Kamień Śląski 2013 rok. Środek lata, niebo bez jednej chmurki i ani odrobiny wiatru. Ponad 30 stopni w cieniu... tylko gdzie ten cień? Powietrze nad łąką w pobliżu lotniska drży, rozmazując widok. Mimo wszechogarniającego skwaru trwa ptasi koncert. Na pierwszym planie słychać trele skowronków, tu i ówdzie odzywają się pokląskwy, trznadle i gąsiorki, w tle monotonnie skrzypią pasikoniki, a spomiędzy traw na środku łąki dochodzi nawoływanie przepiórki. Wprawne ucho wyłowi coś jeszcze – krótkie, wysokie gwizdy, których na tej łące nie było słychać już od ponad 30 lat.
Wśród traw w poszukiwaniu pożywienia myszkują susły moręgowane – niewielkie kolonijne gryzonie, bliscy kuzyni wiewiórki i świstaka. Co jakiś czas unoszą się na tylnych nogach i wypatrują zagrożenia. Jeśli coś je zaniepokoi, to wydają charakterystyczny, ostrzegawczy świst i wszystkie susły z kolonii znikają pod ziemią. Ten system obrony zazwyczaj się sprawdza. Nie uchronił jednak zwierząt przed działalnością człowieka. Na przełomie lat 70. i 80. XX w. gatunek ten wymarł w naszym kraju na skutek zmian w zagospodarowaniu terenu (zobacz: Suseł, czyli wielki powrót małego gryzonia – SALAMANDRA 1/2013). Dwadzieścia lat później wizjonerskie plany przywrócenia susła moręgowanego polskiej przyrodzie zrodziły się w głowach przyrodników z Opolszczyzny. To tutaj susłowe kolonie utrzymywały się najdłużej w kraju. W latach 2000–2001 przeprowadzono kontrole wszystkich historycznych stanowisk, które potwierdziły, że suseł moręgowany już na nich nie występuje. Badacze stwierdzili jednak, że kilka stanowisk potencjalnie spełnia wymagania gatunku. Mniej więcej w tym samym czasie gryzoniem tym zainteresowało się nasze Towarzystwo. Przy współpracy z wieloma przyrodnikami opracowaliśmy plan odbudowy polskiej populacji tego gatunku o nazwie Program SUSEŁ. Na czele jego realizacji stanął prezes PTOP „Salamandra” – dr Andrzej Kepel. Początki nie były łatwe. W pierwszej kolejności należało zapewnić środki finansowe na ten cel. Projektem zainteresowały się dwa fundusze: GEF i EkoFundusz. Po licznych korektach budżetu i intensywnych negocjacjach osiągnięto rozsądny kompromis. Projekt zakładał rozpoczęcie hodowli susłów opierającej się na zwierzętach pochodzących z populacji możliwie blisko spokrewnionych z historyczną polską populacją gatunku. Należało też stworzyć odpowiednie zaplecze hodowlane. Udało się to dzięki pomocy specjalistów z Ogrodu Zoologicznego w Poznaniu, którzy bardzo entuzjastycznie podeszli do przedsięwzięcia. Pierwszy wybieg powstał na zapleczu Ogrodu, kolejne dwa w części dostępnej dla publiczności. Wybudowanie wybiegów wiązało się z uzyskaniem takich samych zezwoleń i procedur, jakie wymagane są przy budowie domów, więc nie był to proces łatwy. Pierwszy wybieg stanął dopiero jesienią 2003 roku i ze sprowadzeniem zwierząt trzeba było poczekać do kolejnego sezonu.
W lipcu 2004 roku, dzięki kontaktom poznańskiego zoo, udało się przywieźć pierwsze susły z Ogrodu Zoologicznego w Bernie w Szwajcarii. Grupa nie była duża – liczyła dziewięć osobników. Nie obyło się bez przygód. Na granicy Szwajcarzy nie chcieli wypuścić zwierząt na podstawie okazanych im dokumentów, ponieważ... były wypisane po angielsku. Trzeba było cofnąć się do Berna po oficjalne tłumaczenie na język niemiecki. W Poznaniu susły te zajęły osobny niewielki wybieg niedaleko głównego wejścia do zoo i pełniły głównie rolę ambasadorów projektu. Kilka tygodni później przywieźliśmy z Węgier grupę hodowlaną. Uzyskanie wszystkich niezbędnych zezwoleń, organizacja odłowów i transportu okazały się nie lada wyzwaniem. Gdy już wszystko było gotowe, wraz z silną grupą wolontariuszy wyruszyliśmy w dwa samochody załadowane pustymi klatkami transportowymi do Budapesztu. W połowie drogi, pod czeskim Brnem, w naszą terenówkę wjechał słowacki TIR. Na szczęście druciane klatki częściowo zamortyzowały uderzenie i skończyło się tylko na drobnych zadrapaniach, jednak samochód nie nadawał się do dalszej jazdy. Po krótkiej naradzie na poboczu autostrady zapadła decyzja – jedziemy dalej. Wycofanie się oznaczałoby konieczność opóźnienia startu projektu o następny rok. Drugi samochód musiał kursować dwukrotnie między Brnem a Budapesztem, aby przewieźć cały zespół oraz klatki. Odłowy zaplanowane były na niewielkim trawiastym lotnisku w miejscowości Budakeszi – tuż pod Budapesztem. Susły łapaliśmy, wykorzystując cygański patent przejęty przez Węgrów. Pułapki były mocowane do ziemi za pomocą... elektrod spawalniczych. Metoda doskonale się sprawdziła, okazała się całkowicie bezpieczna dla zwierząt i stosujemy ją do dziś. W czasie pracy towarzyszył nam warkot lądujących i startujących awionetek w tle. Kierownik lotniska półżartem prosił, by nie odławiać wszystkich susłów, co oczywiście nie było naszym zamiarem. Tłumaczył, że piloci cenią sobie obecność tych gryzoni, gdyż ich nory doskonale drenują lotnisko i nawet po obfitych deszczach nie ma problemu ze stojącą wodą. Złapaliśmy wówczas 32 zwierzęta, które przewiezione zostały do Ogrodu Zoologicznego w Budapeszcie, gdzie lekarz weterynarii je przebadał, wszczepił mikroczipy i wystawił odpowiednie dokumenty. W ogrodowym gabinecie zabiegowym zostawiliśmy po sobie niesamowity bałagan – wszędzie rozsypane było siano, pokrojone warzywa i susłowe bobki. Ekipa sprzątająca zapewne musiała na nas złorzeczyć. W celu przerzucenia wszystkich ludzi i susłów do Polski konieczne było ściągnięcie z kraju jeszcze jednego samochodu. Droga powrotna przebiegła już na szczęście bez dodatkowych niespodzianek i wszystkie susły w komplecie dotarły do poznańskiego zoo. Pozostało nam tylko cierpliwie czekać do wiosny.
Wreszcie nadszedł rok 2005 – wiosną susły ładnie się rozmnożyły w zoo i latem nadszedł czas pierwszego wsiedlania w Kamieniu Śląskim, na łące należącej do kurii diecezjalnej w Opolu. Tydzień wcześniej pojechaliśmy tam zamontować klatki aklimatyzacyjne. Na miejscu pomagali nam przyrodnicy z Opola. Klatki składały się z modułów, z których część stawia się na ziemi (osiatkowane ściany i sufit), a część wkopuje wzdłuż obwodu klatki w grunt (blaszane przegrody). Elementy podziemne miały utrudnić susłom zbyt szybkie wydostanie się na zewnątrz. Chodziło o to, aby zwierzęta stopniowo podkopywały się pod tymi przegrodami, drążąc jednocześnie pierwsze nory, które zapewnić miały im schronienie w początkowej fazie wsiedlania. Rozwiązanie to wydawało się proste, lecz w praktyce okazało się trudno wykonalne. Starając się wykopać rowy wzdłuż ścian klatek, zrozumieliśmy genezę nazw otaczających nas wsi – Kamień Śląski i Kamionek. Kopanie bardziej przypominało kucie w zaschniętej, pełnej kamieni glebie. Po tych doświadczeniach obecnie zamiast wpuszczanych w ziemię ścianek stosujemy leżącą na powierzchni drucianą siatkę, co też się sprawdza. I z tym większym podziwem patrzymy na susły, które bez większych trudności wkopują się w twardą ziemię.
Pierwsze osobniki przyjechały na łąkę w drugiej połowie lipca 2005 roku. Na miejscu przywitał nas tłumek dziennikarzy i reporterów oraz przedstawiciele Fundacji EkoFundusz. Najpierw krótka konferencja prasowa w Sanktuarium św. Jacka, później wypuszczenie susłów do klatek aklimatyzacyjnych, wywiady i kręcenie „setek”. Następnego dnia pod wieczór, na skraju „naszej” łąki widzieliśmy cztery lisy. Najwidoczniej zapach susłów rozniósł się już po okolicy. Rankiem przy jednej z klatek zauważyliśmy próby podkopu. Któryś rudzielec próbował dostać się do środka, jednak najwyraźniej natrafił na te same problemy, które mieliśmy w trakcie wkopywania przegród. Chyba uznał, że ostateczny bilans energetyczny posiłku z susła wyjdzie na minus, i odpuścił sobie dalsze kopanie. Więcej podobnych prób w tym roku nie odnotowaliśmy.
W sierpniu 2005 roku pojechaliśmy po raz drugi odłowić susły na Węgrzech. Na wyjazd zabrał się z nami Robert – fotograf z National Geographic, który zbierał materiał do artykułu na temat projektu. Wcześniej dokumentował też wypuszczanie pierwszych susłów w Kamieniu Śląskim. Po drodze, już w Czechach, zaczęło padać i deszcz nie odpuszczał do samego Budapesztu. Co gorsza padało również od rana kolejnego dnia. Załamani pogodą obawialiśmy się, że odłowy nie dojdą do skutku – każdy szanujący się suseł siedział pod ziemią w swojej suchej norce. Po południu przejaśniło się trochę, więc mogliśmy ruszyć na rekonesans. Tym razem odłowy miały się odbywać na terenie międzynarodowego lotniska w Budapeszcie. Jeszcze przed wyjazdem z Polski musieliśmy przesłać na Węgry kopie naszych paszportów – wymóg ochrony lotniska. Po przyjeździe na miejsce identyfikatory już na nas czekały. Problem pojawił się, gdy ochrona zobaczyła sprzęt fotograficzny Roberta. Na nic zdały się prośby i błagania, legitymowanie się identyfikatorem National Geographic, telefony do polskiej redakcji miesięcznika. Ochrona była nieprzejednana – Na terenie lotniska nie wolno fotografować!
Po wjeździe na teren lotniska kolejne rozczarowanie. Nie ma susłów, i to zapewne nie z powodu deszczu. Nie mogliśmy znaleźć żadnej czynnej nory! W fatalnych nastrojach słuchamy zakłopotanego Węgra, który stara się ratować sytuację – W zeszłym roku było ich tu dużo. Spróbujmy jeszcze w pobliskim skansenie lotnictwa. Nie mamy nic do stracenia. Gdy dojechaliśmy na miejsce, wypogodziło się na dobre. Wchodzimy do muzeum i niespodzianka – są! Cieszy się również Robert – tutaj może swobodnie fotografować. Łącznie w skansenie i na pobliskim rondzie udało nam się złapać 103 susły. Ponownie wizyta w gabinecie weterynaryjnym budapeszteńskiego zoo. Jak łatwo sobie wyobrazić, tym razem zostawiliśmy po sobie proporcjonalnie większy bałagan niż w poprzednim roku. Węgrzy jednak nie sprawiali wrażenia szczególnie zmartwionych tym faktem – dobrze się z nimi współpracuje. Do Polski przyjechaliśmy bez jakichkolwiek problemów. Na susły czekały w poznańskim zoo dwa nowe wybiegi.
Wypuszczanie susłów do klatek aklimaty-zacyjnych w Kamieniu Śląskim. Po otwarciu pojemników transportowych susły zwykle wcale nie spieszą się z ich opuszczaniem
Fot. Andrzej Kepel
Rok 2006 zaczął się dobrze – wreszcie dostaliśmy całe odszkodowanie za zniszczony na Słowacji samochód. Wiosną zabraliśmy się do odzyskiwania zarośniętej głogami i tarniną murawy kserotermicznej przylegającej bezpośrednio do stanowiska, na którym wsiedlaliśmy susły. Karczowanie zleciliśmy lokalnej firmie. Łącznie udało się odtworzyć około siedmiu hektarów cennej florystycznie łąki. Latem tego i następnego roku kontynuowaliśmy wypuszczanie susłów w Kamieniu Śląskim, w tym na odtworzoną łąkę. W 2007 roku dostaliśmy informację ze Słowacji, że możemy pozyskać na potrzeby projektu nieco zwierząt. Wcześniej Słowacy odwiedzili naszą hodowlę w Poznaniu, bo sami planowali rozpoczęcie hodowli w Ogrodzie Zoologicznym w Bojnicach. Oczywiście ofertę przyjęliśmy z entuzjazmem i zaczęliśmy korespondencję. My do nich po angielsku, oni do nas po... słowacku. Łatwo nie było – język polski niby do słowackiego podobny, ale o nieporozumienia nietrudno. Ostatecznie wyjechaliśmy pełni niepewności i gotowi na różne ewentualności. Czy susły będą już odłowione, czy mamy je sami łapać? Jeśli sami, to gdzie dokładnie? Czy możemy na miejscu liczyć na jakąś pomoc? Ilu susłów możemy się spodziewać? Te wydawałoby się podstawowe pytania, mimo że padały z naszej strony kilkukrotnie, jakoś zawsze były pomijane lub kwitowane krótką odpowiedzią, że „všetko je v poriadku”. Na szczęście na miejscu okazało się, że rzeczywiście wszystko było w porządku i susły czekały na nas w klatkach hodowlanych w ogrodzie zoologicznym (gdzie musieliśmy je sobie schwytać, ale w tym mamy wprawę). W ten sposób wzbogaciliśmy naszą hodowlę o pierwsze susły ze Słowacji.
Ponieważ w Kamieniu Śląskim susły się zadomowiły, więc w lipcu 2008 roku przystąpiliśmy do tworzenia drugiego stanowiska, tym razem na Dolnym Śląsku. Na nowe miejsce wsiedleń wybraliśmy łąkę w Głębowicach koło Trzcinicy Wołowskiej należącą do Polskiego Towarzystwa Przyjaciół Przyrody „pro Natura”. Również i tutaj sprawy komplikowały się nieco. Na dzień przed planowanymi odłowami w zoo w Poznaniu, gdy wszystko mieliśmy już pouzgadniane, nad Głębowicami przeszła nawałnica połączona z silnymi burzami, której skutkiem były m.in. powalone drzewa, zerwane dachy i linie energetyczne. Miejsce, gdzie mieliśmy spać, zostało odcięte od prądu, a drogi dojazdowe – zablokowane powalonymi drzewami. Ostatecznie wypuszczanie susłów przesunęło się o tydzień, ale drugie podejście wypadło pomyślnie.
Takie i podobne przygody zdarzają się ciągle. A to pogoda płata nam figla, a to zaskakują nas same zwierzęta, innym razem ludzie. Na przykład raz po długich negocjacjach z właścicielem wspaniałej łąki, na której niegdyś występowały susły, uzyskaliśmy zgodę na wsiedlanie i podpisaliśmy stosowną umowę. Zrobiliśmy ładne tablice informujące o susłach i projekcie, które ustawiliśmy na skraju posesji. I nagle głos w telefonie – Postanowiłem łąkę sprzedać i wycofuję zgodę. Nie było sensu powoływać się na umowę. Nic na siłę. Kiedy indziej zmieniły się przepisy w jednym z krajów, z którego mieliśmy sprowadzić susły, i przez kilka miesięcy nikt nie potrafił nam powiedzieć, jaki organ teraz ma wydać zezwolenie na odłowy i wywóz ani jakie warunki trzeba spełnić, by je uzyskać. A bariera językowa uniemożliwiała nam samodzielne rozwikłanie tej zagadki. Jednak nauczeni doświadczeniem zawsze mamy w odwodzie jakiś plan B i C, który przy wyrozumiałości sponsorów, zgadzających się na pewne modyfikacje harmonogramów, udaje się zrealizować. I z roku na rok susłów w Polsce jest coraz więcej. Od 2008 roku kontynuujemy Program dzięki wsparciu Europejskiego Funduszu Rozwoju Regionalnego, a od roku 2012 przedsięwzięcie dodatkowo współfinansuje Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej.
W latach 2009, 2010 i 2012 następne susły z Poznania zasiliły kolonię w Głębowicach. W 2010 roku, dzięki pomocy pracowników Przemkowskiego Parku Krajobrazowego, rozpoczęliśmy wsiedlanie susłów na prywatnej łące w Jakubowie Lubińskim. Jednocześnie był to rok, w którym zapoczątkowaliśmy hodowlę susłów w Ogrodzie Zoologicznym w Opolu. W tym celu opolskie zoo wybudowało dwa nowe wybiegi hodowlane i dwa ekspozycyjne (w jednym z nich ostatecznie zamieszkały pieski preriowe). W 2011 roku wzmocniliśmy populację susłów w Jakubowie Lubińskim. Po raz kolejny wybraliśmy się też na Słowację, gdzie wraz z grupą pracowników Słowackiej Agencji Ochrony Przyrody przeprowadziliśmy odłowy równolegle na dwóch stanowiskach. Łącznie schwytaliśmy 54 susły i... jednego chomika, któremu oczywiście od razu zwróciliśmy wolność. Zapewne udałoby się nam przywieźć więcej zwierząt, gdyby nie załamanie pogody w drugim dniu akcji.
Akcjom wypuszczania susłów do wolier aklimatyzacyjnych prawie zawsze towarzyszą media
Fot. Wojciech Stephan
W roku 2012 mieliśmy przyjemność być gospodarzami czwartej edycji międzynarodowej konferencji poświęconej susłom – European Ground Squirrel Meeting. Zorganizowaliśmy ją w Kamieniu Śląskim, dzięki czemu mogliśmy zaprezentować specjalistom z dziewięciu krajów efekty Programu SUSEŁ w jednym z miejsc jego realizacji. Z informacji, które do nas docierały po konferencji, uczestnikom bardzo się podobało.
W bieżącym roku zapoczątkowaliśmy tworzenie czwartego już stanowiska – tym razem w Rościsławicach. Właściciel tamtejszych łąk sam zgłosił się do nas z propozycją utworzenia na nich stanowiska susła. Wypuszczanie zwierząt zaplanowaliśmy na połowę lipca. Jednak ze względu na wyjątkowo długą zimę młode susły urodziły się w zoo później niż zwykle i nie zdążyły do połowy lipca osiągnąć odpowiednich rozmiarów. Musieliśmy dać im jeszcze dwa tygodnie, by podrosły. Odłowy w zoo i samo wypuszczanie zwierząt cieszyły się dużym zainteresowaniem mediów, co znów stanowiło wyzwanie logistyczne.
Od początku trwania Programu co roku wraz z wolontariuszami przemierzamy susłowe łąki w poszukiwaniu czynnych nor. Dzięki temu mamy orientację, jaki jest stan każdej kolonii. Obecnie najwięcej susłów żyje w Kamieniu Śląskim. Według naszych szacunków łączna liczebność całej polskiej populacji wciąż nie przekroczyła jeszcze 1000 osobników. Wszystko wskazuje jednak na to, że w najbliższych latach poziom ten zostanie osiągnięty.
Działań w ramach Programu jest oczywiście znacznie więcej. Kampanie edukacyjne, oceny oddziaływania na środowisko inwestycji lokalizowanych w pobliżu kolonii susłów, starania o prawną ochronę stanowisk... Takie przedsięwzięcie to ogromny wysiłek organizacyjny, możliwy do podjęcia jedynie dzięki pomocy rzeszy wolontariuszy, ekspertów, instytucji, partnerów, sponsorów i darczyńców. Korzystając z okazji, chcemy więc podziękować wszystkim, którzy przyczyniają się do realizacji Programu. Bez Was by się nie udało!
Borys Kala
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Julia Kończak
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.