłyby się w jednym wiadrze. Choć kąpiąc się w nim, wyraźnie czujemy słony smak wody, jest to najsłodsze morze świata! Za taki stan rzeczy odpowiada przewaga wpływu słodkiej wody niesionej przez rzeki w stosunku do procesów parowania, które jest bardzo słabe w chłodnym klimacie, a w naturalny sposób zwiększa zasolenie. Wpadające do Bałtyku rzeki mogłyby zapełnić go od nowa w zaledwie 42–46 lat. Duże znaczenie ma też ukształtowanie dna tego zbiornika. Choć w Głębi Landsorckiej dno schodzi do 459 m p.p.m., średnia głębokość Bałtyku to zaledwie 52,4 m, a na przeważającym obszarze wynosi nie więcej niż 70 m. Jednak jedyne połączenie z innymi wodami morskimi jest jeszcze płytsze. Graniczny próg wodny Cieśniny Sund ma głębokość zaledwie 8 m, Wielki Bełt tylko 15−16 m, a Mały Bełt – 10 m. Większe wlewy słonej wody oceanicznej odbywają się przy sprzyjających warunkach zaledwie raz do roku, jesienią, przy silnych sztormach, mniejsze – nieco częściej. W latach 1951–1968 stwierdzono dwadzieścia wlewów słonej wody, z których tylko sześć zaliczało się do większych. Ale bywały zabójcze dla Bałtyku lata, kiedy w ogóle ich nie było (np. 1985–1993). Dlaczego zabójcze? Średni poziom zasolenia oceanów to ok. 35‰. Począwszy od Cieśnin Duńskich, zasolenie Bałtyku stopniowo maleje – od 20‰ w Kattegat do zaledwie 2–3‰ w Zatokach Fińskiej i Botnickiej. Średnia dla całego morza to 7–8‰. Wyobraźmy sobie, w jakim stresie są ryby, które przemieszczają się od Cieśnin Duńskich, jeśli przy zasoleniu 35‰ ciśnienie osmotyczne1 wynosi 23 atmosfery, a przy 7−8‰ – już tylko 4,4. Nie każdy gatunek to wytrzymuje. Dla wielu gatunków morskich minimalne zasolenie, jakie są w stanie przeżyć (przy jego stopniowym obniżaniu), to 5−8‰. Przy tak dużej rozpiętości zasolenia występują w Bałtyku zarówno organizmy słonowodne, słodkowodne, jak i preferujące wodę słonawą. Jednak w efekcie przyczynia się to do zubożenia różnorodności biologicznej, która jest zdecydowanie większa w wodach słonych. Obserwowane jest też tutaj zjawisko submergencji: pełnomorskie organizmy płytkowodne występują w Bałtyku bliżej dna, gdzie zasolenie jest większe. Inną formą anomalii, na którą wpływa mniejsze zasolenie, jest np. ograniczenie lub zanik zdolności do rozmnażania płciowego u glonów. Z kolei niektóre zwierzęta wcześniej dojrzewają płciowo i wytwarzają mniej jaj. Morskie małże mają tu cieńsze, bardziej kruche skorupki. Przede wszystkim jednak obserwujemy karlenie – zmniejszenie rozmiarów w stosunku do tych, które te same gatunki osiągają w Morzu Północnym.

Dostawy świeżej wody oceanicznej ważne są nie tylko ze względu na zasolenie. Bałtyk otaczają kraje stosunkowo gęsto zaludnione i mocno uprzemysłowione, co skutkuje zanieczyszczeniem jego wód. Spływające z rzekami związki fosforu i azotu powodują nadmierne użyźnienie i chwilowy przybór liczebności wszystkich organizmów, przede wszystkim glonów i sinic. Nadmiar fitoplanktonu nieskonsumowanego przez organizmy wyższe opada na dno, gdzie ulega rozkładowi. Proces ten powoduje zużywanie tlenu i powstawanie zabójczego siarkowodoru. Od 1958 roku obserwuje się pustynie siarkowodorowe, które obecnie na stałe występują głównie w strefach przydennych środkowego i południowego Bałtyku, przy Zatoce Gdańskiej. Na Bałtyku prawie w ogóle nie występują pływy związane z siłami grawitacyjnymi Księżyca i Słońca, które mogłyby przyczyniać się do mieszania wód. Na Morzu Północnym wahania wody między przypływem i odpływem sięgają 100 cm, a w Kołobrzegu tylko 3–4 cm. Również wiatr nie jest w stanie wymieszać do końca wód powierzchniowych bogatszych w tlen i tych głębiej zalegających. Gęstsza i cięższa słona woda oceaniczna wpływa przez Cieśniny Duńskie przy dnie, dostarczając życiodajny tlen do głębszych warstw, podczas gdy mniej słone wody bałtyckie wypływają górą.

Ta przezroczysta bałtycka krewetka to typowy mieszkaniec podwodnych zarośli

Ta przezroczysta bałtycka krewetka to typowy mieszkaniec podwodnych zarośli
Fot. Jeremiusz Dutkiewicz

Mimo tych nietypowych i trudnych warunków szacuje się, że wody Bałtyku Południowego zamieszkuje około 500 gatunków zwierząt, a Północnego – około 300 (dla porównania w Morzu Północnym żyje 4000 gatunków). Mało znanym faktem jest występowanie licznej grupy bezkręgowców, kojarzonych raczej z bardziej słonymi i ciepłymi morzami. Znajdziemy tu sporo gatunków małży (nie tylko tych, których muszle można znaleźć na plaży) oraz różne gatunki skorupiaków, m.in. krewetkę bałtycką (Palaemon adspersus) osiągającą rozmiary 5−7 cm, która jest jednak zbyt rzadka, aby można było ją odławiać w celach gospodarczych, a także trzy gatunki krabów (w tym dwa obcego pochodzenia). W wodach Bałtyku żyje też około dziesięciu gatunków, najczęściej maleńkich, kilkumilimetrowych meduz z gromady stułbiopławów (Hydrozoa) oraz dwie większe, należące do gromady krążkopławów (Scyphozoa): powszechnie znana chełbia modra (Aurelia aurita), która dobrze znosi niskie zasolenie morza, oraz znacznie od niej większa i preferująca głębsze oraz bardziej słone wody, bełtwa festonowa (Cyannea capillata)2. Skatalogowano także dziesięć gatunków gąbek i trzy koralowce. Najbardziej znanymi przedstawicielami fauny morskiej są oczywiście ryby. Podobnie jak inne organizmy żyjące w Bałtyku, możemy podzielić je na: słodkowodne (występują w ujściach rzek, zatokach, strefie brzegowej), słonawowodne oraz morskie (najczęściej występują w głębszych i bardziej słonych wodach). Niektóre gatunki żyją w Bałtyku, ale się tu nie rozmnażają, inne wpadają na chwilę z gościną, jak choćby duże stada makreli (Scomber scombrus), sardele (Engraulis encrasicolus), niegładzice (Hippoglossoides platessoides), ostroboki (Trachurus trachurus) czy witlinki (Merlangius merlangus). Do słodkowodnych ryb zaliczamy: certę (Vimba vimba), sandacza (Sander lucioperca), leszcza (Abramis brama), płoć (Rutilus rutilus), okonia (Perca fluviatilis), szczupaka (Esox lucius) i sieję (Coregonus lavaretus). Spotkamy tu też ryby dwuśrodowiskowe, m.in.: łososia atlantyckiego (Salmo salar), troć wędrowną (Salmo trutta m. trutta), jesiotra ostronosego (Acipenser oxyrinchus)3 i węgorza europejskiego (Anguilla anguilla). Wśród pozostałych, typowo bałtyckich gatunków (lub podgatunków), możemy wyróżnić taksony użytkowe, do których należą: śledź bałtycki (Clupea harengus membras), dorsz bałtycki (Gadus morhua callarias), płastugi: stornia (Platichthys flesus), gładzica (Platessa platessa), zimnica (Limanda limanda) i skarp (Scophthalmus maximus), zwany też turbotem, oraz belona (Belone belone), widywana tutaj tylko w okresie tarła, a także te, których się nie poławia: motela (Enchelyopus cimbrius), tasza (Cyclopterus lumpus), dennik (Liparis liparis), węgorzyca (Zoarces viviparus) − jedyna ryba żyworodna, iglicznia (Syngnathus typhle) czy wężynka (Nerophis ophidion). Powszechnie znany dorsz bałtycki jest obecnie zagrożony wyginięciem, głównie na skutek przełowienia i zanieczyszczenia wody.

Płastugi charakteryzują się spłaszczonym, asymetrycznym ciałem

Płastugi charakteryzują się spłaszczonym, asymetrycznym ciałem
Fot. Jeremiusz Dutkiewicz

Bałtyk zamieszkują też cztery gatunki ssaków morskich: spokrewniony z delfinami morświn (Phocoena phocoena) oraz trzy gatunki fok. Najliczniejsza i zarazem największa jest foka szara (Halichoerus grypus). Jej liczebność szacuje się na 32 tysiące osobników. Częściej niż na naszym wybrzeżu spotkać ją można w okolicach Zatoki Botnickiej, Fińskiej i Ryskiej. Tam też żyje większość z około ośmiotysięcznej bałtyckiej populacji najmniejszej i najbardziej zimnolubnej foki tego morza – nerpy (Pusa hispida), zwanej też foką obrączkowaną. Najrzadszą foką w Bałtyku jest foka pospolita (Phoca vitulina), choć jest to najbardziej rozprzestrzeniony płetwonóg na świecie. Preferuje ona cieplejsze rejony Cieśnin Duńskich, Kattegat i Morza Bełtów. Jej bałtycką populację szacuje się na zaledwie około 600 osobników. Foki żywią się głównie rybami, skorupiakami i mięczakami. Choć przez rybaków są traktowane jako szkodniki i czasem nielegalnie tępione, obecnie, dzięki ochronie, stopniowo poprawiają swoją liczebność i kondycję. Morświn jest jednak gatunkiem skrajnie zagrożonym. Populacja w całym Bałtyku nie przekracza zapewne 100 osobników! W Polsce jeszcze w okresie międzywojennym był odławiany celowo. Obecnie objęty jest ścisłą ochroną, jednak zdarza się, że wpada w sieci rybackie. Inne gatunki waleni odwiedzają Bałtyk tylko wyjątkowo.

Wyjątkowi goście

Inne niż morświny walenie z rzadka odwiedzają Bałtyk. W lipcu 1954 roku załoga polskiego kutra rybackiego wyłowiła czaszkę finwala (Balaenoptera physalus), która stosunkowo krótko przeleżała w morzu. Prawdopodobnie był to ten sam osobnik, który wzbudził powszechne zainteresowanie w 1930 roku, gdy wpłynął do tego akwenu. Czaszka nosiła niestety ślady świadczące o tym, że został... zastrzelony. Finwale były obserwowane w Bałtyku w sumie cztery razy, ostatni raz w 2007 roku, w Zatoce Gdańskiej. Od czasu do czasu spotyka się też humbaki (Megaptera novaeangliae) – ostatnio w roku 2014 przy bałtyckich wybrzeżach Danii widziano samicę tego gatunku z młodym. Około 40 razy zanotowano też delfiny białonose (Lagenorhynchus albirostris).

Polska jest zdecydowanie największym dostarczycielem szkodliwego azotu do Bałtyku i jednym z przodujących trucicieli. Na szczęście wszystkie kraje nadbałtyckie współpracują, aby przeciwdziałać temu największemu zagrożeniu i redukować zanieczyszczenia, co częściowo się udaje. Jakość wody oraz sytuacja większości gatunków bałtyckich ryb zaczyna się poprawiać. Nadal jednak na około 10% powierzchni morza występują pustynie siarkowodorowe. Komisja Ochrony Środowiska Morskiego Bałtyku, znana również jako Komisja Helsińska (HELCOM), oceniła kondycję fauny i flory naszego morza, sporządzając czerwoną księgę. Miejmy nadzieję, że dzięki działaniom zmierzającym do poprawy jakości wód Bałtyku uda się poprawić sytuację najbardziej zagrożonych gatunków i ocalić przyrodę tego wyjątkowego akwenu.

Agnieszka Marianowicz-Szczygieł
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
lufcik.info

  1. Ciśnienie osmotyczne to wartość ciśnienia wywieranego przez ciecz (np. wodę) na półprzepuszczalną membranę (np. ścianę komórkową) rozdzielającą roztwory o różnym stężeniu. Ma ono wartość dodatkowego ciśnienia, jakie trzeba przyłożyć do roztworu o większej zawartości związków chemicznych lub jonów, by zatrzymać przepływ do niego rozpuszczalnika przez błonę (osmozę).
  2. Bełtwa festonowa to największa meduza na świecie. Jej średnica może przekraczać 2 m, a długość czułków sięgać 37 m (więcej niż długość płetwala błękitnego). Największe osobniki w Bałtyku na ogół nie przekraczają 50 cm średnicy. Ze względu na niskie zasolenie zapewne w tym morzu się nie rozmnaża.
  3. Jesiotr ostronosy zapewne wymarł w Bałtyku w ostatnich latach XX w. Obecnie prowadzony jest program jego przywracania, oparty na materiale zarybieniowym sprowadzonym z Ameryki Północnej.


Zagadka znikających wróbli

Wróble w zastraszającym tempie znikają z wielu europejskich miast, a my nadal, mimo wielu badań, nie znamy dokładnych przyczyn tego zjawiska.

Wróbel wciąż należy do najliczniejszych ptaków na świecie

Wróbel wciąż należy do najliczniejszych ptaków na świecie
Fot. Hanna Żelichowska
www.birdwatching.pl

Za ojczyznę wróbla (Passer domesticus) uważany jest Bliski Wschód, gdzie jego przodkowie, pochodzący z sawann południowoafrykańskich, dotarli około 5 mln lat temu. Dzięki rozwojowi starożytnego budownictwa i rolnictwa ptakom nie brakowało miejsc lęgowych ani pożywienia. Czasami sytuacja się nieco odwracała i wróble stawały się pokarmem – w czasach Jezusa stanowiły element wyżywienia najuboższych warstw społecznych. To jednak nie zniechęciło ptaków do ludzi, którym towarzyszyły podczas kolonizowania kolejnych obszarów. W końcu człowiek tak przyzwyczaił się do wróbla, że chciał go mieć przy sobie nawet tam, gdzie jego ćwierkający sąsiad nie dotarłby o własnych siłach. Ludzie aktywnie wspomogli ptaki w procesie kolonizacji Ameryki Północnej, południowej Afryki, Australii czy Nowej Zelandii, co zachodziło głównie w XIX wieku. W 1851 roku pierwszych osiem par wypuszczono w Nowym Jorku – obecnie wielkość populacji szacowana jest w całych Stanach na 75 mln par. Nie pozostało to bez wpływu na przedstawicieli rodzimej awifauny – w samych Stanach już pod koniec XIX wieku stwierdzono negatywne oddziaływanie wróbli, przede wszystkim przez konkurencję o miejsca lęgowe, aż na 70 różnych gatunków. Stąd też w USA przyszedł czas na akcje ograniczające liczebność „ćwirków”, przynoszące jak dotąd umiarkowane efekty. W polskich warunkach również można zauważyć agresywne zachowania wróbli, które bez problemu przejmują np. zajęte gniazda oknówek (Delichon urbicum). Dla jaskółek niewielką pociechę stanowi fakt, że notowano przypadki porzucania lęgów przez wróble w miejscu, które upodobała sobie para jerzyków (Apus apus).

Sezon lęgowy u wróbla zaczyna się na przełomie marca i kwietnia – pary zaczynające go najwcześniej mają szansę wyprowadzić trzy lęgi, pozostałe z reguły dwa, w każdym samica składa 4−5 jaj (maksymalnie sześć), których wysiadywanie trwa 10–15 dni. Ważne jest bezpośrednie otoczenie gniazda, ponieważ ptaki poszukują pożywienia nie dalej niż w promieniu kilkudziesięciu metrów od niego. Szczególnie preferowana jest bliskość trawników (nasiona – pokarm dorosłych) oraz krzewów i drzew (gdzie rodzice zbierają stawonogi, którymi karmią pisklęta). Wróbel jest gatunkiem społecznym i żyje w koloniach, które najłatwiej tworzyć mu w budynkach oferujących wiele dogodnych miejsc do założenia gniazda, m.in. stropodachy, przestrzenie za rynnami, różnego rodzaju pęknięcia, szczeliny itp. Badania realizowane np. w Wielkiej Brytanii i Francji wykazywały, że znacząco więcej wróbli zasiedlało w obrębie miasta uboższe dzielnice, charakteryzujące się nie najlepszym stanem technicznym budynków, podczas gdy znacznie mniej licznie występowały na nowoczesnych, bogatych osiedlach. Poza terenami miejskimi lęgi wróbli stwierdzano w gniazdach bocianów (Ciconia ciconia), w koloniach gawronów (Corvus frugilegus), a także w norkach brzegówek (Riparia riparia). Zdecydowana większość populacji związała się jednak z człowiekiem i to tak silnie, że z miejsc opuszczonych przez ludzi po pewnym czasie znikały także wróble (tak było np. w przypadku wysiedlonych wsi w Bieszczadach czy przeznaczonych do rozbiórki budynkach mieszkalnych w Legnicy).

Mniejszy kuzyn

Mazurek

Fot. Piotr Górny

Bardzo bliskim krewnym wróbla jest mazurek (Passer montanus). Świadczy o tym m.in. fakt, że oba te gatunki mogą się ze sobą krzyżować, choć nie jest to częste zjawisko. Mimo bliskiego pokrewieństwa wróbel i mazurek różnią się między sobą dość wyraźnie, zarówno wyglądem, jak i niektórymi aspektami ekologii. U mazurka, inaczej niż u jego większego krewniaka, nie występuje dymorfizm płciowy (czyli różnice w wyglądzie zewnętrznym samca i samicy): obie płcie mają czekoladową „czapeczkę” oraz biały policzek z czarną plamką – po tych cechach najłatwiej odróżnić mazurka od wróbla. Mazurki występujące w Europie są w mniejszym niż wróble stopniu związane z miastami, a jeżeli już tu występują, to wybierają obszary zieleni miejskiej: parki, ogródki działkowe czy skwery pośród zabudowy. Najliczniej można je jednak spotkać wśród zabudowy wiejskiej, zwłaszcza w rejonach z rolnictwem ekstensywnym. Chociaż, podobnie jak wróbel, bardzo lubią sąsiedztwo człowieka, mogą się bez niego obyć. I tak na przykład lęgowe pary mazurków spotkać można na skrajach lasów, w szpalerach drzew czy zadrzewieniach pośród pól. Mazurki nie są przy tym zbyt wybredne w wyborze miejsc lęgowych: gniazda zakładają w dziuplach, skrzynkach lęgowych, szczelinach budynków, gniazdach bocianów czy latarniach ulicznych.

Z pierwszym kryzysem wróble musiały zmierzyć się w latach 20. i 30. XX wieku, kiedy transport konny zaczęto zastępować samochodowym, przez co znacząco spadła dostępność owsa, którym ptaki chętnie się żywiły. Udało im się uporać z tym problemem i w kolejnych dekadach gatunek odnotowywał wzrost liczebności. W latach 50. i 60. w Warszawie część populacji budowała jeszcze gniazda w formie wiszących na drzewach plecionych kul, przypominających gniazda wikłaczy (Ploceidae), z którymi wróble są spokrewnione. Dzisiaj już się takich gniazd nie spotyka. W stolicy niemal całkowicie zanikły także przypadki gniazdowania wróbli w budkach lęgowych rozwieszanych w parkach miejskich, chociaż w latach 70. i 80. XX wieku nie należało to do rzadkości. Według badań prowadzonych przez Muzeum i Instytut Zoologii PAN, poświęconych warszawskiej populacji wróbla i mazurka, przed kilkoma dekadami liczba wróbli w stolicy była znacznie większa i część populacji musiała zajmować suboptymalne miejsca, jakimi były budki w parkach; jednak po spadku liczebności miejsca w budynkach wystarczyło już dla wszystkich. Czasem wróble gnieżdżą się w dość nietypowych miejscach, np. w jednym z lubelskich parków około 100 par zamieszkiwało w nieczynnych latarniach ulicznych – po ich usunięciu ptaki straciły zainteresowanie tym terenem.

Zaloty jesienne

Zaloty jesienne

Fot. Hanna Żelichowska
www.birdwatching.pl

Zarówno u wróbla, jak i u mazurka występuje zjawisko tzw. zalotów jesiennych (ang. autumn sexual display). Wczesną jesienią – we wrześniu i październiku – ptaki te wykazują zachowania przypominające typowe gody wiosenne (choć ich intensywność jest mniejsza niż wiosną): tworzą pary, kopulują i budują gniazda. Nie dochodzi jednak w tym okresie do zniesienia jaj. Jaki jest więc cel jesiennych zalotów? Po pierwsze, gdy nadejdzie wiosna, wróble i mazurki mogą wcześniej przystąpić do lęgów – nie tracą czasu na gody, poszukiwanie terytorium czy budowę gniazda. Po drugie, gdy pod koniec października nadchodzą zimne noce, mazurki i wróble zaczynają nocować w swoich świeżo zbudowanych gniazdach. Gniazda służą im jako miejsce noclegowe aż do wiosny. W badaniach prowadzonych pod Warszawą ustalono, że w ciągu zimowej nocy te mazurki, które nocowały w gniazdach, oszczędzały nawet 36% energii więcej niż osobniki spędzające noc poza gniazdami. Nocowanie w parach daje wróblom i mazurkom jeszcze większą oszczędność energii.

Wróbel jest gatunkiem towarzyskim – gniazduje w koloniach, a po okresie lęgowym przebywa zawsze w stadach

Wróbel jest gatunkiem towarzyskim – gniazduje w koloniach, a po okresie lęgowym przebywa zawsze w stadach
Fot. Hanna Żelichowska
www.birdwatching.pl

Drugi kryzys wróbla w Europie rozpoczął się w latach 70. XX wieku i w zależności od miasta lub regionu trwa do dziś, choć są miejsca wyjątkowe (np. Berlin), których nie dotknął. W Finlandii, Niemczech i Holandii nastąpił spadek liczebności rzędu 40–60 procent. W Wielkiej Brytanii od roku 1977 (kiedy populacja liczyła około 12 mln par) liczba wróbli zmniejszyła się o około 70 procent. Poza Europą wróbli zaczęło ubywać w Ameryce Północnej, Indiach i w Australii. Naukowcy wciąż nie są w pełni zgodni, jakie są tego przyczyny. Obecnie jedną z głównych hipotez jest spadek liczebności stawonogów będących podstawą wyżywienia piskląt bezpośrednio po wykluciu. Niedostateczna ilość pokarmu prowadzi m.in. do zbyt niskiej masy w momencie opuszczania gniazda, co wpływa na zwiększoną śmiertelność podlotów w późniejszym czasie. Mniej stawonogów (w miastach głównie mszyc i mrówek) może wiązać się np. ze stopniowym ograniczaniem powierzchni terenów zielonych oraz chemicznymi zanieczyszczeniami powietrza i gleby. Według naukowców z Hiszpanii zanieczyszczenia mogą również w sposób bezpośredni negatywnie wpływać na metabolizm dorosłych osobników. Z kolei badania zrealizowane na brytyjskiej wyspie Lundy przez pracowników Uniwersytetu w Sheffield pozwoliły sformułować teorię, w której ważną rolę odgrywa poziom hałasu w mieście, utrudniający komunikację między czekającymi w gnieździe pisklętami a karmiącą samicą (co ciekawe, w zrealizowanym eksperymencie poziom hałasu nie wpływał istotnie na częstotliwość wizyt samca przy gnieździe). W zimie, a więc poza sezonem lęgowym, wróble są niemal całkowicie uzależnione od pokarmu pochodzenia antropogenicznego, stąd ich właściwe dokarmianie (np. słonecznikiem, prosem czy owsem) może stanowić realną pomoc w przeżyciu tego trudnego czasu. Tym bardziej że jako gatunek pochodzący ze znacznie cieplejszych rejonów niż środkowa Europa wróbel nie posiada zdolności gromadzenia pod skórą większych ilości tłuszczu stanowiących zapas energetyczny. Dokarmianie wróbli w okresie lęgowym również może być korzystne, ponieważ służy m.in. poprawie kondycji samic (dla których składanie jaj to duży wydatek energetyczny). Warto jednak pamiętać, że znane są badania, w których stwierdzono zmniejszoną skuteczność lęgów wskutek zbyt wysokiego udziału chleba w pokarmie przynoszonym pisklętom przez rodziców. O ile istnieje taka możliwość – warto zatroszczyć się o to, aby w miejscach wykorzystywanych przez ptaki jako żerowiska zachować stanowiska takich roślin jak komosa (Chenopodium sp.), gwiazdnica (Stellaria sp.), wiechlina (Poa sp.), rdest (Polygonum sp.), włośnica (Setaria sp.). Wróble chętnie żerują również na kiełkujących nasionach rzodkiewki, szpinaku czy grochu, co akurat nie każdemu może się podobać.

Trudne relacje

Trudne relacje

Fot. Maciej Szymański

Światowe areały wróbla i mazurka w dużym stopniu pokrywają się ze sobą. Oba te gatunki występują często w tych samych środowiskach i mają podobne upodobania, stąd nierzadko pojawia się między nimi konkurencja, zwłaszcza o miejsca gniazdowe. Na tym tle często dochodzi do bezpośrednich starć między parami wróbli i mazurków. Zwycięzcą w takich walkach jest zazwyczaj wróbel jako gatunek większy i silniejszy, co nie oznacza jednak, że mazurek jest bezbronny wobec swojego kuzyna. Duże znaczenie ma to, kto pierwszy zajmie dane miejsce gniazdowe – jeżeli będzie to mazurek, to ma on szansę obronić zajęte miejsce, stosując taktykę pilnowania (na zmianę samiec i samica niemal stale przebywają w gnieździe) oraz blokowania otworu gniazdowego ciałem. Mimo to konkurencja o miejsca gniazdowe z wróblem ma duży wpływ na populacje mazurka. Świadczy o tym m.in. fakt, że na niektórych terenach spadkowi liczebności wróbli (i w konsekwencji zwolnieniu wielu miejsc gniazdowych) towarzyszył rozkwit populacji mazurka. Z kolei w rejonach znajdujących się poza areałem wróbla (np. w południowo-wschodniej Azji) mazurek jest bardzo liczny nawet w centrach miast, ponieważ ma pod dostatkiem miejsc gniazdowych w budynkach i nie musi walczyć z wróblem o pokarm.

Jedną z przyczyn spadku liczebności wróbli może być deficyt stawonogów, którymi karmione są młode

Jedną z przyczyn spadku liczebności wróbli może być deficyt stawonogów, którymi karmione są młode
Fot. Piotr Górny

Jednym z przejawów kryzysu wróbla okazał się również zanik wielu zbiorowych noclegowisk, które jeszcze w latach 80. XX wieku mogły gromadzić od dwóch (Lublin) do nawet pięciu (Lwów) tysięcy osobników. Naukowcy podkreślają, że wróble ucierpiały także wskutek zmiany w przechowywaniu odpadków komunalnych, które trafiły do hermetycznie zapakowanych worków i zamkniętych na klucz śmietników, przez co stały się dla drobnych ptaków nieosiągalne (a wcześniej stanowiły istotny element ich wyżywienia). Z uzyskaniem dostępu do odpadków mniejsze problemy mają ptaki krukowate, które przez wiele osób obwiniane są o spadek liczby wróbli i innych drobnych ptaków w miastach. Trudno zaprzeczyć, że takie gatunki jak wrona (Corvus cornix) i sroka (Pica pica) w ostatnich dekadach znacząco zwiększyły swoją liczebność na terenach zurbanizowanych i że są one drapieżnikami polującymi zwłaszcza na mniejsze ptaki w stadium podlota. Nie oznacza to jednak, że gdyby w jakiś sposób udało się pozbyć krukowatych z miast (co jest nierealne), liczba wróbli wróciłaby do stanu sprzed 20 czy 30 lat. Zwłaszcza jeśli prawdziwa okaże się hipoteza sformułowana na podstawie wyników badań prowadzonych w Hiszpanii i Belgii, według której za zmniejszenie liczby wróbli może odpowiadać… promieniowanie elektromagnetyczne emitowane przez maszty telefonii komórkowej. Na pewno poważnym problemem jest ubytek odpowiednich miejsc lęgowych wskutek masowych prac polegających na remontowaniu i ocieplaniu budynków. Formą kompensacji są budki lęgowe typu A, najlepiej wieszane na budynkach. W przypadku typowo społecznego gatunku, jakim jest wróbel, może pojawiać się tzw. efekt Allee’go. Nazwano tak zjawisko polegające na zahamowaniu rozrodczości wśród zwierząt, gdy wielkość kolonii spadnie poniżej pewnego poziomu. Z tego powodu m.in. metoda wieszania budek dla wróbli na drzewach, w dużej odległości między poszczególnymi skrzynkami, nie sprzyja ich zasiedlaniu przez ptaki. Lepsze efekty przyniesie ich rozwieszanie na budynkach, jak najbliżej innych miejsc, gdzie już mieszkają wróble.

Zainteresowanie wróblem i jego problemami nie maleje. W Indiach narodziła się idea obchodzenia co roku 20 marca Międzynarodowego Dnia Wróbla w celu docierania do coraz szerszego kręgu odbiorców. Funkcjonuje również specjalna międzynarodowa grupa naukowców, której prace poświęcone są wyłącznie kwestii wróbli miejskich. Podczas spotkania w Newcastle w roku 2009 przedstawiciele holenderskiej organizacji prezentowali m.in. specjalny rodzaj instalacji stanowiącej zastępcze miejsce lęgowe dla ptaków, a przy tym niemal zupełnie niewyróżniającej się wizualnie na bryle budynku. Amerykańscy naukowcy, których podejście do wróbla jest dokładnie odwrotne niż kolegów i koleżanek z Europy, sugerują np. wieszanie budek o parametrach charakterystycznych dla amerykańskich gatunków; budki te – w przeciwieństwie do wielu skrzynek instalowanych w Europie – są bardzo chętnie zajmowane. Nie wiadomo, czy w naszych warunkach te rozwiązania okażą się skuteczne, ale na pewno łatwiej będzie przekonać ludzi do nich niż do zaniechania remontu rozpadającej się kamienicy.

Antoni Marczewski
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Ogólnopolskie Towarzystwo Ochrony Ptaków

Andrzej Węgrzynowicz
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Muzeum i Instytut Zoologii PAN

Tajemnicze loty nietoperzy

Zimna i długa październikowa noc nie jest chyba najlepszą porą do spędzania czasu na świeżym powietrzu. Zwłaszcza jeśli siedzi się wśród drzew częściowo pozbawionych już liści, w sąsiedztwie przygnębiających ceglanych ruin, które kiedyś były browarem. Z każdym kolejnym kwadransem coraz bardziej dokucza jesienny chłód i ogarnia zniechęcenie. Przyjechaliśmy tu z nadzieją, że zobaczymy mnóstwo nietoperzy, ale najwyraźniej się pomyliliśmy – nie przyleciał ani jeden. Mimo niemałej praktyki terenowej po paru godzinach mamy dość.
– Jeszcze pół godzinki i się zwijamy, okej?
– Jasne. Jest strasznie zimno i nie ma sensu dłużej tu tkwić.
Pół godziny to w tych warunkach i tak bardzo długo, ale zaraz ten czas dobiegnie końca i będzie można pojechać do domu. Wtedy właśnie łapie nam się pierwszy nietoperz. Chwilę później drugi, trzeci i kolejne. W ciągu następnych kilku godzin już nie odczuwaliśmy chłodu – wyplątanie z sieci, oznaczenie, pomierzenie i wypuszczenie blisko stu zwierząt wymagało ciągłego ruchu. Kiedy zaczęło świtać, oprócz potwornego zmęczenia czuliśmy radość – jednak się tutaj roją!

Nocek duży podczas jesiennej aktywności w jaskini Szachownica

Nocek duży podczas jesiennej aktywności w jaskini Szachownica
Fot. Maurycy Ignaczak

Nietoperze w naszej części Europy spędzają lato przede wszystkim na strychach, poddaszach i w dziuplach, a zimują w podziemiach naturalnych (jaskinie) i sztucznych (bunkry, sztolnie itp.). To są banały znane nauce już od dawna. Ale co nietoperze robią jesienią? Z tą wiedzą było (i jest nadal) już nieco gorzej. Migrują i odbywają gody – te informacje można znaleźć nawet w starych książkach. Niemniej jednak jesień przez dziesięciolecia uważano za okres mało ciekawy dla badaczy latających ssaków – w letnich kryjówkach już ich nie ma (nietoperzy, nie badaczy), a zimowiska są jeszcze puste. Ale czy na pewno puste? Okazuje się, że nie do końca. Otóż w świecie tych zwierząt, między letnim rozrodem a zimową hibernacją, dzieje się coś jeszcze. Coś tak dziwnego i spektakularnego, że bywa określane fenomenem. Fenomen ten w literaturze fachowej nazwano swarmingiem, co po polsku znaczy „rojenie”.

Trudno powiedzieć, kto i kiedy po raz pierwszy zwrócił uwagę na to zjawisko. W każdym razie w tym roku mija równo 50 lat, odkąd opisano je po raz pierwszy. Na czym ono polega? Otóż późnym latem i jesienią, w różnych miejscach będących zazwyczaj zimowymi schronieniami nietoperzy, zwierzęta te pojawiają się w dużych, a niekiedy ogromnych ilościach. Skrzydlate ssaki na pozór chaotycznie i bezładnie wlatują i wylatują z kryjówek, krążą wokół nich, gonią się nawzajem, zderzają w powietrzu (najwyraźniej celowo), przysiadają na moment na skalnych lub ceglanych ścianach, czyli... roją się po prostu.

Ruch w niektórych zimowiskach zaczyna się już pod koniec lipca. Szczyt aktywności związanej z rojeniem w większości obiektów przypada na wrzesień. Od drugiej połowy października – kiedy zwierzęta szykują się już do hibernacji, proces ten stopniowo zanika. To jednak bardzo ogólna reguła, od której może być sporo wyjątków. Wszystko zależy od tego, gdzie znajduje się miejsce rojenia, jakie gatunki zlatują się tam najliczniej, a także zapewne od wielu innych czynników, o których obecnie nic nie wiemy.

Ranga bez znaczenia

Ponieważ miejsca, w których zachodzi swarming, są zwykle zimowiskami nietoperzy, więc zjawisko to obserwuje się najczęściej przy wlotach do kryjówek podziemnych. Nie ma prostej zależności pomiędzy rangą zimowiska a intensywnością rojenia. Wprawdzie przy wielu bardzo ważnych hibernakulach (np. Międzyrzecki Rejon Umocniony, jaskinia Szachownica czy Jaskinia Niedźwiedzia) zwierzęta pojawiają się jesienią bardzo licznie, ale znane są też obiekty, gdzie zimą stwierdza się zaledwie kilka lub kilkanaście śpiących nietoperzy, a w okresie swarmingu przylatują ich tam setki. Nietoperze mogą także roić się przy miejscach, gdzie warunków do zimowania praktycznie nie ma, np. przy ścianach skalnych czy całkowicie otwartych, niedających schronienia, betonowych hangarach w lesie.

Śledzenie nocka Bechsteina w locie to rzadki przywilej

Śledzenie nocka Bechsteina w locie to rzadki przywilej
Fot. Maurycy Ignaczak

Na pierwszy rzut oka w tak licznej jesiennej obecności nietoperzy przy jaskiniach czy sztolniach nie ma nic dziwnego. Jest całkiem logiczne, że po opuszczeniu letnich schronień skrzydlate ssaki lecą do swoich zimowisk. Sęk w tym, że większość zwierząt wcale nie spędza zimy tam, gdzie odbywa rojenie. Przylatują na krótki czas (często tylko na jedną noc), po czym znikają. To nie koniec zagadek. W swarmingu biorą udział przede wszystkim dorosłe samce. Samic oraz zwierząt młodych pojawia się znacznie mniej (choć jak się ostatnio okazuje, nie wszędzie tak jest). Ciekawe jest także to, że zlatujące się nietoperze wydają się znacznie bardziej zainteresowane samymi wejściami do kryjówek i ich najbliższą okolicą niż wnętrzami podziemi (ale to akurat można wytłumaczyć tym, że w zamkniętej, często ciasnej przestrzeni jaskiń czy bunkrów trudniej jest wykonywać powietrzne ewolucje).

Zjawisko rojenia nietoperzy spędza sen z powiek wielu naukowcom – wnioski z obserwacji prowadzonych w różnych rojowiskach1 często się ze sobą nie zgadzają, a niekiedy są wręcz sprzeczne. Jak dotąd nie potrafimy nawet dokładnie opisać procesu swarmingu, a tym bardziej nie jesteśmy w stanie odpowiedzieć na podstawowe pytanie – czemu on służy? Dlaczego nietoperze poświęcają ogromne ilości energii (przecież powinny oszczędzać ją przed zimą!) na pozornie bezsensowne eskapady do miejsc, w których często i tak nie będą hibernować?

(Nie)urojone podróże

O tym, jak ważne są dla nietoperzy miejsca rojenia, świadczą odległości, jakie te zwierzęta pokonują, aby do nich dotrzeć. Zwykle najwięcej rojących się nietoperzy obserwuje się nie po zmierzchu, ale dopiero w środku nocy, co najprawdopodobniej oznacza, że potrzebują kilku godzin, aby dolecieć do celu. W jednej z jaskiń w południowych Niemczech stwierdzono nietoperze pochodzące z kolonii rozrodczych oddalonych o kilkaset kilometrów. Przebycie takiego dystansu to kilka, kilkanaście nocy forsownego lotu.

Szerokie skrzydła gacka brunatnego wskazują na świetną zwrotność i doskonałą precyzję lotu. Umiejętności te przydają się gackom podczas powietrznych ewolucji

Szerokie skrzydła gacka brunatnego wskazują na świetną zwrotność i doskonałą precyzję lotu. Umiejętności te przydają się gackom podczas powietrznych ewolucji
Fot. Maurycy Ignaczak

Jest kilka hipotez tłumaczących jesienne rojenia nietoperzy. Pierwsza z nich, i obecnie najczęściej powtarzana, wiąże to zjawisko z godami. Koncepcja wydaje się słuszna – późne lato i jesień rzeczywiście są okresem godów nietoperzy, a zebranie w jednym miejscu dużej liczby osobników z różnych populacji zapewnia lepszą wymianę genów. Poza tym często obserwuje się gonitwy dwóch zwierzaków, które po złapaniu okazują się różnej płci. Jednak z tą hipotezą jest pewien problem – podczas rojenia kopulacje (czyli zasadniczy cel zachowań godowych) obserwuje się rzadko, wręcz zadziwiająco rzadko jak na okoliczności i liczbę zwierząt. Może więc nie o to lub nie tylko o to chodzi?

Innym wytłumaczeniem jest wcześniejsze sprawdzenie przez nietoperze zimowisk (np. czy kryjówka jeszcze istnieje i nic się w niej nie zmieniło od ostatniego roku) i pokazanie ich młodym, niedoświadczonym osobnikom – bez poznania drogi do odpowiedniego miejsca hibernacji nie przeżyłyby one pierwszej zimy. To wyjaśniałoby tak wczesne pojawianie się tam tych zwierząt – jeśli coś będzie nie tak ze schronieniem, to jest jeszcze sporo czasu przed nastaniem mrozów na znalezienie innego. Jednak i w tej koncepcji pojawiają się luki – młodymi opiekują się samice, a więc to ich, a nie samców, powinno być więcej. Poza tym – po co odwiedzać i pokazywać swoim dzieciom zimowiska, z których często i tak potem się nie korzysta?

Nocki Natterera są najczęściej spotykanymi nietoperzami przy większości zimowisk

Nocki Natterera są najczęściej spotykanymi nietoperzami przy większości zimowisk
Fot. Maurycy Ignaczak

Kolejna hipoteza mówi o miejscach rojenia jako przystankach na trasach migracji nietoperzy. Jest to całkiem logiczne – część gatunków odbywa sezonowe wędrówki na odległości, których nie jest w stanie przebyć w ciągu jednej czy dwóch nocy i musi po drodze gdzieś odpocząć. Ale większość rojących się nietoperzy nie spędza kolejnego dnia w kryjówce – przed świtem odlatuje, a więc wcale tam nie odpoczywa. Bardziej prawdopodobna jest zatem rola rojowisk jako punktów orientacyjnych na trasie sezonowych wędrówek. Jednak nawet jeśli zgodzić się z tą teorią, to nadal do wyjaśnienia pozostaje liczny udział w rojeniu gatunków uważanych za skrajnie osiadłe i niemigrujących, takich jak gacki (Plecotus sp.), nocek Bechsteina (Myotis bechsteinii) czy podkowiec mały (Rhinolophus hipposideros).

Każda z tych koncepcji ma słabe strony, co nie znaczy, że którakolwiek jest fałszywa. Być może nawet wszystkie są słuszne – najprawdopodobniej rojenie jest zjawiskiem złożonym i nie ma jednej przyczyny takiego zachowania nietoperzy.

Swarming może mieć także różne znaczenie dla różnych gatunków, a nawet dla poszczególnych osobników z tego samego gatunku. Należy po prostu przyjąć, że miejsca rojenia, to swego rodzaju nietoperzowe hot-spoty, gdzie zwierzęta, oprócz wykonywania czynności koniecznych do zachowania gatunku, wymieniają się różnymi, ważnymi dla siebie informacjami.

Szachownica

Jednym z najlepiej zbadanych pod kątem swarmingu dużych zimowisk w Polsce jest jaskinia Szachownica, położona na Wyżynie Wieluńskiej. Podczas wrześniowych nocy może tam przebywać jednocześnie ponad 1000 nietoperzy. Liczba osobników, które odwiedzają to miejsce w ciągu całej jesieni sięga zapewne dziesiątek tysięcy. Stwierdzono tam dotychczas przedstawicieli dziesięciu gatunków, w tym tak rzadkich jak nocek Bechsteina (Myotis bechsteinii) czy nocek łydkowłosy (M. dasycneme). Ciekawostką jest nieliczna, ale regularna obecność mroczków późnych (Eptesicus serotinus), które w okresie zimowym jedynie kilkukrotnie były obserwowane w jaskini.

Badania rojenia są bardzo trudnym zagadnieniem. Chcąc poznać znaczenie jakiegoś obiektu dla hibernacji nietoperzy, wystarczy, że w odpowiednim okresie odwiedzimy go raz lub dwa. Inaczej jest w przypadku swarmingu. To proces bardzo dynamiczny, trwający nawet kilkanaście tygodni, w dodatku w każdym miejscu może przebiegać w inny sposób. Dokładne poznanie rojenia w danym zimowisku wymaga wielokrotnej, regularnej obecności chiropterologów2 w sezonie jesiennym – i to najlepiej nie w jednym, a kilku. Ponadto, najskuteczniejszą metodą badawczą w tym przypadku są odłowy nietoperzy. Tylko w ten sposób możemy oznaczyć wszystkie zwierzęta pod względem gatunku, a także określić ich wiek, płeć i gotowość do rozrodu. I tu pojawia się problem – odłowy są dla nietoperzy bardzo stresujące i zwierzęta często niepokojone w miejscu rojenia mogą po prostu zacząć go unikać. Dlatego takich badań nie należy prowadzić ze zbyt dużą intensywnością. Lepiej powstrzymać chęć zaspokojenia naukowej ciekawości niż zaszkodzić zwierzętom.

Podkowiec mały jest jednym z liczniej rojących się nietoperzy przy niektórych jaskiniach południowej Polski

Podkowiec mały jest jednym z liczniej rojących się nietoperzy przy niektórych jaskiniach południowej Polski
Fot. Maurycy Ignaczak

Istotę rojenia poznamy zatem nieprędko, a być może nawet nigdy. Myślę, że nie jest to wcale pesymistyczna perspektywa. Wręcz przeciwnie – bardzo dobrze, że przyroda wciąż ma przed nami liczne tajemnice. Niepełna wiedza nie zwalnia nas jednak od wyciągnięcia oczywistego wniosku – niezależnie od tego, jakie są przyczyny swarmingu, jest to bardzo ważny element życia nietoperzy. Zatem ochrona miejsc rojenia, o której przecież dopiero zaczyna się mówić, może być dla latających ssaków tak samo istotna jak zachowanie miejsc rozrodu i hibernacji. W wielu przypadkach znaczenie obiektu dla nietoperzy w czasie swarmingu daleko przewyższa – pod względem liczby zwierząt i różnorodności gatunkowej – jego walory w okresie zimowym. Dlatego, zanim z lekceważeniem potraktujemy jakiś nawet mały bunkier czy jaskinię, w których nie zimuje żaden nietoperz, warto sprawdzić, co się tam dzieje jesienią. Może się bowiem okazać, że to kolejne miejsce, w którym odbywa się jedno z najbardziej efektownych zjawisk w świecie tych niezwykłych ssaków.

Na koniec mała łamigłówka. Jesteśmy na obszarze obecnej Polski, powiedzmy, około tysiąca lat temu i jest akurat jesień. Południe kraju, tak jak teraz, jest usiane jaskiniami. O istnieniu wielu z nich nikt nawet jeszcze nie wie. Gdzieniegdzie są także sztolnie. I do większości z tych miejsc nietoperze mogą dolecieć, prawie nie opuszczając lasu. Prawdziwy raj. Ale na obszarze od Bałtyku po okolice dzisiejszej Częstochowy jaskiń nie ma. Nie ma także bunkrów, schronów, fortów. Rodzi się pytanie, czy nietoperze wówczas też roiły się na nizinach? A jeśli tak, to gdzie?

Odpowiedzi na te pytania nigdy nie poznamy. Czasem jednak, szczególnie wtedy, gdy nauka ma niewiele do powiedzenia, warto zdać się na wyobraźnię.

Radosław Jaros
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

  1. To słowo brzmi może trochę dziwnie i nie wiem, czy ktoś dotąd w ogóle używał go w odniesieniu do miejsca, gdzie roją się nietoperze, ale chyba tu pasuje.
  2. Badaczy nietoperzy.


Wybór numeru

Aktualny numer: 2/2023