Polskie Towarzystwo Ochrony Przyrody „Salamandra”
 

Konstruktorzy podniebnych namiotów

Znalezienie bezpiecznej kryjówki jest dla nietoperzy bardzo istotne, lecz często niełatwe. Liczba dziupli nawet w starym drzewostanie jest ograniczona, a często konkurencja o nie - ostra. W tropikalnych lasach Ameryki Środkowej może występować na niewielkim obszarze nawet ponad 100 gatunków nietoperzy. W dodatku wiele gatunków ptaków oraz innych zwierząt chętnie korzysta z dziupli i walczy o dostęp do nich. Jakie są więc inne możliwości schronienia się?

Stabilna i wysoka temperatura powietrza powoduje, że kryjówka nie musi chronić nietoperzy przed zimnem, może być więc ażurowa i/lub prowizoryczna. Część gatunków po prostu podczepia się pod liśćmi palm i innych wysokich roślin i obserwując stamtąd otoczenie, odpoczywa w ciągu dnia. Niektóre tropikalne nietoperze (około 15 gatunków), należące do rodziny namiotników (Stenodermatidae), nabyły umiejętność samodzielnego konstruowania sobie kryjówek z liści palm, np. kokosowych, oraz innych roślin o dużych liściach, jak bananowce czy helikonie. Specyficzny dla każdego gatunku sposób nagryzania liścia powoduje odpowiednie opuszczenie się części blaszki liściowej wokół nietoperzy i tworzy schronienie podobne do namiotu. Taki wysiłek i celowe działanie sprawiają, że małe grupki nietoperzy chroniące się w tych kryjówkach są osłonięte i przez to trudno zauważalne dla drapieżników. Namiot dobrze chroni też zwierzęta przed często padającym deszczem.

Liścionos pięciopręgi (Uroderma bilobatum) buduje schronienia z liści

Liścionos pięciopręgi (Uroderma bilobatum) buduje schronienia z liści

Ponieważ w takiej kryjówce w ciągu dnia jest widno, gatunki te mają często jasne, np. białe lub paskowane ubarwienie, przez co są jednymi z najefektowniej wyglądających nietoperzy. Nietoperze w kryjówce można zobaczyć tylko od dołu, na tle prześwietlonej blaszki liściowej. Jasne i kolorowe ubarwienie ciała ma znaczenie maskujące, zaciera kontury nietoperza, a paski na głowie zlewają się z wzorem cieni nerwów blaszki liściowej, przez co nietoperze są słabo widoczne dla dziennych drapieżników. Osadzone na cienkich i długich ogonkach, liście przerabiane na namioty stanowią bezpieczne schronienie, ponieważ niewiele drapieżników jest w stanie się na nie wspiąć, poza tym każda próba dostania się do nietoperzy wywołuje drgania całego liścia i pozwala na szybką ucieczkę z ukrycia. Presja drapieżników w ekosystemach tropikalnych jest bardzo wysoka, więc kryjówki zmieniane są często, co kilka dni. Oprócz wielu gatunków ptaków i ssaków drapieżnych, zagrożeniem dla nietoperzy mogą być węże, jaszczurki, a nawet większe bezkręgowce np. pająki. Kolejną adaptacją pozwalającą uniknąć drapieżników jest skrócenie o kilka dni czasu rozwoju postembrionalnego nowo narodzonych nietoperzy z tej rodziny. Mimo ciepłego klimatu, młode rodzą się już dość dobrze rozwinięte i pokryte futrem, przez co szybciej uzyskują samodzielność. Dla porównania, młode europejskich gatunków nietoperzy rodzą się całkowicie nagie i uzyskują pierwsze owłosienie dopiero po kilku dobach. Częste zmiany kryjówki i wykonywanie kolejnego namiotu ze świeżego liścia zapobiega również namnażaniu się pasożytów zewnętrznych nietoperzy.

Większość gatunków namiotników odżywia się owocami, okresowo wzbogacając dietę o owady. Najbardziej ciekawy w tej grupie pod względem adaptacji pokarmowych jest rzadki nietoperz Centurio senex, który żywi się sokiem wyciskanym z dojrzałych owoców. Wciska on głowę w soczysty miąższ owocu, a wyciśnięty sok spływa głębokimi zmarszczkami w kierunku pyszczka, skąd zlizywany jest językiem. Najlepiej poznanym gatunkiem jest jednak inny namiotnik –

podlistnik białawy (Ectophylla alba) – prawdopodobnie ze względu na bardzo oryginalne biało-żółte ubarwienie ciała. Kolonie rozrodcze tych małych nietoperzy składają się tylko z kilku osobników i są bardzo trudne do wypatrzenia pod liśćmi helikonii.

Wykorzystywanie liści jako materiału do konstrukcji kryjówek wymaga umiejętności świadomego formowania blaszki liściowej i wymusza koczowniczy tryb życia, związany z częstą zmianą schronień. Zaletami decydującymi o opłacalności takiej strategii życia są powszechna dostępność liści – potencjalnych kryjówek, o które konkurencja jest mała, oraz skuteczne unikanie drapieżników i pasożytów.

Tekst i zdjęcie: Janusz Hejduk
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Wydział Biologii i Ochrony Środowiska
Uniwersytet Łódzki

Prawdziwy rogacz w świecie owadów

Na przełomie maja i czerwca, w gorące dni i coraz cieplejsze wieczory, w starych, świetlistych lasach dębowych, na świat przychodzi kolejne pokolenie największego i jednego z najrzadszych chrząszczy w Polsce - jelonka rogacza - uzbrojonego w niezwykły w świecie owadów oręż, za pomocą którego samce walczą ze sobą o przedłużenie gatunku.

Samce toczą zacięte pojedynki o samice i o to, czyje potomstwo będzie panowało za kolejnych 4-5 lat

Samce toczą zacięte pojedynki o samice i o to, czyje potomstwo będzie panowało za kolejnych 4-5 lat

Jelonek rogacz (Lucanus cervus) należy do rodziny jelonkowatych (Lucanidae), która obejmuje przeszło tysiąc gatunków zamieszkujących głównie kraje podzwrotnikowe. W Polsce żyje siedmiu przedstawicieli tej rodziny, w większości chronionych bądź znajdujących się na czerwonych listach, a więc rzadkich i zagrożonych.

Jelonki zamieszkują drzewostany naturalne, niektóre lasy gospodarcze, a także parki i sady. Najlepszym dla nich środowiskiem jest ciepła, mocno prześwietlona dąbrowa. Warunkiem ich występowania jest obecność martwych lub obumierających drzew albo ich fragmentów. Nieodpowiednie są natomiast lasy łęgowe, w których drzewa są okresowo zalewane (szczególnie system korzeniowy).

Samice składają jaja w szyjach korzeniowych pniaków dębowych, w szczelinach kory. Po 5–6 tygodniach wylęgają się larwy podobne do pędraków chrabąszczowatych, które wyjadają chodniki w nadziemnej części pniaka i wewnątrz grubych korzeni (znajdujących się częściowo pod ziemią lub mających kontakt z glebą). Pod koniec żerowania larwy wygryzają w drewnie komorę poczwarkową, zwaną kokolitem. Ma ona kształt jaja kurzego o wymiarach 60 x 40 x 30 mm i jest utworzona z ziemi, dębowych wiórków, cząstek próchna i ekskrementów. Po przezimowaniu w kokolicie przepoczwarczone chrząszcze czekają na okres rójki, której szczyt przypada na najcieplejsze dni czerwca. Po opuszczeniu poczwarki przebijają się przez warstwę gleby i wychodzą na powierzchnię otworem o średnicy 25–35 mm.

Samce w czasie walk z reguły nie robią sobie krzywdy. Chodzi o to, by przeciwnika przepchnąć, przepędzić lub zrzucić z gałęzi czy pnia.

Samce w czasie walk z reguły nie robią sobie krzywdy. Chodzi o to, by przeciwnika przepchnąć, przepędzić lub zrzucić z gałęzi czy pnia.

W godzinach popołudniowych i wieczornych można podziwiać niezwykły spektakl, na który składają się masowe loty i walki samców. Samce jelonka mogą osiągać ponad osiem centymetrów długości. Są uzbrojone w potężne żuwaczki, które przypominają poroże jelenia. To właśnie one służą im do walki z rywalami w czasie rójki. Samice nie mają tak potężnych żuwaczek, ale za to bez problemu mogą przegryzać korę drzew i spijać wyciekający ze zranień sok. Feromony wydzielane przez nie w trakcie posiłku powodują, że w takie miejsce zlatują też samce. Potrafią one „wyczuć” taką samicę nawet z odległości kilkudziesięciu metrów. Wówczas dochodzi między nimi do pojedynków. Niczym średniowieczni rycerze, samce jelonka rozpoczynają swoisty turniej, w którym zwycięzcą zostanie tylko jeden. Z reguły w trakcie walk nie robią sobie krzywdy. Chodzi o to, aby przepchnąć, przegonić lub zrzucić przeciwnika z gałęzi lub pnia. Walki są niezwykle widowiskowe. A nawet jeśli ich nie widać, to w ciche wieczory roznosi się po lesie trzask zderzających się „poroży” i chrzęst pancerzy. Zwycięski samiec w nagrodę może kopulować z samicą, a przy okazji pożywiać się wyciekającym sokiem.

W kwestii zdobywania pokarmu samce są w zasadzie całkowicie zależne od samic, gdyż swoimi potężnymi żuwaczkami nie są w stanie nacinać kory i pożywiać się. Po kopulacji samica składa do ziemi lub w próchniejącym drewnie ok. 20 jajeczek, z których wylęgają się pędraki. Rozwój larwalny jelonka może trwać 4–5 lat, zaś sam owad w postaci imago żyje zaledwie kilka tygodni, o ile nie padnie ofiarą jakiegoś drapieżnika.

Tylko najsilniejszy samiec ma prawo kopulować z zamicą i pożywiać się wyciekającym z drzewa sokiem.

Tylko najsilniejszy samiec ma prawo kopulować z zamicą i pożywiać się wyciekającym z drzewa sokiem.

Jelonek ma bardzo wielu wrogów naturalnych. Gdy jest w stadium jaja czy larwy, grożą mu pasożyty i drapieżcy ze świata owadów, grzyby chorobotwórcze i dziki; na dorosłe owady polują nietoperze i ptaki (wrony, gawrony, a nawet szpaki), a także gryzonie i jeże. Człowiek również ma swój udział w tym, że te piękne chrząszcze są coraz rzadsze. Wycinanie dąbrów pod uprawy lub zamienianie ich na monokultury sosnowe, stosowanie zrębów całkowitych, a więc usuwanie pozostałych po wycince pniaków i stosowanie oprysków, a także pasja kolekcjonerska licznych entomologów-amatorów i handlarzy zwierząt, mogą spowodować, że jelonek stanie się prawdziwym rarytasem kilku zaledwie rezerwatów faunistycznych utworzonych dla ochrony tego gatunku.

Bardzo trudno określić liczebność jelonka, ponieważ nawet na czynnych stanowiskach nie prowadzi się jego monitoringu. Szacuje się, że w Polsce żyje od tysiąca do kilku tysięcy osobników tego gatunku. W Polskiej czerwonej księdze zwierząt oraz na Czerwonej liście zwierząt ginących i zagrożonych w Polsce ma status gatunku zagrożonego wyginięciem. Chroniony jest Konwencją Berneńską, a w Dyrektywie Siedliskowej ujęty jest w kategorii gatunków wymagających tworzenia obszarów Natura 2000. W Polsce od dawna znajduje się pod ścisłą ochroną gatunkową. Należy więc mieć nadzieję, że odpowiednia i wszechstronna ochrona pozwoli zachować tego wyjątkowego chrząszcza również dla przyszłych pokoleń.

Tekst i zdjęcia: Sławomir Mrozek
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

Tajemnice kukułczego gniazda

Dobrze znana nam z charakterystycznego głosu kukułka była przedmiotem zainteresowania i fascynacji człowieka od najdawniejszych czasów. Skryty tryb życia tego gatunku sprawił, że szczegóły jego wyjątkowej biologii lęgowej bardzo długo owiane były tajemnicą. Co więcej, człowiek nie mógł uwierzyć w spryt kukułki, przejawiający się całą sekwencją zachowań prowadzących do pasożytnictwa lęgowego. Dziś nasza wiedza o tym gatunku, choć bardziej szczegółowa i bogatsza o inne aspekty jego biologii, pozostawia wiele pytań bez odpowiedzi. To czyni kukułkę dobrym i niezwykle interesującym obiektem badań, aczkolwiek trudnym – tym bardziej, że jej liczebność spada. Nowa wiedza o kukułce pożądana jest zatem nie tylko z powodu niezaspokojonej ciekawości człowieka, ale przede wszystkim dla lepszej ochrony tego gatunku.

Bardzo rzadko zdarzają się okazje zbaczenia tego tajemniczego ptaka z bliska

Bardzo rzadko zdarzają się okazje zbaczenia tego tajemniczego ptaka z bliska
Fot. Cezary Korkosz

Kukułka (Cuculus canorus) jest jedynym przedstawicielem rzędu kukułkowych (Cuculiformes) w naszej awifaunie. Do kukułkowych należy tylko jedna rodzina – kukułkowatych (Cuculidae), która dzieli się na sześć podrodzin rozproszonych po całym świecie, noszących ciekawe nazwy: kukuły, kukale, kukawki, kukawiki, kleszczojady i wreszcie kukułki.

Kukułka wielkością zbliżona jest do rozmiarów niewielkiego gołębia, ma długi ogon i zaostrzone skrzydła (długość ciała: 32–38 cm, rozpiętość skrzydeł: 54–68 cm, masa ciała: 110–150 g). Ubarwieniem natomiast przypomina drapieżnego krogulca (Accipiter nisus) –grzbiet, skrzydła, ogon oraz pierś ma szare, a biały brzuch pokryty ciemnymi prążkami. Młodociane osobniki wyróżniają się obecnością białawej plamki z tyłu głowy.

Zdecydowanie łatwiej jest kukułkę usłyszeć niż zobaczyć (jest dość płochliwa, dlatego widywana jest najczęściej w szybkim, prostoliniowym locie), szczególnie odzywającego się głosem godowym samca. Może on wydawać też inne, chrypiące i gdaczące dźwięki. Samica natomiast odzywa się chichoczącym trelem. Płeć nawołującego ptaka oznaczymy więc bez żadnego problemu.

Kukułeczka kuka

Bardzo charakterystyczny godowy głos samca kukułki, znany każdemu od dziecka, był punktem wyjścia do nadania nazwy temu gatunkowi. Nie tylko polska nazwa do niego nawiązuje. W Anglii na kukułkę mówi się cuckoo, w Niemczech – Kuckuck, we Francji coucou, a Rosjanie zwą ją kukuszką. Również łacińska nazwa rodzajowa Cuculus nie pozostawia złudzeń, o jaki gatunek chodzi.

Kukułkę można spotkać na całym niżowym obszarze kraju. W górach jej występowanie ogranicza się do wysokości 1500 m n.p.m., czyli mniej więcej do piętra kosówki. Zamieszkuje rozmaitego typu otwarte tereny urozmaicone kępami krzewów i drzew oraz obrzeża lasów. Jej ulubionym siedliskiem są zarośla i lasy łęgowe w dolinach rzecznych. Unika dużych, zwartych kompleksów leśnych. Jest gatunkiem wędrownym – na przełomie sierpnia i września wyrusza w samotną wędrówkę do Afryki, na południe od równika, by w kwietniu powrócić na tereny lęgowe. Choć nie zna swoich prawdziwych rodziców i nie może skorzystać z ich doświadczenia, nieomylny instynkt wiedzie ją przetartym przez całe pokolenia kukułek szlakiem.

Rude samice

U samic, prócz podstawowego ubarwienia, wyróżniamy tzw. odmianę rdzawą, częściej spotykaną na wschodzie areału. Różni się ona od tej pierwszej nie tylko brązoworudym ubarwieniem wierzchu ciała, ale i występowaniem prążkowania zarówno na grzbiecie, piersi, jak i na jasnym brzuchu. Widząc więc rudą kukułkę, możemy być pewni, że to samica.

Kukułka słynie nie tylko z charakterystycznego głosu, ale także wyjątkowej biologii lęgowej. Ten aspekt jej życia był źródłem fascynacji człowieka od najdawniejszych czasów. Już w IV wieku p.n.e. Arystoteles wiedział, że kukułka jest pasożytem lęgowym1. Jednak wiele czasu musiało upłynąć, by różne błędne spekulacje i wierzenia na ten temat ustąpiły rzetelnej wiedzy.

Sylwetka kukułki w locie jest bardzo charakterystyczna: uwagę zwracają długi ogon oraz krótkie i szerokie skrzydła

Sylwetka kukułki w locie jest bardzo charakterystyczna: uwagę zwracają długi ogon oraz krótkie i szerokie skrzydła
Fot. Cezary Korkosz

Otóż na przełomie kwietnia i maja, po powrocie na tereny lęgowe, samce zajmują rewiry i wabią samice głośno kukając. Na terenie zajętym przez samca znajduje się zwykle kilka mniejszych obszarów, zajmowanych przez samice. Jeden samiec ma więc do wyboru kilka samic, które regularnie zapładnia. One jednak nie pozostają mu dłużne i chętnie odwiedzają także inne samce z sąsiedztwa. W ciągu sezonu lęgowego samica składa średnio 8 jaj (choć ich liczba może sięgać nawet 25), podkładając je pojedynczo do gniazd innych gatunków ptaków. Uważa się, że samiec pomaga samicy zakraść się do gniazda, odciągając od niego prawowitych właścicieli. Siada w widocznym miejscu i skupia na sobie uwagę wszystkich ptaków wróblowych w okolicy, które atakują go zaciekle, biorąc za podobnie ubarwionego krogulca. Samica w tym czasie bierze w dziób jedno z jaj gospodarza i składa do gniazda swoje własne. Następnie połyka dowód oszustwa i odlatuje. Liczba jaj znajdujących się w gnieździe pozostaje zawsze taka sama.

Wybierając przybranych rodziców dla swojego potomka, samica musi wykazać się nie lada sprytem. By niechlubny akt podrzucenia jaja pozostał niezauważony, musi ona wybrać parę, która jest na etapie składania jaj. Jajo złożone wcześniej bądź po skompletowaniu lęgu potencjalnych opiekunów, jest wysoce narażone na odrzucenie. Jaja poszczególnych samic kukułki mogą mieć różne ubarwienie, ale pojedyncza samica znosi jaja ubarwione tak samo. Zatem gatunek przybranych rodziców również nie może być przypadkowy. Mianowicie kukułka wybiera ten gatunek, którego jaja najbardziej przypominają jej własne, co jest kolejnym przystosowaniem zwiększającym skuteczność podstępu. Wśród hipotez tłumaczących to zjawisko wymienia się na przykład przywiązanie kukułki do gatunku, do którego należeli jej przybrani rodzice (host-preference hypothesis) oraz przywiązanie do miejsca, w którym się kluła (natal philopatry). Innym, mniej znanym przystosowaniem kukułki jest zdolność samicy do opóźnienia złożenia w pełni uformowanego jaja nawet o 24 godziny. Daje to samicy dodatkowy czas na znalezienie odpowiedniego gospodarza.

Karminie pisklęcia-olbrzyma pochłania ogromne ilości energii przybranych rodziców

Karminie pisklęcia-olbrzyma pochłania ogromne ilości energii przybranych rodziców
Fot. Artur Tabor

Po około 12 dniach (czyli szybciej niż u innych ptaków tej samej wielkości) od udanego podrzucenia jaja, w gnieździe pojawia się pisklę kukułki. Jest ono z reguły pierwszym klującym się pisklęciem w „rodzinie”. Jest nagie i ślepe, nie przeszkadza mu to jednak w dokonaniu aktu eksmisji przybranego rodzeństwa (jaj bądź świeżo wyklutych piskląt). Wyrzuca jedno po drugim, wypychając je grzbietem poza krawędź gniazda. Ludzie długo – do końca XVIII wieku – nie mogli uwierzyć, że pisklę jest zdolne do takiego zachowania. Uważano, że czyni to dorosła kukułka. Takie instynktowne zachowanie pisklęcia jest faworyzowane przez dobór naturalny. Usunąwszy wszystkich konkurentów o pokarm i opiekę, młoda kukułka zwiększa swoje szanse na przeżycie, opuszczenie gniazda w dobrej kondycji i wydanie potomstwa w przyszłości. Na swoich przybranych rodziców kukułcze pisklę silnie oddziałuje głośnym żebrzącym głosem oraz jaskrawą czerwienią wnętrza dzioba. Podczas trzech tygodni intensywnego karmienia w gnieździe, młoda kukułka rośnie jak na drożdżach, przerastając swoich opiekunów. W wieku sześciu tygodni staje się całkowicie samodzielna. Liczba gatunków, o których wiemy, że bywają gospodarzami kukułki, ciągle rośnie i aktualnie sięga około 125. Jednakże jedynie około 20 gatunków jest powszechnie wykorzystywanych jako opiekunowie kukułczych piskląt. Należą do nich między innymi: świergotki, pliszki, pokrzewki, gąsiorki i trzcinniczki. Jednak nie każde podrzucone jajo zostaje przyjęte.

Pisklę kukułki ledwo mieści się w gnieździe trzcinniczka, przeznaczonym zwykle na odchowanie kilku młodych

Pisklę kukułki ledwo mieści się w gnieździe trzcinniczka, przeznaczonym zwykle na odchowanie kilku młodych
Fot. Artur Tabor

Gatunki narażone na pasożytnictwo ze strony kukułki biorą udział w swoistym wyścigu zbrojeń, doskonaląc w ewolucyjnej skali czasu, swoje zdolności wykrywania obcego jaja bądź pisklęcia. Wśród gatunków szczególnie efektywnych pod względem rozpoznawania kukułczego jaja wymienia się kapturkę i pokrzywnicę. Dziuplaki są w dość komfortowej sytuacji, ponieważ samicy kukułki trudno jest złożyć jajo do dziupli, a pisklęciu – usunąć przybrane rodzeństwo z gniazda. Jednakże przypadki pasożytnictwa kukułki na gatunkach dziuplaków są także notowane. Zatem wiele jest czynników limitujących sukces lęgowy kukułki, gdyż prócz tych zagrażających lęgom wróblaków (drapieżnictwo, niewystarczająca zasobność siedliska w pokarm, niekorzystne warunki pogodowe), istnieje ryzyko odrzucenia przez przybranego rodzica. Sprawia to, że stosunkowo niewielki procent złożonych przez kukułkę jaj daje potomstwo dożywające momentu rozpoczęcia wędrówki na zimowiska.

Kukułka jest gatunkiem lęgowym w niemal całej Eurazji. W Polsce, wbrew powszechnej opinii, należy do nielicznych, lub co najwyżej średniolicznych, gatunków ptaków lęgowych. Dokładnych danych o jej liczebności mamy jednak bardzo niewiele. Oszacowanie liczby samców na danym terenie jest o wiele trudniejsze niż u innych gatunków. Samce nie bronią bowiem swoich terytoriów i dlatego w jednym miejscu może pojawiać się na zmianę kilka nawołujących osobników, co utrudnia ich liczenie. Wiemy jednak, że liczebność tego gatunku zmniejsza się znacząco w całej Europie. W Polsce w latach 2000–2005 na kilkuset badanych powierzchniach próbnych2 jego liczebność spadła aż o 30%.

Włochate smakołyki

Kukułka odżywia się różnymi owadami, szczególnie jednak rozsmakowała się w mocno owłosionych gąsienicach motyli, które są zazwyczaj toksyczne i wcale lub bardzo niechętnie zjadane przez inne ptaki. Toksyny znajdują się w twardych, ale kruchych włoskach, które jednak nie szkodzą kukułkom. Zatem i w kwestii wyboru pokarmu kukułka okazuje się wyjątkowym drapieżnikiem.









Wśród narzędzi, jakie wykorzystuje się dziś w celu poznania różnych aspektów biologii i ekologii kukułki znajdują się, prócz obserwacji bezpośrednich, analiza ubarwienia i cech strukturalnych jaj, analiza głosu, badania molekularne oraz obrączkowanie tych ptaków. Wysoką powracalność kukułki w te same rewiry przez szereg kolejnych sezonów potwierdzono dzięki obrączkowaniu. Analiza głosu kukułki wykazała, że niektóre osobniki można rozpoznawać po charakterystycznych parametrach głosu. Badania molekularne natomiast udowodniły, że w Europie, w obrębie tego gatunku, występuje około 20 linii rodowych kukułek, które różnią się ubarwieniem jaj oraz preferencją względem gospodarzy. Wciąż jednak wiele pytań w kwestii biologii kukułki pozostaje bez odpowiedzi. W Polsce, na przykład, mamy bardzo skąpe informacje o jej gospodarzach. Zatem, Drogi Czytelniku, jeśli obserwowałeś jajo bądź pisklę kukułki w gniazdach innych ptaków, bardzo prosimy o informacje!

Zuzanna Rosin
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Studium Doktoranckie, Wydział Biologii UAM, Poznań

Piotr Tryjanowski
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Instytut Zoologii, Uniwersytet Przyrodniczy, Poznań

  1. Pasożytnictwo lęgowe – w przypadku kukułki to składanie jaj do gniazd innych ptaków; wykarmieniem i opieką nad pisklętami zajmują się tylko przybrani rodzice.
  2. Powierzchnie te badane są w ramach Monitoringu Pospolitych Ptaków Lęgowych, programu umożliwiającego coroczne uzyskiwanie wskaźników liczebności pospolitych gatunków ptaków, a w szerszej skali – zmian liczebności tych gatunków


Nocni łowcy dżdżownic

Jeszcze nie tak dawno borsuki były uważane za istoty ponure, zgryźliwe i nie znoszące towarzystwa. Tymczasem są to zwierzęta bardzo rodzinne i lubiące zabawę. Wiele z ich obyczajów i zachowań do złudzenia przypomina ludzkie, a przynajmniej takie, jakie u gatunku Homo sapiens chcielibyśmy widzieć.

Borsuki (Meles meles) - po staropolsku nazywane jaźwcami - należą do drapieżników (Carnivora), choć ze swą ociężałością, krępym tułowiem i krótkimi nogami nie sprawiają takiego wrażenia. Są wyjątkiem, zwłaszcza wśród smukłych i zwinnych przedstawicieli rodziny łasicowatych (Mustelidae), której są członkami.

Można je spotkać (choć to niełatwe) głównie w lasach oraz na leżących w ich pobliżu polach i łąkach, a czasami w pobliżu zabudowań. Żyją w kilku-borsukowych grupach rodzinnych, z których każda zajmuje swoje terytorium. Choć rzeczywiście podczas zdobywania pożywienia u borsuków obowiązuje zasada „każdy sobie rzepkę skrobie”, to poza wyprawami łowieckimi zwierzęta wiele czasu spędzają razem. Obserwacje wykazały, że tak jak przystało na porządną rodzinę, dzieci (które rodzą się w norach wczesną wiosną, a pojawiają na powierzchni w maju i czerwcu) spędzają czas głównie na zabawie, natomiast dorosłe osobniki lustrują otoczenie, doglądają igraszek potomstwa oraz wykonują różne prace domowe (o których nieco szerzej za chwilę). Jednak nierzadko nawet stateczne borsuki, które młodość mają już dawno za sobą, włączają się do zabaw borsucząt (często je wręcz prowokując) albo nawet bawią się między sobą. Żywot borsuczych rodzin, dopóki nikt ich nie niepokoi, sprawia więc wrażenie familijnej sielanki.

Podwórkowi biesiadnicy

Borsuki prowadzą skryty tryb życia, ale oczywiście są wyjątki. W pewnej beskidzkiej wsi miałem okazję obserwować dwa jaźwce, które po zmierzchu przychodziły na podwórko wyjadać kuchenne resztki (notabene, specjalnie dla nich wystawiane). Nie przeszkadzał im nawet ujadający kilka metrów dalej pies. Jeden z nocnych gości chyba nie chciał za bardzo oddalać się od źródła łatwego pokarmu, ponieważ na dzień schował się w wąskim betonowym przepuście pod drogą, tuż za bramą posesji, na terenie której się dożywiał.

Życie socjalne borsuków skupia się wokół ich nor, z których wykonawcy mogliby być bardzo dumni, gdyby znali takie uczucie (a być może znają i są dumne...). Borsucze mieszkania to bowiem imponujące konstrukcje. Posiadają zwykle kilka lub kilkanaście wejść (do których prowadzą wyraźnie wydeptane ścieżki) i często są przez gospodarzy rozbudowywane lub przebudowywane. Niektóre systemy nor to prawdziwe podziemne pałace. Trudno sobie to wyobrazić, ale taka rezydencja może mieć nawet kilkaset metrów korytarzy, wiele komór na różnych poziomach, a jej wielkość niekiedy przekracza powierzchnię trzech standardowych M-5! Zbudowanie takiego labiryntu wymaga wielu lat lub dziesięcioleci prac. Nic więc dziwnego, że borsucze rodziny (niczym stare rody szlacheckie) są bardzo przywiązane do swoich posiadłości i jeśli nie muszą, to ich nie porzucają. Niektóre nory mogą być zajmowane przez 100 i więcej lat, np. w Puszczy Białowieskiej obecnie zamieszkała nora była kryjówką borsuków już ponad 180 lat temu.

Gdyby nie charakterystyczne ubarwienie głowy borsuk byłby zupełnie niewidoczny na tle nory

Gdyby nie charakterystyczne ubarwienie głowy borsuk byłby zupełnie niewidoczny na tle nory
Fot. Renata i Marek Kosińscy

Jeśli ma się siedzibę, która ma służyć wielu pokoleniom, to należy o nią dbać. I borsuki robią to z zaangażowaniem większym niż wielu ludzi. Oprócz prac budowlanych i remontowych (pogłębianie nor, dbanie o stan wejść, udrożnianie zasypanych tuneli itp.) zwierzęta dużo czasu poświęcają na porządki. Regularnie usuwają resztki starych legowisk i wszelkie inne śmieci (czasem wyrzucając na zewnątrz również szczątki swoich przodków, którzy w ustronnych zakątkach nor zakończyli życie, być może wiele pokoleń wcześniej). Dlatego norę borsuczą można odróżnić od lisiej m.in. po tym, że otoczenie tej pierwszej jest schludne, natomiast tej drugiej bardziej niechlujne – często leżą koło niej np. resztki pożywienia. O czystości borsuków świadczy również fakt, że swoich potrzeb fizjologicznych nie załatwiają byle gdzie, a kopią w tym celu specjalne dołki (latryny). Czasami borsuki tolerują w swoich schronieniach sublokatorów – lisy lub jenoty. Mogą mieszkać z nimi w tym samym systemie nor, jednak raczej unikają bezpośrednich spotkań pod ziemią, zajmując inne skrzydła „pałacu”.

Oprócz nor głównych borsuki używają również nor tymczasowych, które nie są tak głębokie i skomplikowane. W ciągu dnia zwierzęta mogą także odpoczywać w innych miejscach, np. w wypróchniałych pniach martwych drzew, we wnękach skalnych lub pod wykrotami drzew. Ważne, żeby było w miarę ciemno i spokojnie.

Nocą przy norach toczy się bujne życie towarzyskie

Nocą przy norach toczy się bujne życie towarzyskie
Fot. Renata i Marek Kosińscy

Borsuki są namiętnymi pożeraczami dżdżownic. Jest to podstawowy pokarm jaźwców (przynajmniej w środkowej Europie). Można powiedzieć, że uzależniły od nich całe swoje życie. Choć może dziwić fakt, że drapieżniki, i to całkiem spore, rozsmakowały się w tak małych ofiarach (których przecież muszą znaleźć bardzo dużo, żeby się najeść), to jednak okazuje się, że wcale nie jest to takie głupie rozwiązanie. W naszym klimacie, na powierzchni jednego hektara może żyć w glebie nawet ponad tona dżdżownic. Znalezienie odpowiedniej ich ilości wymaga wprawdzie trochę czasu, ale jest łatwe i niezbyt męczące. Wystarczy iść sobie spacerowym tempem i rozgrzebywać ściółkę lub wierzchnią warstwę miękkiej ziemi. Pysk i przednie łapy borsuka są do tego idealne, więc zwierzęta te skwapliwie korzystają ze swoich możliwości. Ale nie samą dżdżownicą borsuk żyje. Dietę uzupełnia innymi bezkręgowcami (np. chrząszczami i ślimakami), płazami, ptakami i ich jajami, małymi ssakami oraz pokarmem roślinnym. Warto zwrócić uwagę, że większość ofiar borsuka to zwierzęta powolne. Każdy, kto miał okazję widzieć biegnącego borsuka, jest w stanie sobie wyobrazić, że nie zdołałby on dogonić niczego, co potrafi w miarę szybko uciekać. Ponadto z racji tego, że borsuki kompletnie nie radzą sobie ze wspinaczką, ich pokarm musi spełniać podstawowy warunek – być dostępny na ziemi, pod ziemią lub co najwyżej tuż nad nią. Taki sposób odżywiania nie wymaga sprawności lecz jest czasochłonny, dlatego borsuki mogą być aktywne nawet kilkanaście godzin na dobę. Są zwierzętami przede wszystkim nocnymi, ale zdarza się, zwłaszcza w ustronnych, rozległych lasach, że rozpoczynają żerowanie już po południu, a do swoich mieszkań powracają przed świtem. W pobliżu nory mogą się pokazywać na powierzchni w ciągu całego dnia.

Wraz z nastaniem jesiennych chłodów borsukom jest coraz trudniej znajdować dżdżownice. Innego pokarmu też zaczyna powoli brakować. Zimą jedzenia nie będzie właściwie w ogóle, więc borsuki ten okres głodu prześpią. Jednak zanim ułożą się do snu w zaciszu swoich nor, czeka je bardzo pracowity okres. Muszą nie tylko intensywnie się odżywiać, aby zgromadzić zapasy tłuszczu (jesienią mogą ważyć nawet dwa razy tyle co wiosną), ale też przygotować sobie zimowe legowisko i zabezpieczyć wejścia do kryjówek. Znoszą w tym celu do nory suche liście, mech oraz trawy. Z nich układają wygodne posłania w specjalnych, głębiej położonych komorach sypialnych. Czasami cała rodzina gromadzi się w jednej komorze, przytula do siebie i razem zapada w długą drzemkę. Sen zimowy borsuków nie jest ciągły ani głęboki (jest to tylko odrętwienie, a nie hibernacja). Od czasu do czasu zwierzęta budzą się, czasem, zwłaszcza u schyłku zimy, wychodząc nawet na krótkie spacery, aby sprawdzić co dzieje się na zewnątrz i ewentualnie znaleźć coś do jedzenia. Co ciekawe – na południu Europy borsuki nie zapadają w sen zimowy właściwie w ogóle, natomiast na północnych rubieżach swojego zasięgu (płn. Skandynawia i Syberia) potrafią nie wychylać nosa z nor przez ponad pół roku.

Borsuki mogą żyć nawet kilkanaście lat. W przyrodzie mają niewielu wrogów naturalnych. Zagrozić mogą im głównie większe drapieżniki (np. rysie czy wilki), ale o wiele groźniejsze są dla nich zdziczałe psy. Niestety, najczęściej widywanymi borsukami są osobniki rozjechane przez samochody.

Jad im nie straszny

Borsuki wyspecjalizowały się w zjadaniu nielubianych przez inne zwierzęta ropuch. Płazy te mają na grzbiecie gruczoły, wydzielające trującą substancję, która skutecznie chroni je przed większością potencjalnych napastników. Jednak borsuki radzą sobie z nimi, zjadając je od strony brzusznej i pozostawiając nietkniętą skórę z gruczołami.

Borsuk nie jest u nas zwierzęciem szczególnie rzadkim ani zagrożonym. Co za tym idzie, nie podlega też ochronie gatunkowej. Trudno jednak zrozumieć przyczyny, dla których w Polsce wciąż można na to zwierzę polować (wprawdzie myśliwi zabijają obecnie o wiele mniej borsuków, ale nadal są one na liście gatunków łownych bez całorocznego okresu ochronnego). Tłumaczenia, że niszczą lęgi rzadkich kuraków leśnych (na terenach, gdzie występują cietrzew i głuszec, do borsuków można strzelać przez cały rok, a więc np. zabić ciężarną lub karmiącą samicę), są mocno przesadzone. Dlaczego w takim razie można je zabijać jesienią (kiedy zwierzęta przygotowują się do zimy) również tam, gdzie nie ma ani cietrzewi, ani głuszców? Co gorsza, do niedawna wierzono w lecznicze właściwości borsuczego sadła, co na szczęście jest odchodzącym w przeszłość mitem. Szczególnie że borsuki zabija się bezlitosnymi metodami, wykorzystując ich główną słabość – przywiązanie do, a właściwie uzależnienie od kryjówki. Wpuszcza się więc do nory specjalnie wyszkolonego psa (tzw. norowca). Podziemna walka niekiedy kończy się masakrą obydwu zwierząt, bo doprowadzony do ostateczności jaźwiec potrafi być bardzo agresywny. Albo też poluje się z zasiadki – myśliwy, często po uprzednim zatkaniu wylotów nor, czeka przy nich na powrót bezbronnego i pozbawionego możliwości ukrycia się zwierzęcia z nocnego żerowania i dokonuje na nim egzekucji – nierzadko ambony myśliwskie buduje się przy siedzibach borsuków. Polowania na te zwierzęta to okrutny anachronizm i miejmy nadzieję, że niedługo odejdzie całkowicie do lamusa, także pod względem prawnym. Za to każdemu miłośnikowi przyrody życzę przynajmniej jednego w życiu, pokojowego i bezkrwawego spotkania oko w oko z sympatycznym jaźwcem.

Radosław Jaros
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.


Trójgłos o przyczynach i skutkach powodzi

Czy bobry spowodowały powódź?

Dobiega końca kolejna wielka powódź, która byłaby zapewne nazwana powodzią stulecia, gdyby nie to, że 13 lat temu jedna powódź stulecia, a nawet tysiąclecia już była. Ponownie nie udało się uniknąć ogromnych strat, ofiar w ludziach i zalania wielkiej liczby domów. Władze odpowiedzialne za gospodarkę wodną starają się więc szybko wskazać winnych kataklizmu i wszystkich nieszczęść z nim związanych. Tym razem najczęściej wybór pada na ekologów oraz bobry.

Fot. Radosław Jaros

Prezydent Warszawy oskarża organizacje ekologiczne, że zablokowały budowę wałów i to przez nie część Warszawy została zalana. Wtóruje jej wielu innych urzędników. Zapomnieli tylko o tym, że ci straszni ekolodzy nie blokowali trwającej budowy wałów ani nie przykuwali się do drzew. Oni po prostu zaprotestowali przeciwko nieprawidłowościom przy ich projektowaniu i chcieli, aby wały powstały w sposób zgodny z prawem i jak najmniej szkodzący przyrodzie. A Wojewódzki Sąd Administracyjny przyznał im rację. Czy i on był w zmowie z ekologami? Jeśli ktoś zamierza wybudować dom sprzecznie z wiedzą architektoniczną i normami, w sposób, który w przyszłości może przyczynić się do katastrofy, a ktoś to zgłosił właściwym władzom, kogo należałoby winić za to, że dom nie powstał? Tego, kto go źle zaprojektował, czy tego, kto to zauważył? Jeśli w ponoć praworządnym państwie urzędnicy oburzają się, że nie pozwolono im złamać prawa, a nikogo to nie dziwi - jest to niepokojące.

Natomiast szef MSWiA na konferencji prasowej wskazał głównego winnego przerywania przez wodę wałów: „to bóbr proszę państwa”. Pozornie ma rację - bobry rzeczywiście kopią nory w wałach, które traktują po prostu jako wysokie brzegi rzeki, będące ich naturalnym schronieniem. Nikt nie jest w stanie wytłumaczyć tym zwierzętom, że akurat w tych brzegach nie wolno. Jednak Minister zapomniał o tym, że bobry niszczą jedynie wały źle wybudowane - bezmyślnie usypane blisko koryta rzeki. Natomiast zwierzęta te nie mają zwyczaju odchodzić daleko od wody, w poszukiwaniu dogodnych miejsc na nory, a więc gdyby wały budowano w rozsądnej odległości od rzek, pozostawiając jednocześnie między nimi teren, na którym wody mogłyby się rozlać, problemu by nie było. Pan Minister nie wspomniał o jeszcze jednej rzeczy - paradoksalnie bobry przyczyniają się do zmniejszenia skutków powodzi na dużych rzekach. Powszechnie wiadomo, że te zwierzaki budują tamy, zalewając w ten sposób małe obszary i lokalnie mogą być utrapieniem rolników. Jednak znaczna część wody jest wtedy zatrzymywana w dorzeczach i spływa dużo wolniej do większych rzek, osłabiając przez to fale powodziowe. A ponieważ w Polsce żyją dziesiątki tysięcy rodzin bobrowych, mówimy tu o dodatkowych milionach m3 wody, które, gdyby bobrów u nas nie było, spłynęłyby niezwłocznie po deszczach do koryt Wisły, Odry czy Warty i zalały kolejne tereny.

My, ekolodzy, możemy się przed zarzutami i oskarżeniami o utrudnianie walki z powodzią bronić. Ale nieświadome sytuacji bobry nie mają możliwości obrony przed agresywnymi wypowiedziami polityków, które niestety pociągają za sobą jeszcze bardziej agresywne decyzje i czyny. Dlatego apelujemy do polityków i urzędników o odrobinę rozsądku i umiaru w wypowiedziach i o niezrzucanie winy za błędy ludzkie na zwierzęta. Osoby publiczne powinny wiedzieć, że jedna nieprzemyślana wypowiedź może powodować dalekosiężne, negatywne skutki.

Apelujemy także do regionalnych dyrekcji ochrony środowiska i innych organów odpowiedzialnych za ochronę przyrody, o niewydawanie pochopnych decyzji dotyczących np. odstrzałów bobrów czy uzgadniania nieprzemyślanych „regulacji” rzek. A wszystkich prosimy o szersze spojrzenie na tę sprawę i krytyczną analizę różnych oskarżeń, jakich podczas tej powodzi nie brakowało i zapewne nie zabraknie także po niej.

Radosław Jaros

Przyroda też ucierpiała

Straty materialne spowodowane przez tegoroczną powódź szacowane są na wiele miliardów złotych. Po ustąpieniu fali powodziowej będzie je można dość dokładnie określić. Nie da się jednak tak precyzyjnie odpowiedzieć na pytanie, jakie koszty fali powodziowej poniesie przyroda, zwłaszcza w skali długoterminowej. Oczywiście przyroda „od zawsze” zmagała się z różnymi naturalnymi klęskami żywiołowymi i dawała sobie z nimi radę. Jednak w dzisiejszym świecie, w środowisku mocno przekształconym przez człowieka, wysokie straty powodowane przez katastrofalne powodzie mogą spowodować trwalsze skutki dla populacji niektórych gatunków zwierząt, np. ptaków. To właśnie ptaki poniosły największe straty podczas nadzwyczajnych wezbrań na największych polskich rzekach, zwłaszcza że powódź miała miejsce w trakcie sezonu lęgowego.

Warta w Poznaniu w maju 2010 roku

Warta w Poznaniu w maju 2010 roku
Fot. Adriana Bogdanowska

Wisła i Bug - należące do ostatnich częściowo dzikich rzek Europy - są ostojami dla wielu gatunków ptaków związanych z naturalnymi korytami rzecznymi, piaszczystymi łachami, wyspami i lasami łęgowymi. Dla niektórych rzadkich i zmniejszających liczebność gatunków, np. sieweczek obrożnych, brodźców piskliwych, mew pospolitych, śmieszek, rybitw białoczelnych i rzecznych, doliny tych rzek są najważniejszymi lęgowiskami w Polsce. Ponieważ wszystkie te gatunki gniazdują w samym korycie rzeki (głównie na łachach i wyspach) przejście wysokiej fali wezbraniowej powoduje całkowite straty lęgów. Tysiące gniazd tych ptaków z jajami lub pisklętami zostało zatopionych. Także kolonie mew w Dolinie Dolnej Odry i wzdłuż praktycznie całej Warty spotkał podobny los. Fale powodziowe na największych polskich rzekach były tak wysokie, że woda zalała praktycznie całe doliny tych rzek. A więc ucierpiały nie tylko gatunki związane z samym korytem, ale także gniazdujące na terasie zalewowej. Woda z pewnością pochłonęła dziesiątki tysięcy gniazd umiejscowionych na ziemi, np. skowronków, świergotków łąkowych, potrzosów, a także ptaków siewkowych - czajek, kszyków, krwawodziobów i rycyków. Można rzec, że w zasadzie całkowitemu zniszczeniu uległy prawie wszystkie gniazda ptaków zlokalizowane na dziesiątkach tysięcy hektarów dolin rzecznych. Ginęły też ssaki, gady...

Nie tylko ulewne deszcze, ale także człowiek przyczynił się do takiej skali powodzi, poprzez niewłaściwą gospodarkę wodną. Wylesianie, budowanie gęstej sieci rowów melioracyjnych odprowadzających szybko wodę do rzek, likwidacja wielu bagien, torfowisk czy oczek śródpolnych, mogących skutecznie retencjonować wodę i spowalniając jej spływ, zamykanie rzek w wąsko rozstawionych wałach oraz prostowanie ich koryt, to najważniejsze z długiej listy „grzechów”, przyczyniających się do szybkiego powstawania wyjątkowo wysokich wezbrań w rzekach.

Czy tym razem po szkodzie Polacy zmądrzeją? Słuchając w mediach wypowiedzi decydentów można mieć wątpliwości. Wielu z nich zapowiada ponowne wydanie olbrzymich kwot z pieniędzy podatników na działania, które nie tylko nie poprawią znacząco bezpieczeństwa, lecz będą szkodliwe dla przyrody i znów będą jedynie przenosiły problem w dół dorzeczy - podwyższanie wałów, regulację koryt, odtwarzanie zabudowy na terenach zalewowych. Obym się mylił.

Przemysław Wylegała

Przeciwpowodziowe samolubstwo

Słuchając mediów można odnieść wrażenie, że ochrona przeciwpowodziowa zależy od tego, jak wysokie i jak mocne są wały. Od lat na wszystkich szczeblach działania przeciwpowodziowe sprowadzają się przede wszystkim do regulacji cieków wodnych w celu jak najsprawniejszego odprowadzenia wody w kierunku morza (czyli do gmin położonych niżej) lub do budowy koszmarnie kosztowych wielkich zbiorników „wielofunkcyjnych”. Jest to podejście bardzo opłacalne dla hydrotechników, ale przestarzałe i nieskuteczne.

Duże powierzchnie zalewowych łąk w dolinach rzek potrafia zmagazynować więcej wody w czasie wezbrań, niz zbiorniki zaporowe budowane przez czlowieka

Duże powierzchnie zalewowych łąk w dolinach rzek potrafia zmagazynować więcej wody w czasie wezbrań, niz zbiorniki zaporowe budowane przez czlowieka
Fot. Przemysław Wylegała

Kraje Ameryki Północnej i Europy Zachodniej już się wyleczyły z takiego podejścia, przekonawszy się boleśnie, że jest nieskuteczne. Im bardziej „uregulowane” rzeki, tym większe, częstsze i bardziej niszczące powodzie. Woda coraz sprawniej odprowadzana z górnych odcinków dorzeczy, coraz szybciej i wyżej piętrzy się poniżej. Przyczyniają się do tego też zmiany klimatyczne, zwiększające gwałtowność zjawisk atmosferycznych. Cieki i zbiorniki wodne całego dorzecza trzeba traktować zgodnie z zasadami fizyki jako system naczyń połączonych, więc działania przeciwpowodziowe muszą obejmować całe zlewnie.

Gdzie tylko jest to możliwe, należy zwiększać retencję (możliwość zatrzymywania wody i stopniowego jej uwalniania). Przyczynia się do tego ochrona mokradeł, lasów i innych obszarów cennych przyrodniczo, a także działalność bobrów. Wały przeciwpowodziowe - tam gdzie są konieczne - należy maksymalnie odsuwać od koryt rzek. Nie tylko nie będą wówczas niszczone przez bobry, ale zmieści się między nimi znacznie więcej wody, która będzie mniej spiętrzona i wolniej płynąca. Za wałami należy pozostawiać niezabudowane poldery, które w sytuacjach krytycznych będzie można zalewać, zmniejszając falę powodziową. Te i inne działania powinny być kompleksowo zaplanowane w skali kraju, a przynajmniej dorzeczy. Takie plany powinny zgodnie z prawem unijnym już dawno powstać. Ich realizacja mogłaby pogodzić potrzeby ochrony ludzi z ochroną przyrody, gdyż to zachowanie obszarów przyrodniczych oraz naturalnego charakteru rzek najskuteczniej przyczynia się do zatrzymywania wody.

Najwyższy czas skończyć z egoistycznym podejściem „skanalizujmy rzeki i zbudujmy mocne i wysokie wały, by woda szybko przepłynęła przez naszą gminę, a co będzie niżej - nas to nie interesuje”. Stwórzmy kompleksowy system, zgodny z przepisami UE i współczesną wiedzą, uwzględniający zarówno dobro ludzi, jak i prawa przyrody.

Andrzej Kepel

Wybór numeru

Aktualny numer: 2/2023