Stosunki między pozarządowym ruchem ochrony przyrody a Państwowym Gospodarstwem Leśnym Lasy Państwowe są... dość złożone. Lasy często podchodzą do organizacji pozarządowych jak pies do jeża, co nie powinno dziwić, bo nie raz – bardziej lub mniej zasłużenie – zostały przez nie pokłute. Trzeba jednak przyznać, że „Salamandra” raczej miała szczęście do współpracy z „zieloną bracią”.
Współdziałanie „Salamandry” z Lasami Państwowymi i leśnikami zaczęło się już przy pierwszym naszym projekcie – ochronie rezerwatu „Meteoryt Morasko” w Poznaniu. Zresztą – czy mogło być inaczej, skoro był to rezerwat leśny, zarządzany wówczas przez Nadleśnictwo Oborniki? Przecież bez współpracy z gospodarzem nic byśmy nie zrobili! Nasze postulaty dotyczące zarządzania tym obiektem mogły jednak być odrzucone. Mimo że jest to rezerwat częściowy, wnioskowaliśmy, by najcenniejsze drzewostany grądowe i łęgowe traktować jak rezerwat ścisły i nie prowadzić tam żadnych cięć. Podobnie sugerowaliśmy, by cenny (zarówno przyrodniczo, jak i gospodarczo) drzewostan dębowy w otulinie rezerwatu włączyć do obszaru chronionego (to się nie udało, bo taką decyzję powinien podjąć organ ochrony przyrody), a do tego czasu uznać go za drzewostan nasienny i pozostawić – chociaż osiągnął już wiek rębny. I tak się stało. Ustalenia poczynione w roku 1994 są przez Lasy dotrzymywane do dziś, mimo że od tego czasu zarządzanie rezerwatem przejęło Nadleśnictwo Czerwonak, a następie Łopuchówko. Przez dwadzieścia lat nie zdarzyło się, by leśnicy zrobili w tym obiekcie coś, co moglibyśmy skrytykować. Przeciwnie – starali się wspierać działania ochronne, dostarczając drewna na pomosty i barierki, przeznaczając teren pod parking, współpracując przy działaniach edukacyjnych.
Z Nadleśnictwem Łopuchówko współpracowa- liśmy między innymi przy projekcie ochrony pachnicy dębowej
Fot. Andrzej Kepel
Już jednak w roku 1994, czyli w kilka miesięcy po powstaniu naszego Towarzystwa, wydawało się, że dojdzie do pierwszego starcia „Salamandry” z administracją Lasów. Dowiedzieliśmy się, że Nadleśnictwo Szprotawa ma zamiar „odnowić” drzewostan w rezerwacie „Buczyna Szprotawska”, stopniowo wycinając stare buki i zastępujące je młodymi. Prace już rozpoczęto i w rezerwacie pojawiły się stosy świeżo pozyskanego drewna. Ponieważ nasze pismo w tej sprawie do Wojewódzkiego Konserwatora Przyrody w Zielonej Górze zostało zignorowane, więc interweniowaliśmy wyżej – w Ministerstwie. Reakcja była błyskawiczna – zaproszono nas na pilne spotkanie. Gdy nasza delegacja dojechała do Szprotawy, na miejscu czekało na nią „dwunastu gniewnych w zielonych mundurach” – przedstawicieli Nadleśnictwa i Wojewódzki Konserwator Przyrody. Zaczęto naszym delegatom tłumaczyć jak dzieciom, co to jest gospodarka leśna, na czym polega rębnia gniazdowa, w jakim wieku „dojrzewa” drzewostan bukowy, czym się różni rezerwat ścisły od częściowego i że buczyna w tym miejscu będzie nadal istnieć, tylko odmłodzona. W skład naszej delegacji wchodził fitosocjolog leśny – Sławomir Janyszek, leśnik – doktorant z dziedziny urządzania lasu – Paweł Strzeliński, a także zoolog, specjalista od pilchowatych – Mirosław Jurczyszyn. Szybko się okazało, że o lesie i gospodarce leśnej wiedzą co najmniej tyle samo, co ich rozmówcy w zielonych mundurach. Wyjaśnili, że rezerwat stanowi jedyną w tej części Polski ostoję popielic – nadrzewnych gryzoni, które nie przetrwałyby proponowanych zabiegów. Do życia potrzebują bowiem starych owocujących buków, tworzących zwarty drzewostan. W krótkim czasie leśnicy i ochroniarze z „Salamandry” doszli do porozumienia i uzgodnili – co, jak i kiedy można zrobić, by walory rezerwatu zostały zachowane. Od tego czasu kilkukrotnie owocnie współpracowaliśmy z Nadleśnictwem Szprotawa, wydając nawet wspólne publikacje. Po dwudziestu latach stare buki nadal stoją, populacja popielic przetrwała i wszyscy są zadowoleni. No – może prawie wszyscy. Konserwator Przyrody podobno obraził się za to, że podważyliśmy jego kompetencje. Wszak wyraził zgodę na planowane pierwotnie prace, a powinien wiedzieć, jakie byłyby tego konsekwencje. Do końca sprawowania swojej funkcji nigdy z nami nie współpracował. Ponieważ i tak praktycznie nie współpracował z nikim i nic znaczącego nie robił – różnicy wielkiej nie odczuliśmy.
W sprawie ochrony popielic współdziałaliśmy później z Lasami wielokrotnie i współpracujemy nadal – przede wszystkim w ramach programu przywracania tych zwierząt Polsce Północno-Zachodniej. Wszak to z różnych lasów musimy pozyskiwać zwierzęta do hodowli i wsiedleń. W lasach parków krajobrazowych: Sierakowskiego, Puszczy Bukowej i Barlinecko-Gorzowskiego prowadzimy wsiedlania, nieraz uzyskując znaczącą pomoc z lokalnych nadleśnictw. Zawsze udaje nam się uzgodnić modyfikacje w gospodarowaniu, uzyskać zgody na dosadzanie drzew i krzewów owocowych itp.
Ciekawa i znamienna była współpraca z leśnikami przy tworzeniu obszarów Natura 2000. Administracja Lasów była początkowo raczej niechętna włączaniu terenów leśnych do sieci, wietrząc w tym – nie zawsze bezzasadnie – możliwość przyszłych ograniczeń i utrudnień w gospodarczym użytkowaniu drzewostanów. Jednak od początku część leśników uznała, że Natura 2000 może stanowić skuteczną ochronę przed zakusami przekształcania lasów w tereny nieleśne czy wciskania się zabudowy w każdą lukę w drzewostanie. Dlatego, gdy wraz z innymi organizacjami pozarządowymi zaczęliśmy tworzenie Shadow List polskiej sieci Natura 2000 i zbieraliśmy dane o występowaniu chronionych siedlisk i stanowisk naturowych gatunków, wiele nowych informacji dostawaliśmy od leśników. Wszyscy wiedzieli, że działamy wbrew ówczesnej polityce rządu, a więc za współpracę z nami nikt nikogo nie pochwali. Informacje otrzymywaliśmy więc najczęściej telefonicznie, z zastrzeżeniem anonimowości źródła. Nie zawsze walory, o których nas informowano, kwalifikowały obszar do włączenia do naszej listy – zgłaszający leśnicy byli wówczas bardzo zawiedzeni. W roku 2007 Minister Środowiska zarządził wielką inwentaryzację przyrodniczą, realizowaną siłami Lasów Państwowych. Dyrektor Generalny LP zaproponował udział głównym autorom Shadow List w komitecie ustalającym metodykę badań i zasady analizy wyników oraz nadzorującym inwentaryzację pod względem merytorycznym. Wielu działaczy organizacji ekologicznych dziwiło się, że zgodziliśmy się wziąć w tym udział. – Przecież wiecie, że ta cała akcja jest zaplanowana przeciwko Wam! Chodzi o to, by udowodnić, że w obszarach z Shadow List nie ma deklarowanych tam walorów – mówili. – I co z tego? – odpowiadaliśmy. – Wiemy, że nasze propozycje z Shadow List są dobre, a wszelkie dodatkowe badania mogą tylko poszerzyć naszą wiedzę, a to na pewno nie zaszkodzi. I sprawdziło się. Choć jakość badań w różnych regionach wyglądała różnie, leśnicy włączyli w nie większość polskich przyrodników terenowych – także tych z „Salamandry”, Klubu Przyrodników i innych organizacji pozarządowych. Ponieważ była to pierwsza masowa inwentaryzacja obejmująca gatunki i siedliska z Dyrektywy Siedliskowej, więc przyniosła mnóstwo nowych danych. Żaden z obszarów z dotychczasowej Shadow List nie został w jej wyniku odrzucony, za to mogliśmy przygotować kolejną wersję listy, dodając do niej wiele nowych obiektów. Zwykle w Polsce mamy do czynienia z dobrymi intencjami, ale złym rezultatem. W tym wypadku wyszło odwrotnie – dzięki zaangażowaniu tysięcy leśników.
Współczesna gospodarka leśna odchodzi już od wielkoobszarowych monokultur sosnowych i lasów wysprzątanych z wszelkiego martwego drewna
Fot. Adriana Bogdanowska
Przez dwadzieścia lat uzbierało się sporo przypadków dobrej współpracy między Lasami Państwowymi i leśnikami a „Salamandrą”. Czasem my pomagaliśmy w projektach nadleśnictw, czasem nadleśnictwa wspierały nasze działania (np. czasopismo Ptaki Wielkopolski albo konkursy wiedzy przyrodniczej dla szkół). Wielokrotnie wspólnie z leśnikami staraliśmy się chronić nietoperze. Przez kilka lat byłem członkiem Kolegium Lasów Państwowych – czasami dochodziło do zdecydowanych różnic zdań, np. w sprawie stosowania do nasadzeń obcych gatunków drzew, ale dyskusje zawsze były merytoryczne. Przyrodnicy z „Salamandry” często są zapraszani do uczestnictwa w konsultowaniu planów urządzania lasów nadleśnictw – żałujemy, że jesteśmy w stanie korzystać jedynie z niewielkiej części tych zaproszeń. Skoro może być tak dobrze, dlaczego tak często organizacje pozarządowe ostro krytykują leśników, a leśnicy ekologów?
Działania związane z ochroną i reintrodukcją popielic, także te medialne, są możliwe dzięki współpracy z leśnikami
Fot. Andrzej Kepel
Większość leśników ma wykształcenie przyrodnicze i szczerze kocha las oraz ich mieszkańców, co czyni
z nich naszych potencjalnych sojuszników w działaniach na rzecz Matki Natury. Jednak Lasy Państwowe to wielka
firma. Nic więc dziwnego, że wśród ich pracowników zdarzają się też przedstawiciele tak zwanego „leśnego
betonu”, „deskarzy” czy też po prostu osoby, które łatwo się uprzedzają. Niektórzy przedkładają własny
interes nad dobro przyrody – co zdarza się (a nawet bywa regułą) we wszystkich grupach zawodowych. Ale czy
wśród działaczy organizacji pozarządowych nie trafiają się osoby niedouczone lub nawiedzone? Czy wreszcie
zarówno przedstawiciele jednej, jak i drugiej grupy nie mają prawa do zwykłych, ludzkich błędów?
Jaka jest rzeczywista opinia organizacji pozarządowych o Lasach Państwowych widać, gdy tylko pojawia się postulat prywatyzacji lasów. Natychmiast tworzymy wspólny front przeciwko takim pomysłom, bo wiemy, że miałoby to fatalny skutek dla przyrody. Na pewno w przyszłości będziemy jeszcze nie raz różnić się z administracją leśną w poglądach na temat powoływania parków narodowych, szczegółowych zasad gospodarowania na niektórych siedliskach itp. Miejmy jednak nadzieję, dyskusje na te tematy między leśnikami i organizacjami będą coraz bardziej merytoryczne. Nie dajmy się podpuszczać niektórym dziennikarzom czy politykom. Dotychczasowe dwadzieścia lat doświadczeń „Salamandry” wskazuje, że współpraca jest możliwa i przynosi dobre rezultaty!
Andrzej Kepel