Obrączkowanie łabędzi niemych na Mazurach, przy okazji wakacji pod żaglami, stało się już naszą salamandrową tradycją. Pływanie jachtem po mazurskich jeziorach i łapanie tych dużych ptaków dostarcza sporej dawki niezapomnianych wrażeń. Zwłaszcza, gdy chwyta się je na otwartej wodzie, z dala od brzegu.
Aby zdobyć jak najwięcej informacji o łabędziach przebywających w naszym kraju, co roku obrączkuje się od kilkuset do około tysiąca osobników. Jednak wciąż stosunkowo niewiele wiadomo o ptakach pochodzących z północno-wschodniej Polski. Aby choć częściowo rozwiązać tę niewiadomą, Stacja Ornitologiczna w Gdańsku już w latach 1952-1953 przeprowadziła dużą akcję obrączkowania łabędzi niemych na Mazurach, a kolejne odbyły się w 1987 i 1998 roku. Znakowanie na mniejszą skalę prowadzono także w innych latach.
„Salamandra” przeprowadziła taką akcję czterokrotnie: w 2002, 2006, 2008 oraz 2009 roku, znakując odpowiednio: 71, 44, 10 oraz 47 ptaków. W sumie aż 172 łabędzie otrzymały od nas gustowne obrączki. Najwięcej osobników udało nam się złapać na Jeziorze Mikołajskim w Mikołajkach (65), jez. Niegocin w Giżycku (39), jez. Bełdany (16) oraz na jez. Kisajno (11). Większość łabędzi pochodziła ze stad pierzowiskowych1 (w sumie 106) - głównie w Mikołajkach i Giżycku. Z aobrączkowaliśmy także 17 dorosłych ptaków lęgowych oraz 12 piskląt, w tym trzy należące do stosunkowo rzadko występującej, tak zwanej odmiany polskiej - Cygnus olor immutabilis2 (w Mikołajkach, Giżycku oraz na jez. Kisajno).
W ciągu kilku lat otrzymaliśmy ponad 200 wiadomości powrotnych o oznakowanych przez nas łabędziach. Większość tych informacji pochodziła z miejsca obrączkowania, jednakże było wśród nich także blisko 50 wiadomości dalekodystansowych z różnych części Polski. Trzy nasze mazurskie łabędzie widziane były na Węgrzech - na Dunaju w Nagymaros i w miejscowości Keszthely nad Balatonem (jest to najdalej stwierdzony łabędź, który przeleciał aż 893 km od miejsca obrączkowania), a jeden w Brześciu na Białorusi. Najwięcej informacji powrotnych dotyczy zimujących ptaków. Okazuje się, że prawdopodobnie głównym zimowiskiem łabędzi gniazdujących lub spędzających lato na Mazurach jest Zatoka Gdańska, a zwłaszcza trójmiejskie plaże (oddalone o około 200-230 km od mazurskich jezior). Spora część łabędzi zimuje także na miejscu (między innymi w Mikołajkach) lub leci około 40-50 km na wschód, do Ełku, gdzie znajduje się duże zimowisko tych ptaków. Pojedyncze mazurskie łabędzie stwierdzano zimą w rejonie Warszawy, w Krakowie, na Górnym Śląsku oraz w Pile.
Jeśli podczas wakacyjnych wojaży uda Ci się odczytać numer obrączki (lub obroży) na żywym ptaku, albo znajdziesz martwego ptaka z obrączką (nie tylko łabędzia), koniecznie powiadom o tym Stację Ornitologiczną w Gdańsku (ul. Nadwiślańska 108, 80-680 Gdańsk, www.stornit.gda.pl).
Przemysław Wylegała
Kilkanaście lat temu, gdy dopiero zaczynałem swoją przygodę z obserwowaniem ptaków, urzekły mnie kuliki wielkie. Jak dziś pamiętam dzień, w którym po raz pierwszy je zobaczyłem. Była wczesna wiosna, wszędzie jeszcze szaro i ponuro, a na łąkach spore rozlewiska. Nagle moją uwagę przykuła spacerująca dostojnie para szarych długodziobych ptaków wielkości kury... i obraz ten na zawsze zapadł w moje serce.
Fot. Łukasz Łukasik
Kulik wielki (Numenius arquata) to największy europejski siewkowiec (Charadrii), którego rozpoznanie nie powinno sprawić nikomu większych trudności. Charakterystyczne są jego długie nogi oraz wydłużony, sierpowato zagięty w dół dziób. Barwa upierzenia utrzymana jest w tonacjach szarości. Odróżnienie płci jest dość proste, pod warunkiem, że oba ptaki znajdują się blisko siebie i mamy możliwość ich porównania – samica jest nieco większa od samca, ma też znacznie dłuższy dziób. Kulika najczęściej widuje się, gdy dostojnie i powoli kroczy po łące, z uwagą wypatrując pożywienia. Jednak gdy zauważy smaczny kąsek, szybko do niego podbiega. Jego ofiarą padają głównie owady, ślimaki i dżdżownice, które zręcznie wybiera z ziemi za pomocą swojego długiego dzioba. Żerujący ptak jest cały czas bardzo czujny. Doskonale wie, w którym momencie trzeba zareagować i przegonić ewentualnego intruza. Wyróżnia się pod tym względem na tle żyjących tuż obok hałaśliwych i jakby nerwowych czajek (Vanellus vanellus) czy rycyków (Limosa limosa), robiących czasami wiele hałasu o nic. Zachowuje się jak prawdziwy władca łąk. Bardzo charakterystyczny jest też głos kulika (od niego pochodzi nazwa ptaka) – melodyjny i nieco melancholijny. Na nadnoteckich łąkach to jedna z oznak nadchodzącej wiosny.
Głosem kulików zachwycał się już prof. Jan Sokołowski – najbardziej znany polski ornitolog, który w „Ptakach ziem polskich” pisał tak: „Na łąkach, na których kuliki się gnieżdżą, nietrudno je zauważyć, gdyż z odległości kilometra, a w cichy wieczór lub w nocy jeszcze z większej odległości, rozlegają się ich melodyjne, fletowe głosy. Miękkością, głębią i pełnią tonu kulik wielki wybija się ponad wszystkie inne gatunki, nie wyłączając ptaków śpiewających. Nie ma u nas ptaka o głosie bardziej nastrojowym i smętnym. Odzywające się kuliki wprowadzają niezwykle piękny nastrój w krajobraz rozległych, mgłą osnutych łąk, oświetlonych ostatnimi promieniami wieczornej zorzy”.
Fot. Cezary Korkosz
Kuliki zasiedlają tereny otwarte, ekstensywnie użytkowane, położone głównie w rozległych dolinach rzecznych. Z zimowisk, znajdujących się na wybrzeżach Afryki i południowej Azji, powracają w marcu, najpóźniej na początku kwietnia. Zaraz po powrocie rozpoczynają się loty godowe, podczas których samiec oblatuje terytorium, głośnym śpiewem podkreślając swoją obecność. Gniazda zakładane są na wilgotnych łąkach z niską roślinnością. W kwietniu, do skąpo wysłanego zagłębienia w ziemi, kuliki składają najczęściej cztery (od trzech do pięciu) oliwkowozielone, nakrapiane jaja, które doskonale zlewają się z otoczeniem. Lęg jest więc trudny do wypatrzenia.
Kuliki wyprowadzają jeden lęg w roku. Wysiadywanie trwa około 30 dni, a na jajach siedzą na zmianę samiec i samica. Ptaki muszą być jednak bardzo czujne, gdyż każde zejście z gniazda grozi im utratą lęgu – wielokrotnie obserwowałem, jak błyskawicznie pojawiały się w takich momentach wygłodniałe kruki (Corvus corax) i wrony (Corvus cornix). W przypadku zagrożenia przyszli rodzice zazwyczaj przepędzają napastników. Niekiedy z odsieczą ruszają też inne gnieżdżące się w okolicy kuliki. Byłem też kiedyś świadkiem, gdy ptaki krukowate próbowały przepędzić wysiadującego kulika, pikując z dużej wysokości tuż nad jego głową. W ciągu godziny dochodziło średnio do kilku takich ataków! Jednak stoicki spokój, a w razie konieczności aktywna postawa obojga rodziców, pozwalały za każdym razem ustrzec przyszłe potomstwo przez zagładą.
Odwiedzana przeze mnie od lat „kulikowa łąka” położona jest zaledwie cztery kilometry od Czarnkowa, w samym sercu obszaru Natura 2000 „Nadnoteckie Łęgi”. W 2009 roku, realizując kilkuminutowy film o kuliku , planowałem sfilmować różne etapy życia tego gatunku. W gnieździe, które było pod moją szczególną obserwacją, samica zniosła trzy jaja. Według obliczeń, w pierwszej połowie maja powinny wykluć się pisklęta. Gdy nadszedł oczekiwany termin, przyjechałem na miejsce, i obładowany kamerą oraz aparatem fotograficznym, z ogromnym niepokojem wszedłem na łąkę. Widząc wcześniej, ile energii oba ptaki muszą włożyć w obronę gniazda przed drapieżnikami, myślałem, że nie doczekają młodych. Jednak już z daleka widziałem, jak jeden z dorosłych ptaków żeruje na skraju łąki. A więc chyba wszystko w porządku. Wkrótce moim oczom ukazało się gniazdo, a w nim dwa jaja z nadpękniętą skorupką i puchate maleństwo przyglądające mi się z zainteresowaniem. Zaledwie kilka godzin wcześniej musiał rozpocząć się ten niesamowity spektakl życia. Szybko ustawiłem kamerę, zrobiłem kilka zdjęć i w ciągu kilku minut nie było po mnie śladu. Gdy opuszczałem łąkę, widziałem kątem oka powracającego w okolicę gniazda dorosłego ptaka, a więc lęg był bezpieczny. Mógł też powstać wyjątkowy film...
Mimo wielu czyhających na niebie i ziemi zagrożeń, kulik jest gatunkiem długowiecznym. Niektóre ptaki potrafią dożyć nawet 30 lat, a stwierdzenia ponad 15-letnich kulików nie są niczym wyjątkowym. Pary są bardzo przywiązane do miejsc lęgowych i co roku na nie powracają. Dlatego, mimo dużej płochliwości i czujności ptaków, łatwo można je tam obserwować. Wystarczy np. zaparkować samochód na skraju łąki, by już po chwili kuliki przestały zwracać na niego uwagę i zaczęły zachowywać się naturalnie. Można się więc wygodnie rozsiąść w fotelu i do woli obserwować.
Władysław Taczanowski, jeden z pierwszych polskich ornitologów, w „Ptakach krajowych” (1882 r.) tak opisywał poszukiwania gniazda kulika: „Gdy się człowiek zbliża do błota lęgowego, zrywają się samce, dążą z krzykiem ku niemu i następnie ciągle się przelatują w różnych kierunkach. Samice tem ostrzeżone opuszczają gniazda i usunąwszy się pieszo do znacznej odległości, także się podrywają i razem z samcami przelatują się i gwiżdżą, zapadając w różnych miejscach i napowrót się zrywając. Przez to tak bałamucą poszukiwania, że zmiarkować nie można, gdzie szukać wypada”.
Dziób młodych kulików jest prosty - zakrzywia się dopiero po około 20 dniach życia
Fot. Marek Maluśkiewicz
Młode kuliki nie przypominają zupełnie swoich rodziców. Pokryte są gęstym, brązowozielonkawym puszkiem, upstrzonym nieregularnymi ciemniejszymi plamami. Dziób mają prosty, niebieskoszary, i w tym samym kolorze nogi. W ciągu kilku dni po wylęgu opuszczają gniazdo i spacerują w jego okolicy. Dziób zakrzywia im się dopiero w wieku około 20 dni, a po sześciu tygodniach umieją już latać. Niewiele ptaków dożywa jednak tego momentu. Większość ginie już w pierwszych dniach życia, padając ofiarą np. lisów i jenotów. Drapieżnictwo jest dla nich największym zagrożeniem. Wiele młodych ginie także podczas wędrówek i na zimowiskach. Duże znaczenie dla ich przeżywalności mają również wczesne, majowe i czerwcowe, sianokosy – podczas spotkania z kosiarką kuliki nie mają żadnych szans. Na szczęście ten ostatni problem został tymczasowo ograniczony przez wprowadzenie odpowiednich terminów koszenia łąk (kulik wielki jest jednym z gatunków ptaków, kwalifikujących teren, na którym występuje, do dodatkowych dopłat).
Oprócz kulika wielkiego można w Polsce obserwować również kulika mniejszego (Numenius phaeopus). Jest on bardzo podobny do swojego większego kuzyna, jednak nieco mniejszy i o wyraźnie krótszym dziobie. Wyróżnia się charakterystycznym rysunkiem na głowie i ciemniejszym ubarwieniem. Gatunek ten jest obserwowany u nas regularnie w okresie przelotów, głównie jesienią. Gniazduje na torfowiskach i mszarach tundry, a zimę spędza w Afryce. W naszym kraju kilka razy stwierdzono również kulika cienkodziobego (Numenius tenuirostris), zamieszkującego południowo-zachodnią Syberię i północny Kazachstan.
Przyszłość kulika wielkiego nie wygląda jednak różowo. Jego lęgowiska rozmieszczone są w naszym kraju bardzo nierównomiernie, znajdują się przede wszystkim na wschodzie (głównie w dolinie Biebrzy) oraz w zachodniej jego części – w dolinie Noteci. Właśnie Noteć była najważniejszym lęgowiskiem tego ptaka jeszcze w latach 80. zeszłego wieku. Nie bez przyczyny kulik był jej herbowym ptakiem. Gniazdowało tu wtedy ponad 170 par (ponad połowa krajowej populacji). Sytuacja ta jednak diametralnie się zmieniła – obecnie na obszarze całej doliny Noteci występuje zaledwie około 30 par tego gatunku. I choć różne naukowe publikacje nadal szacują liczebność kulika w Polsce na 650–700 par, to biorąc pod uwagę własne obserwacje i dochodzące z wielu rejonów informacje o równie dotkliwym spadku, trzeba przyjąć, że w całym kraju gnieździ się ich zapewne o połowę mniej. Może się zdarzyć, że w ciągu kilkunastu najbliższych lat kulik zupełnie zniknie z naszego krajobrazu. Chciałbym jednak za 10–20 lat wybrać się wiosną na „kulikową łąkę” i móc nadal delektować się widokiem oraz śpiewem tych ptaków. Ale teraz wszystko w rękach przyrody!
Marek Maluśkiewicz
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Nadnoteckie Koło PTOP „Salamandra”
Na terenie Specjalnego Obszaru Ochrony Siedlisk „Dolna Odra” w województwie zachodniopomorskim odkryto nowe, nie znane nauce stanowisko storczyka o wdzięcznej nazwie koślaczek. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że od kilkudziesięciu lat w ogóle nie stwierdzono występowania tego gatunku na terenie Polski. Przyroda potrafi jednak ciągle zaskakiwać.
Charakterystyczny kwiatostan koślaczka w kształcie stożka (stąd nazwa tego storczyka)
Fot. Paweł Pluciński
Koślaczek stożkowaty (Anacamptis piramidalis) to niewielki, ale bardzo piękny przedstawiciel rodziny storczykowatych (Orchidaceae). Pod względem rozprzestrzenienia geograficznego należy do elementu submediterrańsko-subatlantyckiego, czyli ma swoje stanowiska zarówno w cieplejszych rejonach Europy Zachodniej, Środkowej i Południowej, a nawet północnej Afryce, jak i na wschodzie, aż po Morze Kaspijskie. Niestety w wielu krajach, szczególnie Europy Środkowej, jego stanowiska w ostatnich dziesięcioleciach dramatycznie zanikają. Koślaczek umieszczony został w czerwonych księgach i na czerwonych listach roślin (zestawień gatunków zagrożonych wyginięciem) krajów sąsiadujących z Polską: Niemiec, Czech, Słowacji i Ukrainy, a we florze pozostałych państw sąsiadujących już nie występuje. W Polskiej czerwonej księdze roślin uznano, że gatunek ten najprawdopodobniej w Polsce wyginął. W Czerwonej liście roślin naczyniowych zagrożonych w Polsce uznano go za wymarły. Ostatnie stwierdzenia, w okolicy Poznania, datuje się na podstawie arkuszy zielnikowych z 1933 roku, czyli 77 lat temu! Już wcześniej Anacamptis uznawany był za bardzo rzadki, stwierdzany jedynie na 13 historycznych stanowiskach.
Nowe i obecnie jedyne stanowisko tego gatunku odnaleziono w minionym sezonie wegetacyjnym. Znajduje się ono w wyjątkowo odludnym, trudnodostępnym odcinku Doliny Odry i może dlatego do tej pory nikt o nim nie wiedział. W zachowaniu w ukryciu tego skarbu przyrody Dolnej Odry mają swój udział na pewno roje komarów i wyjątkowo kąśliwych gzów oraz armie kleszczy, które w tym rejonie są wyjątkowo zawzięte. Siedlisko storczyka stanowi ciekawa przyrodniczo mozaika różnego rodzaju łąk wilgotnych i świeżych, ciepłolubnych muraw, krzewiastych zarośli oraz młodych zagajników leśnych. Koślaczek najchętniej zasiedlał strefy ekotonowe, czyli pasy roślinności o charakterze przejściowym pomiędzy jednym a drugim ekosystemem. W runie łąk stwierdzono także chronionego paprotnika nasięźrzała pospolitego (Ophioglossum vulgatum).
W obrębie stanowiska naliczono blisko sto pięknie kwitnących osobników rozrzuconych na dużej powierzchni różnorodnych zbiorowisk łąkowych i zaroślowych. Stwierdzono, że kwiaty koślaczka wykazują zaskakująco dużą różnorodność w budowie i ubarwieniu. Na siedliskach otwartych, mocno nasłonecznionych, kwiatostany miały zabarwienie ciemnopurpurowe o różnych odcieniach, a w bardziej zacienionych zbiorowiskach zaroślowych – różowe i bladoróżowe, prawie białe. Warżka, czyli dolny, największy i z reguły najbarwniejszy z płatków korony kwiatu, u wielu osobników była wyraźnie jaśniejsza, czasem ciemno użyłkowana, i przybierała bardzo różnorodne kształty. Kwiaty koślaczka były chętnie odwiedzane przez owady, w tym motyle – przestrojnika jurtina (Maniola jurtina) i dostojkę eufrozynę (Boloria euphrosyne). Pod koniec lipca i w sierpniu zapylone kwiaty zawiązywały owoce oraz nasiona. Jednak do owocowania dotrwały tylko nieliczne osobniki – te, które nie zostały skoszone.
Podstawowym zagrożeniem dla dalszego funkcjonowania populacji koślaczka jest postępująca sukcesja ekologiczna, czyli naturalny proces zarastania niekoszonych łąk przez zbiorowiska zaroślowe, złożone głównie z krzewów szakłaka (Rhamnus catharticus) i głogu jednoszyjkowego (Crataegus monogyna), a następnie młodych drzew brzozy brodawkowatej (Betula pendula) i olchy czarnej (Alnus glutinosa), co w końcu prowadzi do wykształcenia się zbiorowisk leśnych. Jednak niewłaściwa gospodarka łąkarska także może stanowić zagrożenie dla gatunku. Zbyt wczesne koszenie uniemożliwia storczykom zawiązanie nasion. Pozostawione na łące i rozkładające się siano staje się z kolei dodatkowym źródłem azotu, co sprzyja rozwojowi gatunków nitrofilnych (lubiących ten pierwiastek), w tym gatunków ekspansywnych, jak ostrożeń polny (Cirsium arvense), pospolicie zwany ostem. Niewielki koślaczek w takiej sytuacji niestety przegrywa konkurencję.
Anacamptis piramidalis to stosunkowo niewielki przedstawiciel storczykowatych, dorasta do pół metra wysokości
Fot. Roman Rybski
Dla ocalenia tej jedynej w Polsce populacji koślaczka stożkowatego należy powołać rezerwat przyrody. Gatunek ten wymaga także ochrony czynnej, czyli odpowiednio dobranych działań, mających na celu utrzymanie we właściwym stanie siedlisk, na których występuje. W przypadku ekosystemów półnaturalnych (powstałych częściowo w wyniku gospodarki ludzkiej), jakimi są łąki, niezbędne jest ich regularne koszenie w odpowiednim terminie. Dla wielu gatunków roślin, które utraciły naturalne stanowiska, łąki kośne stanowią ważne siedlisko zastępcze.
W przypadku koślaczka paradoksalny jest fakt, że jako gatunek wymarły został skreślony z listy roślin chronionych, więc aktualnie można go bezkarnie rwać i niszczyć. Storczyk może także stać się łupem kolekcjonerów rzadkich gatunków. Żeby temu zapobiec, Klub Przyrodników złożył do Ministerstwa Środowiska wniosek o objęcie koślaczka ochroną gatunkową. Jednak procedury związane z przygotowaniem nowego rozporządzenia są długotrwałe, więc równocześnie złożono wniosek do Regionalnego Dyrektora Ochrony Środowiska w Szczecinie o tymczasowe objęcie storczyka ochroną gatunkową na terenie województwa zachodniopomorskiego. Przyrodnicy złożyli również wniosek o powołanie rezerwatu przyrody, który by skutecznie chronił ten florystyczny skarb.
A jakie wnioski z tego niecodziennego wydarzenia botanicznego powinni wyciągnąć wszyscy miłośnicy przyrody? Warto być wytrwałym w eksplorowaniu, poznawaniu i badaniu przyrody ojczystej, gdyż ciągle wiele jest do odkrycia, zbadania i ochrony.
Paweł Pluciński
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Klub Przyrodników
W 2009 r. w rejonie Cieszyna, po polskiej stronie granicznej rzeki Olzy, udało nam się zaobserwować młodego osobnika zaskrońca rybołowa. Nie była to jednak obserwacja przypadkowa. Braliśmy pod uwagę możliwość występowania tego południowego gatunku po naszej stronie granicy, gdyż wcześniej nasz czeski kolega Petr Vlček odkrył w rejonach miasta Haviřov (Hawierzów) (północno-wschodnie Czechy) jego dość liczną populację. Po kilkudniowych poszukiwaniach udało się to potwierdzić.
Jest to pierwsze stwierdzenie zaskrońca rybołowa (Natrix tessellata) w Polsce. Obserwowany przez nas okaz pochodził najprawdopodobniej z rozradzającej się populacji z rejonu Haviřova, liczącej co najmniej kilkadziesiąt dorosłych i rozmnażających się osobników. Należy nadmienić, że w przeszłości przedstawicieli tego gatunku okazjonalnie chwytano w Polsce (w głębi kraju np. koło Warszawy), co świadczyło raczej o ich celowej introdukcji.
Rodzaj Natrix (zaskroniec) jest dość szeroko rozpowszechniony, gdyż jego przedstawiciele zasiedlają obszar rozpościerający się od krańców północnej Afryki, poprzez większą część Europy, środkową i mniejszą Azję, lokalnie aż po południową Azję. Do tego rodzaju węży zaliczane są obecnie 3–4 gatunki: zaskroniec czarnogłowy (N. megalocephala) – klasyfikowany często jako jeden z podgatunków zaskrońca zwyczajnego, zaskroniec żmijowy (N. maura), zaskroniec zwyczajny (N. natrix)* i zaskroniec rybołów (N. tessellata).
Najmniej znaną spośród nich formą jest zaskroniec czarnogłowy, opisany dopiero w 1987 roku i występujący w zasadzie jedynie w rejonie Kaukazu. Kolejny gatunek – zaskroniec żmijowy – preferuje ciepłe rejony Europy (Francję i półwysep Iberyjski) oraz północne krańce Afryki. Jest wężem zazwyczaj ubarwionym w kolorze brązowym, brunatnym, na grzbiecie którego występuje ciemniejszy deseń, często układający się w zygzak, charakterystyczny dla kilku europejskich gatunków żmij (stąd jego zwyczajowa nazwa).
Zdecydowanie najbardziej rozpowszechnionym gatunkiem – w tym także w Polsce – jest zaskroniec zwyczajny, którego głównie w Europie (ale także w północnej Afryce i środkowej Azji) napotkać można w wielu różnorodnych środowiskach wodnych i podmokłych. Systematyka tego politypowego gatunku jest ciągle dyskutowana. Ze względu na jego bardzo zróżnicowane ubarwienie i inne cechy populacyjne, naukowcy wyróżnili około 15 podgatunków.
Zaskroniec żmijowy - wyraźnie okrągła źrenica oka odróżnia go od żmii, która ma źrenicę pionową
Fot. Daniel Jablonski
Równie szeroko rozpowszechniony jest ostatni z wyżej wymienionych gatunków – zaskroniec rybołów – zasiedlający ciepłe i gorące rejony południowej Europy (półwysep Apeniński, Półwysep Bałkański), Azję Mniejszą i Azję Środkową, zachodnie Chiny i północno-zachodnie Indie. Poza tym w Europie występuje on jeszcze dość powszechnie w zwartym zasięgu w Szwajcarii, Austrii, na Słowacji i w południowych Czechach, a ponadto na nielicznych stanowiskach izolowanych np. w południowo-zachodnich Niemczech i w północno-zachodnich Czechach. Jedno z bardziej wysuniętych na północ stanowisk – położone nad Elbą, w rejonie miejscowości Meißen (Miśnia; południowo-wschodnie Niemcy) – przestało istnieć w latach 80. XX w., jednakże od kilku lat czynione są próby jego reaktywacji, poprzez reintrodukcję węży pochodzących z Czech.
Zaskroniec rybołów (podobnie jak zaskroniec zwyczajny) jest silnie związany ze środowiskiem wodnym, zarówno z wodami stojącymi, jak i ciekami. Większość okresu aktywności spędza w ich bliskim otoczeniu, odpoczywając, wygrzewając się lub polując na swoje ulubione ofiary, jakimi są różne gatunki ryb. Poluje przede wszystkim na małe okazy płoci (Rutilus rutilus), wzdręg (Scardinius erythrophthalmus), uklei (Alburnus alburnus), jazi (Leuciscus cephalus) i innych pospolitych gatunków ryb. Ich udział w pokarmie tego węża może wahać się od ok. 90% do nawet 100%. Chociaż jest sprawnym i aktywnym łowcą, skutecznie eliminuje przede wszystkim osobniki osłabione i chore.
Rybołów charakteryzuje się bardzo zmiennym ubarwieniem. W zależności od rejonu występowania i w poszczególnych populacjach, zmienność ta może być ogromna. Na wierzchniej części ciała dominuje kolor oliwkowy, brązowy, szary lub popielaty (w różnych odcieniach). Dodatkowo obecne są także różnokolorowe, zazwyczaj czarne nakrapiania, różnokształtne plamki i cętki – niekiedy tworzące łączące się ze sobą wzory. Zdarzają się także osobniki niemal jednobarwne, w tym melanistyczne. Brzuszna część ciała bywa bardziej jaskrawa, z większym udziałem kolorów: białego, żółtego, pomarańczowego i pomarańczowoczerwonego. Ubarwienie młodych osobników bywa nieco bardziej kontrastowe i z upływem czasu nieznacznie tonuje się.
Dymorfizm płciowy u tego gatunku (różnice w wyglądzie między samcem i samicą) jest słabo zaznaczony, a w miarę pewną cechą rozpoznawczą może być ukształtowanie okolicy kloaki, przedniej części ogona i jego długość w stosunku do długości tułowia. Samice osiągają nieco większe rozmiary i masę ciała od samców. Zasadniczo długość dorosłych węży nie przekracza 1 metra (zazwyczaj osiąga 60–80 cm). Rekordowo wyrośnięte osobniki mierzyły ok. 1,5 m długości całkowitej.
Samice rybołowa składają od 6 do 25 jaj, często w tych samych miejscach, co zaskrońce zwyczajne
(np. w stertach gnijących liści, próchnie drzew, pryzmach kompostów itp.). Po okresie inkubacji
trwającej 5–10 tygodni wykluwają się młode mierzące 14–24,5 cm i ważące 3–9 g. Po pierwszej
wylince, tj. po około siedmiu dniach od wyklucia się, rozpoczynają intensywne żerowanie, i w tym
samym roku mogą osiągnąć nawet ponad 30 cm długości. Rosną więc szybko i po okresie 2,5–3,5 roku,
przy długości około 50–60 cm, osiągają dojrzałość płciową. Są aktywne najczęściej od kwietnia-maja
do września-października (oczywiście okres ich aktywności zależy głównie od rejonu występowania).
W naturze dożywają do ok. 15 lat.
Dotychczas w Polsce powszechnie znane były stanowiska występowania jedynie zaskrońca zwyczajnego, który zasiedla cały nasz kraj, wyłączając najwyżej nad poziomem morza położone tereny górskie. Jest dobrze znanym i w społeczeństwie stosunkowo łatwo rozpoznawalnym gatunkiem, dzięki obecności w tylnej części głowy dwóch jaskrawych, odznaczających się plam. Kontrastują one z ciemniejszym zielonkawym, zielonkawobrunatnoszarym lub czarnym ubarwieniem reszty głowy oraz grzbietową i bocznymi partiami tułowia. Plamy te, zwane zaskroniowymi (stąd jego polska nazwa zwyczajowa – zaskroniec), są koloru żółtego, pomarańczowego lub białego w różnych odcieniach. U typowo ubarwionych węży najjaśniejszymi partiami ciała są okolice podgardzielowej części głowy i przedni brzuszny odcinek tułowia.
Na południowo-wschodnich krańcach Polski, głównie w Bieszczadach, napotkać można także inną, bardzo rzadką odmianę zaskrońca zwyczajnego, charakteryzującą się całkowicie lub niemal całkowicie czarnym ubarwieniem. Jest to tzw. odmiana melanistyczna, która często mylona jest z innymi gatunkami węży zasiedlającymi ten rejon kraju (głównie ze żmiją zygzakowatą).
Zaskrońce zwyczajne i zaskrońce rybołowy w wielu siedliskach występują razem. Są zwierzętami bardzo łagodnymi, rzadko wykazującymi nieznaczną agresywność, a ich głównym sposobem obrony przed drapieżnikami jest szybka ucieczka do wody i ukrycie się wśród roślinności lub przy dnie akwenu. W przypadku gdy nie mają możliwości ucieczki, zazwyczaj zwijają się w kłębek, syczą, rozszerzają żebra w celu zwiększenia powierzchni ciała lub wywracają się na grzbiet, otwierają pysk, wysuwają język i nie wykonują żadnych ruchów – udając martwe. Bardzo skutecznym sposobem odstraszania przeciwnika jest także ich zdolność do wytwarzania cuchnącej cieczy, którą wydzielają np. w momencie chwytania.
Oba gatunki są pięknymi i pożytecznymi wężami, lokalnie w Europie niestety już coraz rzadszymi. Przypuszczamy, że odkrycie zaskrońca rybołowa nad Olzą świadczy o naturalnym rozprzestrzenianiu się gatunku. Czy uda mu się bardziej rozprzestrzenić na terytorium Polski?
Petr Vlček
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Bartłomiej Najbar
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Instytut Inżynierii Środowiska
Uniwersytet Zielonogórski
Daniel Jablonski
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Departament of Zoology
Faculty of Natural Sciences
Comenius University
Moje pierwsze spotkanie z borsukami miało miejsce kilkanaście lat temu, kiedy znajomy pokazał mi ich norę, położoną w podgórskim terenie. Wybrałem się tam któregoś wieczoru, wiedząc że to najlepszy czas na zobaczenie borsuka, bo wtedy opuszcza swoją kryjówkę i wyrusza na żer. Znalazłem odpowiednie miejsce na zasiadkę - kilkanaście metrów od nory - i tam się zaczaiłem. Nie maskowałem się jakoś szczególnie, gdyż wiedziałem, że borsuki mają słaby wzrok. Najważniejsze było, aby zwierzę nie wyczuło mojego zapachu. Na szczęście wiatr miałem dobry - wiał mi prosto w twarz - więc była duża szansa, że borsuk nie odkryje mojej obecności. Czekałem więc w ciszy, wpatrując się w otwór nory, od którego prowadziły w różne strony charakterystyczne wydeptane i wygładzone ścieżki.
Mijał czas, a borsuka nie było, i trudno było w ogóle uwierzyć, że w tej norze mieszka jakikolwiek zwierzak. Dopiero gdy zrobiło się już całkiem szaro i trzeba było mocno wytężać wzrok, aby cokolwiek dostrzec, w zarysie otworu pojawiła się charakterystyczna biało-czarna głowa. Tak, to był mój pierwszy borsuk. Gdyby nie to specyficzne ubarwienie, byłby zupełnie niezauważalny. Wysunął z nory głowę, podniósł ją wysoko i zaczął węszyć, upewniając się, czy opuszczenie kryjówki będzie zupełnie bezpieczne. Po krótkiej chwili wydał charakterystyczne fuknięcie i zniknął w norze tak szybko, jak tylko mógł - najwyraźniej coś mu się nie spodobało. Podejrzewam, że jednak wyczuł w okolicy intruza... Po chwili zrobiło się już całkiem ciemno, więc dalsze oczekiwanie nie miało sensu.
Ta pierwsza, choć krótka przygoda przekonała mnie, że borsuk nie jest zwierzęciem łatwym do obserwacji, nie mówiąc już o jego fotografowaniu. Szybko jednak podjąłem to wyzwanie. Liczba zdjęć borsuków w moim archiwum przyrasta wprawdzie bardzo wolno, ale i tak uważam za sukces, jeśli każdego roku uda mi się zrobić kilka sensownych ujęć.
Po przeprowadzeniu się do Puszczy Białowieskiej miałem okazję odwiedzić kilka borsuczych nor, ale tylko jedna nadawała się do sesji fotograficznych. Jej otoczenie było odkryte, dzięki czemu zwierzęta po wyjściu na powierzchnię ziemi były dobrze widoczne. Białowieskie borsuki mają dla fotografa jedną podstawową przewagę nad tymi, które znam z gór - wychodzą z nory 1-2 godziny wcześniej. Dzięki temu są dobrze widoczne i ustawienie ostrości nie stanowi dla aparatu problemu. Ilość światła przy dnie lasu jest jednak zazwyczaj niewystarczająca do oświetlenia tych zwierząt i konieczne jest użycie lamp błyskowych. Niestety każdy błysk płoszy borsuki, które stają się bardziej ostrożne i mogą się ponownie nie pojawić. Mogą też spróbować wydostać się na zewnątrz innymi, dodatkowymi norami, np. tymi po przeciwnej stronie pagórka, przy którym się zaczailiśmy...
Marek Kosiński
www.kosinscy.pl
Warsztaty fotografii przyrodniczej z Markiem Kosińskim
www.fotografiaprzyrody.pl
fotografowanie pejzaży, roślin i zwierząt (z czatowni),
pod okiem doświadczonych fotografów przyrody