Jest niedziela, wczesne, słoneczne popołudnie. To jeden z tych dni, kiedy aż się prosi, żeby wyjść z domu, niezależnie od pory roku. W parku miejskim, nieopodal stawu, po którym pływają kaczki i łabędzie, spacerowicze suną niespiesznie parkowymi alejkami. Przy brzegu staje kilkuosobowa rodzina z dwójką dzieci. Starszy pan, prawdopodobnie senior rodu, wyciąga z torby kromki chleba i podaje swoim pociechom. Na ten widok ptaki wyraźnie się ożywiają, zlatują też wróble, które wcześniej ukrywały się w pobliskich krzewach. Dzieci odrywają kawałki pieczywa i rzucają je ptakom. Po pewnym czasie karmienie przestaje być interesujące, pozostały chleb ląduje na ziemi, a rodzina kontynuuje spacer.
Podobne sceny rozgrywają się w bardzo wielu miastach i miasteczkach Polski. Różnią się scenerią i aktorami, ale scenariusz jest ten sam: przynosimy stary, nieraz spleśniały chleb i karmimy nim ptaki. Latem – bo bliskość ptaków stanowi atrakcję, szczególnie dla dzieci; zimą – bo wydaje nam się, że w ten sposób pomagamy kaczkom i łabędziom przetrwać tę porę roku. W rzeczywistości bardziej ptakom szkodzimy niż pomagamy.
Zwierzęta nie potrzebują tego typu „wsparcia” (być może z wyjątkiem szczególnie śnieżnych i mroźnych zim, a nawet w tym przypadku jest to dyskusyjne). Powinniśmy sobie uświadomić, że dokarmiamy je najczęściej dla własnej przyjemności. Lubimy obserwować, jakie gatunki ptaków przylatują do karmnika zimą lub przyglądać się z bliska kaczkom czy łabędziom. Traktujemy to także jako rozrywkę dla dzieci. Głównie z powodu radości, jaką sprawia bliskie obcowanie z przyrodą, trudno byłoby nam całkowicie zrezygnować z karmników i spacerowych przystanków przy stawie. Dlatego, jeśli już zdecydujemy się dokarmiać ptasich mieszkańców miast, róbmy to mądrze. Aby nie szkodzić, wystarczy pamiętać o kilku zasadach.
Najważniejsze: ZAPOMNIJMY O CHLEBIE! Chleb zostaje w domu, a my wychodzimy na spacer bez niego. W połączeniu z wodą chleb może powodować u ptaków kwasicę – groźną chorobę układu pokarmowego, polegającą na nagromadzeniu kwaśnych produktów przemiany materii. Ponadto takie składniki jak polepszacze czy sól, które dodawane są do pieczywa, również nie służą zwierzętom. A gdy już jesteśmy przy soli, należy wspomnieć, że podawanie naszego słonego jedzenia może mieć zgubne skutki dla dokarmianych stworzeń, włącznie ze śmiercią w wyniku zaburzenia gospodarki wodnej w ich organizmie.
Dokarmianie ptaków blaszkodziobych chlebem może powodować u nich choroby układu pokarmowego
Fot. Przemysław Wylegała
Zepsuta żywność także nie nadaje się dla ptaków czy innych zwierząt. Skoro my jej nie jemy, bo może nam zaszkodzić, dlaczego chcemy, żeby trafiła do ptasich brzuchów? Nie traktujmy zwierzęcych żołądków jak śmietników! Jeśli szkoda nam wyrzucać jedzenie, to czasami wystarczy po prostu mniej kupować. Należy odzwyczaić się od myślenia, że „coś przyjdzie i to zje”.
Powinniśmy mieć na uwadze również to, że nieprzemyślane dokarmianie wpływa na zmianę zachowań u zwierząt. Z powodu tej powszechnej praktyki coraz więcej osobników różnych gatunków ptaków, m.in. wspomniane już łabędzie, nie odlatuje na zimę w cieplejsze i bogatsze w bazę pokarmową rejony1. Zwierzęta szybko się uczą, gdzie mogą znaleźć pokarm i regularnie odwiedzają takie miejsca. Może mieć to dla nich negatywne konsekwencje w momencie gwałtownego załamania pogody, gdy nam nie chce się wystawić nosa za drzwi. Tam, gdzie do tej pory było jedzenie, ptaki niczego nie znajdują i są zmuszone tracić energię na poszukiwanie innych źródeł pożywienia. Pozostające w mieście ptaki wodne są dodatkowo narażone na przymarznięcie, gdyż takie niewielkie zbiorniki jak staw w parku szybko ścina lód (specyficzna budowa układu krwionośnego nóg blaszkodziobych stanowi przystosowanie do pływania w zimnej wodzie, dlatego ptaki nie czują, gdy woda w zbiorniku, na którym nocują, zamarza).
Kiedy mowa o ptakach, nie możemy zapomnieć o gołębiu miejskim. Należy on do tych gatunków, które nie cieszą się powszechną sympatią wśród mieszkańców miast2. Niechęć do gołębi spowodowana jest przede wszystkim tym, że „brudzą” elewacje odchodami, „uparcie” znoszą jaja na balkonach i przenoszą pasożyty. Niestety za taki stan rzeczy jesteśmy odpowiedzialni także my. Łatwy dostęp do pokarmu, spowodowany dokarmianiem (zarówno celowym, jak i niezamierzonym, np. gdy spadnie nam na ziemię kanapka), wpływa na znaczny wzrost liczebności tego gatunku. Wbrew pozorom wcale nie jest to dla niego korzystne, ponieważ wiąże się z przegęszczeniem, konkurencją o miejsca do zakładania gniazda oraz osłabieniem kondycji.
Problem nieprzemyślanego dokarmiania nie dotyczy tylko ptaków. Widząc w parku śliczną, puchatą wiewiórkę, trudno nam się powstrzymać, by nie zanęcić jej jakimś smakołykiem. Powinniśmy jednak pamiętać, że uczenie zwierząt korzystania z ludzkiego (często przetworzonego) jedzenia nie przynosi im nic dobrego. O ile jednak wiewiórki znalazły dla siebie w miastach odpowiednie warunki do życia, niezależnie od naszej „hojności”, o tyle dokarmianie stanowi jedną z przyczyn pojawiania się na obszarach miejskich dzików3. Resztki z naszych stołów nie zawsze trafiają do kontenerów na odpadki, niekiedy lądują obok. Tym samym niejako zapraszamy dziki pod dom (dotyczy to szczególnie osiedli wybudowanych w sąsiedztwie lasu). Zwierzęta szybko się uczą, że między blokami znajdą łatwe źródło pożywienia. Obecność dzików wywołuje sporo emocji, gdyż ze względu na swoje gabaryty wzbudzają zrozumiały respekt. Choć przeważnie nie atakują ludzi, to lepiej i dla nich, i dla nas, aby nie przyzwyczajały się do „miejskich stołówek”. Ograniczając ilość dostępnego pokarmu (np. przez grodzenie śmietników i zaprzestanie celowego karmienia), zmniejszymy atrakcyjność ludzkich osiedli dla dzików i innych dziko żyjących zwierząt jak choćby lisów. Wprawdzie lis jest przede wszystkim drapieżnikiem i podstawę jego diety stanowią gryzonie oraz inne małe zwierzęta, ale chętnie urozmaica swój jadłospis (do tego stopnia, że bywają okresy, gdy odżywia się głównie roślinami). Kuchenne odpadki stanowią dla niego łakomy kąsek, bo korzystając z nich, nie musi tracić energii na polowanie.
Jednak nie tylko kwestia dokarmiania dzikich zwierząt może być problematyczna. Czasami wydaje nam się, że natknęliśmy się na zwierzę, które ewidentnie potrzebuje naszej pomocy. Niekiedy rzeczywiście tak jest (o czym w dalszej części tekstu), ale często znakomicie sprawdza się powiedzenie „pozory mylą”. Przykładem na to może być znaleziona na łące mała sarna. Ilu z nas sądziłoby, że porzuciła ją matka? W pierwszym odruchu na pewno chcielibyśmy zabrać maleństwo i szukać dla niego opieki. Lecz nie wolno nam tego robić! Takie zalegające w trawie sarniątko nie jest sierotą, jego matka na pewno znajduje się gdzieś w pobliżu i przychodzi tylko na czas karmienia. Nie dotykajmy go, ani tym bardziej nigdzie nie przenośmy. Młoda sarenka nie ma własnego zapachu i dzięki temu nie zdradza drapieżnikom swojej obecności (matka, oddalając się, chroni ją właśnie przed takim zagrożeniem). Dotykając ją, pozostawiamy naszą woń, narażając młode na porzucenie przez matkę.
Starsze pisklęta, które dopiero uczą się latać, mogą być karmione przez rodziców także na ziemi
Fot. Samuel Odrzykoski
Podobną taktykę jak sarny stosują zające: samica spędza ze swoimi młodymi możliwie mało czasu. O ile jednak w przypadku sarenki mamy pewne opory, żeby ją ze sobą zabrać, o tyle w stosunku do zajączków podjęcie takiej decyzji przychodzi nam dużo łatwiej (być może dlatego, że zając jest dla większości z nas takim „trochę innym królikiem”, a przecież niektórzy trzymają króliki w domach). Swoją zbyt pochopną ingerencją możemy im wyrządzić ogromną krzywdę, ponieważ nic nie zastąpi małym zającom matczynego mleka. Odchowanie ich w sztucznych warunkach jest bardzo trudne i tylko realizowane w umiejętny sposób daje zwierzętom szansę powrotu do naturalnego środowiska.
Jeśli chodzi o młode osobniki ssaków i ptaków, to należy zawsze dwa razy się zastanowić, zanim podejmiemy jakiekolwiek kroki. Na przykład wiewiórki, jeśli zaistnieje taka potrzeba, potrafią przenosić w bezpieczne miejsce swoje młode, trzymając je w pyszczku. Gdy zobaczymy takiego wiewiórczego malucha pod drzewem, lepiej powstrzymajmy się przed natychmiastową interwencją. Istnieje spora szansa, że matka po niego wróci. Z kolei starsze pisklęta ptaków (zwane podlotami), które znajdujemy czasem na ziemi, zwykle dopiero uczą się latać. Nie wypadły z gniazda. Jest to po prostu kolejny etap ich rozwoju. W tym czasie nadal są karmione przez rodziców i lepiej im nie przeszkadzać. Oczywiście zdarzają się sytuacje, gdy z jakiegoś powodu młode osobniki będą zdane na naszą pomoc (np. gdy matka zginie pod kołami samochodu), ale dopóki nie mamy stuprocentowej pewności, że tak jest w konkretnym przypadku, nie podejmujmy pochopnych decyzji. W razie wątpliwości najlepiej najpierw poradzić się specjalisty.
W sytuacji zagrożenia wiewiórka pospolita potrafi przenosić swoje młode, trzymając je w pyszczku
Fot. Wojciech Stephan
Wobec tego, po czym poznać zwierzę w potrzebie? W kilku sytuacjach możemy być pewni, że mamy z takim przypadkiem do czynienia: gdy widzimy, że jest ranne, ma problemy z właściwym poruszaniem się (np. ma złamane skrzydło) albo wpadło w pułapkę. A jeśli napotkamy takiego kontuzjowanego osobnika, to gdzie należy się zgłosić? Z tym jest niestety w Polsce dość duży problem. Wprawdzie istnieją pojedyncze ośrodki rehabilitacji zwierząt, ale po pierwsze w skali kraju jest ich bardzo mało, po drugie przeważnie specjalizują się w konkretnej grupie zwierząt (np. ptaki, jeże) i nie mogą przyjąć każdego potrzebującego pomocy stworzenia. Część takich placówek prowadzona jest przez organizacje pozarządowe (stowarzyszenia lub fundacje), które środki finansowe na swoją działalność muszą pozyskiwać z różnych źródeł, np. dotacji. W przypadku tego typu ośrodków ma to sporo wad, bo osoby opiekujące się zwierzętami, nawet jeśli są bardzo zaangażowane i zdeterminowane oraz mają dużą wiedzę i doświadczenie, bez stałego źródła pieniędzy mają mocno ograniczone możliwości leczenia i rehabilitacji podopiecznych. Zdecydowanie brakuje systemowego rozwiązania, które umożliwiłoby tym placówkom długoterminowe działanie. Dodatkowych trudności nastręcza to, że inne przepisy regulują zasady postępowania wobec gatunków zwierząt chronionych, a inne wobec łownych (czyli gatunków, na które można polować). Idealnym rozwiązaniem byłoby, gdyby ośrodki rehabilitacji podpisywały porozumienia odnośnie do finansowania swoich działań z odpowiednimi instytucjami państwowymi, np. urzędem miasta, regionalną dyrekcją ochrony środowiska itd. Najlepsze, co możemy zrobić w sytuacji, gdy napotkamy zwierzę potrzebujące pomocy, to skontaktować się z najbliższym ośrodkiem rehabilitacji zajmującym się tą grupą zwierząt, do której należy nasz poszkodowany (wykaz wszystkich ośrodków, aktualny na 4 kwietnia 2014 roku, znajduje się na stronie Generalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska). Tam powinniśmy znaleźć fachową poradę.
To, co jesteśmy w stanie zrobić już teraz, żeby w dobrej wierze nie zaszkodzić, to dowiedzieć się jak najwięcej na temat zwierząt żyjących wokół nas. Dzięki temu będzie nam łatwiej właściwie ocenić ich zachowanie. A na następny spacer do parku zamiast chleba zabierzmy ze sobą lornetkę.
Julia Kończak
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Pod koniec września ukazała się publikacja PTOP „Salamandra” pod tytułem Dzikie zwierzęta w mieście – poradnik dla mieszkańców Poznania. Zawiera ona podstawowe informacje o dzikich zwierzętach, które można spotkać w Poznaniu. Napisana w przystępny sposób, podaje odpowiedzi na pytania często zadawane przez osoby zwracające się do Towarzystwa z prośbą o interwencję lub poradę. Poradnik w wersji pdf można pobrać ze strony PTOP Salamandra.