W poprzednim numerze Magazynu zapoczątkowaliśmy publikację wywiadów z ludźmi związanymi z ochroną przyrody lub edukacją przyrodniczą. W numerze z okazji 20-lecia PTOP „Salamandra” wybór rozmówcy wydaje się oczywisty. Doktor Andrzej Kepel – pomysłodawca i prezes Towarzystwa był także przez kilka lat redaktorem naczelnym Biuletynu PTOP „Salamandra”, który następnie rozwinął się w obecny Magazyn. W środowisku polskich przyrodników jest postacią znaną. Jego wiedzę ekologiczną i prawną doceniają także przedstawiciele administracji ochrony przyrody, nawet jeśli często krytykuje ich działania. W ciągu ostatnich dwóch dekad był powoływany do wielu ciał eksperckich i doradczych. Obecnie jest m.in. wiceprzewodniczącym Państwowej Rady Ochrony Przyrody i członkiem Krajowej Komisji Ocen Oddziaływania na Środowisko. Dla działaczy „Salamandry” i innych organizacji przyrodniczych jest tytanem pracy o niespożytej energii, który świetnie potrafi łączyć doświadczenie i wiedzę z tak pozornie odległych dziedzin jak przyroda, prawo czy... matematyka.
Andrzeju – dlaczego zamiast wyboru kariery naukowej czy bezpiecznej posady nauczyciela lub urzędnika zdecydowałeś się stanąć u sterów okrętu zwanego organizacją pozarządową, płynącego po wodach najeżonych rafami niedoskonałych przepisów?
Podoba mi się ta metafora! Dodałbym jeszcze manewrowanie wśród mielizn administracyjnej bierności i politycznych wirów, radzenie sobie z flautami braku funduszy oraz atakami burz niezadowolenia różnych grup interesu, którym z ochroną przyrody nie po drodze. Odpowiedzi na to pytanie są chyba dwie – zbiorowa i indywidualna.
Decyzja o założeniu stowarzyszenia zajmującego się ochroną przyrody, działającego na wzór organizacji zachodnich, została podjęta w 1993 roku kolektywnie, przez grupę studentów i świeżo upieczonych absolwentów biologii Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu związanych z Klubem Ekologicznym Niezależnego Zrzeszenia Studentów. Większość z nas miała za sobą doświadczenie w nielegalnej działalności opozycyjnej, a po ponownej rejestracji NZS – w pozytywistycznej działalności organizacyjnej. Chcieliśmy (i to nam zostało do dziś!), by nasze wykształcenie, entuzjazm i praca przyniosły konkretne pozytywne skutki. Wiedzieliśmy, że zaczynające się przemiany polityczne i gospodarcze spowodują ogromny wzrost presji na nieźle jeszcze zachowane walory przyrodnicze Polski. Naukowcy przede wszystkim badają przyrodę, a urzędnicy nadzorują przestrzeganie przepisów, które tworzą lub zmieniają politycy. W większości rozwiniętych krajów główny ciężar konkretnych działań ochronnych dzielą różne służby państwowe oraz organizacje pozarządowe. Służb ochrony przyrody z prawdziwego zdarzenia nie doczekaliśmy się w Polsce do dziś (można za takie uznać ewentualnie służby parków narodowych, ale te zajmują zaledwie 1% powierzchni kraju). Uznaliśmy więc, że największe szanse na realizację naszych marzeń będziemy mieli w organizacji społecznej.
Ale dlaczego założyliście nowe stowarzyszenie zamiast przystąpić do jakiegoś istniejącego?
Mieliśmy wybór między nielicznymi „starymi” organizacjami oraz dziesiątkami nowych, które powstawały jak grzyby po deszczu. Nie tylko bowiem my wówczas uwierzyliśmy, że pojawiła się szansa na rozwój ruchu społecznego. Chcieliśmy prowadzić efektywne działania, oparte na solidnej wiedzy i wykorzystujące zachodnie wzorce. Zastanawiając się nad przystąpieniem do organizacji, których głównym kapitałem była tradycja, uznaliśmy, że łatwiej będzie wybudować coś nowego niż zmodernizować stare. Rozważaliśmy też przyłączenie się do jednej z nowych organizacji, których działania zapowiadały się obiecująco. Jednak te nie były jeszcze gotowe do tworzenia oddziałów terenowych w Poznaniu. Rzuciliśmy się więc na głęboką wodę i założyliśmy nowe stowarzyszenie. Wiedzieliśmy, że dzięki temu sami będziemy decydować, co i jak robimy, a wizję mieliśmy dość sprecyzowaną. Czas pokazał, że to była dobra decyzja.
Przedstawiciele przyrodniczych organizacji pozarządowych i środowisk naukowych, podczas spotkania dotyczącego tworzenia polskiej Shadow List Natura 2000, zorganizowanego przez „Salamandrę” w Forcie IIa w Poznaniu
Fot. Andrzej Kepel
A jakie były Twoje indywidualne powody podjęcia decyzji o poświęceniu się pracy w „Salamandrze”?
Obecnie, aby być naprawdę dobrym naukowcem, trzeba się zwykle skupić na wąskiej dziedzinie. Od początku wiedziałem, że to nie dla mnie. Jedną pracę magisterską napisałem na Akademii Rolniczej z genetyki soi, drugą – na Uniwersytecie na temat trzciny. Zacząłem badania do doktoratu na temat sosny, ale przerzuciłem się na bioindykację z wykorzystaniem porostów, a większość moich publikacji naukowych dotyczyła wówczas nietoperzy. Podobnie, myśl o pracy od 8:00 do 16:00 była mi wówczas obmierzła. W „Salamandrze” od samego początku wprowadziliśmy nienormowany czas pracy, co zwykle oznacza po kilkanaście godzin dziennie, ale w dowolnie wybranych godzinach. Wielorakość tematów, które musimy podejmować, przyprawia o zawrót głowy. Tak więc – ze względu na moje prywatne zamiłowanie do różnorodności i stałego poszerzania wiedzy w różnych dziedzinach – wybór był słuszny. Możliwość pracy zgodnej z zainteresowaniami i wykształceniem, przynoszącej wymierne efekty, w zgranym zespole podobnych pasjonatów, jest bezcenna. W tamtym czasie dla przyrodnika szanse takie dawała jedynie organizacja społeczna. Ryzyko było duże, ale się udało.
Od samego początku istnienia PTOP „Salamandra”, a więc od dwudziestu lat, pełnisz funkcję prezesa. To dość wyjątkowa sytuacja, porównując z innymi organizacjami. Jak sobie radzisz z taką odpowiedzialnością?
W ogóle „Salamandra” wydaje się wyspą stabilności, jeśli chodzi o kadry. Większość założycieli Towarzystwa sprzed dwudziestu lat jest z nami do dziś, podobnie jak nowo przyjmowani od tego czasu pracownicy. Z osobami, które z różnych powodów życiowych odeszły do innej pracy, utrzymujemy zwykle regularne kontakty i często doraźnie współpracujemy. To zdaje się potwierdzać, że praca u nas, choć wyczerpująca i niskopłatna, przynosi satysfakcję.
Jeśli chodzi o moją funkcję, to warto zaznaczyć, że prezes jest w „Salamandrze” obieralny, a kadencja trwa rok. Oj tak, czuję ciężar odpowiedzialności wynikający z funkcji! Podczas studiów nie wykładano nam nawet podstaw zarządzania, więc uczę się głównie na własnych błędach, które jakoś wielkodusznie są mi przez współpracowników wybaczane. Teraz, gdy organizacja jest już dość stabilna, a wiele obowiązków spoczywa na innych członkach Zarządu i współpracownikach, jest nieco łatwiej. Jednak mieliśmy w przeszłości okresy, podczas których było naprawdę ciężko. Wydaje mi się, że to właśnie sztormy są najważniejszym testem, czy kapitan sprawdza się na mostku kapitańskim. To, że z tych kryzysów do tej pory zawsze wychodziliśmy wzmocnieni, to jednak zasługa całej załogi, która potrafi się wówczas maksymalnie zmobilizować i zgodzić na wyrzeczenia. Nie ukrywam, że myśl, iż ktoś mógłby mnie zastąpić u steru, co pozwoliłoby mi skupić się na realizacji konkretnych przedsięwzięć, jest kusząca. Nie wiem, czy szef powinien się do tego przyznawać...
Mówisz o kryzysach. Jaka była największa porażka „Salamandry” z Twojego punktu widzenia?
Porażka!? Z okazji dwudziestolecia wolę mówić o sukcesach! No dobrze. Przede wszystkim – porażki zwykle nie wiązały się z kryzysami. Przeciwnie – to sukcesy czasami powodowały utrudnienia w działaniu. Nie przychodzą mi do głowy jakieś wielkie klęski. Dla mnie szczególnie bolesne są różnie drobne sprawy, w których – mimo naszej interwencji i zdawałoby się oczywistej sytuacji prawnej i merytorycznej – nie udało się zapobiec degradacji walorów przyrodniczych z powodu bierności, opieszałości czy wręcz wrogiego nastawienia niektórych organów ustawowo powołanych do ochrony przyrody i środowiska. To jest frustrujące, gdy po zgłoszeniu oczywistego przypadku łamania prawa i niszczenia przyrody widzisz, że organ państwowy lub samorządowy zamiast współpracować, stara się znaleźć wszelkie możliwe kruczki formalne i wybiegi, by nic nie zrobić lub odwlec ewentualną akcję do czasu, gdy nie będzie już miała sensu. Urzędnicy zdają sobie sprawę, że przypadków niszczenia przyrody jest wiele, a organizacje przyrodnicze tak nieliczne, że nie będą w stanie we wszystkich sprawach odwoływać się do wyższych instancji czy sądów. A jeśli się odwołają, to i tak za poprzednią bierną postawę nikt urzędników do odpowiedzialności nie pociągnie. Może takie podejście organów wynika czasem ze zbyt wielu spraw i ograniczonych możliwości działania, jednak to nie łagodzi frustracji. Na szczęście takie postawy nie są regułą. Wiele interwencji, które podejmujemy, kończy się jednak sukcesem, czyli zaprzestaniem niszczenia, a czasem naprawą poczynionych szkód. Niektóre organy bardzo chętnie podejmują współdziałanie, uznając, że nasze cele są zbieżne. To łagodzi gorycz porażek i nadaje sens naszej pracy.
W takim razie, co uważasz za największy sukces?
Największe osiągnięcie mogę wskazać bez wahania – znaczące poszerzenie sieci Natura 2000 w Polsce. Przypomnę – wstępując do Unii Europejskiej, polski rząd zaproponował zaledwie 3,7% terytorium Polski do siedliskowej części tej sieci. To było poniżej jednej trzeciej ówczesnej średniej europejskiej. Nie przeprowadzono właściwego rozpoznania walorów przyrodniczych kraju, wiele cennych obszarów celowo pominięto. Wówczas kilka organizacji podjęło się zadania przygotowania tak zwanej Shadow List Natura 2000, czyli listy obszarów brakujących w sieci. Ogólnopolskie Towarzystwo Ochrony Ptaków koordynowało sprawę wyznaczania tak zwanych obszarów ptasich, „Salamandra” – obszarów chroniących pozostałe gatunki zwierząt, a Klub Przyrodników – gatunków roślin i siedlisk przyrodniczych. Wykonaliśmy w ekspresowym tempie i za darmo pracę, którą w innych krajach za miliony euro wykonywały agencje rządowe. Dzięki pomocy setek specjalistów z całej Polski (naprawdę pomoc była powszechna i bezinteresowna) zebraliśmy wszystkie dostępne dane i wykazaliśmy podstawowe braki w sieci, proponując nie tylko listę dodatkowych obszarów, ale i ich granice, opisy i walory, które powinny stanowić cel ochrony. Komisja Europejska przyznała nam rację i nakazała uzupełnienie sieci. Urzędnicy europejscy twierdzili, że była to najbardziej profesjonalnie przygotowana Shadow List w historii Unii Europejskiej. W kolejnych latach rząd stopniowo włączał do sieci proponowane przez nas obszary, a my zbieraliśmy kolejne dane i uzupełnialiśmy naszą listę. Obecnie braki są już niewielkie, a tak zwana siedliskowa część sieci powiększyła się trzykrotnie. Dzięki temu, mimo szybkiego rozwoju gospodarczego kraju, możemy teraz dość skutecznie strzec najcenniejszych walorów przyrodniczych, gdyż prawo wspólnotowe chroniące obszary Natura 2000 musi być przestrzegane na serio. Tylko raz w życiu ma się okazję potroić powierzchnię obszarów objętych w kraju skuteczną ochroną przyrody. Wykorzystaliśmy tę możliwość najlepiej jak się dało.
Mamy też wiele innych sukcesów, które sprawiają satysfakcję. Wymienię choćby przywrócenie polskiej przyrodzie susła moręgowanego. Z wielką przyjemnością też biorę do ręki każdy kolejny numer Magazynu.
Powiedziałeś, że sukcesy mogą powodować kłopoty. Mam nadzieję, że nie miałeś na myśli naszego Magazynu?
Nie! Ale Shadow List Natura 2000 to dobry przykład. Większość pracowników „Salamandry” poświęciła temu ponad rok, rezygnując z innych projektów. Wyczerpało to wszystkie nasze rezerwy. Gdy upubliczniliśmy naszą listę i Komisja Europejska przyznała nam rację, niektórzy ówcześni decydenci byli wściekli. Nagle się okazało, że niektóre fundusze stały się niedostępne dla stowarzyszeń, które stworzyły listę, niezależnie od tego, jak dobre projekty przygotowały. Wówczas fundacje i fundusze były niemal jedynym dostępnym źródłem finansowania organizacji przyrodniczych w Polsce. Trzeba było na jakiś czas znacząco ograniczyć działalność i bardziej zróżnicować źródła finansowania. Było ciężko, ale co cię nie zabije, to cię wzmocni...
Podczas pierwszego seminarium biogeograficznego zorganizowanego przez Komisję Europejską, w trakcie którego oceniano rządową propozycję sieci Natura 2000 dla Polski z 2004 r., przedstawiciele Klubu Przyrodników i „Salamandry” nie mieli żadnych problemów by wykazać, że dla większości gatunków i typów siedlisk przyrodniczych propozycja ta jest dalece niewystarczająca
Fot. Andrzej Kepel
Czy obecnie pozarządowym organizacjom ekologicznym jest łatwiej?
Nie sądzę. Gdyby tak było, byłoby ich o wiele więcej – pracy do wykonania jest mnóstwo. Po pierwsze – wbrew powierzchownym deklaracjom, pogorszył się stosunek społeczeństwa do środowiska naturalnego. Obecnie politycy czy przedsiębiorcy nie wstydzą się publicznie przyznać, że są przeciwni ochronie przyrody. Taka postawa staje się wręcz modna. Biznes ponad wszystko! Kolejna trudność to brak środków. Polska przestała zaliczać się do krajów ubogich, więc fundacje zachodnie przeniosły swoje zainteresowania w inne regiony świata. Zlikwidowano gminne fundusze ochrony środowiska. Pozostałe krajowe fundusze ochrony środowiska niechętnie przyznają dotacje organizacjom pozarządowym, gdyż ich rozliczanie jest skomplikowane. Łatwiej jest dać duży grant na wielką inwestycję, rozliczany jedną fakturą, niż dziesięć małych dotacji na projekty organizacji, w których rozlicza się każdy najmniejszy wydatek z osobna. Dostępne są co prawda fundusze europejskie, ale konkurować o nie trzeba z organami administracji czy przedsiębiorstwami państwowymi. Skomplikowane procedury rozliczeń, wysokie limity minimalnych kosztów projektu oraz wymagania dotyczące wkładu własnego sprawiają, że tylko największe organizacje pozarządowe są w stanie się o nie ubiegać. Małym, nowo powstałym organizacjom bardzo trudno się przebić. Wyjątkowo cenna jest możliwość przekazywania 1% podatku organizacjom pozarządowym, ale tylko niewielka część takich wpłat jest kierowana do organizacji przyrodniczych. W dodatku wiele osób uznało, że przeznaczenie na jakąś organizację tych kilku czy kilkudziesięciu złotych w skali roku z należnego podatku to wystarczająca dobroczynność. W rezultacie i tak skromna liczba darowizn od osób prywatnych jeszcze zmalała.
Są jednak i pozytywne zmiany, które po części wynikają z akcesji do UE. Poprawiono przepisy w zakresie dostępu do informacji o środowisku, zwiększa się skuteczność przestrzegania niektórych przepisów ochrony środowiska, coraz powszechniejsza jest świadomość, że organizacje pozarządowe mogą realizować niektóre zadania publiczne taniej i skuteczniej niż podmioty państwowe czy nawet prywatne firmy. Nie powiedziałbym więc, że obecnie jest gorzej. Po prostu jest inaczej. Wszystko się zmienia – także warunki działania organizacji. I trzeba za tym nadążać.
Gdybyś miał wskazać, jaka jest największa różnica w ochronie przyrody obecnie i dwadzieścia lat temu, gdy powstawała „Salamandra”, to co by to było? Powstanie sieci Natura 2000?
Jeśli miałbym ograniczyć się tylko do jednej zmiany, to wybrałbym coś bardziej ogólnego – przystąpienie Polski do Unii Europejskiej i przyjęcie wspólnotowych regulacji w dziedzinie ochrony przyrody i środowiska. Fakt, że Wspólnota poważnie podchodzi do ochrony przyrody i nie jest skłonna wydawać środków na przedsięwzięcia, które łamią jej przepisy, wymusza radykalną zmianę podejścia polskiej administracji i przedsiębiorstw do tych zagadnień. Czasami konieczne jest odwoływanie się do Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej, by wymusić szanowanie prawa. Jednak coraz częściej sama świadomość, że polskie organizacje mogą to zrobić, jest wystarczająca. Bez regulacji unijnych polska przyroda ucierpiałaby znacznie bardziej na skutek rozwoju gospodarczego, jaki dokonał się przez ostatnie dwadzieścia lat. Krajowe formy i zasady ochrony mają bowiem może szczytne założenia i tradycje, jednak zdecydowanie nie zapewniają ich skutecznego przestrzegania w warunkach gospodarki rynkowej i dążenia do rozwoju za wszelką cenę. Dostrzegając więc różne niedoskonałości obecnego systemu, uważam, że przystąpienie do Unii było dla naszej przyrody zbawienne.
Zmiana na lepsze niektórych przepisów krajowych to po części także skutek działań „Salamandry” i Twoich, lecz nie wymieniłeś tego wśród głównych osiągnięć.
To dlatego, że starania o poprawę polskiego prawa przypominają nieco taniec. Krok do przodu, krok do tyłu, krok w bok, obrót... Niby cały czas w ruchu, a w efekcie drepczemy w miejscu. Rzeczywiście – przy tworzeniu ustawy o ochronie przyrody w 2004 roku udało się nam wprowadzić wiele (chyba ponad setkę) cennych poprawek, jednak równie licznych propozycji wówczas nie przyjęto. Niektóre błędy tkwią w ustawie do dziś. W późniejszym czasie uwzględniono część naszych postulatów korekt, ale równolegle wprowadzono nowe legislacyjne dziwactwa. To samo dotyczy niektórych innych ustaw czy rozporządzeń. Moim zdaniem ustawa o ochronie przyrody po dziesiątkach nowelizacji jest już tak splątana i pełna niekonsekwencji, że najwyższy czas napisać ją od nowa, a może wręcz podzielić na trzy odrębne. Wolę się nie rozgadywać zbytnio na ten temat. I tak robię to regularnie w Magazynie, w dziale „Prawo (nie)doskonałe”.
Choć w nazwie Towarzystwa jest przymiotnik: polskie, ostatnio „Salamandra” jest coraz aktywniejsza na polu międzynarodowym. Czy zamierzasz utrzymywać ten kurs rozwoju organizacji?
Jestem przekonany, że ochrona przyrody ojczystej pozostanie głównym przedmiotem naszych działań. Jednak trzeba sobie zdawać sprawę, że Polska i Polacy wywierają także coraz większy wpływ na przyrodę poza granicami naszego kraju. I nie chodzi wyłącznie o oddziaływanie na ptaki czy nietoperze migrujące przez Polskę albo spędzające u nas zimę. Do naszego kraju w coraz większych ilościach są importowane produkty z zagrożonych roślin czy zwierząt – nie zawsze legalnie. W 2012 roku 5,2 milionów Polaków wyjechało turystycznie za granicę. Poza bezpośrednim oddziaływaniem na przyrodę w miejscu pobytu często przywożą ze sobą pamiątki z chronionych gatunków czy wręcz żywe okazy. Polscy myśliwi coraz liczniej wybierają się na polowania do Azji czy Afryki. To tylko przykłady naszego wpływu na przyrodę świata. Oznacza to, że nasz kraj powinien brać też na siebie odpowiedzialność za jej ochronę, do czego konieczna jest współpraca z innymi państwami. Tymczasem na arenie międzynarodowej w odniesieniu do ochrony przyrody Polska jest często dość bierna, a czasami wręcz wsteczna, choć są także przykłady pozytywnej aktywności. Dobrze by było, gdyby i polskie organizacje pozarządowe, zwłaszcza te większe, dysponujące takimi możliwościami, włączały się w działania globalne lub przynajmniej ponadnarodowe. „Salamandra” taki wysiłek podejmuje i ma już pierwsze osiągnięcia, na przykład w CITES*.
Moje marynistyczne porównanie z początku rozmowy nie było przypadkowe. Jesteś żeglarzem, a pocztówki ze swoich egzotycznych podróży adresujesz m.in. do Załogi „Salamandry”. Poza tym chodzisz po jaskiniach, nurkujesz, jeździsz konno i na nartach, znana jest twoja pasja fotograficzna... Czy trzeba być niespokojnym duchem, by działać w pozarządowej organizacji przyrodniczej?
Ha, ha! Chyba rzeczywiście coś w tym jest! Zresztą wystarczy, byś rozejrzała się po naszym biurze czy zerknęła w lustro. Każdy członek Załogi ma poza pracą jeszcze kilka pasji. Oprócz już wymienionych, które nie są wyłącznie moje, niektórzy się jeszcze wspinają, latają balonami, żeglują po pustyni, tańczą, śpiewają w chórach, robią witraże, malują... Myślę, że nie chodzi tylko o gotowość do podejmowania ryzyka czy o wrażliwość artystyczną. Po prostu takie organizacje jak nasza to miejsce dla ludzi, dla których podążanie za pasją stoi wyżej w hierarchii wartości niż zdobywanie pieniędzy.
W takim razie, z okazji rocznicy, życzę Ci, byś przez kolejne dwadzieścia lat działalności, poza pisaniem projektów, sprawozdań, opinii, artykułów do Magazynu i inną pracą przy komputerze, miał jeszcze mnóstwo czasu na bezpośrednie obcowanie z przyrodą oraz realizację pozazawodowych zainteresowań.
Bardzo dziękuję i życzę tego samego Tobie, całej Załodze „Salamandry” i wszystkim Czytelnikom!
Rozmawiała: Adriana Bogdanowska
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.