Asfaltowa droga wije się przez łagodne wzgórza, mozaikę drobnych pól i pastwisk poprzecinanych strumieniami. Co pewien czas mijamy samotną farmę lub osadę złożoną z kilku domów, stada krów, czasem grupy drzew – tutejszych olch lub sprowadzonych z Meksyku cyprysów. Na poboczu, na drewnianym słupku siedzi okazały ptak drapieżny i nic sobie nie robi z nadjeżdżającego auta. Ba, ignoruje również samochód zatrzymujący się tuż koło niego, otwierane okno, wysuwany obiektyw i wielokrotnie powtarzający się trzask migawki. Przez dłuższą chwilę możemy podziwiać jego czarne skrzydła, czapkę i brzuch, z którymi kontrastuje jasnokremowa, delikatnie pręgowana pierś, biała szyja, łysa, pomarańczowo-czerwona twarz, ostry, hakowaty dziób o szaroniebieskiej barwie, wreszcie żółte nogi. To karakara czarnobrzucha (Caracara cheriway), bliski krewny sokołów, w przeciwieństwie do nich raczej powolny lotnik, polujący na wszystko: od owadów i pająków po skunksy, czaple i perkozy, nade wszystko zaś uwielbiający padlinę. Po kilku minutach bardziej zniecierpliwiona niż przestraszona naszą obecnością karakara odlatuje, a my ruszamy dalej.
Więcej w drukowanym wydaniu SALAMANDRY...
Mateusz Ciechanowski
Leniwe, niedzielne popołudnie po nocnej wachcie na pokładzie. Statek, jak rzadko kiedy, stoi w dryfie. Kompletna flauta i mimo że jesteśmy daleko za kołem podbiegunowym, słońce mocno grzeje, a jego odbicia tworzą piękne refleksy świetlne na ciemnym błękicie morza. Nic się nie dzieje. Odpoczywamy. Nagle okrzyk: wieloryby! Na opustoszałym, wydawałoby się, statku-widmo ze wszystkich kajut wybiegają coraz to nowi członkowie załogi. To nie jeden wieloryb, a całe stado i takiego obrazu nie przepuszczą nawet najstarsze wilki morskie, które widziały już przecież niemal wszystko. Wysoko wzbijające się fontanny zdają się rozciągać poza horyzont. Otaczają nasz statek, który poza miarowym mruczeniem generatorów nie wydaje teraz prawie żadnego hałasu, śruby są odstawione. Wieloryby czują się bezpiecznie i podpływają bardzo blisko. Widać samice z młodymi i poszczególne osobniki ciekawsko przyglądające się nam spod powierzchni wody. To humbaki. Dziesiątki humbaków w jednym z najbardziej produktywnych rejonów Morza Barentsa – wypłyceniu pośrodku morza, sięgającym nawet 30 m pod powierzchnię (a więc bardzo płytko), zwanym Ławicą Spitsbergeńską. Nie decydujemy się na szybkie zejście do wody i opuszczenie pontonu, czego będziemy żałować dłuuugooo... Nigdy później nie będzie już takiej okazji...
Więcej w drukowanym wydaniu SALAMANDRY...
Tekst i zdjęcia: Kaja i Piotr Bałazy
Instytut Oceanologii PAN w Sopocie
www.PiotrBalazy.com
www.KajaBalazy.com
Jeśli istnieje roślina, którą możemy nazwać królową dzikich roślin jadalnych, to z pewnością będzie to pokrzywa. Budzi ona wiele emocji – pamiętamy ją bowiem z dzieciństwa jako źródło nieprzyjemnych, piekących bąbli ustępujących zazwyczaj po kilku minutach, ale bywało, że i po kilku dniach… Liście i łodygi pokrzywy są wyposażone w ostre włoski parzące, które nawet po lekkim dotknięciu łamią się i uwalniają drażniący płyn. Ludzie, którzy nigdy jej nie próbowali, często zastanawiają się, czy podczas jedzenia też parzy. Włoski przestają być jednak groźne po połamaniu, wysuszeniu lub obróbce cieplnej rośliny.
Więcej w drukowanym wydaniu SALAMANDRY...
Marta Jermaczek-Sitak
facebook.com/sciezkasojki
Autorka prowadzi kursy botaniczne on-line
Łęgi Odrzańskie między Brzegiem Dolnym a Głogowem na Dolnym Śląsku kryją w sobie jeszcze dużo przyrodniczych tajemnic. W gminie Jemielno, niedaleko starej przeprawy promowej, na międzywalu, znajduje się niepozorny zbiornik wodny. Małe odrzańskie starorzecze, a w istocie niewielki już dół z wodą, z którego niegdyś pozyskiwano materiał do umocnień wałów. W takich miejscach nikt nie pływa, bo mętne wody nie zachęcają do kąpieli. Biolog znajdzie tu jednak sporo życia i dlatego postanowiłem się w nich zanurzyć.
Więcej w drukowanym wydaniu SALAMANDRY...
Tekst i zdjęcia: Krzysztof Konieczny
www.dbajobociany.pl
Na co dzień samotnik, ale podczas godów nie stroni od bliskiego kontaktu z innymi osobnikami
Fot. Paweł Wrona
Wiele rozmaitych grup zwierząt ewoluuje od tysięcy lat w kierunku roślinożerstwa. Zjadanie twardego pokarmu zawierającego sporo trudnostrawnej celulozy wymaga różnych specjalizacji i pomocy drobnych organizmów w procesie trawienia. Od przeżuwaczy, będących swoistymi fabrykami przetwórstwa celulozy i hemicelulozy z milionami pracowników w postaci symbiotycznych bakterii, po organizmy o prostszym układzie pokarmowym, za to z ciekawym aparatem zębowym. Takimi ssakami z unikatowym uzębieniem są właśnie zajęczaki (Lagomorpha). Cechą charakterystyczną tej grupy roślinożerców jest stały wzrost siekaczy, będący dostosowaniem do zgryzania pokarmu. Szczególnym wyróżnikiem zajęczaków są stale rosnące siekacze przednie i małe siekacze tylne, jakby podpierające te pierwsze. Ta cecha pozwala na dość szybkie odróżnianie znalezionych czaszek zajęcy czy królików od tych należących do gryzoni. Dobrze rozdrobniony pokarm wymaga jednak organizmów trawiących celulozę, stąd u zajęcy mamy dobrze rozwinięte jelito ślepe, będące komorą fermentacyjną. Zwierzęta te rozwinęły też koprofagię1, która umożliwia nie tylko trawienie, lecz także zaopatrywanie organizmu w witaminy. U zajęczaków mamy do czynienia ze zjadaniem specjalnych, miękkich odchodów powstających w jelicie ślepym, które wracając do żołądka, kontynuują fermentację, a sam zachyłek żołądka staje się analogiczny do żwacza przeżuwaczy. Takie rozwiązanie nie powoduje rozrostu jamy brzusznej i pozwala na utrzymanie smukłej i stawiającej mniejszy opór powietrza sylwetki.
Więcej w drukowanym wydaniu SALAMANDRY...
Krzysztof Konieczny
www.dbajobociany.pl